9,90 €
William Shakespeare (1564–1616) jest powszechnie uznawany za jednego z najwybitniejszych angielskich dramaturgów oraz reformatorów teatru. Napisał trzydzieści osiem sztuk, z czego około jednej czwartej to tragedie. Tragedie mistrza ze Stratfordu w naturalny sposób stanowią przeciwieństwo jego komedii. Autor, który często pozostaje wierny wzorcom klasycznym, stawia swoich bohaterów w sytuacjach bez wyjścia, ukazuje ich słabość wobec trudności losu. W utworach tych niebagatelną rolę odgrywają monologi, w których bohaterowie zadają pytania o sens istnienia. Nawołują tym samym publiczność do refleksji nad stawianymi przez nich problemami. W multibooku znalazło się 8 najwspanialszych tragedii autora, takich jak: „Tytus Andronicus”, „Romeo i Julia”, „Juliusz Cezar”, „Hamlet”, „Otello”, „Król Lear”, „Makbet” oraz „Tymon Ateńczyk”.
Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:
William Shakespeare
MultiBook. 8 najwspanialszych tragedii
Warszawa 2020
Tytus Andronicus
Osoby
SATURNINUS – syn ostatniego cesarza rzymskiego
BASJANUS – brat Saturnina
TYTUS ANDRONIKUS – rzymski patrycjusz
MARKUS ANDRONIKUS – trybun ludu, brat Tytusa
LUCJUSZ – syn Tytusa
KWINTUS – syn Tytusa
MUCJUSZ – syn Tytusa
MARCJUSZ – syn Tytusa
MŁODY LUCJUSZ – dziecię, syn Lucjusza
PUBLIUSZ – syn Marka, trybuna
EMILIUSZ – znakomity Rzymianin
ALARBUS – syn Tamory
CHIRON – syn Tamory
DEMETRIUSZ – syn Tamory
AARON – Murzyn
DOWÓDCA
TRYBUN
POSŁANIEC
CHŁOP
TAMORA – królowa Gotów
LAWINIA – córka Tytusa Andronika
MAMKA i dziecko murzyńskie
Krewni Tytusa, senatorowie, trybuni, żołnierze, służba, Goci i Rzymianie.
Rzecz dzieje się w Rzymie i okolicy.
Akt pierwszy
Scena pierwsza
Rzym.
Przy odgłosie trąb wchodzą trybuni, senatorowie i zasiadają na wzniesionej galerii; następnie z jednej strony wchodzi Saturninus i jego stronnicy, z drugiej Basjanus ze swoimi stronnikami, przy odgłosie trąb i bębnów, z rozwiniętymi chorągwiami.
SATURNINUS
Praw mych obrońco, dostojny senacie,
Poprzyj orężem słuszność mojej sprawy,
A wy, rodacy, drodzy towarzysze,
Szablą utwierdźcie me prawa dziedziczne;
Wszak pierworodnym jestem męża synem,
Który ostatni rzymskim był cesarzem;
Honory ojca niech odżyją we mnie,
Niech hańba mego nie skala starszeństwa.
BASJANUS
Bracia Rzymianie, moich praw obrońcy,
Jeśli Basjanus, syn Cezara, kiedy
Miał łaskę w oczach królewskiego Rzymu –
Zastąpcie drogę do bram Kapitolu
I nie pozwólcie, żeby bezwstyd zasiadł
Na tronie tylko cnocie poświęconym,
Sprawiedliwości i umiarkowaniu.
Niech większość głosów uwieńczy zasługę;
Walczcie za wolność waszego wyboru.
Markus Andronikus pokazuje się na wysokościach sceny, z koroną.
MARKUS
Książęta, chciwi korony i władzy,
Których szukacie w stronników zapasach,
Wiedzcie, że ludu rzymskiego wyborem
(Którego jestem tu reprezentantem),
Jednomyślnością na tron wyniesiony,
W nagrodę wielkich i uczciwych zasług,
Tytus Andronik, nazwany Pobożnym!
Mąż szlachetniejszy, a dzielniejszy rycerz
W murach naszego nie żyje dziś miasta.
Senat go wezwał, by wracał do Rzymu
Z mozolnych wojen z Gotem barbarzyńskim,
Którego dumny kark pod jarzmo ugiął
Z pomocą synów, wrogów naszych strachem.
Dziesięć lat temu, jak pierwszy raz stanął
W obronie Rzymu, jak orężem skarcił
Śmiałego wroga; pięćkroć krwią oblany
Wracał do Rzymu, aby z placu boju
Walecznych synów w trumnach przynieść zwłoki;
Teraz na koniec, syt lat i honorów,
Wraca do Rzymu dobry Andronikus,
Wsławiony Tytus, w chwały swojej blasku.
Błagam was teraz, wy, których życzeniem
Godnie zastąpić zmarłego cesarza,
Byście przez pamięć czystej jego chwały,
Przez wzgląd na prawa senatu i ludu,
Którym posłuszne oddajecie hołdy,
Zrzekli się waszych uroszczeń i gwałtów,
Waszych stronników bandy rozpuścili,
Jak kandydatom przystoi, w pokoju,
Pokornie waszą popierali sprawę.
SATURNINUS
Jak słowa jego koją moje myśli!
BASJANUS
Taką mam ufność, Marku Androniku,
W nieskazitelnej twojej uczciwości,
Tak czczę i kocham i ciebie, i twoich,
Brata twojego Tytusa z synami
I tę, przed którą myśl się ma uniża,
Lawinię, Rzymu bogatą ozdobę,
Że wszystkich żegnam drogich mych przyjaciół,
A łasce ludu i fortunie mojej
Polecam mojej sprawy rozsądzenie.
Wychodzą stronnicy Basjana.
SATURNINUS
Wy, dotąd wierni praw moich obrońcy,
Dzięki wam składam i żegnam was wszystkich.
Moją osobę, me prawa polecam
Mojej ojczyzny miłości i łaskom.
Wychodzą stronnicy Saturnina.
Niech teraz twoja sprawiedliwość, Rzymie,
Dorówna mojej w dobroć twą ufności!
Otwórzcie bramy i wejść mi dozwólcie.
BASJANUS
I mnie, biednemu współzawodnikowi.
Przy odgłosie trąb wchodzą do izby senatu.
Scena druga
Rzym.
Wchodzą Dowódca i inni.
DOWÓDCA
Otwórzcie drogę! Waleczny Andronik,
Cnoty obrońca, dzielny Rzymu rycerz,
Zwycięzca w bitwach przez siebie stoczonych,
Wraca honorem i szczęściem wieńczony
Z dalekich krain, w których Rzymu wrogów
Mieczem powstrzymał i pod jarzmo ugiął.
Przy odgłosie trąb i bębnów wchodzą dwaj synowie Tytusa; za nimi dwóch mężów niosących trumnę okrytą kirem; za nimi dwóch innych synów, następnie Tytus Andronikus; za nimi Tamora, królowa Gotów, i dwaj jej synowie: Chiron i Demetriusz, Murzyn Aaron i jeńcy w jak można największej liczbie. Tragarze składają trumnę, a Tytus głos zabiera.
TYTUS
Witaj, zwycięski Rzymie, w swej żałobie!
Jak okręt z brzegów dalekich gościny
Wraca na koniec z bogatym ładunkiem
Do opuszczonej przed laty przystani,
Tak dziś, bluszczowym ozdobiony wieńcem,
Wraca Andronik, aby znów pozdrowić
Swoją ojczyznę radości łzą szczerą.
O, ty wszechwładny stróżu Kapitolu,
Spojrzyj łaskawie na dzisiejszy obrzęd!
Z dwudziestu pięciu mych walecznych synów
(Połowy króla Priama potomstwa)
Patrzcie na resztki żywe i umarłe!
Żyjącym waszą zapłaćcie miłością,
Zwłoki umarłych w przodków złóżcie grobie.
Got mi dozwolił oręż w pochwę schować.
Na własne dzieci niepomny Tytusie,
Niepogrzebanym czy dozwolisz synom
Na pustych brzegach Styksu się wałęsać?
Otwórzcie groby! Niech się bracia z bracią
Milcząc pozdrowią umarłych zwyczajem.
Śpijcie w pokoju, za wasz kraj polegli!
Święty przytułku cnoty, szlachetności,
Iluż mych synów w swoim trzymasz łonie,
Których już nigdy, nigdy nie zobaczę!
LUCJUSZ
Najdumniejszego z Gotów daj nam jeńca,
Abyśmy jego posiekali członki,
Ad manes fratrum na stosie spalili
U bram ziemskiego więzienia ich kości,
Aby się dusze ich uradowały,
A nas na ziemi nie trwożyły dziwy.
TYTUS
Weźcie z żyjących najszlachetniejszego,
Tej nieszczęśliwej najstarszego syna.
TAMORA
O, stójcie, bracia! Szlachetny zdobywco,
Łez się mych zlituj, zwycięzco Tytusie,
Łez biednej matki za synem płaczącej!
Jeśli ci były drogie twoje dzieci,
Pomnij, że syn mój równie mi jest drogi,
Czy nie dość na tym, że nas tu przywiodłeś,
Aby ozdobić twój triumf, a zostać
Rzymu i twymi na zawsze jeńcami?
Maż krew mych synów ulice te rosić
Za to, że mężnie bronili swej ziemi?
Jak u was cnotą jest za swego króla,
Za kraj swój walczyć – tak cnotą jest u nas.
Nie kal krwią grobu twego, Androniku!
Czy chcesz się zbliżyć do natury bogów?
To zbliż się do nich, pełniąc miłosierdzie,
Bo miłosierdzie bóstwa jest znamieniem.
Pierworodnego oszczędź mego syna!
TYTUS
Uzbrój się, pani, w cierpliwość i przebacz!
W wojnie z Gotami poległych rycerzy
Bracia pobożnie ofiary żądają,
By ległych cienie jęczące ukoić;
Syn więc twój musi umrzeć jak ofiara.
LUCJUSZ
Precz z nim! Ofiarny przygotujcie ogień,
A my orężem posiekane ciało
W płomieniach stosu na popiół spalimy.
Wychodzą synowie Tytusa i Alarbus.
TAMORA
O, pobożności straszna a bezbożna!
CHIRON
Był kiedyż Scyta na pół tak okrutny?
DEMETRIUSZ
Nie stawiaj Scytów przeciw Rzymu dumie.
Alarbus idzie spocząć, my zostajem,
By drżeć pod groźnym Tytusa spojrzeniem.
Cierpliwość, pani, ale i nadzieja,
Że bóg, co rękę Hekuby uzbroił
Do krwawej pomsty na trackim tyranie,
Równie i Gotów królowej, Tamorze
(Gdy Got był Gotem, Tamora królową),
Ześle dzień błogi pomsty na jej wrogach.
Wracają synowie Andronika.
LUCJUSZ
Ojcze i panie, patrz, jak spełniliśmy
Rzymskie obrzędy; wnętrzności Alarba
I posiekane ciała jego członki
Są teraz strawą ofiarnego ognia,
Którego dymy wznoszą się ku niebu,
Jak woń kadzidła. Nic nam nie zostaje,
Jak w grobie złożyć braci naszych zwłoki
I trąb odgłosem w Rzymie ich powitać.
TYTUS
Niechaj tak będzie i niechaj Andronik
Ostatnie duszom ich da pożegnanie.
Przy odgłosie trąb składają trumnę w grobowcu.
Śpijcie tu, dzieci, w pokoju i sławie!
Śpijcie tu, Rzymu waleczni rycerze,
Od klęsk i przemian światowych bezpieczni!
