Kolor nie z tej planety - H. P. Lovecraft - E-Book

Kolor nie z tej planety E-Book

H. P. Lovecraft

0,0

Beschreibung

Na teren wsi w Nowej Anglii spada meteoryt składający się z nieznanego na Ziemi metalu i o niespotykanych dotąd właściwościach. Jaki straszliwy wpływ na mieszkańców będzie miała tajemnicza energia, którą emanuje? "Kolor nie z tej planety" to horror science fiction autorstwa amerykańskiego pisarza Howarda Phillipsa Lovecrafta, który cieszy się wielką popularnością wśród czytelników w każdym wieku.

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 55

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



H. P. Lovecraft

Kolor nie z tej planety

Tłumaczenie Aleksandra Szymańska

Saga

Kolor nie z tej planety

 

Tłumaczenie Aleksandra Szymańska

 

Tytuł oryginału The Colour Out of Space

 

Język oryginału angielskiego

 

Copyright © 2020, 2022 H. P. Lovecraft i SAGA Egmont

 

Wszystkie prawa zastrzeżone

 

ISBN: 9788728476437

 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

 

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

 

www.sagaegmont.com

SAGA Egmont, spółka wydawnictwa Egmont

Na zachód od Arkham, między dolinami i głębokimi lasami, które nigdy nie zaznały topora, niespodziewanie wznoszą się wzgórza: są tu wąskie i ciemne pasma, po których drzewa wspinają się w fantastyczny sposób, i strumienie, które nigdy nie widziały światła słonecznego. Na łagodniejszych zboczach znajdują się stare kamienne farmy i przysadziste, porośnięte mchem chaty, które od wieków medytują nad tajemnicami Nowej Anglii, osłonięte wielkimi grzbietami skalnymi: większość z nich to niezamieszkane budynki, z dużymi, zniszczonymi kominami, a ich pokryte dachówką boki wybrzuszają się niebezpiecznie pod niskimi, dwuspadowymi dachami.

Ludzie, którzy tam mieszkali, odeszli, a obcokrajowcom te miejsca nie przypadły do gustu: próbowali już francuskojęzyczni Kanadyjczycy, próbowali Włosi i Polacy. Próbowali i odjeżdżali. Powodem nie jest coś, co da się zobaczyć, poczuć lub dotknąć, ale raczej coś, co da się tylko wyobrazić. Nie jest to jednak miejsce sprzyjające wyobraźni, a w nocy nie zapewnia spokojnego snu. Pewnie właśnie to trzyma cudzoziemców z daleka, ponieważ stary Ammi Pierce nigdy nie zdradził im, co pamięta z tamtych strasznych dni. Ammi, który od kilku lat nie jest w pełni władz umysłowych, jest jedynym, który wciąż tam przebywa i odważa się opowiadać o tym strasznym czasie, a jeśli ośmiela się to robić, to dlatego, że jego dom znajduje się bardzo blisko otwartych pól i ruchliwych ulic wokół Arkham.

Kiedyś istniała tam droga, która biegła przez doliny i wzgórza w linii prostej w kierunku miejsca, w którym teraz rośnie przepalone wrzosowisko, ale ludzie przestali z niej korzystać; dlatego przygotowano nową arterię, która okrąża wrzosowisko i zakręca bardzo na południe. Ślady starej drogi wciąż można dostrzec wśród przejmującej ją dzikiej roślinności, a niektóre pozostaną widoczne nawet po zalaniu połowy dolin przez wody nowego dorzecza. Wtedy ciemne lasy zostaną wycięte, a zniszczone wrzosowisko będzie spało pod błękitnymi wodami, których powierzchnia będzie odbijać niebo falujące w słońcu. A sekrety tych strasznych dni staną się w całości sekretem otchłani, razem z okultystyczną mądrością starego oceanu i tajemnicami pierwotnej ziemi.

