Nora Sand. Tom 4: Gra milczenia - Lone Theils - E-Book

Nora Sand. Tom 4: Gra milczenia E-Book

Lone Theils

0,0

Beschreibung

Angielska prowincja, zabójstwo stróża prawa i zmowa milczenia. Częściowo oparta na prawdziwej historii. Nora Sand jest w Tajlandii, dystansując się od problemów, gdy dociera do niej wieść o brutalnym zabójstwie w Anglii. Wkrótce zostaje wysłana do cichego miasteczka Toppingham, gdzie na lokalnym policjancie dokonano dekapitacji za pomocą bułatu. Zamieszczone w sieci wideo wskazuje na atak terrorystyczny. Jednak Nora odkrywa, że miasteczko skrywa bolesny sekret, którego strzegą nawet lokalni stróże prawa. Sekret, za który ktoś jest gotów zabić, i to nie raz... To czwarta część serii o dziennikarce Norze Sand. Idealna dla fanek i fanów Camilli Läckberg!

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 354

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Lone Theils

Nora Sand. Tom 4: Gra milczenia

Tłumaczenie Joanna Cymbrykiewicz

Saga

Nora Sand. Tom 4: Gra milczenia

 

Tłumaczenie Joanna Cymbrykiewicz

 

Tytuł oryginału Stilleleg

 

Język oryginału duński

© Lone Theils 2019 by Agreement with Grand Agency.

Cover image: shutterstock

Copyright ©2019, 2024 Lone Theils i SAGA Egmont

 

Wszystkie prawa zastrzeżone

 

ISBN: 9788728240939 

 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

 

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

 

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

Rozdział 1 

Bawół odgryzł kępę soczystej trawy i spojrzał na Norę, przeżuwając. Powtarzało się to każdego ranka, gdy dziennikarka zmierzała na pierwszą sesję dnia do krytej sali gimnastycznej w dżungli na skraju miasta Thong Sala. Wtedy temperatura była jeszcze znośna.

Nora przebrała się w bungalowie. Ominęła na wpół oswojonego psa, który kręcił się po szkole boksu tajskiego Diamond i już nawet nie uniósł głowy z porannej drzemki, gdy kobieta weszła na wysłużoną matę. Położyła rękawice i ochraniacze na łydki na skraju ringu i wyjęła półtoralitrowy bidon z wodą.

Wciąż senna i obolała po wczorajszym treningu, skinęła głową do dwóch facetów, którzy skakali na skakankach. Mon upierał się przy piętnastominutowej rozgrzewce na skakance, nim w ogóle raczył dopuścić swoich trenerów do różnorodnej grupki turystów, którzy przybyli promem z Ko Samui, by uczyć się boksu tajskiego od byłego mistrza.

Nora przywitała się z Joem z Toppingham, który pierwszy trening odbył w tym samym czasie co ona i został oddelegowany jako jej partner do sparingu. W przerwach, sapiąc, wymieniali się truizmami o tym, jak trudno im ćwiczyć w takiej wilgoci i przy takim upale. Joe opowiedział jej, że wziął trzymiesięczny urlop z pracy w gazecie „The Mercury” i pośmiali się razem, że oto dwoje dziennikarzy wylądowało na wyspie w Zatoce Tajlandzkiej i chce sobie nawzajem dokopać. Joe był wysokim, jasnowłosym, dwudziestokilkuletnim mężczyzną o wydatnych, twardych mięśniach. Ten skory do uśmiechu kolega po fachu miał na ciele tatuaż z napisem po tajsku, którego znaczenia nie znał, jak wyznał niefrasobliwie.

Kiedy trenowali przed zawieszonymi pod blaszanym dachem dużymi lustrami, Nora stwierdziła, że w niczym nie przypomina bladej, znękanej dziennikarki, która trzy tygodnie temu postanowiła oderwać się od świata i wyjechać z Londynu, by się zastanowić, co chce zrobić ze swoim życiem i karierą w „Globalt”. Brązowe włosy związała w koński ogon, by nie przeszkadzały jej podczas treningu; od potu robiły się zawsze o ton ciemniejsze. Oczy lśniły błękitem na nietkniętej makijażem twarzy, czerwonej z wysiłku po rozgrzewce ze skakanką. Skonstatowała trzeźwo, że z tym image’em i lśniącym od potu ciałem pasowałaby bardziej do wizerunku kalifornijskiej kulturystki niż duńskiej korespondentki z Londynu. Czuła też, że jej ramiona stały się twardsze, a jej kopnięcia wciąż mają moc, gdy ćwiczyła na wysłużonych oponach podwieszonych na szynach u sufitu i związanych tak, by tworzyły coś na kształt prymitywnych worków treningowych.

Nora spędzała w tym miejscu drugi tydzień i po cichu dziękowała losowi, że ma już za sobą etap, w którym po treningu własne ciało przywodziło jej na myśl jeden wielki, pulsujący rezerwuar kwasu mlekowego. Teraz po dwóch godzinach czuła się po prostu wykończona, a strój kleił jej się do skóry. Zbierała się właśnie do wynajętego bungalowu, w którym zamierzała zmyć z siebie pot.

– Moja dziewczyna chciałaby cię poznać – powiedział Joe, gdy rozciągali się razem po ćwiczeniach.

– Tak? A ona nie jest teraz w Toppingham?

– Nie, jest tutaj i chodzi na jogę. Też jest dziennikarką.

Nora się zastanowiła.

Nie miała siły na rozmowę o dziennikarstwie, brytyjskiej prasie i wszystkim tym, co przynależało do świata, od którego świadomie próbowała się odciąć. Już samo przebywanie w towarzystwie Joego i rozmowa po angielsku przywoływały wspomnienia o tym, od czego uciekła do Bangkoku, potem lokalnymi liniami lotniczymi przybyła na wyspę Ko Samui, a jeszcze później przez godzinę płynęła promem. Z tego samego powodu szerokim łukiem omijała gigantyczny angielski pub zlokalizowany tuż przy szkole boksu, wykończony imitacją muru pruskiego i ciemnymi panelami drewnianymi. Ogólnie miejsce to sprawiało wrażenie scenografii do filmu, którego nikt nie miał siły nakręcić.

Nora nie mogła się przekonać do tego, by tam zajść i zamówić fish & chips oraz litr piwa, skoro za ułamek tej ceny mogła wybrać się do miasta i spożyć tam zieloną sałatkę z papai i kurczaka po tajsku z grilla. Ale Joe miał inne plany.

– Może wyskoczymy dziś wieczorem na piwo do The Mason’s Arms? – zaproponował.

Nora skinęła głową, przeklinając własną uprzejmość przez całą krótką drogę powrotną do bungalowu.

Bawół stał tam, gdzie go zostawiła, i spoglądał na nią z rozczarowaniem.

***

Zjawiła się w pubie jako pierwsza. Siedziała wcześniej na małej werandzie przed swoim bungalowem, rozkoszując się zachodem słońca, olśniewającym barwami złota, różu i czerwonej pomarańczy, ale zmasowane ataki żarłocznych komarów na jej gołe nogi jak zwykle zepsuły jej te chwile, więc weszła do środka, by spryskać się preparatem na owady, który okazał się tak ostry, że zaczęła ją piec skóra. Teraz zaś tkwiła przy ciemnym, lakierowanym stole, czekając na Joego i jego dziewczynę.

Oprócz Nory w lokalu znajdowało się troje rumianych Brytyjczyków, którzy sprawiali wrażenie, jakby pierwszy tydzień w Tajlandii spędzili na pobieraniu nauki o tym, co się dzieje ze skórą podczas przebywania na słońcu bez kremu z filtrem. Na ścianie pustawego baru wisiał telewizor, zdaje się, że włączony na kanał Sky. Na ekranie pojawiały się na przemian klipy z gry w tenisa i długi ciąg meczów piłki nożnej. Nora zerknęła na drzwi w nadziei, że to będzie szybkie piwo.

Nagle na ekranie pojawił się spiker o poważnym wyglądzie, a na żółtym pasku na dole zamigał napis „Pilne: brytyjskiemu policjantowi odrąbano głowę. Podejrzewa się ISIS”.

– Halo? – Nora nie namyślając się, zawołała do barmana.

Ten wyszedł z kuchni z kwaśną miną.

– Tak?

– Może pan podgłośnić? – spytała, wskazując na ekran.

Mężczyzna odszukał pilota pod ladą i włączył dźwięk.

Nora wiedziała, że pracowicie wywalczony spokój właśnie odszedł do przeszłości. Wielodniowe wysiłki nakierowane na odzyskanie jako takiej harmonii, wyrażające się unikaniem internetu, pilnowaniem, by komórka była wyłączona, oraz treningami z Monem, wzięły w łeb. Dziennikarkę ogarnął niepokój, który odczuwała zawsze wtedy, gdy miały miejsce zdarzenia, o których chciała napisać.

– Muszę państwa ostrzec, że prezentowane zdjęcia są drastyczne – oznajmił spiker.

Jakość nagrania była fatalna, przez co widz miał wrażenie, że transmisja następuje prosto z przedsionka piekieł. Na ekranie, na tle czarnej płachty pojawił się mężczyzna ubrany w kominiarkę i mundur wojskowy. W jednej ręce trzymał coś w stylu staromodnego bułatu. Drugą rękę wyciągnął daleko od siebie i choć Sky wypikselował ujęcie z uwagi na co wrażliwszych widzów, to nie ulegało wątpliwości, że mężczyzna trzyma w dłoni odrąbaną głowę. W milczeniu. Triumfalnie.

