2,49 €
Saga siedmiu barw – Krew Sióstr – część pierwsza – Srebrna.
Zapomniana legenda, której i tak nikt nie dałby dziś wiary, wydarta została z ludzkich umysłów przez czas naznaczony cierpieniem, śmiercią i upadkiem wszelkiej nadziei. Tak oto legenda spoczywa już tylko zapisana na zakurzonych zwojach w zamkniętej od wieków krypcie upadłego zakonu. Jednak nakreślone na woluminach prastarym językiem słowa, prawią jednoznacznie o siódemce sióstr krwi, które narodzą się, by na przeklętym kontynencie Unton zaprowadzić po wiekach wojen tysiącletni pokój. Lecz zwieńczyć swe dzieło będzie mogła tylko jedna z nich, podczas gdy jej rodzeństwo pochłonie nicość, zapomnienie i śmierć. Wszak czy ktoś może dać wiarę legendom, tym niegdyś smętnie snutym przez siwowłosych starców opowieściom, które obecnie przykryły pajęczyny, kurz i pył? Być może kimś takim jestem jeszcze na tym świecie właśnie ja. I choć z postępującą starością nadchodzi mój nieuchronny kres, to jako ostatni wciąż wierzę w moc sióstr krwi. W każdym razie jedną z nich, mianowicie tą, która ma szansę przezwyciężyć przekleństwo i zostać… przekonaj się kim.
Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:
KREW SIÓSTR
SIOSTRY KRWI
KRZYSZTOF BONK
O TYM, CO ZOSTAŁO ZRODZONE Z MIŁOŚCI, A CO Z NIENAWIŚCI
CZĘŚĆ PIERWSZA – SREBRNA
© Copyright by Krzysztof Bonk
Projekt okładki: Krzysztof Bieniawski
ISBN wydania elektronicznego: 9788381660495
Wydawnictwo: self-publishing
e-wydanie pierwsze 2019
Kontakt: [email protected]
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione
Zapomniana legenda, której i tak nikt nie dałby wiary, wydarta została z ludzkich umysłów przez czas naznaczony cierpieniem, śmiercią i upadkiem wszelkiej nadziei. Tak oto legenda spoczywa już tylko zapisana na zakurzonych zwojach w zamkniętej od wieków krypcie upadłego zakonu. Jednak nakreślone na woluminach prastarym językiem słowa, prawią jednoznacznie o siódemce sióstr krwi, które narodzą się, by na przeklętym kontynencie Unton zaprowadzić po wiekach wojen tysiącletni pokój. Lecz zwieńczyć swe dzieło będzie mogła tylko jedna z nich, podczas gdy jej rodzeństwo pochłonie nicość, zapomnienie i śmierć. Wszak czy ktoś może dać wiarę legendom, tym niegdyś smętnie snutym przez starców opowieściom, które obecnie przykryły pajęczyny, kurz i pył? Być może kimś takim jestem jeszcze na tym świecie właśnie ja. I choć z postępującą starością nadchodzi mój nieuchronny kres, jako ostatni wciąż wierzę w moc sióstr krwi. W każdym razie jedną z nich, mianowicie tą, która ma szansę przezwyciężyć przekleństwo i zostać… przekonaj się kim.
Spokojny przedświt właśnie minął i na wschodnim horyzoncie czernię nocy rozświetlił rozlewający się tam jaśniejący blask wschodzącego słońca. Z chwilą odwiecznego pokonywania mroku przez światło, nie otwierając oczu, Srebrna odczuła subtelny pęd powietrza przy skroni. Sprowokowało ją to do uniku i cięcia po skosie mieczem w kierunku domniemanego przeciwnika. Ciszę poranka przerwał metaliczny łoskot zderzającej się klingi z trzonkiem topora. Wobec zablokowanego ciosu dziewczyna ukucnęła i zaatakowała po łuku. Tym razem jej cios przeszył jedynie chłodne i rześkie powietrze.
Następnie Srebrna zastygła w gotowości, ściskając rękojeść gotowego do użycia miecza. Na przemian nabierała przez nos wilgotne powietrze do płuc, to wydychała z ust kłęby pary. Starała się zintegrować w sobie zmysły i uczynić z nich jeden, uniwersalny, który uczyni ją niepokonaną, nawet gdy zostanie zwiedziona przez wzrok, słuch, czy oszukana przez węch. Trwała z zamkniętymi powiekami, gotowa polegać wyłącznie na sobie. Albowiem w głębi swej istoty musiała pozostać niezłomna pomimo wszelakich przeszkód, czy przeciwności. Skoro tak, to odrzucała bezwzględną ufność w zwodnicze zmysły, poszukując w sobie ich doskonalszej i zespolonej wersji:
Moje uszy są moimi oczami.
Mój węch i smak w jedności spotkane.
Moje oczy są mymi uszami.
Wszystkie me zmysły w jeden stapiane.
Recytowała w duchu. Aż dotarł do niej przybliżający się tętent, zdawało się, końskich kopyt. Wtedy wiara we własną jedność uległa u niej zachwianiu, a w spokojny umysł, niczym grot strzały, wdarła się niepewność. Pod wewnętrznym przymusem dziewczyna otworzyła wielkie i srebrzyste oczy.
Na polanie, gdzie przebywała, dostrzegła gnającego na nią jeźdźca wymachującego kolczastą buławą. W ostatniej chwili ratowała się przed stratowaniem rozpaczliwym susem w bok. Przekoziołkowała po wilgotnej trawie i wstała. Wówczas, jak spod ziemi, wyrósł przed nią odziany w futra wojownik i w mgnieniu oka przystawił do jej gardła ostrze topora. Uzbrojona para zastygła tak dłuższy czas, aż Srebrna, zdając sobie sprawę ze swej porażki, zrezygnowana odrzuciła miecz. Westchnęła i ciężko usiadła na pniaku.
– Znowu dałam się zaskoczyć… – szepnęła pustym głosem, chowając delikatną, jak na wojowniczkę, twarz w dłoniach. Poczuła na ramieniu silny uścisk i usłyszała z męskich ust słowa pociechy:
– Walczyłaś naprawdę… sprawnie i to od samej północy w mroczny nów.
– Ale pokonał mnie jasny świt… – odparła cierpiętniczo.
– Świt, czy może raczej przezroczysty koń…? – Na te nieco zawadiackie pytanie Srebrna odjęła ręce od lica i popatrzyła na skubiącego trawkę gniadosza z jeźdźcem na grzbiecie. Gdy naraz zarówno zwierzę, jak i człowiek w siodle przeistoczyli się w szarą mgłę.
– Czar iluzji… – Dziewczyna pokiwała z uznaniem głową i przenosząc wzrok na topornika, cierpko zauważyła: – Po raz pierwszy użyłeś w naszym treningu takiego podstępu.
– Ano prawda… Ot, taka mała niespodzianka na twe osiemnaste urodziny. Przecież to już konkretny wiek, więc wypadało to czymś uczcić. – Mężczyzna puścił dziewczynie oko i już poważniej dodał: – Wiedz, że na wojnie przeciwnik będzie cię właśnie zaskakiwał i to nieustannie, a nie walczył według narzuconych przez ciebie reguł. Musisz być na to gotowa, zawsze i wszędzie, także poza polem walki, również w gronie przyjaciół, czy raczej… domniemanych przyjaciół – zakończył nieco posępnie.
– Tak, rozumiem i… dziękuję za tę cenną naukę, Marrengo. – Srebrna poklepała spoczywającą na jej ramieniu żylastą dłoń ponad pięćdziesięcioletniego przyjaciela. Posiadał siwe i długie włosy na głowie, także srebrne wąsy i w tym samym kolorze brodę zaplecioną w gruby warkocz. Rysy twarzy miał surowe, a posturę samego niedźwiedzia. Jednak wojowniczka ceniła w nim przede wszystkim lojalność i szlachetność serca. Pod tym względem wyraźnie się odznaczał, a wręcz słynął na mroźnej północy zdeprawowanego kontynentu Unton.
– Zamartwiasz się – zauważył Marrengo, strosząc siwe i gęste brwi.
– Tak… – przyznała smutno dziewczyna. – I przecież wiesz dlaczego – dodała równie ponuro.
– Chodzi o twoją siostrę, o Złotą.
– Nie inaczej. – Srebrna bezradnie rozpostarła opancerzone szarą kolczugą ramiona i kwaśno stwierdziła: – Moja siostra trafiła tam, gdzie nie powinno jej być, gdzie nie powinno być nikogo. W końcu odnajdzie ją mrok, to nieuniknione. A gdy demony zobaczą jej złotą poświatę… – Na dobre zrezygnowana pokręciła bezradnie głową. Zwiesiła ją, po czym popatrzyła na otarcie swej dłoni, gdzie koło kciuka widniała rozcięta skóra, a w ranie srebrzysta ciecz. Z kolei Marrengo, potężny mężczyzna północnej, również srebrzystej krwi, oparł trzonek topora o ziemię i wspierając się na stalowym ostrzu, z pewną chropowatością rzekł:
– Rozumiem twoją troskę o siostrę, ale… obawiam się, że nie jesteśmy gotowi jeszcze wyruszyć. Słowem, próbując teraz daremnie uratować jedną osobę, możemy utracić po drodze wszystkich bliskich nam ludzi i jednocześnie całkiem zaprzepaścić dotychczasowy trud. To ciężka do podjęcia decyzja, jednak… – Marrengo zawiesił głos i z ukosa popatrzył z bólem na dziewczynę.
– Ciężka decyzja? – powtórzyła pytająco Srebrna. – Ciężka decyzja? – Odwzajemniła spojrzenie wręcz z wyrzutem. – Wszak nie dla mnie! – rzuciła z siłą w głosie i błyskiem w srebrzystych oczach, a dopadła ją dopiero co słabość, zdawała się ją całkiem opuścić. Hardo wstała, podniosła miecz i wpatrując się pod światło poranka w srebrzystą klingę, podziwiała wyryte na niej symbole siedmiu legendarnych sióstr krwi.