Kiedy zapuściłem się w doliny i wzgórza, by obejrzeć okolicę nowego dorzecza, powiedziano mi, że region jest przeklęty. Oznajmili mi to w Arkham, a ponieważ jest bardzo stare miasto pełne legend o czarach, pomyślałem, że zło, do którego nawiązywali, było jednym ze straszydeł, którymi babcie straszyły dzieci przez wieki. Nazwa „przepalone wrzosowisko” wydawała mi się dziwna i teatralna i zastanawiałem się, jak weszła do folkloru purytańskiego ludu. Wtedy zobaczyłem na własne oczy tę ciemną plątaninę polan i zboczy ciągnącą się na zachód i przestałem zadawać sobie pytania, z wyjątkiem jednego, dotyczącego prastarej tajemnicy tego miejsca. Widziałem to rano, ale w tym rejonie cienie są wieczne: drzewa rosły zbyt blisko siebie, a pnie były za duże jak na normalny las Nowej Anglii. W ciemnych alejkach, które je dzieliły, było zbyt cicho, a ziemia była zbyt miękka od wilgoci mchu i nagromadzenia niekończących się lat zepsucia.

Na otwartych przestrzeniach, zwłaszcza na trasie starej drogi, widać było kilka małych gospodarstw opartych o zbocza wzgórz: czasem z zachowanymi wszystkimi budynkami, czasem tylko z jednym lub dwoma, albo nawet sam komin i na wpół zalane fundamenty. Było to królestwo chwastów i dzikiej roślinności, a w zaroślach biegały ukradkiem najróżnorodniejsze małe zwierzęta. Nad wszystkim wisiała aura niepokoju i ucisku, nierealny i groteskowy akcent, jak gdyby coś było nie tak z podstawowym elementem perspektywy lub gry świateł. Nie zdziwiłem się, że obcy nie chcieli tam mieszkać, bo nie był to region, który zachęcał do noclegu. Za bardzo przypominał pejzaż Salvatora Rosy, potworną rycinę z opowieści grozy.

Ale nic z tego nie było tak przerażające jak przepalone wrzosowisko. Rozpoznałem je od razu, gdy tylko je ujrzałem, na dnie rozległej doliny: żadna inna nazwa nie mogła bowiem pasować do tego miejsca, ani żaden krajobraz nie zasługiwałby na to miano lepiej. Wyglądało to tak, jakby poeta ukuł to wyrażenie po wizycie w tej konkretnej okolicy. Widząc je, pomyślałem, że to wynik pożaru: ale jak to możliwe, że na pięciu akrach szarego pustkowia, które rozciągało się pod niebem jak blizna wyżarta przez kwas między lasami a polami, nie odrosło ani źdźbło trawy? Znajdowało się głównie na północ od starego układu dróg, ale minimalnie przelewało się również na drugą stronę. Zbliżając się poczułem dziwną niechęć i ostatecznie przeszedłem tam tylko dlatego, że zmusiła mnie do tego moja praca. Na ogromnej przestrzeni nie było ani śladu roślinności: tylko szary pył lub popiół, których wiatr nie dawał rady rozproszyć po okolicy. Drzewa naokoło były chore i powykręcane, a na skraju wrzosowiska znajdowało się kilka martwych lub powalonych i gnijących pni. Przyspieszyłem kroku i po prawej stronie ujrzałem stos kamieni i cegieł starego komina z fundamentami domu. Z czarnego otworu opuszczonej studni unosiły się zastałe opary, płatające dziwne figle w świetle słońca. Nawet długi, ciemny, zalesiony stok, który rozciągał się za gospodarstwem, wydał mi się zapraszający w kontraście do tego krajobrazu, a przerażające opowieści szeptane w Arkham przestały mnie dziwić. W pobliżu nie było widać żadnych innych domów ani ruin: nawet w dawnych czasach miejsce to musiało być odległe i samotne. O zmierzchu, bojąc się przekroczyć groźne wrzosowiska, wybrałem krętą uliczkę na południe i zdecydowałem się wracać do miasta okrężną drogą. Żałowałem, że nie ma chmur, ponieważ do mojej duszy wkradł się dziwny strach przed rozpościerającym się nade mną wielkim pustym niebem.