„Akt terrorystyczny w Wielkiej Brytanii” – głosił napis na dole ekranu.

Podczas gdy spiker wyjaśniał, że rozchwiany obraz pochodzi z filmu wideo wrzuconego na YouTube’a w poniedziałek wieczorem, a potem z niego ściągnięty, Nora odnotowała, że dzień później policja wciąż nie dotarła ani do zwłok zabitego policjanta ani do domniemanego miejsca zbrodni.

Ze studiem połączył się reporter stojący przed budynkiem z muru z czerwonej cegły.

– Uzyskaliśmy potwierdzenie, że ofiara to 54-letni mężczyzna zatrudniony w policji, ale ze względu na rodzinę jego nazwisko nie zostało jeszcze ujawnione. Mężczyznę widziano ostatnio w piątkowe popołudnie, a policja nadal szuka jego zwłok – wyjaśniał dziennikarz.

Na ekranie pojawiło się ziarniste nagranie z czasu, kiedy policjant jeszcze żył. Choć obraz naprędce zamazano cyfrowo, na oczach policjanta widać było opaskę. Ubrany w wysłużony trencz klęczał, płaczliwie błagając o darowanie mu życia. Kilka razy zapytał też sprawcę, który najprawdopodobniej trzymał kamerę:

– Dlaczego? Co ja zrobiłem?

Ale tamten nie odpowiadał. Odstawił kamerę na stojak i podszedł do swojej ofiary, zwrócony tyłem do obiektywu. Kominiarka skrywała wszystko – kolor jego włosów, twarz i każdą emocję, która mogła się pojawić pod czarną maską z otworami na oczy. Potem podniósł bułat.

Nora już wcześniej prowadziła relacje z zamachów terrorystycznych, ale to tutaj było czymś nowym. Zimne, cynicznie odebranie komuś życia przed kamerą. Pierwszy raz od chwili wyjazdu z Bangkoku sięgnęła do torebki po komórkę. Gdy jej dłoń się na niej zacisnęła, drzwi do pubu się otworzyły i do środka wszedł Joe w towarzystwie swojej partnerki. Dziewczyna ruszyła do stołu Nory, a Joe zbliżył się do baru.

– Lager, pasuje? – zapytał Norę.

Potaknęła.

– Cathy – przedstawiła się dziewczyna, podając jej wytatuowaną henną dłoń.

– Nora – odparła Sand, niechętnie odrywając wzrok od ekranu.

– Co oglądasz?

– ISIS zabiło u nas policjanta.

– U nas w Anglii? Gdzie dokładnie?

Nora skinęła głową, nasłuchując, co miał do powiedzenia reporter.

Do stolika podszedł Joe i na widok dziennikarza przed komendą policji z hukiem postawił na blacie kufle piwa.

– Co się dzieje?

Nora wskazała na żółty pasek na dole ekranu.

– Policjant został zamordowany przez Państwo Islamskie. Jeszcze niewiele wiedzą.

– Ale oni stoją przed komendą w Toppingham! Mój brat tam pracuje – powiedział Joe, wyjmując komórkę z kieszeni na piersi.

Cathy zakryła usta ręką.

– Och! Mam nadzieję, że wszystko z nim dobrze.

Joe nie odpowiedział. Podszedł do drzwi z komórką przy uchu. Nora słyszała, że dodzwonił się w momencie, w którym wyszedł na zewnątrz na wilgotny upał i zatrzasnęły się za nim drzwi. Po kilku minutach, gdy w telewizji Sky leciała nieistotna dla nich prognoza pogody, Joe wrócił, spocony i blady.

– Mój brat jest cały i zdrowy, tylko głęboko wstrząśnięty. Mówi, że facet z filmu to Ed Crow – powiedział, zwracając się do Cathy.

– Wow! – wykrzyknęła kobieta, biorąc solidny łyk piwa.

Nora spoglądała od jednego do drugiego.

– Znacie zamordowanego?

Joe skinął głową, patrząc w stół.

– Kim on był? – wypytywała Sand.

– Szefem mojego brata, ale tak naprawdę kimś więcej. Przyjaźnili się, odkąd pamiętam. W tym samym czasie zaczęli pracę w policji, Ed był drużbą na ślubie mojego brata. Chris jest tym zszokowany.

Joe nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo zadzwonił jego telefon i ponownie musiał wyjść na zewnątrz.

Cathy siedziała, patrząc w ekran telewizora, na którym znów pokazywano film z wypikselowaną, odrąbaną głową. Jej opalona skóra wyzierająca spod kolorowej, batikowej tuniki wydała się nagle bardzo blada.

– To straszne. Nawet Crow na to nie zasłużył.

– Co masz na myśli?

Cathy wzruszyła ramionami.

– Joe pewnie tak tego nie postrzega, w końcu gość przyjaźni się z jego bratem. Czy raczej przyjaźnił – poprawiła się. – Ale to skończony łajdak. Skorumpowany do szpiku kości.

– Dlaczego twoim zdaniem ISIS go sobie upatrzyło?

Dziewczyna zastanawiała się przez chwilę.

– Pewnie po prostu wyprzedziło wszystkich.

– Jak to?

– Facet miał setki wrogów. Wiem, bo przez ostatnie trzy lata pisałam o Toppingham. Uwierz mi, Crow miał w tym mieście niewielu przyjaciół.

– Dlaczego?

Cathy nie zdążyła odpowiedzieć, bo wrócił wciąż blady Joe.

– Właśnie rozmawiałem z mamą. Mówi, że Chris jest bardziej wstrząśnięty, niż chce przyznać. Mama prosi, żebym wrócił do domu – wyjaśnił, po czym spojrzał na Norę.

– Będę musiał wrócić do hotelu, by się dowiedzieć, jak przebukować bilety. Przykro mi, że wystawiliśmy cię do wiatru.

Nora skinęła głową.

– Oczywiście, rozumiem.

Cathy uścisnęła ją pospiesznie, po czym wstała od stołu.

– Szkoda, że nie miałam okazji cię poznać. Mam nadzieję, że zobaczymy się innym razem.

– Może wcześniej, niż sądzisz – odparła Nora.

Jeszcze zanim Joe i Cathy odpalili wypożyczony motocykl, Sand odszukała komórkę, włączyła ją i wstukała kod do sieci wi-fi pubu. Jej palec zawahał się na chwilę, po czym pożegnała się ze spokojem ducha i wcisnęła „Połącz”.

W komórce było czternaście nieodebranych połączeń. Jeden od Andreasa i jeden od taty. Pozostałe dwanaście wykonał Krab, jej niezmordowany szef z „Globalt”, którego zdaniem prawo do dysponowania czasem londyńskiej korespondentki pokrywało się mniej więcej z godzinami otwarcia sklepu całodobowego.

Szkopuł w tym, że Nora nie wiedziała, czy nadal jest korespondentką z Londynu. Czasopismo znalazło się w tarapatach, ale istniała możliwość zdobycia pieniędzy z funduszu kapitałowego, na którego czele stał rosyjski oligarcha, Anton Bugakov. Niestety w wyniku sprawy, w której eksżona Bugakova uprowadziła ich syna do Danii, Rosjanin żywił do Nory urazę – i tylko on wiedział dlaczego. Nikt nie powiedział tego wprost, ale Nora była pewna, że inwestycja Bugakova, groszowa w kontekście warunków finansowych oligarchy, była próbą zemsty na Norze. Gdy Krab wyjawił, że Rosjanin chce się jej pozbyć z Londynu, najgorsze przeczucia dziennikarki się potwierdziły.

Podczas ostatniej rozmowy z Norą Krab zaproponował, by Sand przez jakiś czas przeniosła pracę do Danii. O Bugakovie nikt nie wspominał z nazwiska, ale jego obecność unosiła się nad tą rozmową jak poranny smog nad dzielnicą przemysłową Jekaterynburga. Nieuchwytny, ale w większych dawkach trujący.

Nora poprosiła o czas do namysłu, na co Krab niechętnie przystał, świadom faktu, że postawił ją przed prawie niemożliwym wyborem: porzucić życie w Londynie lub ryzykować utratę pracy. Po trzech bezsennych nocach Nora zakupiła bilet do Tajlandii i zarezerwowała pobyt w szkole boksu tajskiego Mona na Phangan.

Zaraz po tym, jak otworzyła skrzynkę mejlową, cały spokój się ulotnił. Na Norę czekało ponad trzysta mejli.

Z rozmysłem pominęła te od Kraba; to może jeszcze poczekać. W skrzynce znalazła też wiadomość od Andreasa, jej dawnego kolegi z liceum, który zawitał do Londynu. Nora straciła głowę dla tego policjanta o brązowych oczach, którego uśmiech sprawiał, że rozpływała się niczym zamek z piasku podczas przypływu.

Ale szczęście z Andreasem miało trwać tylko w pożyczonym czasie. Zanim Andreas zszedł się z Norą, zapłodnił swoją byłą dziewczynę Birgitte i teraz mieszkał z nią i małą Violą w Danii. Nora próbowała dać sobie z nim spokój, ale ani ciemnowłosy wydawca Tom Craven o poczuciu własnej wartości wielkości Walii, ani pięćset kopniaków dziennie w zdezelowane opony pod okiem Mona nie były w stanie usunąć z jej organizmu osobliwego bólu po stracie Andreasa.