Ostatecznie skupiła wzrok na pierwszym od dołu znaku odnoszącym się ponoć do niej samej. Ten zamigotał mocniej. Wówczas chwyciła za jeden z pary swych srebrzystych warkoczy i ucięła końcówkę, by wyrzucić w przestrzeń rozsypujące się na wietrze włosy. Wyglądały trochę jak podłużne płatki śniegu spadające na ziemię. Kiedy osiągnęły jej powierzchnię, Srebrna z zadrą w głosie przemówiła:
– Jestem młoda wiekiem, ale przepełnia mnie odwieczna powinność, przez co dłuższej bezczynności po prostu nie zdzierżę! Ofiary po drodze są niezbędne. Nie można się łudzić, że w ponoszonym trudzie naszym ludziom północy nie spadnie z głowy włos. Więcej, przeleją oni swą srebrzystą krew, a nawet oddadzą w walce życie i wyzioną ducha ku pożarciu go przez srebrzyste smoki mroźnej otchłani. Jednakże nie będziemy czekać dłużej. Ani chwili dłużej! – Raptownie się okręciła na pięcie, a wraz z tym ruchem zamaszyście poprowadziła miecz w kierunku Marrenga. Zareagował błyskawicznie, parując atak toporem. W dalszej kolejności czynił defensywne ruchy wobec furiackiego natarcia Srebrnej. Walcząc, zamykała, to otwierała srebrzyste oczy, emanując z nich intensywną poświatę. Wyrywała też z piersi waleczne okrzyki. Napierała bez ustanku, zupełnie jakby pojęcie obrony było jej obce. Atakowała tors, nogi, to głowę cofającego się przeciwnika. Aż w szale bojowym zdołała przełamać defensywę mężczyzny i tym razem to ona przystawiła mu do szyi ostrze klingi. Wtedy, po włożonym w walkę wysiłku, ciężko wydyszała: – Musimy… musimy już wyruszyć. Dla Złotej, dla nas… Dla wszystkich. – Wobec braku reakcji Marrenga, mocniej przycisnęła mu miecz do gardła i wybuchła: – Musimy!
– Dobrze… Niech tak się stanie, wyruszymy. – Wojownik ostrożnie odjął od szyi ostry metal i uczynił zachowawczy krok do tyłu. Kiedy znalazł się w bezpiecznej odległości, lodowato, niczym sam północny wicher, rzekł: – Zaklinam, panuj nad ciemną stroną swej srebrzystej natury. Albowiem umiejętność walki, oddanie i hart ducha, to jedno, ale nie jesteś chodzącą dobrocią, jak Złota, ani też na wskroś czysta, jak twoja siostra Alabaster. Dlatego bacz uważnie, by twego srebra nie skalał mrok.
– Chyba… masz. – Dziewczyna się zająknęła. Zamknęła oczy, integrując się ze sobą, po czym znowu patrząc jasnym wzrokiem na świat, z nutą pokory odparła: – Tak, bezwzględnie masz rację, drogi Marrengo. Dziękuję za nakierowanie mnie na właściwą drogę.
– Jak narowistego konia… narowistego konia – powiedział już pogodnie mężczyzna i uśmiechnął się przyjaźnie. Następnie wyciągnął ku Srebrnej otwarte ramiona. Ona utonęła w objęciach wojownika, którego traktowała niczym własnego ojca. Choć prawdziwego ojca niedane jej było nigdy poznać i nawet nie wiedziała, kim on był. Lecz ponad wszystko ufała Marrengowi. To właśnie on odnalazł ją w lodowej wiosce na krańcu świata i opowiedział legendę o siostrach krwi, gdzie Srebrna miała być jedną z nich.
*
Minęło kilka szarych dni. Skończyła się odwilż i północne ziemie klanu Srebrzystej Stali ponownie wziął we władanie silny mróz, a górzysty teren przyprószył śnieg. W takiej scenerii Srebrna na czele z Marrengiem opuściła położoną wysoko warowną osadę o nazwie Orle Gniazdo. Wyruszyli konno na czele jadących w parach klanowych wojowników. Od przeszło dziesięciu lat przewodził im Marrengo. Choć na osiemnaste urodziny swej podopiecznej zrzekł się przewodniej roli i takową powierzył właśnie Srebrnej.
Ona wiedziała, że uczynił to dla niej, by tchnąć w nią wiarę w jej wielkie posłannictwo. Jednak zdawała sobie sprawę, że aby jej klanowa władza została usankcjonowana, musiała się najpierw sprawdzić jako zręczna przywódczyni i zdolna wojowniczka. Lecz ona, jak nigdy, czuła się gotowa sprostać zadaniu. Chciała bowiem nie tylko zgodnie ze swym przeznaczeniem rozpocząć walkę o pokój na kontynencie Unton, ale też zweryfikować przed sobą to, iż naprawdę była tą, za kogo pragnęła uchodzić. Mianowicie Srebrną, legendarną siostrą krwi, a obecnie także godną tego miana przywódczynią klanu Srebrzystej Stali. Gdzie zaś łatwiej udowodnić sobie i innym wspomniane prawdy niż właśnie na wojnie?
Otóż to. Dlatego jadąc na czele zbrojnego oddziału, co pewien czas żywiołowo się oglądała za plecy, by z dumą popatrzyć na podległych jej wojowników. Podobnie jak ona czy Marrengo dosiadali siwych rumaków i przywdziewali szare futra zszyte ze skór wilków oraz niedźwiedzi. Każdy z mężczyzn posiadał topór i krągłą tarczę zawieszoną na plecach, a ozdobioną herbem przedstawiającym zarys połyskującej klingi na srebrzystym tle. Ponadto wojownicy nosili srebrzące się wąsy i brody, a ich głowy wieńczyły metalowe hełmy w tym samym kolorze.
Widok ten przepełniał przywódczynię klanową nadzieją i silną wiarą, że wspólnie podołają wszelkim przeszkodom. Wręcz odbierała wizerunek wojów, jako śnieżną kulę, która puszczona z lodowego szczytu, spadając, będzie zwiększała objętość i siłę. Kiedy osiągnie podstawę góry, stanie się na tyle potężna, że nic jej już nie powstrzyma. Choć dziewczyna mogła też sobie wyobrazić prowadzone wojsko, jako jeden z górskich strumieni, które podczas roztopów zasilają główną rzekę. W wyniku dopływów nurt rzeki staje się coraz bystrzejszy, a ciek szeroki i u ujścia jest to nieposkromiony żywioł, niepowstrzymana powódź. Czego by nie powiedzieć, te śmiałe wizje wydawały się jak najbardziej zasadne. Ponieważ wici zostały już rozesłane, a większość północnych klanów zgłosiło akces do kolejnej odsłony konfliktu w centrum kontynentu opanowanego od wieków przez czerń i mrok.
Aczkolwiek nadchodzącej kampanii nie miała przewodzić Srebrna, tego byłoby zbyt wiele. Niedoświadczenie i młodość, swoista niewinność, same podpowiadały jej, iż na takie wyróżnienie było za wcześnie. Mimo posiadanej ambicji oraz charyzmy domyślała się, że nie porwałaby za sobą setek uznanych wojowników i dziesiątek wojowniczych kobiet. Na tym etapie żywota stanowiła bowiem w swym mniemaniu po prostu srebrzystą iskrę, którą skutecznie wskrzesił w niej szlachetny Marrengo. Jednak, aby jawiła się ludziom północy jako oświetlający drogę srebrzysty ogień, za którym pójdą w najcięższy bój, musiała się dopiero zasłużyć. Dlatego to właśnie pod skrzydłami wspomnianego wojownika mieli się zjednoczyć przywódcy klanowi z północy. To Marrengo miał ich poprowadzić. Srebrna na ten czas pragnęła po prostu stać u jego boku w pierwszym szeregu i dumnie dzierżyć miecz. Po to, by walczyć o siebie, klan, Złotą i wszystkich, od których zdoła odjąć mrok, a w to miejsce ześle jasność niczym oczyszczającą bryzę z północnych mórz. Niech dopomoże jej w tym moc siedmiu legendarnych sióstr krwi. Tak przedstawiało się jej życzenie.
Tymczasem zbrojny kondukt przemierzał zasnuty warstwą przybrudzonego śniegu kamienny trakt w rozległej przełęczy. Jak wzrokiem sięgnąć pejzaż tonął w zlewających się ze sobą odcieniach szarości w tym barwach srebra, platyny, czy stali. Ten ostatni kolor okraszał kłębiaste obłoki, które niczym puchowe kołdry otulały najwyższe szczyty. Jeżeli gdzieś udało się przebić na niebie promieniom słońca, odbijały się od śniegu, rozświetlając mroźną okolicę jaśniejącym blaskiem.
W tak scenerii naprzeciw zbrojnej kolumny wyjechał samotny jeździec i zrównał rumaka z Marrengiem oraz Srebrną. Zajął pozycję po prawej stronie dziewczyny, skłonił się nieznacznie Marrengowi, młodocianej przywódczyni klanu jakby nie zauważając i jechał spokojnie dalej. Lecz samą obecnością wzbudził żywe zainteresowanie Srebrnej. Znała bowiem tego mężczyznę z widzenia, ponieważ kilka lat temu odwiedził Orle Gniazdo, spotkawszy się tam z Marrengiem. Ona sama była tam wtedy małym podlotkiem i dopiero uczyła się nowego życia świeżo zabrana z rodzimej wioski. Ale jadący koło niej wojownik, dobrze wyrył się w jej pamięci.
Inaczej niż większość rdzennych mieszkańców północy nie posiadał jednolicie srebrnych włosów i tęczówek oczu o takowej barwie, a z domieszką brunatnego koloru. Ten barwił jego zawinięte ku dołowi wąsy oraz zaplecioną w trzy warkocze brodę. Poza tym ów mężczyzna był dość niski za to wyjątkowo krępy na kształt masywnego wzgórza, którego za nic nie dałoby się obalić. Jak wielu przywódców klanowych nie nosił tarczy, a okazując tym odwagę, używał jedynie dwuręcznej broni. W jego przypadku dwusiecznego topora wciśniętego za gruby pas. Zaś imię tego słynnego na północy wojownika brzmiało Feldgrau. To z nim miała teraz do czynienia po swej prawicy Srebrna. On natomiast miał przyprowadzić na kampanię wojenną własnych wojowników. Lecz z niewiadomych przyczyn, pojawił się sam. Czyżby on jeden zamierzał zastąpić cały oddział?!
– Feldgrau… – wyszeptała, jakby do siebie samej, dziewczyna ze wzrokiem wbitym w zaśnieżoną drogę. – Feldgrau – powtórzyła z podziwem.
– W rzeczy samej! – podchwycił tubalnym głosem zwalisty mężczyzna i z wyższością dodał: – Jam ci jest Feldgrau, właśnie on. – Napuszył się z dumy i zadarł kwadratowy podbródek na kształt kowadła.
– Srebrna… Jestem Srebrna – odparła ściszonym głosem i trochę bez wiary dziewczyna. Nagle w obliczu słynnego wojownika, o którym słyszała tyle mężnych opowieści, a nawet chwalebnych pieśni, poczuła się mała i słaba, prawie nic nieznacząca. Pochyliła głowę, a dwa srebrne warkocze zaplecione luźno po bokach przesłoniły jej niewinną z wyglądu twarz.
