Świat porzuconych dzieci - Jadwiga Wojtczak-Jarosz - E-Book

Świat porzuconych dzieci E-Book

Jadwiga Wojtczak-Jarosz

0,0
3,99 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

"Prowadząc przez lata program leczenie dzieci z ubogich środowisk, w szczególności dzieci o polskich korzeniach z byłych republik sowieckich, miałam okazję przyjrzeć się kulisom dużych domów dziecka, a także życiu dzieci ulicy" – opowiada w „Świecie dzieci porzuconych” autorka, Jadwiga Wojtczak – Jarosz. I właśnie o tym pisze. „Mówić jednak, że zgłębiłam psychikę tych sierot, lecząc ich kruche ciała, byłoby dużą przesadą. W moich notatkach (…), obok opisów dolegliwości somatycznych i typowo lekarskich obserwacji, znajduję zapisy rozmów z dziećmi i opisy wydarzeń, które naszym spotkaniom towarzyszyły. Na marginesie zeszytu notowałam zawsze „na żywo” to, co mówi dziecko i jego opiekun. Te rozmowy, zamieszczone tu z zachowaniem ich oryginalnej stylistyki oraz wywiady środowiskowe stanowią zasadniczą treść książki (…). Dziecko, które trafia do domu dziecka niesie już ze sobą bagaż smutnych doświadczeń. Ma w pamięci własną dysfunkcyjną rodzinę, nierzadko życie na ulicy. Przed sobą - niewiadomą. Skoszarowanie w dużym domu dziecka, to kolejny etap sieroctwa. Dzieci te rzadko mówią o sobie. Nie piszą pamiętników, nie notują wydarzeń, nie prowadzą dzienników, do zwierzeń dochodzi wyjątkowo. A jednak każde z nich to żywa księga swoistych zapisów - śladów pamięciowych nie zawsze uświadamianych, które dają o sobie znać, utrudniają życie, bolą przypomnieniem, potrafią - nawet już w dorosłym życiu - odezwać się niespodzianie, zaskakując niezorientowanego rozmówcę.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Jadwiga Wojtczak-Jarosz "Świat porzuconych dzieci"

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok, 2014 Copyright © by Jadwiga Wojtczak-Jarosz, 2014

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Wydawnictwo Psychoskok Projekt okładki: Jadwiga Wojtczak-Jarosz Zdjęcie okładki: Jadwiga Wojtczak-Jarosz

ISBN: 978-83-7900-154-5

Wydawnictwo Psychoskok ul. Chopina 9, pok. 23, 62-507 Konin

Jadwiga Wojtczak-Jarosz
Świat porzuconych dzieci

Od Autora

Książkę tę dedykuję wszystkim samotnym dzieciom – tym, które nie mają rodziców i tym, których rodzice „gdzieś” są, ale nie mogą lub nie chcą pełnić opieki rodzicielskiej. W szczególności dedykuję ją dzieciom skoszarowanym w wielkich domach dziecka i tym, dla których domem stała się ulica.

Ze szczególną troską myślę o dzieciach, które los związał z historią narodu polskiego – dzieciach, których przodkowie nie z własnego wyboru znaleźli się poza granicami kraju i które z tej prostej przyczyny nie mieszkają dzisiaj w Polsce.

Chciałabym ją złożyć w podzięce osobom, które niosą tym dzieciom pomoc – wszystkim, których miałam szczęście na swej drodze spotkać, i tym, o których pełnej wyrzeczeń pracy jedynie mi opowiadano. A przede wszystkim siostrom zakonnym, które poznałam i które z niewyobrażalną wprost ofiarnością, cierpliwością, wytrwałością i wyrozumiałością otaczają te dzieci miłością.

O czym ta książka

Prowadząc przez lata program[1] leczenie dzieci z ubogich środowisk, w szczególności dzieci o polskich korzeniach z byłych republik sowieckich, miałam okazję przyjrzeć się kulisom dużych domów dziecka, a także życiu dzieci ulicy. I właśnie o tym piszę. Mówić jednak, że zgłębiłam psychikę tych sierot lecząc ich kruche ciała byłoby dużą przesadą. W moich notatkach, które teraz przeglądam, obok opisów dolegliwości somatycznych i typowo lekarskich obserwacji, znajduję zapisy rozmów z dziećmi i opisy wydarzeń, które naszym spotkaniom towarzyszyły. Na marginesie zeszytu notowałam zawsze „na żywo” to, co mówi dziecko i jego opiekun. Te rozmowy, zamieszczone tu z zachowaniem ich oryginalnej stylistyki, oraz wywiady środowiskowe stanowią zasadniczą treść książki.

Czasami drobny szczegół, jakieś zdanie, słowo, jakby mimochodem wypowiedziane przez dziecko, a przecież znaczące, odtwarzało klimat domu dziecka, niemoc sieroctwa, bezradność wobec piętrzących się wokół problemów, niezrozumienie ich sensu. Choćby taka krótka notatka zapisana podczas badania kilkuletniej Kasi, która weszła do pokoju i zaraz zalękniona skuliła się za stojącą obok drzwi szafą.

–Widzę, że masz śliczną niebieską sukienkę – mówię, chcąc ja ośmielić. –Pokażesz mi ją?

–Nie, bo podarta.

–Ale masz śliczne niebieskie oczka.

– Tak.

– I masz piękne jasne włoski.

– Tak.

– I masz ładną buzię. Pokażesz mi ją?

– Tak. I jeszcze mam wszy.

Małe dziecko powtarza to, co słyszy, nie zawsze zdając sobie sprawę z sensu, ale spragnione aprobaty skłonne jest wszystko wziąć za dobrą monetę. Ze starszymi bywa trudniej; zdobycie ich zaufania nie przychodzi łatwo. W stosunku do dorosłych, pracujących na miejscu – do opiekunów, nauczycieli, wychowawców, pracowników administracji, więziennych strażniczek – są czujne, nieufne, ostrożne. Nazywanie tych ludzi „opiekunami”, „wychowawcami”, czy „nauczycielami” stanowiło dla mnie niemały problem. Te osoby były najczęściej przeciwieństwem kogoś, kogo tak chciało by się nazwać. Jednak zachowam już to nazewnictwo dla zgodności z oficjalnym w ich miejscach pracy. Oczywiście nieadekwatności nazewnictwa z zachowaniem tych osób nie można generalizować przenosząc na wszystkie domy dziecka. Ja piszę o tym, co mnie bolało, co stanowiło treść życia tych dzieci, piszę o rzeczywistych stosunkach i zachowaniach, o codziennym życiu tych dzieci. To prawda, że szukałam biedy, więc może dlatego na nią przede wszystkim trafiałam. Ten jedyny napotkany podczas moich wędrówek po Wschodzie dom dziecka, w którym stosunki wydały mi się normalne miał mury popękane, zniszczone pożarem, a okna bez ram i szyb, zaś sypialnie bez zabawek. Ale dzieci były tam uśmiechnięte i radosne, chociaż ubogo ubrane.

1. Sierociniec w Rustavi (Gruzja) zorganizowany w ruinach spalonego domu.

Dziecko, które trafia do domu dziecka niesie już ze sobą bagaż smutnych doświadczeń. Ma w pamięci własną dysfunkcyjną rodzinę, nierzadko życie na ulicy. Przed sobą - niewiadomą. Skoszarowanie w dużym domu dziecka, to kolejny etap sieroctwa. Dzieci te rzadko mówią o sobie. Nie piszą pamiętników, nie notują wydarzeń, nie prowadzą dzienników, do zwierzeń dochodzi wyjątkowo. A jednak każde z nich, to żywa księga swoistych zapisów - śladów pamięciowych nie zawsze uświadamianych, które dają o sobie znać, utrudniają życie, bolą przypomnieniem, potrafią - nawet już w dorosłym życiu - odezwać się niespodzianie zaskakując niezorientowanego rozmówcę.

Dziecko sieroce ma ogromną zdolność wyczuwania nastroju i nastawienia osoby, z którą się styka nawet wtedy, jeśli ta osoba niemal nic nie mówi. I jeszcze jedno: jeśli zawiedzie się jego zaufanie, raczej nie ma odwrotu. Odzyskanie go nie wydaje się możliwe. Bardzo ważne są pierwsze chwile spędzone z dzieckiem. Są to chwile, podczas których możemy dużo zyskać, albo wszystko stracić. W moim przypadku sprawa była o tyle prosta, że z racji mojego zawodu dzieci bardzo szybko i bezbłędnie mnie zaklasyfikowały: byłam od pomagania. Stwarzało to duże możliwości zbliżenia się do nich. Przecież przyjeżdżałam tylko po to, aby je badać i pomagać w leczeniu. Nie robiłam wymówek, nie gniewałam się na nie, nie groziłam, nie byłam od wyznaczania kar, stawiania warunków... Tylko raz – i pamiętam to do dzisiaj – zdarzyło się, że podniosłam głos zwracając się do dziecka. Było to podczas pobytu dzieci na koloniach w Osłoninie nad zatoką Pucką. Jedno z dzieci zniknęło z pola widzenia opiekunów na wiele godzin.Znalazłam je po długich poszukiwaniach w stajni. Krzyknęłam.Lenaodwróciła się i zapytała zdziwiona:

– Dlaczego krzyczysz?

Odciągając ją od nogi konia powiedziałam już spokojniej:

– Bo bardzo się o ciebie martwiłam. A teraz się zlękłam, że cię kopnie.

– Martwiłaś się o mnie! - wykrzyknęła radośnie. – Naprawdę się o mnie martwiłaś?! Nikt się jeszcze o mnie nie martwił!

Prawdopodobnie ta moja wyłącznie służebna rola wobec dzieci prowokowała je do zwierzeń, tak rzadkich u dzieci sierocych - bo skoro pomagam, gdy chore, to może uda się otrzymać pomoc i w innych sprawach. To dlatego, przypuszczam, mogłam czasami zyskać wiedzę nie tyle większą, ile inną niż ta, jaką mieli o nich ich opiekunowie, przez co udawało mi się wniknąć głębiej w motywy ich zachowań.

Poczucie odrzucenia, świadomość, że jest się niepotrzebnym bywają bardzo silne u dzieci sierocych. Obserwując reakcje dzieci i analizując ich wypowiedzi nabrałam z czasem przekonania, że w ich odczuciach jaskrawo zarysowuje się granica między „my” (czyli dzieci) i „oni” (wszyscy pozostali) tak, jakby nie łączył nas żaden wspólny ziemski byt, jakbyśmy należeli do dwóch różnych światów. Ale to nie przeszkadza, aby – nie tylko te młodsze - spoglądały na nas (na tych z „zewnątrz”) z nadzieją. W ich przekonaniu wystarczy nam tylko chcieć, aby zmienić ich los. Nie rozumieją, dlaczego tego nie robimy. Gdy widzą osoby, które - zastanawiając się nad adopcją - odwiedzają sierociniec, ta granica się jeszcze zaostrza. To tak, jak byśmy podróżowali w oddzielnych wagonach pędzącego przez życie pociągu. Za oknami niby ten sam krajobraz, ale jakże inaczej odbierany. A przecież to ten sam pociąg i czas mijający tak samo odmierzany. Co z tego, skoro w tym wspólnym czasie i wspólnej przestrzeni nie można, ot tak sobie, przejść z wagonu do wagonu? Można tylko czekać na cud. Może spotka on mnie, myśli dziecko. Może na którejś stacji w drzwiach stanie konduktor, pokaże palcem na mnie i powie: ktoś kupił ci miejscówkę w jedynce. Możesz się przesiąść. Chodź, przeprowadzę cię. Dziewczynki częściej niż chłopcy opowiadają mi o swoich oczekiwaniach:

– Przyszli tacy i wybierali, ale na mnie nie padło.

Albo:

– Mnie już raz jedni wybrali, ale tylko ze spisu, co im dyrektorka pokazała. Jak mnie wywołali i obejrzeli, to ta pani wykrzywiła się i powiedziała do dyrektorki, że takiej brzyduli, której na dodatek zęby krzywo rosną, to by się nawet wstydziła znajomym pokazać.

Albo jeszcze inaczej:

– A mnie już trzy razy różni brali na próbę, ale się nie nadałam. Raz, bo kradłam chleb ze stołu i chowałam pod poduszkę, drugi raz, że uderzyłam ich synka, kiedy mnie targał za włosy, a trzeci, że uciekałam na podwórze bawić się z dziećmi.

Ot, gorzki smak sieroctwa!

Wypowiedzi chłopców mają nieco inną tonację. Brzmią jak suche relacjonowanie faktów:

– Babcia bierze czasami na niedziele siostrę. Mnie nikt nie bierze.

Albo:

– Przychodzili tu jacyś, nawet ze mną gadali. Ale wybrali mocniejszego, Gospodarstwo mają.

Albo jeszcze:

– Dziadek umarł. Teraz nie mam już do kogo pójść. Był stary, ale zawsze ktoś...

Pozwalałam im mówić, nie wypytywałam, chętnie słuchałam. Pamięć często jest bolesna, ale bez pamięci trudno żyć. Bliżej poznałam jednego chłopca, który nie miał nigdy nikogo. Tak definiował swoje życie: „nigdy nikogo”. Matka umarła przy porodzie; była bardzo młoda i niezamężna. Tyle tylko o niej wiadomo. Dzieckiem nikt się nie zainteresował. Ze szpitala chłopiec trafił do domu małego dziecka i dalej do kolejnych sierocińców dla starszych dzieci. Powiedział mi kiedyś:

– Ja nie miałem nawet takiego ojca, co by mnie bił. I nie miałem matki, co mnie zostawiła. Ja chyba bym tak wolał, jak oni… Mógłbym chociaż pamiętać… i opowiadać.

2. a, b. Dwoje z tych dzieci spotkał "cud".

To, co mnie gnębi, to nie tylko to, że nie mogłam im w sierocej niedoli ulżyć, ale także świadomość, że to tylko przypadek sprawił, że te dzieci nie mieszkają w Polsce: że my żyjemy tu, a one tam. Przecież historia zaborów, powstań, przesuwania granic, wywózki na Sybir mogły zaważyć na losie naszym, a nie ich i byłoby odwrotnie. Ale jeśli tak, to czy możemy przechodzić obok ich niedoli obojętnie?

3. "Ja nie miałem nawet takiego ojca, co by mnie bił"

Jak się zaczęło

Zaczęło się na Ukrainie. Jechałam na zjazd naukowy do Lwowa mając wkieszeni sporą sumę pieniędzy „dla najbardziej potrzebujących Polaków”. Przed wyjazdem zKanady znajomi słysząc, że będę na Ukrainie, ałącząc zKresami Wschodnimi wspomnienia zmłodości, przekazywali mi drobne sumy ztakim właśnie życzeniem. Znajomych było sporo iprzed odlotem zorientowałam się, że zebrała się dość pokaźna suma na ten cel. Słowa tyczące się odbiorcy były nieprecyzyjne, bo jak tu szukać tych najbardziej potrzebujących? Iskąd będę miała pewność, że właśnie ci, anie inni? Mogę mieć kłopoty, pomyślałam. No imiałam.

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!