4,99 €
Legendy stanowią ogromne źródło inspiracji dla wielu pisarzy. Mogą traktować o różnorakich typach bohaterów i składają się także z wielu motywów, w tym fantastycznych, nieprawdopodobnych i nierealnych. Legendy posłużyły także Pati Maczyńskiej do stworzenia niezwykłej historii, którą zawarła w swojej książce "Skarb Szeptuchy". Autorka opisała perypetie rodziny Sjenów-Sowińskich na tle regionalnych legend oraz podań, a akcję umieściła w wielu różnych lokalizacjach: Roztocze, Nałęczów, Szlak Sobieskiego. Rodzina Sjenów-Sowińskich nie jest zwykłą rodziną. Spotykają ich różne zadziwiające przygody, wraz z udziałem intrygujących stworów rodem z przytaczanych legend. Zagadkowy okazuje się już sam prolog, który dzieje się w roku 237 n.e., w Noc Kupały, gdzie główną bohaterką jest niejaka Tomira. To młoda kobieta, którą poznajemy w momencie, gdy niesie tajemniczą szkatułkę, a w niej ukryty tytułowy skarb.
Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:
Pati Maczyńska „Skarb Szeptuchy”
Copyright © by Pati Maczyńska, 2018
Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2018
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie
może być reprodukowana, powielana i udostępniana w
jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.
Redaktor prowadząca: Wioletta Tomaszewska
Skład: Jacek Antoniewski
Projekt okładki: Robert Rumak
Redakcja i korekta: Marianna Umerle
Korekta: Emilia Ceglarek
Fotografie: Marek Żołdak, Patrycja Maczyńska
Dziecko na okładce: Maja Kajak
Fotografie na okładce: Marek Żołdak
Skład epub i mobi: Kamil Skitek
ISBN: 978-83-8119-185-2
Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.
ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin
tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706
http://www.psychoskok.pl/http://wydawnictwo.psychoskok.pl/ e-mail:[email protected]
Decyzja oswojenia niesie w sobie ryzyko łez
Antoine de Saint-Exupéry
„Mały Książę”
Pewnym bliźniaczkom – Dalii i Klaudii
oraz
Facetowi w Deszczu – dziękuję
za wszystko!
W tym miejscu pragnę skierować wyrazy wdzięczności do mojego wydawcy – Wydawnictwa Psychoskok. Cały sztab ludzi pracował bardzo ciężko, aby książka ujrzała światło dzienne. Nie da się wymienić wszystkich z imienia, ale każdemu z osobna składam słowa uznania. Bez tych ludzi nie byłoby żadnej książki.
Gorące podziękowania kieruję również do moich najbliższych: rodziny i przyjaciół, bez których ta opowieść nigdy by nie powstała.
Dziękuję Małgorzacie Nowak i Tomaszowi Banachowi za opowieści o waszych rodzinnych stronach, związanych ze Szlakiem Sobieskich. Sekretne tunele zawsze pobudzają moją wyobraźnię.
Szczególne podziękowania przesyłam Zdzisławowi Pizunowi. Jego ogromna wiedza i zamiłowanie Lubyczy Królewskiej i jej okolic są po prostu zaraźliwe. Dziękuję też za wszystkie wyprawy na Roztocze – były naprawdę inspirujące. No i pozostaje jeszcze kwestia przecinków i innych poprawek. Dla dyslektyka, którym jestem, to dopiero magia! Zdzisław jest w tej kwestii prawdziwym czarodziejem. Wielkie dzięki!
Wiele razy poddałabym się w połowie drogi, gdyby nie moi przyjaciele: Sylwia i Marek Żołdakowie, Monika Gazda, Małgorzata Jawiarczyk-Piskorek i Sławomir Piskorek, Beata Żelazowska, Paulina Wróblewska, Renata Saran, Dorota i Jarosław Krysowie, Monika Lechnio-Lewicka. To osoby, na których wsparcie zawsze mogę liczyć.
Oczywiście największe wyrazy wdzięczności kieruję do mojego najlepszego kumpla – syna Patryka. Jest on dla mnie największą inspiracją i oparciem. Nie mniejsze słowa uznania kieruję do mojej mamy, która zawsze twardo stąpa po ziemi i pilnuje, abym nie bujała w obłokach zbyt wysoko.
Na koniec serdeczne podziękowania kieruję do Dominiki Bojarczuk, Anny Rychter i Kamili Lewczuk za chwile wytchnienia przy wyśmienitej kawie w Mazagranie. Spotkania z tymi osobami i ich pozytywna energia zawsze stawiają na nogi, nawet w najgorszych chwilach.
Dziękuję!
Drogi Czytelniku,
trzymasz w ręku trzecią część przygód niestandardowej rodzinki Sjenów-Sowińskich. Poprzez ich przygody, tak jak w poprzednich książkach, starałam się przybliżyć regionalne legendy i podania. Jest ich naprawdę wiele. Nie sposób wspomnieć o wszystkich miejscach i historiach w jednej opowieści. W swoich książkach próbowałam przedstawić te, które ze względu na osobiste doświadczenia stały się najbliższe mojemu sercu. Nieznane zakamarki Nałęczowa, Szlak Sobieskiego i kurhany w powiecie świdnickim, tajemnicze zakątki Roztocza… To na tych miejscach tym razem skupiłam się najbardziej.
Książka porusza też wiele wątków: miłość, zaufanie, rodzina… Myślę, że w pogoni za pieniędzmi i ambicjami zapominamy często o tym, co w życiu jest najważniejsze, czyli o naszych bliskich. Rodzina, przyjaciele – oni wszyscy liczą na nasz czas, na rozmowę, na drobny gest. Niby nic wielkiego, a jednak tak trudno nam czasem o tym pamiętać.
Jest jeszcze jeden aspekt, na który chciałam zwrócić uwagę. Otóż zdarzają się w naszym życiu rzeczy bardzo przykre. Często się wtedy załamujemy i wydaje się nam, że spadło na nas ogromne nieszczęście. A tymczasem nie warto się smucić zbyt długo, bo wszystko, co nas spotyka, można przekuć w coś dobrego. Tak naprawdę od nas samych zależy, jak zagramy kartami, które dał nam los. Więc uszy do góry, drogi Czytelniku! Każdy życiowy zgrzyt to tylko kolejne wyzwanie, które może być ciekawą przygodą. Powodzenia!
Pati Maczyńska
Rok 237 n.e., Noc Kupały
Dziewczyna opuściła osadę. W oddali majaczyło pomarańczowe światło ogniska, ale ona miała inny cel. Raz po raz oglądała się za siebie, myśląc, że ktoś ją śledzi. Nikogo jednak nie spostrzegła. Kiedy przed północą wraz z przyjaciółmi wyruszyła w las, aby szukać kwiatu paproci, nie spodziewała się tego, co się wydarzy. Sądziła, że to tylko zabawa. Rzeczywistość okazała się inna. Konsekwencje były straszne. Radość z odnalezienia legendarnego kwiatu trwała krótko. Nie było już jednak odwrotu.
Niebo zrzucało z siebie aksamitną czerń, nieśmiało ustępując miejsca różowemu blaskowi pierwszych letnich promieni słońca – świtało. Młoda kobieta niosła dziwaczne pudełko. Była to drewniana kostka o boku mierzącym około jednej piędzi[1]. Na jednej ze ścianek tajemnicza skrzyneczka miała przymocowane różnej wielkości żelazne klucze. Było ich pięć. Kwadratowa pokrywa podzielona była na pola, niczym zielono-fioletowa szachownica, po trzy, w trzech rzędach. Pięć zielonych obszarów, ułożonych po przekątnych, skrywało dziurki.
Tomira nie miała pojęcia, o co prosi kwiat paproci, dopóki nie otrzymała tej szkatuły. Znalazła ją w małej jamce w ziemi, zaraz po tym jak wypowiedziała życzenie. „To pewnie zguba Druidów, którzy gościli tu dawno temu” – pomyślała wtedy. Dopiero kiedy zajrzała do środka, przekonała się, jak straszny i niebezpieczny jest to skarb. W niepowołanych rękach mógł wyrządzić ogromną krzywdę. Ona była tylko ciekawa, nie pragnęła zaszczytów. Chciała po prostu wszystko wiedzieć, ale „wszystko” okazało się zbyt niebezpieczne. Dlatego postanowiła ukryć swój podarunek, zanim ktoś go odkryje.
„Jeśli go odnajdziesz, pomyśl dobrze, o co poprosisz…” – przypomniała sobie słowa dziadka. „Człowiek zwykle prosi o swoją zgubę” – tak zwykł mawiać. Miał rację. Kiedy tej nocy oddalała się do lasu, żeby znaleźć magiczny kwiat, wiedziała, czego pragnie. Chciała znać odpowiedzi na wszystkie pytania: o pogodę, o zdrowie, o plony… Nie zdawała sobie jednak sprawy, co to oznaczało. Dopiero gdy ujrzała w kuferku swoją śmierć, zrozumiała, jak bardzo się myliła. Było już jednak za późno. Pozostało tylko dobrze ukryć skarb i mieć nadzieję, że nikt go nie odnajdzie.
Dotarła wreszcie do celu. Już dawno temu odnalazła ten podziemny korytarz. Wiosną, po roztopach, stała w nim woda, ale teraz powinno być sucho. „To będzie idealne miejsce. W osadzie nikt o nim nie wie” – pomyślała. Opuściła nogi do ukrytej pod wywróconym drzewem jamy i zeszła pod ziemię.
Tunel ciągnął się wiele kilometrów. Tomira nigdy nie doszła do jego końca, ale wiedziała, że na pewno ma drugie wyjście, bo czuła zimny przeciąg. Dotarła wreszcie do miejsca, które nadawało się na kryjówkę. W ścianie korytarza korzenie drzew ukształtowały dziwaczne półki i zakamarki, idealnie nadające się na skrytkę.
Dziewczyna jeszcze raz wzięła jeden z kluczyków i dopasowała go do dziurki w pokrywie. Maleńka kosteczka odskoczyła, odsłaniając swoje wnętrze – błękitna poświata ukazywała odpowiedź na pytanie o przyszłość. Obcy wojownicy grabili co się dało, a ona sama leżała w kałuży krwi. Właśnie przyjęła na siebie strzałę łucznika, wymierzoną w jej małą siostrzyczkę. Była wczesna jesień, więc to już niedługo.
Nie chciała wiedzieć nic więcej. Przekręciła kluczyk i wpięła go na miejsce w bocznej ściance kuferka. Odłożyła skrzyneczkę, ukrywając ją między korzeniami. „Tu będzie bezpieczna” – pomyślała. Odetchnęła i wyruszyła w drogę powrotną. Po chwili zawahała się jednak i wróciła do swojego skarbu. Spomiędzy korzeni wygrzebała grudkę gliny. Uformowała małą tabliczkę. W jej głowie tłukła się myśl, ostrzeżenie: „O nieszczęsny! dostaniesz to, o co poprosisz”. Wzięła do ręki patyk i wyryła w glinie tajemnicze symbole:
*
Rok 1920 n.e.
Sześcioletnia dziewczynka biegała między lipami w ogrodzie dawnego dworku w Pilaszkowicach. Żółta kokarda związywała tylko część długich do pasa włosów. Falbanki sukienki przykrywał skromny fartuszek, zapięty na plecach na szereg perłowych guzików.
Dziewczynka obejrzała się, czy nikt nie patrzy i wspięła na jedną z lip. To nie były zwyczajne lipy. Podobno posadził je sam król Jan III Sobieski. Miały tworzyć kształt litery „M” – czyli „Marysieńka”. Drzewa były więc bardzo stare, wiele widziały i tylko czekały, aby opowiedzieć swoją historię.
Dziewczynka kilka dni temu wypatrzyła w drzewie sporą dziuplę i teraz postanowiła ją obejrzeć. Miała ze sobą konopiany sznur. Uwielbiała słuchać opowieści swojego dziadka o zamierzchłych czasach i sama chciała przeżyć przygodę. Wejście do dziupli, jak na pierwszy raz, wydawało się interesujące.
Wspięła się na lipę i szybko odnalazła pęknięcie w pniu. Dziura wyglądała na dość głęboką. Nie było widać dokąd sięga. Mała nie zastanawiała się długo. Obwiązała najbliższą gałąź sznurem, a jego drugi koniec wrzuciła do otworu. Rozejrzała się jeszcze raz i opuściła się w głąb pnia. Zmieściła się tam tylko dlatego, że była bardzo szczupła. Babcia wciąż jej powtarzała, że jest mizerniutka i musi dużo jeść, ale teraz cieszyła się, że jest taka mała. Gdyby była grubsza, nie byłoby przygody. Miała nadzieję, że opowieść jej siostry o barstukach[2] jest prawdziwa. To by oznaczało, że dziupla jest tylko wyjściem z ich podziemnego domu i na dole znajdzie korytarz. Podobno Sobiescy mieli tu na usługach jednego markopola[3]. Jeśli tak było, to opowieści o podziemnych tunelach mogły być prawdziwe. Bała się tych wszystkich stworzeń, ale spotkanie ich byłoby ciekawe.
Opuszczała się w głąb dobrych kilka minut, gdy nagle poczuła dziwne tąpnięcie, a potem jeszcze jedno i… łup! Sznur się zerwał. Dziewczynka poleciała w dół z pełnym impetem. Na szczęście dno było już blisko i tylko jej duma i siedzenie doznało niewielkiego uszczerbku. Podniosła się z ziemi, masując potłuczone pośladki.
– A niech to gęś kopnie! Mama mnie zabije! – krzyknęła i tupnęła nogą.
Rozejrzała się. Stała w ciemnym tunelu i dopiero po chwili, gdy jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności, zaczęła rozróżniać zarysy kształtów. Dostrzegła plątaninę korzeni na ścianach korytarza, szkielet jakiegoś drobnego zwierzęcia pod nogami i swoją linę, zwiniętą teraz niczym wąż u jej stóp. Nie miała pojęcia, jak się teraz stąd wydostanie. Odetchnęła, powstrzymując łzy. Nie będzie płakać – bohaterowie nie płaczą. Musi się opanować. Jeszcze raz wzięła głęboki oddech. Poczuła świeże powietrze. Panika powoli ustępowała, kiedy zrozumiała, że to może być wyjście. Nadal jednak czuła niepokój. Obejrzała się w jedną i drugą stronę. Miała nadzieję, że żaden z pokracznych karzełków z opowieści jej siostry nie zjawi się nagle. Po raz pierwszy zdała sobie sprawę z tego, że ta wyprawa to nie był jednak najmądrzejszy pomysł. Drobne kości pod nogami nie nastrajały jej optymistycznie.
Kiedy tak się rozglądała, dostrzegła coś dziwnego. Pomiędzy korzeniami tkwiła ledwo widoczna, osobliwa, brunatna szachownica. Dziewczynka pokaleczyła boleśnie palce, próbując wydostać tajemnicze pudełko spomiędzy plątaniny kłączy, które nie zamierzały jej odpuścić i oddać swej własności. W końcu jednak wyschnięte drzewo oddało tajemniczy przedmiot. Mała trzymała w rękach kasetkę. Oczyściła ją skrajem sukienki. Czyszcząc z błota ten dziwaczny przedmiot nie zauważyła, że część zaschniętej ziemi zdobiły tajemnicze żłobienia. Fragmenty wiadomości Tomiry opadały nierozpoznane na ziemię. Nic z nich nie pozostało.
Dziewczynka przyjrzała się swojej zdobyczy. Wieko, zdobione fioletowo-zieloną szachownicą, wyblakłą z powodu czasu i warunków, pokryte było dziurkami od kluczy, a klucze, choć trochę pordzewiałe, tkwiły umocowane do jednej ze ścianek. Już chciała wypróbować jeden z zamków, gdy usłyszała stłumiony głos, dochodzący jakby z góry.
– Leośka! Gdzieś ty się znowu podziała? Tylko figle ci w głowie! Leośka!
Mała odkrywczyni zawinęła skrzyneczkę w podołku, wiążąc ze sobą rogi fartuszka. Nie zauważyła, że jeden z kluczy wysunął się z tej prowizorycznej kieszeni. Podążyła korytarzem prosto przed siebie i po kwadransie wyszła w piwniczce dworku.
Odnalazła legendarny tunel, łączący dawny dworek Sobieskich w Pilaszkowicach z kościołem w Częstoborowicach.
– A to ci dopiero przygoda! – westchnęła zadowolona.
– Leośka! Tu jesteś! Jak ty wyglądasz?! Brudne czupiradło, wstydź się! Czekaj, niech matula cię obaczy! Albo lepiej nie, bo na zawał padnie. Znowu włóczyłaś się po polach? Mam nadzieję, że uważałaś na miedzach? Mógł cię dopaść jakiś miedznik[4] albo, co gorsza, smędy[5]. Przebierz się szybko. Będę cię kryć.
– Dzięki! – Leokadia uśmiechnęła się do swojej siostry.
Wiedziała, że można na nią liczyć. Coś jej jednak kazało ukryć swoje znalezisko i trzymać je w sekrecie nawet przed rodzoną siostrą. Z nikim nie chciała się nim dzielić.
Nie zdradziła swojej tajemnicy przez następne dziewięćdziesiąt pięć lat…
Jak na październik słońce świeciło całkiem mocno. Malowało liście drzew, nadając im ciepłe barwy: złoto, pomarańcz i czerwień. Państwo Sjen wreszcie mogli cieszyć się długo oczekiwaną normalnością. Rutyna była przyjemna. Praca, dom, zakupy, porządki, gotowanie… Wszystko to było naprawdę miłe. Sjenowie przeżyli dość przygód, by docenić ich brak i codzienny spokój, jaki się z tym wiązał.
Od pogrzebu ciotki Leokadii minęły dwa tygodnie. Pomału wszystko zaczęło się układać. Dwa dni temu sąd przyznał im wreszcie opiekę nad Roksaną. Udało się ją zapisać do przedszkola z bliźniaczkami. Paula, która po porwaniu przez złą nawię stała się płonką, nie mogła usiedzieć w miejscu. Dla Oriany i Nataniela nie był to duży problem, ponieważ nie bali się już o życie swoich córeczek. Nie żyli w lęku, że jakaś zjawa nie z tego świata może je porwać; więc ogólnie nie było tak źle.
Oriana była przedszkolanką w placówce, do której uczęszczały jej czteroletnie córeczki – Paula i Jola oraz Roksana – jej przysposobiona córka, która była jednocześnie przyrodnią siostrą jej syna Kacpra. Mama dziewczynki zmarła kilka miesięcy temu na raka szyjki macicy i mała, dziwnym zbiegiem okoliczności, natrafiła na Orianę. Kobieta szybko skojarzyła, że zaginiony ojciec Roksi – Adam Lichecki – jest też ojcem Kacpra.
Chłopiec uczył się w trzeciej klasie technikum leśnego i właśnie obchodził swoje osiemnaste urodziny. Był trzynasty października.
Oriana ledwo zdążyła wrócić z pracy, odbierając przy okazji dzieciaki z przedszkola. Chciała przygotować uroczysty obiad dla syna. Młodzież też już wróciła do domu po szkole. Spokój zakłócił dźwięk telefonu.
– Kacper, odbierz, to pewnie ktoś z życzeniami do ciebie.
– Dobra! Słucham? A tak, jest w domu. Już proszę. Mamo to z willi Tolin.
– Co? Już idę… Tak, przy telefonie… Rozumiem, dobrze przyjdę jeszcze dziś, za jakieś pół godziny? Dobrze, dziękuję. – Oriana odłożyła słuchawkę telefonu. – Ale numer, mamy zgłosić się do willi Tolin uprzątnąć pokój cioci Leokadii. Możemy zabrać jej rzeczy. Jeśli tego nie zrobimy, to je wyrzucą. Jutro ma się wprowadzić nowa pensjonariuszka… Musimy iść. I to zaraz.
– No to chodźmy. Uwiniemy się szybko, to tylko jeden pokój.
– Nie jestem taka pewna. Lepiej chodźmy wszyscy. Zostawię kartkę Natanowi, żeby się nie martwił. Może później do nas dołączy?
– Dobry pomysł – Kacper pochwalił mamę.
Georginia, siostra Natana, nie chciała jednak iść. Postanowiła skorzystać z chwili samotności i popracować nad swoją pracą dyplomową. W tym roku miała skończyć liceum plastyczne. Na końcowe dzieło wybrała sobie utkanie gobelinu „Duch kochanków”. Oczywiście inspirowała się historią Południcy i Dobrochoczego. Obraz był imponujący, ale niełatwy technicznie i bardzo pracochłonny. Została więc w domu, a Oriana z Kacprem i trojaczkami udali się do domu seniora, mieszczącego się w willi Tolin.
Oriana rzadko odwiedzała to miejsce i teraz miała wyrzuty sumienia. Ciotka uratowała Roksanę, poświęcając własne życie. Zmarła w swoje sto pierwsze urodziny. To nie było sprawiedliwe, ale nic nie dało się zrobić. Teraz tylko musieli zmierzyć się z dorobkiem życia ciotki Leośki.
Zaopatrzeni w tonę reklamówek weszli do pokoju. Wszystko, o dziwo, było skrzętnie zapakowane w kolorowe pudła. Pani kierownik stwierdziła krótko, że „ciotka spakowała się przed wyjściem”.
– No tak, musiała wiedzieć, że już nie wróci. Chciała nam ułatwić zadanie – Kacper skwitował krótko.
Dowiedzieli się też, że drewniany kufer, który stał pod ścianą, również był własnością cioci, i że jego również mogą zabrać, wraz z zawartością oczywiście.
Oriana zamówiła taksówkę bagażową. Nie daliby rady dotaszczyć do domu wielkiej, dębowej skrzyni, pełnej nie wiadomo czego. Gdy podjechał samochód, nie było lekko, ale jakoś zmieścili się do auta.
Zajechali pod dom w momencie, gdy Nataniel wchodził na podwórko. Pomógł im wnieść skrzynię i zapędzić rozbrykane dziewczynki do domu. Kufer tymczasowo trafił pod ścianę w kuchni i wszyscy wreszcie zasiedli do stołu, aby świętować urodziny Kacpra.
*
Oriana posprzątała po kolacji, położyła spać dziewczynki, naszykowała ubrania dla dzieci na następny dzień i tuż przed północą wreszcie się położyła. Nie zauważała tylko małej postaci, która przez całe popołudnie i wieczór obserwowała każdy jej krok.
Mała Paula była bardzo zainteresowana zawartością kufra, o którym rodzice zdawali się zapomnieć. Czekała, kiedy wszyscy się położą, aby zakraść się do niego. Wreszcie miała okazję. Podeszła do skrzyni i z zadziwiającą łatwością otworzyła wieko. W środku było całe mnóstwo przeróżnych, kolorowych sukien i chust. Niektóre wyglądały na bardzo stare. Paulinka szperała przez chwilę w plątaninie tkanin, gdy jej mała rączka natrafiła na coś twardego. Nie mogąc poskromić ciekawości, wyciągnęła spod sterty koronek sześcienne, drewniane pudełko z czterema kluczami. Wyglądało na bardzo stare.