Tu zazdrość kona, zdrada tu nie czyha,
Tu się nie rodzą obrzydłe niesnaski,
Tu burzy nie ma, wrzawa tu nieznana,
Sen tylko wieczny i wieczne milczenie.
Śpijcie tu, dzieci, w pokoju i sławie!
Wchodzi Lawinia.
LAWINIA
Żyj długo, ojcze, w pokoju i sławie!
Żyj długo w sławie, szlachetny Tytusie!
Na braci moich przynoszę grobowiec
Łez mych ofiarę, a u nóg twych klęcząc,
Powrót twój strugą łez witam radosnych.
Zwycięską dłonią błogosław mi, ojcze,
Którego szczęście Rzym podziwia cały.
TYTUS
Dzięki ci, Rzymie, żeś czule przechował
Skarb ten na mojej starości pociechę!
Żyj, córko! Przeżyj dni twojego ojca!
A cnoty sławą wieczność całą przeżyj!
Wchodzą Markus Andronikus, Saturninus, Basjanus i inni.
MARKUS
Witaj, Tytusie! Witaj, dzielny bracie,
Triumfatorze drogi Rzymu oczom!
TYTUS
Dzięki, mój bracie, szlachetny trybunie!
MARKUS
I wasz z szczęśliwej wojny witam powrót,
Synowcy, żywi albo w chwale śpiący!
We wszystkim równa wszystkich was fortuna,
Coście w ojczyzny swej walczyli służbie,
Lecz bezpieczniejsza chwała jest rycerzy,
Którzy dobiegli do szczęścia Solona,
A na honoru spoczywając łożu,
Wszystkie przygody życia zwyciężyli.
Teraz, Tytusie, szlachetny lud rzymski,
Którego zawsze byłeś przyjacielem,
Przeze mnie, swego wiernego trybuna,
Śnieżny, bez skazy płaszcz ci ten przysyła,
Współzawodnikiem do tronu mianuje
Z tymi zmarłego cesarza synami,
Więc płaszcz ten zarzuć i bądź kandydatem,
Pomóż dać głowę Rzymowi bez głowy.
TYTUS
Wielkiemu ciału lepszej głowy trzeba
Niż ta, od wieku i słabości drżąca.
Mamże w tym płaszczu o głosy was prosić,
By, zaszczycony dziś waszym wyborem,
Jutro pożegnać koronę i życie,
Znowu kłopotów ciężkich was nabawić?
Przez lat czterdzieści twym byłem żołnierzem,
Szczęśliwym dzieci twych wodzem, o Rzymie!
Dwudziestu jeden pogrzebałem synów,
W ojczyzny służbie poległych walecznie;
Daj mi na starość laskę honorową,
Ale nie berło, aby światem rządzić!
Godnie je dzierżył ostatni monarcha.
MARKUS
Zażądaj tylko, a będziesz cesarzem.
SATURNINUS
Śmiesz mówić, dumny, ambitny trybunie...
TYTUS
Cierpliwość, książę!
SATURNINUS
Chcę sprawiedliwości!
Dobądźcie mieczy waszych, patrycjusze,
A nim cesarzem zostanie Saturnin,
Niechaj do swoich nie wracają pochew!
Wprzód do Erebu popłyń, Androniku,
Nim mi rzymskiego ludu skradniesz serca!
LUCJUSZ
Sam gwałtownością niszczysz dobre chęci,
Które dla ciebie miał szlachetny Tytus.
TYTUS
Ukój się, książę, moją bowiem sprawą
Serca narodu skłonią się ku tobie.
BASJANUS
Nie pochlebstwami łudzę cię, Tytusie,
Ale do śmierci będę cię poważał,
Będę ci wdzięczny, jeśli moją stronę
Twoich przyjaciół pokrzepić chcesz głosem;
A dla człowieka wielkiej duszy wdzięczność
Jest najpiękniejszą usługi zapłatą.
TYTUS
Rzymski narodzie i ludu trybuni,
Tytus Andronik o głosy was prosi;
Czy chcecie jego kierować się radą?
TRYBUNI
Na znak miłości swej dla Andronika,
By uczcić powrót jego do ojczyzny,
Lud i trybuni wybór jego stwierdzą.
TYTUS
Dzięki wam! Teraz upraszam o wybór
Starszego syna zmarłego monarchy,
Bo cnoty jego, niepłonną mam wiarę,
Jak słońce będą Rzymowi przyświecać,
A sprawiedliwość w blasku ich dojrzeje.
Jeśli wasz wybór za mą pójdzie radą,
Krzyknijmy społem: «Niech żyje nasz cesarz!».
MARKUS
Za wspólną zgodą wszystkich klas narodu,
Panów i ludu, głoszę Saturnina
Imperatorem potężnego Rzymu,
Wołam: «Niech żyje cesarz Saturninus!».
Przy odgłosie trąb schodzą z galerii.
SATURNINUS
Za wyświadczoną łaskę i usługi
W tym dniu naszego wyboru, Tytusie,
Dzięki ci składam, a mojej wdzięczności
Uczynkiem także jasny dam ci dowód.
Przed wszystkim, żeby twojemu imieniu
Dorzucić blasku, żeby twój ród wsławić,
Na cesarzową wybieram Lawinię,
Na panią Rzymu i mojego serca,
I w Panteonie ją świętym poślubię.
Powiedz, Tytusie, czy to po twej myśli?
TYTUS
Dostojny panie, związek ten uważam
Za wielki zaszczyt dla mojego domu
I tu w obliczu Rzymu cesarzowi
Szerokiej ziemi, a naszemu panu,
Poświęcam miecz mój, mój rydwan, mych jeńców,
Ofiary godne wielkiego monarchy;
Przyjmij więc jako należną daninę
Znaki mej chwały u twych stóp złożone.
SATURNINUS
Dzięki, Tytusie, ojcze mego życia!
Jak jestem dumny z ciebie, z twoich darów,
Rzym popamięta, a jeśli zapomnę
Z niewysłowionych twych zasług najmniejszą,
Niech lud zapomni swej dla mnie wierności.
TYTUS
do Tamory
Cesarza jesteś teraz branką, pani,
Twojej minionej pamiętny wielkości,
Ciebie i twoich szlachetnie opatrzy.
SATURNINUS
na stronie
Prawdziwie, ją bym wybrał na królowę,
Gdyby mi przyszło wybierać na nowo.
głośno
Chmurne twe czoło rozjaśń, piękna pani:
Choć cię los wojny z wielkości twej strącił,
Nie pójdziesz w Rzymie na ludzi pogardę,
Ale królewskie znajdziesz w nim przyjęcie.
Ufaj mi, pani, i nie trać nadziei;
Ten, co cię słowem swym krzepi, jest zdolny
Większą cię zrobić od Gotów królowej.
Lawinio, czy ci nie wstrętne te słowa?
LAWINIA
Nie, bo szlachetność twa jest mi rękojmią,
Że to monarszej tylko znak dobroci.
SATURNINUS
Dzięki, Lawinio. Lecz czas się oddalić.
Jeńcom dajemy wolność bez okupu.
Przy bębnów grzmocie wybór mój ogłoście.
Rozmawia z Tamorą.
BASJANUS
chwytając Lawinię
Tytusie, pozwól, dziewica ta moją.
TYTUS
Co mówisz, książę?
BASJANUS
Mówię tylko prawdę,
Przygotowany własną sobie ręką
Wymierzyć, jeśli trzeba, sprawiedliwość.
MARKUS
Suum cuique, to rzymskie jest prawo;
Słusznie więc bierze, co mu się należy.
LUCJUSZ
I co zatrzyma, póki Lucjusz żyje.
TYTUS
Precz, precz stąd, zdrajcy! Gdzie jest straż cesarska?
Zdrada, mój panie! Lawinia porwana!
SATURNINUS
Przez kogo?
BASJANUS
Tylko przez tego, co może
Choćby i ostrzem odebrać bułata
Swą narzeczoną z rąk całego świata.
Wychodzą Markus i Basjanus z Lawinią.
MUCJUSZ
Śpieszcie im w pomoc, bracia, ja z mej strony
Drzwi tej komnaty zamknę mym orężem.
Wychodzą Lucjusz, Kwintus i Marcjusz.
TYTUS
Idźmy, cesarzu, wkrótce ci ją wrócę.
MUCJUSZ
Drzwi te zamknięte...
TYTUS
Co? nikczemny chłopcze,
Co? Ty mi w Rzymie drogę chcesz zamykać?
MUCJUSZ
Lucjuszu, ratuj!
Tytus zabija go. Wchodzi Lucjusz.
LUCJUSZ
Jak niesprawiedliwie
Zabiłeś syna w niesłusznym zatargu!
TYTUS
Ni on mym synem, ani ty nim jesteś;
Nigdy syn ojca tak by nie zbezecnił.
Zdrajcy, Lawinię zwróćcie cesarzowi!
LUCJUSZ
Gdy chcesz, umarłą, lecz nigdy jak żonę,
Bo jest innego prawną narzeczoną.
Lucjusz wychodzi. Cesarz wchodzi na wzniesienie z Tamorą, dwoma jej synami i Murzynem Aaronem.
SATURNINUS
Nie, nie, Tytusie, cesarz jej nie żąda,
Ni jej, ni ciebie, ni żadnego z twoich.
Nie ufam temu, co raz ze mnie szydził;
Nie ufam tobie ni synom twym, zdrajcom,
Co się spiknęli na moją niesławę.
Czy na igraszkę nie mogliście w Rzymie
Innego wybrać? Jak ten czyn, Tytusie,
Z zuchwałą twoją zgadza się przechwałką,
Że o cesarstwo u ciebie żebrałem!
TYTUS
Co znaczą, przebóg, te krwawe zarzuty?
SATURNINUS
Lecz idź w pokoju, oddaj twą zmiennicę
Temu, co dla niej orężem młynkował.
Znalazłeś sobie walecznego zięcia,
Godnego synów twoich sprzymierzeńca,
By kłócić pokój rzeczypospolitej.
TYTUS
Słowa te krwawią serce me jak sztylet.
SATURNINUS
Tamoro, piękna ty Gotów królowo,
Co jak Dyjana w swych nimf jasnym kole
Prześcigasz blaskiem wszystkie damy rzymskie,
Jeśli mój nagły wybór ci niewstrętny,
Przyjmij ofiarę, bądź mą narzeczoną,
A ja cię zrobię Rzymu cesarzową.
Królowo Gotów, czy potwierdzasz wybór?
Na wszystkich bogów Rzymu tu przysięgam –
Gdy wodę świętą widzę i kapłana,
I blask pochodni, i gotowe wszystko
Do uroczystych Hymenu obrzędów –
Że póty ulic miasta nie powitam,
Mego pałacu nie przestąpię progu,
Póki stąd żony z sobą nie powiodę.
TAMORA
A ja w obliczu nieba tu przysięgam,
Że jeśli cesarz Saturnin podniesie
Królowę Gotów do swojej wielkości,
Żądz ona jego będzie służebnicą,
Młodości jego i matką, i mamką.
SATURNINUS
Do Panteonu idźmy, o królowo!
A wy, panowie, chciejcie cesarzowi
I narzeczonej towarzyszyć pięknej,
Którą mi niebo zesłało łaskawe,
A której losy mądrość ma zmieniła:
Tam święty obrzęd spełni się małżeństwa.
Wychodzą Saturninus i jego orszak, Tamora i jej synowie, Aaron i Goci.
TYTUS
Ja w dziewosłębów koło nie wezwany!
Kiedyż samotnym tak byłeś, Tytusie,
Tak pokrzywdzonym i hańbą okrytym?
Wchodzą Markus, Lucjusz, Kwintus i Marcjusz.
MARKUS
O, patrz, Tytusie, o, patrz, co zrobiłeś!
W złej sprawie synaś cnotliwego zabił.
TYTUS
To syn mój nie był, szalony trybunie,
On mi był obcy jak ty i jak wszyscy
W występnym czynie twoi sprzymierzeńcy,
By nasze czyste dotąd splamić imię!
Niegodny bracie! Niegodni synowie!
LUCJUSZ
Pogrzeb przynajmniej sprawmy mu uczciwy;
Przy braciach naszych niech Mucjusz spoczywa.
TYTUS
Nie, zdrajcy, w grobie on tym spać nie będzie.
Pięć temu wieków grób ten zbudowany,
A odnowiony bogato mym kosztem,
Krył tylko wiernych sług Rzymu, żołnierzy
W boju poległych, nie w ulicznym swarze;
Nie tu dlań miejsce; grzebcie go, gdzie chcecie.
MARKUS
Jest to bezbożny z twej strony uczynek;
Przeszłość za moim synowcem przemawia;
Przy swoich braciach on musi spoczywać.
KWINTUS I MARCJUSZ
Musi i będzie lub my za nim pójdziem.
TYTUS
Musi? To słowo który wyrzekł nędznik?
KWINTUS
Ten, który wszędzie jest poprzeć je gotów
Wyjąwszy tutaj.
TYTUS
Jak to, wbrew mej woli?
MARKUS
Nie, nie, Tytusie, my tylko błagamy,
Przebacz mu, dozwól w tym grobie go złożyć.
TYTUS
I ty, z synami moimi w przymierzu,
Rzuciłeś plamę na czysty mój honor;
W każdym z was tylko wroga mego widzę;
Daremną prośbą nie dręczcie mnie dłużej.
MARCJUSZ
Stracił nad sobą panowanie. Idźmy.
KWINTUS
Nie, póki brata nie pogrzebiem kości.
Markus i synowie Tytusa klękają.
MARKUS
Bracie, natura błaga pod tym mianem!
KWINTUS
Ojcze, natura w imieniu tym mówi!
TYTUS
O, milcz, milcz tylko lub wszystkim wam biada!
MARKUS
Więcej niż duszy mej połowo, bracie!
LUCJUSZ
Ojcze, nas wszystkich duszo i istności!
MARKUS
Pozwól w tym cnoty gnieździe mi pochować
Mego synowca, co szlachetnie poległ
W obronie siostry Lawinii honoru.
Jesteś Rzymianin, nie bądź barbarzyńcą;
Grecy, mądrzejszą kierowani radą,
Nie odmówili grobu Ajaksowi,
Choć samobójcy; mądry syn Laerta
W jego pogrzebu wystąpił obronie,
I ty nie dozwól, aby radość twoja,
Aby twój Mucjusz wejścia tam nie znalazł.
TYTUS
Wstań, bracie! Dzień to z mych dni najczarniejszy,
Bo w nim me dzieci skalały mój honor.
Dobrze, w tym grobie złóżcie go – mnie potem.
Wnoszą Mucjusza do grobowca.
LUCJUSZ
Śpij tu, Mucjuszu, z twymi przyjaciółmi,
Aż uwieńczymy twój grób trofeami.
Wszyscy klękają.
Niech nikt nie płacze po Mucjusza zgonie,
Bo w sławie żyje, kto za cnotę umarł.
Wychodzą wszyscy prócz Marka i Tytusa.
MARKUS
By myśl odwrócić od bolesnych zdarzeń,
Powiedz mi, jaką sztuki subtelnością
Królowa Gotów tak nagle urosła?
TYTUS
Nie wiem; wiem tylko, że jest cesarzową;
Czy w tym subtelność jaka, Bóg wie tylko.
Czy nie jest dłużną wdzięczności mężowi,
Co ją z daleka do tej chwały przywiódł?
Z swego się długu szlachetnie uiści.
Wchodzą Cesarz, Tamora i jej dwaj synowie z Murzynem z jednej strony, z drugiej Basjanus i Lawinia z orszakiem.
SATURNINUS
Tak więc, Basjanie, odniosłeś nagrodę;
Z piękną małżonką daj ci Boże radość!
BASJANUS
A tobie z twoją! Nic więcej nie dodam,
A mniej nie życzę; tym żegnam cię słowem.
SATURNINUS
Jeśli Rzym prawa, a ja mam potęgę,
Ten gwałt zapłacisz drogo z przyjaciółmi.
BASJANUS
Nazywasz gwałtem zabranie własności,
Mej narzeczonej, a teraz mej żony?
Niech prawa rzymskie tę rozstrzygną sprawę,
Tymczasem wziąłem to, co było moje.
SATURNINUS
W krótkich mnie, panie, dzisiaj zbywasz słowach,
Lecz i mój przyjdzie czas, byleśmy żyli.
BASJANUS
Odpowiem, panie, za wszystko, com zrobił,
Wedle sił moich, choćby kosztem życia.
Dziś moje względem Rzymu powinności
Jedno mi słowo dodać nalegają.
Ten pan szlachetny, Tytus, na honorze
I na swej sławie ciężko jest dotknięty;
Jednak on własną ręką syna zabił
W gorącej chęci oddania ci córki,
Gniewem szalony, że śmiał opór stawić
W szczerości ducha zrobionej ofierze.
Wróć mu więc łaskę twoją, Saturninie,
Bo w każdym czynie swojego żywota
Twoim i Rzymu pokazał się ojcem.
TYTUS
Twoich się wstawień nie dopraszam, książę,
Boś z nimi razem sprawcą mej ohydy.
Niech Rzym i niebo świadkami mi będą,
Jak szczerzem kochał i czcił Saturnina.
TAMORA
Dostojny panie, jeśli kiedykolwiek
Miała Tamora w oczach twoich łaskę,
We wszystkich sprawie dozwól mi przemówić:
Przebacz im wszystkim przez miłość Tamory.
SATURNINUS
Co? Pani, wobec wszystkich być zelżonym
I podle wszystko przebaczyć bez zemsty?
TAMORA
Uchowaj Boże, abym zapragnęła
Być kiedy sprawcą twego poniżenia!
Ale honorem odpowiadam własnym
Za Andronika Tytusa niewinność;
Gniew jego świadczy jasno jego boleść;
Więc na mą prośbę spojrzyj nań łaskawie,
Dla czczych przypuszczeń nie trać przyjaciela,
Szlachetnej duszy nie smuć gniewnym okiem.
cicho doCesarza
Słuchaj mej rady, daj się ułagodzić,
Skryj gniew i utaj choć słuszną urazę.
Ledwo zasiadłeś na cesarskim tronie,
Strzeż się, ażeby lud z patrycjuszami,
Biorąc w opiekę słuszną jego sprawę,
Nie chciał cię strącić za grzech niewdzięczności,
Którą nad wszystkie brzydzi się występki.
Ustąp ich prośbie, a zostaw mi resztę;
Zagłady wszystkich wynajdę godzinę,
Ze stronnikami ten ród cały zmiotę.
Srogiego ojca, zdrajców jego synów,
U których darmo żebrałam o życie
Drogiego syna, i wszystkich nauczę,
Jak drogo płaci, kto u nóg swych widzi
Królowę darmo proszącą o łaskę.
głośno
Dobry cesarzu, podnieś Andronika
I pokrzep serce uczciwego starca,
W twojego gniewu burzy więdniejące.
SATURNINUS
Wstań, wstań! Przemogły słowa cesarzowej.
TYTUS
Dzięki ci, pani! I tobie, o panie!
Twe słowa, wzrok twój – wróciły mi życie.
TAMORA
Tytusie, jestem teraz Rzymu cząstką.
Przybraną córką rzeczypospolitej,
A dobre rady są mą powinnością.
W tym dniu, Tytusie, wszelka niechęć kona.
Niech mi to będzie chlubą, żem cię mogła
Pogodzić, panie, z twymi przyjaciółmi.
do Basjana
Za ciebie, książę, dałam cesarzowi
Słowo, że będziesz nadal potulniejszy.
Bądźcie bez trwogi, panowie, Lawinio,
A za mą radą wszyscy na kolanach
O przebaczenie błagajcie cesarza.
LUCJUSZ
Czynię to chętnie, bo niebo nam świadkiem,
Żeśmy stanęli bez żadnej złej myśli
W obronie siostry drogiego honoru.
MARKUS
Co ja honorem moim tu poświadczam.
SATURNINUS
Skończmy więc na tym, dość już słów natrętnych.
TAMORA
Nie, nie, musimy rozstać się w przyjaźni.
Trybun o łaskę prosi z synowcami,
Daj ją, cesarzu; nie przyjmę odmowy.
SATURNINUS
Przez wzgląd na ciebie i na twego brata,
Na przekładania drogiej nam Tamory,
Przebaczam szpetnej młokosów tych winie.
Wstańcie! Lawinio, choć mnie opuściłaś
Jak liche chłopię, przyjaciółkęm znalazł,
Bom na śmierć przysiągł, że od stóp ołtarza
Bez poślubionej nie odejdę żony.
Jeśli na dworze cesarskim dość miejsca
Na dwóch małżonek uczciwe przyjęcie,
Lawinio, bądź mym gościem z przyjaciółmi;
Tamoro, dzień ten poświęćmy miłości.
TYTUS
Jeśli łaskawie raczysz, panie, jutro
Polować ze mną panterę i łanię,
Z psami i rogiem przyjdziem na dzień dobry.
SATURNINUS
Twe zaprosiny przyjmuję z wdzięcznością.
Wychodzą.
Akt drugi
Scena pierwsza
Rzym. Przed pałacem.
Wychodzi Aaron.
AARON
Teraz Tamora do Olimpu szczytów
Pnie się, bezpieczna od fortuny ciosów,
Wyżej piorunu grzmotów i błyskawic,
Bladej zazdrości groźbom niedosięgła.
Jak złote słońce pozdrawia poranek,
A promieniami morze ozłociwszy,
Pędzi po niebie w błyszczącym rydwanie,
Nad gór najwyższych panuje szczytami,
Tak dziś Tamora.
Jej rozum panem ziemskich jest honorów,
Cnota drży blada na brwi jej zmarszczenie,
Uzbrój więc serce i przygotuj myśli,
By z twą cesarską panią i kochanką
Do jej wielkości wznieść się, Aaronie.
Długo ją wiodłem, jak mą niewolnicę
Związaną silnym łańcuchem miłości,
Twardziej przykutą do ócz Aarona
Niż Prometeusz do skały Kaukazu.
Precz, niewolnicze myśli i ubranie!
Będę od złota i od pereł świecił,
By godnie nowej służyć cesarzowej.
Co? Służyć? Igrać z tą Semiramidą,
Nimfą, syreną, co Rzym oczaruje
I będzie świadkiem rozbicia cesarstwa
Z jego cesarzem. Lecz cóż to za wrzawa?
Wchodzą Chiron i Demetriusz, grożąc sobie wzajemnie.
DEMETRIUSZ
Chironie, dowcip twój jeszcze za młody,
Rozum za tępy, aby chciał się wdzierać
Tam, gdzie ja kocham, może i kochany.
CHIRON
Zawsześ zbyt ufał sobie, Demetriuszu,
I teraz myślisz, że groźbą mnie strwożysz.
Nie rok różnicy wdzięk mi odejmuje
Albo nade mną triumf ci zapewnia.
