1,99 €
"Wtedy to usłyszał. Spokojny oddech po swojej prawej stronie".Alan, młody mężczyzna z niezwykłą zdolnością widzenia i komunikowania się z duchami, zaczyna swoją podróż od pozornie niewinnego aktu współczucia. Decydując się pomóc jednej z opuszczonych dusz, wywołuje lawinę tragicznych wydarzeń. Zmuszony do ucieczki z rodzinnego miasta, mężczyzna z każdym dniem coraz bardziej zatraca się w ciemnościach. Czy w mrocznym labiryncie wyborów i konsekwencji, w którym Alan się znalazł, istnieje jeszcze miejsce na odkupienie, czy stał się on tym, czego zawsze się obawiał?Dla fanów książek "Lśnienie" i "To" Stephena Kinga oraz serialu "American Horror Story".-
Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:
Adam Grys
Saga
Upadek
Redakcja i korekta: Słowa na warsztat / Marta Jakubowska
Zdjęcie na okładce: Midjourney
Copyright © 2023 Adam Grys i SAGA Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788727102108
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
Dla Agnieszki – najjaśniejszej z gwiazd na moim niebie
Ciemność spowiła ulice Zdrojów. Była to ciemność z tych dziwnych, nieprzeniknionych i trudnych do uchwycenia. Przykryła dźwięki dnia poprzedniego, oplotła swoim oddechem niespokojne miasteczko, pogrążając je w błogim śnie. Na ulicach przewijały się pojedyncze postacie uciekające do swych ciepłych domowych schronień. Spośród tych wszystkich samotnych dusz jedna wydawała się nad wyraz inna.
Chłopak, raptem dwudziestoletni, przechadzał się ulicami miasta. Twarz skryta w kapturze, wzrok opuszczony. Wpatrywał się w betonowy chodnik tak intensywnie, że aż nienaturalnie. Nie podniósł głowy ani na chwilę. Dobrze znał trasę do domu. Wracał nią zawsze z nocnej zmiany na stacji. Drogę pokonywał niemal biegiem, przemieszczając się od światła do światła. Unikał gęstej ciemności jak ognia. Będąc w niej choćby na chwilę, uciekał jak oparzony. Samotna ćma przemykająca między ogniskami.
Udał się wzdłuż alei wolności. Tam na końcu znajdował się jego dom. Aby się uspokoić, odliczał kroki. Pięćdziesiąt jeden, pięćdziesiąt dwa, pięćdziesiąt trzy… Oddychał głęboko, powstrzymując drżenie rąk. Chciał jak najszybciej znaleźć się w domu. Wiedział, co się zaraz stanie.
Usłyszał świst i ciche dudnienie. Mężczyzna zdawał się przewiercać wzrokiem betonowy chodnik. Wpatrywał się w niego bardziej intensywnie niż dotychczas. Znacznie przyspieszył kroku. Zdawał się niemal biec przed siebie. Przez kilka sekund mu się to udawało, później ucieczkę zakłócił znak drogowy. Dwudziestolatek zderzył się z nim z impetem. Padł na ziemię, trzymając się za głowę. Oczy miał zamknięte. Ręce zakrywające wzrok się trzęsły, a on sam czekał na nieuniknione.
Wtedy to usłyszał. Spokojny oddech po swojej prawej stronie. Oddech zdawał się zbliżać i w ciszy nocy dominował nad wszystkimi innymi dźwiękami. Coś się do niego zbliżało. Podniósł się z ziemi. Już chciał się zerwać do biegu, gdy do jego uszu dotarł szept.
– Otwórz oczka. – Dało się słyszeć głos małej dziewczynki zupełnie nieprzystający do widoku ciemnej ulicy.
– Zostaw mnie – odrzekł, nie otwierając oczu.
– Proszę cię, pobaw się ze mną. Czemu nigdy nie chcesz się ze mną bawić?
– Odejdź!
Ciszę po tych słowach przerwał głośny szloch. Było w nim wiele rozpaczy, ale jeszcze więcej samotności. Serce zakuło zagubionego pracownika stacji. Nie mógł już uciekać. Nie potrafił zostawić jej tutaj w tym stanie.
Otworzył oczy. Przed nim stała niespełna dziesięcioletnia dziewczynka. Miała na sobie sukienkę w kwiatki, niegdyś pełną koloru, a obecnie ubrudzoną ziemią i poszarpaną. Jej skóra była bardzo blada, a spojrzenie nieobecne. Wydawała się zagubiona, lecz nie była. Alan dobrze wiedział, kim jest. Mijał ją często po drodze, wracając z nocnych zmian na stacji. Choć nie stanowiła dla niego żadnego zagrożenia, wolał jej unikać. Bał się jej cierpienia i samotności.
Dziewczynka była duchem, co niezbyt Alana zdziwiło. Widział duchy od najmłodszych lat. Z początku wydawały mu się zwykłymi ludźmi. Farmer z odciętą głową, motocyklista ze złamanym karkiem czy nauczycielka muzyki z fletem wetkniętym w oko. Z początku się ich nie bał. Byli dla niego codziennością. Wszystko zmieniło się w dniu, w którym skończył siedem lat.
***
Szedł ulicą do domu. Często z placu zabaw wracał samotnie. Od kiedy jego ojciec rozstał się z matką, ta przestała się nim interesować. Był to, jak zresztą często bywa, proces stopniowy. Z początku Renata Wolska tylko płakała. Długo i nieprzerwanie. Chłopiec chował się wtedy w swoim pokoju, nie mogąc znieść cierpienia matki. Z czasem przestała płakać, a zaczęła pić. Gdy piła, mówiła wiele rzeczy.
