Zakochana brzmi jak Enamorada - Elżbieta Walczak - E-Book

Zakochana brzmi jak Enamorada E-Book

Elżbieta Walczak

0,0
5,99 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Adela nie może oprzeć się wrażeniu, że jej życie biegnie dziwnym torem. Kiedy w niewyjaśnionych okolicznościach giną jej teściowie, znajduje po ich śmierci w Madrycie list, w którym wyznają, że Alonzo, jej mąż był adoptowany. Postanawia odkryć prawdę. Jej podświadomość zaczyna burzyć światopogląd, który do tej pory kierował jej życiem. Wszystko zaczyna się zmieniać. Z serialowej aktorki, staje sie producentem filmu, którego scenariusz napisało życie.Powieść jest współczesna, oparta na również na obserwacjach zachowań serialowych widzów, którzy czasami mylą filmową fikcję z rzeczywistością. Adela przeprowadzi was przez mechanizmy takich zachowań i jednocześnie pokaże wam, że życie, to niezły scenariusz na serial, który może trwać całymi latami."Zakochana brzmi jak enamorada" jest kontynuacją komediowej powieści "Enamorada".

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Wydawca:Enamorada ArtKontakt: [email protected]

Projekt okładki: Przemysław Trafalski

Korekta: Przemysław Trafalski

Przygotowanie wydania elektronicznego: Przemysław Trafalski / ebookman.pl

Wydanie pierwszeISBN: 978-83-945975-3-5Copyright © Enamorada Art 2017

Patroni medialni:

WSTĘP

To nie jest normalna książka.

To normalnie normalny poradnik o tym, jak korzystać z życia w chwili, kiedy kończy się ulubiony brazylijski serial, który trwał pięć czy dziesięć lat, i gdy wydaje Wam się, że nie jesteście już sobą, tylko ulubioną postacią. Ubieracie się już jak ona czy on, wyznajecie miłość już prawie po hiszpańsku i nie macie wyjścia, bo – chcecie czy nie – brazyliada trwa dalej, tylko przeniosła się do Waszego życia. Mam nadzieję, że bezboleśnie przejdziecie na lepszą stronę życia, kiedy pomogę Wam zrozumieć mechanizmy takich działań.

Zacytuję kilka wpisów z Internetu, autorstwa nieświadomych zagrożenia młodych dziewczyn:

„Hi, hi :) Dla mnie seriale brazylijskie, to jest totalny kicz :) Tam wszystko jest takie dramatyczne, przebarwione, banalne i pseudoromantyczne, a na dodatek nie ma żadnej wartości. Nic, kompletnie nic nie wnosi do życia :) Trzy lata temu, jak byłam u cioci na wakacjach, to ona oglądała jeden z brazylijskich seriali, nazywał się «Fiorella». Przyłączyłam sie do niej i oglądałam. Z początku z nudów, ale potem – muszę przyznać – to mnie wciągnęło, bo załapałam o co chodzi. A co tam. Wciągnęło i już” – pisze Joey.

I kolejny wpis dziewczyny, której serial odmienił życie:

„Mam tak samo. Wiem, że to nic nie wnosi i tak dalej, że to kicz, ale kiedyś moja siostra zaczęła oglądać telewizję w czasie obiadu, i leciał taki serial «Cud miłości». Oglądałam go jakieś trzy tygodnie, w końcu się wciągnęłam :) Nawet się zakochałam w głównym bohaterze. Po trzech latach już wiedziałam, co i jak, kto kogo kocha, i zrozumiałam, że on nie jest dla mnie. Płakałam dwa tygodnie. Całe szczęście, że już się kończy. Nigdy więcej nie pozwolę dać się tak wrobić sobie samej” – Rossie.

Sami widzicie, że nie ma żartów. Choć ostatni wpis sugeruje zupełnie coś innego:

„He, he, co prawda do maniaków serialowych nie należę, ale swojego czasu też wciągnęła mnie (przez mamę) telenowela produkcji... nie pamiętam jakiej. Była boska, ponieważ poza rozbudowanymi koligacjami rodzinnymi wyróżniała się takimi śmiesznymi scenami, jakby sami twórcy śmiali się z konwencji, którą stworzyli :) Jakby robili nas w chu.., wiecie w co :)” – Artemis.