W pewnym sensie pocieszała ją myśl, że może on także nie potrafił wyrzucić jej z serca.

Mejl od Andreasa był krótki.

„Mogłabyś zadzwonić? Viola jest ciężko chora, potrzebuję przyjaciela, A.”

Nora sprawdziła datę; wiadomość pochodziła sprzed pięciu dni. Godzina w telefonie pokazywała dwudziestą pierwszą z minutami w Thong Sala, czyli w Kopenhadze trwało późne popołudnie. Postanowiła, że napisze ostrożny mejl, nie chcąc ryzykować, że zadzwoni do Andreasa, gdy obok będzie Birgitte.

 

„Dopiero odczytałam mejl od Ciebie. Wszystko z nią dobrze?”

Czekając na odpowiedź, przejrzała pozostałe wiadomości i odnalazła jedną od taty, który pomimo – a może właśnie z powodu – swojej akademickiej proweniencji nigdy nie potrafił zachować w mejlach naturalnego tonu. Od internetu wolał oprawne w skórę książki historyczne, ciągnące się metrami w jego gabinecie w domu i na uczelni.

„Droga Leonoro Christine! Mam nadzieję, że na wyjeździe mile upływa Ci czas. W domu wszystko dobrze, Bessie sąsiada się oszczeniła. Zastanawiam się nad przygarnięciem jednego pieska. Elvira mówi, że codzienne długie spacery dobrze mi zrobią. Kiedy wracasz? 10. świętujemy urodziny Davida. Wiesz, jaki on jest, gdy coś odstaje od normy.

Pozdrawiam serdecznie

Tata”

 

Kiedy Nora zastanawiała się nad odpowiedzią, która uspokoiłaby tatę i zapewniła go, że również w tym roku pojawi się na urodzinach brata, by delektować się rodzinną sielanką, zadzwonił telefon.

– Mówi Sand – odebrała.

– No, wreszcie! – powiedział poirytowany Krab, jakby skończyli rozmowę przed dziesięcioma minutami.

Nie odparła, próbując w myślach wyliczyć, ile może kosztować połączenie z komórką z Kopenhagi.

– No, ale mam nadzieję, że miałaś wspaniałe wakacje – ciągnął Krab niezrażony.

Nora odburknęła coś, co można było zinterpretować według własnego uznania, a co Krab od razu zrobił.

– To super, ale koniec obijania. Wracaj do domu, do roboty.

– Gdzie do domu? – spytała Nora z sercem w gardle.

Uznała, że jeśli przydzielił jej jakieś przypadkowe miejsce w redakcji spraw krajowych, nie pytając jej o zdanie, to jest to absolutnie niedopuszczalne. Byłaby to wręcz sprawa dla męża zaufania, którego Nora spotkała tylko raz podczas spotkania przedświątecznego trzy lata temu i z którym potem już nie miała do czynienia, ale który, zdaje się, miał na imię Dan.

– Oczywiście do Toppingham! Rozpętało się tam piekło, atak ISIS na policję. Wchodzimy w nową fazę terroryzmu w Europie, więc ważne, żebyś znalazła się na miejscu, Sand. Nikt inny w redakcji nie zajmie się tym tak dobrze, jak ty.

Nora wiedziała, że Krab ma rację, ale ani myślała mu ją przyznawać.

– Właściwie to chciałabym poznać swój aktualny status w redakcji, nim rzucę wszystko, czym się zajmuję, i…

– Momencik – przerwał jej Krab, po czym Sand usłyszała, jak szef krzyczy w tle: – Anette? Wybierasz się do domu?

Do uszu Nory dotarła niewyraźna odpowiedź.

– Nie możesz zostać jeszcze z pięć minut?

Więcej mamrotania.

– Musimy zabukować bilet dla Sand. Jest w Tajlandii, a musi się dostać do Toppingham. Na wczoraj.

Po chwili rozległo się:

– Dziękuję! – I Krab wrócił do rozmowy z Norą.

– Dobrze, Anette prześle ci bilety mejlem. Zgadamy się, jak już dotrzesz na miejsce.

– Tylko chciałabym zaznaczyć, że…

Ale Krab zdążył się już rozłączyć, więc Nora postanowiła, że ze zbesztaniem szefa musi poczekać na powrót do Europy.

***

Następnego dnia parę minut po piątej rano Mon zatrąbił klaksonem przed bungalowem Nory. Dziennikarka wrzuciła zieloną walizkę na tył jego czerwonego pick-upa i wsiadła do szoferki. Nawet o tej porze dnia ruchy Mona były pełne spokoju, pewności i gracji, dzięki którym zyskał przydomek „Stojąca Fala”. Już przy pierwszym spojrzeniu jego sposób poruszania się skojarzył się Norze z pełnymi wdzięku ruchami konika morskiego. Nawet gdyby ćwiczyła do końca swoich dni, i tak nigdy by się tego nie nauczyła.

Mon przez pierwszy dzień się jej przyglądał, po czym spokojnym i zdecydowanym krokiem podszedł do niej po treningu, chcąc poprawić jej postawę.

– Twój problem polega na tym, że przez cały czas jesteś w gotowości, jakbyś szykowała się do walki. To bardzo agresywne – powiedział cicho.

Nora spojrzała na niego zaskoczona.

– Ale przecież się szykuję. Boks tajski jest sportem walki.

Mon uśmiechnął się łagodnie.

– Nie, skąd. Być może to najważniejsza rzecz, jakiej mogę cię nauczyć – rzekł.

Gdy tylko wjechali na szosę prowadzącą do przystani promowej, z nieba lunął tak spektakularny deszcz, że miało się wrażenie, jakby się wjeżdżało prosto pod rozszalały wodospad. Na Monie nie robiło większego wrażenia, że deszcz zacina, siekąc smukłe palmy, i zręcznie wymijał wielkie kałuże, które zaczęły momentalnie zbierać się na drodze.

Siedzieli w samochodzie na nabrzeżu, czekając, aż prom zawinie do portu i zabierze pasażerów na pokład.

– Czym się właściwie zajmujesz, że musisz tak szybko wracać do domu? – spytał Mon, spoglądając na turkusowe kutry rybackie kołyszące się od deszczu.

– Jestem dziennikarką. Żyję z pisania, dzień w dzień.

Spojrzał na nią z czymś w rodzaju szacunku.

– To chyba trudne?

Nora wzruszyła ramionami.

– Właściwie nie. Trudne jest to, co robisz ty. Pisanie jest najłatwiejszą rzeczą na świecie.

– Nie dla mnie – skwitował Mon.

Spojrzeli po sobie i oboje parsknęli śmiechem. Potem Nora wzięła głęboki wdech i wysiadła na deszcz, a Mon wyciągnął z paki jej walizkę. W ciągu dziesięciu sekund byli kompletnie przemoczeni.

– Szczęśliwej podróży, Noro Sand, która pisze – powiedział z powagą.

– Dziękuję, Stojąca Falo – odparła.

Weszła na prom i usiadła pod pokładem, wybierając się do Ko Samui, Bangkoku, Londynu i wreszcie do Toppingham.

Wakacje się skończyły.

Rozdział 2 

Nora odnosiła wrażenie, że dekret stanowiący o tym, iż kwiecień jest oficjalnie miesiącem wiosennym, nie dotarł do Yorkshire. Gdy kilka minut po dwunastej wysiadła na stacji, zimny, siekący deszcz zmoczył jej twarz, dobitnie dając jej do zrozumienia, że doznania w towarzystwie Mona i jego bawołu przypadły w udziale komuś innemu. Sand poczuła się tak, jakby wkroczyła prosto w pierwszą linijkę swojego ulubionego poematu, Ziemia jałowa, zawierającą twierdzenie, że kwiecień jest najokrutniejszym miesiącem ze wszystkich. Nora pamiętała dokładnie, jak bardzo poemat T.S. Elliota ją poruszył, gdy przeczytała go po raz pierwszy jako nastolatka. Pamiętała, jak zanurzyła się w świat, w którym nazwano po imieniu beznadziejną tęsknotę towarzyszącą jej jak cień bez względu na to, czy obracała się za siebie czy nie. Otrząsnęła się z tych myśli i pojechała taksówką do Standardu – hotelu, w którym nocleg zarezerwowała sobie w pociągu.

Na podłodze pokoju na drugim piętrze leżał dywan kojarzący się z hotelem z Lśnienia Stanleya Kubricka. Duże, prostokątne kształty zdążyły spłowieć przez lata i wesołe barwy podstawowe, królujące na dywanie w jego pierwotnej wersji, były teraz tylko smutnym wspomnieniem.

Okno wychodziło na park, gdzie na ławce siedziały dwie uczennice, odpalając jednego papierosa od drugiego. Deszcz przestał padać i Nora domyśliła się, że dziewczyny musiały dać nogę z monumentalnego budynku z piaskowca zlokalizowanego tuż przy parku. Widniejący na froncie gmachu napis głosił, że mieści się w nim szkoła dla dziewcząt św. Heleny. Po chwili jedna z dziewczyn wstała i podejrzenie Nory, że obie panie są wagarowiczkami, wzięło w łeb, gdy nastolatka wyjęła dziecko z wózka, który Nora dopiero teraz zauważyła.