– Srebrna… – mruknął z kolei pod nosem Feldgrau. – Może być i… Srebrna, to popularny w tej krainie kolor. Choć imię pradawne, legendarne i powiedziałbym… – Zmierzył dziewczynę krytycznym wzrokiem, splunął flegmą i z pretensją warknął: – Zaszczytne to imię, Srebrna, ta… wielce zaszczytne. Zaiste nie powinno przynależeć do pierwszej lepszej… – Nie zdążył dokończyć wzgardliwego zdania, bo zawczasu przeszkodził mu Marrengo, wtrącając:
– Jak już cię powiadomiłem przez gońca, drogi przyjacielu, Srebrna jest moją podopieczną, a teraz także klanową przywódczynią. To musi coś znaczyć nawet w twoich oczach. Lecz abstrahując od imion, tytułów, czy starych legend, wszyscy, jak się tu zebraliśmy, jesteśmy po prostu ludźmi północy. Jesteśmy wojownikami, którzy połączeni wspólną sprawą ruszą niebawem ramię w ramie w bój. Dlatego, nalegam, okazujmy sobie szacunek, wymieniając przyjacielskie uściski. – Napluł na rękę i wysunął ku kompanowi żylastą dłoń. Została uchwycona przez również naślinioną i potężną grabę Feldgrała, który już z mniejszym entuzjazmem wyciągnął górną kończynę ku Srebrnej.
Dziewczyna się zawahała, ale wyjęła z rękawiczki własną dłoń, polizała ją i odwzajemniła tradycyjny gest witających się ludzi północy. Zaraz syknęła z bólu, gdy mężczyzna z kąśliwym uśmiechem na ustach w obezwładniającym uścisku niemal zmiażdżył jej drobne kości śródręcza. Jednak rozluźnił palce i pozwolił się wyrwać Srebrnej ze stalowego uchwytu. Na takie powitanie Marrengo ciężko westchnął. Ale dał za wygraną, bo tylko rezolutnie zagaił:
– Czemuż to zawdzięczamy sobie wyjazd naprzeciw nam przywódcy klanu Srebrzystych Mgieł? – zwrócił się do Feldgrała. Ten podrapał się po brodzie i nonszalancko rzucił w powietrze:
– Podczas ostatniej odwilży rzeki wezbrały i zerwane zostały mosty. Dlatego poprowadzę was kamiennymi traktami tak, abyście bez przeszkód połączyli się z mymi ludźmi. W końcu klanem Srebrzystej Stali dowodzi teraz jakaś niewydarzona dzierlatka. Więc pomyślałem, że głupio by było, gdyby pokierowała swych wojaków w matnię i potopiła w pierwszym lepszym strumieniu. Toż oszczędzam wam wstydu na całą północ! He, he. – Wyszczerzył się bezczelnie do Srebrnej, ukazując poszarzałe i nierówne zęby.
W odpowiedzi dziewczyna, jakby chciała go ukąsić, obnażyła kły w drobnej szczęce, a do kompletu zacisnęła pięści na wodzach. Lecz zaraz poczuła na nadgarstkach krzepiący dotyk dłoni Marrenga. To ją trochę uspokoiło. Natomiast jej przyjaciel nie dał się sprowokować i zachowawczo skierował rozmowę na inny tor:
– Masz może wieści z odległych krain, Feldgrale? Sam bytujesz ze swym klanem bliżej wielkiego świata. Podczas gdy my żyjemy w Orlim Gnieździe niejako w izolacji.
– To fakt, kisicie się we własnym grajdołku i chyba naprawdę zapomnieliście, jak wygląda wielki i krwawy świat, skoro na swych przywódców wybieracie gładkie dziewczęta, a w zasadzie jeszcze dzieci. – Tą sugestią Feldgrau sprawił, że Srebrna opuściła wzrok tak nisko, aż obserwowała śnieg ugniatany pod kopytami rumaków. Jednak wobec ostatnich słów, w najlepsze dworującego sobie z niej wojownika, wzbudzone zostało w niej też zainteresowanie i jej oczy trochę zajaśniały. – Otóż… – mruknął z kolei Feldgrau, objął się za opasłe brzuszysko i uraczył towarzyszy podróży dłuższą wypowiedzią: – Na północnym wschodzie, wśród najwyższych gór, biała magia i alabastrowy lud pod jaśniejącym przewodnictwem wielkiej księżnej mają się całkiem dobrze. Tamtejsza władczyni odnalazła dodatkowe złoża alistocjanu, za sprawą czego umocniła energetyczne bariery swego księstwa. Te podobno z powodzeniem oparły się pomniejszym demonom z centrum kontynentu. Zaś większe i nieliczne kreatury zostały wybite w jednym i decydującym starciu. Dlatego właśnie zdecydowałem się wziąć udział w twej kampanii, Marrengo. Liczę, że w razie naszego sukcesu w starciu z mrokiem, jeszcze bardziej ośmielimy wielką księżną Alabaster i włączy się ona do czynnego udziału w wojnie, śląc nam na teren wroga posiłki. Bynajmniej nie mam tu na myśli jagnięciny, czy smakowitej rogacizny. He, he… Raczej jeźdźców gryfów oraz łuczników o białej krwi. Choć smukłe i alabastrowe łuczniczki, rzecz jasna, też miło byłoby powitać w naszych szeregach, czyż nie, Marrengo? Ale ja sam…
– A północny zachód? – wtrąciła Srebrna, wielce ciekawa kolejnych wieści tym razem z przeciwległego krańca świata. Lecz Feldgrau zdawał się jej w ogóle nie słyszeć i swobodnie wznowił monolog:
– Ja sam… najchętniej dosiadłbym alabastrowego gryfa i poszybował w powietrzu na wroga. Cóż powiedzieć, Marrengo. Wiek u mnie już nie ten, przez co coraz bardziej doskwierają mi trudy tych konnych wojaży. Nie wspominając już o pieszych marszrutach, brrr. Moje kolana – dodał dyskretnie, wychylając się ku kompanowi i dając do zrozumienia, że miał problem ze stawami, po czym beztrosko kontynuował: – Jeżeli zaś chodzi o zachód, bo chyba sam wiatr zawiał mi do uszu, upominając się o wieści z tamtego kierunku… – Krzywo się uśmiechnął do Srebrnej. – To wiedz, drogi przyjacielu, że władca tamtejszego królestwa poprowadził swych złocistych rycerzy w straceńczy bój i poniósł sromotną klęskę na rubieżach centralnej krainy. Bitwa była podobno olbrzymia i trwała cały dzień. Ale z nastaniem nocy powstały z czarnych popiołów nowe demony i ostatecznie przechyliły szalę zwycięstwa na stronę mroku. Tak więc krucjata w celu odnalezienia przysposobionej córki króla, niejakiej Złotej, spaliła na panewce i to słynne dziewczę o złotym sercu pozostaje nadal zaginione, a jego smutny los zdaje się przypieczętowany…
Wobec tych wieści Srebrna bezwiednie popędziła rumaka i samotnie się wysforowała przed jeźdźców, zupełnie jakby w pojedynkę zapragnęła pognać na ratunek wspomnianej osobie w opałach. Jednak zdawszy sobie sprawę z niefrasobliwego zachowania i żywo obawiając się kolejnych złośliwości Feldgrała, wstrzymała wierzchowca i karnie wróciła do konnego szeregu.
– No ta… – westchnął z dezaprobatą w głosie posępny wojownik i zwracając się jedynie do Marrenga, niespiesznie ciągnął dalej: – Wszakże, mój druhu, posłuchaj też opowieści z odleglejszych krain, które wędrowni trubadurzy zanieśli do mych zarastających włosami uszu. – Powiercił palcem w małżowinie. – Oto mam do przekazania może nie najświeższe historie, wszelako niemniej ze wszech miar intrygujące. – Sam adresat tej treści, Marrengo, może niespecjalnie wyglądał na kogoś pochłoniętego opowieściami Feldgrała. Za to Srebrna cała zastygła w oczekiwaniu na słowa, które w mroźnym powietrzu padły po chwili: – Otóż na południowym wschodzie, w Wielkiej Puszczy, ktoś na potęgę wycina zielone lasy i bez litości trzebi zwierzynę. Coś jakby zalęgł się sam mrok w cieniu wiecznie zielonego listowia. Zaś staremu Feldgrałowi to podpowiada, że stamtąd dopiero wyjdzie z czeluści prawdziwe zło. Ale któż to tam w sumie może wiedzieć, poza naszym wszechwiedzącym wieszczem, o którym wszelki słuch na dobre zaginął. – Mężczyzna ostentacyjnie wysmarkał się wprost na grzywę konia Srebrnej i przeszedł do wieści o innym zakątku świata: – Co się tyczy południowego zachodu, to tamtejsi arystokraci o kasztanowej krwi chyba już całkiem postradali zmysły. Albo też wędrowni trubadurzy przesadzili z mocnymi trunkami wobec swych słabych głów, kto ich tam licho wie. He, he… – Puścił oko do Marrenga. – Bowiem prawiono mi, że bez pomocy zwierząt, magii czy żywiołów, wprawiają oni wielkie machiny w ruch i te wznosić się mają ku samym niebiosom, po czym płyną po nich niczym obłoki z drewna oraz stali. Również tamtejsze drogi podobno przemierzają beznogie rumaki za to na kołach. Ale, kto to w ogóle kiedykolwiek słyszał o poruszających się wierzchowcach bez nóg?! Ha, ha! – Parsknął gardłowo Feldgrau zachwycony swą śmiałą wizją. Aż stonował emocje i posępnie zakończył: – Oczywiście jest jeszcze dalekie południe. Ta skalana i spalona słońcem niebieska ziemia. Jednakże co tam tak naprawdę się na ten czas dzieje, tego na dobrą sprawę nie wie nikt. To ciągle świat duchów zarówno tych świetlistych, jak i przeklętych upiorów. Kraina, gdzie istoty wyrzekły się płynnej krwi w żyłach i zastąpiły ją fantomową esencją. Choć niektórzy się zarzekają, iż owa esencja jest widoczna i nawet przejawia barwy, jak lazur. A jak prawił ślepy wieszcz, Lazur, to przecie także imię siódmej z sióstr krwi. Ciekawe to, oj ciekawe i wielce intrygujące zarazem. – Po tym wyznaniu Feldgrau już nie popatrzył w kierunku Srebrnej ani też Marrenga, tylko ponuro wbił wzrok w zaśnieżony krajobraz. Tak nastała cisza, której nikt z trójki jeźdźców już nie przerywał.
Dalsza droga w milczeniu wiodła coraz ciaśniejszymi przełęczami, które okalane były przez strome wzniesienia momentami całkiem przysłaniające jasność dnia. Trasę wytyczał Feldgrau, kierując uczestników wyprawy na południowy wschód. I tak ranek przeszedł w południe, aż powoli nadchodził wieczór.
Wówczas Srebrna zamknęła oczy i spróbowała wznowić praktykę wewnętrznej koncentracji, której nauczał ją Marrengo. Wyciszała zmysły, starając się osiągnąć ciągle niedostępny dla niej poziom czystego nadzmysłu. Chyba nie zbliżyła się jeszcze do pierwszego z jego poziomów, których liczba wynosiła siedem. Zresztą sama nie słyszała o nikim, kto doszedłby w praktyce dalej niż do czwartego stopnia. Marrengo, jako jeden z nielicznych, szczycił się trzecim poziomem.
W bieżącej chwili tym trudniej było się dziewczynie skupić na ćwiczeniach, ponieważ opowieściami Feldgrała dalece została rozbudzona jej wyobraźnia. Przez to, co raz atakowały jej umysł myśli na temat innych krain, a głównie tej wysuniętej najbardziej na południe kontynentu.
Niewielu w ogóle odważyło się wspominać o tym, co mogło tam zaistnieć. Wiadomości na ten temat, jakie docierały do uszu Srebrnej, stanowiły mieszaninę faktów, pobożnych życzeń oraz zwykłych zafałszowań wynikających z niewiedzy, uprzedzeń i lęków. Ona nie potrafiła oddzielić prawdy od fałszu, mitów od faktów, bo niby jak? Jednak sama właśnie była świadkiem, że wydarzenia z południa potrafiły odbierać na dłuższy czas mowę nawet największym wojownikom, jak Feldgrau czy Marrengo.
Srebrna pomyślała, iż jej, jako jednej z legendarnych sióstr krwi, będzie być może dane kiedyś odkryć te tajemnice. Bowiem gdzieś tam, na południu, powinna przebywać jej siostra Lazur. A zgodnie ze słowami Marrenga, tylko jedna siostra krwi mogła zwieńczyć swe posłannictwo sukcesem i zaprowadzić tysiącletni pokój. Lecz w tym celu powinna uzyskać wsparcie każdej z pozostałych sióstr, w tym ich krwi. Choć przyjaciel Srebrnej nie wyjaśnił, na czym konkretnie ta pomoc miałaby polegać.
Snująca takie rozważania dziewczyna wreszcie oddaliła je od rdzenia swego umysłu. Dzięki temu osiągnęła w nim zalążek spokoju oraz ciszy, które przekształciła w spójny element jedności. Ta powoli ogarniała coraz większe połacie jej jestestwa. Wręcz czuła w sobie stapianie się wzroku, słuchu, czy węchu. Dawało to niepowtarzalne odczucie integracji nie tylko ze sobą, ale i otoczeniem. Zapachy dochodziły do niej wyrazistsze i uderzył ją kwaśny odór potu Feldgrała. Sam zmysł powonienia jakby się rozpłynął i przeszedł w odgłos bicia serca mężczyzny. Jego puls pył przyspieszony, można by rzec naznaczony niepokojem. Jednak i tętno zlało się z bardziej subtelnymi doznaniami. Choć wszystkie składały się na podejrzane odczucie zagrożenia ze strony obcego wojownika.
Następnie Srebrna, choć nie miała otwartych oczu, skoncentrowała uwagę na wizji przed sobą. Sama jedność, jak za rękę, poprowadziła ją aż za niewidoczny z pozycji jeźdźców fragment drogi za jej zakrętem. Tam, na dwóch przeciwległych wzniesieniach, wychwyciła nietypową poświatę, od której biła złowroga aura.
W tym momencie uwaga Srebrnej ponownie skupiona została na postaci Feldgrała. Jechali jeszcze pewien czas, aż wykonał on dyskretny ruch w kierunku topora za pasem i wyraźnie gromadził siły do realizacji jakiegoś celu. Dziewczyna nie musiała konkretyzować jego zamierzenia, prowadzona przez jedność reagowała spontanicznie w najlepszy sposób.
Nie podnosząc powiek, raptownie wyciągnęła do góry rękę. Tym samym zablokowała wymierzony w nią cios toporem krępego mężczyzny. Dzięki integracji jedności uzyskała zwielokrotnioną siłę i nie dała przełamać swej górnej kończyny. Niczym tarcza pozostała ona sztywno wzniesiona. Równocześnie druga dłoń Srebrnej sięgnęła za pas po sztylet, który błyskawicznie poprowadzony został w masywny kark wojownika. Ostrze weszło po samą rękojeść. Wtedy Feldgrau zluzował napór topora na rękę dziewczyny. Ona sama, jakby wychodząc z transu, a równocześnie zmysłu jedności, otworzyła wyjątkowo srebrzące się oczy.
Już naturalnym wzrokiem dostrzegła obcych wojowników wychodzących z ukrycia na wzniesienia po obu stronach drogi. Jej zwykle chłodna krew nagle została w niej wręcz zamrożona. Zdawała już sobie sprawę ze skali zagrożenia i nawet nie myślała o szukaniu wsparcia u Marrenga, nie było na to czasu. Jako klanowa przywódczyni odruchowo krzyknęła:
– Wojownicy Srebrzystej Stali! To zasadzka! Formacja obronna! Zasłona z koni i tarcz! – Wstrzymała rumaka i wskoczyła pomiędzy niego, a wierzchowca Marrenga. Jej przyjaciel także zsunął się na śnieg, po czym razem ze Srebrną schował za końskim grzbietem. Podobnie uczynili wszyscy wojownicy klanu Srebrzystej Stali. Przypominali teraz zbrojną rzekę osłoniętą z dwóch stron masywnymi wałami z końskich cielsk.
Wtem z przeciwległych wzgórz posypały się gęsto strzały z łuków i poszybowały oszczepy. W efekcie konie zostały dotkliwie poprzeszywane ostrymi drzewcami. Parskając żałośnie, jeden po drugim padały konające na ziemię, dobijane ostrzami przez dotychczasowych jeźdźców. Znaleźli oni nad wyraz skuteczną ochronę za ścianą ze zwierzęcych zwłok oraz ustawianych przed sobą tarcz. W ten sposób zasadzka nie doszła do skutku, ponieważ choć padły konie, to wojownicy Srebrzystej Stali odnieśli jedynie powierzchowne rany.
– Świetna robota – warknął przykucnięty Marrengo, opierając się własnymi plecami o plecy Srebrnej. – Niewiele brakowało… – dodał posępnie. Na co wzburzona dziewczyna syknęła:
– To jeszcze nie koniec… Na zimny honor! Na mróz i lód! To nie koniec.
– Wręcz przeciwnie – stwierdził wojownik. – Nikt więcej nie musi i nie powinien tu ginąć. – Popatrzył na wykrwawiającego się na śniegu, rzężącego Feldgrała. – Nastał pat i poczekamy, aż zdrajcy się wycofają – zawyrokował.
– Zdrajcom należy zanieść śmierć… – sprzeciwiła się Srebrna. Nie czekając na odzew przyjaciela, uniosła rękę uzbrojoną w miecz, po czym wydała komendę: – Prawe skrzydło Srebrzystej Stali! Mur tarcz i atak na prawą flankę wroga! Lewe skrzydło! Mur tarcz i osłona prawego skrzydła! – Po tej odezwie prześlizgnęła się po grzbiecie uśmierconego rumaka. Podobnie uczynili wojownicy z jej szeregu i szczelnie osłonili się wysuniętymi przed siebie tarczami. Ich plecy zabezpieczali podążający za nimi tyłem wojownicy z lewego skrzydła. Dzięki tak ciasnej i dwustronnej formacji kolejna salwa strzał oraz oszczepów jedynie się odbiła od tarcz kontratakującego klanu. Jego przywódczyni znalazła schronienie za osłoną najbliższego niej, i to pod wieloma względami, młodego wojownika imieniem Aezon. Spojrzeli na siebie wymownie, dodając sobie otuchy i z resztą parli naprzód. Aż kiedy wojownicy Srebrzystej Stali zaczęli podchodzić pod strome wzniesienie, rozbrzmiał na nim gardłowy krzyk:
– Za Feldgrała! Pomścić Feldgrała! Śmierć jego zabójcom! – Raptem kilkunastu mężczyzn i kilka kobiet klanu Srebrzystej Mgły porzuciło oszczepy oraz łuki. Dobyli topory, miecze i chwycili tarcze, by runąć z impetem na podchodzącego przeciwnika.
– Dwa kroki w tył! Dwa kroki w tył! – komenderowała Srebrna, sprawiając, że jej wojownicy w zwartej formacji zeszli z podstawy wzgórza. Gdy atakujący ludzie wrogiego klanu bezładnie się rozsypali u podstawy wzniesienia, dziewczyna wydała kolejny rozkaz: – Prawe skrzydło! Wytrzymać napór! Wytrzymać napór! – Nagle obcy wojownicy zderzyli się z ze zwartą ścianą tarcz i odbili od niej, a wielu z nich padło na plecy. Z tą chwilą padło ostatnie polecenie wręcz zdzierającej gardło Srebrnej: – Zabić! Zabić zdrajców! Zabić wszystkich zdrajców tego świata! Do ataku! – Sama wysunęła się zza osłony Aezona i zamaszystym ciosem miecza rozpłatała bok obcej wojowniczki. Następnie siekła jak oszalała klingą w naprędce stawiane przed nią tarcze.
Naraz wydarła z piersi dziki wrzask. Odrzuciła długie ostrze i dobyła zza pasa noże, by pobiec z nimi pomiędzy wrogów. Nową bronią zadawała płytkie i cięte rany w kluczowe punkty ciał przeciwników, jak gardła, twarze, czy ręce. W szale bojowym szatkowała do kompletu brzuchy oraz celowała w serca czy płuca.
Wreszcie jeden z poranionych wrogów pochwycił ją i padając, ściągnął na siebie. Ona, niczym w przypływie szaleństwa, masakrowała go sztyletami, czyniąc to z pianą na ustach i zadawała dziesiątki ran kłutych w tors.
Aż poczuła na plecach dotyk. Gwałtownie się obróciła, gotowa dalej zabijać. Wtedy zobaczyła, że zażarta bitwa już dogasała, a do niej ostatkiem sił pełznął nie kto inny, jak broczący krwią z gardła oraz ust Feldgrau. Srebrna pchnęła go na ziemię i usiadła na jego brzuchu. Przytknęła mu ostrze do szyi i się wydarła:
– Dlaczego?! Dlaczego? Dlaczego?!
– Bo… – wyrzęził z trudem. – Mi kazała.
– Kto?! – zawyła dziko dziewczyna.
– Prawdziwa siostra krwi wschodnich gór. Prawdziwa Srebrna…
– Że jak?! – wrzasnęła, niczym opętana, wojowniczka. Konający mężczyzna tylko się uśmiechnął drwiąco. Resztkami sił napluł napastniczce srebrzystą krwią w twarz i wycharczał:
– Tylko na siebie spójrz… Ty nie jesteś Srebrną, nie ty… Ty jesteś nikim, niczym…
– Nie jestem Srebrną… – powtórzyła, tym razem jak martwa, dziewczyna. Poczuła, że cała jakby zamarzała, a jej dotąd jasne widzenie zasnuwał posępny mrok. – Nie jestem Srebrną… – mówiąc jak w transie, uniosła nóż z zamiarem wbicia go w usta Feldgrała, z których popłynęły ku niej druzgocące słowa. Podnosząc też głowę, zobaczyła stojącego nad sobą Marrenga. Spojrzał na nią z bólem. – Nie jestem Srebrną. – Wycharczała do niego ze zgrozą i uśmiechnęła się nerwowo. Otrzymała od przyjaciela obezwładniający cios pięścią w twarz, który skrwawił jej wargi, a ją samą, pozbawioną przytomności, rzucił w niedbałej pozie na śnieg.
