Kwiaty zła - Charles Baudelaire - E-Book

Kwiaty zła E-Book

Charles Baudelaire.

0,0
3,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

„Kwiaty zła” to wydane w 1857 roku najbardziej znane dzieło Charlesa Baudelaire’a. Autor porusza w nim odważne, erotyczne tematy, obrazuje brzydotę, śmierć oraz zło, co wywołało niemały skandal. Baudelaire oraz jego wydawca zostali skazani podczas procesu sądowego na karę grzywny za niemoralność, a z tomu usunięto sześć wierszy. Charles Pierre Baudelaire był francuskim poetą parnasistą, prekursorem symbolizmu i dekadencji, należał do tzw. poetów przeklętych.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Charles Baudelaire

Kwiaty zła

Warszawa 2020

Do czytelnika

Głupota – grzechy – błędy – lubieżność i chciwość

Duch i ciało nam gryzą, niby ząb zatruty,

A my karmim te nasze rozkoszne wyrzuty

Tak jak żebracy karmią swych szat robaczywość.

Upór jest w naszych grzechach, strach jest w naszych żalach,

Za skruchę i pokutę płacim sobie drogo –

I wesoło znów kroczym naszą błotną drogą,

Wierząc, że zmyjem winy – w łez mizernych falach.

A na poduszce grzechu szatan Trismegista

Nasz duch oczarowany kołysze powoli,

I tak trawi bogaty kruszec naszej woli

Trucizną swą ten stary, mądry alchemista.

Diabeł to trzyma nici, co kierują nami!

Na rzeczy wstrętne patrzym sympatycznym okiem –

Co dzień do piekieł jednym zbliżamy się krokiem

Przez ciemność, która cuchnie i na wieki plami.

Jak żebraczy rozpustnik, co gryząc przyciska

Męczeńską pierś strudzonej starej nierządnicy,

Kradniem rozkosz przejściową – w mroków tajemnicy,

Jak zeschłą pomarańczę, z której sok nie tryska.

Niby rój glist, co mrowiem gęstym się przewala.

W mózgu nam tłum demonów huczy z dzikim śmiechem,

A śmierć ku naszym płucom za każdym oddechem

Spływa z głuchymi skargi jak podziemna fala.

Jeśli gwałt i trucizna, ognie i sztylety

Dotąd swym żartobliwym haftem nie wyszyły

Kanwy naszych przeznaczeń banalnej, niemiłej,

To dlatego, że brak nam odwagi – niestety!

Ale pośród szakalów, śród panter i smoków,

Pośród małp i skorpionów, żmij i nietoperzy,

Śród tworów, których stado wyje, pełza, bieży,

W ohydnej menażerii naszych grzesznych skoków –

Jest potwór – potworniejszy nad to bydląt plemię,

Nuda, co chociaż krzykiem nie utrudza gardła,

Chętnie by całą ziemię na proch miałki starła,

Aby jednym ziewnięciem połknąć całą ziemię.

Łza mimowolna błyska w oczu jej pryzmacie,

Ona marzy szafoty, dymiąc swe haszysze,

Ty znasz tego potwora, co jak sen kołysze –

Hipokryto, słuchaczu, mój bliźni, mój bracie!

Błogosławieństwo

Gdy poeta za potęg najwyższym wyrokiem,

Zstępuje na tej ziemi nudy i nieszczęście:

Jego matka, w rozpaczy, z przerażonem okiem

Bluźni – i przeciw Bogu podnosi swe pięście:

„O, czemuż raczej łona nie strułam gadziną,

Zanim na świat wydałam to szczenię ohydne!

Bądź przeklęta, chwilowej rozkoszy godzino,

Gdy tą pokusą drgnęło me łono bezwstydne.

Boże, skoroś mnie wybrał śród trzody niewieściej

Abym memu mężowi była widmem kary,

I ponieważ nie mogę w całej mej boleści

Jak list miłosny w ogień rzucić tej poczwary:

Więc twą nienawiść dla mnie, ja odbiję w gniewie

Na tym tworze wyklętym twoich złości lutych,

I tak gałęzie pognę w tym nikczemnym drzewie,

Że nigdy nie wypuści pączków swych zatrutych”.

Tak szałem nienawiści warga jej się pieni,

I, nie pojmując wiecznych wyroków pochodni,

Sama przygotowuje w piekielnej bezdeni

Stosy dla macierzyńskich zapalone zbrodni.

Ale, pod niewidzialną anioła opieką,

Wyklęte dziecko słońca upaja się czarem,

I zatruty chleb czarny i zatrute mleko –

Zdaje mu się ambrozją i boskim nektarem.

Igra z wiatru powiewem, rozmawia z obłokiem

I upaja się dźwiękiem dróg krzyżowych pieśni,

A duch, co go w wędrówce śledzi krok za krokiem,

Płacze, widząc, że wesół jak ptaszkowie leśni.

Wszyscy, których chce kochać, patrzą nań z bojaźnią,

Albo, rozzuchwaleni dziecięcia spokojem,

Próbują, jaką dotknąć mogliby go kaźnią

I łzy jego wywołać okrucieństwem swojem!

Do wina i do chleba, które on połyka,

Mieszają czarny popiół i nieczyste jady,

Obłudnie precz rzucają, czego on dotyka,

Skarżą się, że stąpali, gdzie nóg jego ślady.

Jego kochanka stawa na rynkach publicznych,

Wołając: „Gdym dość piękną dlań i dość wspaniałą,

Ażeby on mnie wielbił, więc wzorem klasycznych

Bogiń każę wyzłocić swe różane ciało!

Upoję się kadzidłem i mirrą, i nardem,

Mięsem płeć swą odświeżę, wykąpię się w winie,

Aby poznać ze śmiechem, czy w tym sercu hardem

Wywołam, że mnie będzie czcił jako boginię.

A kiedy się bezbożną tą znudzę zabawą,

Położę na nim dłoń swą mocną, choć bezsilną,

I harpią swych paznokci bezlitośnie krwawą

Do serca jego drogę znajdę nieomylną.

I jak omdlałe ptaszę, co drżąc się szamota,

Wydrę mu z łona serce jeszcze krwią bijące,

I, ażeby nakarmić miłego mi kota,

Z pogardą mu i śmiechem na ziemię je strącę”.

Ale tam, gdzie słoneczny widzi tron – w błękity

Wznosi dłoń rozmodloną wieszcz pełen pogody,

I drżą w nim jasnowidzeń błyskawiczne świty,

I nie słyszy, jak huczą wzburzone narody.

„Błogosławionyś Boże, co dajesz cierpienie,

Jako boskie lekarstwo przeciw naszym grzechom,

Jak najlepszej esencji przeczyste płomienie,

Które silnych gotują ku świętym uciechom!

Wiem, że ty zachowujesz miejsce dla poety

W błogosławionych kołach twych świętych legionów,

I że go przywołujesz na wieczne bankiety

Cnoty i rozanieleń, panowań i tronów.

Wiem, że ból – to jedyny herb na tym padole,

Którego nie poruszą piekła ani nieba,

I że, by mą mistyczną upleść aureolę,

Na to wszystkich stuleci, wszech globów potrzeba.

Lecz nieznane metale, perły z głębi morza,

Zatracone klejnoty Palmiry odwiecznej,

Cały ten skarb najdroższy, promienny jak zorza,

Byłby na jasny diadem mój niedostateczny.

Gdyż uwity on będzie z światłości przezroczej,

Czerpanej z pierwotnego ogniska promieni,

Z tych źródeł przenajświętszych, których ludzkie oczy

Są jedynie zwierciadłem nędznym, pełnym cieni”.