Jego ojciec opuścił rodzinę po tym, jak dowiedział się, że Alan nie jest jego dzieckiem. Coś mu podpowiedziało, by wykonać test na ojcostwo. Okazało się, że Renata go zdradziła. Mężczyzna od razu wyparł się chłopca i opuścił rodzinę. Pomimo próśb i zapewnień żony pozostał nieugięty. Alan dobrze pamiętał ten zimowy wieczór. Walizki ojca stały już na podjeździe. Znosił ostatnią z nich, gdy zrozpaczona żona rzuciła mu się na szyję.
– Kochanie, błagam, zostań z nami. Naprawdę cię nie zdradziłam, ten test kłamie! Błagam, musisz mi uwierzyć!
Mężczyzna zrzucił z siebie kobietę i odsunął się od niej z obrzydzeniem.
– Powtarzałem go trzy razy. Trzy jebane razy. Jak śmiesz opowiadać takie bzdury! Nie pogrążaj się!
– Proszę – kobieta uklękła przed mężem – naprawdę tego nie zrobiłam.
– Wal się! – Mężczyzna obrócił się na pięcie. – I wychowuj tego bachora z gachem, z którym mnie zdradziłaś. – To były ostatnie słowa Mateusza Wolskiego, jakie wypowiedział w ich domu. Trzasnął drzwiami frontowymi i odjechał w nieznane.
Tego wieczoru matka Alana długo płakała. Alan siedział przy niej, trzęsąc się ze strachu. Próbował podejść do matki i ją przytulić. Chciał ją pocieszyć i ukoić swój strach. W zamian otrzymał tylko ból. Matka go odtrąciła. Chłopiec upadł na podłogę, a wraz z nim spadły na niego słowa, które na zawsze zagościły w jego duszy.
– To twoja wina! – Matka krzyczała na niego przez łzy. – To wszystko przez ciebie, nie jesteś moim synem!
Od tamtego dnia chłopiec wszędzie wychodził sam.
Matka nie wyrzuciła go z domu, ale przestała się nim zajmować. Jej myśli pochłonęła rozpacz, a emocje przepaliła wódka. Ciężkie to były czasy dla chłopca w jego wieku.
Dlatego właśnie wracał sam. Znał dobrze drogę do domu. Musiał się jej nauczyć, bo kilka razy się zgubił. Wracał wtedy do domu późnym wieczorem, zastając rodzicielkę śpiącą na kanapie przed telewizorem.
Tym razem coś go zatrzymało. Stara opuszczona posesja na rogu przeciwległej ulicy. Na jej końcu stała zaniedbana posiadłość wyglądająca imponująco na tle niskich domów. Chłopiec bez wahania podążył jej śladem. Nie bał się. Znał dobrze okolicę i wiedział, jak wrócić.
Po krótkiej chwili stanął naprzeciwko budynku i spoglądał z zaciekawieniem na podwórko i uchylone drzwi frontowe. Dawny ogród zarósł do rozmiarów dżungli. Gdzieniegdzie zachowały się jeszcze kwiaty, które ostatkiem sił walczyły z zarastającą wszystko wysoką trawą. Chłopiec ponownie spojrzał na uchylone drzwi i ze zdziwieniem zauważył, że zaczęły się otwierać. Z początku nieśmiało, jakby wstydliwie. Zdawały się zapraszać do środka. Patrzył na ten spektakl jak oczarowany, gdy nagle, w zaledwie kilka sekund, wejście stanęło otworem. Dom spojrzał na niego swoim wnętrzem, a chłopiec spojrzał na dom. W środku wszystkie meble przykryte były prześcieradłami. Widok był upiorny. Zachęciło to Alana do odwrotu.
Już miał odejść, gdy na podjeździe pojawił się jakiś chłopiec. Miał jasne włosy blond, przymilny uśmiech przyklejony do twarzy i wielki pistolet na wodę w ręce. Pomachał do Alana przyjaźnie.
– Cześć, przyjdziesz się pobawić?
– Czy ty żyjesz, czy nie żyjesz? – spytał Alan wiedziony doświadczeniem.
– Oczywiście, że żyję, głuptasie. – Chłopak psiknął wodą z zabawkowego pistoletu. – Czemu miałbym nie żyć?
– Nie wiem – odparł Alan zmieszany. – Mieszkasz tutaj?
– Tak, ale na górze. Mój tata mówi, że nie stać nas na mieszkanie na dwóch piętrach.
– Nie boisz się tego domu?
– Nie ma tutaj nic strasznego. – Chłopiec się zaśmiał. – Mam na imię Ben. Chodź, oprowadzę cię.
– Cześć, Ben. Jestem Alan. Nie mogę, muszę już iść do mamy.
– Tylko na chwilę. Dam ci jeden z takich pistoletów na wodę. – Ben uniósł wyżej pistolet. – Przygotujesz się i jutro postrzelamy na placu zabaw.
Alan podszedł do zardzewiałej furtki.
– Dobrze, ale na chwileczkę. – Zawsze chciał mieć podobny pistolet. Nie mógł zmarnować takiej okazji. Chłopiec nie wyglądał na groźnego, z pewnością nie zrobi mu krzywdy.
Alan pchnął bramkę, która przeraźliwie skrzypiąc, udzieliła mu pozwolenia na wejście. Już miał przekroczyć próg rezydencji, gdy poczuł ten obrzydliwy fetor. Uderzył go zapach zgnilizny, ledwie powstrzymał wymioty. Spojrzał na swojego nowego kolegę, który na jego oczach zaczął się zmieniać. zniknął dawny uśmiech chłopca. Zamiast niego pojawiły się ostre jak brzytwa zęby. Jego twarz zrobiła się pociągła, a oczy zaświeciły szkarłatem. Ben upadł na ziemię i podniósł wzrok, spoglądając na Alana. W niczym już nie przypominał chłopca. Jego kończyny się wydłużyły, a twarz nabrała okrutnego wyrazu. Istota zerwała się do biegu.