Położyła komputer na wąskim stoliku pod oknem, próbując pogodzić się z myślą, że już nie znajduje się w Tajlandii. Gdy dzisiejszego poranka dotarła do mieszkania na Belsize Park w północnej części Londynu, jedyne, na co miała ochotę, to położyć się we własnym łóżku i rozprostować kości po długich godzinach spędzonych w samolocie. Nadludzkim wysiłkiem posortowała jednak pocztę, podlała usychające rośliny pustynne oraz sukulenty i zabrała się do pakowania walizki na weekendowy wyjazd: ciepłe ubrania i ostatnia partia czystej bielizny, która pozostała w mieszkaniu. Komputer powędrował do torebki w towarzystwie pliku na wpół zapisanych notesów.

Na stacji King’s Cross kupiła gazety i kawę z tyloma szotami espresso, ile się dało zmieścić w kubku. Dopiero po wypiciu połowy zawartości znalazła w sobie siłę, by zadzwonić do Kraba i zameldować się pod sztandarami „Globalt” ku niekłamanej radości szefa.

Andreas nie odpowiedział na jej mejl; Nora obiecała sobie solennie, że napisze do niego z pociągu, ale zaraz po zajęciu miejsca zapadła w głęboki sen, przerwany przez kontrolera, który nie wykazał najmniejszego zrozumienia dla faktu, iż jedna z jego pasażerek nadal funkcjonuje w czasie tajskim i wygonił ją z pociągu w Sheffield, by zdążyła na przesiadkę do Toppingham.

Wciąż odczuwała zmęczenie i jetlag, więc z wdzięcznością powitała cywilizowany brytyjski zwyczaj uznający za prawo człowieka możliwość zrobienia sobie herbaty nawet w najobskurniejszym hotelu.

Sprawdziła w internecie „Mercury’ego”. W pośpiechu nie zdążyła wziąć numeru ani od Joego, ani od Cathy, ale przecież wiedziała, gdzie pracują, a to już był jakiś punkt zaczepienia.

Numer telefonu Joego znajdował się pod jego zdjęciem na stronie gazety; zachęcał wszystkich dysponujących ciekawym materiałem z Toppingham i okolic do pisania lub dzwonienia bezpośrednio do niego. Nie ma nieistotnych historii! Wszystkie zgłoszenia traktowane są z pełną dyskrecją – zaręczał.

– Joe Foster – odebrał telefon. Początkowo w jego głosie słychać było zaskoczenie, a sam Joe sprawiał wrażenie zajętego, ale gdy Nora wyjaśniła, że przebywa obecnie w Toppingham, kolega się rozpogodził.

– Muszę jeszcze skończyć artykuł, ale może wypijmy piwo za parę godzin przy fajrancie? – zaproponował i podał jej nazwę pubu położonego pięć minut spacerem od hotelu.

Po skończonej rozmowie Nora odszukała numer jednego z informatorów, do których się czasem zwracała przy okazji spraw związanych z Państwem Islamskim. Victor Grunch pracował kiedyś w brytyjskim wywiadzie, gdzie specjalizował się w dżihadystach, ale od tamtej pory minęło sporo lat. Teraz posiadał własną firmę i utrzymywał się dzięki prywatnym spółkom z całego świata, które potrzebowały porad z zakresu bezpieczeństwa. Za każdym razem, gdy dzwonił do niego dziennikarz, postrzegał to jako możliwość dodatkowej reklamy dla Grunch Security Solutions i nigdy nie omieszkał przypomnieć Norze, że ma wymienić nazwę firmy, jeśli będzie go cytowała w „Globalt”. Nora na to przystawała, bo facet naprawdę znał się na rzeczy. Poznała go na konferencji o bojownikach ISIS, którzy wrócili do domów; był tam jednym z głównych prelegentów. W przeciwieństwie do większości ekspertów w prawdziwej służbie bezpieczeństwa, Grunch nie należał do ludzi ukrywających się za zagadkowymi sformułowaniami i niedopowiedzeniami. Jego wnioski były równie jednoznaczne, co szerokie, czerwone szelki, które stały się jego znakiem firmowym.

Gdy tylko odebrał telefon, Nora usłyszała, że jest zajęty.

– Grunch. Z kim rozmawiam?

Sand się przedstawiła.

– Ta-ak, pamiętam panią. Siedzę w samochodzie, ma pani pięć minut, proszę mówić – zachęcił.

– ISIS w Toppingham? Jak to rozumieć?

– Dwie opcje: albo bojownik, który wrócił z Syrii, albo jeden z pozostałych.

– Pozostałych?

– Tak. Taki, któremu w ogóle nie pozwolono wyjechać. Potrafią być równie groźni.

– Jak to?

– Młodzi ludzie radykalizujący się online. Ich rodzice sądzą, że są bezpieczni, bo siedzą w domu i nie zadają się z gangami czy z radykalnymi imamami, a tymczasem ich dzieci w swoich pokojach oglądają wideo z Daesh, w których gloryfikuje się świętą wojnę. Pokazują tam, jak Państwo Islamskie pomaga Syryjczykom, którzy doznali tortur i przemocy ze strony bojówek Baszszara al-Asada. Bojownicy świętej wojny rozdający jedzenie i słodycze osieroconym dzieciom.

– Ale chyba istnieją jakieś granice tego, jaki wpływ może wywrzeć na człowieka oglądanie filmów online? Dlaczego rodzice tych dzieciaków niczego nie dostrzegają?

– Zdziwiłaby się pani, jak to potrafi szybko pójść i czego może dokonać sprawnie przeprowadzona propaganda. Kiedy któryś z ich „łowców talentów” zagnie na kogoś parol, to często bitwa jest już przegrana. Ci ludzie są szkoleni do przebywania w samotności i izolowania innych ludzi od otoczenia. Sprawiają, że dzieciaki czują się ważne, a poczucie konspiracji tylko wzmacnia to poczucie: zostałeś przez nas wybrany. Nie wolno ci rozmawiać z innymi o twoim świętym zadaniu dla Allaha. Atak terrorystyczny w Londynie trzy lata temu, pamięta go pani?

Nora aż za dobrze pamiętała ten potworny wieczór, kiedy na jednym z licznych londyńskich mostów samochód dostawczy wjechał w tłum ludzi.

– Za atakiem stał 21-letni chłopak. Rok wcześniej zamierzał wyjechać do Ar-Rakki i wziąć udział w wojnie. Ale jego młodsza siostra zaczęła coś podejrzewać i porozmawiała z imamem, który wykazał się przytomnością umysłu i skontaktował się z miejscową policją w Leicester, gdzie mieszkał ten młody człowiek. Zawrócono go na granicy i wydawało się, że później zachowywał się już spokojnie. W każdym razie wystarczająco długo, by nikogo nie zastanowiła jego przeprowadzka do Londynu. Wtedy zemścił się na społeczeństwie, które udaremniło mu karierę bojownika.

– Co podpowiada panu doświadczenie? Czy tego policjanta zamordował ktoś, kto wrócił do Anglii, czy raczej ktoś, kto musiał w niej zostać?

Nastąpiła pauza, podczas której Nora słyszała głośne klikanie kierunkowskazu w samochodzie Gruncha. Potem nastała cisza, bo jej rozmówca wyłączył silnik.

– Dotarłem na miejsce – oznajmił.

– Ale tak na szybko?

– Pani Sand, nie widziałem tego nagrania. Nie jest dostępne w całości dla zwykłych śmiertelników. Kiedy je obejrzę, a mój fach niestety prędzej czy później mnie do tego zmusi, przyjrzę mu się pod kątem następujących aspektów: co znajduje się w tle? Jakie jest ukryte przesłanie? Kto mówi na nagraniu i co w ogóle zostaje powiedziane? Czy to profesjonalna likwidacja, to znaczy ktoś, kto sprawia wrażenie, jakby już to kiedyś robił? Proszę zwrócić uwagę na sposób poruszania się delikwenta. Jak się dobrze przyjrzeć, prawie zawsze widać po ludziach, czy przeszli trening wojskowy. Ale jeśli chce pani na szybko usłyszeć moje zdanie, to nie sądzę, by to było Państwo Islamskie. Nie ma to sensu pod względem strategicznym. Okej? Muszę lecieć – powiedział Grunch i się rozłączył.

Nora uchyliła okno, odsunęła telewizor na bok, by zrobić miejsce na komputer, i usiadła, by zrobić notatki. Potem zabrała się za research na temat syryjskich bojowników. W raporcie napisanym półtora roku temu przez pewien think tank utrzymywano, że w przypadku załamania Państwa Islamskiego nawet czterystu byłych bojowników będzie próbowało wrócić do Wielkiej Brytanii, gdzie się urodzili i wychowali.

Nora stwierdziła, że nie jest to wyłącznie problem Brytyjczyków. Według raportu około dwóch tysięcy eksbojowników mogło obierać kurs powrotny na Europę po pobycie w Syrii lub Iraku. Dane szacunkowe dla Danii podawały liczbę około stu pięćdziesięciu osób, które potencjalnie mogłyby wrócić do kraju.

Raport zawierał konkluzję, że praktycznie niemożliwe jest rozróżnienie zatwardziałych dżihadystów od młodych, naiwnych ludzi zwiedzionych obietnicami rajskiego kalifatu i wielkiej chwały, którzy na miejscu zastali bezmyślną brutalność i chcieli wrócić do normalnego życia na Zachodzie.

Niektórzy eksperci uważali, że resocjalizacja tych młodych ludzi byłaby możliwa, inni jednak twierdzili, że to beznadziejne zadanie.

Francuski minister oświadczył, że gdyby to zależało od niego, to byłoby najlepiej, by ludzie, „którzy postanowili walczyć w Syrii po stronie islamistów, również w Syrii ginęli”, a amerykański rzecznik do spraw wojskowych wyznał amerykańskiej gazecie, że zgodnie z wytycznymi żołnierze mieli rozkaz strzelania do sił ISIS bez względu na to, czy znajdują się w nich obywatele europejscy czy nie.

W Wielkiej Brytanii rząd zaczął odbierać obywatelstwo osobom, o których było wiadomo, że dołączyły do Państwa Islamskiego, tym samym uniemożliwiając im powrót do domu. Raport nie podawał, ilu ludziom udało się wrócić do Wielkiej Brytanii.

Nora zadzwoniła do think tanku po aktualny komentarz na ten temat, ale trafiła na automatyczną sekretarkę. Potem zrobiła rozeznanie w ośrodkach islamskich w Toppingham. Może ktoś mógłby rzucić światło na to, dlaczego ISIS postanowiło uderzyć właśnie tutaj, a nie na przykład w Londynie. Może policja w stolicy miała większą świadomość na temat bezpieczeństwa niż miasto w południowym Yorkshire zamieszkane przez ćwierć miliona ludzi. Ale dlaczego właśnie tu? Dlaczego nie w Sheffield, Manchesterze, Birmingham czy choćby w Brighton? Nora zgadywała, że sprawca musiał mieć z tym miejscem jakiejś powiązania, bez względu na to, czy był w Syrii czy nie.

Zadzwoniła do ośrodka muzułmańskiego sprawiającego wrażenie największego w mieście; telefon odebrał mężczyzna, który przedstawił się jako Abu Wahid. Gdy usłyszał, że Nora jest dziennikarką, zaczął mówić zwrotami, które brzmiały, jakby odczytywał je prosto z kartki.

– Potępiamy każdą formę przemocy. Islam jest religią pokojową. Nikt z naszego miasta nie mógłby się do czegoś podobnego posunąć – wyrecytował i ciągnął dalej: – Odcinamy się od tego czynu, który stoi w sprzeczności z naukami Mahometa.

Nora kilkakrotnie próbowała przerwać jego monolog, ale mężczyzna był zaprawiony w bojach i najwyraźniej nie musiał nabierać powietrza między zdaniami. W końcu udało jej się wtrącić:

– Mogę przyjść jutro, by z państwem porozmawiać?

– Nie wiem, czemu miałoby to służyć – odparł Abu Wahid.

– Chciałabym poznać wasze zdanie na temat tej tragedii.

– Wszyscy tak mówią, ale nikt nie jest zainteresowany, by rzeczywiście nas wysłuchać – powiedział Abu Wahid ze zmęczeniem.

– Ja jestem – zapewniła Nora.

– Dlaczego miałaby pani być inna niż pozostali dziennikarze?

– Bo rzeczywiście chciałabym się spotkać i z panem porozmawiać?

Abu Wahid westchnął.

– Nie widzę sensu – odparł i odłożył słuchawkę.

Nora uznała, że tak łatwo mu nie odpuści. Może będzie mu trudniej odmówić, gdy pojawi się u niego osobiście. A nawet jeśli ją spławi, pewnie uda jej się zamienić słówko z innymi ludźmi z ośrodka.

Sand zerknęła na łóżko. Poduszki sprawiały wrażenie wyjątkowo miękkich i Nora poczuła, jak znów ogarnia ją zmęczenie. Wiedziała jednak, że musi zacisnąć zęby i porzucić myśli o spaniu; w przeciwnym razie później za to zapłaci. Wstawiła więc wodę w czajniku elektrycznym, zrobiła sobie filiżankę kawy z dwóch małych torebek neski i dolała do niej mleka o długim terminie spożycia z plastikowego kubka przypominającego element domku dla lalek.

Zaczęło się ściemniać i deszcz przybrał na sile do tego stopnia, że zdawało się, iż chce się wryć w ziemię. Nora pomyślała tęsknie o parasolu pozostawionym w domu w Londynie. Pijąc kawę, dostrzegła taksówkę stojącą na zgaszonych światłach na skraju parku. Dziewczyny z wózkiem dawno sobie poszły, ale Sand zauważyła ruch między drzewami w zapadającym zmroku. Zastanowiło ją, jakim trzeba być desperatem, by przebywać na dworze przy takiej pogodzie. Trudno było cokolwiek dojrzeć między gałęziami drzew; może po prostu taksówkarz musiał udać się na stronę.

Wzięła głęboki wdech i wysłała SMS do Andreasa.

„Możesz rozmawiać?”

Kilka sekund później zadzwonił.

– Cześć – powiedział.

Głos miał zdarty i zmęczony. Wystarczyło to jednosylabowe słowo, by Nora się zorientowała, że Andreas jest bardziej wyczerpany, niż był kiedykolwiek. Obiecała sobie, że zadzwoni tylko jako przyjaciółka, ale to jedno słowo przedarło się przez jej mechanizmy obronne, już i tak nadszarpnięte zmęczeniem, i z ukłuciem wbiło w jej serce maleńką flagę.

– Andreasie, co się dzieje?

– Viola jest w szpitalu. Robią jej wszystkie możliwe badania, ale nie mogą dojść do tego, co jej jest. Ma wysoką gorączkę i niestabilny rytm serca. – Andreas zaczerpnął powietrza.

– Och, coś potwornego.

– Mówią, że jej życiu nie zagraża już niebezpieczeństwo, ale było blisko – powiedział łamiącym się głosem.

– Gdzie teraz jesteś? – spytała Nora.

– Właśnie wychodziłem do apteki. Muszę coś ze sobą zrobić. Birgitte i jej mama siedzą z Violą na sali.

– Ach, Andreasie, tak mi przykro. Czy Birgitte dobrze się czuje? Musi przeżywać katusze.

– Znosi to lepiej niż ja – odparł Andreas.

Nora usłyszała skrzypienie drzwi wahadłowych i skrzeczący w tle komunikat nadawany przez głośniki.

– Muszę lecieć. Dzięki, że mnie wysłuchałaś. Nie wiem, dlaczego, ale chciałem ci to powiedzieć.

– Andreasie, zawsze możesz do mnie zadzwonić.

– Dziękuję. Cześć.

Nora ledwie zarejestrowała, że podczas rozmowy usiadła na łóżku; teraz padła na materac, zamknęła oczy i poczuła, jak ogarnia ją sen, miękki jak koc, który można naciągnąć na głowę i z miejsca zapomnieć o policjantach z odrąbanymi głowami, bojownikach ISIS i o bliskim łez Andreasie, stojącym teraz gdzieś w Kopenhadze. Powieki same się zamknęły i Nora zdążyła pogrążyć się w ciemności, gdy telefon przywołał ją z powrotem do pokoju hotelowego. Dzwonił Tom. Nora nie odebrała i po trzydziestu sekundach dostała SMS z informacją o nowej wiadomości głosowej nagranej na jej poczcie. Nic z tym nie zrobiła, nie mając siły się zastanawiać, jakie miejsce w jej życiu zajmuje aktualnie ciemnowłosy wydawca z Soho. Dowie się tego po powrocie do Londynu. Na razie zmusiła się do wstania z łóżka i wzięła gorący prysznic.

***

Trzy kwadranse później znalazła się w barze The Maiden’s Head, który bynajmniej nie wysyłał mylnych sygnałów co do swojej natury. Był to mianowicie lokal działający od dekad w mieście szczycącym się tradycjami w przemyśle stalowym. Teraz jednak ledwie wiązał koniec z końcem z uwagi na wysoki odsetek bezrobocia, który jakoś nie chciał się zmniejszyć. Jedynym elementem sygnalizującym, że rok 1975 już się skończył, był telewizor płaskoekranowy w kącie lokalu, nadający krykieta z miejsca, gdzie pogoda wyglądała na znacznie lepszą niż w Toppingham.

Nora rzuciła okiem na beczkę coli z dyskontu ustawioną za ladą i zamówiła pół litra piwa u uśmiechniętej barmanki o srebrnych cieniach na powiekach i sztucznych rzęsach. Gdy Sand szukała w torebce pięciofuntówki, od tyłu zaszedł ją Joe i postukał w ramię.

– Cześć, Noro, dobrze cię widzieć. Siedzimy tam – powiedział, wskazując na stolik w głębi lokalu, blisko migającego flippera. Siedziało przy nim trzech innych mężczyzn, których Joe pospiesznie przedstawił: – Matt, pracuje w redakcji sportowej, o ile w ogóle chce mu się ruszyć palcem. Greg, który ma pecha dzielić ze mną biurko. A ten potężny gość z wąsami to mój brat Chris. Nora jest kickboxerką z Danii. Poznałem ją w Tajlandii.

Sand skinęła głową do wszystkich po kolei i usiadła ze swoim piwem naprzeciwko Chrisa. Dwaj dziennikarze pogrążeni byli w sprzeczce, która – jeśli Nora dobrze rozumiała – dotyczyła tego, czy podboje seksualne jednego z graczy drużyny narodowej powinny skończyć się dyskwalifikacją, czy jego umiejętności na boisku przyćmiewają wszystko inne. Nie trzeba było długo czekać, by Joe do nich dołączył.

Chris pił piwo z kufla dużymi łykami, oglądając mecz krykieta i raz po raz zerkając na Norę. Najwyraźniej nie zamierzał zaczynać rozmowy, więc Sand postanowiła zrobić pierwszy krok.

– Joe mówi, że jesteś z policji?

Skinięcie.

– I bardzo dobrze znałeś Crowa?

Kolejne potaknięcie.

– Jak myślisz, co się z nim stało?

Chris odwrócił się do niej ze zmrużonymi oczami.

– Chyba oglądałaś wiadomości? Czy nie?

Nora się skuliła.

– Owszem, pytam tylko, czy…

– On był moim przyjacielem, większość dzisiejszego dnia przesiedziałem przy jego żonie… przy wdowie po nim, Mary. Mają czteroletniego syna, dla którego jestem ukochanym wujkiem Chrisem. Jak mam mu w ogóle wyjaśnić, co się stało z jego tatą? – powiedział ze wzrokiem utkwionym w ekran telewizora.

Nora ujęła go łagodnie za ramię i zmusiła, by się do niej odwrócił, po czym poczekała, aż spojrzy jej w oczy.

– Rozumiem doskonale, jakie to straszne. Chodzi mi tylko o to, czy jesteście na sto procent pewni, że wideo nie zostało wyreżyserowane? W końcu nikt nie znalazł jego ciała. Może po prostu został porwany, a to nagranie to ściema obliczona na maksymalne wystraszenie ludzi.

Chris pokręcił głową, przesuwając otwartą dłonią po ustach, jakby chciał zapobiec wydostaniu się z nich kolejnych słów.

– Widziałem całe nagranie. Nie ma cienia wątpliwości, że Ed nie żyje. Uwierz mi, cienia.

– Jak to możliwe, że je widziałeś?

– Akurat pełniłem dyżur, gdy przesłano je na komendę w Toppingham. Wysłano je zbiorczo do całego personelu z tytułem: „Dostał to, na co zasłużył”. Szybko otrzymaliśmy komunikat, by skasować ten mejl, więc to zrobiłem, ale przedtem zdążyłem obejrzeć nagranie.

Chris opróżnił kufel jednym gorzkim haustem i spojrzał na Norę, jakby dopiero ją dostrzegł.

– Też jesteś dziennikarką, prawda?

Sand potwierdziła.

– Owszem. Przykro mi, jeśli Joe o tym nie wspomniał, ale tak, jestem.

– Te pytania są do artykułu?

– Tak. Ale jeszcze nie wiem, co napiszę.

Chris spojrzał na nią spode łba, więc Nora uniosła dopiero co opróżniony przez niego kufel.

– Jeszcze jedna kolejka?

Jej rozmówca skinął głową i znów odwrócił się do meczu krykieta. Na zewnątrz zapadła ciemność, a z pubu zaczęli powoli wychodzić ludzie, którzy wpadli tu na jedno piwo po pracy. Ich miejsce zajmowali ci, którzy zamierzali tu zostać przez resztę wieczoru.

Gdy Nora wróciła z tacą zastawioną pięcioma kuflami piwa Iron & Steel, napełnionych czułą ręką barmanki o srebrzystym spojrzeniu, Chris nieco złagodniał. Wziął kufel i wzniósł toast z wszystkimi zebranymi przy stole. Rozmowa Joego i jego kompanów zeszła już na wady i zalety nowego trenera kadry narodowej w stosunku do jego poprzednika, którego nieudolności nikt nie kwestionował. Nora wyłapała, że problematyczne będzie okiełznanie Rooneya, więc znów skierowała uwagę na Chrisa.

– Masz całkowitą pewność, że na nagraniu był Ed Crow?

– Tak. Byliśmy przyjaciółmi od czasu pierwszych przejażdżek na podrasowanych motorowerach i popijania po kryjomu piwa z puszki jego ojca. Głos Eda rozpoznałbym wszędzie.

– Czyli to był głos Eda?

Chris przełknął ślinę.

– Tak, błagał o litość. Mówił o synu i żonie, których bardzo kochał. Człowiek z tą szablą nie wyglądał jednak, jakby jego słowa go jakkolwiek ruszyły. To było takie zimne.

– Profesjonalne?

Chris wzruszył ramionami.

– Obejrzałem to nagranie jako jeden z pierwszych. Akurat sprawdzałem mejle w poniedziałek wieczorem. Potem już tylko siedziałem, patrząc przed siebie. Nie potrafiłem pojąć, co właśnie obejrzałem.

Jego głos znów się załamał. Policjant wziął łyk piwa.

– Pamiętasz jakieś szczegóły na temat tego człowieka?

Chris wzruszył ramionami.

– Miał na sobie coś w rodzaju munduru wojskowego. Kominiarkę. Jego oczu właściwie nie było widać. Pewnie to samo, co można obejrzeć na urywku nagrania w wiadomościach.

– Tło?

– Białe ściany, na suficie naga żarówka. Nic charakterystycznego. To mógł być jakiś magazyn czy garaż. Cokolwiek.

– Czy w tle widać było flagę ISIS czy coś w tym rodzaju?

– Z tego, co widziałem, nie. Tylko czarna płachta, białe ściany i mocne, rażące światło.

Nora czekała, pijąc piwo małymi łykami. Wiedziała, że nastąpi ciąg dalszy.

– Kiedy Ed skończył mówić, tamten poderżnął mu gardło bułatem. Jakby dokonywał rytualnego zarżnięcia kozy.

Chris nieświadomie wykonał na szyi gest ręką od lewej do prawej strony.

Nora poczuła, jak przewracają się jej wnętrzności. Powodem było nie tylko zmęczenie, ale też fakt, że piła właśnie drugie piwo na pusty żołądek. Ale Chris jeszcze nie skończył.

– Ed wrzasnął, a potem zamilkł. Na wszystkie strony tryskała krew wielkimi strumieniami, aż w końcu przestała płynąć. Wtedy tamten zabrał się za odpiłowywanie głowy. Zajęło to więcej czasu, niż można sobie wyobrazić. Przecięcie tchawicy, kości i tym podobnych za pomocą bułatu, nawet naostrzonego, to ciężka praca. Nie widziałem, co dokładnie robił, bo kamerę ustawiono na statywie, a on jej nie przestawił podczas pracy. Ale było słychać, że to trudne zadanie – powiedział bezbarwnym głosem.

Wziął płytki oddech i na nowo podjął opowieść, jakby w transie.

– Nie wiem, dlaczego wtedy nie wyłączyłem wideo. Dlaczego nie odwróciłem wzroku, nie wyłączyłem dźwięku lub po prostu nie odszedłem. Ale nie potrafiłem.

Nora miała ochotę poprosić go, by przestał mówić, ale etap rozmowy, w którym można było zwolnić i zaczerpnąć powietrza, Chris miał już za sobą. Zmierzał do gorzkiego finału, który czekał tuż za rogiem.

– Pod koniec trzymał w ręku głowę Eda. Podniósł ją do góry za włosy. Oczu Eda nie było widać, były zaciśnięte, ale usta miał jakby wykrzywione. Jakby nigdy nie miał umilknąć.

Chris zrobił krótką przerwę.

– Czy właśnie takie rzeczy chciałaś usłyszeć? Pasują do twojego artykułu? – spytał z goryczą.

Nora nie zdążyła odpowiedzieć, bo zadzwonił telefon Joego.

Sand dostrzegła, jak dziennikarz blednie i wstaje, by oddalić się od gwaru.

– Policja już tam jest? – spytał.

Krótko potem zakończył połączenie i nawiązał kontakt wzrokowy z Norą.

– Znaleźli go? – spytała.

– Wszystko na to wskazuje. Jadę tam.

– Jadę z tobą – poinformowała go Nora.

Włożyła sweter i wyszła na ulicę, by wezwać taksówkę, podczas gdy Joe żegnał się z bratem. Po chwili usiadł na przednim siedzeniu i podał kierowcy adres na Mulberry Road.

– Kto dzwonił? – spytała Sand.

– Tommy.

– Kim jest Tommy?

– Chodziliśmy razem na piłkę nożną. Parę razy uratowałem mu tyłek przed kilkoma starszymi chłopakami. Teraz mieszka w jednej z niezbyt eleganckich dzielnic miasta i często daje mi cynk na różne tematy. Mówi, że przy kompleksie garaży jest duże poruszenie. Plotka głosi, że znaleźli tam zwłoki, które mogą należeć do Eda.

***

Dziesięć minut później skręcili w Mulberry Road. Migające niebieskie światła zaparkowanego samochodu policyjnego już z daleka wysyłały sygnał do okolicznych bloków, że przy podupadającym kompleksie garaży wydarzyło się coś niezwykłego.

Nora kuliła się w deszczu, kłującym ją w policzki lodowatymi igłami, Joe tymczasem płacił za taksówkę.

Znajdujący się za metalowym ogrodzeniem kompleks składał się z czterech długich budynków z czerwonej cegły. Nora naliczyła po dwanaście garaży w każdym ciągu, wszystkie wyposażone w zardzewiałe, spuszczane drzwi. Cała okolica przypominała przedmieścia Czarnobyla – była opuszczona i źle utrzymana, podobnie jak tabliczka informująca o tym, że mieści się tu Wynajem Garaży Osborne’a.

Umundurowany policjant siedział w aucie i w skupieniu mówił coś do krótkofalówki, a jego kolega walczył z wiatrem, mocując niebiesko-białą plastikową taśmę przestrzegającą otoczenie, że zabrania się wstępu na teren kompleksu garaży. Nora zobaczyła za nim na wpół otwarte drzwi do jednego z nich.

– Dlaczego nie ma tu żadnych techników ani śledczych? – spytała Nora.

Joe wzruszył ramionami.

– Pewnie dopiero jadą. W piątek wieczorem skrzyknięcie ludzi zajmuje trochę czasu, bo wszyscy zdążyli już wyjść na piwo. Niektórzy muszą dojechać z Sheffield, o ile w ogóle będą mogli sami prowadzić – wyjaśnił.

Nora podeszła do garażu, oglądając się na Joego.

– Wchodzisz?

Zawahał się, po czym ruszył za nią.

Gdy się zbliżyli, policjant w mundurze szybko uniósł wzrok, ale nic nie powiedział.

Joe skinął do niego.

– Czy to Crow? – spytał.

Nieznaczne kiwnięcie głową.

– Możemy się szybko rozejrzeć, Collins? – spytał.

Collins namyślał się kilka sekund.

– Macie dwie minuty, potem znikacie. I nie wchodźcie do środka ani niczego nie dotykajcie. Będziesz mi winien przysługę – odparł kwaśno.

Nora już zdążyła dostrzec czerwonobrązową plamę rozmywaną przez deszcz i rozlewającą się rdzawą kałużą w szparze w asfalcie.

Deszcz łagodził odór śmierci, ale i tak nie dało się go z niczym pomylić. Słodkawy i przyprawiający o mdłości. Dokładnie taki, jak ostatnio, gdy Norę wysłano, by relacjonowała skutki trzęsienia ziemi. Wtedy całymi tygodniami spod ruin zawalonych domów wyciągano ciała ofiar.

Ukucnęła, by zajrzeć do garażu, ale ciemność uniemożliwiała jakikolwiek podgląd.

Na drzwiach widniały resztki zupełnie nieprzystającej do sytuacji naklejki w radosnym, żółtym kolorze z pochyloną palmą i literami SUNSH.

– Kto go znalazł? – spytała Collinsa, mocując się z latarką w komórce.

– Nie wiem, myślę, że jeden z wynajmujących. Zgłoszenie było anonimowe, ale mówił o dziwnym zapachu i nalegał, byśmy się tym zajęli. Gdy zadzwonili z centrali, nasz patrol po prostu znajdował się najbliżej.

Tymczasem Joe znalazł w kieszeni kurtki małą latarkę i na próbę skierował cienką strużkę żółtego światła w głąb garażu. Snop światła przesunął się po stole, krześle i czarnych, cienkich metalowych nóżkach statywu, na którym nie było kamery. Na podłodze leżał tobołek wielkości ciała dorosłego mężczyzny, wokół którego widniał zakrwawiony trencz. Wtedy snop światła dotarł do stołu ustawionego, jak się wydawało, pośrodku pomieszczenia. Na jego blacie leżała głowa Eda Crowa. Oczy miał zaciśnięte, skóra nabrała biało-żółtej barwy.

– Jak on… – zdążyła powiedzieć Nora, nim poczuła na ramieniu żelazny uścisk.

Rozdział 3 

– Kim, u diabła, pani jest i co pani tu robi?

Nora wstała i spojrzała prosto w twarz rozjuszonej, rudowłosej kobiety. Ta, nie czekając na odpowiedź, zwróciła się do Joego:

– A ty, Foster, powinieneś mieć więcej rozumu. Zmiatajcie stąd, już!

Na parkingu dostrzegli zdezelowaną furgonetkę zaparkowaną w poprzek na trzech miejscach. Obok stała ekipa składająca się z trzech mężczyzn i kobiety, którzy właśnie zakładali papierowe kombinezony ochronne, stanowiące znany na całym świecie sygnał, że nie ma już nadziei na znalezienie żywych i że rozpoczęło się polowanie na ślady kryminalistyczne. Nastał etap papierowych torebek, pincet i probówek.

– Kto to był? – spytała Nora.

– Veronica Payton. Jedna z naszych najbardziej bezkompromisowych detektywek.

– Nie musisz mi mówić, że jest bezkompromisowa. Collins będzie miał problemy?

Joe pokręcił głową.

– Może trochę.

Kiedy stali w deszczu, ekipa techników ruszyła do pracy, ustawiając wcześniej reflektor tuż przy garażu. Na parking wjechał samochód BBC, a krótko potem dołączyli do nich koledzy ze Sky News. Postawiono małe namioty, dające dziennikarzom i operatorom kamery schronienie przed deszczem, a reporterzy zaczęli się przygotowywać do wejść na żywo, nie wiedząc dokładnie, o czym mają mówić.

– Opowiedz mi więcej o Payton – poprosiła Nora.

– Przydzielono ją do tego śledztwa. Mój brat nienawidzi i jej, i wszystkiego, co sobą reprezentuje.

– Czyli czego?

– Ech, no wiesz. Jest stosunkowo nowa. To jedna z tych poprawnych politycznie osób, które myślą, że mogą zmodernizować całą policję w trzy tygodnie. Tak czy siak, zapewne wkrótce zostanie odsunięta od sprawy.

Podszedł do nich Collins i wskazał w stronę Mulberry Road.

– Szefowa zaznacza w pięknych słowach, że bardzo by doceniła, gdybyście opuścili ten teren – powiedział.

– Dlaczego sądzisz, że zostanie odsunięta od sprawy? – spytała Nora.

– Krążą pogłoski, że minister zażądał, by przysłano do nas specjalnie przeszkolony zespół z Londynu. Payton się to nie podoba, ale ta decyzja zdaje się nie podlegać negocjacji. Rozkaz z samej góry – odparł Joe.

Collins pokręcił głową, jakby już sama perspektywa ujrzenia policji londyńskiej na świętej ziemi toppinghamskiej sprawiała mu wielki ból.

– Wie pan, kto przyjedzie z Londynu? – spytała Nora.

– Nie mam pojęcia i jest mi w zasadzie wszystko jedno. Na pewno dopadniemy bydlaka, który to zrobił, bez pomocy tych z południa – uznał Collins.

Zanim Nora zdążyła zadać kolejne pytanie, policjant przerwał rozmowę i ruszył na przełaj po parkingu w stronę fotografa w ciemnym płaszczu. Mężczyzna dzierżył teleobiektyw wielkości dobrze wyrośniętego ramienia goryla.

– Hej, ty tam! Idź stąd!

Nora nie słyszała, co miał do powiedzenia fotograf, zobaczyła tylko, jak wymachuje żółtą legitymacją prasową. W deszczu rozegrała się krótka pantomima, w której fotograf próbował wyminąć policjanta zagradzającego mu drogę rozpostartymi ramionami. Wyglądało to na taniec, który już kiedyś wykonywali.

Joe pokręcił głową.

– To Keith Snyder. Jest freelancerem dla „The Sun”, „The Mail” i wszystkich innych, którzy chcą mu zapłacić. Gdyby był ci tu potrzebny fotograf, to radzę ci wybrać innego. Snyder ma tu po prostu zbyt wielu wrogów. Poza tym wiem od cioci, która mieszka naprzeciw niego, że typ bije żonę. Totalny dupek.

Nora obiecała sobie, że nazajutrz zadzwoni do Kraba i spyta, czy w budżecie znajdą się środki na Pete’a. Lepiej by było mieć go tu ze sobą. Ale wiedziała też, że przez ograniczenia finansowe niegdyś niekwestionowalnie najlepszą metodę pracy polegającą na zabieraniu ze sobą fotografa, gdy robiło się materiał, wielu redaktorów traktowało dziś jak coś w rodzaju luksusu, na który można było sobie pozwolić w zależności od zasobności portfela gazety w danym roku budżetowym.

Joe ujął ją za ramię.

– Chodźmy stąd. Nic tu już nie ugramy, a ja muszę wracać do domu i napisać tekst do sieci.

Nora wyszła z nim na główną ulicę.

Joe wahał się przez chwilę.

– Dojdę stąd do redakcji na piechotę, ale może wezwę dla ciebie taksówkę? – spytał.

Nora wpisała adres Standardu w mapę w komórce. Osiem minut pieszo.

– Pieprzyć to, przejdę się. I tak jestem przemoknięta.

Joe rzucił okiem na dość opustoszałą ulicę.

– Jesteś pewna?

– Jasne. Dziesięć minut i będę w hotelu.

Kolega zastanawiał się przez chwilę, ale w końcu deadline wziął górę nad rycerskością.

– Okej, wiem przecież, że jesteś kickbokserką – powiedział, szczerząc zęby, po czym postawił kołnierz i ruszył w kierunku przeciwnym niż Nora.

Dziennikarka przeszła na drugą stronę ulicy i minęła pogrążony w ciemności gabinet stomatologiczny, a następnie sklep całodobowy, którego obsługa nie zdążyła schować przed deszczem stołu z niewielką ilością nędznych warzyw. Okra, bakłażany i czerwona cebula chlupotały w czerwonych, plastikowych pojemnikach z wodą na dnie. Nora przystanęła na chwilę i spojrzała na witrynę wyklejoną wszystkim, począwszy od ofert „specjalnego masażu”, poprzez wizytówki lokalnych korporacji taksówkowych, a skończywszy na ogłoszeniach ludzi poszukujących pracy, ogrodnika czy współlokatora.