CZĘŚĆ 1

ODCINEK I

Co dajesz, wraca

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że nic się nie kończy, oprócz mojego ukochanego serialu. Malwina biega po ogrodzie i krzyczy:

– Tutaj, tatusiu, jestem tutaj!

Wiem, gdzie jest – za krzakiem przy studzience. Chowa się tam od dziesięciu lat. Alonzo udaje, że jej nie widzi, za chwilę rzuci w nią patykiem, i rozkosznie będą biegli razem w kierunku baseniku. Położą się na trawie i będą marzyć.

­– O czym myślisz, tato? – zapyta tuląc się do jego ramienia.

– O tobie i o mamie – odpowie, całując ją w rękę. – Chociaż nie, dzisiaj będę marzył tylko o tobie – powie tak, bo wie, że ona chce, żeby właśnie w tym momencie jego uwaga była skupiona wyłącznie na niej. Będą patrzeć w niebo jakieś siedem do dziesięciu minut, potem Malwina zacznie się głośno śmiać i spyta: – Tato, kiedy kupisz mi psa?

Atmosfera się zagęści, bo Alonzo nie lubi psów. Od kilku lat robi tę samą głupią minę, w tym samym momencie. Malwina nie rozumie, więc wstanie, otrzepie kolana i krzyknie: – Zawsze to samo tato, jakbyś nie umiał normalnie rozmawiać!

Patrzenie w niebo o poranku ma dwie zalety. Pierwsza – myślisz o tym, że świat jest pięknym i przyjaznym miejscem. Druga – jesteś w stanie zgonić każdą swoją niedoskonałość na Boga.

Jest niedziela, ósma rano. Oczywiście każdy wróci z ogrodu osobno, będę ich godzić naleśnikami i sokiem z malin. O dziewiątej zadzwoni telefon od mojej mamy i będziemy rozmawiać, jakieś piętnaście minut, o jodze, dobrodziejstwach natury, wpływie pokrzywy zrywanej wczoraj na wiatry mojego taty, i o tym, czy warto dziesiąty raz pojechać na Kubę, czy może zmienić w końcu kierunek na Portugalię. Malwina krzyknie: – Mamusiu, daj mi babcię! – Odbierze mi słuchawkę, a Alonzo będzie patrzył na zegarek i szeptał swoimi krwiożerczymi, hiszpańskimi ustami: – Czas małolata, monitoruj czas. Wszystko kosztuje dinero.

O dziesiątej zadzwoni producent serialu „A jak Amor”, w którym razem gramy od ośmiu lat, i na dźwięk dzwonka, będziemy się zastanawiać, czy dzwoni po to, żeby nas w końcu w tym serialu uśmiercić, czy wyśle nas na plan dziś o czwartej rano, bo każdy odcinek zaczyna się widokiem na wschód słońca i przejażdżką konną po ranczo. Tak czy inaczej, nic się nie kończy. O dziesiątej okazało się, że serial też nie.

Nazywam się Adela Visto. Jestem córką Eli i Mateusza. Ich nazwiska nie ujawnię, bo historia jest prawie prawdziwa. Urodziłam się, kiedy moja mama była już po czterdziestce. Bała się tego porodu, bo zawsze myślała, że kobiety w tym wieku nie powinny już żyć. Jej ojciec, a mój dziadek, zawsze powtarzał babci: „Jak skończysz czterdziestkę, to cię uśpię”. Dlatego trauma mojej mamy trwała całymi latami. To zdanie brzmiało w jej głowie jak mantra, a każde słowo wywoływało drgania i wibracje gdzieś w okolicach pępka. Ostatecznie, psychiczny wynik powodował kurczenie się duszy w wieku trzydziestu dziewięciu lat i strach przed przekroczeniem magicznego progu. Jakoś się jednak urodziłam. Do piątego roku życia chodziłam własnymi ścieżkami. Zjadałam wszystko, co znajdowało się na wysokości mojego wzroku. Soczewki, które zawsze kładli moi rodzice w miejscach, w których leżeć nie powinny, stare kabanosy, które ojciec ukradkiem chował po kątach, a potem zapominał, a ich okropny zapach przyciągał moją małą postać do tych właśnie miejsc. Kilka razy lądowałam w szpitalu zatruta i bliska śmierci. Dlatego nie wiem, co było dla niej większą traumą.

Wibracje wywołują drgania, więc również drżałam o Malwinę do piątego roku życia, bo powielała mój schemat z dzieciństwa. Dziwnie się czuję, kiedy myślę o tym, że możemy być zależni od jakichś tam energii. Dziś mam trzydzieści dziewięć lat, Malwina – dziesięć, Alozno – czterdzieści, a moi rodzice, no cóż, ponad siedemdziesiąt. Nikt nikogo nie uśpił, wszyscy żyją w dobrym zdrowiu, i jesteśmy szczęśliwi. Ciekawe, czy mają na to wpływ poranne niedzielne wibracje w moim domu.

Jest godzina jedenasta trzydzieści

Mówię o tym, bo o dwunastej zmieni się nasza karma. Skąd to wiem? Czuję. Zadzwonił dzwonek do drzwi. Alonzo spojrzał na monitoring.

– Co to za ludzie? – Włożył okulary i przyglądał się nieznajomym.

Podeszłam do monitora i miałam wrażenie, że skądś znam te twarze. Kobieta miała na sobie sandały i suknię z falban.

– Kto się tak dzisiaj ubiera? – spytałam Alonzo. Wydymał usta, co oznaczało: „Nie wiem”.

– Mężczyzna z kolei wyglądał jak wróżbita, ale w garniturze od Versace. Wyglądali oboje na jakieś sześćdziesiąt lat.

– Wróżbita? – powtórzyłam myśl, która pojawiła mi się w głowie.

Mężczyzna trzymał bukiet przy twarzy, więc skierowałam wzrok na kobietę i powiększyłam obraz. Dzwonek zadzwonił kolejny raz.

– Co robimy? Pytamy, a donde są?

– Mów po polsku. – Puknęłam go w ramię, bo często łączył polskie wyrazy z hiszpańskimi. A po tylu latach już mnie momentami to drażniło.

Włączył opcję głosu i krzyknął do mikrofonu: – Skąd jesteście?

Nieznajomi spojrzeli na siebie i przybliżyli twarz do kamery.

– Z Andaluzji! – krzyknął mężczyzna. – To my, Ryszard i Maria!

Malwina podbiegła do nas z okrzykiem radości.

– Mamo, to ten Rysiu, co wywróżył ci tatę! Babcia mówiła mi przez telefon, że przyjechali do Polski i zrobią nam niespodziankę.

– Babcia mówiła – sapnął Alonzo i spojrzał na mnie. – Co robimy, wpuszczamy?

Miałam łzy w oczach.

– Ryszard… – Moje serce zamarło. – Alonzo, otwieraj, już! – Pobiegłam w stronę drzwi, szczęśliwa i wzruszona.

Ryszard i Maria ponad czterdzieści lat temu, mieszkali w domu moich rodziców. Maria – wtedy Marysia – była, jak to się mówi, naszą służącą. Ryszard, jej mąż, dojechał do niej z miejscowości Bzów i zajął się stadniną koni mojego ojca. Z opowiadań mamy wiem, że ich obecność miała wpływ na zmianę ich życia, jak to się mówi, karmy. Rysiu miał wtedy taką przypadłość, która pozwalała mu na widzenie przyszłości, po prostu przepowiadał ją, i podobno rozmawiał ze zwierzętami. Nie wiem, jak to dosadniej określić. Kiedy miałam pięć lat, oglądałam z tatą kolejny odcinek serialu „Enamorada”, w którym główny bohater, Alonzo, zachorował na raka. Płakałam wtedy i prosiłam Rysia, żeby go uzdrowił. Usłyszałam tego dnia prorocze słowa: „Nie mogę uzdrowić nikogo, nie potrafię. A to jest tylko film. Zagrasz kiedyś w takim serialu i tam poznasz swojego Alonzo, który będzie dla ciebie dobry i będzie cię kochał równie mocno. Za jakieś trochę ponad dziesięć lat. Jak dorośniesz”. Wiem, jak to brzmi, ale to najszczersza prawda. Był dla mnie kimś ważnym, Marysia też. Bardzo się za nimi stęskniłam.

– Ach! To cudowny widok, Adelka! – płakała Maria z Bzowa, dziś andaluzyjska nauczycielka, wielokrotnie nagradzana za swoje osiągnięcia w tańcu flamenco. – Dziecko, jaka ty jesteś…

– Duża? – Dokończyłam, bo wydawało mi się, że w tym wieku właśnie tak się postrzega upływ czasu.

– Nie, duża nie. Jesteś piękna.

Marysia z Bzowa dotykała moich policzków, a Ryszard w tym czasie klepał po ramieniu Alonzo. Malwina stała w progu i czekała na swoją kolejkę do uścisków.

– Mamusiu mogę? – spytała nieśmiało.

– Malwinko, jaka ty jesteś…

– Piękna? – spytała Malwina.

– Nie, to znaczy tak. Ale jesteś też duża. – Marysia tarmosiła małą po lokach, a Rysiu klepał mnie po ramieniu.

– Moja dziewczynka. Tyle czasu, tyle lat. Jestem taki szczęśliwy, że cię widzę.

– Chodźcie kochani do środka – zarządził Alonzo. – Mamy sobie dużo do opowiedzenia.

Rzeczywiście, minęło sporo czasu. Wyjechali z kraju ponad dziesięć lat temu. Zamieszkali w Sewilli, bo właśnie tam urodziła się Marysia. Spełniali przez ten czas swoje marzenia. Ona została instruktorem flamenco, on właścicielem małego hosteliku. Życie jest dziwne, bo najczęściej na końcu okazuje się, że wszystko można, jeśli się tylko chce. Mają córkę w moim wieku, jest znaną w Hiszpanii dziennikarką, pracuje dla BBC. Uroczy rozwój osobisty. Tak to nazwałam słuchając ich opowieści o zupełnie innym stylu życia niż ten, który prowadzili w Polsce.

Wybiła dwunasta

– Mam coś dla ciebie Adelko. – Rysiu wyjął z teczki pudełeczko zawinięte w złoty papier. – Proszę.

– Co to? – zapytałam z ciekawością małej dziewczynki, która właśnie zobaczyła Świętego Mikołaja.

Marcela spuściła wzrok, bo póki co, obdarowano tylko mnie.

– Śniło mi się… – zaczął Ryś opowieść, która miała zmienić bieg historii mojego życia.

Pamiętałam ten wzrok sprzed trzydziestu lat i jego przepowiednie o moim zamążpójściu.

– Śniło mi się – powtórzył – że…

Rysiu miał łzy w oczach, więc spojrzałam na zegarek była dwunasta zero pięć. Zaschło mi w gardle, sięgnęłam po mineralkę. Jeździł pazurkiem po versace, wyrył na spodniach literkę „K”. Malwina grzebała w uchu, Alonzo przeczesywał brwi, a Marysia siedziała z otwartymi ustami, patrząc tym samym, co trzydzieści lat temu, zakochanym wzrokiem, na swojego wróżbitę. Czas ciągnął się jak wosk z ucha mojej córki. Ożywiłam się na słowa: „śniło mi się”.

„No dawaj Rysiu” – pomyślałam.

– No dawaj Rysiu – wykrztusił słowa Alonzo, wyjmując mi z ręki szklankę z wodą mineralną, do połowy pełną, i podając mi pustą. Był zmieszany, ewidentnie.

Sen Rysia

– Biegłem w Bzowie po piaszczystej drodze – w końcu zaczął.

Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy, to taka, że w Bzowie chyba nie ma innych dróg. I to do tej pory.

– Trzymałem w ręku balonik…

Moja pierwsza myśl? „Rany boskie, Rysiu, co się z tobą dzieje?”. Zaniepokoił mnie ten balonik. Marysia zamknęła usta, ale swoje otworzyła Malwina, a Alonzo grzebał w uchu.

– …w stronę słońca – dokończył Ryś.

Szybka myśl? „Dobrze, że nie w stronę księżyca, bo w Bzowie taka noc to czarna dupa”.

– Za mną wiał wiatr, i widziałem liście, które układał w zdania.

I tu mi się zaczęło podobać, bo zabrzmiało poetycko.

– Był niepokojący ten wiatr, dlatego zapamiętałem te zdania. – Wyjął z kieszeni versace karteczki z zapisanymi słowami, i każdą z osobna rozkładał na podłodze.

Pierwsze zdanie jakie udało mu się ułożyć, to: „Kochając życie, myślcie o przyszłości”. Nic mi to nie mówiło, chociaż gdzieś to już widziałam. Stąd ta grzebnięta literka „K” na spodniach, od słowa „kochając” (tak myślę). I drugie: „Nie próbujcie ogarniać niczego w całości”.

Hmm… Balonik szarpnięty przez wiatr? „Dawaj Rysiu!” – No co, to tylko moja myśl.

– …wzbił się do słońca i nagle spadł. Pękł…