Chłopiec odskoczył od furtki. Upadł na chodnik i znieruchomiał. Zamknął oczy, w duchu modląc się o ratunek. Siedział tak przez kilka minut, czekając na śmierć. Ta jednak uparcie nie nadchodziła. Podniósł powieki i ujrzał ten sam stary dom, lecz z zamkniętymi drzwiami. Po stworze nie było śladu. Alan podniósł się i pobiegł przerażony do domu. Tamtego dnia zrozumiał, że nie wszystkie duchy są przyjazne.
***
Alan otrząsnął się z bolesnych wspomnień. Przetarł oczy i spojrzał na ducha dziewczynki. Wciąż tam był. Zbłąkana dusza wpatrywała się w niego zatroskana.
– Wyglądasz na smutnego.
– Wydaje ci się – odparł Alan. – Czemu wciąż do mnie podchodzisz, skoro wiesz, że nie chcę z tobą rozmawiać?
Dziewczynka westchnęła i spuściła głowę.
– Ponieważ tylko ty możesz się ze mną pobawić. Nikt inny nie chce.
– Czemu właściwie tutaj jesteś? – Alan odgarnął włosy na prawą stronę. Skoro już go męczy, przynajmniej pozna jej historię.
– Mieszkałam kiedyś w tym domu – powiedziała, wskazując piękny biały dom naprzeciwko. Jej rodzice z pewnością byli majętni. Na podjeździe stało białe BMW, a drzwi wejściowe wyglądały niczym brama pałacowa.
– I tylko to?
– Nie, tutaj się bawiłam – odparła, pokazując drzewo kilka metrów dalej. – Było późno i podjechał do mnie jeden pan. Był taki miły. Dał mi cukierki i chciał pokazać lalkę w bagażniku, tylko później chyba o coś się uderzyłam. Głupia Mirela. Mama zawsze mówiła, żebym uważała, jak chodzę…
– I co się później stało?
– Obudziłam się tutaj – pokazała rączką środek ulicy. – Pobiegłam do mamy i taty, ale mnie nie widzieli. Nikt mnie nie widzi. I ciągle boli mnie głowa. – Dziewczynka złapała się za tył głowy.
Alan ją obszedł i spojrzał na ranę. Dobrze widział roztrzaskaną czaszkę i wystające z niej kawałki mózgu. Mirela zmarła przed swoim domem.
– Dlaczego nie poszłaś dalej? – spytał od niechcenia. Nie spodziewał się usłyszeć odpowiedzi.
– Co to znaczy pójść dalej? Ja nie mogę za bardzo odchodzić. Bardzo mnie wtedy głowa boli i ciężko się chodzi. Mogę iść najdalej do tego drzewa.
– Dobra, jakoś spróbuję cię przeprawić na drugą stronę.
– A co to znaczy? To jakaś zabawa? – spytała dziewczynka.
– Nie, to coś znacznie lepszego. – Alan zdobył się na uśmiech. – Zobaczysz, spodoba ci się. W co najbardziej lubisz się bawić?
Dziewczynka się uśmiechnęła. Uśmiech nie objął oczu, ale i tak był miłą odmianą. Duch pokręcił się chwilę w powietrzu. Zrobił kilka obrotów i łagodnie opadł na chodnik.
– Wiem! – wykrzyknęła Mirela. – Domek dla lalek. Taaaaki duży – mówiąc to, rozłożyła szeroko ręce. – Bardzo chciałabym się znów nim pobawić.
– Dobrze, postaram się jakiś dla ciebie znaleźć.
– Taaaaak!
Uśmiech dziewczynki był olśniewający. Alana zalała fala ciepła. Tym razem odwzajemnił uśmiech bez większego wysiłku. Mirela wydawała się bardziej żywa. W jej oczach dostrzegł coś na kształt życia, które niegdyś wypełniało tę niespełna dziesięcioletnią osóbkę.
– Ale obiecujesz? – dopytała lekko zmartwiona.
– Tak.
– Na mały palec? – Dziewczynka uniosła trupioblady palec w górę.
– Na mały palec.
– Ekstraśnie. – Po tych słowach zniknęła.
Alan rozejrzał się po okolicy. Nikogo nie dostrzegł. Nie chciał zostać uznany za większego wariata niż dotychczas, a czuł, że rozmowa z samym sobą na temat domku dla lalek mogła mu taką opinię zapewnić.
Niespiesznie podążył do domu. Biorąc pod uwagę to, w jakich warunkach mieszkała Mirela, nie zadowoli się byle jakim domkiem. Musiał poszukać pięknej zabawki za żałośnie małe pieniądze. W myślach przeliczył środki na swoim koncie bankowym. Westchnął na samą myśl o ich wydaniu. Życie nie obchodziło się z nim zbyt delikatnie.
Nad brzegiem rzeki siedziały trzy osoby. Dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Ich sylwetki odznaczały się wyraźnie na tle światła lamp rzucanego z pobliskiego mostu. Siedzieli w miejscu popularnym wśród studentów. Po godzinie dwudziestej koryto rzeki zapełniało się pijanym tłumem spragnionym zabawy. Porastał on brzeg niczym trzcina i podobnie falował w rytm muzyki puszczanej z głośników.
Trójka znajomych nie falowała. Pomijali piwa, z uwagą wsłuchując się w dźwięk płynącego strumienia. Znali się od bardzo dawna. Czasem zwyczajnie nie potrzebowali żadnych słów. Wystarczyła sama obecność. Tak też było i tym razem.
Alan cieszył się z towarzystwa swoich przyjaciół. Mata znał już od dawna. Przyjaźnili się od podstawówki. Trzynaście lat minęło nie wiadomo kiedy. Od czasu spotkania ich życie połączyła trwała więź, nierozerwalna i nienaruszona przez czas. Gdy jego matka była pijana i agresywna, często dzwonił do przyjaciela i nocował u niego nawet przez kilka dni. Rodzice Mata znali jego sytuację. Traktowali go jak członka rodziny. W ich domu czuł się lepiej niż we własnym. Przyjaźń z Matem niejako pomogła mu przetrwać trudny czas po odejściu ojca. Alan po dziś dzień pamiętał słowa raptem ośmioletniego przyjaciela, gdy opowiedział mu o swojej sytuacji rodzinnej.
– Wiesz, twoja mama jest naprawdę bardzo niegrzeczna – odparł Mat.
– Tak, wiem. – Alan otarł łzy z twarzy. – Bardzo się boję.
– Nie musisz – powiedział Mat. Stanął naprzeciwko przyjaciela i uścisnął jego dłoń. – Jesteśmy przyjaciółmi. Zawsze ci pomogę. Możesz też przyjść do mnie do domu, żeby się pobawić, kiedy chcesz.
Alan poczuł ciepło na sercu.
– Przyjdę – odparł zmieszany. – Na pewno.
To był początek ich wielkiej przyjaźni. Z czasem do duetu dołączyła trzecia osoba. Julia była jedną z ładniejszych dziewczynek w klasie. Chłopcy mieli po dziewięć lat, gdy z impetem pojawiła się w ich życiu. Grali akurat w piłkę. Alan próbował okiwać Mata i przedostać się do bramki, gdy na jego drodze stanęła Julia. W T-shircie i sportowych spodniach. Wyglądała zwyczajnie, lecz rysy twarzy odziedziczone po matce zdradzały przyszłe piękno. Z łatwością odebrała piłkę Alanowi, okiwała zdziwionego Mata i strzeliła soczystego gola w samo okienko. Chłopcy patrzyli na nią z podziwem.
– Jestem Julia. Mogę z wami pograć?
– My nie gramy z dziewczynami – odparł Alan, spoglądając na swojego zauroczonego do granic możliwości przyjaciela.
– Boicie się, że wam nakopię? – spytała z uśmiechem.
– Nie, po prostu nie gramy.
– Alan. – Mat złapał go za ramię. – Nieźle sobie radzi, pozwólmy jej zagrać.
Alan spojrzał to na swojego przyjaciela, to na nową dziewczynę. Po wzroku Mata zrozumiał, że chłopak nie da się przekonać. Tamtego dnia duet zmienił się w trio.
Trójka przyjaciół stała się nierozłączna. Więź, która ich łączyła, nie osłabła przez lata. Zmienili się za to oni. Mat z najniższego chłopca w klasie stał się barczystym mężczyzną. Odziedziczył po swoim ojcu posturę i dryg do biznesu. Po szkole planował otworzyć firmę budowlaną i zajmować się remontami mieszkań. W głowie każdego dnia obliczał przyszłą pensję. Wraz z rosnącymi liczbami rósł także zapał do działania. W tej małej grupie był z pewnością osobą najbardziej zaradną i zorganizowaną.
Alan od czasów szkolnych niewiele się zmienił. Był średniej budowy chłopcem o przeciętnym zapale i marnej motywacji. W życiu kierowały nim dwie rzeczy, które wraz z nim przetrwały burzliwy okres dojrzewania: widzenie duchów i pisanie opowiadań. Od zawsze był przekonany, że mógłby to sprawnie połączyć, lecz pomysł na upragnioną książkę uparcie go omijał, pozostawiając na neutralnym gruncie pracy w okolicznej stacji benzynowej.
Osobą, która najbardziej zyskała na wieku dorastania, była Julia. Z dziecka wyrosła na piękną kobietę o pełnych ustach, radosnym uśmiechu i wściekle zielonych oczach. Pomimo nadchodzącej dorosłości jej charakter pozostał niezmienny. Zaradność i odwaga z dzieciństwa przetrwały i ustanowiły ją niejako liderem ich małej grupy. Wraz z dorastaniem Alan i Mat inaczej spojrzeli na Julię. Trudno było im to przyznać, ale obydwoje zakochali się w niej do szaleństwa. Będąc najlepszymi przyjaciółmi i dostrzegając wzajemne uczucia, znaleźli się w sytuacji bez wyjścia. Żaden z nich nie odważył się zranić uczuć przyjaciela. Pat pozostał i rozgrywał się nieświadomie w gestach, spojrzeniach i myślach.
Tamtego wieczoru trójka przyjaciół rozkoszowała się nadchodzącym chłodem. W ostatnim czasie dni bywały bardzo upalne i każde nadejście nocy traktowano jak wybawienie. Z zimnym piwem w ręku i przyjaciółmi u boku każdy z nich czuł się wolny i zaopiekowany. W takiej sytuacji mogli rozmawiać o wszystkim, i to właśnie pchnęło Alana do podzielenia się swoją historią.
– Chyba pomogę jednemu duchowi – odparł, wpatrując się intensywnie w nurt rzeki.
– To coś nowego – odparła Julia. – Raczej do tej pory ich unikałeś.
– Właśnie – zawtórował jej Mat. – Skąd ta zmiana?
– Zawsze mijam tę dziewczynkę, jak wracam po pracy. Ktoś ją porwał, zabił i nie wiadomo co jeszcze zrobił, a ona jest związana z tym miejscem już na zawsze. Gdybyście widzieli jej samotność i smutek. Ciężko to znieść.