Zeszła z głównej ulicy i wkroczyła w dzielnicę spokojnych willowych uliczek, na których znajdowała się obecnie garstka ludzi. Jedynym słyszalnym dźwiękiem był odległy szum samochodów i nieustanny chlupot wody spływającej do studzienek.

Jeszcze raz sprawdziła w telefonie mapę i ku swojej irytacji stwierdziła, że idzie w niewłaściwym kierunku. Od hotelu dzieliło ją teraz dwanaście minut. Telefon zaproponował jej, by poszła na skróty przez osiedle bloków. Nora przez chwilę rozważała, czyby jednak nie pójść okrężną drogą. Między domami panowała niebywała ciemność i gołym okiem można było stwierdzić, że część lamp ulicznych nie działa.

Sand zacisnęła jednak zęby i weszła w mrok.

Odniosła wrażenie, że gdy znalazła się między blokami, deszcz zelżał i przez moment wydawało jej się nawet, iż słyszy odgłos czyichś kroków na betonie. Szybko się odwróciła, ale za plecami zobaczyła tylko ciemne, puste ścieżki i niedziałające latarnie.

Nasłuchiwała przez chwilę, ale słyszała jedynie plusk wody i odległe odgłosy ruchu ulicznego na drodze, do której zmierzała.

Znów sprawdziła mapę. Za siedem minut znajdzie się w suchej recepcji Standardu. Przyspieszyła, powtarzając sobie w myślach zasady, które kiedyś przeczytała w artykule o samoobronie.

Napastnik wyszukuje zawsze ofiary wyglądające na słabe. Idź środkiem drogi. Sprawiaj wrażenie, że masz prawo być właśnie tam, gdzie jesteś. Nie patrz ludziom w oczy, ale nie bój się też podnieść wzroku.

Z naprzeciwka nadjechało dwóch młodych facetów na wysłużonych rowerach górskich. Zahamowali tak ostro, że Nora aż podskoczyła, po czym zaśmiali się i pojechali dalej.

– Bitch! – zawołał za nią jeden z nich, ale Nora puściła to mimo uszu. Potem faceci skręcili za następnym rogiem i zostawili ją samą na ciemnej ścieżce. Samą, choć z poczuciem, że ktoś śledzi jej ruchy. Lekkie drżenie w podświadomości, szept w deszczu.

Zbyła to. To pewnie mieszkańcy gapią się z okien na osobę, której nigdy w tej okolicy nie widzieli. Zwiększyła tempo i minęła blok, w którym najwyraźniej odbywała się impreza. Z otwartych na oścież okien na pierwszym piętrze na całą dzielnicę dudnił uporczywy bas i wybrzmiewał gniew właściwy dla rapu, mieszając się z krzykami i śmiechem dobiegającymi z mieszkania.

Nora podniosła głowę i po drugiej stronie kwartału zobaczyła neon hotelu. Musi tylko przeciąć pusty plan i pójść wzdłuż krzaków przy płocie. Krótki odcinek zarośli stanowił jedyną przeszkodę w dotarciu do gorącego prysznica, a potem wczołgania się w kredowobiałą pościel i snu.

Kiedy jednak weszła między drzewa, znów usłyszała kroki.

Pospiesznie się obejrzała i dostrzegła zarys wysokiej, barczystej postaci. Zastanawiała się, czyby nie zwolnić i pozwolić mężczyźnie, by ją minął. Jeśli to tylko któryś z mieszkańców wyszedł z psem, to wolałaby mieć go na oku. Ale gdy zwolniła, mężczyzna też przestał się spieszyć. Przez plusk kropli ustającego deszczu słychać było jego ciężki oddech. Nagle Nora nabrała przekonania, że to jeden z tych perwersyjnych palantów, którzy czają się w krzakach na bezbronną kobietę, by siłą wciągnąć ją w swoje żałosne życie seksualne. Srodze się pomylił, jeśli sądzi, że stanie się to przy udziale Nory Sand.

– Halo? Mogę z panią porozmawiać?

Głos był chrapliwy i nieprzyjemny. Ostatnią rzeczą, do jakiej zachęcał, była rozmowa.

Nora nie odpowiedziała.

Spojrzeniem oszacowała odległość do furtki prowadzącej do głównej ulicy, oświetlonej i uczęszczanej, na niecałe sto metrów. Szybki sprint. Skupiła się, napięła mięśnie i jeszcze zwiększyła tempo. Po świszczącym oddechu mężczyzny poznała, że nie odpuszcza. Wtedy puściła się biegiem w nadziei, że jej napastnik z zaskoczenia da sobie spokój. Przez pierwszych dwadzieścia metrów szło jej świetnie.

Drzewa migały koło niej w ciemności, furtka była coraz bliżej. W myślach Nora otwierała już drzwi do pokoju, gdy dopadła do wysokiej, stalowej bramki i pociągnęła za klamkę. Ale ta nie ustąpiła.

Wtedy Sand poczuła silny uścisk na ramieniu.

Rozdział 4 

– Czekaj! – jęknął głos.

Nora instynktownie obróciła się szybkim ruchem, pilnując, by trafić łokciem w klatkę piersiową napastnika. Mężczyzna się cofnął i złapał się za serce, rzężąc i kaszląc.

– Nie ruszaj się, do cholery! – warknął.

Nora odwróciła się plecami do furtki i ustawiła w pozycji obronnej. Uniosła ręce, by chronić twarz, stanęła bokiem, a stopy ustawiła na skos, by zachować jak najlepszą równowagę. Takie ustawienie gwarantowało jej bezpieczną odległość od napastnika, jeśli okazało się konieczne będzie wymierzenie kilku celnych kopniaków. Jej organizm pompował adrenalinę tak intensywnie, jak system zraszaczy wodę podczas pożaru.

– Trzymaj się ode mnie z daleka! – syknęła.

Mężczyzna nie znajdował się na tyle daleko, by można go było kopnąć z półobrotu, ale gdyby zanadto się zbliżył, zawsze dałoby się ugodzić go kolanem w krocze.

Napastnik wciąż z trudem łapał powietrze. Nora wykorzystała okazję, by sięgnąć za plecy drugą ręką i spróbować rozpracować furtkę. Zardzewiałą klamkę można było docisnąć tylko połowicznie. Sand usłyszała, jak mężczyzna szura torbą i w tym samym momencie po ulicy przejechał samochód, omiatając światłami jego twarz. Agresor wyjmował coś z kieszeni i po chwili podniósł to do góry.

W świetle Nora zobaczyła tę samą rumianą twarz, co przy garażach. Ta sama legitymacja prasowa, którą podawał Collinsowi, gdy ten zagradzał drogę fotografowi. Mężczyzna był w tak kiepskiej kondycji, że jego oddech brzmiał, jakby miał dostać zawału. Gdy wreszcie zapanował nad dyszeniem, odezwał się:

– Keith Snyder, do usług.

Nora trochę opuściła gardę.

– Dlaczego mnie śledzisz?

– Widziałem cię na miejscu zdarzenia, wyglądasz na dziennikarkę. Dla kogo pracujesz?

– Dla duńskiego czasopisma „Globalt” – odparła odruchowo.

– Chciałem się tylko dowiedzieć, czy nie chciałabyś kilku fotek z miejsca zdarzenia? Możesz je dostać na wyłączność. Bardzo potrzebuję roboty.

– Dlaczego mi tego po prostu nie powiedziałeś, zamiast śledzić mnie po ciemku? Uznałeś, że to dobre miejsce na rozmowę o pracę? – spytała Nora z irytacją, rozkładając ramiona w stronę lasku dla spacerowiczów z psami.

– Szłaś tak szybko, że brakowało mi tchu, by cię zawołać. Miałem nadzieję, że w którymś momencie się zatrzymasz i będę mógł z tobą porozmawiać – odparł Snyder, wyjmując aparat z torby. Próbując osłonić go przed deszczem, pokazał jej na ekranie sześć czy siedem zdjęć, które zdążył zrobić teleobiektywem, nim go przepędzono.

Z bliska tak mocno cuchnął alkoholem, że Nora odnosiła wrażenie, iż włoski w jej nozdrzach więdną za każdym razem, gdy Snyder wydychał przy niej powietrze.

Sand zobaczyła na fotkach dwoje techników w białych kombinezonach, a na obrzeżach jednego z ziarnistych zdjęć dostrzegła inną, odwróconą plecami osobę stojącą w drzwiach do garażu. Zaledwie ramię i fragment rudych włosów schowanych pod czapką. Brama do garażu była nadal otwarta do połowy.

– I co powiesz? Chcesz moje zdjęcia?

Nora pokręciła głową.

– Tu i teraz ci nie odpowiem, muszę porozmawiać z redaktorem.

– Ale to jest materiał na wyłączność na skalę międzynarodową, do cholery. Na miejscu zdarzenia nie było przecież innego fotografa. To pierwsze zdjęcia, muszą być sporo warte – wybełkotał.

– Ja nie pracuję dla tego rodzaju gazety – powiedziała Nora surowo.

Odwróciła się i w końcu udało jej się docisnąć do końca klamkę do furtki. Snyder próbował złapać ją za kołnierz swetra, ale Sand bez trudu mu się wyrwała i ruszyła w stronę ulicy, a potem do hotelu.

– Bitch!