Mogę kochance jak ty służyć wiernie
I wierną służbą na miłość zarobić;
Tego w potrzebie szablą ci dowiodę,
Praw moich broniąc do serca Lawinii.
AARON
Gdzież straż? Te gaszki chcą pokój zamącić.
DEMETRIUSZ
Dzieciuchu, chociaż w chwili nierozwagi
Matka do boku przypięła ci szpadkę,
To już przypuszczasz, że grozić ci wolno?
Każ ten rożenek w pochwie zalutować,
Zanim się lepiej robić nim poduczysz.
CHIRON
Tymczasem, na co z mą małą zręcznością
Mogę się dzisiaj ważyć, wnet zobaczysz.
DEMETRIUSZ
Taki zuch z ciebie?
Dobywają mieczy.
AARON
Co znowu, panowie?
Śmiecie tak blisko cesarskiego zamku
Dobywać szabli do otwartej walki?
Wiem dobrze powód waszej nienawiści;
Za skarby świata nie chciałbym, by doszedł
Tych wiedzy, których dotyczy najwięcej;
A matka wasza i za więcej nawet
Tej by niesławy nie chciała doczekać
Na rzymskim dworze. Przez wstyd, skończcie swary!
DEMETRIUSZ
Nie, póki w piersiach jego nie utopię
Mego oręża, w gardło mu nie wtłoczę
Słów na ohydę moją wyrzeczonych.
CHIRON
Jam na to równie jest przygotowany,
Piorunujący językiem twym tchórzu,
Ale nie śmiący orężem słów poprzeć.
AARON
Na bóstwa Gotów walecznych przysięgam:
Wszystkich nas zgubi ta zwada dziecinna!
Skończcie! Nie wiecież, jak jest niebezpiecznie
Na prawa księcia zuchwale się ważyć?
Co? Czy Lawinia taką rozpustnicą,
A tak wyrodnym stał się Basyjanus,
Że o jej miłość bój możecie zwodzić
Bez sprawiedliwej pomsty za zuchwalstwo?
Panicze, baczność! Gdyby cesarzowa
Tego zatargu usłyszała powód,
Pieśń by ta do jej nie przypadła serca.
CHIRON
Mniejsza! Niech ona, niech świat ją usłyszy,
Bo ja Lawinię kocham nad świat cały.
DEMETRIUSZ
Zstąp niżej w twoim wyborze, młokosie,
Ona starszego brata jest nadzieją.
AARON
Co za szaleństwo! Nie wiecież, jak wściekły
W wybuchu gniewu swojego Rzymianin,
Jak znieść rywala niezdolny w miłości?
Powtarzam, tylko grób sobie kopiecie
Waszą niesnaską.
CHIRON
Wierzaj, Aaronie,
Na tysiąc śmierci polecę szczęśliwy,
Byle ją posiąść.
AARON
Jak? Byle ją posiąść?
DEMETRIUSZ
Czemu cię dziwią tak moje nadzieje?
Wszak to kobieta, wolne zalecanki;
Wszak to kobieta, więc ją można zyskać;
Wszak to Lawinia, jakże jej nie kochać?
Ba, więcej wody, niźli młynarz widzi,
Przez młyn przepływa, i wiemy, jak łatwo
Ukraść kromeczkę z zaczętego bochna;
Chociaż Basjanus cesarskim jest bratem,
I lepsi godło Wulkana nosili.
AARON
na stronie
Może i tacy jak sam Saturninus.
DEMETRIUSZ
Czemu rozpaczać temu, co się umie
Słowem, spojrzeniem, szczodrotą zalecać?
Czy ci się łani nie udało zabić
I unieść nieraz pod leśnego okiem?
AARON
Więc jak się zdaje, to by ci starczyło
I na podkradku?
CHIRON
Przestałbym i na tym.
DEMETRIUSZ
Zgadłeś.
AARON
Od razu należało wyznać,
A wszystko byłbym bez hałasu skończył;
Także w was mało rozumu, że o to
Rąbać się chcecie? Czyby was bolało,
Gdybyście obaj do celu dobiegli?
CHIRON
Nie mnie, przynajmniej.
DEMETRIUSZ
Ni mnie, bym miał swoje.
AARON
Dobrze więc, zgoda! Łączcie się miast swarzyć.
Musimy sztuką i podstępem działać;
Czego nie możem dokonać, jak chcemy,
Konieczność zmusza, jak możem, osiągnąć.
Wierzcie mi tylko, że od tej Lawinii
Lukrecja czystszą nie była matroną.
Tylko nie trzeba w biegu nam omdlewać:
Pośpiech jest wszystkim, a znalazłem ścieżkę.
Zapowiedziano łowy uroczyste,
Na które tłumnie zbiegną damy rzymskie;
Leśne chodniki są długie, szerokie,
A nie brak kątów dzikich i samotnych,
Jakby stworzonych na spełnienie zbrodni;
Tam waszą łanię przywabcie samotrzeć,
Dopnijcie celu wymową lub gwałtem;
Inaczej marne są wasze nadzieje.
A teraz nasze plany cesarzowej
Idźmy wyjawić; dowcip jej piekielny,
Zemście i czarnym poświęcony gwałtom,
Broń naszą dobrą swą zaostrzy radą.
Ona was obu przymusi do zgody
I doprowadzi do szczytu nadziei.
Dwory cesarskie są wieści pałacem,
Pełnym języków, ócz, uszów ciekawych;
Lasy są głuche, straszne, bez litości.
Tam, dzielni chłopcy, mówcie i zwyciężcie,
Skryci przed niebem chuć waszą nasyćcie,
Karmcie się skarbem Lawinii do syta.
CHIRON
Twa rada, panku, nie grzeszy tchórzostwem.
DEMETRIUSZ
Sit fas aut nefas, bylem znalazł źródło,
Które ostudzi serca mego żary,
Per Stygia, per manes vehor.
Wychodzą.
Scena druga
Las w bliskości Rzymu.
Przy odgłosie rogów i szczekaniu psów wchodzą Tytus Andronikus, trzej jego synowie i Markus.
TYTUS
Łowy zaczęte; jasny jest poranek,
Wonne są pola, a zielone lasy;
Psy rozsforujmy, niechaj dźwięcznym graniem
Zbudzą cesarza z nadobną małżonką,
Wywabią księcia, a strzelecką wrzawą
Rozbudzą wszystkie dworu tego echa.
Synowie, waszą jak mą powinnością
Pilną być strażą cesarskiej Osoby.
Mój sen zmącony groźnym był marzeniem,
Ale niepokój uciekł z nocy cieniem.
Wśród szczekania psów i odgłosu rogów wchodzą Saturninus, Tamora, Basjanus, Lawinia, Chiron, Demetriusz i ich orszak.
Tysiąc dzień dobry! mojemu monarsze
I tysiąc tobie, dostojna ma pani.
Głośne strzeleckie przyrzekłem zbudzenie.
SATURNINUS
I dziarsko swego dotrzymałeś słowa;
Trochę za wcześnie jak dla nowożeńców.
BASJANUS
Co mówi na to Lawinia?
LAWINIA
Zaprzeczy.
Od dwóch już godzin byłam rozbudzoną.
SATURNINUS
Niech więc zajadą wozy, przyjdą konie
I dalej w pole! Teraz, piękna pani,
Zobaczysz nasze rzymskie polowanie.
MARKUS
Psy moje ruszą najdzikszą panterę
I przez najstromsze pogonią urwiska.
TYTUS
Mój koń chyżemu zrówna jeleniowi
I jak jaskółka poleci przez pola.
DEMETRIUSZ
do Chirona
Bez psów i koni nasze polowanie;
Ułowim przecie najpiękniejszą łanię.
Wychodzą.
Scena trzecia
Odludna część lasu.
Wchodzi Aaron.
AARON
Mądry by myślał, że straciłem rozum,
Gdy pod tym drzewem tyle złota grzebię,
Które już nigdy do mych rąk nie wróci.
Niech jednak o mnie tak licho nie myśli;
Ukuję bowiem z tego złota fortel,
Który przezorną kierowany myślą
Stworzy prawdziwe zbrodni arcydzieło.
Czekaj tu, złoto, na tych, co śmierć dłużną
Znajdą z cesarskiej skarbnicy jałmużną.
Wchodzi Tamora.
TAMORA
Czemuś tak smutny, drogi Aaronie,
Gdy ziemia cała jaśnieje weselem?
Szczęśliwe ptaki świergocą w gęstwinie,
Na słońcu wąż się w kłąb zwinął z radością,
Zielone listki wiatr wonny kołysze
I cętkowany cień na ziemię rzuca;
W tym cieniu siądźmy, słodki Aaronie.
I gdy psom wtórzy echo gadatliwe,
I szorstkim rogów dźwiękom odpowiada,
Jakby podwójne wrzało polowanie,
Słuchajmy dzikiej myśliwców muzyki,
A po utarczce, jaką stoczył niegdyś
Błędny Eneasz z kartagińską panią,
Gdy ich szczęśliwa burza zaskoczyła,
A niema grota swym owiła cieniem,
Wzajemnym ramion ściśnieni łańcuchem,
Zamknijmy oczy pod snu złotym skrzydłem,
Gdy psów i rogów, i ptactwa melodia
Będzie nam jakby mamki słodką pieśnią,
Do snu niemowlę swoje kołyszącą.
AARON
Pani, jeżeli Wenus teraz włada
Twymi myślami, mymi rządzi Saturn.
Co wzrok mój znaczy dziki, nieruchomy,
Moje milczenie i twarzy pochmurność?
Czemu wełnistej głowy mojej runa
Każdy się włosek rozwija jak żmija,
Gdy ma łup zębem jadowitym chwycić?
O, nie miłosnych myśli są to znaki;
Zemsta w mym sercu, śmierć w mojej jest dłoni,
A krew w mej głowie kuje zemsty oręż.
Słuchaj, Tamoro, pani mojej duszy,
Dla której niebem twoje towarzystwo,
To dzień ostatni jest życia Basjana;
Język dziś straci jego Filomela,
Czystość jej twoi zrabują synowie,
Swe ręce we krwi omyją Basjana.
Weź list ten, proszę, a w cesarza ręce
Fatalny zwitek oddaj bez spóźnienia.
Nie pytaj więcej, widzę, że nadchodzi
Upragnionego część naszego łupu,
Której o bliskiej śmierci się nie marzy.
Wchodzą Basjanus i Lawinia.
TAMORA
Słodki Murzynie, słodszy mi nad życie!
AARON
Skończ, bo Basjanus przybliża się do nas.
Szukaj z nim zwady; twych przywołam synów,
By ją poparli jakkolwiek poczętą.
Wychodzi.
BASJANUS
Kogoż ja widzę? Rzymska cesarzowa
Bez straży swojej świetnego orszaku?
Czy to Dyjana owita jej szatą
Swe poświęcone opuściła gaje,
By się w tych lasach przyjrzeć polowaniu?
TAMORA
Tajnych przechadzek mych szpiegu zuchwały,
Gdybym potęgę Dyjany posiadła,
Skroń by się twoja nastrzępiła rogiem,
A twe ogary rozszarpały wściekle,
Jak Akteona przemienione członki,
Wstrętny prostaku.
LAWINIA
Wiem, dostojna pani,
Że dar masz wielki ludziom dawać rogi,
I ta samotna z Murzynem przechadzka
Jest pewno nową sztuki twojej próbą.
Niech od psów strzeże dziś Bóg twego męża,
Żeby nie chciały wziąć go za jelenia.
BASJANUS
Wierzaj mi, pani, czarny twój towarzysz
Barwę swą daje twemu honorowi,
Znaczoną cętkiem wzgardliwej brzydoty.
Czyżbyś, daleko od twego orszaku,
Twego śnieżnego odbiegła rumaka
Pod strażą tylko dzikiego Murzyna,
Gdyby cię szpetna nie pędziła żądza?
LAWINIA
A podchwycona nagle w swej zabawie,
Nie bez powodu mojego małżonka
Wstrętnym nazywasz. Oddalmy się, proszę,
Z kruczej ją barwy zostawmy kochankiem:
Trudno dolinę znaleźć przyjaźniejszą.
BASJANUS
Cesarz, a brat mój, o wszystkim się dowie.
LAWINIA
Dawno już popadł na ludzkie języki;
Cesarz tak dobry, tak ciężko skrzywdzony!
TAMORA
I jaż to wszystko cierpliwie mam znosić?
Wchodzą Chiron i Demetriusz.
DEMETRIUSZ
Dostojna pani, a łaskawa matko,
Co znaczy bladość twojego oblicza?
TAMORA
Alboż bladości tej nie mam powodów?
Ta para w to mnie przywabiła miejsce,
Kąt, jak widzicie, samotny i dziki,
Gdzie drzewa nagie są i karłowate,
Mchem i zjadliwą trawione jemiołą;
Tu nigdy jasne nie zagląda słońce;
Tu nie oddycha żaden twór żyjący
Prócz złowróżbnego kruka lub puszczyka.
Gdy mi tę straszną pokazali jamę,
Opowiadali, jak w głuchej północy
Tysiąc szatanów i wężów syczących,
Wydętych ropuch i jeżów kolczastych
Takim dolinę napełniają wrzaskiem,
Że byle chwilę śmiertelnik go słyszał,
Lub rozum traci, albo nagle kona.
Gdy swą piekielną zakończyli powieść,
Dodali zaraz, że ich było myślą
Tu do czarnego przywiązać mnie cisu
I tej okrutnej śmierci mnie zostawić.
Cudzołożnicą nazwali mnie potem,
Rozpustną Gotką i wszystkim, co może
Najsprośniejszego ludzkie słyszeć ucho.
Gdyby nie wasze cudowne przybycie,
Już by swą na mnie nasycili wściekłość;
Bądźcie więc matki waszej mścicielami
Lub się przestańcie moimi zwać dziećmi.
DEMETRIUSZ
Oto jest świadek, żem twoim jest synem.
Uderza Basjanusa sztyletem.
CHIRON
A to cios, siły mej dowód skuteczny.
Uderza sztyletem Basjanusa, który umiera.
LAWINIA
Teraz ty przystąp, o Semiramido!
Lecz nie: Tamoro! Twej srogiej naturze
Żadne nazwisko lepiej nie przystoi.
TAMORA
Daj mi twój sztylet; ujrzycie, me dzieci,
Jak matki ręka pomści krzywdę matki.
DEMETRIUSZ
Poczekaj, jej tu należy się więcej.
Wprzód wymłóć zboże, a potem spal słomę.
Ta się pieszczotka swą puszy czystością
I wiarą ślubnym przysięgom niezłomną,
I z tym przykładem śmie ci czoło stawiać;
Maż je do grobu zabrać także z sobą?
CHIRON
To ja bym wolał zostać wprzód rzezańcem.
Do jakiej groty powleczemy męża,
Niech nam trup jego za poduszkę służy.
TAMORA
A kiedy z ula miód już podbierzecie,
Rozdepczcie osę, by nas nie ukłuła.
CHIRON
O bezpieczeństwie naszym nie zapomnim.
No, pieścidełko, teraz się nam uda
Wziąć szturmem twoją warowną uczciwość.
LAWINIA
Tamoro! nosisz niewiasty oblicze...
TAMORA
Nie chcę jej słuchać; precz z nią, precz z mych oczu!
LAWINIA
Wstawcie się za mną! Jedno tylko słowo.
DEMETRIUSZ
Słuchaj jej, pani, niech twą będzie chwałą,
Że choć widziałaś łzy jej, twoje serce
Było jak krzemień pod kroplami deszczu.
LAWINIA
Odkąd szczenięta tygrysie zaczęły
Matki swe uczyć? Nie ucz jej wściekłości,
Od niejś ją dostał; mleko, które ssałeś,
W twoich się żyłach na marmur zmieniło,
I już przy piersi tchnąłeś okrucieństwem.
do Chirona
Nie wszystkie dzieci podobne są matkom;
Błagaj, niech litość pokaże niewieścią.
CHIRON
Czy chcesz, bym sam się ogłosił bękartem?
LAWINIA
Prawda, skowronków kruk nie wysiadywa,
Słyszałam przecie – bodaj dziś tak było! –
Że lew, litością tknięty, bez oporu
Z królewskiej łapy obciąć dał pazury;
Kruk, mówią, karmi opuszczone dziecko,
Własne pisklęta zagładzając w gnieździe;
Nie żądam tyle dobroci od ciebie,
Błagam cię tylko o trochę litości!
TAMORA
Wiedźcie ją! Słów jej nie pojmuję wcale.
LAWINIA
To je wyjaśnię. Pomyśl o mym ojcu,
Choć cię mógł zabić, darował ci życie;
Zmiękcz twarde serce, otwórz głuche uszy!
TAMORA
Choćbyś mnie sama nigdy nie skrzywdziła,
Przez pamięć ojca będę bez litości.
Pomnijcie, dzieci, płakałam daremno,
By uratować syna od ofiary;
Lecz nieugięty, krwawy był Andronik.
Precz, precz z nią! Rządźcie nią po waszej woli;
Tym wdzięczniej dla mnie, im dla niej boleśniej.
LAWINIA
Bądź dla mnie dobrą królową, Tamoro!
I tu twą własną zamorduj mnie ręką!
Bo nie o życie tak długo cię błagam:
Mój duch uleciał już z Basjana duszą.
TAMORA
Czego więc żądasz? Odczep się, szalona!
LAWINIA
Śmierci niezwłocznej, a do tego łaski,
Której wymówić niewieści wstyd broni:
Broń mnie od gorszej niż śmierć ich swawoli!
W jaką mnie straszną rzuć jamę, gdzie nigdy
Zwłok moich ludzkie nie dojrzą źrenice.
Zrób to! Litośną bądź dla mnie zbójczynią!
TAMORA
Mam okraść synów z należnej im płacy?
Nie, niech na tobie swoją chuć nasycą.
DEMETRIUSZ
Dość straciliśmy czasu, idźmy teraz.
LAWINIA
Nic w tej kobiecie nie ma niewieściego!
Szpetna potworo, naszej płci ohydo,
Niech Bóg...
CHIRON
Dość tego; czas zamknąć jej usta.
Knebluje usta Lawinii.
Ty weź jej męża; to właśnie jest jama,
W którą Aaron złożyć go polecił.
Rzucają trupa w jaskinię.
TAMORA
Żegnam was, tylko polecam ostrożność.
Demetriusz i Chiron wychodzą, uprowadzając Lawinię.
Radość do serca mojego nie zajrzy,
Póki ostatni nie zginie Andronik.
Powracam teraz do mego kochanka,
Gdy synów bawi mych ta imościanka.
Wychodzi.
Scena czwarta
Las.
Wchodzą Aaron, Kwintus i Marcjusz.
AARON
Dalej, panowie, śmiało, lecz ostrożnie,
Już dobiegamy obrzydliwej jamy,
W której panterę śpiącą wytropiłem.
KWINTUS
Nie wiem dlaczego, lecz mi się ćmi w oczach.
MARCJUSZ
I ja bym wolał, gdybym się nie wstydził,
Dobrą godzinę snu za polowanie.
Wpada w jamę.
KWINTUS
Zapadłeś? Cóż to za jama subtelna?
Otwór jej siecią jeżyn zasłoniony,
Na których liściu świecą krwi kropelki,
Jakby na kwiatach krople rannej rosy.
Straszne to miejsce, ale powiedz, bracie,
Czyś się nie ranił, padając znienacka?
MARCJUSZ
Widok mnie, bracie, ranił najstraszniejszy,
Co kiedykolwiek przez wzrok serca dosiągł.
AARON
na stronie
Cesarza teraz przywołam co prędzej;
Ich tu obecność zbudzi podejrzenie,
Że oni brata jego mordercami.
Wychodzi.
MARCJUSZ
Czemu pomocnej nie dajesz mi ręki,
By mnie z przeklętej jamy tej wydobyć?
KWINTUS
Jakaś mnie trwoga trzyma niepojęta,
Po drżących członkach zimny pot mi ciecze,
A serce grozy więcej podejrzewa,
Niż widzi oko.
MARCJUSZ
Twój duch jest proroczy.
Spójrz z Aaronem na dno tej jaskini,
A ujrzysz śmierci i krwi widowisko.
KWINTUS
Aaron odszedł; serce me wzruszone
Broni mym oczom poglądać na sprawy,
O których myśl już dreszczem mnie przejmuje.
Co się to znaczy? Raz pierwszy w mym życiu
Jak dziecko boję się, nie wiedząc czego.
MARCJUSZ
W ciemnej, przeklętej, krwią zbroczonej jamie
Leży bezkształtne ciało Basyjana,
Niby jagnięcia zabitego resztki.
KWINTUS
Jak rysy jego w ciemnościach poznałeś?
MARCJUSZ
Na krwawym jego palcu drogi klejnot
Swym ogniem całą rozjaśnia jaskinię
I jak pochodnia w grobowcu płonąca
Świeci nad bladą umarłego twarzą
I zdradza hydne jamy tajemnice.
Tak blady księżyc nad Piramem świecił,
Kiedy w dziewiczej krwi skąpany leżał.
Pomóż mi, bracie, chociaż słabą ręką,
Jeśli cię trwoga jak mnie nie zdrętwiła,
Z tej się żarłocznej wydobyć kotliny,
Jak mgliste brzegi Kocytu obrzydłej.
KWINTUS
Podaj mi rękę, bym ci zdołał pomóc,
Lub, jeśli moje nie wystarczą siły,
Bym zapadł z tobą w rozdziawioną paszczę
Głębokiej jamy, grobu Basyjana.
Sił nie mam dosyć, by cię na brzeg wciągnąć.
MARCJUSZ
Ni ja wydrapać się bez twej pomocy.
KWINTUS
Daj znowu rękę; nie puszczę jej teraz,
Póki ty w górze lub ja tam nie będę,
Nie możesz do mnie, ja pójdę do ciebie.
Zapada. Wchodzą Saturninus i Aaron.
SATURNINUS
Za mną! Zobaczę, co to za jaskinia
I co za człowiek rzucił się w nią teraz.
Powiedz, kto jesteś, co przed krótką chwilą
W otwartej ziemi skoczyłeś czeluście?
MARCJUSZ
Syn nieszczęśliwy starego Tytusa,
Który w fatalnej przyszedł tu godzinie,
By twego brata martwe znaleźć ciało.
SATURNINUS
Mojego brata ciało? Ty żartujesz.
Brat mój z swą żoną jest teraz w altanie
Na lasu tego północnej krawędzi,
Gdziem go zostawił, ledwo jest godzina.
MARCJUSZ
Nie wiemy, gdzieś go zostawił żyjącym,
Lecz myśmy tutaj go zmarłym znaleźli.
Wchodzą Tamora, Tytus Andronikus i Lucjusz.
TAMORA
Gdzie cesarz, pan mój?
SATURNINUS
Tu, w czarnej boleści.
TAMORA
Gdzie brat twój?
SATURNINUS
Teraz dosięgłaś dna rany:
Tam biedny brat mój zabity spoczywa.
TAMORA
Ach! Więc za późno list fatalny niosę,
Plan tej tragedii, zdziwiona, że może
Ludzkie oblicze tyle okrucieństwa
Osłonić płaszczem słodkiego uśmiechu.
Oddaje Saturninowi list.
SATURNINUS
czyta
„Jeśli go w dobry czas nie napotkamy,
O Basjanusie mówim, drogi strzelcze,
Kop dlań mogiłę – myśl naszą rozumiesz.
A twej zapłaty między pokrzywami
U stóp bzu szukaj, którego gałęzie
Właśnie jaskini zasłaniają otwór,
W którą go rzucić naszym jest zamiarem.
Zrób tak, a wieczną kupisz naszą przyjaźń”.
Czy podobnego słyszano co kiedy?
To jest ta jama, to bzowe jest drzewo;
Szukajcie, czy się nie kryje gdzie strzelec,
Co miał tu brata mego zamordować.
AARON
Łaskawy panie, oto złota worek.
SATURNINUS
do Tytusa
Z twej rasy krwawej krwawe dwa szczenięta
Tu mego brata biednego zagryzły.
Prowadźcie z jamy tej ich do więzienia,
Niech tam czekają, nim dla nich wymyślę
Męczarnie dotąd jeszcze niesłychane.
TAMORA
Co? W tej są jamie? O, dziwy; jak prędko
W cudowny sposób odkryte morderstwo!
TYTUS
Panie, na słabych błagam cię kolanach,
Ze łzą niełatwo z mych źrenic płynącą,
Aby ta zbrodnia mych przeklętych synów,
Przeklętych, jeśli znajdą się dowody...
SATURNINUS
Dowody! Toż jest sprawa jak dzień jasna.
Kto list ten znalazł? Ty sama, Tamoro?
TAMORA
Własną go ręką podniósł Andronikus.
TYTUS
Prawda, cesarzu, lecz przyjm mą rękojmię.
Na moich ojców święty grób przysięgam,
Że na twe pierwsze stawią się wezwanie,
Na podejrzenia gardłem odpowiedzieć.
SATURNINUS
Twojej rękojmi nie chcę – sam idź ze mną.
Zabierzcie trupa i jego morderców.
Wzbrońcie im mówić; zbrodnia jest widoczna.
Gdybym znał karę od śmierci straszniejszą.
Tą karą głowy dotknąłbym występne.
TAMORA
Bądź o twych synów bez trwogi, Tytusie,
Ja przy cesarzu obrońcą ich będę.
TYTUS
Idźmy, Lucjuszu, mowy ich nie słuchaj.
Wychodzą.
Scena piąta
Las.
Wchodzą Demetriusz, Chiron i Lawinia, ręce jej i język ucięte.
DEMETRIUSZ
Idź i przed światem rozgłoś, jeśli możesz,
Kto cię tu zhańbił, kto ci język uciął.
CHIRON
Albo przez pismo skargi twe wypowiedz,
Jeśli kikutem zdołasz pióro schwycić.
DEMETRIUSZ
Patrz, jak migami jeszcze bazgrać może.
CHIRON
Idź, żądaj wody, białe umyj rączki.
DEMETRIUSZ
Nie ma języka, aby wody żądać,
Ni rączek, by je umyć; więc ją teraz
Niemej, samotnej zostawmy przechadzce.
CHIRON
Na jej bym miejscu obwiesić się poszedł.
DEMETRIUSZ
Gdybyś miał ręce na związanie stryczka.
Wychodzą Demetriusz i Chiron. Wchodzi Markus, wracając z polowania.
MARKUS
Kto tam ucieka? Moja synowica?
Kuzynko, słowo. Gdzie twój jest małżonek?
Czy marzę? Skarby me za obudzenie!
Jaż to? Niech jaki skruszy mnie planeta,
Abym na wieki mógł śmierci snem zasnąć!
Mów, synowico, jaka dłoń okrutna
Dwie ciała twego odcięła gałązki,
W objęciu których rozkosznego cienia
Królowie spocząć chcieli, a nie mogli
Jak pół twej drogiej otrzymać miłości?
I czemu do mnie nie mówisz? Niestety!
Czerwona rzeka twojej krwi gorącej,
Jak wrzące źródło wiatrem kołysane,
Wzdyma się w twoich ustach i opada
Twoim oddechem kołysana wonnym.
Czy jaki nowy zhańbił cię Tereusz
I język uciął ci dla bezpieczeństwa?
Ze wstydem twoje odwracasz oblicze!
A choć krew trzema ucieka strugami,
Lica się twoje czerwienią jak Tytan,
Gdy na spotkanie chmury się rumieni.
Mamże za ciebie «tak jest» odpowiedzieć?
Gdybym twe myśli mógł przeniknąć! Zgadnąć,
Kto tym nędznikiem, bym go mógł przeklinać!
Smutek tajony, niby piec zamknięty,
Na proch przepala serce, co go chowa.
Tylko straciła język Filomela,
A haftem myśli swe odmalowała;
Ale dla ciebie droga ta zamknięta!
Bo twym był zbójcą Tereusz.
On twoje piękne poodcinał palce,
Co mogły haftem Filomeli sprostać.
Gdyby ten potwór twoje ręce widział
Na lutni drżące jak liść osiczyny,
Gdy je z rozkoszą struny całowały,
Kosztem żywota tknąć by się ich nie śmiał;
Lub gdyby słyszał niebieską melodię
Z twego słodkiego płynącą języka,
Nóż by upuścił, usnął, jak trzygłowy
Potwór przy stopach trackiego poety.
Lecz idźmy ojca twojego oślepić;
Ojcowskie oczy ślepi taki widok.
Godzina burzy topi wonne łąki,
Co z ojca okiem zrobią łez miesiące?
Nie cofaj kroku! Będziem płakać z tobą;
Gdybyśmy mogli ulżyć ci żałobą!
Wychodzą.
Akt trzeci
Scena pierwsza
Rzym. Ulica.
Wchodzą sędziowie i senatorowie, za nimi Marcjusz i Kwintus przechodzą scenę prowadzeni na śmierć, poprzedza ich Tytus błagając.
TYTUS
Raczcie mnie słuchać, poważni ojcowie,
Wstrzymajcie wyrok przez litość dla starca,
Który swą młodość w krwawych spędził wojnach,
By wam bezpieczny sen w domu zapewnić.
Za krew mą w Rzymu zatargach wylaną,
Za wszystkie mroźne noce przeczuwane
I za łzy gorzkie, co dziś napełniają
Na twarzy mojej stare moje zmarszczki,
Bądźcie dla synów skazanych litośni!
Nie tak, jak mówią, dusze ich popsute.
Dwudziestu i dwóch synów śmierć widziałem
Suchą źrenicą, bom widział ich trupy
Na szczytnym łożu sławy i honoru.
Rzuca się na ziemię, gdy sędziowie przechodzą.
Za tych, trybuni, żal serca głęboki
I łzy mej duszy w prochu wypisuję.
Niech łzy me ziemi ugaszą pragnienie,
Ich krew rumieńcem powlecze ją wstydu!
Wychodzą senatorowie, trybuni i więźniowie.
Ziemio, bogatszy będzie deszcz dla ciebie,
Który z tych starych dwóch wycieka źródeł,
Niż wszystkie kwietnia młodego ulewy;
Będę cię rosił i wśród lata suszy,
A w zimie stopię śniegi łzą gorącą;
Twe łono wieczną wiosną kwitnąć będzie,
Byleś nie chciała pić krwi synów moich.
Wchodzi Lucjuszz dobytym orężem.
O dobre starce, poważne trybuny,
Wyrok na moich synów odwołajcie!
Bym ja, com nigdy nie płakał, mógł wyznać,
Że łzy są moje dziś najwymowniejsze.
LUCJUSZ
Szlachetny ojcze, skargi twe daremne;
Trybuni wyszli, twych błagań nie słyszą;
Twoje boleści głazom wypowiadasz.
TYTUS
Pozwól mi w synów obronie przemawiać.
Trybuni! Jeszcze raz jeden was błagam!
LUCJUSZ
Mój ojcze, żaden nie słyszy cię trybun.
TYTUS
Cóż mi to znaczy? Gdyby mnie słyszeli,
Nic bym nie wskórał; gdyby mnie słyszeli,
Nie litowaliby się nad mym losem;
Więc głazom żal mój bezcelny wypowiem;
Choć mym niezdolne skargom odpowiedzieć,
Mniej od trybunów będą mi surowe,
W połowie słów mych mowy mi nie przerwą.
One, gdy płaczę, u stóp mych w pokorze
Zdają się płakać ze mną, łzy me pijąc;
Gdybym je ubrał w togę uroczystą,
Nigdy by lepszych nie miał Rzym trybunów,
Bo jak wosk miękki jest kamień i czuły:
Trybunów serce twardsze jest niż kamień;
Głaz milczy, milcząc krzywdy nie wyrządza:
Trybunów język głosi wyrok śmierci.
Lecz czemu stoisz z dobytym orężem?
LUCJUSZ
Chciałem mych braci od śmierci ratować,
A w bezowocnych usiłowań pomście
Jestem na wieczne skazany wygnanie.
TYTUS
Szczęśliwy! Jaką dziś świadczą ci łaskę!
Bo czy nie widzisz, szalony Lucjuszu,
Że Rzym jest tylko jaskinią tygrysów?
Za łupem dyszą, a dziś im innego
Rzym dać nie może prócz mnie i prócz moich.
Lecz z kimże brat mój przybliża się do mnie?
Wchodzą Markus i Lawinia.
MARKUS
Do łez przygotuj szlachetne twe oczy
Lub od boleści serce twoje pęknie,
Bo nieskończoną przynoszę ci boleść.
TYTUS
Co skończy wszystko? Niech ją więc zobaczę.
MARKUS
To była twoja córka.
TYTUS
Czy nią nie jest?
LUCJUSZ
Wszechmocny Boże! Widok mnie zabija.
TYTUS
Lękliwe chłopię, wstań i spojrzyj na nią!
Lawinio, powiedz, jaka dłoń przeklęta
Przed oczy ojca bez rąk cię przysyła?
Jakiż szaleniec morzom daje wodę,
Przyrzuca głownię do płonącej Troi?
Nim przyszłaś, ból mój już dosięgnął szczytu,
Teraz bez granic jak Nil się rozlewa.
Daj oręż, moje utnę także ręce,
Bo w Rzymu darmo walczyły obronie.
Tę wykarmiły rozpacz, karmiąc życie;
Do bezowocnych wznosiłem je błagań
I do jałowej użyłem ich pracy.
Niech mi ostatnią oddadzą usługę:
Niech jedna drugą uciąć mi pomoże.
Lawinio, dziękuj Bogom, że rąk nie masz:
Widzisz, Rzymowi darmo służą ręce.
LUCJUSZ
Kto ci te męki, droga siostro, zadał?
MARKUS
Ach, ten rozkoszny myśli jej instrument,
Co je tak dźwięczną szczebiotał wymową,
Z tej swojej pięknej wyrwany jest klatki,
Gdzie jak ptak śpiewny słodkie nucił pieśni.
Zachwycające swych słuchaczów uszy.
LUCJUSZ
Więc powiedz za nią, kto zbrodni jest sprawcą?
MARKUS
Tak ją znalazłem po lesie błądzącą,
Aby się ukryć jak lękliwa sarna
Nieuleczalną raną zakrwawiona.
TYTUS
To moja sarna, a ten, co ją ranił,
Dotknął mnie ciosem od śmierci straszniejszym,
Bo stoję teraz jak żeglarz na skale,
Co mórz otoczon pustynią bez końca,
Widzi, jak fala po fali się wzdyma,
Czeka co chwila, aż bałwan ostatni
Słoną, łakomą połknie go gardzielą.
Moi synowie na śmierć szli tą drogą,
Wygnany tułacz tu, syn trzeci, stoi,
A tam nad moim losem brat płaczący;
Lecz dla mej duszy boleść nad boleści
Jest ma Lawinia, droższa mi nad duszę.
Gdybym twój obraz w takim ujrzał stanie,
Mógłbym oszaleć, cóż więc ze mną będzie,
Kiedy tak widzę żywe twoje ciało?
Nie masz rąk, żeby łzy otrzeć gorące,
Nie masz języka, by mi wypowiedzieć,
Kto jest męczarni wszystkich twoich sprawcą;
Mąż twój zabity, a za jego życie
Już bracia twoi życiem zapłacili.
Spójrz na nią, bracie, spójrz i ty, Lucjuszu;
Gdym braci wspomniał, świeżych łez kropelki
Spadły na lica jej, jak miodna rosa
Na uszczyknięte, prawie zwiędłe lilie.
MARKUS
Może dlatego płacze, że jej męża
Zabili, może, że zna ich niewinność.
TYTUS
Jeśli zabili męża twego, ciesz się,
Surowe prawo śmierć jego pomściło.
Lecz nie, nie oni morderstwa sprawcami,
Żal siostry świadkiem jest ich niewinności.
Twe drogie usta daj mi pocałować
Lub pokaż, jak ci ulgę przynieść mogę.
Czy chcesz z twym stryjem, z twym bratem i ojcem
Usiąść nad brzegiem krynicy, schylona
Patrzeć na nasze skalane oblicza,
Jak łąka jeszcze z ostatniej powodzi
Nieosuszonym obryzgana mułem?
Czy chcesz tak długo w jej patrzeć zwierciadło,
Aż kryształowa wód jej przezroczystość
Słodycz swą straci, naszych łez goryczą?
Mamyż jak twoje ręce uciąć nasze,
Ugryźć języki i na pantomimach
Przepędzić resztę dni naszych bolesnych?
Co mamy począć? My, co mamy język,
Wymyślmy jakichś nowych cierpień rodzaj,
Aby pokoleń przyszłych dziwem zostać.
LUCJUSZ
Osusz łzy, ojcze, bo patrz, na ich widok
Od łkań nieszczęsna zanosi się siostra.
MARKUS
Osusz łzy, bracie, cierpliwość, Lawinio!
Ociera łzy Tytusa.
TYTUS
Ach, bracie! bracie! Wiem, że twoja chustka
Łzy z mojej twarzy wypić nie potrafi,
Boś ją w twych własnych łez umaczał strudze.
LUCJUSZ
Droga Lawinio, lica otrę twoje.
TYTUS
Słuchaj mnie, bracie; rozumiem jej znaki,
I gdyby język miała, swemu bratu
To by wyrzekła, co ja ci mówiłem:
Chustka twa, bracie, twoją łzą wilgotna,
Nie zdoła lic mych otrzeć bolejących;
Tak od współczucia dalekie ulżenie,
Jak od dnia raju piekielne są cienie.
Wchodzi Aaron.
AARON
Pan mój przez moje ogłasza ci usta,
Że jeśli kochasz synów twych, Tytusie,
Byleś sam albo twój brat lub syn Lucjusz
Odciętą rękę posłał cesarzowi,
Ta ręka zbrodni ich będzie okupem.
TYTUS
O drogi pośle! Łaskawy cesarzu!
Kiedyż kruk śpiewał jak słodki skowronek,
Bliski wschód słońca zapowiadający?
Z całego serca rękę moją poślę;
Czy chcesz mi w pomoc przyjść, mój Aaronie?
LUCJUSZ
Wstrzymaj się, ojcze! Twoja dłoń szlachetna,
Co nieprzyjaciół tylu powaliła,
Nie spadnie dzisiaj; i moja wystarczy;
Więcej krwi wylać może moja młodość,
Moja też ręka braci uratuje.
MARKUS
Któraż z rąk waszych nie broniła Rzymu,
Krwawego wojny nie wzniosła topora,
Pisząc zagładę na wrogów puklerzach?
Kosztowne obie, obie są nam drogie.
Lecz moja ręka, ciągle próżnująca,
Niech dziś okupi śmierć moich synowców:
Przynajmniej koniec jej niech będzie godny.
AARON
Zgódźcie się tylko, kto ma rękę posłać,
Aby godzina łaski nie minęła.
MARKUS
Więc ja.
LUCJUSZ
Nie, nigdy, dopóki ja żyję.
TYTUS
Próżne zatargi; zioła, jak to, zwiędłe
Łaską jest wyrwać; więc ja poślę rękę.
LUCJUSZ
Jeśli chcesz, by mnie twym synem świat uznał,
Pozwól mi, ojcze, braci mych okupić.
MARKUS
Przez pamięć ojca, a przez miłość matki,
Pozwól mi dowieść mej bratniej miłości.
TYTUS
Więc ustępuję, wy zgódźcie się tylko.
LUCJUSZ
Przyniosę topór.
MARKUS
Lecz dla mnie on będzie.
Wychodzą Lucjusz i Markus.
TYTUS
Oszukam obu; pożycz mi swej ręki,
Mój Aaronie, a ja dam ci moją.
AARON
na stronie
Jeżeli to się zwać ma oszukaństwem,
Będę uczciwym i jak długo żyję,
Nie chcę na wzór ten ludzi oszukiwać.
Ale ja w inny oszukam cię sposób,
Jak mi to przyznasz sam przed pół godziną.
Odcina rękę Tytusowi. Wchodzą Lucjusz i Markus.
TYTUS
Zakończcie spór wasz; wszystko się spełniło.
Ty moją rękę oddaj cesarzowi,
Mów, żem nią tysiąc odbił niebezpieczeństw
Od jego głowy: niechaj ją pogrzebie;
Choć zasłużyła na więcej, niech raczy
Choć to jej przyznać. W moich synach widzę
Dwa małym kosztem nabyte klejnoty,
A jednak drogie, bom swoje odkupił.
AARON
Idę, Tytusie, a za twoją rękę
Za chwilę twoich dwóch powitasz synów.
na stronie
To jest ich głowy. Jakże to łotrostwo
Tuczy mnie samą nawet o nim myślą!
Niech innym cnoty smakują słodycze,
Ja chcę mieć duszę czarną jak oblicze.
Wychodzi.
TYTUS
Tę rękę, niebo, podnoszę do ciebie,
Ku ziemi chylę słabe te ruiny,
I jeśli jakie bóstwo się lituje
Nad łzą niedoli, wznoszę głos do niego.
do Lawinii
Co, drogie serce, chcesz uklęknąć ze mną?
Więc klęknij, niebo naszych próśb wysłucha
Lub westchnieniami zasępimy błękit
I kirem słońce powleczem jak chmury,
Gdy je wilgotnym otulają łonem.
MARKUS
Mów o tym, czego człowiek dopiąć może,
A w tę rozpaczy nie rzucaj się przepaść.
TYTUS
Żal mój bezdenny nie jestże przepaścią?
Niechże i rozpacz ma bezdenną będzie.
MARKUS
Ale rozumem, bracie, rządź twe skargi.
TYTUS
Gdyby niedolą taką rozum rządził
I ja bym boleść mógł w granicach zamknąć.
Gdy niebo płacze, czy nie ma wylewów?
Gdy ryczą wiatry, nie szaleje morze,
Nie grozi niebu wzdętych fal gardzielą?
A ty mą rozpacz chcesz rozumem rządzić?
Ja morzem jestem. Słyszysz jej westchnienia?
Ona płaczącym niebem jest, ja ziemią,
Jej westchnieniami muszę wzdąć me morze,
Zatonąć muszą wszystkie moje ziemie
W potopie gorzkich łez jej nieustannym.
Nie mogą skryć jej cierpień me wnętrzności,
Ale jak pijak muszę je wyrzucić.
Daj mi więc wolność; bo przegrywającym
Wolno gniewowi w gorzkich ulżyć słowach.
Wchodzi Posłaniec z dwiema głowami i ręką.
POSŁANIEC
Źleś zapłacony, dostojny Tytusie,
Za cesarzowi posłaną dłoń dobrą,
Oto są głowy dwóch szlachetnych synów,
Oto twa ręka z wzgardą odesłana;
Z łez się twych śmieją, z męstwa twego szydzą.
Widok twych smutków jest mi boleśniejszy
Niż pamięć śmierci mojego rodzica.
Wychodzi.
MARKUS
Niech teraz Etna ostygnie w Sycylii,
Serce me piekłem będzie gorejącym:
Znieść tyle nieszczęść nad siły człowieka.
Płakać z płaczącym jest ulgą boleści;
Wyśmiana boleść śmiercią jest podwójną.
LUCJUSZ
Możeż ten widok tak głęboko ranić,
A jednak życie nie zgasnąć obrzydłe?
Możeż śmierć życiu imię pozostawić,
Gdy oddech życia jedynym jest skarbem?
Lawinia całuje Tytusa.
Twój pocałunek nie większą mu ulgą
Od zmarzłej wody głodnemu wężowi.
TYTUS
Kiedyż się straszny ten mój sen zakończy?
MARKUS
Żegnaj, pochlebstwo! Konaj, Androniku!
To nie marzenie; patrz na synów głowy,
Twą dłoń waleczną, kalectwo twej córki;
Patrz na wygnańca, z którego oblicza
Straszny ten widok krew całą wygonił;
Patrz na mnie, brata, co stoi przed tobą
Zdrętwiały, zimny jak posąg z kamienia.
Już twej boleści sprzeciwiać się nie chcę:
Rwij włos twój srebrny, pozostałą rękę
Rozdzieraj zębem, niechaj na ten widok
Oczy się moje zamkną nieszczęśliwe!
To czas na burze; czemuś tak spokojny?
TYTUS
Cha, cha, cha!
MARKUS
Jak to? Śmiejesz się, Tytusie?
Nie czas to śmiechu.
TYTUS
Łez już nie mam więcej.
Boleść prócz tego jest nieprzyjacielem,
Co by chciał podbić wilgotne me oczy,
Łzą hołdowniczą chciałby je oślepić,
Aby nie mogły znaleźć grobu zemsty,
A dwie te głowy wołać mi się zdają
Wiecznym przekleństwem, zdają mi się grozić,
Jeżeli wszystkich krzywd tych i tych zbrodni
Nie odwetuję na zbrodniczych gardłach.
Obliczmy teraz nasze powinności;
Wy, nieszczęśliwi, otoczcie mnie kołem,
Niech do każdego zwrócę się koleją,
Krzywd waszych pomstę duszy mej przysięgnę.
Ślub dokonany! Bracie, weź tę głowę,
A ja tę drugą w ręce mej poniosę,
I ty, Lawinio, miej w orszaku udział,
Tę rękę moją w swoich ponieś zębach.
Ty zaś, mój synu, wygnany tułaczu,
Nie możesz zostać, uciekaj z mych oczu!
Śpiesz się do Gotów, rób zaciągi zbrojne,
Jeśli mnie kochasz tak szczerze, jak myślę;
Twym pocałunkiem pozdrów mnie ostatnim
I leć, bo długa czeka na nas praca.