Tak oto bitwa na przełęczy została ostatecznie zakończona. Spośród prowadzonych przez dziewczynę do boju wojowników Srebrzystej Stali poległ tylko jeden z nich. Dla odmiany wróg uległ całkowitemu pogromowi. Jego lewa flanka salwowała się ucieczką, a z prawej, gdzie poszedł cały impet natarcia, nie ocalał nikt. Skonał również klanowy przywódca Srebrzystej Mgły, Feldgrau. Jego zabójczyni została związana na polecenie Marrenga i ten czekał, aż po zafundowanym jej wstrząsie się w końcu przebudzi.
Kwintesencja majestatu, czystości i chwały. Kultywacja tradycji oraz nieprzejednana walka z mrokiem. Takie przymioty prezentowało Wielkie Księstwo Wschodzącego Słońca i Księżyca jakby nadziane na najwyższe szczyty kontynentu Unton w jego wschodniej, nieco północnej części. Nie była to zbyt rozległa kraina wciśnięta między mroczne centrum, od południa rozległe puszcze, z północy granicząca z wolnymi klanami, od wschodu zaś okalana oceanem. Wszak to nie obszar decydował o wielkości, a moc nieskazitelnych przymiotów. Przewodząca księstwu władczyni – wielka księżna Alabaster – stała na straży tego, by biała kraina pozostawała możliwie czysta, dając odpór panoszącej się w centrum kontynentu ciemności. To tutaj bowiem od wieków dochodziło do najcięższych starć światła oraz mroku. Jednakże Alabastrowy Pałac ciągle pozostawał dla naznaczonych czernią sił fortecą nie do zdobycia.
Wielka księżna stała akurat na najwznioślejszym pałacowym balkonie skierowanym na zachód. Sam zatopiony w kolorze bieli jaśniejący pałac, niczym kolejne jego strzeliste wieże, okalało siedem szpiczastych szczytów ze śniegu i lodu. Ich ostre zwieńczenia ginęły ponad poziomem chmur. Ze środkowych kondygnacji monumentalnej budowli, wprost ku zachodowi, czyli tam, gdzie spoglądała władczyni, wiódł wiszący most prowadzący do górskiej przełęczy.
Pomost, jak wszystko w okolicy, odznaczał się dominującą bielą. Pod nim rozciągała się niemal bezdenna przepaść. Była to mroczna wnęka, gdzie swego czasu strącono już całe zastępy wojowników ciemności szturmujących bez powodzenia alabastrową siedzibę. Przez to w nieliczne tu dni odwilży dało się z owej czeluści słyszeć gardłowe porykiwania uwięzionych w dole czarnych bestii. Zwykle skutych łańcuchami z okowów lodu nakładanych przez sam mróz, ale czasem częściowo przez niego uwalnianych podczas roztopów. Potem jednak jak zwykle w okolicy spadał śnieg i przykrywał sobą głębię otchłani pod mostem, czym sprowadzał mroźną zasłonę na potwory, więżąc je na powrót w lodzie.
Poza zachodnią stroną pałacu, z której regularnie nadciągało mroczne zło, pozostawały jeszcze trzy inne kierunki świata. Na północy rozciągały się najwyższe pasma Alabastrowych Gór z gniazdującymi tam smokami. Im dalej na południe, tym szczyty stawały się niższe. Aż na granicy z Wielką Puszczą następowało obniżenie terenu niemal do poziomu oceanicznych wód. Były to terytoria zamieszkiwane przez gryfy będące na usługach księstwa. Zaś ze wschodniego skrzydła pałacu prowadził lodowy tunel. Kończył się daleko nad oceanem, a wieńczył go rozbudowywany przez władczynię port.
Ona sama, wielka księżna Alabaster, niepodzielnie panująca nad swą krainą i alabastrowym ludem, właśnie skończyła napawać się mroźnym pejzażem górskiej przestrzeni. Zawróciła do pałacowych wnętrz, by przemierzać strzeliste korytarze wykonane w większości z marmuru. Wszędzie, gdzie stawiała kroki, panowała intensywna jasność od wbudowanych w sufit i ściany emanujących blaskiem kryształów, unikatowego minerału zwanego księżycowymi łzami. Do tego pałacowe przestrzenie były wręcz oszałamiająco przestronne, zupełnie jakby zamek został wzniesiony dla samych gigantów.
Skądinąd, tak właśnie się miały sprawy związane z tą wyjątkową budowlą. Ponieważ pierwotnie przybytek ten nie stanowił bynajmniej stolicy ludzkiej rasy. W zamierzchłych czasach ponoć panowała tu rasa lodowych olbrzymów. Jej przedstawiciele obecnie mieli przebywać zamrożeni w pobliskich górach. Jednak czy rzeczywiście? Księżna dobrze wiedziała, iż tak. Dlatego niestrudzenie poszukiwała w swym władztwie śladu bytności gigantów, odnosząc w tym względzie coraz większe sukcesy.
Sama natomiast, choć nie była olbrzymką, ani istotą spokrewnioną z monumentalną rasą, to nawet na tle wysokiego ze swej natury alabastrowego ludu się wyróżniała wzrostem i smukłą sylwetką. Lecz najbardziej charakterystycznym elementem jej urody były rozłożyste skrzydła pełne wielkiej liczby białych piór. Przy czym nikt inny z ludzi nie szczycił się taką częścią ciała zarezerwowaną zwykle dla świata ptaków. Z tego powodu wielka księżna była absolutnie wyjątkowa. Osobiście też nie raczyła nikomu wyjawiać przyczyny swej nietypowej urody oraz dodatkowej mocy. Mianowicie, za sprawą skrzydeł, umiejętności swobodnego lotu.
Zresztą Alabaster posiadała nad wyraz wiele skrywanych skrzętnie tajemnic, podobnie jak jedynych w swym rodzaju cech majestatycznego wizerunku. Wśród tych ostatnich rzucały się w oczy jej włosy – śnieżnobiałe, proste i opadające do ziemi. Władczyni zakładała też kredowe suknie z odkrytymi ramionami oraz głębokim dekoltem, ukazując swą alabastrową i nieskazitelną skórę w całej krasie. Jakby tego było mało, w jej otoczeniu nieustannie padał drobny śnieg, nawet gdy przebywała w ciepłej komnacie. Powiadano, że nieprzerwane namaszczanie skóry wielkiej księżnej mroźnymi płatkami stanowiło sekret jej piękna.
Jak było naprawdę? Nikt tego nie wiedział i nikt nie śmiał pytać. Choć nie ze strachu, nic bardziej mylnego. Władczyni zwykła swobodnie odpowiadać na wszelkie pytania, ozdabiając twarz życzliwym uśmiechem. W żadnym razie nie stanowiła uosobienia tyranii. Lecz często onieśmielała rozmówców, mając w zwyczaju udzielania odpowiedzi w mniej lub bardziej zawoalowany sposób. Więc jeżeli pragnęła zataić przed innymi jakąś wiedzę, sprawiała, że po jej słowach, nikt na dobrą sprawę nie wiedział, co miała ostatecznie na myśli. Osobiście najskrytszymi myślami dzieliła się wyłącznie z najwierniejszymi sługami – ukochanymi ptakami. Dokładnie w tym celu dotarła obecnie do słynnej w pałacu ptaszarni.
Przyłożyła dłonie do białych drzwi, po czym magiczną mocą panowania nad przestrzenią sprawiła, że podwójne wrota się otworzyły na oścież. Otoczona zawiesiną płatków śniegu wkroczyła jakby do innego świata. Obszerne wnętrze było koliste, a wieńczyła je monumentalna kopuła. Pod nią usytuowano szereg przesłoniętych kremowymi zasłonami okien prowadzących ku czterem stronom świata. W centrum porcelanowego parkietu stała okazała fontanna ze źródłem. Jasność pomieszczenia zwyczajowo pochodziła od wbudowanych w ścienne przestrzenie księżycowych łez. Poza tym wokół kolistej ściany rosły odznaczające się wyłącznie białym listowiem i równie jasną korą najprzeróżniejsze drzewa. Na nich zasiadała mieniąca się wszelkimi odcieniami bieli cała rzesza ptaków. Spotkać tu można było kremowe gołębie, jak i perłowe mewy, porcelanowe orły czy alabastrowe sokoły. Wszystkie zgromadzone tu ptaki, całe setki, były, nie inaczej, tylko na usługach wielkiej księżnej Alabaster.
Władczyni tradycyjnie najpierw niespiesznie się przechadzała pośrodku komnaty. Idąc dostojnie, pozwalała siadać na smukłych ramionach ptakom i karmiła je wyciąganym z kieszeni ziarnem. Głaskała z czułością swe pociechy oraz uśmiechała się do nich życzliwie.
W pewnym momencie zatrzepotała skrzydłami i wzleciała nad centrum pomieszczenia, przypominając w tym względzie najokazalszego ptaka w ptaszarni. Sięgnęła do kieszeni sukni, po czym zamaszyście rozsypała ziarno na wszystkie strony świata ku uciesze swych podopiecznych. Ci bowiem poderwali się z okalających plac drzew i zgodnie sfrunęli na parkiet, aby łapczywie połykać spadające tam smakołyki. Natomiast Alabaster z gracją opadła na podłogę i ponownie się z wolna przechadzając, na ten czas pomiędzy ucztującymi ptakami, zaczęła swój tradycyjny w tej komnacie monolog:
– Jedzcie, jedzcie moi milusińscy. Posilajcie się, bo czeka nas jeszcze wiele pracy. Kiedy się już nasycicie, ta, która jest jedną z was, czeka na wieści z wielkiego świata. – Niebawem ptaki podlatywały kolejno do wielkiej księżnej i żywiołowo ćwierkały jej do ucha, ostentacyjnie krakały bądź wydawały skrzeknięcia. Alabaster z uznaniem kiwała głową, po czym tłumaczyła zasłyszane wieści ptasiej mowy, głośno wypowiadając ludzkie słowa: – Tak więc powiadacie, moi pierzaści przyjaciele, że w Wielkiej Puszczy trwa wycinka zielonego lasu. Dobrze, to bardzo dobrze, ponieważ potrzebujemy zbudować niezwyciężoną armadę. – Z ramion księżnej odfrunęły mniejsze ptaki, a ich miejsce zajęły mewy: – Że jak? – zainteresowała się nowymi wieściami Alabaster. – Odkryłyście, moje ptaszyny, następną wyspę daleko na oceanie? Doskonale, po prostu wybornie. Ale musicie dalej badać archipelagi i odnaleźć na nich wyspę z górą, która jest wulkanem przypominającym kształtem ptasią czaszkę. To jej usilnie poszukuję. – Zaraz miejsca mew zajęły niepozorne wróble. – Więc znowuż nie udało się wam wykraść planów machin napędzanych smolistą substancją? – zafrapowała się władczyni. – Ale to nic, to nic – pocieszała siebie, jak i ptaszyny. – Wytrwale próbujcie dalej. Musimy bowiem rozstrzygnąć, czy arystokraci o kasztanowej krwi nam zagrażają, współpracując z mrokiem, aby za sprawą czarnej magii wprawiać w ruch swe lądowe czy powietrzne tak zwane urządzenia. – Wtem do wysokich i nieco spiczastych uszu wielkiej księżnej dotarł kolejny szczebiot: – Ach… zatem są już i morskie pojazdy. To ciekawe, coraz ciekawsze i tym bardziej trzeba to zbadać, żeby być może samemu wykorzystać te cuda. Co wy na to? – Alabaster obdarzyła najbliższe ptaki przymilnym uśmiechem i zapytała: – A gdzie są moje dzielne ptaszki wysłane na najdalsze południe, no gdzie…? – Dłużej rozglądała się po komnacie, aż załamała ramiona, z których sfrunęły spłoszone zwierzęta i żałobnie rzekła: – Nie wróciły, zatem znowuż nie powróciły z gorącego południa me ukochane ptaszyny. Tak będzie nam ich brakowało, ale nigdy o nich nie zapomnimy, o nie – podsumowała posępnie, a zawtórowało jej żałosne kwilenie z dziesiątek dziobów. Następnie kobieta uklękła na jedno kolano przed białym orłem stojącym na posadzce. – Mam dla ciebie to, co ci przyobiecałam. – Wyjęła z kieszeni krwawe zawiniątko. Rozwinęła je, demonstrując na dłoni kawałek świeżego mięsa. – Smacznego – szepnęła. Wtedy biały orzeł raptem przeistoczył się w czarnego węża i spróbował gwałtownie pochwycić dla siebie zdobycz. – A, a, a… – Alabaster zdążyła cofnąć dłoń z krwistą przekąską i pogroziła istocie wskazującym palcem. Reprymenda poskutkowała, bo skrzydlaty wąż odchylił łeb i dłuższy czas posykiwał, przekazując wieści. – Więc odnalazłeś wreszcie pierwszą z sióstr krwi, to właśnie chciałam usłyszeć. – Usatysfakcjonowana władczyni podała gadowi krwisty ochłap. Ten został natychmiast pochłonięty i zwierzę ponownie transformowało do wyglądu dumnego orła. – Nikt tego nie widział, nikt tego nie widział. – Wielka księżna pokiwała groźnie palcem w kierunku pozostałych ptaszyn. Odpowiedziały wręcz ogłuszającym skrzekiem, jakby przekrzykując siebie nawzajem, gdzie wyraźnie pobrzmiewały dźwięki dezaprobaty. Z kolei nieco zafrapowana kobieta naraz dostrzegła w swych dotąd nieskazitelnie białych skrzydłach dwa pociemniałe pióra. Wyszarpnęła je z oznaką niesmaku na twarzy, odrzuciła na parkiet i w zadumie wyszeptała: – Skoro tożsamość niejakiej Srebrnej została potwierdzona, nie ma na co czekać. Czas wyeliminować pierwszą z sióstr krwi zagrażających porządkowi świata. – Na te słowa podniósł się w ptaszarni jeszcze większy rwetes. Alabaster uniosła wysoko wskazujący palec, domagając się ciszy. Kiedy się takowej doczekała, z powagą oświadczyła: – Rozumiem, doskonale rozumiem, wasze święte oburzenie, moi pierzaści przyjaciele. Przecież oto jestem jedną z was! – Rozpostarła skrzydła. – Wszak już wam to raczyłam nie raz wyjaśniać. Naszym światłym celem jest zaprowadzić trwały ład na kontynencie, a jak wiecie dokonać może tego tylko jedna z legendarnych sióstr. Zaś która z nich, jak nie ja, najlepiej sprawdzi się w tej roli? – Intensywne ćwierkanie znowu zostało mocno rozbudzone, aż zaczęło z wolna tracić na intensywności i wkrótce na dobre zanikło. – Otóż to, moje ptaszyny. – Wielka księżna złożyła dłonie, jak do modlitwy i rozdeptując pod alabastrowym obuwiem niezjedzone ziarno, podniośle kontynuowała: – Pozostałe siostry, dla dobra wszystkich, muszą zginąć i tym samym utorują drogę dla podtrzymania porządku na kontynencie, nad którym pieczę będę niepodzielnie sprawowała właśnie ja. Moja przewodnia rola, powinność, to żyć, istnieć, oddychać i łopotać na wietrze skrzydłami. A moje siostry niechybnie czeka śmierć, przykro… mi. – Alabaster załamał się na moment głos. Potem rozstawiła szeroko ramiona, ułożyła palce w subtelne gesty mudr i za pomocą magii sprawiła, że zasłony w oknach pod kopułą zostały odsłonięte, wpuszczając do komnaty światło dnia. Wraz z zalewem wnętrza dodatkową jasnością dało się słyszeć żywiołowe pokrzykiwanie wielkiej księżnej: – Zatem lećcie, moi pierzaści przyjaciele, lećcie białe ptaszyny, jak i czarne węże w ptasich piórach, by na zgubę sióstr, a me ocalenie oraz świata, odnaleźć pozostałe siostry krwi. Przemierzajcie bezkresne niebiosa, podążając do najdalszych zakątków krain kontynentu Unton. Powróćcie z pożądanymi wieściami, a nagroda was nie ominie! – Setki mniejszych i większych par skrzydeł załopotały w powietrzu. Całe stado ptactwa zgromadziło się u szczytu kopuły, po czym podzieliło na cztery białe strumienie, które z furkotem wyleciały na zewnątrz komnaty.
Wkrótce również Alabaster opuściła ptaszarnię wielce rada, że udało się jej poczynić postępy i to na kilku frontach zaplanowanych przez nią dalekosiężnych działań. Obecnie zmierzała do południowego skrzydła pałacu, gdzie mieli swe siedziby podlegli jej jeźdźcy gryfów. Oto zdobyła cenne wiadomości na temat Srebrnej, siostry krwi. Jednak potrzebowała jeszcze egzekutorów, którzy ostatecznie zakończą sprawę, pozbawiając srebrzystą istotę życia oraz mocy. To zaś, w mniemaniu Alabaster, stanowiło nieodzowny element na etapie do ugruntowania i poszerzenia zakresu jej słusznej władzy.
Lecz przecież nie czyniła tego tylko dla siebie, jej alabastrowa natura na to nie pozwalała. Od zawsze działała głównie z myślą o dobru i przyszłości kontynentu. Choć także nie zapominała o własnym i wyjątkowym pochodzeniu oraz wiążącym się z nim zobowiązaniem. Albowiem oprócz tego, iż była jedną z legendarnych sióstr krwi, skrywała też o sobie inną, jeszcze bardziej niezwykłą prawdę.
Reasumując, aby osiągać rozliczne cele, pewnie zmierzała obraną drogą, nie bacząc na coraz częściej kalające jej białe skrzydła ciemne pióra, a umysł nieraz jeszcze mroczniejsze myśli. Jednakże zawędrowała już na wyboistej drodze po władzę tak daleko, że nie mogła nawet myśleć, by zawrócić. Na ten czas koncentrowała uwagę już tylko na tym, aby się nie potknąć i nie upaść. W efekcie, w razie konieczności, kogo trzeba po prostu rozdeptywała pod alabastrowym obuwiem. Tak prezentowała się teraz jej alabastrowa, już nie całkiem nieskazitelna, natura.
*
Wysocy i smukli członkowie pałacowej rady, już niemłodzi mężczyzna oraz kobieta, nisko się ukłonili mijającej ich na korytarzu wielkiej księżnej. Ona lekko skinęła im głową, posyłając przymilny, choć chłodny uśmiech i dostojnie kontynuowała wędrówkę tradycyjnie otoczona płatkami śniegu. Para osób, którą pozostawiła za sobą, jeszcze dłuższy czas stała ze zgiętymi plecami. Wyprostowali się, kiedy władczyni znacząco się oddaliła. Wtedy pierwsza, czyniąc to podejrzliwie, przemówiła kobieta:
– Jak myślisz, Chamois, czy ona… wie? – Powiodła wzrokiem śnieżnobiałych oczu za niknącą za zakrętem korytarza Alabaster, a zwróciła się do mężczyzny. Ten podrapał się po gładkiej twarzy w miejscu nieco spiczastego podbródka i bez przekonania rzekł:
– Nie mam pojęcia moja droga Ekru. Tak czy inaczej, żywię nadzieję, że dobrze ukryłaś sercowy klejnot lodowego olbrzyma i ta cenna rzecz nie wpadnie w jej ręce.
– Łapy, a raczej szpony – poprawiła kobieta nazwana Ekru i zaczesała do tyłu białe włosy, zawijając ich kosmki za ostro zakończone uszy.
– Więc jesteś przekonana, że wielka księżna naprawdę poszukuje sióstr krwi, aby je… zgładzić? – nie dowierzał mężczyzna w nawiązaniu do prowadzonej uprzednio rozmowy.
– Tak właśnie jest – potwierdziła z uporem kobieta i wysunęła przed siebie rękę. Z rękawa białej sukni wychynął mysi pyszczek. Kremowy nos i porcelanowe w swej barwie wąsy zwierzątka poruszyły się szybko, po czym na kobiecą dłoń podreptała cała myszka. Jej właścicielka, czyniąc to z zadrą w głosie, wyjaśniła: – Straciłam już sześć moich futerkowych maleństw, które zostały pożarte przez mięsożerne ptaszyska tej naszej… władczyni. Dopiero ta dzielna kruszynka powróciła szczęśliwie z ptaszarni, aby przekazać mi kluczowe wieści. – Ekru przeniosła dłoń z myszą do ucha, gdzie wąsikami została połaskotana po małżowinie. – Słodziutka jesteś… – szepnęła z uczuciem do zwierzątka. Natomiast towarzyszący jej mężczyzna się zafrasował. Ściągnął blade usta, nadając swej pociągłej twarzy z pozoru jeszcze dłuższy wygląd i niepocieszony oznajmił:
– Skoro to prawda, co mówisz, o złowieszczych zamiarach Alabaster. Jakim cudem rada tak znaczną przewagą głosów wybrała ją na władczynię?
– Ja na nią nie głosowałam – obruszyła się Ekru.
– Ja w sumie też nie. – Chamois wzruszył wątłymi ramionami i posępnie zauważył: – Ale inni oddali na nią głos, nie da się temu zaprzeczyć.
– Hm… – zadumała się kobieta. – Może zaważyło to, iż podała się za samą siostrę krwi, legendarną Alabaster – stwierdziła.
– Jest nią naprawdę…? – powątpiewał mężczyzna.
– Pracuję nad tym. – Jego rozmówczyni pogłaskała mysz po krótkim futerku, ucałowała w pyszczek i schowała do rękawa sukni. Zaraz zapytała:
– Przyszły już wieści od złotego króla zachodniej krainy?
W odpowiedzi Chamois tylko załamał ręce:
– Nie daje on wiary w złe intencje Alabaster – oświadczył ponuro i w podobnym tonie dodał: – Ponadto nasz łącznik z królestwem zasugerował, że jeżeli będziemy naciskać na króla, może się to skończyć tym, iż zadenuncjuje nas wielkiej księżnej, jako prowodyrów zamętu oraz siewców mroku.
– Czyli nasz potencjalny sojusznik jest naiwnym i świetlistym głupcem – skwitowała cierpko Ekru. – Czy ta wybielona Alabaster ma w ogóle jakichś wrogów? – syknęła zirytowana. Chamois oparł jej krzepiąco dłoń na plecach i z przekonaniem zasugerował:
– Prowadźmy dalej nasze prywatne śledztwo. Jeżeli wielka księżna naprawdę jest skażona mrokiem, to wcześniej czy później, sama narobi sobie wrogów, a wręcz powstanie przeciw niej cały świetlisty świat.
– Masz rację, ukochany. Tak właśnie uczynimy. – Na twarzy dojrzałej kobiety zagościł wreszcie uśmiech i złożyła pocałunek na ustach mężczyzny. Następnie udali się do centrum pałacu na naradę, która zwykła się tu odbywać cyklicznie co siedem dni w ostatnim dniu księżycowego tygodnia. Obecnie nastawał ciemny nów.
Dziewczyna ocknęła się z pulsującą bólem szczęką i metalicznym posmakiem srebrzystej krwi w ustach. Leżała w płytkim śniegu. Spróbowała wstać, ale związane w dole pleców ręce skutecznie jej to utrudniały. Szamocząc się, przybrała pozycję w siadzie skrzyżnym. Splunęła krwawą śliną na szary śnieg, zdmuchnęła sprzed twarzy kosmyk srebrnych włosów z rozplecionego warkocza i rozejrzała się wokół.
Wojownicy z jej klanu pracowali przy przenoszeniu ściętych drzew odznaczających się popielatą barwą. Niektórzy rąbali pnie na pomniejsze szczapy, a inni budowali stos. Nieco dalej w kałużach krwi ułożone były w rzędzie liczne zwłoki.
W tym momencie ze Srebrnej uszło całe powietrze. Wypuściła je do końca z płuc i zastygła dłużej na bezdechu. Aż kiedy znowu zmuszona została napełnić klatkę piersiową mroźnym tchnieniem, skrzywiła się na twarzy, po czym przybrała na niej hardy wyraz.
Nie zrobiła nic niewłaściwego! – krzyknęła w duchu do samej siebie, by zagłuszyć kiełkujące tam wyrzuty sumienia. Tak, może i przyczyniła się do śmierci wielu wojowników. Ale przede wszystkim zesłała sprawiedliwą śmierć na zdrajców, a wcześniej uratowała swój klan. Za to spotkała ją podzięka w postaci rozkwaszonych ust i krępujących więzów?
– Właśnie za to. – Srebrna drgnęła, usłyszawszy za sobą zwykle ciepły, a teraz iście lodowaty, a zarazem znajomy i męski głos. – Właśnie za nadmierne przelanie braterskiej oraz siostrzanej krwi musisz ponieść karę – zaznaczył Marrengo i stanął przed dziewczyną. Ona wiedziała, że znajdując się w jedności zmysłów, jej przyjaciel potrafił czytać cudze myśli. Najwyraźniej to uczynił, dając odpowiedź na atakujące ją pytania. Choć wypowiedziane ku niej słowa bynajmniej nie przynosiły spokoju umysłu, a wręcz przeciwnie, brzmiały bowiem oskarżycielsko.
– Więc co niby miałam zrobić?! – Szarpnęła się z wyrzutem związana postać. Wojownik dłużej spoglądał jej ze smutkiem w oczy, aż posępnie rzekł:
– Powinnaś zawsze powstrzymywać rozlew krwi, jeżeli widzisz ku temu chociaż cień szansy. Powinnaś zaryzykować własne życie, aby nikt ponad tego, kto musiał, nie zginął.
– Zginęli zdrajcy, którzy chcieli nas podstępem zabić!
– Zginęli prości wojownicy, którzy zostali niecnie wykorzystani w klanowych rozgrywkach. Oni zginęli… ponieważ z kretesem zawiedli ich przywódcy, wszyscy przywódcy.
Wobec tak gorzkiego podsumowania dziewczyna zagryzła wargi w gniewnym grymasie. Jednocześnie ze srebrzystych oczu pociekły jej łzy bezsilności. Na końcu języka miała słowo „przepraszam”. Zamiast tego uśmiechnęła się złośliwie i syknęła:
– A jakież to powody kierowały jednym z przywódców, by nastawać na życie drugiego? – Na wspomnienie przedśmiertnego wyznania Feldgrała wbiła wręcz nienawistne spojrzenie w Marrenga. – Nie jestem Srebrną? Nie jestem Srebrną?! – krzyczała, znowu się szarpiąc. Wojownik poczekał, aż zapanuje nad złością. Wtedy włożył za własny pas wyjątkowy miecz dziewczyny, ją samą uwolnił z więzów i bezwzględnie wycedził przez zęby:
– Już nią nie jesteś, Srebrną. Widocznie się myliłem co do ciebie. Albowiem każdy ma prawo do pomyłki, ale nie kosztem cudzych istnień. – Wskazał na układany stos. – Dlatego odejdź i nigdy tu nie wracaj. Nie jesteś już klanową przywódczynią. Nie jesteś już kimś, kogo pragnę mieć u swego boku, czy widzieć na oczy. Zostajesz wygnana z klanu Srebrzystej Stali i nie wolno ci przebywać na jego ziemiach pod groźbą śmierci.
– Ale… – Uwolniona osoba porwała się na równe nogi i ruszyła ku wojownikowi. Ten samym ruchem dłoni sprawił, że zderzyła się jakby z mroźną ścianą i padła na plecy.
– Odejdź – usłyszała kolejny raz. Te słowa z ust dotychczasowego przyjaciela odebrała niczym raniące serce sztylety. Skrzyżowała ręce na piersiach, zupełnie jakby naprawdę odebrała w nich bolesną ranę i uczyniła krok w tył. – Odejdź. – Cofnęła się jeszcze bardziej. Szła tak do tyłu, czując na policzkach coraz więcej zamarzających tam łez. Zaś za Marrengiem widziała gotowy już stos, na którym układano zabitych wojowników.
Ofiarne miejsce bynajmniej nie miało być podpalone. Oto z kłębiastych chmur w platynowym kolorze wynurzyły się srebrzyste smoki. Majestatyczne zwierzęta kołowały nad przeznaczoną im padliną oraz uwięzionymi w niej ludzkimi duszami, aż zanurkowały po swą ofiarę. W zębate paszcze porywały z podestu krwawe truchła i pożywiały się nimi w locie, podczas gdy dusze wojowników stapiały się z istnieniem smoków, od tej pory stanowiąc ich integralną część.
Dziewczyna patrzyła na ten niezwykły obraz tak długo, aż dotarła do zaśnieżonej skarpy. Przykucnęła za nią i schowała twarz w dłoniach. Zatkała sobie uszy, kiedy przestrzeń wypełnił przeraźliwy skrzek. Była to oznaka integracji dusz wojowników z pożerającymi ich smokami – odgłosy rozdzierające mroźne powietrze i sprawiające żywym uczestnikom pochówku szczery ból. Trawił on dziewczynę tym mocniej, że jedynym poległym z jej klanu był Aezon. Postać, z którą była naprawdę blisko i bardzo się z nią zżyła. Teraz on był już martwy i srebrzyste bestie właśnie ostatecznie unicestwiały wszystkie poziomy jego istnienia, karmiąc się nimi.
Czyżby więc inni mieli we wszystkim rację? Była przywódczyni klanu Srebrzystej Stali nie miała nic wspólnego z siostrą krwi, a stanowiła jedynie nadmorską znajdę, narwaną wojowniczkę i przyczynę cierpienia ludzi oraz ich zguby? Chowając twarz w dłoniach i kręcąc przecząco głową, nie mogła tej okrutnej prawdy tak po prostu zaakceptować.
*
Z nastaniem grafitowej nocy siedząca za skarpą dziewczyna ukończyła jednoczenie zmysłów. Co znamienne, znowu uczyniła to udanie. Przełomem okazało się pokonanie za sprawą jedności Feldgrała. Dokonała tego, wreszcie osiągając w pełni pierwszy poziom tajemnej nauki, którą praktykowała. Obecnie także bez większych przeszkód weszła na ten sam stopień.
Wyłoniła się zza skalnego masywu, nie zwracając uwagi na ulotne dźwięki czy zapachy, które razem z innymi doświadczeniami zlewały się jej w nadzmysł. To czyste doświadczenie odbierała, jako wyjątkowo wysublimowane. Kroczyła niczym w powietrzu zupełnie bezszelestnie pomiędzy ogniskami i śpiącymi wojownikami, nie zostawiając prawie śladów na śniegu. Jej ciało stało się wyjątkowo lekkie, jakby po części eteryczne. Tak dotarła do drzemiącego Marrenga.
Popatrzyła z mieszanymi uczuciami na przyjaciela, który swego czasu tak wiele dla niej uczynił i tyle znaczył, a teraz nią wzgardził oraz wygnał ją. Jej dłonie spoczęły na rękojeści miecza za pasem mężczyzny. Tego samego oręża, który Marrengo podarował jej w chwili ich pierwszego spotkania, a ona poprzysięgła na zdobną klingę zostać godną miana jednej z sióstr krwi.
Pomimo przeciwności udowodni, że naprawdę nią jest, Srebrną. To dlatego przyszła po swą własność. Nie miała wyboru, bo uświadomiła sobie, że poza wyobrażeniem samej siebie, jako Srebrnej, zgodnie ze słowami Feldgrała, praktycznie nie istniała, była nikim. Nie mogła się z takim stanem rzeczy pogodzić. Zatem będzie walczyć o własną tożsamość, czyniąc to od tej chwili.
Trzymając rękojeść broni najdelikatniej, jak to możliwe, wyciągała zza pasa Marrenga lśniącą w blasku ogniska ostrą stal. Naraz ostrze przykryła dłoń mężczyzny. Srebrna, skupiła całą uwagę na powiekach przyjaciela. Zadrgały, ale pozostały zamknięte. Wyglądało na to, że mężczyzna się nie przebudził. Zaś dziewczyna wyciągnęła w całości miecz.
Wtedy jej wzmożone skupienie uległo dekoncentracji. Ze wzruszeniem popatrzyła na wyryty na klindze symbol Srebrnej. Mając ten oręż w dłoniach, znowu poczuła się bez reszty tylko nią, Srebrną. Dodało jej to pewności siebie. Odwróciła się i ostrożnie pokonywała drogę, którą przebyła, by wkrótce zniknąć za skarpą.
Podczas skradania się towarzyszyła jej myśl, że niebawem sama zweryfikuje to, kim naprawdę jest. Zgodnie z wiedzą uzyskaną od Feldgrała wyruszy na wschód północnej krainy. Uczyni to, aby odnaleźć tam uzurpatorkę i zabić ją, bądź, jeżeli sama nie była Srebrną, zginąć w rozstrzygającym wszystko pojedynku na śmierć i życie.
Utwierdziła się w przekonaniu, że właśnie życie lub śmierć, jedno z dwojga, ostatecznie zatriumfuje zarówno w odniesieniu do niej, jak i domniemanej Srebrnej, o której usłyszała. Ten werdykt podyktowany przez los będzie już musiał zaakceptować każdy. Ani Marrengo, ani żaden inny klanowy przywódca, już nigdy nie powie jej, że nie jest Srebrną. Oczywiście o ile rzeczywiście nią była i to właśnie jej dane będzie decydujące starcie przeżyć.
*
Mężczyzna podniósł z wolna powieki i spokojnie odprowadzał wzrokiem dziewczynę. Z ukradzionym mieczem za pasem kluczyła między śpiącymi wojownikami, aż zniknęła w mroku grafitowej nocy. Marrengo spodziewał się takiego rozwoju wypadków. Co więcej, sam przyzwolił na taki ich przebieg. Z premedytacją nie wystawił nocnej warty, a własny sen pozorował.
Czemu to uczynił? Ponieważ doprawdy krajało mu się serce. Zarówno z powodu tego, jak bardzo zawiodła go w chwili próby podopieczna, jak i dlatego, że ostatecznie sam nie wiedział, czy była legendarną Srebrną, czy nie. Swego czasu do tego, że jest jedną z sióstr krwi, został przekonany przez ślepego starca, któremu nie mógł spojrzeć w oczy. Skoro był on niewidomy, to nie istniała możliwość użycia mocy jedności, żeby przeniknąć jego wzrok i dostrzec w nim prawdę lub fałsz. Marrengo zdecydował się zawierzyć zasłyszanym słowom. Czy słusznie? Ostatecznie nie mógł tego wiedzieć, przeto obecnie zdał się na to, by weryfikacji dokonał sam los.
Tak oto szkolona przez niego od kilku lat, bliska mu niczym własna córka, dziewczyna odchodziła z niezwykłym orężem, aby samotnie podążać swą ścieżką. Chociaż w głębi ducha Marrengo ciągle pragnął wierzyć, iż to właśnie ona była siostrą krwi, oraz że na drodze swego życia przełamie wyzierający czasem z niej mrok. Dojrzeje do tego, żeby jasno się srebrzyła wyłącznie jej prawa natura.
*
Szczęśliwym trafem z powitaniem srebrzystego ranka tonącego w kolorach gołębiej szarości dziewczyna odnalazła spłoszonego podczas wczorajszej bitwy rumaka. Dzięki temu dosiadła bezpańskiego konia z siodłem pomalowanym w srebrne smugi. Wizerunek ten symbolizował klan Srebrzystych Mgieł, do którego zdziesiątkowania się przyczyniła.
Ona sama była teraz bezklanowym wyrzutkiem, banitką, której nikt nie miał powodu darzyć szacunkiem, czy przychylnością. Zresztą wiedziała, że wcześniej czy później wieści o bitwie na przełęczy rozniosą się po tej mroźnej krainie. Ona zaś, czyli była przywódczyni Srebrzystej Stali, zostanie oskarżona o zwieńczenie walki krwawą masakrą. W sumie poniekąd słusznie. Zatem w przyszłości tym bardziej nie spodziewała się spływającego na nią splendoru czy chwały, a raczej wyszydzania i obarczania winą za śmierć wojowników.
Natomiast czy słusznie się zachowała, walcząc, a nie negocjując? Nie chciała teraz o tym rozmyślać. Wciąż wiązało się z tym zbyt wiele świeżych ran na jej dziewczęcej duszy, gdzie najdotkliwsze były trzy z nich. Pierwsza zadana przez Marrenga, który zdegradował ją i po prostu wygnał jak bezpańskiego psa. Kolejnym ciosem była śmierć Aezona. Czy miała jego krew na rękach, osoby, w której się niemal podkochiwała? Stanowiło to okropne doświadczenie, świadomość, że zginął przez nią. Ostatnia rana spowodowana została próbą odebrania jej własnej tożsamości, legendarnej siostry krwi, Srebrnej. Wszak o ile na surową decyzję Marrenga, czy rozdzierającą duszę śmierć Aezona nie mogła niestety już nic poradzić, to w swym mniemaniu o bycie Srebrną wciąż była szansa zawalczyć. Dlatego żwawo podążała na wschód.
Z nastaniem zmierzchu zatrzymała się na boku drogi i trzęsąc z zimna, przenocowała w jamie śnieżnej. Kolejnego dnia podróży już tylko prowadziła za uzdę zmęczonego i głodnego rumaka, sama cierpiąc narastający głód. Pragnienie ugasiła w mijanym strumieniu, którego zamarzniętą taflę rozpłatała mieczem.
Nad szemrzącą rzeczką się dłużej zatrzymała. Odkąd pamiętała, uwielbiała wodę i nie stroniła nawet od lodowatych kąpieli, wręcz do nich lgnęła. Jednak pomimo wyczekiwania w krystalicznym nurcie widoku ryb, takowego się nie doczekała i wznowiła podróż z pustym żołądkiem.
W dalszej marszrucie natrafiła na przydrożną karczmę. Było to miejsce o niezbyt zachęcającej nazwie Mysia Norka, które znała ze słyszenia. Za to dawało nadzieję na odpoczynek w cieple i co najważniejsze strawę.
Przywiązała płowego rumaka do belki przed dwupiętrowym budynkiem ze spadzistym dachem i jeszcze raz dokładnie sprawdziła juki dosiadanego wierzchowca. Ku jej rozczarowaniu i tym razem nie znalazła nawet jednej monety, ani niczego wartościowego, co mogłaby wymienić na żywność. Jej łupem padło jedynie trochę okruszków chleba, szary bandaż oraz blaszana miska. Ale i tak weszła do karczmy. Zwabił ją ciepły powiew powietrza z otwieranych akurat drzwi i nęcący zapach pieczeni.
Wewnątrz zachowawczo stanęła pod ścianą, aby zlustrować otoczenie. Namierzyła wzrokiem surowy wystrój: kilka drewnianych stolików usytuowanych pośrodku parkietu, na ścianach odrapane tarcze przedstawiające herby z północy, a w dali wysoki blat i za nim półkę z trunkami. Wśród bywalców izby zobaczyła parę pijących piwo mężczyzn w futrach pokrytych ziemią, zapewne górników. Po przeciwległej stronie piwoszy zasiadała para wojów z nieznanym jej herbem na tarczach. Przedstawiał zarys miecza zatopionego do połowy w falach. Ta para zbrojnych mężczyzn, w przeciwieństwie do górników, już nie zachowywała się spokojnie. Rozlewali na zajmowanym stole drogie na mroźnej północy białe wino, klęli i wskazywali sobie wulgarnie przybyłą dziewczynę.
Ona nie zamierzała odpowiadać na zaczepki. Była po prostu wściekle głodna. Pusty jak wydmuszka żołądek kierował ją niemal siłą do karczmarza. Przechodząc po skrzypliwej podłodze przez izbę, wyminęła szerokim łukiem wojowników i oparła się łokciami o blat. Wbiła wygłodniały wzrok w łysego mężczyznę przepasanego szarym fartuchem wycierającego akurat kufel do piwa. I czekała.
– Co podać śnieżnej panience? – Karczmarz ledwie zerknął na przyprószoną śniegiem dziewczynę i powiódł wzrokiem po izbie, spodziewając się widocznie kogoś jeszcze. Nie namierzywszy nikogo takiego, nieco rozczarowany dopytał: – Młoda panienka tutaj tak sama? Nieroztropnie, to bardzo nieroztropnie. – Wskazał kuflem na parę rubasznych wojowników.
– Jestem uzbrojona. – Przybyła osoba klepnęła rękojeść długiego miecza za pasem, którego uchwyt sięgał jej niemal do piersi.
– Ach tak, oczywiście – zbył uwagę dziewczyny karczmarz i zamilkł zajęty skrupulatnym czyszczeniem kolejnego kufla. Aż odstawił go na półkę i podniósł wieczko stojącej na blacie brytfanny, ukazując dobrze zarumienioną pieczeń. Buchało od niej gorąco i bił intensywny zapach. – To nasza specjalność, danie mroźnego dnia. Za szczyptę srebrnego proszku można jeść do syta – zaznaczył, czyniąc sprytny półuśmiech
– Nie mam proszku… – wycedziła przez zęby, śliniąca się wojowniczka i już pożerała zaprezentowaną jej strawę. Niestety jedynie wzrokiem.
– Nie ma drogocennego proszku, nie ma pieczeni. Wielka szkoda. – Karczmarz spoważniał. Już zakrywał brytfannę, ale dziewczyna złapała go za przegub dłoni i syknęła:
– Jak powiedziałam, nie mam proszku. Ale może się jakoś dogadamy? Jedzenie mogę odpracować…
– Cóż… – Łysy mężczyzna przyjrzał się jej, robiąc coraz bardziej kwaśną minę. Naraz brytfanna została pochwycona przez jednego z rubasznych wojaków i przy wtórze gromkiego śmiechu jego kompana zaniesiona do stolika, gdzie biesiadowali. – Ech… – Zrezygnowany karczmarz ciężko opuścił pokrywkę od brytfanny na blat. Zaś dziewczyna posępnie skwitowała:
– Rozumiem, że tamci dwaj też nie mają srebrnego proszku?
– Może i mają… Ale na pewno nie raczą nim płacić. W ogóle nie raczą płacić – usłyszała w odpowiedzi.
– No tak… – przytaknęła ze zrozumieniem. Obserwując osiłków, poklepała dłonią blat, zupełnie jakby potwierdzała właśnie podjętą decyzję. Okręciła się napięcie i poszła do wojowników. Zatrzymała się przed ich stolikiem, po czym dłuższą chwilę łakomie patrzyła, jak rozrywają zębami włókna soczystego mięsiwa. Wreszcie jeden z nich, posiadający okazałą bliznę na policzku, o dziwo, całkiem uprzejmie oświadczył:
– Przyłącz się do nas, srebrnowłosa. Jedz i pij z nami do syta!
Zaskoczona dziewczyna, której mocno zaburczało w brzuchu, już miała przyjąć zaproszenie. Jednak najpierw niepewnie zapytała:
– Co tu robicie i… kim wy właściwie jesteście?
– Nie widać?! – wychrypiał drugi wojak z popielatą przepaską na oku. Następnie popukał pięścią w opartą o ścianę tarczę z widniejącym tam herbem. Na co pierwszy wojownik, ten ze szramą, obojętnie wyjaśnił: