Nora Sand. Tom 3: Opętany - Lone Theils - E-Book

Nora Sand. Tom 3: Opętany E-Book

Lone Theils

0,0

Beschreibung

Co mają ze sobą wspólnego bestialski mord dziecka i celebrycki rozwód? Anglią wstrząsa sprawa dwóch morderstw popełnionych na cmentarzu. Ofiarą jednego z nich jest mały, brutalnie okaleczony chłopiec. Przebywająca w Londynie duńska korespondentka Nora Sand podejrzewa, że morderstwa nie są przypadkowe. Jej zdaniem mają związek ze sprawą rozwodową duńskiej gwiazdy reality-show i rosyjskiego oligarchy, walczących o prawa rodzicielskie do syna. Poszukiwanie prawdy prowadzi Norę do najmroczniejszych zakątków Londynu i niebezpiecznej sekty. Czy tym razem plan dziennikarki okaże się zbyt ambitny? Idealna dla fanek i fanów Camilli Läckberg!

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 216

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Lone Theils

Nora Sand. Tom 3: Opętany

Tłumaczenie Joanna Cymbrykiewicz

Saga

Nora Sand. Tom 3: Opętany

 

Tłumaczenie Joanna Cymbrykiewicz

 

Tytuł oryginału Heksedrengen

 

Język oryginału duński

© Lone Theils 2018 by Agreement with Grand Agency.

Cover image: Shutterstock & Unsplash

Copyright ©2018, 2024 Lone Theils i SAGA Egmont

 

Wszystkie prawa zastrzeżone

 

ISBN: 9788728240885 

 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

 

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

 

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

Rozdział 1 

W Londynie prawie nigdy nie ma śniegu, więc kiedy jego płatki w końcu spadają na miasto, wiele się tu dzieje: co bardziej spragnieni zabawy londyńczycy zwalniają na chwilę tempo do tego właściwego turystom, z rozmarzeniem unoszą oczy w niebo i fantazjują o większej ilości białego puchu. W sercach tysięcy dzieci rodzi się nadzieja na zamknięcie szkół, a ruch uliczny praktycznie zamiera.

Niewiele brytyjskich aut jest wyposażonych w opony zimowe, podobnie jak niewielu kierowców posiadło umiejętność prowadzenia pojazdu na śniegu, bo ten zaraz topnieje. Pasy startowe na Heathrow i Gatwick świecą pustkami, podczas gdy zdesperowany personel próbuje znaleźć kogoś, kto obsłuży nieliczne pługi śnieżne, pochowane w najdalszych zakątkach hangarów.

W popołudniowym świetle dzielnica Highgate wygląda jak obrazek z wiktoriańskiej pocztówki, pomyślała Nora, wysiadając z autobusu linii 210 przy staroświeckim sklepie mięsnym zlokalizowanym naprzeciwko antykwariatu. Mlecznobiała warstwa śniegu i żółte światło padające z okien sprawiły, że przez chwilę czuła się jak dziewczynka z zapałkami, marząca o tym, by dostać się do ciepłego wnętrza domu.

Przecięła plac i minęła delikatesy, jeszcze raz sprawdzając SMS: „Highgate Cemetery za godzinę. Abioni”.

Oczywiście autobus utknął w zimowych korkach i Norze zostało zaledwie pięć minut, by dotrzeć do celu. Szła tak szybko, jak tylko się dało, po stromej Swain’s Lane. Wąski chodnik zrobił się śliski przez śnieg, więc musiała co chwilę hamować obcasami, by się nie przewrócić.

Ale czego się nie robi, by zdobyć dobry materiał. Nora od dawna próbowała skontaktować się z Kwekiem Abionim przez jego uniwersytet w Abudży. Nigeryjski profesor, ekspert od organizacji terrorystycznej Boko Haram, obiecał jej wywiad dla „Globalt” podczas konferencji w Londynie, w której weźmie udział.

Krab, który w redakcji nie słynął z anielskiej cierpliwości, wyraził wątpliwość, czy Norze uda się zdobyć ten materiał. Dziennikarka zagwarantowała jednak szefowi, że przy odrobinie wytrwałości przeprowadzi rozmowę z człowiekiem, który wiedział więcej niż ktokolwiek inny na temat organizacji słynącej z ataków na niewinne ofiary oraz porwań małych dziewczynek.

W miarę jak zbliżał się termin konferencji, kontakt z profesorem i ustalenie daty spotkania robiły się coraz trudniejsze. Mężczyzna nie odpowiadał na mejle ani telefony, więc Nora sama zaczęła wątpić, czy wywiad w ogóle dojdzie do skutku. Ale wczoraj, po dwóch tygodniach milczenia, Kweko Abioni nagle zadzwonił, kiedy Nora pisała artykuł o napięciach wewnętrznych w ugrupowaniu laburzystów. Rozmawiała z nim już przez telefon i zapamiętała jego bas o tak niskim rejestrze, że gdy mężczyzna się śmiał, odnosiło się wrażenie, że ziemia wibruje. Ale teraz profesor wyjaśnił jej zestresowanym głosem, że jest już w Londynie, i obiecał Norze wywiad następnego dnia.

– Jutro prześlę pani informację o miejscu i godzinie. Muszę zachować ostrożność – powiedział.

Znając metody Boko Haram, Nora wcale się temu nie dziwiła. Ale nim zdążyła zareagować, odłożył słuchawkę.

Miał tak dziwny głos, że dziennikarka nawet nie zdradziła Krabowi, iż wywiad ma prawie w kieszeni. Chciała się najpierw przekonać, co uda jej się ugrać. Przez całe przedpołudnie Abioni nie dawał znaku życia, dopiero przed półgodziną dostała SMS.

 

Przystanęła tuż przy wejściu na Highgate Cemetery. Ten wiktoriański cmentarz założono w 1839 roku z myślą o wytwornym mieszczaństwie z północnej części Londynu. Z czasem jednak stał się miejscem spoczynku tak różnorodnych osobistości jak Karol Marks, George Michael czy były rosyjski szpieg Aleksandr Litwinienko.

Nora skręciła w bramę z kutego żelaza i ruszyła w stronę grupki ludzi kulących się z zimna przed kaplicą w zachodniej części cmentarza.

Jeśli Kweko Abioni miał nadzieję wmieszać się w tłum, to wybrał miejsce najgorsze z możliwych. Jego masywna sylwetka, kojarząca się raczej z pięściarzem wagi ciężkiej niż z naukowcem, niczym wielki ciemny wykrzyknik wyróżniała się spośród turystów, którzy czekali na oprowadzenie po najbardziej podupadającej części cmentarza, gdzie wstęp był możliwy tylko w towarzystwie jednego z licznych przewodników wolontariuszy.

Nora podeszła do mężczyzny.

– Profesor Abioni? Nazywam się Nora Sand.

Przyglądał jej się przez chwilę, uśmiechnął się przelotnie i podał jej bilet.

– Dzień dobry – odparł.

– Wybieramy się na zwiedzanie?

Potaknął, rozglądając się nerwowo.

– Wiem, że miejsce spotkania może się wydawać nieco dziwaczne, ale mam nadzieję, że zrozumie pani mój wybór, gdy to pani wyjaśnię.

Nora skinęła głową i włożyła ręce do kieszeni płaszcza, przyglądając się Abioniemu. Jego wygląd bardzo się różnił od tego, co Nora widziała na zdjęciu widniejącym na stronie uniwersytetu. Schudł, a worki pod oczami postarzyły go o dziesięć lat.

Przewodnik przypominał emerytowanego pułkownika: kaszkiet na głowie, wąsy, wyprostowane plecy. W ręce miał laskę, której używał do trzymania w ryzach zebranych turystów. Kiedy wszyscy stali już na wewnętrznym dziedzińcu łączącym się z cmentarzem, mężczyzna ich przywitał i upomniał, by przez cały czas pilnowali bycia w grupie.

– Nikomu nie wolno zwiedzać tego miejsca na własną rękę. Cmentarz jest zbyt zniszczony, a jeśli nie będziecie trzymać się razem, spowolnicie wszystkich pozostałych – powiedział, obdarzając zebranych spojrzeniem, które, jak sądziła Nora, przez dobrych kilka dekad musiało działać na niesfornych rekrutów.

Nora i Abioni szli za parą Brazylijczyków debatujących żywo o tym, która soczewka do aparatu nada się najlepiej przy tej pogodzie.

Chwilę później przewodnik przystanął przy grobie Aleksandra Litwinienki, objaśniając, że były agent FSB leży zamknięty pod grubą warstwą ołowiu, jako że został otruty radioaktywną substancją o nazwie polon-210. Zabójstwa dotąd oficjalnie nie wyjaśniono.

Kiedy większość zwiedzających robiła zdjęcia i podchodziła bliżej, by przyjrzeć się portretowi mężczyzny, który sprzeciwił się rosyjskiej potędze, Abioni odciągnął Norę na bok.

– Proszę posłuchać. Znalazłem się w dramatycznej sytuacji. Wplątałem się w coś, co może kosztować życie nie tylko mnie, ale też wielu innych.

Nora spojrzała na niego zatroskana.

– Boko Haram?

Abioni pokręcił głową.

– To wielowątkowa sprawa. Musiałem uciec i zejść do podziemia tu w Londynie, ale chyba i tak mnie namierzyli – powiedział cicho.

– Kto?

Abioni się skrzywił.

– Nie jestem pewien.

Poszli dalej pod nagimi, czarnymi gałęziami, przypominającymi filigrany na tle srebrnoszarego nieba. Mijali podniszczone figury aniołów o przyprószonych śniegiem ramionach i nagrobki wystające z ziemi jak zepsute zęby, które lada chwila mogą wypaść. Nora dobrze rozumiała, dlaczego studia filmowe walczyły o uzyskanie zgody na kręcenie na cmentarzu horrorów i filmów o wampirach. Rozumiała też, dlaczego im odmawiano. Miejsce to sprawiało wrażenie, jakby miało się rozpaść pod naporem samego spojrzenia ekipy filmowej i jej rynsztunku.

– Proszę mi wszystko opowiedzieć. Dlaczego musi się pan ukrywać? – spytała Nora.

– W miarę jak rozpracowywałem Boko Haram, musiałem też przyjrzeć się dokładniej kwestii dokonywanych przez nich porwań nigeryjskich dzieci – wyjaśnił Abioni niemal szeptem.

Nora kiwnęła głową.

Przeprowadzała wcześniej wywiad telefoniczny z Abionim z związku ze wstrząsającą historią uprowadzenia ponad dwustu dziewczynek ze szkoły w nigeryjskiej prowincji Borno. Ugrupowanie terrorystyczne zjawiło się w nocy i wywiozło dzieci ciężarówkami. Odtąd miały wieść życie niewolnic. Nieletnie żony dla żołnierzy, płaczące co noc za mamą i tatą. Abioni był jednym z tych, którzy próbowali negocjować z terrorystami w imieniu zrozpaczonych rodziców. Niestety bez większego powodzenia.

– Nie tylko Boko Haram porywa dzieci w Nigerii – wyjaśnił.

– Jak mam to rozumieć?

– Moje nazwisko zostało ujawnione w związku z negocjacjami z Boko Haram i krótko po tym skontaktowali się ze mną inni rodzice, którzy również stracili dzieci. Którym je po prostu wykradziono. Ale nie zrobiło tego Boko Haram.

Zanim Abioni zdążył powiedzieć coś więcej, przewodnik obrzucił ich surowym spojrzeniem.

– To ważne, byśmy trzymali się grupy. Nie możemy sobie pozwolić na swobodne spacery po obiekcie. Takie są zasady – powiedział głośno.

Nora i Abioni przyspieszyli kroku i szybko zrównali się z grupką w alejce egipskiej, składającej się z rzędu grobowców rodzinnych umieszczonych wokół kilkusetletniego cedru. Padający śnieg kładł się warstwą pudru na grubych czarnych konarach. Można było odnieść wrażenie, że puch tłumi dźwięki miasta, umożliwiając spacerowiczom przechadzki w ciszy między zmarłymi.

– Mówi pan o zorganizowanym porywaniu dzieci? O ilu dzieciach mowa?

– Myślę, że o setkach.

Nora musiała przetrawić tę informację. Wydało jej się nieprawdopodobne, by setki dzieci mogły przepaść bez wieści i nikt z tego powodu nie podniósłby alarmu.

– Jest pan jedyną osobą, która o tym wie? Jak to możliwe? Kto miałby za tym stać i jak uchodzi mu to na sucho?

– Nie mam pewności, kto stoi na czele szajki, ale muszą to być bardzo wpływowi ludzie. Do tego wiedzą, że depczę im po piętach. Obawiam się, że wiedzą też, iż obecnie przebywam w Londynie – odparł, oglądając się za siebie.

– Ale chyba jest pan tu bezpieczny? – spytała dziennikarka.

Abioni pokręcił głową.

– Robię wszystko, co mogę, by się nie wychylać. Prawie nie korzystam z telefonu, przestałem używać karty kredytowej. Ale obawiam się najgorszego.

Kilka rozchichotanych młodziutkich Holenderek wepchnęło się przed Norę, by zrobić selfie na tle jednego z grobowców. Dziennikarka zamilkła.

– Myśli pan, że go znaleźli?

Abioni potaknął ponuro.

– Dlaczego nie pójdzie pan na policję?

– Boję się, że to się odbije na Marii – odparł.

– Kim jest Maria?

– Moją asystentką. Maria Nua. Mają ją.

– Porwali pańską asystentkę? – spytała Nora z niepokojem.

Profesor zwlekał z odpowiedzią.

– Nie, niezupełnie. Ona sama… postanowiła przyłączyć się do tych ludzi.

Poszli dalej, podczas gdy przewodnik opowiadał historię dyrektora cyrku, który zadbał o to, by na jego grobie postawiono figurę lwa, oraz o starym handlarzu koni, który na zawsze spoczął pod małym, grubym kamiennym kucykiem.

– Okej. Muszę to wszystko zrozumieć. Mówi pan, że kto porywa te dzieci?

Abioni łypnął na nią.

– Skąd mam wiedzieć, że mogę pani ufać?

Nora westchnęła.

– Sam pan podniósł ten temat. Ale mogę pana zapewnić, że nie sprzysięgłam się z nikim z Nigerii: ani z hakerami, ani z porywaczami, ani z nikim innym – odparła.

Na wargach Abioniego mignął uśmiech, który zniknął równie szybko co roztapiający się płatek śniegu.

Nora spróbowała jeszcze raz.

– Proszę powiedzieć, dlaczego pan do mnie przyszedł? Skoro to skandal na tak wielką skalę, jak pan twierdzi, to dlaczego nie „The Times” albo któraś z innych dużych gazet?

– Nie mam odwagi. Nie wiem, gdzie mają swoich szpiegów. Poza tym zadzwoniła pani w odpowiednim momencie.

Nora zmarszczyła czoło.

– Twierdzi pan, że porywacze dzieci mają swoich ludzi w redakcjach brytyjskich gazet? Jakoś trudno mi w to uwierzyć.

Ich spojrzenia się spotkały; wzrok profesora wyrażał śmiertelną powagę.

– Może nie w samych redakcjach, ale w innych miejscach. Może to być taksówkarz wiozący mnie do siedziby gazety. Albo recepcjonistka, do której zadzwonię, by porozmawiać z dziennikarzem. Pani pracuje sama, stąd mniejsze ryzyko.

– Kim są ci ludzie?

Abioni na chwilę zamknął oczy.

– Słyszała pani kiedykolwiek o Dzieciach Boga?

Nora pokręciła głową.

Profesor jeszcze raz się rozejrzał, jakby się spodziewał, że za starymi pomnikami rozpaczających aniołów czai się ktoś gotowy do ataku. Na dźwięk chrapliwego krakania kruka aż się skulił.

Podążyli za grupką turystów w stronę jednego z gwoździ programu wycieczki, co wyraźnie zaznaczył przewodnik. Spojrzał prosto na Norę, prosząc wszystkich o okazanie szacunku i zachowanie ciszy, nim weszli do ciemnego budynku, który nazywał katakumbami.

Od ścian biły wilgoć i chłód, a w skąpym świetle widać było półki, na których spoczywały ciała dawno zmarłych londyńczyków.

Panujące w pomieszczeniu poczucie przygnębienia i uporczywe przeświadczenie, że śmierć przyjdzie po wszystkich, spowiło grupę jak kołdra i ludzie zaczęli szeptać, choć wcześniej rozmawiali normalnym tonem głosu. Nora czuła, jakby jej klatkę piersiową coś dociskało, i zatęskniła za przebiśniegami oraz odrobiną słońca.

– To Kościół, który rozrasta się na całym świecie – wyszeptał Abioni.

– Co ma pan na myśli? – spytała go szeptem.

Przewodnik podszedł do Nory, uniemożliwiając dalszą rozmowę, po czym z dziwnym upodobaniem do makabry zaczął opowiadać o współczesnych hienach cmentarnych i o tym, że pobliski pub The Flask użyczył kiedyś lokalu do przeprowadzenia nielegalnej obdukcji.

Pięć minut później grupa znalazła się z powrotem w liliowym od zmierzchu świetle dziennym i Nora poczuła, że znów może swobodnie oddychać.

Odwróciła się, by kontynuować rozmowę z Abionim, ale nigdzie go nie było. Przewodnik również zauważył nieobecność Nigeryjczyka.

– Gdzie jest pani towarzysz, miss? – spytał.

Nora rozejrzała się zdezorientowana.

– Nie wiem.

Rozdział 2 

Przewodnik ruszył z powrotem krokami wielkimi jak u bociana, a Nora szła za nim.

– Wiedziałem, że ten typ nie będzie trzymać się grupy. Widać to było na pierwszy rzut oka – prychnął.

Weszli do pogrążonych w ciemności katakumb i znaleźli Abioniego tuż przy wyjściu, opierającego się ciężko o mur.

– Przepraszam. Gorzej się poczułem – wyjaśnił przewodnikowi, któremu natychmiast włączył się tryb samarytanina i zaproponował turyście wodę oraz własny szalik.

Afrykański profesor wyglądał zdecydowanie kiepsko. Ciemna skóra przybrała zielonkawy odcień, przy linii włosów perliły się kropelki potu.

– Dobrze się pan czuje? – spytała Nora.

– Niezbyt. Kiepsko znoszę małe, zamknięte pomieszczenia – powiedział ze zbolałym uśmiechem.

Wrócili razem do reszty zwiedzających po biegnącej na ukos ścieżce, po obu stronach której ciągnęły się stojące obok siebie mauzolea, przypominając domy w zabudowie szeregowej.

Wycieczka dobiegała końca, więc Nora i Abioni znów zostali w tyle, by móc porozmawiać bez przeszkód.

– Zacznijmy od początku. W jaki sposób dowiedział się pan o tych porwaniach?

– To Maria z tym do mnie przyszła. Zabrali jej siostrzeńca i poprosiła mnie, bym zainterweniował.

– Czyli wiedziała, kto go porwał?

– To nie takie proste. Rodzice sami go tam wysłali.

– Ale powiedział pan, że został zabrany?

– Tak, przez Dzieci Boga.

– Ale skoro rodzice sami go wysłali…?

– Maria powiedziała, że ich oszukano i zmanipulowano.

– Czyli wmieszał się pan w tę sprawę, by jej pomóc?

Abioni potwierdził z goryczą.

– Tak, to był mój błąd. Nie wiedziałem, z kim mam do czynienia.

– Co ma pan na myśli?

– Dzień po tym, jak zwróciłem się do Dzieci Boga, przyszedłem jak zawsze na uniwersytet. Mój gabinet pogrążony był w chaosie. Biurko porąbano na kawałki, a komputer zniknął.

– To brzmi dramatycznie, ale może to było zwykłe włamanie?

Abioni pokręcił głową.

– Zamknąłem za sobą drzwi, próbując nie wpaść w panikę. Pomyślałem, że muszę sprawdzić, co zginęło, nim zadzwonię na policję. Ale prawie wszystko zostało zniszczone lub zabrane. Wszystkie prywatne notatki i papiery o Boko Haram. Zapiski będące owocem wieloletniej pracy. Dokumenty, których nie zabrano, podarto jak konfetti lub rzucono na ziemię i zdeptano. Na regale nie ostała się ani jedna książka. Szukali czegoś i najwyraźniej tego nie znaleźli.

– Czego mogli szukać?

– Mojego notesu.

– Dlaczego go nie znaleźli?

– Bo zabrałem go ze sobą do domu, by pracować nad nowym tropem. Dlatego nie było go w gabinecie, jak zazwyczaj. Nim zadzwoniłem na policję, ukryłem notatnik w gabinecie kolegi i okazało się, że to było mądre posunięcie.

– Co jest w tym notesie?

– Wiedza, która może kosztować życie.

Nora zerknęła na Abioniego.

– Proszę o więcej konkretów.

Skinął głową i spojrzał na przyprószone śniegiem korony drzew.

– Dam go pani do przejrzenia.

Poszli dalej. Na szerokich ścieżkach śnieg zaczął topnieć i Norze marzły nogi.

– Czyli skontaktował się pan z policją i zgłosił włamanie?

Abioni potwierdził.

– Początkowo sądziłem, że policja może pomóc, ale to był błąd.

– Co sprawiło, że zmienił pan zdanie?

– Przybyli szybciej, niż można się było spodziewać. Właściwie to zjawili się w ciągu dwóch minut, tak jakby na mnie czekali. Wyjaśnili, że dostali anonimowe zgłoszenie i dlatego przeszukali mój gabinet. Dawali mi do zrozumienia, że znaleźli w nim kompromitujące materiały, papiery świadczące o mojej współpracy z Boko Haram.

Nora spojrzała na niego z niedowierzaniem.

– Co takiego? Oczywiście, że ma pan w gabinecie papiery o Boko Haram. Prowadzi pan przecież badania na ich temat!

– To właśnie próbowałem im wyjaśnić, ale nie słuchali. Było ich trzech – przełożony i dwóch funkcjonariuszy, którzy wyprowadzili mnie z uniwersytetu, ostrzegając, że następnym razem zostanę zaaresztowany.

– Za co?

Abioni spojrzał w ziemię.

– Rzekomo za terroryzm. Powiedzieli, że skonfiskowali mój komputer, i zagrozili, że przez to wszystko, co się na nim znajduje, grozi mi kara śmierci.

– I tak znalazł się pan w Londynie?

Abioni kiwnął głową.

– Nie miałem odwagi zostać dłużej w kraju.

Po niecałych trzech kwadransach znaleźli się ponownie na placu, z którego rozpoczęli zwiedzanie. Przewodnik podsumował wycieczkę, podkreślił, że pracuje gratis, i zachęcił uczestników do dawania datków na utrzymanie cmentarza.

– Może pójdziemy na kawę? Muszę dowiedzieć się czegoś więcej o tej sprawie, jeśli mam o niej pisać.

Abioni się zawahał.

– Sam nie wiem, muszę zachować ostrożność…

– Bardzo pana proszę. Potrzebuję więcej informacji. Ma pan jakąś dokumentację?

– Zostały mi tylko odręczne notatki – daty, nazwiska i tym podobne. Z tym że notes ukryłem w bezpiecznym miejscu, dopóki sytuacja się nie uspokoi.

– Ale chyba może pan nakreślić mi najważniejsze daty i podać kilka nazwisk, żebym mogła już teraz ruszyć z tematem?

– Dobrze, jeśli znajdzie pani miejsce, gdzie nie będziemy zwracać na siebie uwagi i gdzie nikt nie będzie nas widzieć z ulicy ani słyszeć, o czym rozmawiamy – odparł w końcu.

– Znam kafejkę nieco dalej, na wzgórzu. Jeśli usiądzie się z tyłu, na samym końcu, to nic nie widać z zewnątrz, za to samemu można sprawdzać, kto wchodzi i wychodzi – zaręczyła Nora.

Abioni skinął głową.

– W porządku.

Grupka turystów zaczęła się rozpierzchać. Ludzie wchodzili do sklepu, by kupić pocztówki i książki. Inni przechodzili na drugą stronę ulicy, chcąc zrobić sobie selfie przed popiersiem Karola Marksa.

– Proszę tu chwilę poczekać – poprosiła Nora i skręciła za róg, gdzie, jak wiedziała od czasu poprzedniej wizyty, znajdowała się toaleta.

Ubikacja była zajęta i dziennikarka czekała całą wieczność, kuląc się z zimna i krzyżując nogi. Wreszcie straciła cierpliwość i zapukała. Za drzwiami rozległo się szuranie i ze środka wygramoliła się para Brazylijczyków, potarganych i z zaróżowionymi policzkami.

Kiedy Nora znalazła się już w toalecie, w jej torebce rozległ się charakterystyczny dźwięk Big Bena; to dzwonił Krab z właściwym dla siebie wyczuciem chwili.

– Mówi Sand – odebrała, mając nadzieję, że pogłos nie zdradzi miejsca, w którym się właśnie znajduje. Ale Krab był jak zwykle mniej zainteresowany tym, co Nora robi, a bardziej tym, co zamierzał jej zlecić w najbliższej przyszłości.

– Posłuchaj, jak w ogóle mogłaś przegapić sprawę Ninette? Inne gazety wałkują ją już w internecie, a my z Londynu nie mamy nic – powiedział oskarżycielskim tonem.

– Ninette? Chodzi o tę gwiazdę reality show? – spytała Nora z niedowierzaniem.

– Tak. O rozwód!

Nora czytała wprawdzie o paskudnym rozwodzie duńskiej gwiazdy reality show z bogatym rosyjskim oligarchą, z którym mieszkała w Londynie, ale zainteresowało ją to na równi z prognozą pogody i wynikami sportowymi. Odnotowywała, że pojawiają się w gazecie, ale z gruntu uważała te informacje za nieciekawe.

– Przecież to nie jest materiał do „Globalt”. Same plotki i zdjęcia paparazzi, to nie dla nas.

Krab westchnął ostentacyjnie.

– Właśnie, że dla nas, Sand. W tym momencie konkurencja bije nas na głowę, a ty jesteś w Londynie i możesz o tym napisać znacznie lepiej niż inni.

Nora wzięła głęboki wdech.

Wkrótce trudno się będzie połapać w tym, na jakie doniesienia z Londynu ma stawiać. „Globalt” zatrudniło bowiem nowego szefa, który miał podkreślić profil czasopisma i wzmocnić jego obecność online. Gdy Steffen Halskov przystąpił do pracy, obiecał ni mniej, ni więcej, tylko rewolucję. W niecały rok za minimalną kwotę zamierzał przyciągnąć na stronę „Globalt” cztery razy więcej odwiedzających. Zarząd to łyknął niczym darmową sherry na partyjce brydża i zatrudnił Halskova szybciej niż trwa wypowiedzenie słowa clickbait.

Szkopuł w tym, że model Halskova opierał się na tym, iż dziennikarze mieli pracować dwa razy więcej za tę samą pensję.

Krab zapewnił pracowników, że wszystko pójdzie jak z płatka, o ile korespondenci wezmą się w garść i będą gotowi się dostosować. W przeciwnym razie nastąpi „racjonalizacja”. Tyle że Nora nie potrafiła uzyskać jednoznacznej odpowiedzi na pytanie o to, na jakie tematy ma pisać i w jakim tempie.

Krab wyrwał ją z zamyślenia.

– Na kiedy będziesz gotowa?

Dziennikarka przytrzymała telefon między brodą a ramieniem, dyskretnie myjąc ręce i wycierając je papierową serwetką.

– Może na dziś wieczorem. Mam teraz spotkanie z informatorem, tym, który zgłębia sprawę Boko Haram, pamiętasz, rozmawialiśmy o tym, że…

– To za późno – przerwał jej Krab. – Potrzebujemy tego materiału na teraz. Najpóźniej za półtorej godziny, żebyśmy zdążyli na wzmożoną popołudniową aktywność na portalu. Odwołaj tego informatora. To fajnie, że zgłębiasz takie sprawy, ale musimy myśleć o wynikach.

– Ale…

– Sand, to nie jest skomplikowany materiał. Możesz się spotkać z tym człowiekiem jutro, a tymczasem czekam na twój artykuł – powiedział Krab i się rozłączył.

Nora z wściekłością trzasnęła za sobą drzwiami do toalety, przygotowując się na powiedzenie Abioniemu, że została oddelegowana do innej pracy. Profesor na pewno jeszcze bardziej się zdenerwuje, może nawet wycofa.

Zastanawiała się, czy po prostu nie zwabić go do domu, żeby nigdzie nie uciekł. Posiedzi sobie u niej i poogląda wiadomości, podczas gdy ona będzie pisać, a potem mogą zjeść wspólnie kolację, a on jej opowie o zaginionych dzieciach.

Ale gdy skręciła za róg, plac przed żelazną bramą cmentarza świecił pustkami. Zastała tam tylko starszego pana, który właśnie zamykał wrota na klucz.

– O, dobrze, że pani przyszła, bo zamknąłbym panią na noc z tymi grobami. Zresztą nie panią pierwszą – zarechotał.

Nora rozejrzała się wokół.

– Stał tu pewien pan i na mnie czekał. Postawny, czarny mężczyzna w ciemnozielonym płaszczu. Widział go pan?

Starszy człowiek pokręcił głową.

– Nie, gdy wyszedłem, nikogo tu nie było. Ostatnie oprowadzanie dobiegło końca.

Nora przeszła pod wschodnie skrzydło cmentarza po drugiej stronie ulicy, ale zatrzymała ją kobieta z budki przy wejściu.

– Dziś już nie ma wstępu, zamykamy.

Nora opisała jej Abioniego, ale jej rozmówczyni pokręciła głową.

– Nie widziałam go, a już na pewno go nie wpuszczałam – odparła, wypraszając Norę.

Na ulicy stały dwie młode Holenderki, przeglądając telefony z aplikacją z mapą londyńskiego metra.

– Widziałyście tego pana, z którym tu byłam? – spytała Nora.

Dziewczyny synchronicznie pokręciły głowami, jakby były bliźniaczkami.

Dziennikarkę ogarnął niepokój. Zaczęła przeczesywać wzrokiem Swain’s Lane, próbując się domyślić, w którą stronę poszedł Abioni. W górę czy w dół ulicy?

Wróciła na plac i do autobusów, starając się dodzwonić pod numer, z którego profesor wysłał jej SMS.

Gdy tylko usłyszała dźwięk połączenia, wydało jej się, że z odległości kilku metrów doszedł do niej terkot dzwonka. Czyżby dochodził z cmentarza?

Spojrzała na nagie drzewa w gęstniejącym zmierzchu. Minęła ją kobieta ze spacerówką, trzymająca komórkę przy uchu. Czyli to jej telefon musiała usłyszeć.

Gdy Nora zadzwoniła jeszcze raz, połączenie przerwano. Tym razem włączyła się od razu poczta głosowa.

– Mówi Nora. Gdzie pan jest? Bardzo proszę oddzwonić, nie mogę pana znaleźć.

Może znów się źle poczuł? Co się mogło stać, gdy Nora czekała na brazylijskie gołąbki? Czy Abioni by ją powiadomił, gdyby stchórzył w sprawie ich umowy? Dziennikarka zawróciła i poszła z powrotem na cmentarz, brama była już jednak zamknięta i wszyscy zdążyli pójść do domu. Szarpnęła za kraty, ale w środku panowała cisza. Rozmyślania przerwał jej telefon dyżurnego z redakcji.

– Kiedy przyślesz materiał? Zaplanowaliśmy artykuł o Ninette na wieczorny peak – powiedział.

– Wyluzuj! Dostałam to zlecenie dziesięć minut temu – syknęła.

– Dobrze już, dobrze. Chcę go dostać w ciągu godziny – odparł, nie podnosząc głosu.

Nora jeszcze raz zadzwoniła do Abioniego. Wciąż nie było odpowiedzi.

Na wszelki wypadek zostawiła na poczcie głosowej swój numer wraz z adresem i poprosiła profesora ponownie, by jak najszybciej wrócił lub do niej zajrzał. Potem potruchtała przez topniejący śnieg na przystanek i zdążyła wskoczyć do autobusu, nim ten obrał kurs na Belsize Park.

Rozdział 3 

Podróż do domu trwała boleśnie długo i kiedy Nora w końcu zasiadła przy biurku, zostało jej niewiele czasu. Próbowała doczytać najważniejsze informacje o Ninette i jej rozwodzie, podczas gdy autobus wlókł się wąskimi uliczkami północnego Londynu, zbierając z każdego przystanku uczniów i emerytów.

Przejrzała kilka wywiadów w internecie, balansując z iPadem na kolanach i robiąc notatki.

Dziś Ninette wyglądała inaczej niż tamta dwudziestotrzyletnia modelka z branży bieliźnianej z Randers, która wzięła szturmem reality show, całując się z większością chłopaków i nie odpadając z programu przy kolejnych głosowaniach. Usta miała znacznie pełniejsze, a piersi tak duże i sterczące, że można było zacząć wątpić w niepodważalność prawa ciążenia.

Ninette przeprowadziła się do Londynu, by wybić się w branży międzynarodowego modelingu, ale jej kariera nie trwała długo. Nie dlatego, że z jej idealnym ciałem, oszałamiającym uśmiechem i klasyczną nordycką urodą coś było nie tak. Stało się tak, ponieważ podczas przyjęcia w hotelu Dorchester przypadkowo wylała dirty martini na Antona Bugakowa, człowieka, który zawsze dostawał to, na co wskazał palcem. Tamtego wieczora postanowił wskazać na Ninette.

Nora rozumiała, dlaczego modelce trudno było mu się oprzeć. Bugakow był przystojnym mężczyzną pod pięćdziesiątkę, noszącym nieskazitelne garnitury od Armaniego. Ironiczny uśmiech na ustach zdradzał, że owszem, doskonale wiedział, iż zarówno okulary słoneczne, jak i napakowani ochroniarze ganiający za nim jak dwa wierne buldogi to banał. Podobnie jak jacht, sportowy wóz i fakt, że poszukiwał zdobycznej żony wśród blondynek, którym chętnie sam zamówiłby oraz sfinansował piersi, i że jest mu totalnie wszystko jedno, co myślą na ten temat inni.

Robił to, na co miał ochotę, więc dwa dni po zapoznaniu Ninette uznał za stosowne wysłać swojego sekretarza na jedną z sesji fotograficznych modelki, by wręczyć jej diamentową bransoletę od Bulgari wraz z zaproszeniem na kolację.

Niecały rok później byli już po ślubie. Ninette zamieszkała w trzykondygnacyjnym domu z ogrodem w Chelsea i odtąd tylko Bugakowowi było wolno oglądać ją w bieliźnie.

Wystawne wesele odbyło się dziesięć lat temu. Wzięła w nim udział ponad połowa drużyny piłkarskiej Chelsea, a Putin rzekomo przesłał nowożeńcom w prezencie zestaw kijów golfowych, usprawiedliwiając swoją nieobecność koniecznością udziału w spotkaniu grupy G8.

Teraz para się rozwodziła. Jeśli wierzyć brytyjskim tabloidom, gdyby przy rozstaniu Ninette zainkasowała wiele milionów funtów, to z miejsca wskoczyłaby na listę najbogatszych Duńczyków.

O ile oczywiście Bugakow będzie skłonny dobrowolnie podzielić się z nią majątkiem – a niewiele na to wskazywało. Nora znalazła artykuł z „The Sun”, który informował, że Rosjanin podobno wynajął tę samą adwokatkę co pewien znany gwiazdor rocka.

Podczas sprawy rozwodowej rockmana adwokatka doprowadziła przyszłą eksżonę gwiazdora do takiego stanu, że kobieta z wściekłości cisnęła w nią segregatorem. Kiedy zszokowani ludzie zebrani na sali sądowej pogrążyli się w ciszy, prawniczka spokojnie poprawiła garsonkę, odwróciła się do sędzi i zauważyła, że oto wysoki sąd miał okazję być świadkiem niezrównoważonego zachowania, które doprowadziło jej klienta do wniesienia o rozwód.

Ale podział pieniędzy nie był jedyną kwestią, w której Ninette i Anton Bugakowowie nie mogli się dogadać. Największym punktem spornym był Nicholas, ośmioletni syn pary. Bugakow chciał zatrzymać go w Londynie, wysłać do Eton, a potem do Cambridge i wykształcić go tak, by syn przejął AB Oil i wszystkie inne firmy należące do rodziny. Ninette natomiast upierała się, że chłopcu najlepiej zrobi dorastanie w Randers.

Nora już sobie wyobrażała ten artykuł: cudnej urody dziewoja, stojąca obiema nogami na jutlandzkiej ziemi, kontra podły rosyjski gangster. Klikalność takiego artykułu w Danii była gwarantowana, szczególnie jeśli oprawi się go zdjęciami z kariery zawodowej Ninette i floty samochodowej składającej się z kilku modeli porsche Bugakowa.

Przesłuchanie w sprawie prawa do opieki nad dzieckiem rozpocznie się w poniedziałek.

Nora przeszukała archiwum mejlowe i znalazła numer telefonu przyjaciółki swojej przyjaciółki, poznanej na przyjęciu urodzinowym w Richmond, gdzie tamta zabawiała ją lekko zanonimizowanymi anegdotami o rozwodach celebrytów, w których specjalizowała się jej kancelaria adwokacka.

Vera Vianka odebrała telefon od razu i gdy tylko Nora obiecała, że nie wymieni jej nazwiska na łamach „Globalt”, powiedziała prosto z mostu:

– Ninette nie ma szans na zatrzymanie dziecka. Dobrze znam adwokatkę, którą on zatrudnił, i wiem, ile ona kosztuje. To dowód na to, że Bugakow zrobi wiele, by wygrać.

– A co to dokładnie oznacza?

– Nie cytuj mnie, proszę, nawet bez podawania nazwiska, ale wygląda na to, że będzie naprawdę brzydko. Przyglądałam się podobnym sprawom ludzi o… jak by to ująć… podobnym pochodzeniu i kontaktach co Bugakow. Nie spoczną, dopóki nie wygrają, a do tego postępują zgodnie ze znanym schematem.

– Jakim?

– Najpierw twierdzą, że doszło do zdrady. Czasami to prawda, czasami nie. Jeśli to nie wyjdzie, to zawsze istnieje trik Demeszewa.

– Trik Demeszewa?

– Żona Demeszewa zaczęła sprawiać kłopoty, więc gość wynajął kilku lekarzy, by zaświadczyli przed sędzią, że kobieta cierpi na poważne zaburzenia psychiczne: ma myśli samobójcze, histerię i paranoję. Im usilniej zaprzeczała i wyjaśniała, że mąż opłacił zeznania tych medyków, tym bardziej paranoicznie brzmiały jej zeznania. Sprytne.

– Czy takie rzeczy dzieją się naprawdę? – spytała Nora z niedowierzaniem.

– Owszem – odparła Vera sucho.

Kiedy się rozłączyły, Nora przez kilka minut na zmianę to popatrywała na pusty ekran, to wyglądała przez okno, gdzie Belsize Park kulił się w lutowym zimnie. Właściciel warzywniaka przesunął pomarańcze głębiej pod markizę. W kafejce po przeciwnej stronie ulicy zebrał się spory tłumek. Nora rozważała, czyby się tam nie przejść po kubek gorącej czekolady, ale postanowiła, że najpierw skończy robotę. Wzięła głęboki wdech i zaczęła pisać.

Czterdzieści minut później postawiła ostatnią kropkę i zadzwoniła do dyżurnego internetowej redakcji gazety, by go poinformować, że materiał jest gotowy do publikacji.

– Najwyższy czas! – burknął, ale Nora nie miała siły wdawać się w kolejną bezsensowną kłótnię.

Przeciągnęła się, poszła do kuchni i nastawiła wodę na herbatę. W ciągu kilku godzin biały śnieg zmienił się w ciemnoszarą breję, przez którą brnęły duże, czerwone autobusy piętrowe i londyńskie taksówki, pełznące przez gęsty ruch uliczny niczym czarne skarabeusze.

Abioni wciąż nie odbierał, gdy kolejny raz do niego zadzwoniła. Nie dawało jej to spokoju. Czy powinna zgłosić to na policję? Profesor im nie ufał, a poza tym co właściwie miałaby im powiedzieć?

Zanim woda w czajniku się zagotowała, Nora zdążyła włożyć kozaki, zostawiając na pastwę losu pusty kubek na herbatę. Dziennikarka tymczasem znalazła się na ulicy, machając na taksówkę.

Dwie godziny później wróciła, niczego nie wskórawszy. Zmarznięta, głodna i nie mając pojęcia, gdzie może przebywać Abioni.

Udała się z powrotem na cmentarz i choć przechodziły ją od tego ciarki, spacerowała wzdłuż ogrodzenia, by zajrzeć do środka za pogrążone w ciemności drzewa.

Na cmentarzu panowała cisza i Nora zostawiła na poczcie głosowej profesora tyle wiadomości, że zapełniła mu skrzynkę.

Rozdział 4 

Zimowa pogoda zmieniła Primrose Hill w wielkie bajoro, więc Nora kilka razy nieomal straciła równowagę na śliskim podłożu. Nie robiło to wrażenia na Enzie, okutanym długim, robionym na drutach szalikiem. Wykrzykiwał tylko kolejne polecenia, ściskając w dłoniach duży papierowy kubek z kawą parującą w chłodnym porannym powietrzu.

Włoski trener kick-boxingu miał własną wizję rozgrzewki przed treningiem. Najbardziej satysfakcjonował go mianowicie widok biegającej Nory, podczas gdy on sam odpoczywał.

Dziennikarka ciężko dyszała, wdrapując się po raz trzeci na szczyt wzgórza, od którego wziął nazwę ów sielankowy park w północnej części Londynu.

Około drugiej w nocy Nora odpuściła dalsze telefony do Abioniego. Mężczyzna nie odpowiadał też na mejle. Postanowiła zatem, że jeśli profesor się z nią dziś nie skontaktuje, będzie musiała zadzwonić na policję. Mniejsza z tym, czy Abioni miał do nich zaufanie.

Wreszcie Enzo kazał jej zbiec ze wzgórza i zaczęli pracować nad kopnięciem z obrotu, które zdaniem trenera było w wydaniu Nory absolutnie niedopuszczalne.

– Ile razy mam powtarzać? Z biodra! To tam drzemie twoja prawdziwa siła – krzyczał z poczuciem dramatyzmu i gestykulacją, która wydawała się naturalniejsza w ubogiej dzielnicy Pizy, gdzie dorastał, niż pośrodku jednej z najmodniejszych londyńskich dzielnic boho.

Przemusztrował ją, aż w zimowym chłodzie jej plecy zlały się potem, i nie odpuścił, dopóki nie uznał kopniaka za mniej więcej zadowalający. Następnie przeszli do ciosów sierpowych i kiedy Enzo właśnie groził Norze dodatkową przebieżką, z opresji uwolnił ją telefon.

Spojrzała na ekran ze zdumieniem; dzwonił Spencer, kierownik jednostki Scotland Yardu zajmującej się seryjnymi mordercami. Poznała go przy okazji wcześniejszej sprawy i choć się nie zaprzyjaźnili, żywili wobec siebie coś na kształt wzajemnego szacunku, który zrodził się podczas walki po tej samej stronie z przestępcami pokroju Billa Hixa i jego zauszników. Niestety szacunek ten nie sprawiał, że Spencer odpowiadał, gdy Nora próbowała wziąć go na spytki.

– Sand – odebrała zasapana.

– Proszę, by pani tu jak najszybciej przyjechała. Chcemy z panią pomówić – oświadczył Spencer.

– O co chodzi?

– Wolałbym porozmawiać o tym w biurze.

Nora sprawdziła godzinę. Zostało jej jeszcze dwadzieścia minut treningu, po którym musiała wrócić do domu i się wykąpać.

– Mogę przyjechać za półtorej godziny.

– Będziemy zobowiązani, jeśli przyjedzie pani natychmiast – odparł Spencer zdecydowanym głosem.

– Właśnie mam trening. Jeśli mam rzucić wszystko, to może wyjaśni mi pan, dlaczego mam to zrobić? – powiedziała łagodnie.

Spencer westchnął.

– Okej. Zna pani niejakiego Kweko Abioniego?

Pytanie momentalnie starło uśmiech z jej twarzy, a pot na plecach wydał jej się nagle lodowaty.

– Tak.

– Czy może go pani opisać?

– Dlaczego? – spytała zaniepokojona.

– Proszę to po prostu zrobić.

Nora w krótkich słowach opisała masywną sylwetkę, brązowe oczy, włosy, które zaczynały siwieć na skroniach, i obszerny, ciemnozielony płaszcz, który Abioni miał wczoraj na sobie.

– Proszę tu przyjechać. Gdzie pani jest? Millhouse panią przywiezie.

 

Niecałe pół godziny później pożegnała się z Enzem i stanęła na rogu przy Albert Road, gdy podjechał po nią Millhouse w butelkowozielonym mini cooperze.

Nora próbowała zmyć z siebie pot w damskiej toalecie przy placu zabaw, ale i tak miała bolesną świadomość, że trudno jej będzie ukryć fakt, iż większość poranka spędziła na kick-boxingu.

– Przykro mi, najchętniej poszłabym pod prysznic, ale Spencer nie dał mi wyboru – powiedziała, uchylając okno samochodu.

Millhouse skinął głową.

– Wiem.

– Coś się stało Abioniemu?

Millhouse obrzucił ją spojrzeniem.

– Obiecałem Spencerowi, że nic nie powiem, dopóki nie spotkamy się w gabinecie.