Wychodzą Tytus, Markus i Lawinia.
LUCJUSZ
Bądź zdrów, Tytusie, szlachetny mój ojcze!
Nieszczęśliwszego nie znał Rzym od ciebie.
Żegnam cię, dumny Rzymie, do powrotu,
Droższy nad życie zostawiam ci zakład.
Szlachetna siostro, żegnam cię, Lawinio!
Czemuż nie jesteś, czym niedawno byłaś,
Lecz teraz Lucjusz, Lawinia nie żyją,
Tylko w boleściach, tylko w zapomnieniu.
Lecz Lucjusz pomsty krzywd waszych dożyje,
A dumny cesarz z swoją cesarzową
Żebrać u miasta będą bram, jak niegdyś
Pyszny Tarkwiniusz ze swoją królową.
Do Gotów teraz, by na Gotów czele
Mścić się na Rzymie i na Saturninie!
Wychodzi.
Scena druga
Pokój w domu Tytusa. Zastawiony bankiet.
Wchodzą Tytus, Markus, Lawinia i Młody Lucjusz, synek Lucjusza.
TYTUS
Tak, tak, siadajcie; niech każdy pożywa
Tylko, co trzeba, by zachować siły,
Co mają pomścić gorzkie te cierpienia.
Rozwiąż smutkami zwity węzeł, bracie,
Ja z synowicą twą biedną nie mamy
Rąk, by wyrazić tysiączne boleści
Ich załamaniem. Ta biedna prawica
Na mojej piersi została tyranem,
Bo gdy me serce, szalone cierpieniem,
Bije w więzieniu pustym mego ciała,
Tak je hamuję.
uderza się w piersi; doLawinii
Ale ty, obrazie
Wszystkich boleści, co tylko znakami
Przemawiasz do nas o twoich uczuciach,
Gdy serce twoje z gwałtownością bije,
Rąk uderzeniem koić go nie możesz;
Rań je westchnieniem, a zabij łkaniami
Albo zębami uchwyć jaki nożyk
I blisko serca małą wykraj jamę.
W którą by wszystkie biedne łzy twych oczu
Mogły się zlewać, i w tym słonym morzu
Lamentujące utop to głupiątko.
MARKUS
Wstydź się, mój bracie, własne uczysz dziecko,
Jak dłoń gwałtowną wznieść na swoje życie.
TYTUS
I tobież boleść rozum zamąciła?
Ja tylko jeden szaleć tu mam prawo.
Jakąż dłoń ona wznieść może gwałtowną?
Czemu wyrazem myśl o rękach budzisz?
Chcesz, by Eneasz powtórzył znów powieść
O Troi ogniu i o swej niedoli?
O, nie mów, nie mów o rękach nam więcej,
Bo nam przypomnisz, że my rąk nie mamy.
Co ja szalony mówię! Mogliżbyśmy
Zapomnieć kiedy, że już rąk nie mamy,
Gdyby z ust brata wyraz «ręka» nie spadł?
Ale siadajmy; jedz to, droga córko.
Nie ma napitku! Czy słyszysz, co mówi?
Mogę tłumaczyć jej znaki męczeńskie:
Mówi, że tylko swe łzy pije własne
Na swoich licach smutkami warzone.
Myśli twe zbadam, niema skarżycielko,
I w twych milczących będę biegły znakach
Jak pustelnicy w swych świętych modlitwach.
Nie westchniesz, w górę nie wzniesiesz ramienia
Nie mrugniesz okiem, głowy nie pochylisz,
Nie ugniesz kolan, ażebym z twych znaków
Nie ukształtował sobie alfabetu,
Który mi twoje wytłumaczy myśli.
CHŁOPIEC
Daj pokój, dziadziu, twym gorzkim lamentom,
Jaką powiastką rozwesel stryjenkę.
MARKUS
Biedne pacholę, wzruszone litością,
Płacze nad dziadka swojego strapieniem.
TYTUS
Ukój się, chłopcze, z łez jesteś lepiony,
We łzach twe życie prędko się rozpłynie.
Markus uderza nożem w talerz.
Na kogo, bracie, nóż twój wymierzyłeś?
MARKUS
Na to, com zabił, Tytusie, na muchę.
TYTUS
Srogi morderco, serce mi zabijasz!
Widok tyranii przesycił mi oczy;
A na niewinnym spełnione zabójstwo
Bratu Tytusa nie przystoi. Precz stąd!
W mym towarzystwie nie dla ciebie miejsce.
MARKUS
Ach, panie, pomyśl, tylkom zabił muchę.
TYTUS
A gdy ta mucha ojca ma i matkę?
Jak spuszczą złote, przeźrocze skrzydełka,
Brzękiem rozpaczy powietrze napełnią!
Zabić to biedne, niewinne stworzenie!
Słodkim brzęczeniem weselić nas przyszło,
A tyś je zabił!
MARKUS
O, przebacz mi, bracie,
To było czarne, paskudne muszysko,
Jak Murzyn pani; dlategom ją zabił.
TYTUS
O, o! Więc przebacz mi moje wyrzuty,
Bo miłosierny spełniłeś uczynek.
Daj mi nóż, ja też chcę jej trupa zelżyć,
Ciesząc się myślą, że to jest sam Murzyn,
Który tu przyszedł, ażeby mnie otruć.
Masz! To dla ciebie, a to dla Tamory.
Ha! łotrze! Jednak zdaje mi się, bracie,
Że jeszcze nie tak upadliśmy nisko,
Abyśmy we dwóch nie zdołali zabić
Muchy na obraz czarnego Murzyna.
MARKUS
Biedna, boleścią zamącona głowa
Na rzeczywistość marne zmienia cienie.
TYTUS
Ale czas powstać. Lawinio, chodź ze mną,
W twojej komnacie będę z tobą czytał
Ze starych czasów żałosne powieści.
Chodź i ty, chłopcze; twoje oczy młode,
Ty mnie zastąpisz, gdy wzrok mój zagaśnie.
Wychodzą.
Akt czwarty
Scena pierwsza
Przed domem Tytusa.
Wchodzą Tytus i Markus, za nimi Młody Lucjusz, ścigany przez Lawinię, ucieka przed nią z książkami pod pachą.
CHŁOPIEC
Ratuj, dziaduniu! Bo moja stryjenka,
Nie wiem dlaczego, wszędzie za mną goni.
Patrz, stryju Marku, jak spiesznie nadbiega.
Droga stryjenko, nie wiem, czego żądasz.
MARKUS
Stań przy mnie, chłopcze, nie bój się stryjenki.
TYTUS
Nazbyt cię kocha, by cię chciała skrzywdzić.
CHŁOPIEC
Prawda, kochała mnie dawniej, gdy ojciec
Jeszcze był w Rzymie.
MARKUS
Co migi jej znaczą?
TYTUS
Nie bój się, wnuku, chce ci coś powiedzieć.
Patrz, patrz, jak czule pogląda na ciebie;
Pragnie zapewne, byś jej towarzyszył.
Nigdy Kornelia z gorętszą miłością
Swych nie kształciła dzieci, jak Lawinia
Kształciła ciebie, gdy czytała z tobą
Słodkich poetów lub Tuliusza mówcę.
Czy nie zgadujesz, czego chce od ciebie?
CHŁOPIEC
Nic nie zgaduję; zdaje mi się tylko,
Że się obłąkał stryjenki mej rozum,
Bo nieraz z dziadka mego ust słyszałem,
Że zbytek żalu sprowadza szaleństwo;
Czytałem także, że boleść bez granic
Zmąciła rozum trojańskiej Hekuby.
To mnie strwożyło, choć wiem, że stryjenka
Kocha mnie czule, jak kochała matka,
Nie chce mej krzywdy, chyba w obłąkaniu;
Dlatego książki z trwogą porzuciłem
I uciekałem może bez przyczyny.
Daruj mi, pani, wszędzie pójdę z tobą,
Byle stryj Markus chciał nam towarzyszyć.
MARKUS
Idźmy, Lucjuszu.
Lawinia kikutami przewraca karty książek upuszczonych przez Lucjusza.
TYTUS
Cóż to jest, Lawinio?
Czy widzisz, bracie? Szuka jakiejś książki.
Której chcesz? Chłopcze, otwórz je kolejno;
Lecz twa nauka, drogie moje dziecko,
Nad treść tych książek; w mej bibliotece
Wybierzesz sobie dzieła, co potrafią
Ból twój złagodzić, aż niebo łaskawe
Odkryje sprawców tej zbrodni piekielnej.
Co to za książka? Dlaczego do góry
Podnosi razem oba swe ramiona?
MARKUS
Może to znaczy, że więcej niż jeden
Miał w zbrodni udział, a może do nieba
Podnosi ręce i o pomstę błaga.
TYTUS
Co to za książkę przerzuca?
CHŁOPIEC
Nazona
Metamorfozy; dała mi je matka.
MARKUS
Może przez pamięć na drogą umarłą
Między książkami jedną tę wybrała.
TYTUS
Cicho! Jak spiesznie przewraca stronice!
Pomóż jej. Czego szukasz? Mamże czytać?
Ha, to tragiczna powieść Filomeli
O Tereusza zdradzie i zgwałceniu;
Gwałt też podobno twych nieszczęść początkiem.
MARKUS
Patrz, patrz, jak pilnie przegląda stronice.
TYTUS
Droga Lawinio, czy jak Filomela
Nagle porwana byłaś, pohańbiona
W tym wielkim, czarnym, w tym przeklętym lesie?
Patrz, patrz, to miejsce, gdzieśmy polowali
(Bodaj tam noga nasza nie stanęła!),
Skreślił poeta, jakby przez naturę
Stworzone miejsce na gwałt i morderstwo.
MARKUS
Czemu kryjówki takie bogi lepią,
Jeśli tragedie nie są ich rozrywką?
TYTUS
Daj mi znak, córko – to są przyjaciele –
Kto śmiał zbrodniczą wznieść na ciebie rękę?
Czy Saturninus, jak niegdyś Tarkwiniusz,
Czyste Lukrecji łoże śmiał pokalać?
MARKUS
Siądź, synowico; bracie, usiądź przy mnie.
Febie, Minerwo, Jowiszu, Merkury,
Przyjdźcie mi w pomoc, by tę zdradę odkryć!
Zwróćcie tu oczy, bracie i Lawinio.
Pisze swoje nazwisko laską, którą kieruje nogą i wargami.
Jeżeli możesz, na tablicy z piasku
Moim pisz wzorem; me skreśliłem imię
Bez rąk pomocy. Przeklęte to serce,
Co nas do takich przymusza wybiegów!
Pisz, synowico, objaw nam na koniec,
Co Bóg chce odkryć i naszej dać pomście.
Bodaj twym piórem niebo kierowało,
Byśmy poznali zbrodniarzy i prawdę!
Lawinia bierze laskę w usta, a kierując nią kikutem, pisze.
TYTUS
Czy czytasz, bracie, co nam nakreśliła?
„Stuprum, Chiron, Demetrius”.
MARKUS
Co? co? Lubieżni synowie Tamory
Tej strasznej, krwawej zbrodni są sprawcami?
TYTUS
Magni dominator poli,
Tam lentus audis scelera? Tam lentus vides?
MARKUS
Miarkuj się, panie, choć wiem, że jest dosyć
Słów na tym piasku przez nią wypisanych,
Aby zbuntować duch najpotulniejszy
I serce nawet niemowląt oburzyć.
Klęknijmy, bracie, Lawinio i chłopcze,