Usłyszeć ciszę - Karolina Binek - E-Book

Usłyszeć ciszę E-Book

Karolina Binek

0,0

Beschreibung

Tysiące głosów w twojej głowie - jak rozpoznać swój własny? Minął rok, od kiedy Zośka Rozwadowska straciła wszystko, na czym jej zależało. Jeśli czas leczy rany, to w jej przypadku robi to wyjątkowo powoli. Codzienna bywalczyni cmentarza spędza długie godziny nad grobami i snuje niekończące się rozmowy z nieobecnymi. Przedłużająca się żałoba kieruje ją w końcu do gabinetu terapeutycznego. Zośka - po raz pierwszy tak szczera wobec samej siebie - odkrywa, że burzliwe wypadki ostatnich miesięcy były odbiciem chaosu, który panuje w jej głowie i sercu. Czy uda jej się osiągnąć harmonię? Kontynuacja losów bohaterów powieści "Pachniesz imbirem". Świetna lektura dla miłośników przenikliwej narracji Katarzyny Grocholi.

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 342

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Karolina Binek

Usłyszeć ciszę

Saga

Usłyszeć ciszę

Korekta: Hubert Piechocki

Copyright ©2022, 2024 Karolina Binek i SAGA Egmont

Wszystkie prawa zastrzeżone

ISBN: 9788727123394

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

Zobacz,

tysiące ludzi z lodu

siedzi na schodach

i w miejskim słońcu iskrzy się.

Kortez, Ludzie z lodu

Sandrze – w podziękowaniu za zrozumienie.

Pawłowi – za bycie doskonałym nauczycielem.

Być Doskonałym Nauczycielem

„Partnerów do drogi przez życie wybieramy sobie w sposób zupełnie nieprzypadkowy. Czasami idą z nami tylko fragment, czasem towarzyszą nam do końca ziemskiej wędrówki. Jakkolwiek, to nasi doskonali nauczyciele. W relacji z nimi możemy zobaczyć samych siebie. W ich oczach, jak w lustrze możemy dostrzec to, co w nas ukryte, zranione, niedokończone…”. To fragment komentarza psycholog Joanny Lewnej do „Pachniesz imbirem”. Fragment, który zrozumiałam dopiero, gdy sama poszłam na terapię. Dlatego też dziś już wiem, dlaczego niektórych osób, którym dziękowałam przy wydaniu „Arbuza”, teraz ze mną nie ma. Są za to te, które pomogły mi podczas pracy nad drugą książką. A nawet jest ich jeszcze więcej!

Ponownie dziękuję Sebastianowi Szymczakowi. Praca z nim to nie tylko akceptowanie tego, co już zrobił, ale też ogrom wiedzy, którą od niego dostałam, a za którą też bardzo mu dziękuję.

Dziękuję Hubertowi Piechockiemu za korektę, za wyłapanie wszystkich dwóch kropek zamiast trzech i za to, że wszystkim przecinkom znalazłeś odpowiednie miejsce.

Przy każdej kolejnej napisanej przeze mnie książce z pewnością będę dziękowała też moim Rodzicom. Bo to oni uwierzyli we mnie w 2014 roku, kiedy zaprosiłam ich przed laptopa i pokazałam maila od pierwszego wydawnictwa, które chciało wydać „Arbuza”. Moja Mama powiedziała wtedy, że jest przerażona. I ja w jakimś sensie też byłam, bo nie wiedziałam, co mnie czeka. Ale to właśnie dzięki niej i Tacie mogłam spełnić swoje pierwsze największe marzenie.

To oni także w dzieciństwie czytali mi mnóstwo książek, a początek jednej z nich brzmiał: „Był piękny, majowy dzień. Puchatek wybrał się na spacer…”. I chociaż wtedy nawet mi się to nie śniło, to w 2022 roku, również w piękny, majowy dzień, na spacer nie wybrał się Puchatek, a wszystkie osoby, które towarzyszyły mi podczas sesji zdjęciowej do „Usłyszeć ciszę”. Za zdjęcia, na których naprawdę się sobie podobam (a to sztuka!) dziękuję Kasi Rynkowskiej-Orlik (Fotografia Łowczyni Kadrów). A za cierpliwe pozowanie na motocyklu dziękuję Dawidowi Dominiczakowi. Motyw drogi i motocyklista na okładce też byli moim marzeniem!

Dziękuję Gego i GegoWife, a właściwie to Oli Wujciów i jej mężowi Grzegorzowi za liczne polecenia „Imbiru”, za wsparcie i za moje ulubione ubrania.

Dziękuję fizjoterapeutce Agacie Starędze za to, że zamiast na sali operacyjnej, znalazłam się na siłowni. Miała być endoproteza, a są treningi i zarażanie miłością do sportu. W grudniu 2021 roku wyszłam zapłakana od ortopedy. Dzisiaj wychodzę z uśmiechem od Agaty.

Agnieszce (pandam_liber) dziękuję za opinie oraz za zdjęcia, na których jest wszystko, co uwielbiam – książka i pies. I chociaż chciałoby się powiedzieć, że nic więcej mi do szczęścia nie potrzeba, to dziś już wiem, że potrzebuję jeszcze dwóch osób, którym zadedykowałam tę książkę.

Sandro, nikt inny nie rozumie mnie tak jak Ty. Wiem, że mogę powiedzieć Ci o wszystkim, wiem, że zawsze doradzisz i wesprzesz. Wiele dzięki Tobie zrozumiałam, wiele się nauczyłam i dużo w swoim życiu zmieniłam. I dziś razem z Tobą i ze Stanisławą Celińską mogę wykrzyczeć: „Wichura, a ja stoję”. Dziękuję za wszystko!

Pawełku, chociaż nie czytałeś „Usłyszeć ciszę” w trakcie pisania, to znów byłeś moją największą motywacją. Bo nie wierzyłeś, gdy ci powiedziałam, że napiszę tę książkę w pół roku. A jednak udało się! Po raz kolejny dziękuję za konsultacje medyczne, za to, że Maks podaje odpowiednią ilość amiodaronu i za obrażenia, które wymyślasz moim bohaterom. Z rzeczy ważniejszych – tak jak w dedykacji – dziękuję za bycie doskonałym nauczycielem. To w relacji z Tobą mogłam zobaczyć samą siebie i odkryć to, co we mnie zranione i niedokończone. Teraz tymi słowami kończę te podziękowania. Ale mam nadzieję, że zarówno Ty, jak i wszystkie wspomniane wyżej osoby będą ze mną do końca tej ziemskiej wędrówki. Bo właśnie dzięki Wam idę do przodu i spełniam swoje marzenia. Dziękuję, że jesteście!

Prolog

– Pani Zosiu, pani Zosiu! Halo! Budzimy się!

– Zośka – poprosił niepewnie, delikatnie dotykając jej dłoni. – Zośka, obudź się, proszę.

– Powinna już się obudzić. Ale widocznie leki jeszcze działają – stwierdził lekarz, wkładając długopis do kieszeni w spodniach.

– Czy to oznacza jakieś komplikacje? – dopytywał, wciąż patrząc na jej zamknięte powieki, które nawet nie chciały drgnąć.

– O tym będziemy mogli powiedzieć oczywiście dopiero wtedy, gdy nasza śpiąca królewna się obudzi. Na razie nie mogę niczego zagwarantować. Ale bądźmy dobrej myśli. Tymczasem zostawiam pana z narzeczoną. Gdyby coś się zmieniło, proszę dać mi od razu znać, dobrze?

– Dobrze, oczywiście – skinął głową i przerzucił wzrok z wysokiego mężczyzny na Zośkę. Wraz z kolejnymi krokami oddalającego się lekarza, poczuł jak schodzi z niego stres i silne emocje, których doświadczył w ciągu ostatnich kilku godzin. Dopiero teraz tak naprawdę mógł zostać z nią sam na sam. A właściwie z jej ciałem, bo choć w myślach wciąż prosił ją, by otworzyła oczy, to nic takiego się nie działo.

– Hej, nie rób mi tego! Nie zostawiaj mnie jeszcze ty – poprosił, a z jego oka spłynęła łza. Otarł ją zręcznie i położył głowę na łóżku, obok ręki Zosi. Nawet nie wiedział, kiedy zasnął. Nie wiedział też, która jest godzina, bo właściwie w ogóle go to nie interesowało. Nagle usłyszał szept. Jej szept:

– Kacper? Co ty tu robisz? Co ja tutaj robię? – dodała, rozglądając się po szpitalnej sali.

– Kochanie, nie pamiętasz? Zauważyłem rano krew na pościeli i od razu przywiozłem cię tutaj.

– A co z… – zaczęła, po czym szybko złapała się za brzuch. Wbiła w Kacpra pytający wzrok. A on w tym momencie zdał sobie sprawę z tego, że najchętniej odwlekałby odpowiedź na to niedokończone pytanie w nieskończoność. Gdy widział, jak oczy Zośki wypełniają się łzami, powiedział to, czego i tak już się domyślała.

– Zośka, nie ma już nadziei.

– Nie ma już Nadziei – powtórzyła za nim i znów zasnęła.

Rozdział 1

– Dwa kolorowe bukiety – tak jak zawsze? – zapytała kwiaciarka, pani Iwonka, gdy tylko Zośka zamknęła za sobą drzwi.

– Nie, nie. Dzisiaj dwa bukiety z białych róż i dwa znicze. Mogą być takie wyższe – poprosiła, rozglądając się po tak dobrze jej już znanym miejscu.

– Dla mojej ulubionej klientki wszystko – starsza kobieta lekko się uśmiechnęła.

– To miłe, co pani mówi. Jednak oddałabym wszystko, by nie być ulubioną klientką w kwiaciarni przy cmentarzu.

– Przepraszam, jeśli uraziłam – zmieszała się staruszka, wykładając róże z dużego wazonu.

– Nie ma pani za co przepraszać. Przecież to nie pani wina. Tak już widocznie musiało być – zamyśliła się i by nie wprawiać kobiety w większe zakłopotanie, odwróciła się do niej plecami i zaczęła oglądać znicze. – Poproszę jeszcze ten mały z aniołkiem.

– Oczywiście. W przyszłym tygodniu powinny przyjść zupełnie nowe modele, bo zamówiłam kilka tak testowo przed Wszystkich Świętych, to zapraszam. Mam nadzieję, że się pani spodobają.

– Dziękuję bardzo za informacje. Będę zaglądać – zapewniła. Chociaż przecież nie musiała. Bo to, że jest tutaj niemal codziennie zauważył już chyba nawet pies z najbliższego domu znajdującego się obok cmentarza. Odwiedziny u jej córki i Adama stały się dla niej swego rodzaju rytuałem, bez którego nie wyobrażała sobie dnia. Starała się przyjeżdżać na cmentarz chociaż na chwilę, nawet w czasie największej ulewy, upału, burzy czy śnieżycy. Czasami jechał z nią Kacper. Bywało, że spotykała tu mamę Adama. Chociaż najbardziej lubiła (o ile to odpowiednie w tej sytuacji słowo) przychodzić tutaj sama. Wtedy bez żadnego skrępowania mówiła na głos do swojej córeczki i współlokatora. I mogła też płakać. I nikt nie pytał dlaczego, nikt nie pocieszał, nikt nie płakał razem z nią.

– Pani Zosiu! Słyszy mnie pani?

– Tak, tak. Przepraszam – głos kwiaciarki wyrwał ją z zamyślenia.

– Sześćdziesiąt cztery złote i osiemnaście groszy.

– Zapłacę kartą – poinformowała i bez słowa, znów pogrążając się w myślach, wyszła z kwiaciarni.

Drogę do miejsca, w którym znajdował się nagrobek Adama, a tuż obok niego malutki grób jej córeczki, mogłaby już pokonać nawet z zamkniętymi oczami. Cały czas prosto i później za trzecim krzewem w prawo. To tutaj dwukrotnie żegnała dwie najważniejsze osoby w swoim życiu. I chociaż tak naprawdę wiele razy sama próbowała sobie tłumaczyć, że śmierć to nie koniec, a tylko nowy początek, to wciąż trudno było jej się z tym wszystkim pogodzić. Nie pomogły nieprzespane noce, rozmowy z Kacprem, a nawet z mamą Adama, która przecież przeżywała podobną tragedię. Nie pomogły też wizyty u psychologa. Bo jak ma jej pomóc ktoś, kto nigdy nie znajdował się w podobnej sytuacji? Z takim nastawieniem jeszcze w szpitalu odprawiła psychologa. Zdecydowanie bardziej wolała dzielić się tym, co czuje na facebookowej grupie dla rodziców zmarłych dzieci. Kilka razy pojechała nawet na spotkanie z nimi. Wtedy pomagała jej świadomość, że ktoś przeżywa to samo. Ale tylko na chwilę. Bo później znów wracała do swojej codzienności, w której czuła się niezrozumiana przez nikogo.

– A wiesz, że dokładnie rok temu Maks wpadł do mnie rano i powiedział, że przyjeżdżasz wcześniej niż myślałam? Jejku, jaki on był wtedy przejęty! Biedaczek załamał się tylko, gdy zobaczył, że w lodówce miałam jedynie światło. Bo chciał przygotować dla ciebie śniadanie – uśmiechnęła się, poprawiając bukiet w wazonie na grobie przyjaciela. – Dzisiaj białe, bo przecież to twoja rocznica. I tak sobie postanowiłam, że przez cały rok będę przynosiła wam kolorowe, a już bliżej rocznicy białe, bo przecież odszedłeś tak młodo… – otarła łzę z prawego policzka i usiadła na ławce, którą zrobił ojczym Adama. – Dla małej też wzięłam białe, ale nie wiem, czy jednak u niej nie zostanę przy kolorowych, bo tak mi się ten biały jakoś zlewa z nagrobkiem. Ale do jej rocznicy jeszcze trochę czasu. Najpierw jakoś muszę przeżyć twój dzień. Wzięłam sobie nawet wolne w pracy. Nie wiem, jak to będzie, Adaś… – zamyśliła się, a z jej oczu tym razem popłynęło już więcej łez. – Tak bardzo za tobą tęsknię, tak bardzo brakuje mi naszych rozmów i nawet tego ciągłego wtrącania się i denerwowania nas przez Maksa. Ciekawe w sumie, co u niego. Odkąd wyjechał przed Bożym Narodzeniem nie miałam z nim żadnego kontaktu. Ale przecież o tym już wiesz… Mam tylko nadzieję, że nie masz mi za złe, że nie powiedziałam mu prawdy. Może kiedyś to zmienię. Ale na razie jeszcze nie jestem gotowa – przyznała, jednak rozmyślania przewał jej głośny i uporczywy dźwięk telefonu. Odruchowo spojrzała więc na wyświetlacz.

– Przyjedziesz na kolację? Chciałem zrobić sałatkę i nie wiem, czy dla dwóch osób – powiedział Kacper, zanim jeszcze zdążyła powiedzieć „halo”.

– Tak, powinnam zdążyć. Jestem jeszcze u Adasia i u małej.

– Domyślałem się… Też już dzisiaj u nich byłem i wyrzuciłem te suche kwiaty – tak jak prosiłaś.

– Właśnie widziałam. Już wstawiłam do wazonów nowe.

– Dobrze, kochanie. To nie przeszkadzam. Wracaj do mnie szybko i bezpiecznie.

– Tak będzie – zapewniła i schowała telefon do torebki.

Kacper miał inne podejście do żałoby po córeczce. Na początku był załamany tak samo jak ona. Szybko jednak wrócił do normalnego trybu życia. W ostatnim czasie także bardzo się zmienił. Przejął na siebie wiele domowych obowiązków i, co najważniejsze, nie zadawał za dużo pytań. A to w tym momencie było dla niej szczególnie ważne. Nie tylko ze względu na zaistniałe okoliczności…

– Muszę już się zbierać, bo Kacper czeka z kolacją – powiedziała, tym razem zwracając się do córki. Zapaliła jeszcze wszystkie kupione dziś znicze i ostatni raz przed wyjściem z cmentarza spojrzała na dwa nagrobki. Jeden większy, wykonany z ciemnej, marmurowej płyty, z powieszonym na niej kaskiem i dużym, kolorowym zdjęciem uśmiechniętego Adama. I drugi – malutki, biały grób z aniołkiem i stópkami jej córeczki wygrawerowanymi na umieszczonej pionowo płycie.

– To do jutra – pożegnała się i ruszyła w kierunku wyjścia. Wychodząc z alejki, zauważyła wysokiego mężczyznę krążącego naprzeciwko i wnikliwie studiującego napisy na nagrobkach. I gdyby nie to, że Maks wyjechał prawie rok temu bez słowa i od tej pory nie pojawił się ani razu w Pszczółczynie, to byłaby przekonana, że to właśnie on. Ale przecież to niemożliwe…

Dariusz Milewski, Władysław Banaszkiewicz, Marta Łąkowska.

– Gdzie to było? – zapytał, chociaż nie spodziewał się przecież żadnej odpowiedzi. Błądził tak dalej wokół wielu nagrobków, szukając miejsca, w którym spoczywał jego najlepszy przyjaciel. I chociaż oddałby wszystko, by móc spotkać się z Adamem nie tutaj, a w jego mieszkaniu przy Bajkowej, to przez niemal rok powoli coraz bardziej oswajał się z myślą, że już nigdy nie porozmawiają, nie wybiorą się na motocyklową przejażdżkę zupełnie bez celu i że nikt już go tak bardzo nie zrozumie jak Adaś. Bo tylko on wiedział o wszystkim. Tylko z nim potrafił być tak zupełnie i naturalnie szczery. Tylko jemu przyszedł tutaj powiedzieć, dlaczego tak naprawdę wyjeżdża. A dziś nie potrafił odnaleźć jego grobu. Jednak o tym, skąd ten problem, miał dowiedzieć się dopiero za chwilę.

Co czuje facet, gdy dowiaduje się, że będzie ojcem? Większość pewnie znajduje się wtedy gdzieś pomiędzy siódmym niebem a ósmym kolorem tęczy. A ja byłem po prostu zaskoczony. Cholernie zaskoczony. Bo chociaż od podstawówki wiem, skąd się biorą dzieci i nigdy w życiu nie byłem jeszcze tak głupi, by decydować się na seks bez zabezpieczeń, to wystarczył ten jeden raz, by wszystko się zmieniło. By całe moje życie się zmieniło! A przynajmniej tak mi się wtedy wydawało, gdy w czasie największej ulewy, przemoczona do suchej nitki, dosłownie wparowała do mojego pokoju, trzymając w ręce moją bluzę.

Gdy ją zobaczyłem, najpierw pojawił się wstyd, a później złość na samego siebie. Bo nigdy nie sądziłem, że okażę się takim tchórzem. Tyle że nie potrafiłem inaczej. To, co się stało po pogrzebie, ten seks… Ja tego w ogóle nie planowałem. To były emocje, to była chwila. I sam do dzisiaj nie jestem w stanie tego wyjaśnić. Nie powinno więc dziwić, że i jej nie potrafiłem tego wyjaśnić. Nie zliczę jednak, ile razy wyrzucałem sobie, że jestem największym palantem na świecie. Bo kto normalny tuż po pogrzebie przyjaciela zostawia swoją przyjaciółkę samą? I to po seksie?! Biedny Adaś chyba się załamał wtedy tam na górze.

„Jestem w ciąży, Maks. To twoje dziecko” – nigdy nie zapomnę tych słów. Tak samo jak dnia, w którym przyszła do mnie i powiedziała, że jednak nie. Że lekarz się pomylił, że to jednak inny tydzień. Że to niemożliwe, żebym ja był ojcem. Poza tym na pewno miała wtedy dni niepłodne. I do tego stres i leki. Tak, tak. Na pewno tak było. Ale może lepiej ona już pójdzie, bo dziś się nie najlepiej czuje, a jutro jedzie do rodziców i chce jeszcze odpocząć. Nie, nie chce herbaty, bo piła przed wyjściem z domu. Dziękuje za gratulacje. Kacper bardzo się cieszy. Prawie codziennie kupuje coś dla dziecka. Nawet postanowili, że jeśli będzie chłopiec, to nazwą go Adam. To papa! Też życzy mi dużo szczęścia.

Zabolało. Tak bardzo zabolało. Bo wtedy, w ten ulewny dzień, moje życie znów zyskało sens. Jeszcze nigdy tak bardzo nie czułem, że mam dla kogo żyć. Zacząłem już nawet oglądać wózki. Spodobał mi się taki czarny ze złotymi elementami. Gdyby tylko chciała, to mógłbym przeprowadzić się na Bajkową. Chociaż to tylko przyjaźń, bo przecież nic więcej wtedy do niej nie czułem, ale chciałem jej pomóc i być przy niej każdego dnia. Przy niej i przy naszym dziecku.

Ile ono już ma? Trzy miesiące? Jest Adasiem czy jednak nie? Ostatnio ciągle zadaję sobie te pytania. Bo nie zapomniałem. Nie potrafię o niej tak po prostu zapomnieć. Myślałem, że będzie lepiej, gdy wyjadę. Ale nie było lepiej. Zośka pojawiła się w moim życiu tak nagle. I tak szybko je zmieniła. Właściwie rozgryzła mnie już wtedy, gdy pierwszy raz podwoziłem ją do pracy. Powiedziałem jej wówczas, że nie mam uczuć. Dzięki niej znów je odzyskałem i znów straciłem. Ale może na własne życzenie? Przecież sam przestałem się z nią kontaktować po TEJ nocy. Może gdybym wrócił do niej następnego dnia po dyżurze, gdybym chociaż do niej zadzwonił, może dziś moje życie wyglądałoby inaczej? Nie dałem jej szansy. Nie dałem nam szansy. Ale przecież jest jeszcze Kacper. Tylko czy ona tak naprawdę go kocha? Tego nie wiem. I chyba nawet nie powinienem się nad tym zastanawiać. Mają razem dziecko. A mnie z Zośką nic nie łączy i właściwie nigdy nie łączyło.

Pogrążony w rozmyślaniach i poszukiwaniach nawet nie zauważył, że z cmentarza właśnie wyszła Zośka. Po raz kolejny postanowił natomiast skręcić w prawo i pójść niemal na sam koniec jednej z alejek.

– Przecież to musi być tutaj. Rok temu może i obok niego nie było zbyt wielu grobów, ale minęło już trochę czasu i mogło się to zmienić – tłumaczył sobie.

Szybko przeszedł z jednego końca cmentarza na drugi. Tutaj w prawo, prosto i jest!

– Brawo, Sherlocku! No w końcu! – rzucił sam do siebie z nieukrywaną ulgą. Gdy zbliżał się do grobu przyjaciela nieco zwolnił. Myślał, że rzeczywiście udało mu się już pogodzić z jego śmiercią. Ale dopiero teraz, dopiero w tym miejscu, poczuł jak mimowolnie się trzęsie. Tak wielu emocji nie miał w sobie od dnia, w którym przywiózł Adama w karetce do szpitala. I zupełnie nie spodziewał się, że powrócą właśnie dziś, kiedy po niemal roku pojawił się znów w Pszczółczynie.

Niepewnie zbliżał się do grobu, z którego z dużego zdjęcia w drewnianej ramce uśmiechał się do niego Adam. Znał tę fotografię. Przecież sam mu ją zrobił w dniu, w którym przyjaciel kupił sobie pierwszy motocykl. Tak szczęśliwy nie był nawet wtedy, kiedy dowiedział się, że został przyjęty do seminarium.

– Cześć, Adaś – przywitał się i przerzucił wzrok ze zdjęcia na napis układający się w imię i nazwisko przyjaciela. Dopiero później rozejrzał się wokół. I gdyby nie ławka znajdująca się przed grobem Adama, to w tym momencie znalazłby się na pewno na ziemi z powodu omdlenia. Malutki, biały nagrobek z aniołkiem, małe wygrawerowane stopy na pionowej płycie, białe kwiaty, płonący znicz i dziewiętnaście liter, z których utworzone zostało imię i nazwisko.

Nadzieja Rozwadowska.

Rozdział 2

– Dlaczego mi nie powiedziałeś? – wpadł do salonu i choć sam przed sobą zapierał się, że nie ma uczuć, to na jego twarzy właśnie malowała się wściekłość.

– O czym? – zapytał zdenerwowany ojciec, przerzucając wzrok z oglądanego właśnie serialu na syna.

– Że córka Zosi nie żyje – dopiero w momencie, gdy wypowiedział te słowa, zdał sobie w pełni sprawę z tego, że to wszystko wydarzyło się naprawdę, że mały, biały grób nie był tylko złym snem, z którego zaraz się obudzi.

– A skąd miałem wiedzieć, że ci o tym nie powiedziała? Myślałem, że się przyjaźnicie i macie kontakt mimo twojego wyjazdu.

– Już się nie przyjaźnimy. Kontaktu nie mieliśmy prawie od roku. Chyba powinieneś się zorientować, że nic o tym nie wiem, skoro w ogóle nie poruszałem tego tematu. No dlaczego mi nie powiedziałeś?!

– Maks, uspokój się. Już ci wytłumaczyłem.

– Ale… Jak to się stało? Kiedy? Wiesz coś więcej?

– Z Zośką nie rozmawiałem, bo od tamtego czasu prawie w ogóle jej nie widać w mieście. Wychodzi z mieszkania tylko do pracy albo na cmentarz. Tylko raz spotkałem ją w sklepie, gdy wracaliśmy z Blanką ze szkoły. Przywitała się i poszła dalej. Nawet z mamą Adama nie chce za dużo rozmawiać.

– Nic o tym nie wiedziałem… – powiedział ni to do ojca, ni to do siebie, zakrywając twarz dłońmi.

– Z tego, co mówiła mi mama Adama, to doszło do wewnątrzmacicznego obumarcia płodu. Zośka źle czuła się od rana i już przeczuwała, że coś może być nie tak. Położyła się więc, jednak chwilę później przestała czuć ruchy płodu, dostała skurcze i zaczęła krwawić. W szpitalu okazało się, że poroniła.

– A jak Kacper?

– Wygląda na to, że szybko się po tym podniósł. I szybko też wrócił do pracy. Zośka dopiero po dwóch miesiącach.

– Szkoda, że nic o tym wszystkim nie wiedziałem – wstał z kanapy i po głośnym trzaśnięciu drzwiami można było zorientować się, że właśnie wszedł do swojego pokoju.

– Maks, synku. Kogo ty oszukujesz? – podsumował ojciec i po upewnieniu się, że jeszcze nie czas, by odebrać córkę ze szkoły, wrócił do oglądania serialu.

– Jakie masz plany na weekend? – zapytał pomiędzy jednym a drugim kęsem kanapki z szynką i z pomidorem.

– W zasadzie to żadnych – odparła, przebierając widelcem w nałożonej na talerz sałatce.

– To nie jedziemy na imieniny twojej mamy? Przecież tak wiele razy nas zapraszała. Myślałem, że nie zmieniłaś zdania i jednak się tam wybierzemy.

– Jakoś nie mam ochoty na oglądanie uśmiechniętej rodziny.

– Zośka, ale to jest twoja rodzina. I tak samo jak ty przeżyła odejście Nadziejki. Poza tym, nie pamiętam, kiedy ostatnio byłaś w domu. Może zmiana otoczenia dobrze ci zrobi?

– Nikt nie przeżył tak samo jak ja tego poronienia. Nikt w mojej rodzinie nie ma zielonego pojęcia, jak to jest stracić dziecko. I nie potrzebuję żadnej zmiany otoczenia. Tutaj jest mi dobrze. Westchnął głośno i wrócił do jedzenia kanapki. Tak kończyła się prawie każda rozmowa między nimi, każda propozycja jakiegokolwiek wyjazdu. Długo się łudził, że jeszcze wróci Zośka, którą poznał, w której się zakochał i której się oświadczył. Ale powoli zaczynał zdawać sobie sprawę z tego, że są to tylko marzenia. Niedługo minie rok od śmierci Adama. A w marcu rok od odejścia Nadziei. Rok, w którym odszedł też uśmiech Zosi, jej spontaniczność, błysk w oku, bijąca od niej pozytywna energia. A może też i rok, w którym na zawsze odeszła Zosia? Może to za wiele na jedną, zaledwie dwudziestoośmioletnią dziewczynę. Do tego jeszcze jej choroba i sam fakt, że nawet nie daje się jej namówić na kontrolną wizytę u laryngologa. Dziś zamiast narzeczonej miał wrak człowieka. I chociaż tak bardzo chciał jej pomóc, to coraz mocniej czuł, że nie jest to możliwe. A na wizytę u psychologa nie potrafił jej namówić. Ona nie chciała pomocy. A on chciał, by chociaż pojawiła się nadzieja na to, że w przyszłości będzie lepiej. Ale nie było Nadziei. A także nadziei.

– Dziękuję. Było pyszne – odsunęła od siebie talerz i skierowała się do sypialni, która dawniej była jej pokojem. Znowu prawie nic nie zjadła. Właściwie już za nią nie nadążał. Miewała dni, kiedy nic nie jadła. A były też takie, kiedy w sypialni znajdował opakowania po słodyczach, a po obiedzie nakładała sobie jeszcze dokładkę i deser. W sumie podobnie było też z jej humorem. Nigdy nie wiedział, czego się spodziewać – czy tym razem zaproponuje wspólny spacer po pracy, czy też spędzi całe popołudnie na cmentarzu lub nawet na chwilę nie wyjdzie z sypialni. Trudno dziś było być z Zośką. A tym bardziej trudno było być jej narzeczonym. Dlatego też postanowił dać sobie ostatnią szansę. I dzwonek do drzwi świadczył o tym, że opracowany przez niego plan właśnie zaczynał się realizować.

– Zośka, otworzysz? – krzyknął.

– A ty nie możesz?

– Nakładam jedzenie Arnoldowi i mam całe ręce nie brudne, a wręcz już uwalone od mięsa.

– Dobrze, już idę – zgodziła się, chociaż szybko wyczuł w jej głosie niezadowolenie.

– Dzień dobry, Zosiu! Wracam właśnie z zakupów i tak sobie pomyślałam, że wejdę do was na chwilę zobaczyć, co słychać. Mogę?

– Oczywiście – odetchnął, gdy usłyszał, że mama Adama zamyka za sobą drzwi.

– Niech pani nie zdejmuje butów. Zapraszam.

– Dziękuję. A ty sama jesteś? – zapytała kobieta, odwieszając płaszcz.

– Na razie ze mną, ale my z Arnoldem właśnie wybieramy się na spacer – na korytarzu nagle pojawił się Kacper ze smyczą w jednej ręce i z psem obok siebie. Nawet kundel postanowił ułatwić mu realizację planu.

– Ale mam nadzieję, że wrócicie przed moim wyjściem – rzuciła mama Adama, chociaż według ich ustaleń miał wybrać się na jak najdłuższy spacer.

– Postaramy się! – zapewnił i już chwilę później Zośka została w mieszkaniu tylko ze swoim gościem.

– Kawy czy może herbaty?

– Herbatę poproszę, bo wypiłam dzisiaj już chyba ze trzy kawy, więc nie chcę aż tak szaleć – uśmiechnęła się kobieta, rozglądając się po salonie, który jeszcze tak niedawno był przecież salonem jej syna. Po salonie, w którym od jego śmierci w zasadzie nie zmieniło się nic oprócz bieżnika na stole.

– Byłam dzisiaj na cmentarzu. Wymieniłam kwiaty u Adasia i Nadziejki. Pani z kwiaciarni mówiła też, że będą niedługo jakieś nowe wzory zniczy. Wyślę pani od razu zdjęcia, jak je zobaczę, i może razem coś wybierzemy? – opowiadała, szykując kubki do herbaty.

– Oczywiście. Nie ma najmniejszego problemu. Ale nie przyszłam tutaj przecież, żeby rozmawiać o tym, jakie dekoracje wybierzemy na groby naszych dzieci. Nie zawracaj sobie teraz tym głowy.

– Zawsze lepiej już mieć jakiś plan, bo później wszystko nam wykupią – uśmiechnęła się Zośka.

– Bez przesady. Poza tym nie przyszłam tutaj, żeby rozmawiać na ten temat.

– Ach, przepraszam. Pewnie dziwnie to zabrzmi, ale cmentarz ostatnio stał się moim życiem – spuściła wzrok dziewczyna.

– Przecież wiesz, że cię rozumiem.

– Czasem mam wrażenie, że nikt mnie nie rozumie – powiedziała cicho, stawiając kubki z parującą herbatą na stole.

– Też przez to przechodziłam. Ale dzisiaj, między innymi dzięki terapii, jest już lepiej. I właściwie pewnie dziś też leżałabym w łóżku i nie miałabym ochoty wstać lub piekłabym ciasto, by jakkolwiek wypełnić sobie dzień. Na szczęście jak do upartego osła mój mąż przyprowadził do domu psychologa. I przecież sam na to nie wpadł. To ty mu kazałaś.

– Przyniosę jeszcze ciasteczka, bo Kacper wczoraj kupił, a ja zapomniałam i nie wyłożyłam – Zośka zerwała się z krzesła, gdy tylko zorientowała się, do czego zmierza ta rozmowa. I nagle wyjście Kacpra z Arnoldem na spacer też wydało jej się czymś bardzo podejrzanym. To nie mógł być przypadek. A tym bardziej odwiedziny kobiety, z którą przynajmniej przez ostatnie pół roku widywała się tylko czasami na cmentarzu, nie wdając się w dłuższe dyskusje – mimo wszystkiego, co tak nagle je połączyło.

– Nie musisz podawać nic słodkiego. Staram się ostatnio trzymać dietę – mama Adama wyczuła powód niespodziewanej zmiany tematu.

– No to zazdroszczę. Bo ja jak nieraz otworzę jakąś czekoladę, to mogę zjeść ją sama.

– Zośka…

– Tak, tak. Wiem, trochę po mnie widać, że nie mogę się oprzeć słodyczom, ale ostatnio coraz częściej wychodzę na spacery. Może niedługo wrócę też do biegania.

– Nie to miałam na myśli. I chyba już wiesz, że nie przyszłam tutaj tylko na herbatę…

– Nietrudno było się domyślić – Zosia oparła się o szafkę kuchenną i skrzyżowała ręce.

– Usiądziesz? – poprosiła kobieta, po czym Zośka posłusznie i w milczeniu usiadła naprzeciwko niej.

– Zosiu, dziecko, przecież nikt nie chce dla ciebie źle – mama Adama złapała ją za rękę leżącą na stole. – Może jednak zgodzisz się w końcu pójść do tego psychologa? Chociaż na jedno spotkanie. Przecież nikt nie będzie cię tam trzymał na siłę. Pamiętasz, jak sama rok temu nie chciałam iść? A dzięki temu się podniosłam. I wiem, że Adam właśnie tego by chciał.

– Wiem…

– To dlaczego nic z tą wiedzą nie robisz? Wiesz, co przeżywa Kacper? Tak bardzo martwi się o ciebie. Podobnie jak twoi rodzice. I owszem, twój narzeczony poprosił mnie, żebym tu przyszła i po raz kolejny postarała się przekonać cię do zmiany decyzji. Chciał nawet, żebym od razu wzięła ze sobą panią psycholog. I chyba żałuję, że tego nie zrobiłam.

– Nie no, spokojnie, nie trzeba aż takich radykalnych środków – Zosia lekko się uśmiechnęła, próbując rozładować atmosferę. W tym momencie czuła przede wszystkim wstyd i złość. Było jej głupio, że kobieta, która tyle przeszła właśnie siedziała przed nią i próbowała namówić ją na terapię. Było jej głupio, bo przecież jeszcze tak niedawno sama poprosiła jej męża, by przyjechał z psychologiem do domu. I w końcu – było jej głupio jako niedoszłej matce, która nie zdążyła nawet poznać swojego dziecka. Tak, to był dla niej ogromny ból. Ale wcześniej nawet nie próbowała wyobrazić sobie, jakby czuła się, gdyby znalazła się teraz na miejscu mamy Adama. Bo w końcu straciła najlepszego przyjaciela. Ale przecież to nie to samo, co strata syna.

– Zośka, zrobisz to chociaż dla nich? – cichy głos kobiety wyrwał ją z zamyślenia.

– Dla kogo?

– Dla Adama i dla Nadziejki. Jeśli nie chcesz dla siebie, jeśli nie chcesz dla Kacpra, to pójdź chociaż na jedno spotkanie z psychologiem dla nich.

– Dobrze, przemyślę to wszystko. I przepraszam za Kacpra, że panią tutaj fatygował.

– Nie masz za co przepraszać. Gdybym tylko wiedziała, że potrzebujesz wsparcia, to przyszłabym tutaj już dawno. Ale gdy mijałyśmy się na cmentarzu lub na mieście, to nawet o tym nie pomyślałam.

– Jakoś tak wyszło, że na zewnątrz zawsze łatwiej jest się uśmiechać.

– Wiem coś o tym. Ale jeśli nie dasz sobie pomóc, to przyjdzie dzień, w którym nawet na zewnątrz trudno będzie dorysować ten uśmiech.

Jak się powinien zachować ktoś, kto właśnie dowiaduje się, że jeszcze przed urodzeniem zmarła córka jego byłej przyjaciółki? Idzie ją pocieszyć i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze? A co, jeśli dowiedział się o tym wszystkim dopiero po kilku miesiącach? Przecież nie pobiegnę teraz do niej i jak gdyby nigdy nic nie przytulę jej na powitanie, a potem nie rozsiądę się w ulubionym fotelu Adama. Tak już nie będzie. Bo nie ma Adama. I mnie też nie było. Ale przecież musiałem wyjechać. Bo nie mogłem patrzeć jak rośnie jej brzuch, jak chodzi z Kacprem na spacerze za rękę, a później już pchają przed sobą wózek. Nie chciałem tego widzieć. I właściwie już nie zobaczę.

Zobaczę za to na pewno jeszcze nieraz Zośkę. Tym bardziej, że wróciłem już na stałe. I chociaż Pszczółczyn to nie Mazury, to już nie chcę wyjeżdżać. Już nie chcę uciekać. Bo przecież tak naprawdę cały czas uciekałem przed sobą.

To spotkanie wyobrażałem sobie tak wiele razy. W myślach układałem gratulacje, które złożę Zośce. Nigdy kondolencje. I chociaż wydawało mi się, że już sobie wszystko przepracowałem w głowie, to mam rację. Wydawało mi się. Bo nagle zostałem postawiony w zupełnie innej sytuacji. I w innym momencie czyjegoś życia. Życia Zośki.

– Maks, zjesz z nami obiad? – nawet nie zdążyłem się zorientować, że Blanka jest już w domu.

– A co dzisiaj dobrego?

– Zupa ogórkowa i placki ziemniaczane. Chodź, zjemy razem – zachęciła mnie siostra.

– Pewnie. Powiedz tacie, że zaraz przyjdę.

– Wiesz, jednak pojadę na te imieniny mamy. Nie obrazisz się tylko, jeśli wybiorę się tam sama? Właściwie i tak tylko wyjadę rano, pomogę jej w przygotowaniach do kolacji, złożę życzenia i wieczorem wrócę.

– Jasne! Możesz nawet zostawić ze mną Arnolda. Zajmę się nim. Zośka, tak się cieszę, że zmieniłaś zdanie! – Kacper pocałował ją w czoło i objął ramieniem.

– Nie chcę już dłużej być dla was problemem, z którym nie wiadomo jak rozmawiać. Może powoli czas wrócić do rzeczywistości?

– Czyżby rozmowa z mamą Adama trochę pomogła? – dopytywał Kacper zaskoczony nagłą zmianą decyzji swojej narzeczonej.

– Nie wiem, czy pomogła… Ale na pewno uświadomiła mi pewne kwestie.

– Czy to znaczy, że jednak pójdziesz do psychologa?

– Jeszcze nie wiem… Zobaczymy.

– W porządku – przytaknął i włączył zatrzymany w trakcie rozmowy serial. Nie chciał znów nakłaniać jej do terapii. Próbował przecież już chyba wszystkiego.

Rozdział 3

Odkąd przeprowadziła się do Pszczółczyna, nie bywała zbyt często w domu rodzinnym, jednak tę drogę znała już niemal na pamięć. Podobnie jak piosenkę, którą właśnie mogła usłyszeć w radiu. Jeszcze niedawno śpiewałaby, a właściwie wykrzykiwała ją razem z wykonawcą. Ale przecież nie była już tamtą Zośką. Tamta Zośka siedzi w mieszkaniu i czeka na Adama, który poszedł pojeździć na motocyklu. A ta Zośka wie, że Adam już nie wróci. Ta Zośka oprócz najlepszego przyjaciela ma na cmentarzu też córkę. I nie ma uśmiechu. A właściwie też sensu życia. Straciła go wraz ze słowami dwóch lekarzy. I właściwie to chyba już nie chciała odzyskać. Chciała za to nie martwić już swojej rodziny. Dlatego też do domu jechała z planem udowodnienia, że wszystko już w porządku, że już tak nie boli. A później? Później znów będzie szara codzienność: praca, cmentarz, dom, praca, cmentarz, dom…

– Dzień dobry, pani Zosiu – do sali, w której przez spędzone w szpitalu kilka dni miała już policzone wszystkie płytki na podłodze i na ścianach, weszła kobieta, której jeszcze tutaj nie widziała.

– Dzień dobry. Pani do mnie? To chyba pomyłka, bo przed chwilą już byłam badana.

– Nie, pani Zosiu. To nie pomyłka. Jestem szpitalnym psychologiem. Słyszałam, że jutro wraca pani do domu. Chciałam jeszcze porozmawiać z panią – zanim dostanie pani wypis.

– Nie wiem, czy mamy o czym rozmawiać… – zaczęła, po czym zawiesiła głos i poprawiła się na łóżku.

– Wiem, że jest pani teraz trudno. Ale jestem tutaj właśnie po to, by pomóc. Może na początek przejdziemy na „ty”? Jestem Natalia – kobieta wyciągnęła rękę w jej kierunku.

– Zosia – odwzajemniła uścisk. – Czy ty też straciłaś ciążę?

– Nie, ale… – psycholog wyglądała na wyraźnie zaskoczoną pytaniem.

– Dlatego uważam, że to spotkanie nie jest konieczne. Dokładnie trzy dni temu dowiedziałam się, że moja córka się nie urodzi. A w październiku mój najlepszy przyjaciel nagle zmarł. I naprawdę nie potrzebuję nikogo, a tym bardziej kogoś, kto nie wie, przez co teraz przechodzę.

– Zosiu, jesteś teraz bardzo roztrzęsiona. Odczuwasz różne trudne i z pewnością też nowe dla ciebie emocje. Nie przyszłam tutaj, by mówić ci, że będzie lepiej. Nie powiem też, że czas leczy rany. Przyszłam po prostu porozmawiać. A jak wolisz, to możemy nawet razem pomilczeć.

– Dziękuję, ale myślę, że nie musimy rozmawiać, a tym bardziej milczeć. Wolałabym zostać teraz sama.

– Oczywiście, rozumiem. Ale pamiętaj, że gdybyś tylko potrzebowała pomocy psychologicznej, to jestem.

– Dobrze, będę pamiętać – wymusiła lekki uśmiech i znów położyła się na łóżku. Po chwili usłyszała stukające obcasy Natalii na, o dziwo, pustym teraz szpitalnym korytarzu. Za godzinę Kacper kończy pracę. I z pewnością chwilę później pojawi się tutaj. Dlatego też tak bardzo, póki mogła, chciała pobyć sama. Właściwie od czasu, kiedy obudziła się po cesarskim cięciu, nie miała ochoty z nikim rozmawiać. A tym bardziej z psychologiem. Dni upływały jej pod znakiem lekarskich wizyt, odwiedzin Kacpra i kilku telefonów od mamy. I chociaż codziennie coraz bardziej docierało do niej, co właściwie się stało, to nadal czuła się jak bohaterka złego snu, z którego zaraz się obudzi. Tylko że nie było już nadziei. I Nadziei też.

Zaparkowała przed domem rodziców i ciężko oparła głowę o kierownicę. Szybko jednak zestrofowała się w myślach, przypominając sobie o planie udowodnienia, że wszystko jest w porządku. Na twarz przykleiła więc wymuszony uśmiech, a z fotela pasażera wzięła torebkę i zapakowany w szary papier prezent dla mamy. To tylko kilka godzin. Przecież da radę.

– Zośka, już jesteś! – nie zdążyła jeszcze wysiąść z samochodu, kiedy na schodach wejściowych pojawiła się mama.

– Jestem, jestem. Wyjątkowo sama, bo Kacprowi coś wypadło w pracy i został z Arnoldem.

– Dobrze, że chociaż tobie udało się przyjechać. I nie uwierzysz, ale tata właśnie kroi ogórki do sałatki.

– Kim jesteś i co zrobiłaś z moim ojcem? – zapytała zdziwiona samym faktem, że jej tata w jakikolwiek sposób włączył się w przygotowanie rodzinnej imprezy.

– Ha! Ha! Oczywiście nie ma nic za darmo. Jak skończy z ogórkami, to mam umyć podłogę, bo on „już nie może na ten syf patrzeć”. A może też mi trochę pomożesz? Wtedy szybciej pozbędziemy się go z kuchni i będziemy mogły spokojnie sobie porozmawiać jeszcze przed przyjazdem Szymona, babci i cioci Marty.

– Pewnie. Rozumiem, że dzisiaj tata nie w humorze?

– Zośka, przecież wiesz, że od samego rana ciężko pracuje.

– A ty nie?

– Proszę cię… Tyle razy już o tym rozmawiałyśmy. Nie musimy też dzisiaj, kiedy przyjechałaś tylko na chwilę.

– Tak, tak, oczywiście – przytaknęła niechętnie, posłusznie idąc za mamą do kuchni, w której ojciec rzeczywiście kroił ogórki. Jednak jego mina podczas tego zajęcia nie wróżyła niczego dobrego.

– Cześć! Widzę, że praca idzie pełną parą – przywitała się, odruchowo wieszając torebkę na oparciu krzesła kuchennego.

– Idzie, idzie. Ale dopiero odkąd ja zabrałem się za pomaganie, bo przecież wcześniej to była tutaj sodoma i gomora. A jeszcze zostało tyle do zrobienia. No i podłogi do umycia! Ja nie wiem, jak twoja matka może żyć w takim syfie. Ale tylko szuka okazji, żeby się położyć i odpocząć. Ciekawe, po czym tak chce odpoczywać?!

– Spokojnie, przecież nikt tutaj nie przyjeżdża na test białej rękawiczki – obrócić w żart tak dobrze znane jej już nakręcanie się ojca.

– Ale to nie znaczy, że trzeba żyć w syfie. A może też się na coś przydasz i nam pomożesz? – ojciec wymownie się na nią spojrzał.

– Jasne, tylko chociaż umyję ręce, bo tak się składa, że dopiero przed chwilą przyjechałam.

– Dobrze, że wszyscy są zaproszeni dopiero na osiemnastą. Powinnam się ze wszystkim wyrobić – głośno myślała mama Zośki, zawiązując sobie fartuch. – Ty lepiej też załóż jakiś fartuch, bo znając twoje umiejętności, to pewnie zaraz będziesz cała brudna – uśmiechnęła się i mrugnęła porozumiewawczo do córki.

– Może być ten? – Zosia wzięła do ręki fartuch leżący na jednym z krzeseł. – Tylko mi go zawiąż, bo ma takie krótkie sznurki, że nie chcę ich urwać albo poplątać.

– Tak wystarczy? Czy mocniej zawiązać?

– Wystarczy, jeszcze jest luz, więc idealnie – stwierdziła, podwijając rękawy bluzy.

– Chyba ostatnio trochę schudłaś? Czy mi się wydaje? – zapytała mama, siłując się z puszką kukurydzy.

– Ostatnio waga pokazywała dwa kilo mniej. Staram się nie jeść aż tak dużo i czasami włączam sobie jakieś ćwiczenia. Ale nie trzymam docelowo deficytu kalorycznego, bo nie mam teraz do tego głowy.

– Poszłabyś chociaż raz pobiegać, to od razu efekty byłyby lepsze – do rozmowy znów włączył się ojciec.

– Tomek, proszę cię. Daj spokój.

– No co? Przecież mam rację. Nic tak nie poprawia kondycji i nie wpływa na zrzucanie kilogramów jak bieganie. Jak biegała wcześniej, to też lepiej wyglądała. A nie to, co teraz.

– Na chudnięcie nie wpływa tylko bieganie, a przede wszystkim deficyt kaloryczny. Poza tym wolę teraz inne ćwiczenia, które angażują wszystkie partie ciała. Czasem robię cardio, czasem interwały. I jak dla mnie jest dobrze.

– Tomek, wstawisz jeszcze tylko wodę na makaron do sałatki? – próbowała zmienić temat kobieta, widząc, że mąż kończy swoją batalię z ogórkami.

– Nie. Zrobiłem już chyba wystarczająco. Dwie baby są w domu, a ja mam wodę na makaron wstawiać? Chyba kpisz! Wracam do warsztatu i tak za godzinę przyjdę na kawę. Mam nadzieję, że będzie już do niej jakieś ciasto, bo jeśli nie, to kiepsko widzę tę twoją imprezę – skończył swój monolog mężczyzna i nie dopuszczając żony do głosu ostentacyjnie trzasnął drzwiami.

– Ja wstawię tę wodę. W którym garnku? – zaoferowała się Zośka.

– Może być ten brązowy w kwiatki. Dziękuję.

Dalsza część pracy upływała im w milczeniu. Choć Zosia tak wiele chciała powiedzieć. Nie miała jednak dziś w sobie tyle psychicznej siły, by po raz kolejny wdawać się w dyskusję z matką, a tym bardziej z ojcem. Miała za sobą już wiele takich rozmów, które za każdym razem kończyły się dużą kłótnią. Kiedyś zaraz po niej chowała się w swoim pokoju. Później, gdy była już na studiach, wracała do Poznania, czasami nawet dużo wcześniej niż to sobie zaplanowała. Bolało ją to, w jaki sposób tata odnosił się do niej i do matki. Oczywiście, że potrafił też normalnie z nimi rozmawiać, zdarzało się nawet kilka dni bez kłótni. Ale nie było dni, w których to mama nie wcielałaby się w rolę służącej. To ona codziennie szykowała tacie kanapki do pracy. To ona przygotowywała śniadanie, obiad i kolację. Sama prowadziła cały dom, ojciec prawie wcale nie pomagał. Bo przecież on zawsze ciężko pracował. Z jednej pracy szedł do warsztatu. A mama? Po ośmiu godzinach pracy w piekarni była przecież wypoczęta. I nie miała prawa położyć się na chwilę po przygotowanym w pocie czoła jeszcze przed powrotem męża obiedzie. Bo kto po nim posprząta? Nie wspominając już o pozmywaniu. Bo na zmywarkę przecież w kuchni nie było miejsca. Ale na mamę stojącą godzinami przy zlewie już tak.

Zośka właściwie nie wie, kiedy zauważyła, że coś jest nie tak. Nie wie też, dlaczego od dawna obiecała sobie, że nie będzie nigdy usługiwała w taki sposób żadnemu mężczyźnie. Może taka postawa coraz bardziej budziła się w niej po każdej kłótni z ojcem, w której to wypominał jej, że prawie w ogóle nie pomaga w domu? A może w jakiś sposób też wezbrała na sile wtedy, kiedy to ojciec obudził ją w środku nocy, mimo że musiała wstać o 6, by zdążyć do szkoły. Ale przecież ułożyła wtedy tak niedbale łyżeczki w szufladzie. Dlatego trzeba było je poprawić. I to koniecznie w momencie, w którym jej zbrodnię zauważył ojciec. I chociaż tamto zdarzenie miało miejsce ponad 10 lat temu, to wciąż, zupełnie nieświadomie, starała się układać wszystkie sztućce równo. Jak na dziewczynę z porządnego domu przystało. Bo przecież z takiego pochodziła, prawda?

– Maks? To ty? Tak dawno cię nie widziałam! Myślałam, że wyjechałeś! – wykrzyknęła starsza kobieta, gdy tylko przekroczył próg kwiaciarni.

– Bo wyjechałem. Ale już wróciłem. I na razie nigdzie się nie wybieram. Nawet znowu dostałem pracę w naszym szpitalu – uniósł teczkę z niedawno podpisaną umową na dowód swoich słów.

– I bardzo dobrze! Szkoda by było, żeby tak dobry ratownik pracował gdzieś na drugim końcu Polski.

– Spokojnie, na razie naprawdę nie planuję żadnych dłuższych wyjazdów.

– Tak źle ci było na tych Mazurach?

– Ha! Ha! Nie, nie. Było bardzo dobrze. Trochę się podszkoliłem, popracowałem w innym miejscu. No i widoki niesamowite.

– Oj tam. U nas w Pszczółczynie przecież nie jest znowu tak brzydko. Mamy jezioro i plażę. No i parki – wymieniała kobieta, opierając się rękami o ladę.

– Dlatego trochę już zatęskniłem za tym miasteczkiem. No i za tatą. I za Blanką też.

– Adam pewnie też ucieszyłby się z twojego przyjazdu… Ach! Szkoda gadać! – kwiaciarka machnęła ręką, po czym szybko otarła płynącą z policzka łzę. – To co? Coś dla Adasia?

– Tak. Może jakiś znicz. Bo kwiaty, jak zauważyłem, ma zawsze świeże.