Pachniesz imbirem - Karolina Binek - E-Book

Pachniesz imbirem E-Book

Karolina Binek

0,0

Beschreibung

Nie bój się zmian, nawet jeśli wydają się złe. To one doprowadzą cię do miejsca, o którym nawet nie śniłeś! Zośka Rozwadowska ma potencjał i ambicje. Nie uchodzi to uwadze Cruelli de Mon - naczelnej pisma, w którym pracuje młoda dziennikarka. Dziewczyna dostaje awans, który wiąże się jednak z przeprowadzką z Poznania do prowincjonalnego Pszczółczyna. Bohaterka, choć pełna obaw, podejmuje wyzwanie. Szybko zaprzyjaźnia się ze swoim współlokatorem - klerykiem Adamem oraz miejscowym ratownikiem medycznym Maksem. Gdy wydaje się, że wychodzi na prostą, dowiaduje się, że redakcja "Echa Wielkopolski" ma zostać zamknięta. A to dopiero początek jej życiowych komplikacji! Budująca i pełna humoru opowieść o tym, ile siły drzemie w każdym z nas. Idealna lektura dla miłośników powieści Katarzyny Grocholi.

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 315

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Karolina Binek

Pachniesz imbirem

Saga

Pachniesz imbirem

Korekta: Hubert Piechocki

Copyright ©2021, 2024 Karolina Binek i SAGA Egmont

Wszystkie prawa zastrzeżone

ISBN: 9788727123387

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

Nie jadałem dotąd takich dań, które ty serwujesz mi. Brałem byle co, byle mieć. Kilodżule, by się bić. Kilodżule, by się o coś lać. Gest nikczemny, słowo klucz. Teraz czekam aż ukroisz nać. Dodasz cukru, narwiesz bzu.

Z imbirem. Z imbirem.

KORTEZ, Z imbirem

Babci Zosi w podziękowaniu za inspirację oraz mojej kochanej chrześniaczce Marcysi, aby nigdy nie pachniała imbirem.

Krótka Historia i Podziękowania

W drugiej klasie gimnazjum na lekcji wychowania do życia w rodzinie nauczycielka poprosiła, by każdy z uczniów narysował na kartce worek na prezenty i podał tę kartkę osobie siedzącej obok. W taki sposób kartka wędrowała po całej klasie, a na końcu wracała do właściciela. W worku jednej z uczennic znalazła się m.in. czekolada, maskotka, książka oraz trzy hasła: nowe ubrania, kosmetyki do malowania i nowa twarz.

Dziś trzymasz w ręce drugą powieść tej dziewczyny. Bo byłam nią ja. I nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, ile przeszłam, by znaleźć się w tym momencie życia, w którym jestem teraz. Jednak zawdzięczam to nie tylko swojemu uporowi i determinacji, lecz przede wszystkim osobom, które mam wokół siebie, a bez których nie udałoby mi się osiągnąć tak wiele.

Dziękuję więc moim Rodzicom, którzy w 2015 roku tak poważnie potraktowali moje marzenie o wydaniu własnej książki. W szczególności jednak dziękuję Mamie, która zawiozła mnie na kilkadziesiąt spotkań autorskich i cierpliwie słuchała za każdym razem tej samej historii.

Dziękuję mojemu Bratu Patrykowi, bo chociaż tak wiele nas różni, to dzięki Tobie zarówno ja, jak i bohaterowie moich powieści wiedzą, jak to jest mieć rodzeństwo.

Po raz kolejny dziękuję wszystkim osobom, które wsparły moją zbiórkę na wydanie „Arbuza”. To dzięki Wam już mając siedemnaście lat przekonałam się, jak to jest trzymać własne marzenie w rękach.

Dziękuję Pawłowi Kołacie za konsultacje medyczne do tej powieści, za cierpliwe czytanie różnych wersji rozdziałów i za to powtarzające się niemal codziennie pytanie: „Kiedy książka?”. Byłeś moją największą motywacją. Dziękuję też, że zgodziłeś się pojawić na okładce. Dziękuję Sebastianowi Zbierańskiemu za konsultacje związane z kwestiami kościelnymi. Dziękuję Maksowi Nagalskiemu za porady prawne i wyczerpujące odpowiedzi na wszystkie pytania.

Dziękuję Hubertowi Piechockiemu za korektę i cenne wskazówki (nie tylko korektorskie!).

Bardzo dziękuję Sebastianowi Szymczakowi za odpowiadanie na moje wszystkie dociekliwe pytania i za rozwiewanie wątpliwości.

Dzięki każdej z tych osób mogło się spełnić moje kolejne marzenie, a ta książka jest dokładnie taka, jaką chciałam. Dziękuję!

Wstęp

Imbir. Roślina uprawna o szerokim zastosowaniu. Używana nie tylko jako przyprawa, lecz wykorzystywana także w lecznictwie. Działa korzystnie na procesy trawienne i układ krążenia, doskonale łagodzi wszelkiego rodzaju bóle. Wchodzi również w skład piwa i miodów pitnych.

Imbir. Ma specyficzny, silny aromat z odświeżającą, nieco słodkawą nutą. W smaku natomiast jest palący i gorzki. Zdradliwy i zwodzący. Specyficzny i silny.

Specyficzna i silna. Zośka Rozwadowska. Niepasująca do dzisiejszego świata, pełna sprzeczności, często bujająca w obłokach, niebojąca się wyrażać własnego zdania. Odznaczająca się niezwykłą spostrzegawczością i pracowitością, dzięki której już po kilku miesiącach pracy w redakcji popularnego tygodnika awansowała. Awans powinien być zmianą na lepsze. I owszem, był zmianą. Jednak na lepsze zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym, trzeba było jeszcze trochę poczekać…

Część I

Doskonale Łagodzi wszelkiego rodzaju bóle

Prolog

– Dzień dobry, pani Aniu.

– Cześć, Zośka – przywitała się starsza kobieta, zręcznie zabierając położony na drewnianym blacie szary płaszcz i wręczając dziewczynie do ręki metalowy kwadracik z numerem wieszaka.

– Siedemdziesiąt siedem – głośno przeczytała Zośka. – Czyżby miało mnie spotkać dzisiaj jakieś szczęście?

– Przed chwilą mówili w radiu, że wieczorem zapowiada się jakaś rekordowa kumulacja w LOTTO. Może warto spróbować?

– Moja największa wygrana w LOTTO to dziesięć złotych. Może jednak nie warto się kompromitować?

– Zośka Rozwadowska pesymistką? Jak to możliwe?

– Wczoraj wieczorem dzwoniła do mnie Cruella de Mon. O jedenastej mam przyjść do jej gabinetu. Podobno ma mi coś bardzo ważnego do przekazania.

– W porządku. Nie było pytania.

– Cha, cha! Czas już na mnie – Zośka spojrzała na wiszący naprzeciwko duży czarny zegar, który już od dwóch minut wskazywał godzinę dziewiątą.

– Idź, idź, bo spóźnienie raczej nie zadziała na twoją korzyść podczas rozmowy. Do zobaczenia – pożegnała się kobieta.

– Do zobaczenia – odpowiedziała Zośka, wrzucając do kieszeni torebki numer wieszaka. Rozmyślając o zbliżającej się rozmowie z redaktor naczelną ruszyła do oszklonych drzwi znajdujących się na końcu długiego korytarza. Wbrew pozorom wczorajszy telefon nie sprawił, że czuła się zdenerwowana. Wręcz przeciwnie – przed dzisiejszym spotkaniem z Cruellą ogarniała ją przede wszystkim ciekawość. Po pierwsze dlatego, że przełożona jeszcze nigdy wcześniej nie telefonowała do niej po pracy, a po drugie – miała wewnętrzne przeczucie, że skoro do ostatniego wydania weszły aż cztery jej teksty – to szefowej nie może chodzić o jej zwolnienie.

– Zośka, uważaj trochę – z zamyślenia wyrwał ją głos Gosi, koleżanki redakcyjnej. – Dobrze, że to tylko woda, a nie kawa.

– Przepraszam. Naprawdę nie chciałam – speszona dziewczyna na widok mokrej plamy na błękitnej koszuli swojej rozmówczyni czym prędzej zaczęła poszukiwania chusteczek w torebce.

– Domyślam się, że nie zrobiłaś tego specjalnie.

– No co ty! Gdyby to było zamierzone, to na pewno nie wylałabym na ciebie połowy tej wody, a całą – zażartowała Zośka, klęcząc przed Gosią i zmieniając wilgotną już chusteczkę na nową.

– No, od tej strony was nie znałem.

– Olek! – krzyknęły dziewczyny, zaskoczone słowami kolegi z pracy. Jednak po chwili, zdając sobie sprawę z tego, jak dwuznacznie mogły wyglądać, wybuchły głośnym śmiechem.

– Ja nic nie mówię – mężczyzna uśmiechnął się szeroko i odszedł do swojego biurka.

– Dowcipniś nam się trafił! Ale przynajmniej nie możemy narzekać na nudną atmosferę w pracy.

– To prawda. A szczególnie dzisiaj… – zaczęła Zośka.

– No właśnie. Mów, co jest grane, bo jednak niecodziennie jesteś tak zamyślona, że na mnie wpadasz – Gosia wyraźnie wyczuła, że mówiąc o braku nudy jej koleżanka nie miała na myśli tylko żartu Olka.

– Idę na rozmowę do Cruelli.

– Ale po co?

– Też chciałabym wiedzieć. I nawet nie tyle, że się denerwuję, ale jestem strasznie ciekawa, czego ode mnie chce.

– Nie dziwię się. Pracuję tu już cztery lata i moje spotkania z Cruellą właściwie ograniczają się do kolegiów redakcyjnych.

– Otóż to, Gosiu – przytaknęła Zośka, po czym włączyła komputer i po przejrzeniu najnowszych wiadomości z kraju i ze świata zaczęła robić spis tematów na najbliższe kilka dni. Praca tak bardzo ją pochłonęła, że nie zauważyła nawet, kiedy Elżbieta Szaflarska, pseudonim Cruella, wyszła ze swojego gabinetu.

– Zosiu, czy mogę cię prosić?

– Tak, oczywiście. Już idę – odeszła od biurka i, odprowadzona ciekawskimi spojrzeniami pozostałych pracowników redakcji, ruszyła niepewnym krokiem do czarnych drewnianych drzwi, za którymi znajdował się gabinet redaktor naczelnej. Wbrew swoim wcześniejszym zapewnieniom nagle jej ciekawość ustąpiła miejsca zdenerwowaniu. W końcu nie bez powodu Elżbieta nie jest w pracy nazywana Elą lub Elką. Cruella przecież nie wzięła się znikąd. I mimo że Zosia ze swoją przełożoną miała dość rzadko do czynienia, to nie żywiła do szefowej pozytywnych uczuć. Konkretność i chłodne opanowanie z pewnością nie były tym, co młoda dziennikarka ceniła u innych ludzi.

– Siadaj, Zosiu – poleciła kobieta, a sama stanęła za białym fotelem i położyła łokcie na jego oparciu. – Chciałabym porozmawiać o twojej przyszłości w naszym tygodniku.

– Z tego, co pamiętam, moja umowa jest ważna do sierpnia przyszłego roku – wtrąciła Zośka, będąc coraz mniej pewną co do niezwalniania jej.

– Owszem. W związku z tym mam dla ciebie dobrą wiadomość. Dostajesz awans.

– Słucham? – słowa szefowej wydały się Zosi tak niedorzeczne jak perspektywa wygranej kilku milionów w dzisiejszej kumulacji.

– Dostajesz awans – zdziwienie pracownicy widocznie nie zrobiło żadnego wrażenia na Elżbiecie Szaflarskiej. Kontynuowała więc zaczętą rozmowę, nie będąc wcale świadomą, że Zośka Rozwadowska zdążyła się już zorientować, iż w propozycji awansu po trzech miesiącach pracy w redakcji musi tkwić jakiś haczyk. I nie myliła się. – Jak dobrze wiesz, jesteśmy czasopismem ukazującym się w całym województwie. Każda z placówek w większym mieście ma pod sobą kilka albo nawet kilkanaście placówek w mniejszych miasteczkach. Tak się składa, że nasza redakcja utrzymuje dobre kontakty z redakcją w Pszczółczynie, do której okręgu należy Echo Wielkopolskie. I właśnie tam będziesz teraz pracować.

– Gdzie?

– W Pszczółczynie. Gmina miejsko-wiejska. Zamieszkuje ją około dziesięciu tysięcy osób. Jest to jeden z najbardziej klimatycznych obszarów województwa wielkopolskiego – wyrecytowała Cruella, a Zośka dałaby sobie rękę odciąć, że wszystkie te informacje jej szefowa zawdzięcza Wikipedii.

– A że tak pozwolę sobie na pytanie – w związku z tym, że ma to być awans – to do wypłaty będę dostawać dodatkowo słoik miodu? – zapytała ironicznie Zośka, z każdą chwilą coraz bardziej zdając sobie sprawę z irracjonalności sytuacji, w jakiej właśnie postawiła ją szefowa.

– Zosiu, udam, że tego nie słyszałam. Redakcja w Pszczółczynie działa prężnie już od kilkunastu lat, jednak nie ukrywam, że przyda się jej małe odświeżenie. I właśnie tym odświeżeniem zajmiesz się ty.

– Rozumiem, że jest to już postanowione – skwitowała dziewczyna, z trudem powstrzymując się od komentarza o perfekcyjnej pani domu, w związku z planowanym „odświeżeniem”.

– Nie rozumiem, skąd to niezadowolenie wyczuwalne w twoim głosie. Z pewnością nie jedna osoba z redakcji chciałaby być na twoim miejscu. Ponadto, w ramach pracy w Pszczółczynie Echo Wielkopolskie zapewnia ci zakwaterowanie – oświadczyła Cruella, wyraźnie dumna z pakietu all inclusive, jaki może przedstawić swojej pracownicy. – Mieszkanie trzypokojowe w zabytkowej kamienicy – zaczęła, zanim Zośka zdążyła zapytać, czy zakwaterowanie to znajduje się w ulu.

– Jak długo ma trwać to „odświeżenie”?

– Pół roku. Po tym czasie wrócisz do naszej poznańskiej redakcji.

– Dobrze. A jeśli można wiedzieć, to czym zasłużyłam sobie na takie wyróżnienie?

– Cenię sobie ciebie jako pracownika. Twoje artykuły są całkiem dobre. Ponadto jesteś osobą młodą, energiczną i spostrzegawczą, dlatego uważam, że najbardziej pasujesz na to stanowisko.

– Dziękuję. Naprawdę, czuję się doceniona – wydukała Zośka, mimo najszczerszych chęci nie była jednak w stanie znaleźć nawet najmniejszych plusów swojego „awansu”.

– Również dziękuję. Proszę wrócić do pracy. Jutro podam ci adres zakwaterowania i udzielę reszty niezbędnych informacji. Do zobaczenia.

– Do zobaczenia – pożegnała się Zośka, nawet nie siląc się na sztuczny uśmiech, który zobaczyła przed chwilą na ustach szefowej. Nie należała do osób, które lubią być stawiane pod ścianą. A tak właśnie teraz się czuła. Wiedziała, że jeśli odmówi szefowej – będzie mogła zupełnie pożegnać się z pracą. A tego jednak nie chciała.

– I jak? – zapytała Gosia, gdy tylko Zośka usiadła przy swoim biurku.

– Sama nie wiem.

– Jak to: „sama nie wiem?”

– Nie będę już tutaj pracować.

– Chyba żartujesz! Przecież nie mogła cię zwolnić.

– I nie zwolniła. Jak dobrze wiesz, jesteśmy czasopismem ukazującym się w całym województwie. Każda z placówek w większym mieście ma pod sobą kilka albo nawet kilkanaście placówek w mniejszych miasteczkach. Tak się składa, że nasza redakcja utrzymuje dobre kontakty z redakcją w Pszczółczynie, do której okręgu należy Echo Wielkopolskie. I właśnie tam będziesz teraz pracować – wyrecytowała jednym tchem. – A, no i do pakietu wymarzonej podróży Cruella dorzuciła mi jeszcze pokój w jakiejś kamienicy.

– Pszczółczyn?

– Też nie mam zielonego pojęcia, gdzie to jest – Zośka pokręciła głową w znaczącym geście.

– Ja wiele bym dała, żeby być na twoim miejscu. Cisza, spokój, no i mniejszy ruch na drogach, nie jak u nas w Poznaniu.

– Tak? Chętnie się zamienię.

– Nie przesadzaj. Nie zostaniesz tam na zawsze. Myślę, że po kilku miesiącach już do nas wrócisz.

– Mam taką nadzieję – zamyśliła się Zośka.

– A kiedy zaczynasz tam pracę? – wypytywała Gosia, jednak na odpowiedź na zadane pytanie musiała jeszcze chwilę zaczekać, gdyż jej koleżanka z pracy nagle zerwała się z krzesła i szybko ruszyła do gabinetu, z którego przed chwilą wyszła.

– Tak, Zosiu? – zapatrzona w okno szefowa nawet nie odwróciła się w stronę pracownicy. Musiała więc przypuszczać, że dziewczyna wróci.

– A od kiedy zaczynam tam pracę?

– Od poniedziałku – oświadczyła Cruella beznamiętnym głosem, tym samym, którym pół godziny temu informowała Zośkę o awansie.

– Od poniedziałku? A zdaje sobie pani sprawę z tego, że dzisiaj jest wtorek? Jak mam zamknąć tutaj wszystkie sprawy i z dnia na dzień przeprowadzić się prawie dwieście kilometrów stąd?! – ostatnie zdanie dziewczyna niemal wykrzyczała.

– Z tego, co się orientuję, nie masz męża i dzieci, z mieszkania nie musisz rezygnować, bo mieszkasz z rodzicami. W czym więc problem?

– Nie mam męża i dzieci, ale mam psa. Do widzenia – Zosia wyszła z gabinetu, trzaskając drzwiami, po czym od razu skierowała się do redakcyjnej toalety. Nie chciała wyjeżdżać. Czuła się dobrze tutaj – w Poznaniu – gdzie skończyła studia na Wydziale Nauk Politycznych i Dziennikarstwa, gdzie miała znajomych, gdzie dostała pracę. Stolica Wielkopolski wydawała się jej dużo bardziej perspektywiczna niż Pszczółczyn – miejscowość, o której zaledwie godzinę temu jeszcze nawet nie słyszała.

– Tutaj jesteś – w toalecie pojawiła się Gosia. – Co ci powiedziało to wstrętne babsko?

– Że zaczynam od poniedziałku.

– Zośka, no ja rozumiem, ale to nie koniec świata, nie wyjeżdżasz na zawsze. Nie będziesz musiała wreszcie mieszkać z rodzicami. Mówiłaś, że dostałaś pokój w jakiejś kamienicy. Zobaczysz, wszystko będzie w porządku! Proszę się już nie zamartwiać, tylko uśmiechnąć i wracamy do naszych biurek – rezolutnie oznajmiła Gosia. – Mamy przed sobą jeszcze kilka dni wspólnej pracy, nie możemy ich zmarnować na rozpaczanie.

– Co to za babskie pogaduszki? – zapytał Olek, gdy tylko dziewczyny znalazły się z powrotem w pokoju przeznaczonym dla ich trójki.

– Zośka nas opuszcza – oświadczyła Gosia, po czym młode dziennikarki zdały koledze relację z przebiegu rozmowy z Creullą.

Rozdział 1

– „O mnie zapomnij, o mnie się nie martw, ja sobie radę dam. O mnie zapomnij, o mnie się nie martw, ja sobie radę dam” – śpiewała Zosia wraz z samochodowym radiem w momencie mijania znaku drogowego oznajmiającego, że właśnie wjechała do Pszczółczyna. Podczas całej podróży z Poznania towarzyszyło jej uczucie nie tylko niepewności, lecz także ciekawości. Niepewności – czy na pewno podjęta zaledwie tydzień temu decyzja o zgodzie na wyjazd była słuszna. Ciekawości – jak, po kilku miesiącach pracy w dużej, czołowej w Wielkopolsce redakcji, odnajdzie się w jednej z tych mniejszych.

– No, już prawie jesteśmy. Teraz tylko skoczę na stację po coś do picia i za kilka chwil będziemy w naszym nowym mieszkaniu – oznajmiła jedynemu towarzyszowi swojej podróży. Był nim nie kto inny, jak tylko niezbyt zadowolony z tak długiej jazdy samochodem dość niewielki kundelek o specyficznym imieniu – Arnold.

– Zaczekaj tu na mnie, ja zaraz wrócę – zwróciła się do swojego czworonożnego przyjaciela, który z pewnością, nawet gdyby powiedziałaby mu, że ma z nią wyjść, nie ruszyłby się na krok ze swojego wygodnego posłania znajdującego się na tylnym siedzeniu samochodu. Nie było tajemnicą, że pięcioletni pies nie był w pełni usatysfakcjonowany trwającą już ponad pół godziny podróżą. Ba, nie było nawet tajemnicą, że Arnold obraził się na swoją panią, co już za chwilę miał jej wyraźnie pokazać…

– Jestem. Trochę to trwało, ale teraz tylko napiję się, zjem kanapkę i możemy jechać dalej. Prawda, Arnold? – wesoło zagadnęła, odwracając się w kierunku swojego towarzysza. – Arnold, piesku, co ci jest? – zapytała, widząc psa odwróconego do niej tyłem i zwiniętego w kulkę nie na posłaniu, a na fotelu.

– Zsikałem się.

– Słucham?! – krzyknęła przestraszona, szybko przerzucając wzrok z obrażonego psa na… mężczyznę, który, ku jej zaskoczeniu, chwilę wcześniej przez otwartą szybę włożył głowę do wnętrza jej samochodu.

– Cześć! Twój pies się zsikał – oznajmił wyraźnie rozbawiony mężczyzna po nawiązaniu kontaktu wzrokowego ze zdziwioną Zosią.

– Skąd to wiesz?

– Widziałem – powiedział nieznajomy i nie zauważając żadnej reakcji ze strony swojej rozmówczyni, postanowił coś jeszcze dodać. – Stoję tu już od jakiegoś czasu i obserwuję tego psa, który chyba nie jest zbyt ucieszony, że ciągniesz go tutaj aż z Poznania.

– Skąd wiesz, że jestem z Poznania?

– Rejestracja, droga pani Skąd Wiesz – mężczyzna uśmiechnął się, po czym wyciągnął głowę z wnętrza samochodu.

Oniemiała niespodziewaną wizytą męskiej głowy w swoim aucie Zosia zamilkła na chwilę, po czym postanowiła czym prędzej znaleźć miejsce, w którym Arnold zostawił dla niej niespodziankę i odjechać z parkingu. Wyszła z samochodu, otworzyła drzwi pasażera i nie musiała długo szukać, gdyż jej oczom od razu ukazała się mokra plama na jasnoniebieskim posłaniu psa. Po szybkich oględzinach dwudziestosiedmiolatka poinformowała czworonoga o prędko wymyślonym planie działania:

– No, Arnold, dalszą część podróży spędzisz na fotelu, a twoje posłanie trzeba schować w bagażniku i zająć się wyczyszczeniem go, gdy już będziemy w mieszkaniu.

– W porządku. Jakoś przeżyję na tym siedzeniu – nagle obok otwierającej bagażnik Zosi znalazł się właściciel przed chwilą widzianej głowy, tym razem już w pełnej okazałości. I nie trzeba było należeć do największych bystrzaków, by zorientować się, że właściciel głowy nie należał do byle jakich pod względem wyglądu mężczyzn, co nie umknęło nawet nie żywiącej w tym momencie do mężczyzny żadnych pozytywnych uczuć Zosi.

– Często tak rozmawiasz ze swoim psem? – zagadnął ponownie wysoki brunet, wciąż wyraźnie rozbawiony całą sytuacją.

– A ty często tak rozmawiasz z nieznajomymi dziewczynami?

– Czasem się zdarza. Na szczęście mama już pozwala nawiązywać mi kontakty z obcymi.

– Głupek – stwierdziła Zosia, usiłując upchnąć pomiędzy trzema dużymi bagażami jeszcze posłanie psa.

– Wiesz co, moja droga? Z tego, co mi się wydaje, głupki nie pomagają dopiero co poznanym kobietom w schowaniu legowiska psa do bagażnika – powiedział mężczyzna, po czym wyjął z rąk zaskoczonej Zosi posłanie i zręcznie umieścił je na bagażach. – Nie wspominając o tym, że jest to obsikane legowisko.

– Dziękuję – wydukała wyraźnie oniemiała Zośka.

– Spoko, nie ma za co, polecam się na przyszłość.

– Przyszłości pewnie nie będzie, ale jeszcze raz dziękuję.

– Już tak nie dziękuj, tylko może powiesz chociaż, jak masz na imię?

– Zosia – uśmiechnęła się dziewczyna, otwierając drzwi samochodu od strony kierowcy, czym dała swojemu rozmówcy jasno do zrozumienia, że ich spotkanie dobiega końca. Jednak ku swojemu zdziwieniu sama nie była pocieszona tym faktem, gdyż nowo poznany mężczyzna od momentu nazwania go głupkiem wyraźnie ją zaintrygował.

– Jestem Maks. Ale teraz muszę już iść, bo widzę, że kolega w aucie się niecierpliwi. Cześć, Zośka – rzucił na pożegnanie i odszedł w kierunku wspomnianego wcześniej samochodu. Zosia mimowolnie podążała za nim wzrokiem i jakież było jej zdziwienie, kiedy zamiast do zwykłego osobowego auta, Maks wsiadł do… karetki pogotowia ratunkowego.

– Ciekawe… – zamyśliła się, przekręcając kluczyk w stacyjce. Jednak nie było jej dane dłużej rozmyślać o tak zaskakującym spotkaniu, gdyż już niecałe pół godziny później dojechała na miejsce.

– Co tu tyle samochodów? – zadała pytanie niemające adresata, uparcie wypatrując wolnego miejsca między już i tak ściśniętymi przy sobie autami na parkingu. – Jest! Jest! – niemal pisnęła z radości i włączając lewy kierunkowskaz, rozpoczęła skręcanie. Świadoma, że manewr ten będzie mogła dołączyć do swojej listy „parkowanie level expert”, powoli starała się umieścić swojego nissana między czerwonym oplem a czarnym bmw. Dumna z siebie i swoich umiejętności, ruszyła do mieszkania.

– Chodź, Arnold – Zosia przypięła do obroży psa smycz i szukając w kieszeniach kurtki kluczy do nowego mieszkania, ruszyła przed siebie.

Kamienica przy ulicy Bajkowej w Pszczółczynie na pierwszy rzut oka z pewnością nie sprawiała wrażenia, jakby znalazła się na swoim miejscu wprost wycięta z katalogu czasopisma o wnętrzach, a tym bardziej nie z jakiejkolwiek bajki. Wręcz przeciwnie. Wyglądała na dość wiekową. I choć prawdopodobnie niedawno położona na niej nowa elewacja miała za zadanie nieco ją „odmłodzić”, to niestety zadanie to do końca pozostało niezrealizowanym zamiarem. Nad drzwiami wejściowymi do kamienicy widniała bowiem tabliczka z rokiem 1928, który jasno dawał do zrozumienia wszystkim wchodzącym do budynku osobom, że do najnowszych on nie należy.

Nowe cztery kąty Zosi mieściły się na pierwszym piętrze kamienicy. Według informacji, które dziewczyna otrzymała od Cruelli, składały się z trzech dość dużych pokoi, niewielkiej kuchni i jeszcze mniejszej łazienki.

– Posiedź tu chwilę, Arnold, a ja niedługo wrócę. Idę tylko po bagaże do samochodu – poinformowała psa, który, przyzwyczajony, że właścicielka niemal cały czas coś do niego mówi, słuchał jej uważnie z wysoko postawionymi uszami, nie mając jednak pojęcia, co tym razem miała zamiar mu przekazać jego Zośka.

Dziewczyna szybko zbiegła po schodach i już chwilę później, pomimo kilkugodzinnej podróży, pełna zapału maszerowała z pierwszą walizką do swojego nowego mieszkania. Przy wnoszeniu trzeciego z kolei bagażu jej zapał nieco opadł, a zmęczone już ręce nie wyrażały takiej gotowości do pracy, jak zaledwie kilka minut temu. Postanowiła więc czym prędzej uporać się z pracą, zrobić sobie ulubioną herbatę cynamonową i być może trochę się przespać, by nabrać sił do rozpakowywania i przygotowania się na jutrzejszy pierwszy dzień w pracy.

Jak zaplanowała, tak zrobiła i po wniesieniu ostatniej walizki do salonu, wstawiła wodę na herbatę.

– Hej, co jest? – z zamyślenia wyrwał ją Arnold ocierający się o jej nogę. – O nie! Zapomniałam o twoim posłaniu! – powiedziała ni to do zwierzęcia, ni to do samej siebie.

Chcąc jak najszybciej naprawić swój błąd względem niezadowolonego psa, zaraz po zagotowaniu wody ruszyła do samochodu po psie legowisko.

Korzystając z okazji wzięła ze sobą z auta też swoją ulubioną poduszkę – jaśka powleczonego pościelą w miśki, pamiętającego jeszcze czasy przedszkola. Zabrała też dużą paczkę nieotwartych jeszcze ciastek czekoladowych, do których miała ewidentną słabość. Tak zapakowana, z trudnością zamykając samochód, ruszyła przed siebie.

Nie jest tajemnicą, że Zośka w tym momencie wyglądała naprawdę komicznie i z pewnością obejrzałby się w jej stronę każdy, obok kogo chciałaby przejść nawet bardzo niepostrzeżenie. Na szczęście jednak na klatce schodowej kamienicy znajdującej się przy ulicy Bajkowej w Pszczółczynie dziewczyna ani razu wcześniej nikogo nie spotkała, więc spokojnie mogła przemknąć niezauważona do mieszkania. A przynajmniej tak jej się wydawało.

Zaczęła właśnie pokonywać niezliczoną dla niej w tej chwili liczbę stopni, kiedy usłyszała odgłos przekręcanego w drzwiach klucza. Nie miała żadnych wątpliwości, że ktoś, kogo mieszkanie znajdowało się naprzeciwko jej lokum, postanowił wrócić właśnie do domu. Mimo to, pewna, że zanim dotrze na pierwsze piętro, jej sąsiad będzie już za drzwiami, spokojnie maszerowała dalej. Pech chciał, że do nieznajomej osoby nagle zadzwonił telefon, który, ku rozpaczy Zosi, został odebrany jeszcze na klatce schodowej.

– No cóż, jak nie z tym sąsiadem, to może z innym zapoznam się w lepszych okolicznościach – rzuciła pod nosem. Jednak nigdy nie przypuszczałaby, kogo zobaczy, kiedy już z niezadowoleniem na twarzy będzie zmierzała w kierunku drzwi od swojego mieszkania z poduszką i położonymi na niej ciastkami w jednej ręce i jasnoniebieskim posłaniem z wyraźną plamą po psim moczu w drugiej. Oczom Zosi po ukradkiem rzuconym spojrzeniu na nowego sąsiada ukazał się bowiem… Maks.

– O kurwa!

Rozdział 2

– Też miło cię widzieć, Zośka – uśmiechnął się Maks, odkładając telefon do kieszeni.

– Ja… Przepraszam – dziewczyna spuściła wzrok.

– Za co przepraszasz? Nie wiedziałem, że potrafisz przeklinać. Wiesz, na tej stacji wydawałaś się taka niepozorna, a tu proszę, jaka niegrzeczna panna z naszej Zosi. I to w dodatku Zosi Samosi, sądząc po tym, ile rzeczy właśnie trzymasz w rękach.

– Pozory mylą.

– No tak – Maks zamyślił się i niedbale przeczesał ręką włosy. – Nie wiedziałem, że jeszcze kiedyś się spotkamy, a tu proszę, taka niespodzianka – chcesz wbić na chatę sąsiadom mojej ciotki.

– Nie. Ja tutaj mieszkam.

– Że co?

– Ja tu mieszkam. Od dziś.

– No, i gdybyś nie była kobietą, to powiedziałbym teraz to słowo, które ty przed chwilą.

– Dlaczego?

– Bo staram się nie przeklinać przy kobietach.

– Nie o to mi chodziło.

– Aaaa, no bo wszystko wskazuje na to, że będziemy się częściej widywać.

– Czyli jednak nie bez powodu polecałeś mi się na przyszłość – powiedziała, po czym szybko ugryzła się w język, żałując, że nie zrobiła tego chwilę wcześniej.

– Na to wygląda – Maks uśmiechnął się szeroko, jednocześnie spoglądając na zegarek. – Tym razem jednak ja będę musiał cię przeprosić, bo jestem już spóźniony.

– W porządku. Rozumiem. Pewnie masz jakieś ważne sprawy – zagaiła dziewczyna, przypominając sobie, że z parkingu Maks odjechał karetką, a teraz, jak usłyszała przed chwilą, szedł w odwiedziny do swojej ciotki.

– Tak. Liga Mistrzów zaczęła się siedem minut temu. To cześć – powiedział, po czym zniknął za drzwiami swojego mieszkania, zostawiając zupełnie zdezorientowaną i zmieszaną Zosię samą na klatce schodowej. Nie tracąc jednak przytomności swojego humanistycznego umysłu, dziewczyna zręcznie odłożyła trzymane w rękach rzeczy i sięgnęła do kieszeni dżinsów po klucze.

– A! Zapomniałbym – nagle drzwi mieszkania z naprzeciwka otworzyły się ponownie. – Urocza poduszka – rzucił Maks, po czym jeszcze szybciej, niż się pojawił, znów zamknął za sobą drzwi, zza których zaczął dobiegać głos komentatora sportowego.

– Palant – skomentowała Zośka, popychając drzwi wejściowe nogą. Miała jednak pewność, że rzekomy „palant” nie zdążył usłyszeć swojego nowego przydomka. Może i na szczęście?

Po wejściu do mieszkania dwudziestosiedmiolatka, chcąc nie chcąc, musiała wypróbować należącą już wcześniej do wyposażenia mieszkania pralkę. Upchnęła w niej psie posłanie, którego właściciel po dość krótkim pobycie swojej pani na zewnątrz, zdążył już rozgościć się w nowym miejscu pobytu. Zaprezentował to Zośce swoją obecnością na jednym z dwóch foteli znajdujących się w salonie, wykonanych z miękkiego, włochatego i… ku rozpaczy dziewczyny – białego materiału.

– Arnold, złaź! – krzyknęła zirytowana. Jednak pies pozostał niewzruszony na upomnienie swojej właścicielki, co przypłacił ściągnięciem go z nowego i tak bardzo wygodnego posłania.

– Wiesz co, Arnold? – Zośka zajęła wcześniejsze miejsce zwierzaka. – Jestem zmęczona, a jeszcze tyle do zrobienia przede mną. Muszę rozpakować walizki, sprawdzić, w którym miejscu dokładnie znajduje się redakcja, trochę przejrzeć stronę internetową tego tygodnika, a no i dać znać mamie i Gosi, że już dojechałam – relacjonowała zupełnie niezainteresowanemu jej słowami psu, który już od kilku minut spał zadowolony na koszulce Zośki, która wypadła z jednego z bagaży. A co na to właścicielka T-shirtu? Nic. Bowiem Zosia nieświadomie dołączyła do swojego czworonożnego przyjaciela i po wygłoszonym monologu bardzo szybko usnęła.

– Zdrowaś Maryjo, łaski pełna, Pan z Tobą. Błogosławionaś ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twojego, Jezus. Święta…

– Jaka święta?

– Maryjo, Matko Boża.

– Słucham? – Zośka otworzyła oczy i dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że głos odmawiający modlitwę wcale jej się nie przyśnił. Zaskoczona zorientowała się, że w mieszkaniu poza śpiącym wciąż jeszcze Arnoldem ma jeszcze jednego towarzysza.

– Co ty, nigdy „Zdrowaś Maryjo” nie słyszałaś? – zapytał głos, którego właścicielem okazał się młody mężczyzna klęczący przed obrazem ze Świętą Rodziną.

– Pewnie, że słyszałam. Nawet odmawiam.

– To co się tak dziwisz w takim razie?

– Dziwię się, bo nie wiem, co robisz w moim mieszkaniu.

– W twoim mieszkaniu?

– Tak, w moim mieszkaniu.

– A, czyli to ty jesteś tą dziennikarką, z którą mam mieszkać.

– Jak to, „z którą masz mieszkać?”

– Widzę, że o niczym nie wiesz. Mam na imię Adam i jestem twoim współlokatorem – przedstawił się mężczyzna, po czym wyciągnął dłoń w kierunku dziewczyny.

– Zośka.

– Widzę, że moja obecność jest dla ciebie ogromnym zaskoczeniem.

– Nie ukrywam, że tak. Moja szefowa mówiła, że będę tutaj mieszkać, ale ani słowem nie wspomniała, że nie będę tu sama.

– Życie jest pełne niespodzianek – Adam uśmiechnął się przekornie, starannie wkładając różaniec do skórzanego opakowania.

– Ty tak często? – zapytała Zosia, zanim zorientowała się, że jej pytanie nie należało do zbyt błyskotliwych.

– Tak, ja tak często. Jestem klerykiem.

– Słucham?!

– Co ty taka zaskoczona? Pierwszy raz kleryka widzisz?

– Jasne, że nie. Ale nie spodziewałam się, że kiedykolwiek będę dzielić mieszkanie z jakimś klerykiem.

– Mieszkałem tutaj jeszcze przed podjęciem decyzji o wstąpieniu do seminarium. Teraz są wakacje, więc spędzam je u siebie. Nie martw się – w październiku już mnie tu nie będzie.

– Ale mamy sierpień. Zapowiadają się więc bardzo ciekawe miesiące.

– Bardzo ciekawe? – tym razem to Adam był zaskoczony odpowiedzią Zośki.

– Dziennikarka i kleryk pod jednym dachem. Raczej nie brzmi to nudno, prawda?

– No tak, masz rację – przytaknął mężczyzna. – Chodź, pokażę ci twój pokój, bo chyba nie masz zamiaru codziennie spać w salonie.

