Klątwa czarownicy - Line Kyed Knudsen - E-Book

Klątwa czarownicy E-Book

Line Kyed Knudsen

0,0

Beschreibung

Liv, kuzynka Frederika, zapada w śpiączkę po wypadku w rodzinnej posiadłości w Szwecji. Gdy Frederik wraz z rodziną jedzie tam na weekend, dzieją się dziwne rzeczy, a jego młodsza siostra zachowuje się nietypowo. Frederik zaczyna wątpić, czy Liv naprawdę zdarzył się wypadek. Już pierwszej nocy na odludziu wszystko zmierza w niewłaściwą stronę...-

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 89

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Line Kyed Knudsen

Klątwa czarownicy

Przełożył Piotr Kucharski

Saga Kids

Klątwa czarownicy

 

Tłumaczenie Piotr Kucharski

 

Tytuł oryginału Heksens forbandelse

 

Język oryginału duński

 

Copyright ©2015, 2023 Line Kyed Knudsen i SAGA Egmont

 

Wszystkie prawa zastrzeżone

 

ISBN: 9788728243190 

 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

 

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

 

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

Rozdział 1 

Szare chmury przesuwały się po niebie. Brązowe liście kleiły się do samochodu, gdy tata parkował przed szpitalem. Czekali na nas ciocia z wujkiem. Mama przytuliła ich oboje. Poczułem w dłoni dłoń młodszej siostry. Odtrąciłem ją.

– Chodź, Frederiku – powiedział tata.

Wysiadłem z samochodu, ale miałem wrażenie, że w ogóle mnie tam nie ma. Zamiast tego czułem się, jakbym przyglądał się wszystkiemu z góry. Kręciłem się w powietrzu i spoglądałem na wielki szary budynek, przed którym stali płaczący ciocia i wujek oraz pocieszający ich mama i tata. Stałem na tamtym parkingu z nastroszonymi ciemnymi włosami, w czarnej kurtce i spodniach. Mama uważała, że powinienem wyglądać ładnie, skoro mieliśmy po raz ostatni widzieć się z moją kuzynką. Znoszone najki nie pasowały do reszty ubrania, ale innych butów nie chciałem wkładać.

Znów poczułem ciepłą dłoń siostry. Czułem, że drży, i wkurzało mnie to. Nawet nie musiałem na nią patrzeć, żeby wiedzieć, że na mnie spogląda. Badawczo i ze łzami w oczach.

– Nie chcę trzymać cię za rękę, Luno – rzekłem do niej.

– Ale co się teraz z nią stanie, Frederiku? – zapytała.

– Umrze – odparłem beznamiętnie i wszedłem za rodziną do szpitala.

*

Moja kuzynka miała na imię Liv. Znajdowała się w śpiączce. Lekarze mówili, że już się z niej nie wybudzi. Wszystko było tylko kwestią czasu. Albo jej serce samo się zatrzyma, albo wyłączą maszynę podtrzymującą ją przy życiu. Liv chodziła do klasy równoległej z moją. Dopiero co skończyła czternaście lat, gdy doszło do wypadku. Zaledwie czternaście dni temu wisiała na płocie. Ciocia i wujek mieszkali w domu obok naszego. Wybierali się do Szwecji. Siedziałem na hamaku razem z moim najlepszym przyjacielem Mathiasem. Była jesień, ale ciepła. Rozmawialiśmy o meczu, który zamierzaliśmy obejrzeć później u niego. Grali Arsenal z Manchesterem. Mathias i ja kibicowaliśmy swoim drużynom i drwiliśmy z siebie zawsze wtedy, gdy zespół któregoś z nas strzelił gola.

Teraz to wszystko wydawało się takie nieistotne. Nie było już ważne, kto wygra.

Liv pomachała nam, a Mathias poczerwieniał na twarzy. Szalał na jej punkcie. Liv nie tylko była urocza i gadatliwa, ale też miała długie, kręcone, rude włosy oraz niesamowicie niebieskie oczy, przez które Mathias zupełnie głupiał, gdy tylko na niego spojrzała.

– Chłopaki, uważajcie, żebyście nie zrobili się za słodcy! – zawołała, przeciskając się przez otwór w żywopłocie i wchodząc do naszego ogrodu.

– Już jesteśmy cholernie smakowici. – Roześmiałem się i zerwałem z hamaka. Nie spodziewałem się, że Mathias cokolwiek powie. Zawsze odbierało mu mowę w obecności Liv.

Napiąłem mięśnie korpusu najmocniej, jak mogłem, a Liv paplała do mnie i chichotała. Cztery razy w tygodniu ćwiczyliśmy z Mathiasem. Naszym celem było wyhodować sobie sześciopaki do lata, kiedy będziemy kończyć piętnaście lat. Powinno to być wykonalne, jeśli solidnie przyłożymy się do pracy.

Teraz już mnie to nie obchodziło. Nie przejmowałem się swoimi mięśniami. Byłem słaby i zmęczony. Gówno mnie obchodziło, jak wyglądam.

– Znam kogoś, kto za tobą szaleje, Frederiku – rzuciła kpiarsko Liv, po czym zaczęła chodzić po ogrodzie.

– Kto? – zawołałem.

– Tajemnica! – odkrzyknęła, machając do mojej mamy, która stała w kuchni i szykowała kolację. – A ja jestem dobra w dotrzymywaniu tajemnic. – Podniosła jedno z opadłych jabłek i rzuciła nim we mnie. – Najlepsza, muszę przyznać!

– Tak, tak – odparłem. Usiadłem z powrotem, dłonią sczesałem sobie włosy na czoło i zamknąłem oczy pod ostatnimi promieniami słonecznymi. Zastanawiałem się, kto na mnie leci.

Słońce nabrało czerwonego koloru i oblewało ogród złotym blaskiem. Uchyliłem jedno oko i kopnąłem Mathiasa w nogę.

– Musisz niedługo coś zrobić – powiedziałem. – Nic z tego nie będzie, jeśli nie powiesz jej, co do niej czujesz.

Mathias kopnął mnie w odpowiedzi i już więcej o tym nie rozmawialiśmy.

Może tylko mi się wydawało, ale gdy wracałem myślą do tamtego dnia, gdy po raz ostatni widziałem ją żywą, wszystko w tym wspomnieniu wydawało się jakby pozłocone. Zupełnie jakbyśmy znajdowali się wtedy w jakimś zupełnie innym miejscu, w którym nie trzeba martwić się śmiercią, niebo jest niebieskie, a mięśnie brzucha wciąż są twarde jak kamień.

Ciocia i wujek wsiedli do samochodu i dali sygnał klaksonem. Luna wyszła za Liv z ogrodu. Liv była dla niej jak starsza siostra. Pomogła jej nauczyć się czytać i pisać, przewracać naleśniki w powietrzu i jeździć na deskorolce. Kiedyś przeniosła Lunę pół kilometra na plecach, gdy ta skręciła sobie stopę na nierównym podłożu podczas szkolnej wycieczki. I tego ostatniego dnia, gdy wszystko wciąż lśniło, Luna przytuliła ją po raz ostatni. Mathias wciąż nic nie mówił. Siedział tylko z zamkniętymi oczami na hamaku.

– Nie możesz jechać, Liv – rzekła Luna, nie chcąc jej puścić.

– Wrócimy w sobotę – odparła Liv, odsuwając ją delikatnie. – Musimy tylko przejrzeć wszystkie rzeczy babci, które odziedziczymy.

Nasza babcia zmarła trzy tygodnie wcześniej. Mama nie zasmuciła się szczególnie, gdy to się stało. Jedynie Luna płakała całymi dniami. Ja sam smuciłem się podczas pogrzebu i wspominałem wszystkie wakacje, które spędzałem u niej wraz z Liv. Ukrywałem jednak łzy, widząc zaciśnięte usta mamy stojącej przy grobie i wpatrującej się przed siebie. Ciocia miała taką samą minę, a później mówiły o tym, że babcia była stara i że to pozostawało tylko kwestią czasu. Poza tym babcia nie brała tabletek, chociaż powinna.

Ciocia i wujek byli już raz w domu babci, żeby zabrać część rzeczy. Babcia mieszkała w dużym, starym, opuszczonym gospodarstwie należącym do rodziny od wielu pokoleń. Teraz je odziedziczyliśmy, a ciocia, wujek i Liv znowu się tam wybierali. Było mnóstwo rzeczy do uporządkowania, a moja mama nie chciała tego robić.

Liv popatrzyła na mnie. Jej oczy wydawały się pochmurniejsze niż zwykle.

– Tak naprawdę wcale nie mam ochoty jechać do domu babci… – powiedziała z wahaniem.

Podniosłem się. Zwykle nie przytulałem Liv, w przeciwieństwie do Luny, i tamtego dnia też tego nie zrobiłem, choć miałem na to ochotę.

Później żałowałem, że jednak się na to nie zdecydowałem.

Żałowałem też, że nie powiedziałem jej, aby po prostu odmówiła wyjazdu. Mogłaby zostać u nas.

– Nie możesz jechać do domu babci – rzekła Luna, ale Liv pokręciła głową.

– To nie jest już jej dom – odparła. – Tylko nasz.

Czy uśmiechała się inaczej niż zwykle?

Czy nie szkliły jej się oczy?

– A tak w ogóle to miałam cię pozdrowić od Niny – oznajmiła i popatrzyła na mnie.

– No proszę – mruknąłem, wpatrując się w swoje najki. Nina była przyjaciółką Liv z równoległej klasy. Wysoka, szczupła dziewczyna o długich jasnych włosach zbieranych w kucyk. Kilka lat temu chodziłem z nią na basen. Nigdy z nią tak naprawdę nie rozmawiałem. Liv wyprostowała się i popatrzyła na mnie kpiarsko. Zaraz potem spoważniała. Zawahała się, jakby o czymś myślała. Stała na tle zachodzącego słońca, dzięki czemu jej włosy lśniły, a twarz okryły cienie. Gdybym mógł cofnąć czas, zapytałbym ją, czy coś jest nie tak.

Ale nie mogłem go cofnąć.

Dziesięć minut po ich odjeździe zobaczyliśmy, jak czarny, absolutnie fajowy mercedes parkuje pod domem cioci i wujka. Miał szwedzkie tablice rejestracyjne. Wraz z Mathiasem zauważyliśmy mężczyznę, który z niego wysiadł. Miał na sobie garnitur i okulary przeciwsłoneczne. Zadzwonił kilka razy do drzwi i odjechał.

Tamtej nocy po raz pierwszy śniłem o domu babci. Wyszedłem z lasu i zbliżyłem się do niego. Padał deszcz. Ziemia była błotnista. Powoli podchodziłem do dużego opuszczonego gospodarstwa z czerwonej cegły. Obok głównego budynku znajdowały się stara stodoła i wolnostojąca piwnica ogrodowa z wejściem wbudowanym w pagórek, przykryta od góry głazami. Za domem leżało czarne jezioro o lustrzanej, nieruchomej powierzchni. We śnie szybko zapadła ciemność i odniosłem wrażenie, że coś jest nie w porządku. Spojrzałem na piwnicę. Gdy otworzyło się jej podwójne czerwone drzwi, ukazywały się strome kamienne schody wiodące w mrok. We śnie wrota stały otworem, a dach stodoły się zapadł. Ziała w nim wielka dziura, jakby uderzyło tam coś dużego i ciężkiego.

– Frederik… – zawołała moja kuzynka we śnie, a ja obudziłem się gwałtownie.

To się stało następnego dnia. Była sobota i padało. Zupełnie jak we śnie. Luna siedziała na parapecie. Ruchami palca wskazującego śledziła krople spływające po szybie. Mama stała przy kuchennym stole i piła kawę. Spałem długo i teraz jadłem upieczone przez tatę bułki, jednocześnie narzekając, że nie mamy nic do nich oprócz dżemu. Ale mama nie słuchała. Wciąż zerkała na Lunę, która milczała, odkąd się obudziłem.

– Idę do Mathiasa – powiedziałem i chciałem wstać, gdy Luna nagle z krzykiem spadła z parapetu. Przez chwilę wydawało mi się, jakby ktoś ją zepchnął.

– Liv! – Moja siostra czołgała się zdezorientowana po podłodze, jakby nie wiedziała, gdzie jest.

Najpierw poczułem dreszcz i gula podeszła mi do gardła, a później zdenerwowałem się na Lunę.

– Cicho bądź! – zawołałem i podszedłem do niej, bo mama tylko się na nią patrzyła.

– Gdzie jest Liv?! – wrzasnęła Luna, siadając gwałtownie.

– Wszyscy są w domu babci w Szwecji. – Mama podeszła, usiadła na podłodze i objęła moją siostrę ramieniem. Wyjrzałem do ogrodu. Deszcz przybrał na sile i smagał trawę.

– Dlaczego krzyczałaś? – spytała mama, gdy Luna uspokoiła się trochę.

Usiadłem ciężko z powrotem. Nagle odechciało mi się iść do Mathiasa. Coś kazało mi zostać w domu. Noga podrygiwała mi niespokojnie. Nie mogłem oderwać wzroku od Luny.

– Zwariowałaś – mruknąłem. – Kto tak wrzeszczy bez powodu…

Luna milczała. Wskazała komórkę mamy leżącą na stole, po czym popatrzyła na mnie swoimi wielkimi, niebieskimi oczami. Zupełnie jakby sądziła, że wiem, dlaczego tak się zdenerwowała.

– Boję się – rzekła poważnie.

Pokręciłem głową i chciałem na nią nawrzeszczeć, że nie ma się czego bać.

Ale wtedy to się stało. Luna zerwała się i złapała mnie za rękę w tej samej chwili, w której zadzwonił telefon mamy. Oczy mojej siostry wypełniły się łzami, a ja poczułem się, jakby w piersi urosła mi bryła lodu.

Dzwoniła ciocia. Słyszałem jej dobiegające ze słuchawki krzyki. Brzmiała na równie wzburzoną jak Luna. Automatycznym ruchem nałożyłem sobie dżem na bułkę. Mama zapomniała włożyć do niego łyżkę. Kawałki truskawek rozpłynęły się po białym pieczywie. Mama ściskała komórkę przy uchu i zaczęła kołysać się w przód i w tył, jednocześnie trzymając się za pierś i płacząc. Luna znów położyła się na podłodze.

Popatrzyłem na nie. Miałem wrażenie, że to wszystko działo się w zwolnionym tempie. Luna płakała i znów się czołgała. Powinienem ją podnieść i pocieszyć, przytulić, zrobić cokolwiek. Byłem jej starszym bratem, a mama jakby zupełnie o nas zapomniała, pochłonięta rozmową z ciocią.

Później mama głęboko zaczerpnęła tchu, a gdy go wypuściła, miała zapłakaną twarz. Wstała równocześnie ze mną. Przerosłem ją już o głowę. Mogłem patrzeć na nią z góry. Luna leżała na podłodze, zwinięta jak stara stonoga.

– Doszło do wypadku. – Mama wpatrywała się we mnie długo. – Liv odniosła poważne obrażenia.

Złapałem się za szyję i przypomniałem sobie zatroskaną minę dziewczyny, gdy rozmawiałem z nią ostatni raz.

Liv podświetlona od tyłu czerwonymi promieniami. Tak naprawdę wcale nie mam ochoty jechać…

– Znaleźli ją w piwnicy – rzekła mama. – Uważają, że spadła ze schodów i wylądowała bardzo nieszczęśliwie. – Wymrugała z oczu łzy. – Mocno uderzyła się w głowę.

Przez resztę dnia czekaliśmy na wieści ze szwedzkiego szpitala. Wieczorem znów zadzwoniła ciocia.

– O Boże – powtarzała raz za razem mama. – O Boże, o Panie Boże!

Później mama podeszła do mnie.

– Liv jest w śpiączce – wyjaśniła i spróbowała mnie przytulić. Odepchnęłam ją od siebie. Ciało miałem napięte jak cięciwa łuku. Miałem ochotę w coś uderzyć, więc walnąłem w drzwiczki szafki.

– Wcale nie! – zawołałem, bo nie mogłem w to uwierzyć. Musiało dojść do jakiejś pomyłki. Pokręciłem głową.

– Co to jest śpiączka? – wyszeptała Luna, powstrzymując łzy, a mama wytłumaczyła, że Liv uderzyła się w głowę tak silnie, że lekarze nie wiedzą, czy jeszcze kiedyś się obudzi.

– Jest tam maszyna, która sztucznie podtrzymuje ją przy życiu.

– Obudzi się! – wrzasnąłem i przewróciłem kuchenne krzesło.

Ale mama tylko pokręciła głową. Pochyliła się nad Luną i podniosła ją. Zaniosła ją do salonu i położyła na sofie. Moja siostra z trudem łapała oddech. Mama mówiła do niej łamiącym się głosem, a ja znów zostałem sam. Nie mogłem płakać, ale w nocy ponownie śniłem o gospodarstwie. I o Liv, która mnie wołała. Obudziłem się gwałtownie, mokry od potu.

Sprawdziłem godzinę na telefonie. Był niedzielny ranek. W domu panowała zupełna cisza. Znowu świeciło słońce. Rodzice byli w ogrodzie. Oboje trzymali komórki przy uchu i chodzili po trawie, rozmawiając i gestykulując. Co jakiś czas zatrzymywali się i przytulali. Widziałem po ruchach pleców mamy, że płacze, ale nie słyszałem, co mówią. Słyszałem jedynie Lunę po drugiej stronie ściany. Coś mamrotała. Z wahaniem wyszedłem na korytarz, żeby sprawdzić, z kim rozmawia. Przyłożyłem ucho do jej drzwi. Moja siostra coś szeptała. Powoli nacisnąłem klamkę. Luna zamilkła, gdy otworzyłem drzwi. Siedziała na podłodze i miała przed sobą dwie lalki.

– Boję się, Frederiku – powiedziała. – Słyszę ją.

Pomyślałem o śnie, w którym była Liv. Też ją słyszałem. Wołała mnie.

Pokręciłem głową. Wróciłem do swojego pokoju.

– Ona już w zasadzie nie żyje! – zawołałem przez ścianę. – Lepiej się z tym pogódź!

Minął tydzień i Liv została przeniesiona do szpitala Rigshospitalet w Kopenhadze. Zbadali ją nowi lekarze. Oni również nie przypuszczali, aby miała się jeszcze kiedyś obudzić. A ja każdej nocy śniłem ten sam sen. Wychodziłem z lasu i zbliżałem się do domu. Chciałem znaleźć Liv. Próbowałem ją wołać, ale ściskało mi się gardło. Nic nie potrafiłem powiedzieć. Dziura w dachu stodoły się powiększyła. Zejście do piwnicy wyglądało jak czarna dziura. Wylatywało z niej zimne powietrze, a dobiegające z dołu syczenie sprawiało, że krew zastygała mi w żyłach.