Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Na imprezie w imponującej willi scenografa bawi się śmietanka środowiska filmowego. Gdy zabawa przenosi się na zewnątrz, na piętrze budynku ktoś morduje Bożenę - młodą, ciężarną kobietę, luźno związaną z towarzystwem. Większość gości ma alibi - siedzieli wówczas przy ognisku, w czasie zbrodni na miejscu był tylko nieprzytomny od upicia operator kamery. Kapitan Zadra wszczyna śledztwo, które obnaży skomplikowane relacje panujące w środowisku filmowym i ujawni sprawcę morderstwa. -
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 82
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Andrzej Dziurawiec
Saga
Inny czas
Zdjęcia na okładce: Shutterstock
Copyright © 1983, 2021 Andrzej Dziurawiec i SAGA Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788728176948
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
Bogdan Kucharski, lat 53, wykształcenie średnie, zawód: scenograf filmowy:
— Mieliśmy zacząć o siódmej, ale kolaudacja się przedłużyła i musieliśmy czekać na Kownasa. Przyjechał przed ósmą. Wszyscy już byli Kownas powiedział parę słów, był bardzo zadowolony, ten odcinek dostał pierwszą kategorię artystyczną... No i później normalnie, jak to na bankiecie. Jedni rozmawiali, inni tańczyli, a wszyscy pili... Przepraszam, nie wszyscy, OStankiewicz nie pił, nie może, ma wszyty esperal... Nie, żadnych scysji nie było, trochę się tam przemówili szwenkier z Kozakiem, drugimreżyserem, nie przepadają za sobą, ale do rękoczynów nie doszło... Nawet nie wiem, o co im poszło, pewnie o Grałek, który ma z nią iść... Nie, żadenw końcu nie poszedł, spiła się szybko i zasnęła w tym małym pokoju obok pracowni... Tak,na piętrze. Stawski nawet tam poszedł za nią, ale sam też już był dobry... nie bardzo wiedział, co się z nim dzieje... Mało mi sprzętu nie zdemolował... Kupiłem niedawno aparaturę nagłaśniającą, znakomita, nasza, ale w zasadzie tylko na eksport, nieważne, specjalnie umieścilem ją w pakamerze i tylko głośniki wstawiłem do pracowni... Wie pan, jak to bywa na przyjęciach... Aha, ze Stawskim, no więc wlazł mi do pakamery i zaczął cośtam majstrować przy wzmacniaczu, przegoniłem go... później też zasnął, na kanapie, w pracowni... Parę minut po dziesiątej Kownas odjechał... Tak, taksówką,nawet na ognisku nie został... Szkoda. ...Tak, ma pan rację, ale kto mógł przewidzieć?...No tak, morderca, tylko morderca... No i co dalej? Zeszliśmy na dół, do ogrodu. Na ognisko. Udało mi się załatwić kiełbasę... Tak, wszyscy z wyjątkiem Graklek i Stawskiego. Piekliśmy kielbaski, gadaliśmy, bardzo przyjemnie było... No nie, nie wszyscy cały czas siedzieli przy ognisku, odchodzili, spacerowali po ogrodzie, znowu wracali... Jak padły te strzały, to na pewno byli Grucha — kierownik produkcji, Andrzej Mróz — operator i Staromlyński — asystent Kownasa, fotosista. No i ja oczywiście. Zresztą można to sprawdzić. Staromłyński robił cały czas zdjęcia. Ostatnie tuż przed... No i nagle te strzały… ...Tak, dwa, jeden za drugim. .Pobiegliśmy na górę. Nie mogliśmy się do niej dostać, drzwibyły zamknięte od wewnątrz. Na szczęście w kuchni mam zapasowe klucze, przyniosłem, otworzyliśmy... No i dalej już pan wie...
...Tak, to już chyba wszystko. Chociaż nie, jeszcze taki drobiazg: jak byliśmy na dole, przy tym ognisku, to nagle potwornie głośno zaczął grać magnetofon. Aż się sąsiedzi pobudzili, to jednak dwa razy po czterdzieści watów... Pobiegłem na górę i zgasiłem. Pewnie Stawski się ocknął i puścił na całą moc... Ryk był niemożliwy... Ale to tylko przez chwilę... Nie pamiętam dokładnie, jakieś piętnaście może minut przed tymistrzałami... ... Teraz to już chyba naprawdę wszystko.
Zadra zastopował taśmę. Przez chwilę bawił się jeszcze bezwiednie klawiszami, aż Barnych ostentacyjnie odsunął służbowy magnetofon.
— Są już te zdjęcia — podsunął mu kopertę zodbitkami ilustrującymi zeznania Kucharskiego.
Kownas z kieliszkiem w uniesionej dłoni, perorujący coś do otaczających go półkolem gości. (Zadra znał tę twarz, pojawiała się czasami w telewizorze, lecz nie pamiętał żadnego z jego filmów). Bożena Grałek (nawet ładna, choć chyba już pijana) z Ostankiewiczem — wysokim, chudym, pomarszczonym, siwym. Kłócą się? To raczej ona krzyczy na niego.On milczy, patrzy gdzieś w bok, na potężną kolumnę głośnikową.
Stawski i Kozak naprzeciw siebie: napięci, czujni... (aż dziw, że się jednak nie pobili).
Ostankiewicz niesie dwie butelki wódki. W tle tańczący: Bożena z Kozakiem i Thorstein zMrozem. Ci ostatni przytuleni mocno, oczy półprzymknięte. Romantycznie.
Stawski pijany, rozwalony na kanapie, zasłania ręką oczy, przed błyskiem flesza pewnie...
A teraz już w ogrodzie przed willą Kucharskiego, przy ognisku: gospodarz, Grucha i Mróz. Trzymają nad ogniem nadziane na patyki kiełbaski. Uśmiechnięci, zadowoleni...
I ostatnie: Grałek naga, na łóżku... Ciemna plama wokół głowy. Oczu nie widać, leży na brzuchu, ręce rozrzucone szeroko... Na podłodze przy łóżku pistolet, nieco bliżej drzwi — klucz.
— Tak, to rzeczywiście ilustracje do tych zeznań. Pełna zgodność. Aż miło. Kucharski nie mógł widzieć tych zdjęć?
— Nie, no skąd. Wzięliśmy film od razu na miejscu. Wołany był już u nas.
— W porządku. Przeczytaj spis gości.
Barnych nie musiał czytać, znał już tę listę na pamięć. Otworzył wprawdzie przed sobą notes, ale nawet do niego nie zajrzał:
Piotr Kownas — reżyser.
Zbigniew Stawski — operator kamery, czyli szwenkier.
Wiesław Staromłyński — asystent reżysera i fotosista.
Andrzej Mróz — operator obrazu.
Waldemar Kozak — dragi reżyser.
Jerzy Grucha — kierownik produkcji.
Monika Thorstein — drugi kierownik produkcji.
Bronisław Ostankiewicz — drugi scenograf.
Bożena Grałek — asystentka kierownika produkcji.
— Zapomniałeś o Kucharskim — nie omieszkał wytknąć porucznikowi Zadra.
— Prosiłeś o gości, a Kucharski był gospodarzem. Pudło, kolego — Barnych nawet nie starał się ukryć złośliwej satysfakcji.
— Rzeczywiście. Chyba się starzeję. Żona twierdzi, że zaczynam siwieć... — i kapitan instynktownie pogładził się po ciemnych jeszcze zupełnie włosach na skroni.
— Wspaniale. Może przejdziesz na wcześniejszą emeryturę...
— Jak Warecki na przykład? Dziękuję. Dobrze mi, widzę, życzysz...
— Oczywiście. Od wczesnego dzieciństwa chciałem być emerytem. Ewentualnie rencistą. A ty?
— Oficerem, rzecz jasna. Najchętniej milicji. Wiesz, mundur, pistolet, te sprawy... To bardzo męskie, szczególnie dla sześciolatka...
— I co, nie przeszło ci?
— Jak by ci tu powiedzieć...? No dobra, poflirtowaliśmy, a teraz do roboty. Przesłuchałeś wstępnie ich wszystkich? — Zadra ponownie zaczął przeglądać zdjęcia z bankietu. Przerzucał je cały czas słuchając wyjaśnień porucznika.
— Tych, którzy byli na miejscu — tak, z wyjątkiem Stawskiego, nie dało się z nim jeszcze rozmawiać...
— I...?
— I nic, a w każdym razie niewiele. Ta Thorstein migdaliła się cały czas z Mrozem; na chwilę tylko, przed tymi strzałami, weszła do willi, ponoć chciała się czegoś napić, ale chyba poprztykała się trochę z tym całym operatorem, minę miała raczej niewyraźną. On zresztą też... Może zostawiłbyś w końcu te zdjęcia... Czy ty w ogóle słyszysz, co mówię? — Barnych nie lubił mówić w przestrzeń, a kapitan zdawał się zupełnie nie reagować na jego słowa.
— I co dalej z tą Thorstein? — Zadra zignorował skargę kolegi i wciąż błądził nieuważnym spojrzeniem po odbitkach.
— Nic. Tak w każdym razie twierdzi. Była w połowie schodów, kiedy usłyszała. Przestraszyła się, zbiegła na dół, w drzwiach spotkała się z pozostałymi...
— Ile czasu mogło upłynąć od strzałów do tego spotkania?
— Nie da się ustalić. Może pięć, może dwadzieścia pięć sekund. Zanim tamci się zorientowali, podnieśli, podbiegli do wejścia...
— Rozumiem. Kozak i Ostankiewicz?
— Twierdzą, że szwendali się po ogrodzie. Osobno. Dobiegli do reszty już po otwarciu pokoju.
— W porządku. I tak będę jeszcze z nimi rozmawiał. Coś więcej?
— Możemy spokojnie przyjąć, że to któryś z gości. Żadnych śladów kogoś z zewnątrz. Oczywiście mógł działać bezśladowo, ale...
— Jasne. Co z laboratorium?
— Strzelano przez koc Wygląda na to, że morderca chciał przynajmniej trochę stłumić odgłos...
— Średnio mu się udało Zeznali zgodnie, że strzały słychać było całkiem wyraźnie. Jakieś odciski na broni?
— Żadnych. Pistolet oczywiście nie rejestrowany.
Zadra wstał, oparł ręce o poręcz krzesła i stał tak nieruchomo pochylony nad biurkiem. Minutę, drugą... Barnych zaczął się niecierpliwić. Nie znosił takiego bezruchu.
— Wiesz, Marcin, z dwojga złego to już chyba wolę, jak chodzisz.
— Wódki bym się napił... — dopiero po chwili, nie zmieniając pozycji, do siebie bardziej wymruczał Zadra.
— Widzę, że niespecjalnie się cieszysz z tej sprawy...
— Myślisz?... No dobra, masz tam coś jeszcze?
— Na razie to wszystko. Wyniki sekcji będą jutro. Ale nie łudź się, samobójstwo to to nie jest.
— Rodzinę już powiadomiłeś?
— Nie miała rodziny.
— Może i lepiej. Gdzie mieszkała?
— Miała kawalerkę na Dolnej.
— Byłeś?
— A kiedy, nie wiesz przypadkiem?
— Nie wiem, i powiem szczerze: średnio mnie to interesuje. Jedź tam zaraz.
— Marcin, coś ty, żartujesz chyba... Jedenasta dochodzi. Czy wiesz, o której wczoraj skończyłem?
Zadra wciąż pochylony nad biurkiem, oparty o krzesło, nawet nie podniósł głowy. Tym samym co przed chwilą tonem, wciąż jakby do siebie, powiedział wolno, spokojnie:
— Podporuczniku Barnych, udacie się natychmiast do mieszkania denatki Bożeny Grałek w celu przeprowadzenia przeszukania. Jutro o ósmej trzydzieści przedstawicie mi raport. Zrozumiano?
Barnych spąsowiał. Instynktownie przyjął postawę zasadniczą. Bez słowa skierował się ku wyjściu. Już w drzwiach dobiegł go cichy głos Zadry:
— No, powiedzmy o dziewiątej.
Grucha zjawił się w komendzie dopiero wpół do dziewiątej. Zadra bez słowa wskazał mu miejsce naprzeciw siebie. Nie spieszył się specjalnie z rozpoczęciem przesłuchania. Nie czuł sympatii do swego rozmówcy, nie lubił ludzi z wypisaną na twarzy wiarą we własną nieomylnoŚĆ, tych grubokarkich, którzy zawsze mają rację; może to nawet za słabo powiedziane: „nie lubił”.
Kierownik produkcji nie sprawiał wrażenia zdenerwowanego czy podekscytowanego choćby. „Tak, ten człowiek zawsze i wszędzie jest u siebie” — pomyślał Zadra przyjmując carmena z rozpieczętowanej właśnie przez Gruchę paczki.
— Więc czym mogę służyć, panie kapitanie? ... Przepraszam, nie wiem, czy odgadłem stopień?
— Nieważne. Proszę mi opowiedzieć wszystko, co pan wie o Bożenie Grałek.
— A przebieg przyjęcia nie interesuje pana?
— Nie. Ona była pana asystentką, prawda?
— Tak, jestem kierownikiem produkcji filmu. Pracowała ze mną od jakichś dwóch lat. Tak, niemal dokładnie, zaczęła w lipcu siedemdziesiątego ósmego. Robiliśmy razem. Dzienniki Historyczne. To był bardzo cieżki film. Nawet pan sobie nie wyobraża. Sześćdziesiąt dziewięć obiektów zdjęciowych, czterysta jedenaście...
— To fascynujące — przerwał mu brutalnie Zadra — ale pomówmy jednak p pani Bożenie.
— Tak, właśnie... Bożena... — Grucha speszył się jednak odrobinę, w każdym razie zgubił, na chwilę wątek. — No więc przyszła do mnie prosto po łódzkiej szkole. Była solidna, uczciwa... Nie miałem do niej żadnych zastrzeżeń. Po tym filmie miała debiutować jako drugi kierownik. Bardzo ją ceniłem... — zawiesił głos przypominając sobie w końcu, że mówi o zmarłej.
— Czym konkretnie się zajmowała?
— Prowadziła obiekty.
— To znaczy?
— Zajmowała się od strony produkcyjnej całą inscenizacją. Uczestniczyła w dokumentacjach, przygotowywała obiekty zdjęciowe, utrzymywała kontakt z ich właścicielami... No, mnóstwo spraw. Współpracowała z pionem scenograficznym.
— To znaczy z panem Kucharskim głównie?
— Nie, z nim właśnie najmniej. On robi dokumentację, wybiera obiekty, a na planie zjawia się bardzo rzadko. Zresztą nie musi. Bożena działała głównie zOstankiewiczem, naszym drugim scenografem, i z Krystyną Szaser, dekoratorem wnętrz.
— Drugi kierownik produkcji, drugi reżyser, drugi scenograf to — rozumiem — ktoś w rodzaju zastępcy, tak?
— Mniej więcej.
— Proszę dalej. Miała jakieś poważne problemy w pracy?
— Proszę pana, w tym zawodzie codziennie rodzą się dziesiątki poważnych problemów. Czy pan wie, ile kosztuje jeden dzień zdjęciowy?
— No więc co z tymi problemami? — Zadry nie interesowały tajniki produkcji filmowej. W każdym razie nie te, o których mógłby, czy raczej chciałby mu opowiedzieć Grucha.
— Specjalnych kłopotów to chyba nie miała, zresztą nie wiem. Jej bezpośrednim przełożonym była Monika Thorstein. Ja, widzi pan, zajmuję się głównie strategią; sprawy, że tak powiem: bieżące, prowadzą drudzy i asystenci.
— Rozumiem. Czy Grałek miała możliwość dokonania jakichś nadużyć finansowych?
— Proszę pana! — Grucha był najwyraźniej oburzony tym pytaniem. — My nie jesteśmy złodziejami!
— Gratuluję. Proszę jednak odpowiedzieć na moje pytanie.
— Możliwości, większe czy mniejsze, są wszędzie, albo prawie wszędzie, ale...
— No właśnie, a asystent w filmie ma te większe, czy te mniejsze?
— Nie rozumiem, o co panu chodzi ... Bożena nie kradła. Mogę za nią ręczyć.
— No dobrze. To na razie wszystko. Dziękuję panu.
Ale Grucha jakby nie dosłyszał. Wyciągnął nowego papierosa i zapalił nie częstując już tym razem kapitana. Zaciągnął się mocno, przez chwilę jakby się decydował, wreszcie, zaczął, przyglądając się Zadrze uważnie:
— Jest jeszcze jedna sprawa, panie kapitanie. Chciałbym, żebyśmy się dobrze zrozumieli...
— Tak, słucham pana... — wbrew oczekiwaniom Gruchy Zadra nie przejął się zupełnie tym ostentacyjnym wprowadzeniem, zresztą wiedział doskonale, o czym tamten chce mówić. Wiedział również, że nie jest to ostatnia rozmowa w tym tonie.
— Widzi pan, kapitanie, ja rozumiem, że śledztwo ma swoje prawa, że jest konieczne, ale prosiłbym... jak by to powiedzieć... no, żeby nie wzbudzać niepotrzebnej sensacji. Nie wiem, czy się dobrze rozumiemy... — i znowu badawcze spojrzenie utkwione w twarzy Zadry. Ten nie miał jednak najmniejszego zamiaru ułatwiać rozmówcy czegokolwiek.
— Chyba nie bardzo — odpowiedział spokojnie.