Julia spojrzała na niego z uznaniem.
– Alan, imponujesz mi. Pierwszy raz słyszę, że przejąłeś się losem któregoś z tych nieszczęśników. Brzmisz jak naprawdę dobry człowiek.
– Albo jak ktoś, kto chce się pozbyć niechcianego problemu, który widzi co noc na swojej drodze – wtrącił się Mat z uśmiechem.
Alan odwzajemnił uśmiech. Powiedział im o wszystkim, gdy mieli po jedenaście lat. Z początku nie chcieli mu uwierzyć. Trwało to do czasu wizyty w domu Julii i rozmowy z jej zmarłym dziadkiem. Później nie byli w stanie już nie wierzyć.
– Jak chcesz to zrobić? – spytała Julia. – Możemy ci jakoś pomóc?
– Sam nie wiem. – Alan zrobił spory łyk piwa. – Pyta mnie ciągle o zabawę, więc może wystarczy, jak ktoś się z nią pobawi. W przeszłości uwielbiała się bawić domkiem dla lalek. Planuję dostarczyć jej jeden. Może to ją odeśle.
– Nie za proste? – Mat uśmiechnął się znad butelki. – Tak bez pentagramu, soli i żadnego rytuału?
– Chyba tak.
– Ja mam taki domek – odparła Julia. – Mogę ci go dać, ale mam jeden warunek.
– Jaki?
– Idę tam z tobą.
– To ja też – dodał Mat.
– Jezu, chcecie z tego zrobić jakieś przedstawienie?
– Nie. – Julia pokręciła głową. – Nie wiadomo, co się stanie. Nigdy nikogo nie odesłałeś. Chcę być tam przy tobie na wypadek, gdyby coś się wydarzyło.
Ciepło rozlało się po brzuchu Alana. W spojrzeniu Julii dostrzegł troskę. Wzruszyła go i jednocześnie onieśmieliła. Mężczyzna zastanowił się dłuższą chwilę. Nie chciał narażać przyjaciół, ale w dziewczynce nie widział żadnego zagrożenia. Była po prostu zagubioną samotną duszą czekającą na ratunek. Spojrzał jeszcze raz na rzekę, wsłuchując się w jej cichy szum. Znał swoich przyjaciół i wiedział, że nie odpuszczą. Jednocześnie chciał, żeby przy nim byli. Z ich obecnością jego strach znikał. Ta myśl przekonała go do ostatecznej decyzji.
– Dobrze, możecie iść ze mną… – Mat i Julia zbili ze sobą piątkę – …ale pod jednym warunkiem. Jeśli coś się stanie i powiem wam, żebyście uciekali, to macie uciekać. Musicie mi to obiecać.
– Obiecujemy – odparli jednogłośnie.
Alan spojrzał na trzymaną w rękach butelkę. Wiedział, że to obietnica, której i tak nie dotrzymają. Westchnął. Za dobrze ich znał. Za bardzo też się o nich bał i nie chciał ich stracić. Podobnie zresztą jak oni jego.
– Dobrze, spotkajmy się jutro wieczorem na mojej ulicy koło starego dębu. Schowacie się za nim, gdy ja będę rozmawiał z dziewczynką.
– Umowa stoi – odparła Julia, uśmiechając się. – To wypijmy za to.
– Za co chcesz wypić? – spytał Alan, krzywiąc się.
– Za naszą pierwszą wspólną akcję ratowania ducha.
– Oby tylko te akcje nie weszły nam w nawyk – dodał Mat.
– Oby. – Alan wzniósł butelkę do toastu.
Dźwięk szkła poniósł się echem po rzece. Był to początek czegoś nowego. Ukryte skrzyżowanie na prostej drodze. Trójka przyjaciół pomimo strachu czuła się zmotywowana. Przepełniona siłą zmiany czyjegoś życia. Za tą siłą krył się także lęk. Lęk przed tym, co może nadejść. Każda zmiana niesie przecież ze sobą konsekwencje, a żadne z nich nie było gotowe na to, co miało się wydarzyć.
***
– Te czerwone, a nie niebieskie!
Alan przebudził się z zamyślenia. Stał przed nim zdenerwowany klient. Mężczyzna w średnim wieku z pojawiającą się łysiną na środku głowy i niewyżytą frustracją w oczach. Na sobie miał wytartą skórzaną kurtkę, a cuchnął gorzej niż niedoczyszczona toaleta na stacji, w której się znajdował.
Alan spojrzał na tekturowe pudełko trzymane w ręku. Rzeczywiście papierosy były niebieskie. W duchu przeklął własną nieuwagę. Stojący przed nim klient wydawał się czekać na kolejne potknięcie. Z pomiętym dwudziestozłotowym banknotem w ręce czuł się panem sytuacji. W swoim życiu miał niewiele podobnych chwil, więc uznał, że ten moment musi wykorzystać w pełni.
– Kto cię tu zatrudnił, człowieku, jak nawet dobrych fajek nie potrafisz podać?!
Alan, widząc jego satysfakcję, nawet się nie odezwał. Znał ten typ klienta. Wiedział, że słowa tylko pogorszą sytuację, więc spokojnie odłożył papierosy i sięgnął po właściwą paczkę. Położył ją na ladzie i spojrzał wyzywająco na mężczyznę.
– Będzie trzynaście złotych.
– Ile? – Mężczyzna nie dawał za wygraną. – Za tyle to ja mogę dwie paczki w spożywczaku kupić.
– To w takim razie idź pan do tego spożywczaka.
Alan przetarł zmęczone oczy. Zbliżała się noc, a on po dziesięciogodzinnej zmianie nie miał nastroju do rozmowy. Monitoring jasno przypominał mu o konsekwencjach, lecz przestał się nimi przejmować. Czuł każdego dnia, jak ta praca go niszczy. Kawałek po kawałku. Wypalała w nim wszystkie dobre emocje i pozostawiała pustą skorupę. Najgorsze były dni takie jak ten. W niedzielę w godzinach wieczornych na stacji pojawiał się określony typ klienteli. Większość przychodziła po alkohol i papierosy, a ich zgrzybiały oddech truł życie, zabierając resztki siły i spokoju. Alan miał już serdecznie dość ich pierdolenia.
– Słucham?! Ciebie chyba nikt nie nauczył szacunku dla klienta!
– Najwidoczniej nie. Bierze pan te fajki czy nie?
– Wezmę. – Mężczyzna rzucił z pogardą banknot na ladę. – Ale już nigdy tutaj nie przyjdę.
– Lepiej dla mnie – mruknął Alan, wydając resztę.
– Coś ty powiedział?!
W chłopaku coś pękło. Emocje wyszły z niego nieskontrolowane, a on mógł jedynie spoglądać z boku na czyny i słowa, które nadeszły później.
– Żebyś brał te papierosy i stąd wypierdalał, bo mam dość twojego gadania!
Śmierdzący klient spojrzał na niego zdziwiony. Stał tak przez chwilę, nie mogąc wydobyć z siebie słowa. Mierzył wzrokiem pracownika stacji, nie wiedząc co powiedzieć. Cisza się przeciągała, zdawała gęstnieć. Alan czuł, że dłużej jej nie zniesie.
– Nie słyszałeś?! Wynoś się stąd, ty śmierdząca, porzucona przez wszystkich marionetko człowieka! Myślisz, że możesz wyżywać frustracje na bogu ducha winnych sprzedawcach, bo twoje życie jest do dupy i powinieneś dawno zdechnąć?! Mam dla ciebie specjalną wiadomość. Nie, nie możesz. Spierdalaj stąd w podskokach, najlepiej do jakiegoś głębokiego rowu, gdzie nikt cię nie znajdzie.
Klient znieruchomiał. Jego oczy się zaszkliły, a ręka trzymająca papierosy zacisnęła. Szybkim sprawnym ruchem wziął zamach i uderzył pracownika stacji wprost w lewe oko. Alan zachwiał się i upadł za ladę. Przycisnął twarz do zimnych płytek na podłodze, starając się zignorować ich zapach. Podniósł się nieznacznie, słysząc szybkie kroki klienta zmierzającego do wyjścia. Takiego obrotu spraw się nie spodziewał.
Podniósł się, trzymając lady, i spojrzał za uciekającym śmierdzielem. Uznał, że nie będzie tego zgłaszać. Sam nie wiedział, kto przez tę sytuację miałby większe problemy. Dotknął ostrożnie okolic lewego oka i syknął z bólu. Dzisiejsza zmiana z pewnością pozostawi na nim swój ślad. Wyciągnął zimną colę z lodówki i czekał na przybycie nowego pracownika.
Maks stawił się o czasie. Widząc stan swojego kolegi, złapał się za głowę.
– Cholibka, kto cię tak urządził?!
Język, którym posługiwał się Maks, wynikał z jego wyglądu i doświadczenia. Pięćdziesięcioletni mężczyzna z czerwonym nosem i brzuchem przypominającym ciążowy. Alan skrzywił się, ponieważ wraz z pytaniem poczuł z ust swojego kolegi woń psujących się zębów.
– Nikt. Przewróciłem się. Spadam stąd – oznajmił, po czym minął zdziwionego pięćdziesięciolatka, który spoglądał za nim z troską.
Zimne powietrze ostudziło jego nerwy. Nie miał zamiaru tam wracać. W tak małej miejscowości jak ta każda praca była na wagę złota, lecz sumując koszty, jakie za nią ponosił, już od dłuższego czasu zastanawiał się nad odejściem. Idąc ciemną ulicą, zdał sobie sprawę, że właśnie podjął decyzję.
Otworzył puszkę coli i pozwolił, aby zimny napój przelał się przez niego, schładzając i drapiąc gardło. Tej nocy przyjrzał się poważnie swojemu życiu. W porównaniu z przyjaciółmi każdego dnia żałował poczynionych wyborów. Pchany przez doświadczenie i wiszące nad nim przekleństwo zapomniał, gdzie się znalazł, a gdzie kiedyś chciał być. W duchu przeklinał marzenia o napisaniu książki. Te naiwne myśli o zostaniu wielkim pisarzem. Westchnął rozżalony.
– Zawsze mogę zostać łowcą duchów – powiedział do siebie z uśmieszkiem.
Odpowiedziała mu cisza ulicy. Dźwięk jedyny w swoim rodzaju i wyczuwalny tylko blisko północy. Zdroje ściszyły głos. Na kilka godzin stały się ślepą niemową. Zagubione w odmętach nocy. Perspektywa tego zagubienia przynosiła pewne wybawienie. Skoro miasto pełne ludzi może na parę chwil się wyciszyć i zagubić w ciszy, to czy nie takie samo prawo powinni mieć jego mieszkańcy?
Pytanie pozostało bez odpowiedzi, a Alan przyspieszył kroku. Był już niedaleko swojej ulicy. Nie chciał, aby przyjaciele zbyt długo na niego czekali. Skręcił w aleję Wolności i zobaczył ich. Stali pod drzewem. Opierając się o nie z jednej i drugiej strony, wpatrywali się w ulicę, próbując coś na niej dostrzec. Było to bezcelowe, ale nie mogli się powstrzymać. Wypatrywali ruchu, szelestu liści, powiewu wiatru. Czegoś innego od tego, co znali do tej pory.
Siedząc tak, wypatrzyli jedynie Alana, który zbliżał się do nich pospiesznym krokiem. Wstali, dostrzegając go, i ruszyli mu na spotkanie.
– Boże, co ci się stało w oko? – Julia położyła mu rękę na policzku i przyciągnęła do siebie.
Normalnie taki gest sprawiłby mu dużo frajdy, lecz tym razem przyjaciółka nieopatrznie położyła jeden z palców na świeżym siniaku. Przez oko przeszedł ból. Syknął i się od niej odsunął. Ta reakcja spotęgowała zatroskanie na twarzy dziewczyny.
– Opowiadaj w tej chwili, co się stało!
– Ej, przestań na niego krzyczeć – zainterweniował Mat. – Przecież to on dostał. Stary, wszystko w porządku?
– Tak. – Alan wysilił się na słaby uśmiech. – Po prostu kiepski dzień w pracy. Później wam wszystko opowiem. Masz domek?
Julia stanęła z założonymi rękoma. Wyglądała na złą i jednocześnie zjawiskowo piękną. Przez moment przyjaciele myśleli, że nie da się przekonać, jednak po chwili wróciła pod drzewo i wyciągnęła zza niego zamek dla lalek. Rzeczony zamek można było nazwać pałacem. Gigantycznych rozmiarów budowla wydawała się niezwykle ciężka i tak samo droga. Mat zagwizdał z uznaniem.
– Ktoś tu miał naprawdę niezłe dzieciństwo.
– Nie narzekałam – odparła Julia. – Ale tego domku i tak nie używałam. Nie pamiętacie? Znacznie bardziej lubiłam grać w piłkę.
– No tak, to się zgadza – przyznał Alan. – Daj ten domek i schowajcie się za drzewem. I pamiętajcie, pod żadnym pozorem zza niego nie wychodźcie. Możecie ją wystraszyć.
Pokiwali głowami i udali się za ławkę umiejscowioną tuż obok wielkiego dębu. Przykucnęli i obserwowali wszystko zza drewnianych desek.
Alan poszedł w miejsce, w którym ostatni raz spotkał dziewczynkę. Rozejrzał się, ale nikogo tam nie było. Ustawił domek na skraju ulicy i usiadł tuż przy nim. Zamknął oczy i skupił się na odgłosach nocy. Jeszcze nigdy nie przywoływał duchów. Siedząc, nie za bardzo wiedział, co więcej mógłby zrobić. Spróbował poszukać chłodu. Zawsze gdzieś tam był. W przypadku dziewczynki często nawet go nie wyczuwał, lecz tym razem postara się go przywołać. Wyobraził sobie, jak mróz pokrywa całe jego ciało. Ciepły wiatr we włosach niespodziewanie zgęstniał. Stał się cięższy i zimniejszy. Skupił się na nim jeszcze bardziej i w ciągu kilku sekund poczuł przy sobie czyjąś obecność.
Otworzył oczy. Przed nim stała dziewczynka. Wpatrywała się wielkimi oczami w pałacyk dla lalek, wydawała się go nie dostrzegać. Oczy miała szeroko otwarte, a jej usta ułożyły się w kształt litery „O”. Wyglądałaby zabawnie, gdyby nie postrzępione ubranie i krwawa plama na środku głowy.
– Dzień dobry. – Alan spróbował przyciągnąć uwagę dziewczynki.
– Boże, Boże, Boziu, Boziu. – Dziewczynka okręciła się wokół własnej osi i spojrzała na chłopaka. – Dotrzymałeś słowa!
– Tak. – Alan się uśmiechnął. – Nie pytałem cię o to wcześniej. Jak masz na imię?
– Mirelka. – Dziewczynka obdarzyła go smutnym uśmiechem.
– Mirelko, chcesz się ze mną pobawić w dom?
– Taaaak! – Jej głos zabrzmiał żywo.
Coś się w niej obudziło. Podleciała do domku i zaczęła z niego wyjmować wszystkie meble. Lalki odkładała z szacunkiem na krzesła, a meble rzucała byle gdzie, ogołacając dom z wyposażenia. Pałac został opróżniony bardzo szybko, a ulica zapełniła się stosem małych drewnianych mebelków. Dziewczynka zaczęła na nowo meblować całe mieszkanie, a Alan wraz z nią. Za każdym razem dopytywał dziewczynkę, gdzie ma położyć daną rzecz. Ta instruowała go niczym doświadczony architekt, a sama układała wszystko z szybkością błyskawicy, zapełniając pałac na nowo kolorami i życiem.
Na koniec zostawiła lalki. Szybko zaczesała im włosy i wygładziła sukienki. Z błyskiem w oku zaczęła rozkładać je po scenie, śmiejąc się przy tym radośnie. Alan odsunął się kawałek i podziwiał ich wspólne dzieło. Dom był znacznie lepiej urządzony niż poprzednio. Mirelka patrzyła na wszystko roziskrzonymi oczami. Była szczęśliwa. Wyraźnie to dostrzegł. Zdawała się jaśnieć jakimś wewnętrznym światłem. Jej skóra zaczęła nabierać rumianej barwy. W końcu dziewczynka nieznacznie się uniosła w powietrzu.
Niespodziewanie Alan dostrzegł, jak cala jej postać jaśnieje. Światło z wnętrza przedostało się przez skórę i oświetliło opustoszałą ulicę. Stawało się coraz bardziej jaskrawe i żywe. Alan odwrócił wzrok, nie mogąc dłużej spoglądać na ducha. Blask zdawał się tak intensywny, że niemal przebijał się przez ciało młodego mężczyzny.
Chłopak kątem oka spojrzał na dziewczynkę. Nie potrafił rozróżnić konturów jej ciała. Cała stała się światłem. Unosiła się powoli, śmiejąc przy tym radośnie. W pewnym momencie się zatrzymała. Jej postać rozświetliła noc, która stała się dniem. Zakręciła się wokół własnej osi. Opadła jeszcze na moment, lądując niedaleko Alana. Ten odsunął się przestraszony i wtedy usłyszał cichy głos, który tak dobrze znał.
– Dziękuję ci, strażniku. – Po tych słowach światło rozpłynęło się w powietrzu.
Ciemność na nowo zalała ulice. Alan, oślepiony blaskiem duszy, upadł na ulicę. Przez chwilę nie czuł nic. Nic poza ciepłem rozlewającym się po całym ciele. Zamknął oczy i wtedy zobaczył bramę. Potężną bramę pochłoniętą przez światło. Było znacznie silniejsze od blasku duszy dziewczynki. Leżąc, przyglądał się bramie, która zatrzasnęła się z hukiem. Wtedy stracił przytomność.
***
W motelu Prosta Droga niedaleko wsi Nowe Stare obudził się starszy mężczyzna. Wraz z otwarciem oczu jego głowa eksplodowała od nadmiaru alkoholu. Obok łóżka stała litrowa butelka Grant’sa, a na stoliku leżała drewniana fajka. Z bólem przyszły także zawroty głowy. Mężczyzna podniósł się ociężale i pomaszerował do łazienki. Pochylił się nad toaletą i zwymiotował wczorajszy posiłek oraz resztki niestrawionego alkoholu. Kawałki pierogów i whisky zmieszały się w sedesie w breję o nieciekawym zapachu. Mężczyzna odsunął się od tego tworu z obrzydzeniem.
Z wiekiem był coraz słabszy. Dawniej butelka whisky ledwie go otumaniła. Zazwyczaj musiał wypić dwie, aby osiągnąć zamierzony efekt. Ta nadzwyczajna ekonomia picia, która ujawniła się niedawno, ucieszyła go i zasmuciła jednocześnie. Za oczywistą oszczędnością przyszła prawda o upływie czasu, przed którą tak intensywnie się bronił.
Otarł spocone czoło i przemył twarz zimną wodą. Spojrzał w lustro na zmęczoną twarz. Nie pierwszy raz zastanawiał się, czy nie skończyć z tym wszystkim. Jego fach był dla niego zarówno pasją, jak i przekleństwem. Czuł, że nie potrafiłby bez tego żyć. W myślach zliczył miejsca i kobiety, które porzucił, aby ponownie wrócić do tego, co nim zawładnęło. Przestał się oszukiwać po czwartej żonie. Wiedział, że praca, którą wykonuje, pozostanie z nim aż do śmierci. Ta perspektywa go przerażała. Nie chodziło o samą śmierć. Bał się słabości, która podążała za nim wraz z upływem lat. Biorąc kolejne zlecenia, czuł to coraz silniejsze osłabienie. Ostatnimi czasu zaczął odrzucać niektóre z zadań.
Westchnął, próbując się pogodzić z tym, co nieubłagane. Miał tylko nadzieję, że sam kiedyś nie stanie się zleceniem. Spojrzał jeszcze raz na swoją twarz w lustrze. Spojrzenie w zaorane cierpieniem oblicze nie przyniosło otuchy.
Przeszedł do salonu i uprzątnął śmieci. Musiał ruszać w drogę. Jaka by nie była, stała się jedynym, co znał. Jedynym drogowskazem prowadzącym go przez życie. Uśmiechnął się pod nosem. Znał zakończenie tego rozdziału. Ostatniego rozdziału, jaki mu pozostał.
Usiadł na łóżku, by zebrać myśli. Wschód obfitował w zlecenia, lecz to właśnie na południu praca była łatwiejsza. Wybór wydawał się ciężki. Z drugiej strony pamiętał o niedawnej powodzi i kilku samobójstwach na południu. Zajrzał do notesu i pobieżnie przejrzał nazwiska umarlaków. Dwadzieścia osób w promieniu raptem kilkudziesięciu kilometrów.
– Czyli jednak południe – mruknął.
Wstał z łóżka z zamiarem spakowania rzeczy i udania się w drogę. Wtedy to poczuł. Ukłucie zimna. Bardzo silne, ale zupełnie inne od tego co znał. Rozejrzał się po pokoju. Zamknął oczy i nasłuchiwał. Skupił się na otaczającym go powietrzu, zagęszczając je. Poczuł znajomy ciężar i niemal przyjemny chłód. Czekał na znak.
Niczego nie poczuł. Spróbował jeszcze raz. Z podobnym skutkiem. Otworzył oczy i ponownie rozejrzał się po pokoju. Wtedy poczuł silne uderzenie, które zwaliło go z powrotem na łóżko. Coś, co go zaatakowało, musiało być naprawdę potężne. Leżał, niemal nie mogąc się poruszyć. Próbował wytężyć zmysły, lecz wciąż niczego nie wyczuwał.
Zamknął oczy i zobaczył młodego mężczyznę. Jego obraz przebił się przez ciemność i stanął mu przed oczami. Nad nim znajdowała się rozświetlona dusza. Jej blask padał na chłopca i zalewał całą ulicę. Nieznajomy przyjrzał się otoczeniu: domki jednorodzinne i mnóstwo trawników. Na skrzyżowaniu znajdował się szyld z nazwą ulicy – Niepodległości. Rozglądał się dalej z zaciekawieniem. Świetlista postać opadła raz jeszcze i wyszeptała słowa, które zadudniły w uszach mężczyzny: