Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Krótka jest droga od miłości do nienawiści. Więc może to, co ich łączyło, to nie była tylko przyjaźń? Zośka i Maks pogubili się w swoich uczuciach. Adam był fundamentem, który gwarantował stabilność ich relacji. Ale gdy jego zabrakło, między parą wybuchł płomień, który pozostawił po sobie tylko zgliszcza. Ich zbliżenie, choć krótkie, zaowocowało konsekwencjami, które objawiły im prawdę o sobie. Niedojrzały bawidamek i lękowa opiekunka - czy uda im się otworzyć na zdrowe relacje? Kontynuacja historii z powieści "Pachniesz imbirem" oraz "Usłyszeć ciszę" to idealna lektura dla miłośników psychologicznej przenikliwości Katarzyny Grocholi.
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 346
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Karolina Binek
Saga
Przydarzyło nam się życie
Korekta: Hubert Piechocki
Zdjęcie na okładce: Shutterstock, Midjourney
Copyright ©2023, 2024 Karolina Binek i SAGA Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788727215440
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Żadna część niniejszej publikacji nie może być powielana, przechowywana w systemie wyszukiwania danych lub przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek sposób bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy, ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie oprawy lub z okładką inną niż ta, z którą została opublikowana i bez nałożenia podobnego warunku na kolejnego nabywcę. Zabrania się eksploracji tekstu i danych (TDM) niniejszej publikacji, w tym eksploracji w celu szkolenia technologii AI, bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
Nie strasz, od dawna się nie boję.
Zobacz – wichura, a ja stoję.
Spokój soczysty jest tak
jak cierpki był strach,
mój strach – życie moje.
Mogłeś mnie jednym zetrzeć gestem.
Kiedyś. Lecz to już inna przestrzeń.
Z drobnych supełków byłam cała,
lecz się wydostałam. Jestem.
Stanisława Celińska „Nie strasz”
Czasami wydaje nam się, że mamy już wszystko w życiu poukładane. A później przychodzi do niego ktoś, kto pokazuje nam, że jeszcze coś powinniśmy uznać, uwolnić i uzdrowić. I właśnie dlatego, Mateuszu, ta książka jest dla Ciebie.
Chociaż może wcale nie tak dawno, bo jakieś dwadzieścia lat temu żyła sobie pewna dziewczynka. Miała długie blond włosy najczęściej związane w dwa warkocze i na imię Karolina. Gdy przeczytała pierwszą książkę, odkładając ją na półkę pomyślała, że kiedyś chciałaby trzymać w ręce powieść ze swoim nazwiskiem. Ta myśl szybko stała się jej największym marzeniem, które zaczęła realizować dopiero w gimnazjum. Mimo że jako pięciolatka raczej nie spodziewała się, że stanie się to właśnie w takich okolicznościach…
W gimnazjum słyszałam o sobie już chyba wszystko, ale najczęściej, że mam wracać do siebie. I o ile zmieniłam się na zewnątrz, o tyle wrócić do siebie było mi najtrudniej. Bo ciągle starałam się stać taka, jaką chcieli mnie widzieć inni. Karolina Binek wtedy nie istniała. Zamiast niej był ktoś upodabniający się do czyichś wyobrażeń.
I ten ktoś, choć wcale tego nie chciał, namówiony przez rodziców pojawił się pewnego dnia na terapii, a na pytanie psycholog o to, co robi w tym miejscu, odpowiedział słowami: „Jestem tutaj, bo nie lubię siebie”.
Spotkania z psychologiem w gimnazjum pomogły mi bardzo. Ale dopiero na studiach odkryłam, że były dobre na tamten moment. I choć długo twierdziłam, że nie jest mi to potrzebne, to w 2021 roku rozpoczęłam drugą terapię. Tym razem jednak poszłam na nią z innego powodu i będąc w zupełnie innym miejscu, ale wciąż nie w tym, w którym czułabym się dobrze.
Nie stałoby się to jednak, gdybym nie napisała „Pachniesz imbirem”. Bo uparłam się, że chcę mieć do tej książki komentarz psychologa. Psychologa, czyli Asi, która opowiadała o moich bohaterach, a ja płakałam. Bo te wszystkie sytuacje i relacje nie dotyczyły tylko Zośki. Dotyczyły też mnie. Dlatego kiedy podczas jednego wywiadu usłyszałam pytanie, czy to ja wybieram historie do książek czy też one wybierają mnie, to odpowiedź była oczywista. Bo w każdej z moich powieści zapisane są fragmenty mojego życia. Fragmenty, które opisując, przepracowuję sobie jeszcze raz. Choć czasem to boli tak bardzo, że zamykam laptopa, bo trudno mi pisać dalej. Zawsze jednak wracam do tych historii. Tak samo jak wciąż wracam do siebie. Bo wiem, że warto. I wiem, że mam dla kogo. Chociaż jeszcze tak niedawno wcale nie było to takie oczywiste…
W szkole podstawowej marzyłam, by mieć przyjaciółkę. Marzyłam o tym tak bardzo, że pisałam nawet listy sama do siebie, a czytając je później – udawałam zaskoczoną i czułam się wręcz wyróżniona, że ktoś o mnie pamięta. Ale nie dało się przecież ściemniać w nieskończoność. Dlatego marzenie o prawdziwej przyjaźni szybko pojawiło się ponownie.
Z czasem pojawiły się w moim życiu też osoby, które uważałam za przyjaciółki i dopiero po latach zrozumiałam, że wcale tak nie było. Dziś zupełnie nie mamy kontaktu. Mimo to jestem wdzięczna za te znajomości, bo choć skończyły się nagle, to dzięki nim doświadczyłam też wiele dobrego.
Tak samo było z Pawłem. Z Pawłem, dzięki któremu napisałam „Pachniesz imbirem”. Bo, Pawełku, naprawdę byłeś dla mnie największą motywacją do skończenia tej książki. Tylko pisząc ją, nie zdawałam sobie sprawy, że ja też nim dla Ciebie pachnę. I choć jeszcze tak niedawno nawet nie pomyślałam, że nasza znajomość może być tą z terminem ważności, to dziś z wdzięcznością za nią po prostu idę dalej. Byliśmy dla siebie doskonałymi nauczycielami. Tylko widocznie przyszedł czas, by zmienić szkołę.
W trakcie naszej przyjaźni zmieniałam się też ja. I wiesz, z tą Karoliną, którą jestem teraz, jakoś mi lepiej. Już nie szukam w oczach innych potwierdzenia, że jestem wystarczająca i wiem, że nie muszę już na nic zasługiwać. W tych przekonaniach często utwierdza mnie Sandra – moja najwspanialsza Grażynka.
W dniu Twoich trzydziestych urodzin życzyłam Ci, żebyś żyła jak najdłużej, bo tego życia bez Ciebie sobie nie wyobrażam. W dniu imienin – że bez Ciebie chyba bym się zanudziła. I to prawda. Często mówisz, że podziwiasz mój spokój i opanowanie, nawet kiedy w środku się gotuję. Ale chyba nie wiesz, że nauczyłam się tego od Ciebie. Tak samo jak tego, by nie oceniać i by na każdą sytuację spojrzeć wieloaspektowo. Nie wiesz też, że pisząc te słowa, uśmiecham się do laptopa. Bo niczym film – wyświetlają mi się właśnie w głowie nasze rozmowy, spotkania, wyjazdy i sytuacje, w których płaczemy ze smutku i ze śmiechu. I ten grudniowy dzień, kiedy dosłownie zalałam się łzami ze wzruszenia, gdy powiedziałaś mi, że lecimy razem do Rzymu. Spełniłaś moje największe marzenie. Marzenie, o którym nawet nie miałam odwagi mówić głośno. Bo nie sądziłam, że może się zrealizować.
Nie sądziłam też, że kiedykolwiek po trzech miesiącach znajomości zadedykuję komuś książkę. Ale zupełnie inaczej pisało się ją ze świadomością, że jest dla Ciebie, Mateuszu.
Pojawiłeś się w moim życiu, kiedy myślałam, że wszystko mam już poukładane. Ale – tak jak w dedykacji – pokazałeś mi, że coś jeszcze powinnam uznać, uwolnić i uzdrowić. Pokazałeś mi – jak w cytacie na pierwszej stronie – że można być z drobnych supełków i się z nich wydostać. Uczę się od Ciebie metody małych kroczków, że jutro też jest dzień i nieprzejmowania się, co sobie ktoś pomyśli, kiedy w centrum Poznaniu pozuję do zdjęć lub gdy śpiewam o myszojeleniu idąc zatłoczoną ulicą. Potrafisz rozładować nawet najbardziej napiętą atmosferę i masz najbardziej cięty dowcip, jaki znam. To do Ciebie najczęściej się uśmiecham i za Ciebie dziękuję każdego dnia. Dziękuję za Twój spokój, zrozumienie, za każdą piosenkę i że potrafisz zaczekać, aż będę gotowa Ci o czymś opowiedzieć. Ta książka to też podziękowanie. To najwięcej, co mogę Ci dać poza swoją obecnością w Twoim życiu. Dostajesz więc dziś moje marzenie, dostajesz moją czwartą powieść. Kolejną, do której to historie wybrały mnie. I niesamowicie się cieszę, że jedną z nich jest ta o naszej przyjaźni.
„Maks, Nadzieja to była twoja córka”. „Myślałam, że tak będzie łatwiej. I lepiej. Dla nas”. „Maks, przepraszam”. „Maks, Nadzieja to była twoja córka”. „Maks, Nadzieja to była twoja córka”. „Twoja córka”.
– Moja córka – powiedział cicho, jak gdyby bał się tych słów. Jak gdyby bał się, że po ich wypowiedzeniu nagle staną się prawdą. Chociaż w sumie sam nie wiedział, co w tym przypadku byłoby lepsze.
– Moja córka – powtórzył już nieco głośniej, rozglądając się po ciemnym cmentarnym parkingu. Na szczęście poza nim nikogo więcej na nim nie było. W lusterku zauważył tylko oddalającą się postać ze spuszczoną głową. Postać, która miała niespotykaną jak dotąd tendencję do zmieniania jego życia – odkąd tylko się w nim pojawiła. I może nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że jak do tej pory na zmianę dawała mu i odbierała nadzieję. I Nadzieję też.
Tak wiele razy nie tylko innym, ale też samemu sobie wmawiał, że nie ma uczuć. Tymczasem w tym momencie kumulowały się w nim chyba wszystkie uczucia i emocje, których nie zaznał od dawna. Spośród nich najbardziej przebijała się jednak niepewność. Niepewność co do tego, jak powinien się teraz zachować. Niepewność co do jego znajomości z Zośką. I niepewność związana z tym, co będzie dalej. Bo wiedział tylko jedno. Że nie będzie już Nadziei. Ale czy będzie jeszcze Maks?
Jakaś jego cząstka odeszła wraz ze śmiercią Adama. Kolejna z ciążą Zośki. I chociaż wydawało mu się, że już wszystko sobie poukładał, że powoli wraca do życia sprzed tych wydarzeń, to znów okazało się, że ktoś postanowił zadrwić z jego planów. I najgorsze w tym wszystkim było to, że jeszcze chwilę temu był pewien, że jest w stanie z tym kimś nie tylko normalnie rozmawiać, lecz także się przyjaźnić.
Ale przyjaciele tak nie robią, prawda? Przyjaciele nie idą ze sobą do łóżka. Przyjaciele po takiej sytuacji nie tchórzą, nie kłamią, nie zrywają ze sobą kontaktu i nie odbudowują go tylko po to, by znów o sobie zapomnieć. Przyjaciele nie mają też wspólnych dzieci, jeśli nigdy nawet nie byli razem w związku. Może rzeczywiście Zośka miała rację, że zamiast przyjaźni była między nimi tylko jej iluzja? A czy jakakolwiek relacja w jego życiu nie była iluzją? Chyba tylko przyjaźń z Adamem. Bo jak do tej pory iluzją mógł nazwać swój każdy związek i każde spotkanie tylko w jednym celu – by zaspokoić swoje ego. Właściwie jeszcze nigdy nie odważył się budować znajomości i relacji na zawsze. Bo każdy z jego życia odchodził. I chociaż wydawało mu się, że jest przyzwyczajony, bo przecież tak wiele już przeszedł, to dziś przyszło mu się zmierzyć z kolejnym odejściem. Tyle że śmierć córki była dla niego czymś innym. I dotąd nieznanym. Bolała. I obudziła w nim coś, czego chyba jeszcze nigdy nie czuł. Miłość. Miłość do tej małej istoty, która, choć jest już w niebie, była jego córką.
– Moją córką – powiedział już nieco pewniej, a po jego policzku spłynęła łza.
Nie wiem, co teraz robisz, gdzie jesteś. Domyślam się, że jesteś starszy ode mnie. Że czasami wstajesz wcześniej ode mnie. I zamiast się obrażać, że nie robię Ci herbatki, to sam ją robisz dla mnie i dla Ciebie. A gdy zmywasz naczynia, to na mnie nie krzyczysz. Czytasz moje artykuły. Jesteś ze mnie dumny. A wieczory spędzamy razem, czasami w coś gramy, gdzieś wychodzimy lub oglądamy razem film. I nie mówisz mi, że to jest bez sensu. I mnie nie wyśmiewasz. Chodzisz ze mną spać. I nie zmuszasz do tego, żebym się dla Ciebie starała. Masz swoje zdanie, ale szanujesz też moje. Podczas jazdy samochodem nie narzekasz na innych kierowców i właściwie nie kończą nam się tematy do rozmów. Czasami też zapraszasz mnie do siebie do domu. I tylko nie wiesz jednego. Że chciałabym z Tobą spędzić resztę życia. Nieważne, gdzie byłby ślub. Ważne, że z Tobą. Nie musimy mieć dzieci. I nie musisz oświadczać mi się w górach. Tylko mnie kochaj. Tak po prostu. I nie krzywdź. Bo nie chcę przez Ciebie płakać. Płaczę tylko teraz, gdy to piszę. Bo jeszcze Cię nie znam.
Twoja Zośka
Po raz kolejny przeczytała napisane przez siebie przed chwilą słowa i otarła łzę spływającą po policzku. Tęskniła dziś do kogoś, kogo nawet nie znała. Ale była niemal pewna, że gdzieś jest. Tylko może jeszcze nie pora, by się poznali?
Cisza. Jeszcze niedawno tak bardzo o niej marzyła. A dziś ta cisza zdawała się do niej krzyczeć, że właśnie została sama. Bo nie było już Adama. I nie było Maksa. Nie było też Nadziei. Została jedynie mała iskierka nadziei, że jakoś będzie. Jednak coraz częściej trudno jej było w to uwierzyć. A może nawet nie chciała tego robić? Może fakt, że na razie zrezygnowała nawet ze spotkań z Jagodą był na to dowodem? I chociaż była przekonana, że teraz już da sobie radę, że prawda wyjawiona Maksowi jej nie złamie, że przecież już poukładała siebie na terapii i tak wiele zrozumiała, to codzienność zdawała się udzielać zupełnie innej odpowiedzi na jej przekonania. Bo nie było w niej Zośki, która zaczęła cieszyć się życiem. Była praca, która właściwie stała się teraz jej jedynym celem i czymś, w co angażowała się na sto procent. Po niej zakupy, czasem jakieś spotkanie z Gosią lub z rodziną i mieszkanie. Mieszkanie, które po miesięcznej przerwie znów dzieliła z Kacprem. Znów wybaczyła. Tylko sama wciąż nie była pewna, czy zrobiła to z miłości, czy z litości. Litości nad samą sobą. Żeby mimo wszystko każdego dnia mieć do kogo wracać, z kim porozmawiać i by nie rezygnować z przyzwyczajeń. Czasami to one decydują o tym, że tak trudno skończyć relację. I chociaż doskonale o tym wiedziała, to wciąż karmiła się złudzeniem, że wcale tak nie jest. Ale może właśnie dziś, właśnie teraz po raz kolejny nie miała sił na zmierzenie się z rzeczywistością?
Cisza. W zasadzie nigdy jej nie lubił. I chyba dlatego w jego życiu najczęściej było głośno. Czasem za sprawą dźwięku karetki, którą jechał, czasem za sprawą imprezy albo kobiety, która krzyczała po niej jego imię. Tylko że coraz częściej odnosił wrażenie, że wszystko to było w innym życiu i z tych wszystkich rzeczy została mu tylko praca, która nie tylko zajmowała czas, ale też dawała poczucie, że jest dobrym człowiekiem. Potrzebował tego jak tlenu. Potrzebował innych ludzi i ich historii, byle tylko nie myśleć o swojej. Bo chociaż zawsze sądził, że poradzi sobie ze wszystkim i że nic nie jest w stanie go złamać, to pół roku temu dowiedział się, jak bardzo się mylił. Złamało go pięć słów. Pięć słów, które sprawiło, że gdzieś tam w środku zaczął odchodzić ten pewny siebie i uparty Maks, który żył chwilą i był przekonany, że nic w życiu nie jest na zawsze. Zamiast niego rodził się ktoś nowy. Ktoś, kto nie chciał już znajomości na chwilę, chciał stabilizacji i pewności, że jeszcze wszystko będzie dobrze. Chciał odpowiedzialności. I miłości. Chciał tego wszystkiego, co, gdyby żyła, dałby swojej córce. Ale żadnej z tych wartości do tej pory nie miał okazji nawet poznać. Dlatego przerażała go sama świadomość, że nie byłby dobrym ojcem. I może właśnie Nadzieja o tym wiedziała? Bo kto by chciał ojca, który w ciągu dnia szczyci się tym, że nie ma uczuć, a w nocy szczytuje z poznaną chwilę wcześniej kobietą? Przecież tak nie zachowują się dorośli mężczyźni. Tak zachowują się tylko dupki. A on był jednym z nich. I najgorsze w tym wszystkim nie było uświadomienie sobie, że tak jest. Najgorsza była próba zmiany. Zmiany, której potrzebował, ale wciąż nie był na nią gotowy.
Gotowy był za to na spotkanie z dziewczyną, której w odróżnieniu od poprzednich nie poznał na Tinderze, a w karetce. Była jego pacjentką po jednym z wypadków samochodowych. Odezwał się do niej jakiś czas później. Miała nie być na chwilę. Miała być na dłużej, a może i na zawsze. Tak sobie założył. I już od jakiegoś czasu realizował ten plan.
– Wychodzisz? – do jego pokoju zajrzał ojciec.
– Tak. Raczej będę późno. A co, trzeba kogoś zastąpić na dyżurze albo zawieźć gdzieś Blankę?
– Nie.
– To dlaczego pytasz?
– A masz chwilę, żeby porozmawiać? Czy spieszysz się do Roksany? – zapytał mężczyzna, siadając na rozkładanej kanapie.
– Ale dosłownie pięć minut, bo i tak już jestem spóźniony.
– Spokojnie, Roksana nie zając, poczeka – zaśmiał się, a on w tym momencie po raz kolejny odniósł wrażenie, że miłe zachowanie ojca wobec jego dziewczyny nie do końca było szczere. Zupełnie się jednak tym nie przejmował. Tak samo jak nie miał zamiaru poruszać tego tematu.
– No to dalej, mów – ponaglił ojca, szukając w szafie bluzy z kapturem, którą miał zamiar dzisiaj ubrać.
– Rozmawiałem przed chwilą z wujkiem Robertem. Mówił, że ciocia Lidka ma coraz większe problemy z chodzeniem i zdecydował się zabrać ją do siebie.
– Mam zadzwonić i pogratulować mu bohaterskiej postawy? – odparł, przewracając oczami.
– A możesz mi nie przerywać? – mężczyzna wziął głęboki oddech. – Robert pytał, czy nie chciałbyś wynająć mieszkania cioci, czy też mają szukać lokatorów. I tak sobie pomyślałem, że może to nie jest głupi pomysł? Mógłbyś tam pewnie bez problemu mieszkać do czasu, aż się nie wybudujesz.
– Spoko, pomyślę o tym – odpowiedział beznamiętnie i bez czekania na odpowiedź wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami.
Jeszcze nie tak dawno wsiadłby w takim momencie do samochodu i pojechał odebrać klucze od swojego nowego mieszkania. A później poszedłby do Adama i oznajmił mu, że od teraz będą sąsiadami. Jeszcze nie tak dawno cieszyłby się, że będzie miał bliżej do pracy i do centrum miasta. Ale dzisiaj za drzwiami, za którymi zawsze był Adam – jego najlepszy przyjaciel, z którym mógł porozmawiać o wszystkim, jego ostoja spokoju i dobrych rad, była Zośka. Zośka, o której chociaż się bardzo starał, to nie potrafił zapomnieć. Ale czy można tak szybko zakopać gdzieś w pamięci matkę swojego dziecka?
Z zamyślenia wyrwał go dźwięk wiadomości na Messengerze. Roksana informowała, że spóźni się do restauracji, bo uciekł jej autobus. Choć ostatnio coraz częściej nie mogła zdążyć na autobus, to bez chwili wahania postanowił po nią podjechać. Przecież nie miał daleko. To tylko miejscowość obok Pszczółczyna. A przy okazji zajmie czymś myśli. Bo mimo wszystko nie błądziły teraz wokół jego dziewczyny, a kogoś, kto nigdy nią nie był i sam już nie wiedział, co czuł do tej osoby.
– Naprawdę po mnie przyjechałeś? – Roksana udawała szczerze zaskoczoną. Tylko ile razy można kogoś zaskakiwać w ten sam sposób?
– Przecież dla mnie to nie problem. A ty przynajmniej nie musiałaś stać i moknąć – uśmiechnął się do niej szeroko. Ale czy szczerze?
– To gdzie dzisiaj mnie zabierasz?
– Spaghetti czy pizza?
– Może spaghetti?
– Pani życzenie jest dla mnie rozkazem – pocałował ją w policzek, za co Roksana postanowiła odwdzięczyć się mu namiętnym pocałunkiem. Oczywiście nie miał nic przeciwko. Co więcej – zaczął się zastanawiać, jakby to było spotykać się z nią wreszcie w jego własnym mieszkaniu. Nie z Blanką lub ojcem za ścianą albo, co gorsza, z jej rodzicami. Mimo że zbliżał się do trzydziestki, to do tej pory nie miał takiej możliwości.
– Maks? – zaczęła Roksana, gdy tylko zajęła miejsce pasażera.
– No?
– Umówiłam się na kolejny tatuaż. Tym razem zrobię sobie na ręce daty urodzenia rodziców.
– Spoko. Tylko po co ci daty urodzenia rodziców? Przecież mają je wpisane w dowodach, a ty co roku możesz sobie zaznaczać je w kalendarzu. Nie musisz od razu ich tatuować.
– To że ty nie masz tatuażów nie znaczy, że ja nie mogę ich mieć – powiedziała tonem, który mimo ich krótkiego związku zdążył poznać już aż za dobrze.
– Na nodze, na plecach, na ręce. A na dupie kiedy sobie coś wytatuujesz? – nie dawał za wygraną.
– Nic ci do tego – odparła i, jak trafnie wywnioskował, obraziła się już na amen.
Z Roksaną rzadko mógł pożartować. Bo każdy z jego dowcipów za bardzo brała do siebie, skutkiem czego ciche minuty, godziny czy dni były dla nich codziennością. Ale później znów było dobrze. I wracali do siebie jak bumerang. Już od dwóch miesięcy budował razem z nią związek, który miał być tym innym. Tym na zawsze, tym, dzięki któremu się ustatkuje i stanie innym Maksem. Tylko dlaczego postanowił, że zmieni go właśnie dziewczyna, a nie on sam? Na to pytanie nie znał odpowiedzi. A tak naprawdę to nawet jej nie szukał.
– I co? Będziesz tak teraz siedzieć i patrzeć w okno jakbyś pierwszy raz Pszczółczyn widziała? – próbował rozładować atmosferę. Zamiast odpowiedzi Roksana zaczęła jednak przeglądać coś w telefonie. – No hej, nie obrażaj się. Przecież nic takiego nie powiedziałem. I przecież dobrze wiem, że jeśli będziesz chciała, to zrobisz sobie ten tatuaż. Tak samo jak wstrzykniesz kolejny botoks w usta, bo moje zdanie w tych kwestiach wcale się dla ciebie nie liczy – celowo starał się przerzucić winę za zepsutą atmosferę na dziewczynę.
– Maks, czy ja się dopierdzielam na każdym kroku do twojego wyglądu?
– A kto mi ciągle mówi, że mam sobie zapuścić brodę, bo tak byłoby mi lepiej?
– Bo taka jest prawda.
– I jest też taka, że tobie byłoby lepiej, gdybyś była nieco bardziej naturalna.
– Związek nie polega na tym, żebyśmy się dla siebie zmieniali, tylko akceptowali siebie takimi, jakimi jesteśmy. Ze wszystkimi wadami i zaletami – odparła, a on miał wrażenie, że jakiś czas temu widział te słowa na udostępnionym przez nią obrazku na Instagramie.
– To kiedy zaakceptujesz to, że muszę brać 36-godzinne dyżury i pracować w weekendy?
– Znowu zaczynasz ten temat…
– Dobrze, już się nie kłóćmy – uśmiechnął się lekko i złapał ją za rękę, przeczuwając, że jeszcze chwila i spaghetti będzie jadł sam. Albo, co gorsza, że znów zostanie sam. A w tym momencie, chociaż bał się przyznać do tego nawet przed sobą, to właśnie samotność przerażała go najbardziej. I mimo że po powrocie z Mazur obiecał sobie, że już nigdy nie wyjedzie, to dziś znów uciekał. Tyle że tym razem była to ucieczka nie w inne miejsce, a jak najdalej od siebie i od każdej chwili, w której mógłby zastanawiać się nad tym, co by było, gdyby Nadzieja żyła, gdyby teraz miała rok, gdyby uczył ją chodzić i gdyby powiedziała pierwszy raz „tata”.
– Tata.
– Co? – powiedział wyraźnie zaskoczony tym, co usłyszał od Roksany.
– Twój tata dzwoni. Nie słyszysz?
– A, sorry. Zamyśliłem się – odpowiedział, po czym odebrał połączenie i już chwilę później oboje z Roksaną mogli usłyszeć głos jego ojca.
– Maks, słyszę, że jedziesz, ale musimy porozmawiać.
– Co się znowu stało?
– Dzwonił Robert i pytał, czy już się zdecydowałeś na to mieszkanie, bo jakiś jego kolega, agent nieruchomości, przyjedzie dzisiaj do niego i jeśli nie będziesz chciał, to zaczną ogarniać wszystko pod wynajem.
– Przecież zaledwie godzinę temu mi powiedziałeś, że jest taka możliwość, a teraz mam już podjąć decyzję?
– Myślałem, że nie ma się nad czym zastanawiać. Przecież pomogę ci z przeprowadzką. Razem z chłopakami pomalujemy, odświeżymy. I jeszcze do Zosi będziesz miał blisko. Same plusy – wymieniał ojciec, a on był niemal pewny, że ostatni z „plusów” został wspomniany ze względu na obecność Roksany. Sam już nie wiedział, co dziewczyna miałaby zrobić, by ojciec ją nie tylko akceptował, ale i lubił. Oczywiście, był dla niej miły, czasami nawet pytał, kiedy ich znowu odwiedzi. Ale w chwilach takich jak ta tylko upewniał się w przekonaniu co, zdaniem jego ojca oczywiście, można uznać za jej największą wadę. Roksana nie była Zośką. I to wystarczyło, by w kategorii potencjalnych synowych przesunęła się gdzieś na szary koniec kolejki.
I mimo że minęły już trzy miesiące od jego ostatniej rozmowy z Zośką, to starał się, by ojciec nie zauważył zmiany w ich relacji. Za każdym razem obiecał, że ją pozdrowi, gdy się zobaczą. A nawet wymyślał kolejne powody, dla których nie może ich odwiedzić. Nie chciał wtajemniczać ojca we wszystko, co wydarzyło się między nimi. Bo sam jeszcze nie do końca to rozumiał. Dziś jednak chodził na cmentarz nie tylko do mamy i do najlepszego przyjaciela, ale też do swojej córki. I każdego dnia konsekwentnie realizował swój plan, że z jej matką nie zamieni już ani słowa. Tymczasem coś, a może Ktoś bardzo chciał, by nie pozostał konsekwentny w swoich zamiarach.
– Jesteś tam, Maks, czy coś przerwało? – dopytywał ojciec, w którego głosie można już było wyczuć zniecierpliwienie.
– Wiesz co, może niech lepiej wujek wynajmie to mieszkanie, a ja poszukam sobie czegoś innego. Z tą wyprowadzką to dobry pomysł.
– No chyba oszalałeś. Dostajesz mieszkanie podane na tacy i chcesz szukać czegoś innego? Czy ty się nie wyspałeś po tej nocce czy uderzyłeś w głowę?
– A nie możemy porozmawiać w domu? Bo właśnie jadę z Roksaną na obiad.
– Nie możemy. Decyzja jest już w zasadzie podjęta. Dzwonię do Roberta i powiem mu, że bierzemy to mieszkanie. Najwyżej, jak ci się nie spodoba, to kiedyś zamieszka tam Blanka. Na razie! – zakończył ojciec i się rozłączył. A on wziął tymczasem głęboki oddech. Bo już domyślał się, jak będzie wyglądała dalsza część drogi do restauracji.
– Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? – na reakcję Roksany nie musiał długo czekać.
– Bo dowiedziałem się przed wyjściem z domu, że w ogóle jest możliwość, żebym przeprowadził się do mieszkania po cioci.
– Nad czym ty się tak właściwie zastanawiasz? Twój tata ma rację – masz mieszkanie podane na tacy, pewnie jeszcze po jakiejś okazyjnej cenie, a nie chcesz go wziąć.
– Przecież mogę poszukać sobie jakiegoś innego mieszkania.
– Szukasz już tego innego mieszkania trzydzieści lat i jakoś ci nie wyszło. Jesteś chyba jedynym facetem w tym wieku, którego znam, a który nadal mieszka w domu z tatą i z siostrą.
– Już? Zadowolona jesteś, że mi dowaliłaś?
– Nie, Maks, ja ci nie dowalam. Mówię tylko prawdę.
– A wiesz, jak to jest stracić mamę, mieć młodszą siostrę z zespołem Downa i ojca, który postanawia spędzić resztę życia na jej wychowaniu, a przy tym jeszcze wpada w depresję? Znasz to uczucie? Bo wydaje mi się, że nie – niemal wykrzyczał, parkując przed restauracją.
– Przepraszam, no. To nie miało tak zabrzmieć.
– Ale zabrzmiało.
– A może dowiem się wreszcie, kim jest ta Zośka, do której miałbyś tak blisko? – Roksana postanowiła odbić piłeczkę i sprawić, że tym razem to on poczuł się nieswojo. Przerzucanie poczucia winy mieli już przecież opanowane do perfekcji.
– Znajoma z dawnych czasów.
– To twoja była?
– Była to ona współlokatorką Adama.
– To dlaczego twój tata o niej wspomniał?
– Jezus, no. Kilka razy spotkali się u Adama i pomagała mu w opiece nad Blanką, więc sobie przypomniał, że mieszka obok ciotki.
– Naprawdę nigdy z nią nie byłeś?
– Nie. Chodź już, bo zaraz restaurację zamkną, a dzisiaj muszę wcześniej wrócić, bo jutro od rana mam dyżur – odparł niezbyt przekonująco. Jednak Roksana posłusznie wyszła z samochodu, a on odetchnął z ulgą, że chociaż na chwilę temat Zośki uda się puścić w niepamięć.
– Ja pierdolę, co znowu?! – niemal krzyknął, gdy zobaczył, że na wyświetlaczu telefonu pojawił się numer ojca.
– Odbierz, a ja już złożę zamówienie – zdecydowała dziewczyna, po czym weszła do restauracji.
– Co znowu chcesz? – zapytał zrezygnowany.
– W Pszczółczynie jesteś?
– Nie, właśnie dojechaliśmy do Watykanu i czekamy na audiencję u papieża.
– To nie czas na żarty. Robert będzie do dwudziestej w mieszkaniu u cioci, bo kończą dzisiaj wszystko przewozić do niego, więc mógłbyś już odebrać klucze.
– A nie możesz sam tego zrobić?
– Nie, bo babcia jest u sąsiadki, a ja zaraz muszę odebrać Blankę z zajęć plastycznych.
– Ja pierdolę. Dobrze, odbiorę te cholerne klucze. I daj mi już spokój.
– Maks, kompletnie cię nie rozumiem. Załatwiłem ci mieszkanie, będziesz mógł wreszcie się od nas wyprowadzić i mieć własne cztery ściany, o czym chyba marzyłeś od lat. A teraz stroisz jakieś fochy jak nastolatka.
– Już wszystko powiedziałeś? Czy też coś jeszcze mam zrobić? Albo od razu dzisiaj zacząć remont?
– Rób, ja uważasz. Bo to wstyd, żeby mi bardziej zależało na mieszkaniu dla ciebie niż tobie. Ogarnij się, chłopaku – powiedział ojciec już nie tak spokojnym tonem jak chwilę temu, a on momentalnie poczuł, jak wzbiera w nim złość. Nie na ojca. Na Zośkę. Złość za to, że pojawiła się w jego życiu i wszystko rozwaliła. W tym momencie nienawidził jej jeszcze bardziej niż wtedy, kiedy wybiegał z cmentarza. Bo zanim ją poznał, wszystko było łatwiejsze. I nawet jakoś uczuć było w nim mniej.
– Idziesz? Bo już przynieśli nam zamówienie, a nie mam zamiaru sama jeść dwóch porcji – nagle tuż za nim pojawiła się Roksana.
– Tak, zaraz będę, tylko dopalę papierosa i już jemy – starał się sprawiać wrażenie, jak gdyby rozmowa z ojcem wcale go nie obchodziła. Ale chyba dość nieudolnie.
– Coś się stało?
– Będę musiał cię odwieźć po kolacji i podjechać do wujka po klucze od mieszkania, a jeszcze wcześniej trochę mu pomóc przy ogarnianiu przeprowadzki – skłamał. Bo mimo wszystko z pójściem do kamienicy na Bajkowej wolał zmierzyć się dziś sam.
– Spoko. Już nie mogę się doczekać, kiedy zaczniemy remont! – Roksana niemal krzyknęła i pocałowała go w usta. Chwilę później starał się unieść je w czymś na kształt uśmiechu do zdjęcia, które wraz z hasztagami „love” i „the best time” wylądowało na Instagramie. Od razu też udostępnił je u siebie. Bo na kolejną awanturę, że wstydzi się przyznać, że ma dziewczynę, nie miał już dziś sił.
– Love? The best time? – powiedziała na głos, wpatrując się w zdjęcie, na którym Maks uśmiecha się do talerza pełnego spaghetti. I chociaż nie mieli kontaktu dopiero od trzech miesięcy, to miała wrażenie, że zobaczyła właśnie jakiegoś innego Maksa. Tamten na Instagramie częściej lajkował zdjęcia niż je dodawał. A już na pewno nie dodawał zdjęć z dziewczynami, chociaż przez te dwa lata miał ich już trochę. Tamten Maks był zawsze zadbany, nawet po najdłuższym dyżurze miał ułożoną fryzurę, a na jego twarzy brak było jakichkolwiek oznak zarostu. Ten Maks ewidentnie zapuszczał brodę, a na jego głowie bez problemu nawet ptak mógłby założyć gniazdo. Ale tamten Maks był też jej przyjacielem. Albo chociaż kolegą. Tymczasem ten Maks był dla niej nieznajomym. A ona dla niego nikim. Bo tak jej właśnie powiedział, gdy próbowała z nim porozmawiać niedługo po rocznicy śmierci Nadziei.
Właściwie już bardziej z przyzwyczajenia niż z ciekawości z profilu Maksa przeszła na profil Roksany. Wszystkie jej zdjęcia znała już niemal na pamięć. Chociaż nie trzeba było być do tego zbyt bystrym. Bo każde wyglądało niemal identycznie – były to albo selfie z toną filtrów, albo zdjęcia w lustrze, na których prezentowała całą swoją sylwetkę ze szczególnym uwzględnieniem tyłka i biustu. Oczywiście każda fotografia została opatrzona hasztagami „polishgirl” w różnej konfiguracji oraz mądrymi cytatami w stylu „Not your Barbie girl, I’m livin’ in my own world I ain’t plastic, call me classic”.
– Maks, serio? – zapytała na głos. Jednak zamiast odpowiedzi od chłopaka, usłyszała tylko dźwięk paznokci Arnolda stukających po panelach.
Roksana jej zdaniem tak bardzo nie pasowała do Maksa. Bo przecież razem z tym Maksem, którego znała, i z Adamem niejednokrotnie mieli ubaw właśnie z takich dziewczyn, które za wszelką cenę chcą przykuć uwagę innych swoim wyglądem. Tymczasem jedna z nich jadła właśnie w jego towarzystwie spaghetti. A ona mogła tylko popatrzeć na jego uśmiech i… wyłączyć aplikację, by oszczędzić sobie emocji i powracania do ich ostatniej rozmowy na cmentarzu. Rozmowy, która zmieniła wszystko. I nie była końcem. Była tylko nowym, trudnym początkiem.
– Zacznij, zanim ci się odechce. Bo przecież zrobione jest lepsze od doskonałego – usłyszała, gdy tylko włączyła na laptopie ćwiczenia ze swoją ulubioną internetową trenerką.
W taki dzień jak dziś każdy sposób był dobry na to, by nie myśleć. I chociaż było już nieco lepiej niż wcześniej, to wciąż miewała dni, które – mimo wiosennej pogody za oknem – najchętniej spędziłaby pod kocem i wychodziła spod niego tylko wtedy, kiedy trzeba było pójść do pracy. Wcześniej nie potrafi-ła pozbierać się po śmierci Nadziei i Adama. A dzisiaj, chociaż wszyscy, którzy od niej odeszli, wciąż żyli, to odnosiła wrażenie, że jest jeszcze trudniej niż rok temu. Bo teraz miała też świadomość, że jedną decyzją zmieniła czyjeś życie. Jedną decyzją dała i odebrała nadzieję. I Nadzieję też.
– Cholera, no – powiedziała znów sama do siebie i usiadła z powrotem na ulubionym fotelu Adama. Miała wrażenie, że ze wszystkich czynności, które dzisiaj wykonała, dobrze wyszło jej tylko przeglądanie Instagrama. Nie mogła skupić się w pracy, przez co nawet cieszyła się, że przypadł jej dyżur newsowy. Przypaliła warzywa, które chciała zjeść na obiad z makaronem i łososiem. A teraz wydawało jej się, że z każdym krokiem podczas ćwiczeń ciało mówi „dość”, a w dodatku znów zaczęło ją boleć prawe kolano, gdy robiła przysiady.
– Chodźmy na spacer, bo może chociaż to dołączy do mojej listy „well done” – zwróciła się do Arnolda. Nie myśląc o tym, że warto byłoby przebrać spoconą już koszulkę i poprawić unoszące się na wszystkie strony włosy, przypięła psa do smyczy i wyszła na zewnątrz. Już po przekroczeniu progu kamienicy zaskoczył ją deszcz. Przemoczona do suchej nitki skróciła przechadzkę ze zwierzakiem jak tylko mogła, by jak najszybciej znaleźć się w mieszkaniu.
Zaczęła właśnie pokonywać niezliczoną dla niej w tej chwili liczbę stopni, kiedy usłyszała odgłos przekręcanego w drzwiach klucza. Nie miała żadnych wątpliwości, że ktoś, kogo mieszkanie znajdowało się naprzeciwko jej lokum, postanowił się właśnie wprowadzić. Już wczoraj przez cały dzień jacyś mężczyźni wynosili wyposażenie mieszkania, a przed kamienicą stała ciężarówka z napisem „Przeprowadzki”. Mimo to, pewna, że zanim dotrze na pierwsze piętro, jej sąsiad będzie już za drzwiami, spokojnie maszerowała dalej. Pech chciał, że do nieznajomej osoby nagle zadzwonił telefon, który, ku rozpaczy Zosi, został odebrany jeszcze na klatce schodowej.
– No cóż, jak nie z tym sąsiadem, to może z innym zapoznam się w lepszych okolicznościach – rzuciła pod nosem. Jednak nigdy nie przypuszczałaby, kogo zobaczy, kiedy już z niezadowoleniem na twarzy będzie zmierzała w kierunku drzwi od swojego mieszkania z oddychającym głośno Arnoldem pod pachą.
Oczom Zosi, po ukradkiem rzuconym spojrzeniu na nowego sąsiada, ukazał się bowiem… Maks.
– O kurwa!
Tamten Maks powiedział, że miło ją widzieć i że nie wiedział, że potrafi przeklinać. Przeczesał też w tak charakterystyczny dla siebie sposób włosy. I dodał, że nie wiedział, że jeszcze kiedyś się spotkają, a tu taka niespodzianka.
Ten Maks spojrzał na nią wzrokiem pełnym pogardy, bez słowa wszedł do mieszkania i trzasnął drzwiami. A ona odniosła wrażenie, jak gdyby od tego huku rozpadło się jej serce. W momentach takich jak ten przekonywała się, jak bardzo mogą boleć wyrzuty sumienia. I że – niczym jej szumów w uszach – nic nie jest w stanie ich zagłuszyć. Nawet najsilniejsze leki. I kolejne spotkania z Jagodą. Pozostawała tylko nadzieja, że i w tym przypadku pomoże czas. Chociaż nie było już Nadziei.
Był za to dźwięk jej telefonu, który rozpoznała dopiero po chwili i nawet nie sprawdzając, kto dzwoni, odruchowo odebrała.
– Halo? – powiedziała niepewnie, zdając sobie dopiero po chwili sprawę z tego, co właśnie zrobiła.
– Masz jakieś plany na niedzielę? – usłyszała i była wyraźnie zaskoczona. Bo spodziewała się raczej kolejnej oferty nie do odrzucenia, którą przygotowali dla niej sprzedawcy fotowoltaiki.
– Gosia?
– Zrobiłam coś, o czym nie wiem i skasowałaś mój numer, że się pytasz?
– Już nieważne. Lepiej powiedz, o co chodzi z tą niedzielą – Zośka próbowała zrobić wszystko, żeby nie pokazać, że znów przeżywała kolejny koniec swojego świata.
– Jeśli masz wolne, to zapraszam cię na moje urodziny. Łukasz chciał zrobić z tej okazji mi – a tak właściwie to sobie – prezent. Kupił jakiegoś nowego grilla i teraz chce się nim pochwalić, więc nie zapomnij się trochę pozachwycać. A, i weź ze sobą oczywiście Kacpra.
– Ja na pewno się pojawię, ale co do Kacpra – to nie wiem, bo w sobotę wieczorem ma wrócić z wdrożenia. Jeszcze dam ci znać.
– Ale mam rozumieć, że my na pewno widzimy się w niedzielę, tak?
– Tak. Przecież wiesz, że na weekendy raczej nie mam żadnych planów – odparła przygnębiająco.
– Od tego jestem, by ci je organizować! A jak się dziś trzymasz? Mogę ci jakoś pomóc?
– Bywało lepiej. Ale dziękuję, że pytasz. Jakoś sobie radzę. W pracy po awansie doszły mi nowe obowiązki. Teraz już ogarniam prawie każde wydanie gazety, domyślasz się pewnie, jak to jest.
– Ty na szczęście nie musisz wciąż użerać się z Cruellą, tylko z przystojnym Jakubem – próbowała rozładować atmosferę Gosia.
– Przypominam ci, że przystojny Jakub ma żonę i trzy córki. A ja szaloną przyjaciółkę.
– Przecież wiesz, że żartuję. Pamiętaj tylko, że zawsze jestem i możesz do mnie zadzwonić o każdej porze dnia i nocy.
– Dziękuję. To do zobaczenia jutro – pożegnała się i szybko rozłączyła. Nie chciała obarczać Gosi swoimi problemami. Choć doskonale wiedziała, że może liczyć na nią w każdej sytuacji, to nie o wszystkim potrafiła jej powiedzieć. Bo o tym, czyją córką była Nadzieja, wiedziała tylko ona, Maks i Jagoda. I tak było lepiej. Tylko dlaczego nie łatwiej?
Nie zdążyła nawet umyć rąk po spacerze i znów pogrążyć się w rozmyślaniach, kiedy jej telefon rozdzwonił się ponownie. Była pewna, że to znów Gosia, więc zamiast „halo” powiedziała:
– Czym jeszcze, co należy do twojego męża, mam się zachwycać?
– O ile mi wiadomo, to jeszcze nie jestem mężem. Może kiedyś w przyszłości się uda, ale na razie to tylko złudne marzenia. Gwarantuję jednak, że jest się czym zachwycać – głos w słuchawce zdecydowanie nie należał do jej przyjaciółki. Od razu postanowiła sprawdzić, kto zadzwonił do niej tym razem.
– Wojtek, coś się stało? Macie jakiś temat dla nas?
– Dziewczyno, jest piątkowy wieczór. Daj mi chociaż przez chwilę odpocząć od pracy.
– Sorki, tak odruchowo pytam. To silniejsze ode mnie – próbowała się uśmiechnąć i być zabawna, chociaż nie bardzo jej to wyszło.
– W takim razie, jeśli już ustaliliśmy, że ten wieczór masz wolny, to może przejdziesz się ze mną na spacer? Chyba że macie już plany z Kacprem, to oczywiście nie będę przeszkadzał.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł. Przed chwilą wróciłam z jednego spaceru i jestem już zmęczona, a do tego mokra jak kaczka.
– A wiesz, że istnieje coś takiego jak parasol?
– Tak? Dziękuję, że mi powiedziałeś, muszę sobie zapisać i na pewno kupię – odgryzła się.
– To może jednak przed tym zakupem zdecydujesz się na spacer z policjantem? Może nie będzie on bezdeszczowy, ale na pewno bezpieczny. Obiecuję.
– Dzięki, Wojtek, ale jednak nie tym razem. Miło, że o mnie pomyślałeś – powiedziała, po czym zakończyła połączenie i głośno się rozpłakała. Oddałaby teraz wszystko, by zadzwonił do niej Adam. Chciała mu się wygadać, opowiedzieć o tym, co się wydarzyło i zapytać, co on o tym myśli. Była pewna, że nie pochwaliłby jej decyzji. Ale chociaż spróbowałby zrozumieć. I to mimo tego, że tak naprawdę sama siebie już od jakiegoś czasu nie rozumiała.
Nie rozumiała też Wojtka – policjanta, którego tak bardzo chciała spotkać po pamiętnej podróży pociągiem, a który prosił ją o chwilę rozmowy w czasie jednego z protestów, które odbyły się przed pszczółczyńskim ratuszem. Niedługo później odezwał się do niej na Facebooku i zaoferował przekazywanie informacji o tym, co się dzieje w mieście. Bez wahania przystała na tę propozycję. Od tego czasu ich znajomość opierała się jedynie na „sprzedawaniu” miejskich newsów, więc dzisiejszy telefon od mężczyzny nieco ją zaskoczył. I chociaż jeszcze tak niedawno za spacer z nim oddałaby wiele, to dziś chyba zwyczajnie nie miała siły na poznawanie go lepiej. Poza tym obiecała sobie, że skoro jest w związku z Kacprem, to powinna skupić się tylko na nim. Bo przecież taka była jej decyzja, kiedy pod koniec marca przyjechał do niej z przeprosinami.
Rozglądała się właśnie po pokoju w poszukiwaniu pilota od telewizora, kiedy usłyszała dzwonek do drzwi. I chociaż nie miała do nich daleko, to w jej głowie zdążyła pojawić się myśl (a może to była też nadzieja?), że to Maks. Bo przecież tak samo było, kiedy poznała go dwa lata temu. Wtedy urwał jej lusterko od samochodu. A co mogło stać się tym razem?
– Wojtek? – powiedziała wyraźnie zaskoczona. Jak się okazało, za sprawą dźwięków dochodzących z naprzeciwka, Maks wciąż był za drzwiami. Tylko że nie za tymi od jej mieszkania.
– Pomyślałem sobie, że skoro masz wolny wieczór, a nie chcesz iść na spacer, to może chociaż ja przyjdę do ciebie i porozmawiamy. Bo właściwie poza pracą nie mieliśmy okazji się poznać – uśmiechnął się tajemniczo.
– To miłe, tylko ja chyba dzisiaj nie bardzo jestem w nastroju do rozmów.
– W takim razie możemy nawet pomilczeć. Mi to wcale nie przeszkadza.
– W sumie może najpierw powiesz mi, skąd masz mój adres? Bo nie przypominam sobie, żebym ci go podawała.
– Zośka, czy ty się z choinki urwałaś? Takie rzeczy jak adresy to załatwiam od ręki.
– W takim razie boję się zapytać, co jeszcze załatwiasz od ręki – mimowolnie się zaśmiała.
– A mogę wejść? – zapytał niepewnie, zupełnie zmieniając temat i rozglądając się po klatce schodowej. A ona z zaskoczeniem odnotowała, że Maks w takiej sytuacji na pewno nie pozostawiłby jej komentarza bez słowa. Ale to nie był Maks, lecz Wojtek, o którego poznaniu przecież jeszcze tak niedawno marzyła.
– Skoro już przyszedłeś, to zapraszam.
– Naprawdę jesteś dziś tak miła, że aż mam wyrzuty sumienia, że nie kupiłem ci kwiatów – odgryzł się.
Nie zdążył jednak nawet przejść przez próg, kiedy drzwi mieszkania naprzeciwko otworzyły się i wyszedł z nich Maks. Najpierw obrzucił ich zdziwionym spojrzeniem, a później szybko skierował się w kierunku schodów.
– Cześć, Maks! – krzyknął za nim Wojtek, jednak już nie doczekał się odpowiedzi. – A temu co się stało? – zapytał, zamykając za sobą drzwi.
– To wy się znacie?
– No wiesz, tak się składa, że w Warszawie nie mieszkamy i zdarzyło nam się więcej niż raz spotkać na jakiejś akcji. A poza tym – Maks jest ode mnie młodszy chyba ze trzy lata i chodziliśmy do tego samego technikum.
– Ooo – odpowiedziała niezbyt błyskotliwie gestem ręki, zachęcając Wojtka, by usiadł. Chwilę później z satysfakcją odnotowała, że wybrał ulubiony fotel Adama.
– Co się tak uśmiechasz? – zapytał zaskoczony.
– Bo to ulubiony fotel mojego współlokatora.
– W takim razie przepraszam, przesiądę się, bo gdyby wrócił za chwilę, to może nie być zbyt zadowolony.
– Spokojnie, możesz zostać w tym miejscu. On już nie wróci…
– Pokłóciliście się?
– Adam nie żyje. Zginął w wypadku prawie dwa lata temu – odpowiedziała. Była zaskoczona, że te kilka słów potrafiła wymówić z taką lekkością. Ale może właśnie to świadczyło o tym, że już przepracowała i zrozumiała tę część swojego życia?
– Przepraszam, nie znałem cię wtedy i nie skojarzyłem… – Wojtek ewidentnie wyglądał na zmieszanego.
– Nie masz za co przepraszać. To przecież ja zaczęłam temat… Chcesz kawy czy herbaty?
– Oczywiście, że kawy. Ale może ja przygotuję nam kawę, a ty usiądziesz, skoro nie masz dziś nastroju? – zaoferował się, po czym podszedł do niej. – Tylko mi pokaż, gdzie masz kawę, bo nie codziennie działam w nie swojej kuchni.
– Naprawdę nie przychodzisz codziennie do kogoś do domu, mimo że wcześniej powiedział ci, że nie ma ochoty na żadne spotkanie?
– Mała poprawka – powiedział. – Mówiłaś, że nie masz ochoty na spacer. O samym spotkaniu nie było mowy. To gdzie jest ta kawa?
– Może lepiej usiądź, bo ja nie piję kawy i będziesz musiał poszukać jeszcze herbatę.
– Okej, to dzisiaj będę cię tylko obserwował, a następnym razem to ja zaserwuję herbatę Pani Niekawowej. Swoją drogą – chyba nie znam nikogo, kto nie piłby kawy.
– Jak to się mówi? Wyjątek potwierdza regułę? – uśmiechnęła się, stawiając przed nim kubek. – Chociaż nie ukrywam, że od herbaty lepsza jest puszka Pepsi.