3,49 €
Mieszkańcy zubożałych kresowych dworków na Podlasiu po odzyskaniu niepodległości muszą zmierzyć się z idącymi od wschodu bolszewikami. Łączą swe wysiłki dla osiągniecia jednego celu – zachowania tego, co dopiero odzyskali.
Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:
Maria Rodziewiczówna
Gniazdo Białozora
Warszawa 2017
Prolog
Jezioro leżało, lśniąc srebrem w triumfie słonecznym majowego odwieczerza. Wszystko żyjące było barwą, wonią i śpiewem: łozy i trzciny, olchy i brzozy, porosty wodne, jałowe piachy nadbrzeżne i powietrze aż mgławe od kwietniowego pyłu. Cały kraj święcił gody!
Otulony w gąszcz łóz, w zatoczce skąd widna była bezkresna, gładka toń wodna, niewidzialny w nawisłych warkoczach brzozy, strojnej w wielki kierz jemioły, stał człowiek ze strzelbą i patrzył. Słońce miał za sobą, więc wzroku nic nie ćmiło i biegł po widowisku cudnym dla przyrodnika. Bliżej w czerotach roiło się od kaczek wrzaskliwych, swarliwych, łapczywych i rozpustnych.
Zielonogłowe kaczory hulały zapamiętale lub tłukły się do pół śmierci. Wrzask panował jak w karczmie. Smyrgały wśród tej kaczej czeredy kuliki i rybitwy, bekasy i czajki – czasem porywał się i odlatywał zgorszony gomonem ciężki kulon lub bąk, spłoszony w swej medytacji.
Na gładzi jeziora, jak zjawy, wytryskiwały z głębi nury i nikły, przepływały majestatycznie jak nawy czarne łabędzie, przemykały śmiesznie czubate perkozy, muskały lotkami o toń w tańcach i korowodach, w igrzyskach i łowię czajki, zabłąkane mewy, przelotne miękopióry i burzyki, którym w tej rozkoszy godów nie spieszno było na daleką północ.
Wrzaski, poświsty, chrapliwe wabię, chichoty, trąbienia, hejnały, bitewne wyzwiska – cała orkiestra wiosennej gry życia.
Parę razy, na widok rzadkiego gościa, myśliwy kładł prawicę na strzelbie, jakby ją od boku do oka chciał podnieść, i wpół ruchu ustawał w refleksji – przed mordem.
A wtem w błękicie nieba zamajaczył ciemny punkt i ozwał się gwizd drapieżny.
Jezioro nagle opustoszało, co żyło, skryło się pod wodę lub w chaszcze i zapanowało milczenie lęku.
Wielki ptak zatoczył krąg nad wodą, białawymi, potężnymi skrzydły prawie musnął toń i odpłynął w dal błękitu.
Uśmiechnęła się cała twarz człowieka.
– Witaj bracie! Dobrych ci łowów! Długą chwilę obumarło jezioro trwogą.
Pierwsze nabrały rezonu kaczki, bezpieczne w trzcinach, ale nie śmiały wytknąć się na szeroką gładź – buszowały bezczelnie w ukryciu. Tedy myśliwy powoli sięgnął do torby u boku.
– Bracie, pomogę ci! – cisnął daleko na wodę ciemny przedmiot i zawabił jak cyranka.
Natychmiast z łóz porwały się dwa kaczory i spadły z pluskiem na wodę otwartą.
Jak aksamity świeciły ich zielone głowy – płynęły na wab samicy.
Nie zdążyły – jak pocisk spadł na nich ptak mocarny i już trzymał jednego w szponach stalowych, bez wysiłku uniósł zdobycz w powietrze i popłynął w błękicie ku ciemniejącym w dali borom.
Patrzył za nim człowiek z wyrazem przyjacielskim w oczach. Patrzył długo, aż dal pochłonęła skrzydlatego władcę i wyszeptał:
– Użyj, bracie, sytości! I tobie i nam już tu niedługie trwanie i panowanie!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!