– No cóż, skoro nie całe mieszkanie jest moje, to przyda się chociaż ten pokój – zaśmiała się dziewczyna, po czym ruszyła za współlokatorem do pomieszczenia, które przez najbliższe pół roku miało być jej pokojem. Przynajmniej w zamierzeniu, bowiem po stanięciu w progu dziewczyna oniemiała. Jednak nie z wrażenia, ale z… przerażenia.

– Adam…

– Tak?

– Dlaczego zaprowadziłeś mnie do piwnicy, skoro nie schodziliśmy nawet po schodach? – zapytała Zośka, wciąż nie będąc w stanie przejść poza próg swojego nowego pokoju.

– No cóż, może nie wygląda tu najlepiej, ale najgorzej też nie.

– Nie najgorzej? Aż się boję zapytać, co jest gorszego w kategorii pomieszczeń od tego czegoś. Pokój w oborze?

– Nie przesadzaj. Myślę, że wbrew pozorom szybko się tutaj zadomowisz.

– Słucham? Nie ma szans, że się tutaj zadomowię. Najmniejszych szans! – krzyknęła, po czym skierowała się do kuchni i wstawiła wodę na herbatę.

– Melisa? – obok Zośki szybko pojawił się Adam.

– Niestety nie mam, ale przydałaby się.

– Oj, wyolbrzymiasz. Może w tym pokoju nie panują najlepsze warunki do życia, ale jakoś przetrwasz.

– Zaczekaj tutaj. Zaczekaj, powiedziałam – rzuciła, widząc, że jej nowy znajomy ruszył za nią, po czym ponownie, tym razem sama, weszła do swojego nowego pokoju.

Jak każdy pokój – miał cztery ściany. Jednak na tym, że były cztery, ich normalność się kończyła. Na jednej z nich bowiem znajdowała się niebieska tapeta w drobne kwiaty, druga i trzecia pomalowane zostały na biało, a czwarta w zamiarze autora tej niezwykłej aranżacji miała stanowić widocznie swego rodzaju spoiwo dla pozostałych, gdyż była w obu wspomnianych wcześniej wzorach i kolorach. Do ściany znajdującej się naprzeciwko drzwi przylegała drewniana szafa, a także duża meblościanka. Rodem prosto z PRL-u! Prostopadle do mebli stało łóżko. Nie byle jakie łóżko, wszakże było ono rozkładanym tapczanem w najciemniejszym i chyba jednym z najohydniejszych odcieni brązowego. Całość tego roztaczającego aurę daleką od nowoczesności pokoju dopełniała granatowa wykładzina z plamą niezidentyfikowanego pochodzenia na środku oraz sufit z kasetonów, które, dziś zżółknięte, lata świetlności miały dawno za sobą.

– Nie podoba ci się, co? – przy opartej o futrynę drzwi dziewczynie nagle pojawił się Adam.

– A mam być szczera czy miła?

– Może być jedno i drugie?

– Mieszkałam w podobnych warunkach na pierwszym i drugim roku studiów.

– Dzięki. To aż tak nie zabolało – uśmiechnął się kleryk.

– Oj no, przepraszam. Przyznam, że liczyłam na nieco większe hmm… luksusy.

– Nie przejmuj się, jakoś to niedługo ogarniemy – próbował pocieszyć swoją nową współlokatorkę Adam. – Zośka, co jest? Bo wydaje mi się, że nie tylko o ten pokój tu chodzi – młody mężczyzna uśmiechnął się łagodnie, siadając na podłodze naprzeciwko współlokatorki, która chwilę wcześniej ciężko opadła na fotel.

– O pokój też… – zaczęła, jednak nie dane jej było dokończyć, bo nagle rozdzwonił się dzwonek do drzwi, a Adam zerwał się z miejsca, by je otworzyć.

– Zośka, to do ciebie – oznajmił.

– Do mnie? – zdziwiona dziewczyna wstała z fotela, zupełnie nie spodziewając się, kogo może zastać za drzwiami.

– Maks?

– To ja! – przywitał się mężczyzna z podejrzanie szerokim uśmiechem.

– No przecież widzę, że ty. Wzroku mi nie odebrało przez te kilka godzin, kiedy się nie widzieliśmy.

– Eee… – zaczął nerwowo, przeczesując włosy. – Ten szary nissan to twój, prawda?

– Tak. Już zapomniałeś, że widziałeś mnie na stacji?

– No nie…

– Ale chyba nie przyszedłeś tu, żeby zapytać mnie o samochód? – widząc niespodziewane zakłopotanie Maksa, zaczęła czuć się panią sytuacji.

– Poniekąd tak – odpowiedział tajemniczo, po czym wyjął prawą rękę zza pleców. Mimo rozpoczętej rozmowy o aucie, dziewczyna przypuszczałaby raczej, że jej oczom może ukazać się nawet bomba, ale nie… lusterko od jej samochodu!

– Jak widzisz, jest mały problem.

– Masz rację. Przecież to tylko małe lusterko. Tak w sumie, to w łazience mam większe, w przedpokoju też.

– Oj, nie żartuj sobie. To poważna sprawa – wcześniejsze zmieszanie Maksa wyraźnie już minęło.

– Jasne, że poważna! Nie mam lusterka przy samochodzie. A jak pewnie ci wiadomo, a może zresztą nie, bez niego jazda raczej odpada – odgryzła się Zośka, przypominając sobie właśnie swoje „parkowanie level expert”.

– Oj no, przecież każdemu może się zdarzyć.

– Jasne. A może z łaski swojej powiesz mi, jak mam jutro dojechać do pracy, nie widząc zupełnie, co dzieje się za mną z lewej strony?

– Uspokój się, młoda. Jutro mam wolne. Zawiozę cię rano do pracy, a później ogarnę to lusterko. O której mam po ciebie być?

– O ósmej trzydzieści.

– Będę o ósmej trzydzieści dwie. To cześć – rzucił Maks, a już po chwili dało się słyszeć, jak zbiega po schodach.

– Dlaczego pierwszą osobą, którą tutaj poznałam jest właśnie on? – zapytała Zośka, opierając się o zamknięte drzwi.

– Kto? Maks?

– Tak. Straszny palant z niego.

– Nie, nie palant. To dobry chłopak, ale bardzo specyficzny. Musisz go jeszcze trochę poznać i na pewno zmienisz zdanie – zapewnił Adam, a Zośka nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo jej współlokator miał w tym momencie rację.

Rozdział 3

Zgodnie ze swoimi wcześniejszymi zapewnieniami Zośka nie spędziła pierwszej nocy w Pszczółczynie w swoim nowym pokoju. Zasnęła na fotelu w salonie, który wydawał się jej lepszą opcją niż stare, poplamione łóżko. W najdziwniejszych snach nie spodziewała się jednak takiej samej pobudki, jak poprzedniego dnia.

– Zdrowaś Maryjo, łaski pełna, Pan z Tobą…

– No nie! – krzyknęła zaraz po przebudzeniu i położyła sobie poduszkę na głowę.

– O, Zośka, już nie śpisz! – odkrywczo stwierdził rozbawiony Adam.

– Ja przepraszam, ale czy ty nie możesz łaskawie odmawiać tego różańca u siebie w pokoju? – dało się słyszeć stłumiony poduszką głos.

– Oczywiście, że mogę. Tylko, że nie wiedziałem jak cię inaczej obudzić, więc pomyślałem, że skoro wczoraj tak się udało, to może dzisiaj też.

– A która jest godzina?

– Ósma dwadzieścia i o ile się nie mylę, to za dwanaście minut będzie tutaj Maks.

– Co?! – zaskoczona wyskoczyła z fotela i z prędkością światła pobiegła do łazienki. Zdążyła jednak zaledwie umyć zęby i zrobić szybki makijaż, kiedy w mieszkaniu rozległ się dzwonek do drzwi. Była jak w transie, ale postanowiła je otworzyć. Dopiero kładąc dłoń na klamce przypomniała sobie, że jest w piżamie, co oczywiście nie umknęło uwadze Maksa.

– O, a ty dla mnie tak się wystroiłaś? Ależ nie przesadzaj. Przecież znamy się dopiero jeden dzień. A tak poza tym, to wolę bardziej seksowne wdzianka. Wiesz, jakieś koronki, te sprawy. No i najlepiej czarne. Ewentualnie czerwone – chłopak od rana był wyraźnie w dobrym humorze.

– Daj mi jeszcze pięć minut. Tylko się ubiorę.

– Ech, a już myślałem, że pracujesz w jakimś klubie go-go i stąd to wdzianko.

– Daruj sobie, Maks – Zośka zamknęła drzwi przed nowym znajomym, po czym poszła się przebrać.

– Jestem. Możemy jechać.

– Alleluja! Myślałem, że nigdy stamtąd nie wyjdziesz.

– Czy ty musisz być zawsze taki wredny?

– Nie. Robię to specjalnie dla ciebie.

– Naprawdę nie musisz aż tak się poświęcać – odgryzła się Zośka i wolnym krokiem ruszyła za chłopakiem. Zatrzymali się dopiero obok zaparkowanej przed blokiem kii stinger gt.

– To twoje auto? – zapytała.

– Nie. Mojej prababci.

– To ile ona ma lat?

– Jak odliczać od śmierci to minus dwanaście.

– Pracuję w redakcji „Echa Wielkopolskiego”. Zawieź mnie tam i nie odzywaj się do mnie więcej – oznajmiła, wsiadając do samochodu, po czym zapięła pasy i spojrzała w okno.

– Zośka, daj spokój.

– Jak to: daj spokój? Nic ci nie zrobiłam, ledwo się poznaliśmy, a ty ciągle mi docinasz.

– Taki już jestem.

– Dlaczego?

– Życie mnie tego nauczyło.

– Życie czy ludzie?

– Jedno sprowadza się do drugiego.

– A wiesz, co ci powiem? Że na pewno ktoś cię kiedyś skrzywdził i przez to odgryzasz się na innych. Jesteś pewny siebie, ale tylko z pozoru. Bo tam w środku jest całkiem inny Maks.

– A ty zawsze tak szybko oceniasz ludzi?

– Nie. Tylko poznałam już kilku takich palantów jak ty.

– Myślę jednak, że trochę różnię się od tych twoich palantów. W środku nie ma całkiem innego Maksa.

– Jest.

– Nie ma.

– Dlaczego?

– Bo ja nie mam uczuć. Wysiadaj, to tutaj – powiedział, po czym Zośka wyszła z samochodu i bez słowa ruszyła w stronę niewielkiego budynku, który przez najbliższe kilka miesięcy miał być jej nowym miejscem pracy.

– Kurwa! – krzyknął Maks i oparł głowę na kierownicy. Mimo że sam przed sobą nie potrafił się do tego przyznać, to Zośka wyraźnie go zaintrygowała. Nie była typem dziewczyny, którą najbardziej interesowało to, że jest przystojnym ratownikiem medycznym, a nie to, jakim jest człowiekiem. Jeszcze nigdy nikt tak szybko go nie rozgryzł. I chyba tego bał się najbardziej.

– Dzień dobry.

– Dzień dobry. Ogłoszeń do gazety nie przyjmujemy już od godziny.

– Ale ja nie przyszłam tutaj z ogłoszeniem. Nazywam się Zofia Rozwadowska i pracuję w redakcji „Echa Wielkopolskiego”.

– Ach, przepraszam najmocniej za pomyłkę. Patrycja Sadowska. Jestem tutaj szefową i zajmuję się marketingiem. Miło mi – wyraźnie starsza od Zośki kobieta ubrana w długą, błękitną spódnicę, żółtą koszulkę i różowy szal podała jej rękę.

– Słyszałam, że mam być tutaj jakimś odświeżeniem…

– Tak powiedziała ci Ela? Widzę, że żarty nadal się jej trzymają – uśmiechnęła się Patrycja, a Zośka, mimo ogromnych starań, nie była w stanie wyobrazić sobie żartującej Cruelli.

– Nie bardzo więc wiem, czym mam się tutaj zajmować.

– Zajmować?

– Słucham?

– Bo właściwie to my już zamykamy gazetę. Nie masz więc nic do roboty.

– Ale jak to? – niedowierzała Zośka i musiała wyglądać w tym momencie na naprawdę zmartwioną, gdyż Patrycja czym prędzej przysunęła jej krzesło. – Przecież nawet na drzwiach jest napisane, że dzisiaj czynne do siedemnastej.

– Usiądź sobie. W takim razie ja powiem ci o wszystkim. Wczoraj na posiedzeniu zarządu zdecydowaliśmy o zamknięciu naszego oddziału „Echa Wielkopolskiego”. Niestety, mieliśmy coraz mniej reklam, a jako że jesteśmy bezpłatnym tygodnikiem, to coraz trudniej było nam się utrzymać na rynku.

– Ale jak to? Przecież pani Elżbieta mówiła zupełnie co innego. Miałam od dzisiaj zacząć tutaj pracę i podpisać umowę.