6,99 €
Detektyw Poirot wraca do gry! Na dodatek w Polsce i w kobiecym wydaniu. Klara Poirot jest oficerem gdańskiej policji. Nazwisko zobowiązuje - kobieta jest mistrzynią dedukcji, wirtuozem w swoim fachu. Z gracją rozwiązuje kolejne zagadki, a trzeba przyznać, że ma się nad czym głowić. Martwa ofiara homofobii, kradzież biżuterii żony premiera, śmierć biznesmena o wojskowych powiązaniach, zaginiony amator sztuki niemieckiego pochodzenia - każdej z tych spraw poświęcony jest osobny rozdział książki. W tle skomplikowane - i nie mniej emocjonujące! - życie osobiste Klary.W powieści można odnaleźć wiele nawiązań do popularnej postaci Herkulesa Poirota.Idealna lektura dla miłośników Agathy Christie.Piękna i zabójczo skuteczna, a na dodatek nosi nazwisko, które zobowiązuje. Oficer Klara Poirot budzi postrach w trójmiejskim półświatku i podziw w szeregach tamtejszej Policji. Nie każdy jednak jest w stanie zaakceptować wysoką pozycję kobiety w strukturach zdominowanych przez mężczyzn. Zwłaszcza, jeśli ambicja i zawodowy spryt idą w parze z niezależnością w życiu osobistym.
Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:
Agnieszka Świrniak
Saga
Życie nie lubi porządku
Zdjęcie na okładce: Shutterstock
Redakcja i korekta: Anna Surendra
Copyright © 2022, 2022 Agnieszka Świrniak i SAGA Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788728499429
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
Klara nie lubiła jeździć służbowo sama. Nie dlatego, że miała jakieś obawy. Lata pracy w policji uodporniły ją na wiele. Ogłaszała już ludziom śmierć ich najbliższych (chociaż to akurat figurowało na samej górze listy spraw wyjątkowo nieprzyjemnych), brała udział w sekcjach zwłok (nie mdlejąc i nie wymiotując), śledziła bandytów w ciemnych zaułkach (ale nigdy sama), goniła za nimi sprintem, którego mogłyby jej pozazdrościć dwudziestolatki, aresztowała, zakładała kajdanki (to akurat znajdowało się na górze listy rzeczy satysfakcjonujących), przesłuchiwała podejrzanych (lista „nuda”, „ubaw po pachy” lub „wkurw”, w zależności od osoby), raz nawet zmuszona była strzelać do mordercy, który wyciągnął broń szybciej niż ona. Ale już w naciśnięciu na spust okazał się wolniejszy. Tak dla ścisłości – nie zabiła go, przestrzeliła mu tylko prawe ramię. To, które służyło do wymierzenia pistoletu w nią i jej partnera.
Była jednak rzecz, której Klara nie znosiła najserdeczniej pod słońcem, dogłębnie i niezmiennie. Przedstawiania się. Nauczyciele bywali taktowni. Ale zaczęło się na dobre w wieku nastoletnim, gdy w gronie jej rówieśników kwitło czytelnictwo kryminałów. A dramat całą gębą rozpętał się, gdy wstąpiła do policji i zaczęła prowadzić śledztwa. Całe szczęście, że jej pochodzący z Francji ojciec nie wpadł dodatkowo na pomysł nazwania jej Ateną albo Ariadną. Pasowałaby już wtedy jak ulał do Herkulesa i jego brata Achillesa. Poirot. Ojciec Klary był bowiem Francuzem o wdzięcznym, choć niespecjalnie wyjątkowym nazwisku Poirot. Niespecjalnie wyjątkowym, nawet niespecjalnie sympatycznym, bo stanowi homonim słowa poireau, czyli „por”. Ona jednak, zwłaszcza jako policjantka, czuła się jak wycięta z powieści Agathy Christie, nie z książki kucharskiej. Mało kto pamięta, ale Herkules na samym początku swojej kariery pracował jako oficer belgijskiej policji, zanim po pierwszej wojnie światowej przeniósł się na Wyspy Brytyjskie. Ach, no i jeszcze ten właśnie szczegół. Herkules był Belgiem i bodaj przez wszystkie tomy walczył uporczywie z tymi, którzy mieli pecha wziąć go za Francuza. Klara z kolei na odwrót – bardziej oczytanym rozmówcom musiała tłumaczyć, iż jest pochodzenia francuskiego. Pomijała znaczenie słowa „Poirot”. Już lepiej kojarzyć się z detektywem niż z zupą.
Właśnie dlatego na zdarzenia i spotkania wolała jeździć ze swoim partnerem zawodowym. Tak, „Dzień dobry, komisarz Poirot i komisarz Herman” brzmiało znacznie lepiej. Swojsko brzmiący, zwłaszcza w Gdańsku, Herman momentalnie zacierał zaskoczenie po „egzotycznym” Poirocie… Choć trafiali się i tacy, którzy, zanim kolega zdążył wypowiedzieć swoje nazwisko, parskali mniej lub bardziej otwarcie śmiechem i rzucali, wierząc święcie w urok swojego dowcipu: „I Sherlock Holmes?”
Zresztą przez Klarę właśnie przylgnęła do Pawła ksywa „Holmes”. Holmes, Herman. Niech będzie, że brzmi podobnie. Paweł nie obrażał się i nie protestował. W ogóle był pogodny, spokojny, zdawać by się mogło, że obojętny, a denerwował się, gdy już naprawdę musiał. Do tego dowcipny, inteligentny. I przystojny. O tym właśnie myślała Klara, stojąc w korku na alei Zwycięstwa. Na każdym czerwonym świetle (a jest ich tam bez liku) miała chwilę, żeby przemyśleć kolejne przymioty partnera. Zapewne miał też i wady, ale czerwone trwało za krótko. Komisarz Herman mierzył dobrze ponad metr osiemdziesiąt, był solidnie zbudowany, choć absolutnie nie gruby. Na niebieskie oczy spływała mu blond czupryna. Pracowali razem od roku. Szybko odkryli, że uzupełniają się świetnie w logicznym rozumowaniu. Do tego Paweł wiedział, kiedy zamilknąć, gdy mówi szefowa, i kiedy szefowej przerwać, jeśli miał do zgłoszenia jakiś ważny detal. Tak dokładnie powinien zachowywać się rozsądny mężczyzna. Na dodatek wiedział, kiedy się uśmiechnąć. Umiał przytrzymać przed nią drzwi. Umiał nawet tańczyć. Chociaż na dyskotece byli tylko raz, dla Klary nawet o raz za dużo. Cały ten ścisk i hałas. Wyrosła z tego. Za to na piwie bywali regularnie we dwoje. Na którymś z kolei czerwonym świetle Klara przyznała sama przed sobą, że Pawła jej brakuje. Był bowiem na urlopie. I zapewne, zgodnie z rozpaczliwą prośbą swojej mamy, intensywnie szukał kandydatki na żonę. Nieszczęsną piosenkę Czterdzieści lat minęło ustawił sobie nawet jako sygnał w komórce, kiedy to rodzicielka próbowała się do niego dodzwonić.
Na skrzyżowaniu przy dawnym Domu Książki, gdzie aleja Zwycięstwa (zapewne idąc za logiką historii) zamienia się w Grunwaldzką, zamyśloną Klarę olśniło nagle, dlaczego jest jej tak gorąco. Sierpniowy poranek okazał się ciepły ponad normę, a ona wyszła z biura szybko, nie zastanawiając się nad pogodą. Teraz usiłowała wyplątać się z czarnej, skórzanej kurtki, którą czort wie, po co, narzuciła na letnią zieloną bluzkę. Może dlatego, że pasowała do czarnych kwiatów na niej? Niestety, światło zmieniło się zbyt szybko, jakiś niecierpliwy kierowca zatrąbił na nią, co akurat puściła mimo uszu, ale kurtce dała spokój. Zadowolona, że chociaż nie zapomniała o okularach przeciwsłonecznych, ruszyła przed siebie, stawiając czoła kolejnym czerwonym światłom i kolejnym wspomnieniom o Pawle. Był z nimi od roku i chociaż dyskretny, szybko znalazł swoje miejsce w zespole i zgrał się z nimi bez zgrzytów. Ciekawe, że do dzisiaj jakoś nie dostrzegła połowy jego cech charakteru i tej zawadiackiej, słowiańsko jasnej grzywki. Po chwili skręcała już w Szymanowskiego.
Z samego rana Krystian wcisnął jej papierek z adresem, nie zadawszy sobie trudu sprecyzowania, kogo pod nim spotka. Dobrze, że wiedziała przynajmniej, w jakiej sprawie jedzie. Gdy wjechała głębiej w Szymanowskiego, podziękowała swojemu instynktowi za pomysł wypadu znakowanym wozem – w uroczej willowej dzielnicy, w której zawsze marzyło jej się zamieszkać, zaparkowanie graniczyło z cudem. Policyjną mazdą bez ceregieli wcisnęła się jednak między dwa inne auta przed olbrzymią bramą na czyjąś posesję, usprawiedliwiając się dodatkowo w myślach jej opłakanym stanem. „Tak zardzewiałego żelastwa i tak chyba nikt od wieków nie otwierał” – pomyślała. Uwolniła się od kurtki i myśli o komisarzu Hermanie. Trzasnęła drzwiczkami, jak zwykle trochę zbyt energicznie. „Nawyk z dzieciństwa” – tłumaczyła młodszym kolegom. „Kto nigdy nie jeździł maluchem, nie zrozumie”. Wyciągnęła z kieszeni i rozwinęła pomiętą karteluszkę z adresem i skierowała się w stronę jednego z charakterystycznych dla tej ulicy bliźniaków.
Ganek i zadbane wejście przypominały trochę domy z amerykańskich seriali policyjnych, coś jak ten, w którym mieszkała blondynka z Dowodów zbrodni. Nie spowodowało to bynajmniej, żeby poczuła się jak Rizzoli z Partnerek, choć w pracy widziano między nimi pewne podobieństwa: wzrost, kolor włosów, charakter. Klara niespecjalnie się z tym zgadzała, zwracając uwagę na swoją znacznie bardziej kobiecą sylwetkę, zielone oczy i… No może z charakteru była równie stanowcza.
Przy domku rosły krzewy różane, które z miejsca przepełniły ją nostalgią za tymi, które pielęgnowała w ogródku babcia. Westchnęła i zganiła się w myślach za dziecinną awersję do przedstawiania się. „Niech się dzieje wola nieba” – pomyślała, po czym przypomniała sobie, że jest niewierząca.
Drzwi otworzyła jej nieco starsza od niej kobieta, cała ubrana na czarno. Klara przyjrzała jej się dokładnie. Czarna spódnica-bombka, kończąca się tuż przed kolanami, odsłaniała zgrabne nogi i podkreślała nieco zbyt drobne jak na kobietę pośladki. Góra składała się z czarnej bluzki, której długie rękawy kobieta podwinęła do łokci, a guziki, zapewne z powodu temperatury, rozpięła hojną ręką. Na tyle hojną, że Klara miała bezpośredni widok na lekko opalone piersi. Policjantka przytomnie oderwała wzrok od figury nieznajomej, zauważając przy okazji jej czerwone od łez oczy.
– Dzień dobry – zaczęła, wyciągając odznakę – komisarz Klara Poirot z gdańskiej policji.
Kobieta w czerni ani drgnęła. Klara odetchnęła w duchu. Nazwisko przeszło niezauważone.
– Przychodzę w sprawie... za... W sprawie śmierci – poprawiła się, uważając, iż słowo „zabójstwo” może okazać się niedelikatne wobec tej kobiety, o której nic w końcu jeszcze nie wiedziała – Izabeli Dunc. Czy pani jest może jej siostrą?
– Nie – padła spokojna odpowiedź. – Jej partnerką. Byłyśmy razem od czterech lat.
– Rozumiem – odpowiedziała Klara. – Serdecznie pani współczuję, wiem… wiem doskonale, że to niełatwa sytuacja. Będę jednak musiała, bez względu na okoliczności, chwilę z panią porozmawiać.
Kobieta w czerni spojrzała na nią bez słowa, jakby lekko zdziwiona. Klara należała do tej grupy policjantów, którzy nie proszą i nie pytają, tylko stwierdzają. Żeby nie powiedzieć – wydają polecenia.
– Oczywiście, proszę. Pójdę przodem, żeby kot się nie wymknął – przeprosiła mieszkanka willi i obie skręciły z korytarza do elegancko urządzonego saloniku w stylu retro. Kot przysiadł obok swojej pani.
– Też mam kota – zagaiła Klara, uważając, że te najpiękniejsze na świecie zwierzęta są bez względu na okoliczności dobrym sposobem na rozpoczęcie rozmowy. Zwłaszcza trudnej rozmowy. W końcu nigdy nie wiadomo, czy współczuć partnerowi ofiary, czy go podejrzewać. – Czarnego – dodała, patrząc na liżącego łapki rudzielca.
– Karmelek zamieszkał z nami od początku. – Wdowa po zamordowanej Izabeli uśmiechnęła się blado.
„No właśnie – pomyślała Klara, wymawiając w myślach słowo «wdowa» – trzeba poznać jej tożsamość”.
– Pani godność i dowód tożsamości poproszę – powiedziała, wyjmując notes i długopis.
– Natalia Dunc.
Klara szeroko otworzyła oczy ze zdumienia. Podany dokument potwierdzał jednak dane.
– Kiedy zamieszkałyśmy razem – tłumaczyła spokojnie wdowa – postanowiłam zmienić nazwisko na jej. Para lesbijek nie ma łatwego życia w Polsce, pani komisarz. – Natalia nie wydała z siebie westchnienia. Była opanowana, stanowcza, jak ktoś, kto doszedłszy do pewnego etapu w swoim życiu, wie, czego chce, i z determinacją podąża do celu. – Większość ludzi myślała, że jesteśmy siostrami. Dzięki temu mogłyśmy przede wszystkim dowiadywać się w szpitalu o stan zdrowia partnerki i tak dalej.
– Izabela miała problemy ze zdrowiem?
– Nie, ale bardzo pragnęłyśmy mieć dziecko. – Klara natychmiast zauważyła zmianę tonu kobiety. Jej głos zadrżał, a dłonie zacisnęły się nerwowo na papierowej chusteczce, którą od początku trzymała w rękach. Spuściła głowę, jednak natychmiast uniosła ją z powrotem i opanowawszy się, opowiadała dalej: – Ponieważ trudno było załatwić to w Polsce, Izabela miała udać się na zabieg sztucznego zapłodnienia do Brukseli. Pani... Pani pochodzi z Belgii? – zmieniła nagle temat.
Nieme westchnienie rozdarło wnętrze Klary. A jednak! Nie obędzie się bez tłumaczenia się z obcobrzmiącego nazwiska.
– Nie, z Francji – ucięła niekoniecznie uprzejmie. – Miała pani udać się tam z nią?
– Tak, oczywiście. Tym bardziej, że to dość skomplikowane, często musiałam przypominać jej o braniu hormonów... Sporo z tym bałaganu... Wylot przewidziany był na poniedziałek. Iza chciała jeszcze porozmawiać na ten temat z rodzicami. Z matką zwłaszcza. Dlatego wczoraj do nich pojechała. Miała wrócić pojutrze, w sobotę. Walizki do Brukseli były już przygotowane.
– Jaki był ich stosunek do tej sytuacji?
– Pyta pani o zapłodnienie czy o nasz związek?
– O jedno i drugie.
– Izabela nie omawiała swojego życia z rodziną. Bycie lesbijką nie stanowiło dla niej problemu i nie miała zamiaru dopuszczać do głosu opinii rodziców.
– A pani? – zapytała szybko Klara.
– Moi rodzice nie żyją od bardzo dawna. Nie mam żadnej bliskiej rodziny. Między innymi dlatego chętnie przybrałam jej nazwisko.
– Rozumiem. Wróćmy do zapłodnienia.
– Chciała po prostu podzielić się tym z mamą. Nawet jeśli nie było jej łatwo zaakceptować nasz związek, minęło już kilka lat, nikt nie pytał jej o zdanie, więc powoli pogodziła się z sytuacją. Bardzo chciała mieć wnuki, więc młoda tym chętniej szukała jej wsparcia. – Uśmiechnęła się dość melancholijnie.
– Młoda? – zdziwiła się Klara.
– Iza była o dziesięć lat ode mnie młodsza – wyjaśniła Natalia. – Czasem tak ją pieszczotliwie nazywałam. Za dwa miesiące miałaby...
– Wiem, trzydziestkę.
– Tak, podczas gdy ja na początku roku świętowałam czterdzieste urodziny.
– Domyślam się – Klara starała się być w miarę taktowna – że to wiek sprawił, że na inseminację zdecydowała się pani partnerka?
– Tak. – Natalia spuściła oczy, ale znów opanowała się już po sekundzie. – To trudny temat, ale radość szybko zajęła miejsce melancholii, jeśli o to pani chodzi. Oczywiście, że ja też bym chciała być w ciąży, urodzić… To temat rzeka, przedtem byłam nawet na próbę w związku heteroseksualnym, jednak nie da się oszukać swojej natury. Trafiłam na Izę i właśnie z nią chciałam założyć prawdziwą rodzinę. Ale jestem osobą racjonalną, na dodatek laborantką, zdaję sobie sprawę z funkcjonowania ludzkiego organizmu.
Klarę uwaga o ludzkim organizmie, który nie pozwala zajść w ciążę po przekroczeniu pewnej rozsądnej granicy wieku, wytrąciła trochę z równowagi. Bardzo dawno temu temat ów upchnęła w najgłębszych zakamarkach świadomości trzydziestosześcioletniej dziś, dojrzałej bądź co bądź kobiety. Natalia nieświadomie sięgnęła do tych właśnie pokładów kobiecych pragnień, które Klarze udało się zagłuszyć przez kilka lat, a przynajmniej nie pozwolić im dojść do słowa. Przez moment straciła rezon, ale zapłakana rozmówczyni nie zwróciła na to uwagi, w przekonaniu, że policjantka notuje coś skrupulatnie w notesie.
Komisarz Poirot wolała więc podrążyć inne aspekty życia ofiary. Dowiedziała się, że oprócz rodziców miała młodszego brata, niestety homofoba. Ot, małomiasteczkowość, dzisiejsze czasy, nastroje coraz bardziej nieprzychylne, brak solidnej wiedzy. Izabela jednak, osoba o niezwykle pogodnym, może nawet nieco zbyt lekkodusznym usposobieniu, puszczała jego uwagi mimo uszu.
– Nazywała go „Liga Polskich Rodzin”, bo pieprzył coś zawsze, że normalna polska rodzina to „chłopak i dziewczyna”. – Natalia zacytowała znany slogan organizacji anty-LGBT. – Zmienił się jednak trochę, gdy Iza zaczęła mówić o urodzeniu dziecka. Myślę, że w gruncie rzeczy dobrze jej życzył, choć to „dobrze” pojmował na swój specyficzny, prawicowo-katolicki sposób... Napije się pani czegoś? – zapytała Natalia i schyliła się po kubki stojące pod blatem ozdobnego stołu. Klara miała teraz okazję do wnikliwszej obserwacji jej perfekcyjnie okrągłego biustu w mocno rozpiętej koszulce
– Chętnie – wybełkotała szybko, wpatrzona w malujący się przed nią żywy obraz dojrzałej kobiecości. – Jak dawno Izabela nie była u rodziców?
– Och, pewnie kilka miesięcy. Mieszkają w Malborku, to w końcu dość blisko stąd, kawy czy czegoś zimnego? – Natalia wyprostowała się i zgrabny biust grzecznie schował się z powrotem do stanika.
– Zimnego. Zdecydowanie – poprosiła Klara. – Jeździła pani z nią?
– Rzadko – odpowiedziała, wychodząc do kuchni. – Wolałam zachować urlop na wspólne wypady, za to Iza jeździła do domu na pewno gdzieś co dwa, trzy miesiące. Jej rodzice nie okazywali mi agresji, ale miłości też nie. Za stara jestem – zaśmiała się gorzko, stawiając przed Klarą coca-colę – żeby się zmuszać do poprawnych kontaktów rodzinnych.
Słodkie napoje nie należały do jej ulubionych, upał i fala nieoczekiwanych emocji jednak zmusiły komisarz Poirot do wypicia niemal duszkiem orzeźwiającego płynu. Natalia dopowiadała kolejne szczegóły, które interesowały policjantkę. Ona pracowała w laboratorium medycznym, Iza zaś w jednym z dość znanych gdańskich banków na Starówce. Klara nie musiała nawet zadawać kolejnego pytania, rozpędzona wdowa sama sprecyzowała:
– W pracy Iza miała problemy. Mogłabym nawet powiedzieć, że miała wroga. Widzi pani, chodzi o jej szefa. To bardzo majętny człowiek, uważa się też za wpływowego, choć gdyby naprawdę był tak inteligentny i ustosunkowany, jak twierdził, zapewne siedziałby już na szerokim skórzanym fotelu w Warszawie, a nie wycierał tyłkiem skajowy fotelik w Gdańsku. Jego idée fixe to zdobycie względów Izy, co oczywiście skazane było z góry na fiasko. Poza tym, że gość jest uparty i pewny siebie, istnieje jeszcze jeden kłopot w postaci jego choroby.
Klara uniosła brwi zaciekawiona.
– Dwufazowy. Wie pani, na czym to polega?
Policjantka skinęła głową.
– Nie odnoszę wrażenia, żeby leczył się na to, nie wiem zresztą, w każdym razie utrudniał Izie życie. Na szczęście – Natalia odpowiedziała na niezadane jeszcze pytanie – Iza ignorowała nie tylko jego końskie zaloty, ale również humory. Jest… była… nadzwyczaj zdolną ekonomistką. Odmówiła ostatnio przejścia na wyższe stanowisko ze względu na procedurę sztucznego zapłodnienia. Ludzie naprawdę wysoko postawieni cenili jej talent i pracę. Pozyskała dla banku kilku wpływowych w mieście klientów. Dlatego ten kretyn był właściwie wobec niej bezsilny. Gdy wchodził w swój gorszy okres, próbował rzucać jej kłody pod nogi. Polegało to zwykle na najtrudniejszych sprawach, z terminami na wczoraj, ale Iza upora się z każdą robotą, jej polot i uzdolnienia są… były… nie do przebicia. Dodatkowo wiedziała, że dyrektor nie ma takiej mocy sprawczej w firmie, żeby ją zwolnić. Koleżanki i koledzy lubili ją i byli życzliwi – dodała na zakończenie obszernego sprawozdania.
– Cokolwiek by powiedzieć, problem polega na tym – Klara rozłożyła ręce, bo wychodziła z założenia, że na niewiele zda się szczegółowy opis stosunków w pracy denatki – że nie mógł otruć pani partnerki w czasie urlopu. Chyba że kogoś…
– Ależ ona była tego dnia w pracy! – przerwała Natalia. – Rano przypomniało jej się, że zapomniała poprzedniego dnia zostawić jakieś papiery. Bywała dość... roztrzepana. Jej rodzice są jeszcze stosunkowo młodzi, oboje pracują, więc wyjechała tak, żeby dotrzeć, gdy wrócą po południu do domu. Wstąpiła więc po drodze do pracy.
– To diametralnie zmienia postać rzeczy – skomentowała policjantka. – Jak zachował się przełożony?
– Chyba w porządku. Ostatnio był w pozytywnej fazie. Może jednak się leczył? Zadzwoniła do mnie, zanim odjechała, i opowiadała nawet, że poczęstował ją kawą.
Klara zanotowała w notesie szczegół „kawa” wielkimi literami. Dopytała o adres pracy zmarłej i zakończyła wizytę nieprzyjemnym, a koniecznym pytaniem:
– Gdzie była pani między dwudziestą drugą a północą wczoraj wieczorem, gdy nastąpił zgon pani partnerki?
– Tutaj. W naszym łóżku. Sama – wyjaśniła Natalia niewesoło, ale stanowczo, patrząc policjantce w oczy.
Zwrot akcji w postaci wizyty zmarłej w biurze przestawił myślenie Klary na nieco inne tory. Z początku nabrała niejasnych jeszcze podejrzeń wobec laborantki. Jej zawód, brak alibi, te wszystkie szczegóły, które podała na temat szefa ofiary… Jakby chciała świadomie skierować na niego podejrzenie. Zanotowała w ulubionym notesie prywatny telefon wdowy i pożegnała się.
Tym razem kurtka skończyła na tylnym siedzeniu, a Klara już marzyła o powrocie do grubych murów pałacu biskupiego, gdzie dwa lata temu jej brygada i naczelnik dostali miejscówkę.
– Krystian! – krzyknęła Klara, wchodząc do biura oficerów śledczych w budynku laboratorium kryminalistyki. – Krystian, przestań się bez przerwy obżerać i chodź tutaj. Muszę to z kimś omówić, a nikogo poza nami nie ma w biurze.
Krystian, który wcale nie wyglądał, jakby bez przerwy się obżerał, wyłonił się spod biurka, pod którym coś podnosił (zapewne okruszki). W dłoni dzierżył napój o podejrzanym, zdaniem Klary, szarozielonym kolorze.
– Co jest? – mruknął między dwoma łykami.
– Jest tak... – zaczęła Klara, pisząc na zawieszonej na stojaku kartce A3. – Ofiara: Izabela Dunc. Trzy podejrzane, a w każdym razie najbardziej wyraziste w jej życiorysie osoby to... – pisała dalej – Natalia Dunc, jej życiowa partnerka...
– Że jak? – zdziwił się Krystian.
– Co cię dziwi? Że była z kobietą, czy że mają to samo nazwisko?
– Nawet nie zauważyłem, że to samo... – przyznał się Krystian cichutko, czując, że powinien się wstydzić. Trudno powiedzieć, czy niedopatrzenia, czy reakcji na związek lesbijski.
– Faceci... – Klara pokręciła głową z pobłażliwym uśmiechem. – Co ty wiesz o kobietach...
– Nic – przyznał niechętnie kolega – ale wiesz, jak jest, dla mężczyzny dwie kobiety razem... – burczał wytrącony z równowagi.
– Dobra, skup się, zamiast się ślinić na zielono. Jej partnerka przyjęła jej nazwisko, żeby ułatwić sobie życie. Czasem podawały się za siostry, żeby nikt się ich nie czepiał.
– To oszustwo.
– Nie, Krystianku. Jak się głębiej zastanowić, to nie. Zmiana nazwiska nie jest ani oszustwem, ani wykroczeniem. A dopóki nie podpisywały żadnych oficjalnych papierów jako siostry, najwyżej okłamywały słownie, dajmy na to, personel medyczny i tak dalej. Kłamstwo to jeszcze nie przestępstwo w naszym kraju. Jeszcze. Jak oprzemy kodeks karny na przykazaniach, to się zobaczy.
Krystian pokiwał głową, czekając na ciąg dalszy. Klarze jednak znów włączyły się wspomnienia.
– Paweł też kiedyś podał się za mojego brata. Pamiętasz, jak pogotowie zabrało mnie po tamtym wypadku, gdy w nasz policyjny samochód wjechał pijany koleś? Wielkie mi mecyje. – Wzruszyła ramionami. – Od tej strony nie można jej nic zarzucić. Niepokoi mnie co innego...
Krystian uniósł na nią pytające spojrzenie znad kubka swego dziwnego napoju.
– Natalia ma dziesięć lat więcej niż Izabela. Obie chciały mieć dziecko, ale fizjologia zdecydowała za nie. To Izabela, mając niespełna trzydzieści lat, mogła jeszcze spokojnie poddać się sztucznemu zapłodnieniu. Natalia opowiedziała mi to wszystko bardzo szczegółowo. Niby logicznie i konkretnie, ale…
– Sądzisz, że może być winna? – przerwał Krystian, który nie rozumiał za bardzo, do czego komisarz Poirot zmierza.
– Sądzę, że może – przytaknęła Klara. – Nie masz pojęcia, jak silna jest zazdrość między kobietami... A już zwłaszcza, jeśli chodzi o posiadanie dzieci! Jak wiele przyjaciółek traci nagle temat do rozmów, bo jedna z nich urodziła dziecko, a druga nie. Ile starych znajomości się rozpada, bo przestaje się mieć te same priorytety, zainteresowania, a nawet godziny snu… Nie patrz tak na mnie. Też bym już była matką, gdyby...
Klara ugryzła się w język dokładnie na czas, a Krystian nie czuł się na tyle bliskim kolegą, żeby zadać najniewinniejsze choćby pytanie.
– Słuchaj dalej. – Wróciła płynnie do tematu. – Drugą prawdopodobnie ważną osobą – pochyliła się znów nad kartką – jest jej homofobiczny brat, Zygmunt, o wdzięcznym przydomku „Liga Polskich Rodzin”...
– Jak? – Krystian o mało nie zakrztusił się brunatną miksturą.
Klara roześmiała się.
– Wiesz, „chłopak i dziewczyna to prawdziwa rodzina”. Złamas. Jednak zmienił się ponoć na wieść, że jego starsza siostra będzie albo ma szansę być matką. W gruncie rzeczy podobno ma dla niej sporo braterskich uczuć i jego radość spowodowała nieznaczną poprawę stosunków między rodzeństwem. Ostatnią jak na dziś osobą jest szef Izabeli. – Napisała „szef”. – Zakochany w niej na zabój i wbrew wszystkiemu. Niestety, psychicznie dwufazowy, choć nie wiemy, czy ma jakieś papiery na tę chorobę. Raz supermiły i ziemię, po której ona stąpa, by całował; raz drący mordę furiat, niemogący znieść jej fizjologicznej, że się tak wyrażę, odmowy.
– Głupi fiut – skomentował Krystian.
– Fiut zapewne, w każdym razie jest bardziej pod ręką niż Liga Polskich Rodzin, więc od niego zaczniemy.
– Sama zaczniesz, ja nie mogę się stąd ruszyć.
– Jak to, nie możesz? – Klara na myśl o tym, że drugi raz tego samego dnia będzie musiała stawić czoła znienawidzonemu „Dzień dobry, komisarz Poirot”, miała ochotę złapać wyższego o niemal dwie głowy Krystiana i zaciągnąć go do banku siłą za pomocą choćby i służbowych kajdanek.
– Jesteśmy tu sami. Cała reszta na jakichś urlopach czy zwolnieniach. – Krystian skrzywił się. I tu najwyraźniej przyszedł mu do głowy niespodziewany pomysł. – A może... Skoro i tak nikt nas nie sprawdzi, wyskoczymy razem na obiadek... – W obliczu nieprzeniknionej miny Klary zakończył z odrobiną nadziei w głosie: – To po pracy na piwo?
– Po pracy to ja do lekarza jadę – odparła Klara, której gdzieś z tyłu głowy coś zaszeptało, że z Pawłem to by poszła. Chrzaniony Paweł. – Coś mnie ugryzło i spuchłam – zbyła go. Szybkim ruchem zdjęła z oparcia krzesła kurtkę, strzepnęła z niej kilka kocich kłaczków i wygrzebała z kieszeni kluczyki do mazdy. – Dobra, jadę do tego banku, im szybciej tam pójdę, tym szybciej wrócę. Nara, Krystianku – pożegnała się i wyszła z pokoju z kurtką w ręku. Drugi raz nie założy jej w tej spiekocie.
***
Budynek „zachodniego” banku, który pojawił się w stolicy polskiego Pomorza na początku lat dziewięćdziesiątych, był, rzecz oczywista, dość imponujący. Niewiele w tym było zasługi samego banku. Usytuowano go w jednym z kilkusetletnich gmachów, jednak to zapewne dzięki deutschmarkom właściciela był systematycznie czyszczony i doprowadzany do stanu, którego zadaniem było przyciąganie co bogatszej klienteli biznesowej. Klara lubiła Starówkę, więc z miejsca bank wzbudził jej zainteresowanie.
Jednak schody zaczęły się zaraz przy wejściu. Nie, że marmurowe. Chociaż bank z pewnością najwyraźniej na takie było stać. Schody w przenośni. Pomimo policyjnej odznaki Klara musiała podać swoje dane do wypisania tymczasowej przepustki. Kiedy stażysta w kantorku z powodzeniem dotarł aż do drugiej litery w jej nazwisku, czyli w jego mniemaniu „ł” po „P”, zgrzytnęła zębami i zmusiła się do uprzejmego:
– P O I R O T. To francuskie nazwisko.
„Agathy Christie nigdy nie miał w ręku, czy jak?” Zdziwiła się brakami czytelniczymi dzisiejszej młodzieży i ignorując windę, weszła po prawdziwie już marmurowych schodach, uznawszy, że tak będzie lepiej i dla jej figury, i dla śledztwa – popatrzy sobie po drodze, pozagląda się...
Na czwartym piętrze powitała ją postać wpisująca się w to miejsce jeszcze bardziej niż marmurowe schody. Granatowa garsonka, szpilki, blond kok i krwistoczerwone paznokcie. Klara rzuciła okiem na swoje. Jeśli kolor lakieru miał współgrać z miejscem pracy kobiety, to czarny chyba rzeczywiście pasował do policjantki. Wbrew oczekiwaniom postać w garsonce uśmiechnęła się miło.
– Dzień dobry, w czym mogę pani pomóc?
Klara prawie uległa pokusie niewypowiadania swojego nazwiska. Czasem pokazywała tylko legitymację i tyle. Czasem. Gdy miała przed sobą gbura do przesłuchania. Ta kobietka wyglądała na równą, a na dodatek zdobycie jej sympatii mogło się przydać. Wyjęła jednak najpierw dokument.
– Komisarz Klara Poirot – uzupełniła gest.
– Krystyna Michalska – odpowiedziała blondynka, nie dając po sobie poznać zaskoczenia, i uścisnęła jej dłoń.
Klara westchnęła w duchu na myśl, że można posiadać tak proste nazwiska jak Michalska czy Stanisławski.
– Chciałabym porozmawiać z dyrektorem Stanisławskim – ciągnęła.
– Jest w tej chwili w Koblencji. – Rozmówczyni rozłożyła ręce. – Ale jestem jego zastępczynią, może mogę się przydać?
– Państwa pracownica, koleżanka z pracy, Izabela Dunc… nie żyje.
– Iza?! – Michalska aż cofnęła się o krok, przykładając dłonie do twarzy. – Co się stało? Dlaczego to policja nas o tym powiadamia? Czy… czy to zabójstwo? Co się stało?
– Na razie nie mogę pani tego powiedzieć. Choćby dlatego, że pani Dunc zmarła wczoraj w domu swoich rodziców w Malborku i nie mieliśmy jeszcze okazji... Niestety, nie było jak dotąd możliwości sekcji… – Klara przerwała sama sobie, widząc, że Michalska blednie. – Badania – poprawiła się.
– Rozumiem. Ale proszę wejść do mojego biura, może coś będę w stanie dla pani zrobić. Izę wszyscy tu lubili. Wszyscy…
– Z wyjątkiem?
– Bez wyjątku.
– Proszę się nie krępować, znam historię miłości dyrektora.
– Myśli pani?
– Nic nie myślę. Analizuję fakty. Proszę mi pokazać pokój pani Dunc, może to coś wyjaśni?
– Hm… jest w remoncie. Miała wczoraj wyjechać na dłuższy urlop i chcieliśmy to wykorzystać, bo niedawno zalali nas z góry, jej pokój miał być odnowiony.
– Cholera.
– Ale zejdę z panią do składziku w piwnicy, pokażę jej rzeczy. Wszystko wczoraj wieczorem zostało tam wyniesione.
– Super.
Mając na uwadze kwestie prawne, Klara nie bardzo mogła skonfiskować przedmioty denatki. Nie nadawały się zresztą nawet na dowody rzeczowe. Między papierami mignęły jej jakieś bardziej osobiste drobiazgi, jak zdjęcie z dziadkami, figurka brukselskiego Manneken pis (wyglądająca na pozłacaną) i coś, co zinterpretowała jako flakoniki z perfumami czy może jakieś odświeżacze powietrza, trudno w tym bałaganie i foliowych workach odgadnąć.
Gdy wróciły z zastępczynią do góry, rozejrzała się po dość bogato, ale i stylowo urządzonym pokoju.
– To duży, międzynarodowy bank. – Michalska uśmiechnęła się, podsunęła komisarz miękki fotel i z wdziękiem usiadła za swoim biurkiem.
– To widać. Proszę mi powiedzieć coś o „miłości” – Poirot pokazała palcami cudzysłów – zwierzchnika do pani Dunc.
– Od rozwodu z żoną miał irracjonalną nadzieję, że skoro jest wolny, to Iza w końcu na niego poleci.
– Irracjonalną?
– Izabela nie opowiadała wszem i wobec o swoim życiu prywatnym, ale i go nie kryła specjalnie. Wiedzieliśmy, że jest z kobietą. Jak pani pewnie wie, Stanisławski, cóż, zachowuje się dość dwufazowo. Owszem, leczy się, inaczej by pewnie co poniektórych pozabijał… – Zastępczyni dyrektora zawiesiła głos, zdawszy sobie sprawę z tego, co zasugerowała. – Ale Iza jest… była bardzo pogodna – ciągnęła. – Poza tym miała niezwykły dar, pani komisarz. – Uśmiechnęła się szelmowsko.
– Dar? – Klara sceptycznie uniosła brwi.
– Dar zwany popularnie „fuck you”.
– Że jak? – Klara nie bardzo wiedziała, czy wypada się śmiać.
– Przekładając na polski, miała to wszystko w dupie.
Klara postanowiła, że można się roześmiać. Michalska podobała jej się coraz bardziej.
– To niesamowicie zdolna laska i nieoceniona ekonomistka. Dzięki niej bank miał takich klientów, o których inne mogą tylko pomarzyć. Ale nie przyjaźniła się tu z nikim i miała wyrąbane na to, co kto od niej chce poza pracą. Ma… miała… naprawdę silny charakter. I zdrowie.
– A co to ma do tego?
– Nic, tylko tak, biegała w maratonie Solidarności i każdym innym, jaki się nawinął, uprawiała kiedyś pływanie. Miała troszkę mocno rozwiniętą klatę i zapewne solidne płuca.
– Nie uchroniło to jej od śmierci – westchnęła komisarz i zanim Michalska zdążyła zadać pytanie, jak zeszła ze świata koleżanka, zmieniła temat. – Jak Stanisławski znosił jej systematyczne odmowy?
– Och – Michalska pokręciła głową z naganą zmieszaną z niedowierzaniem – nie rozumiał tego wcale, nie mógł przyjąć do wiadomości, że Izabela mogła nie polecieć na jego, hm, wdzięki i... – zawahała się – stanowisko.
– Inne poleciały?
– Kilka było, dawniej, ale bez skandalu. Natomiast co do Izki, sama mogła mieć już dawno kierownicze stanowisko. Odmówiła z powodów podobno zdrowotnych. Ale jak właśnie wspomniałam, zdrowie miała końskie, więc naprawdę nie wiem, o co chodziło, czemu awans jej nie odpowiadał. Ktoś rzucił tezę, że to Stanisławski zaproponował jej kandydaturę i dlatego odmówiła. Sama myślę, że raczej chodziło o jej związek
– Dlaczego?
– Wie pani, jak jest. To jest Polska i nawet w dużym mieście para lesbijek nie ma łatwo. Do tego, jeśli dobrze zrozumiałam, jej partnerka była sporo starsza i nieszczególnie dobrze znosiła fakt, że czas leci. Może to hormonalny zegar biologiczny wytrącał ją z równowagi? Przekwitanie? Nie wiem, ale chyba dochodziło do spięć między nimi, bo czasem Izka przychodziła smutna, z podkrążonymi, zapłakanymi oczyma. Na pewno miewały trudne rozmowy, słyszałam też, jak pocieszała swoją dziewczynę przez telefon. Wiem, że miała jechać do rodziców, a potem lecieć na urlop do Brukseli, może chciała coś przemyśleć? Pobyć sama ze sobą?
– Leciała tam sama?
– Sądzę, że tak, widziałam, jak drukowała swój bilet samolotowy, był tylko jeden.
– Ok. Dziękuję. – Klara zanotowała sporo rzeczy w swoim niewielkim notesie bez kratek czy linijek i zakreśliła niektóre informacje grubymi kółkami. – Jest pani kopalnią sensownych informacji, kimś, kogo nazywamy w naszym żargonie „świadkiem dokładnym”. – Klara stwierdziła, że pani Krysi komplement należy się jak psu buda.
Michalska uśmiechnęła się i jakby z zakłopotaniem poprawiła blond koczek.
– Czy dyrektor Stanisławski na przykład groził Izabeli Dunc?
Michalska wyglądała teraz na kogoś, kto chce dobrze przemyśleć swoją odpowiedź.
– W sumie… bardziej słuszne byłoby powiedzieć, że uprawiał mobbing. Niektórzy sugerowali jej nawet podanie go do sądu. Jednak… gdyby Iza podała go do sądu, musieliby znaleźć się świadkowie. Ludzie, którzy bez obaw zeznaliby, że Stanisławski ją molestował. Rozumie pani, co chcę powiedzieć?
Klara oczywiście rozumiała.
– Ludzie się po prostu boją o swoją pracę, boją się, że Stanisławski się zemści, że wylecą, że zostaną na bruku, że nie będą mieli z czego wyżywić rodziny.
– Otóż to – przytaknęła śmiertelnie poważnie zastępczyni. – Być może sama Iza miała stracha przed nim.
– Bardziej stracha niż dar „fuck you”? Proszę mi jeszcze tylko powiedzieć, jak zachowywał się Stanisławski wczoraj, gdy przyszła do biura?
– Był w pozytywnej fazie. Rozmawiali normalnie, poczęstował ją kawą – taki miał w zwyczaj. Chyba uważał to za gest oswajania dzikiego zwierzątka. Tyle że musiała dość szybko wyjść, więc sam przelał jej tę kawę do kubka termicznego, jeszcze nieużywanego, jak podkreślał, żeby jej nie zniesmaczyć. Zawołała mnie akurat w tym momencie, żeby sprawdzić nazwisko jednego klienta, więc widziałam, jak to robił. Wyglądał, nawiasem mówiąc, nieco debilnie.
– Rozumiem, że kubek należał do Stanisławskiego?
– Tak. To standardowe wyposażenie naszych biur.
– Ktoś poza nim miał dostęp do tego kubka?
– Raczej nie zamykał go w szafie pancernej, więc jeśli był na wierzchu lub w szafce, to każdy. Tym bardziej, że nie miał manii zamykania biura na klucz.
– A która to była godzina?
– Po pierwszej. Pamiętam, że Izka mówiła, że zajedzie na obiad do rodziców po ich pracy. Gdy wyszła od Stanisławskiego, jeszcze coś robiła, zaraz... Tak… podała na chwilę kubek koleżance, bo chciała włożyć do torebki jakiś papierek, który trzymała w ręku, wychodząc z jego pokoju, nie wiem, co to było... I poszła.
– Nazwisko koleżanki? Który to pokój?
– Monika Trzepiatowska, nie ma jej, ma dzisiaj zwolnienie na dziecko.
– Dziękuję za wszystko. Będę zmuszona porozmawiać ze Stanisławskim, więc tak czy inaczej jeszcze się tu pojawię. A technik przyjedzie zdjąć odciski palców jego i tej Moniki. – Zmęczona nieco Klara dopisała szybko parę słów do i tak już długich notatek i ciężko wstała, potrząsając kurtką, żeby szybciej zlokalizować kluczyki wozu.
– Zapraszam. – Michalska uśmiechnęła się i Klara zauważyła teraz, jak starannie upięty był jej blond kok. Nie widać było ani jednej wsuwki. A przecież się trzymał.
Zastępczyni zjechała z nią windą do dyżurki i poprosiła nieoczytanego stażystę o wydanie komisarz Poirot stałej przepustki. „Żegnaj nieszczęsne «ł»” – pomyślała Klara z rozbawieniem. „To zdecydowanie litera, której najbardziej nie znoszę w polskim alfabecie…”
***
Klara wróciła do biura zmęczona upałem, korkami i samotnością. Wystarczy, że mieszkała sama, w pracy brakowało jej gwaru, śmiechu dziewczyn. No i, jak dziś odkryła, brakowało jej Pawła. Nie spodziewała się tego. I bez niego jakoś robota się toczyła, choć bezwzględnie łatwiej byłoby we dwoje. Komisarz Poirot i komisarz Herman. Klara jednak przyłapywała się tego dnia na tym, że brak jej Pawła jako takiego. Jego dowcipu, żartów, czasem wspólnego milczenia. Wypadów na piwo w upalne dni. Nawet jego dziecinnych, jej zdaniem, dowcipów. Jak ten, gdy przypiął Krystianowi jego torbę kajdankami do krzesła i poszedł do domu z kluczykiem. Krystian wyłamał oparcie od krzesła i Paweł musiał je potem kleić.
Pokój i jego wyposażenie były zdecydowanie nie najmłodsze, ale właśnie takie lubili. Miało swój niepowtarzalny urok w tych wielosetletnich murach. Paweł nie mógł pamiętać tych czasów, bo dołączył dopiero rok temu, ale wcześniej pracowali w nowoczesnym pokoju w starym budynku na Okopowej. Tak nowoczesnym, że posypał im się tynk z sufitu na głowy i okazało się, że strop jest zbyt zniszczony, że nie obejdzie się bez gruntownego remontu. Właśnie dlatego zostali przygarnięci do budynku laboratorium na Biskupiej. Po jakimś czasie dołączył do nich szef, twierdząc, że lepiej będzie dla jego nerwów, jeśli przynajmniej na jakiś czas oddali się geograficznie od reszty swoich podwładnych.
Jej wejście do biura powitane zostało niespodziewanym okrzykiem Krystiana, wyrywając ją z zamyślenia i wspomnień.
– Radziwiłł przed chwilą dzwonił! Nie interesuje cię to? – dopytał zdziwiony brakiem reakcji.
– No dobra, gadaj, co powiedział.
– Izabela Dunc, owszem, zmarła otruta, ale niekoniecznie, a nawet raczej na pewno nie spożyła trucizny tuż przed śmiercią. W jej ciele większy jest procent hormonów niż wody. Trucizna weszła z nimi w reakcję, w związku z czym ofiara zmarła kilka ładnych godzin po przyjęciu świństwa.
– Wniosek jest więc taki, że otruć mogła ją na przykład Natalia. – Klara szybko przestawiła się na tryb wydajności w pracy. – Pamiętajmy, że jest laborantką i zna się na tego typu sprawach. Mogła z dokładnością co do minuty wyliczyć moment śmierci, mając nadzieję, że wina spadnie na najbliższych, którzy o tej porze będą przy niej.
– Jaki miałaby motyw? – powątpiewał Krystian.
– Zazdrość. – Klara rozumiała aż za dobrze tykanie zegara biologicznego.
– Ale jeśli zabiłaby swoją dziewczynę, to już w ogóle straciłaby nadzieję na dziecko.
– Może chciała tam polecieć na jej miejsce? Podszyć się pod nią? – Klara była w stanie wyobrazić sobie najróżniejsze działania w celu posiadania własnego dziecka.
– Nie przesadzasz?
– Nie. Ona ma czterdzieści lat. I zdaje sobie sprawę, że szanse ma mniejsze niż Iza, ale przy dzisiejszym stanie wiedzy medycznej nie zbliżają się one aż tak bardzo do zera. Zapłodnienie pozaustrojowe i donoszenie takiej ciąży spokojnie jeszcze leżą w jej fizjologicznych możliwościach.
– A ty sporo o tym wiesz… – zastanowił się na głos Krystian, ale Klara zignorowała go.
Motyw zazdrosnej partnerki wydawał się jej bardzo spójny.
– Rozumiesz? Właściwie to normalne, że w związku z dużo młodszą kobietą wybrały do macierzyństwa tę, której pójdzie to szybciej, sprawniej i pewniej. Gdyby się jej pozbyła i pojechała do Brukseli na jej miejsce, osiągnęłaby swój cel – zostałaby matką.
– Do tego nie trzeba zabijać. Mogła od niej odejść i po prostu sama się dać zapłodnić, nie uważasz?
Klara musiała przyznać, że logika Krystiana zasadniczo zwycięża z osobistym niespełnionym instynktem macierzyńskim, który kazał jej z Natalii Dunc uczynić zabójczynię.
– No to może to było zabójstwo w afekcie?
– Trucizną?
– A co? Nie można kogoś otruć w afekcie?
– Nie wiem, nie próbowałem jeszcze tej metody.
Klara łypnęła na Krystiana podejrzliwie.
– Klara, zgadzam się, żeby wziąć to pod uwagę, jesteś kobietą, znasz się na tym lepiej.
– Mogła nie mieć kasy albo w tej klinice był jakiś limit wieku.
– Motyw wieku wysoki sąd odrzuca. Sama przed chwilą powiedziałaś, że z in vitro jeszcze spoko może być w ciąży. Pozostaje kasa. Ten argument rzeczywiście do mnie przemawia. Izabela mogła być bogatsza od niej.
– Zabija, dziedziczy, daje się zapłodnić.
– Veni, vidi, vici – podsumował Krystian. – Weźmy jednak pod uwagę również psychicznie chorego dyrektora.
– Mógł ją zamordować, umieszczając truciznę w ponoć nieużywanym wcześniej kubku termicznym. Tyle że w porównaniu z Natalią odpada w przedbiegach co do znajomości substancji ludzkich i chemicznych tudzież algorytmów obliczania reakcji między nimi. Czy ktoś przywiózł do Gdańska kubek do analizy? Co to w ogóle była za trucizna?
– Kubek jest. Przywieźli go przed chwilką na chemię, po tym, jak w Malborku zrobili oględziny miejsca zdarzenia. Jak będzie wiadomo, co to za gówno w jej organizmie, to sądówka nam powie, ale Radziwiłł musiał już dziś pędzić do Anki, do domu, więc nie przeanalizował trutki.
– Poza składem substancji trzeba też sprawdzić, jaki był czas reakcji. Wtedy zorientujemy się, kto w tym momencie był przy niej. Zajechała do Malborka najpóźniej koło piętnastej trzydzieści, powiedz Krzyżakom, niech pójdą do jej domu i niech rodzice powiedzą, co i o której jadła. Czy spotkała się z bratem, zanim oni wrócili z pracy, i czy coś przy nim spożywała. Bo może się okazać, że czas reakcji był na przykład dwanaście godzin, czyli nie mogła spożyć trucizny po pojawieniu się w Malborku. A może tylko sześć i Liga Polskich Rodzin poczęstował ją na przykład jakąś zatrutą colą czy czymś w tym stylu. W ogóle nie wzięliśmy go pod uwagę. Nie bardzo widzę motyw…
– Dobra, przerwijmy na chwilę wymyślanie motywów – zaproponował Krystian. – Gdy będą odpowiedzi, przeliczymy godziny i posuniemy się dalej. Będzie prościej wyeliminować podejrzanych…
– Daj mi numer do techników z Malborka – przerwała mu Klara.
– Po co?
Dziewczyna westchnęła. Znów pomyślała, że Paweł nie zadawał pytań. Z nim wszystko szło jakoś bardziej spontanicznie, naturalnie.
– Dawaj, nie marudź. Chcę, żeby wysłali foty z jej pokoju, przecież nie pojedziemy tam teraz na oględziny, zwłaszcza że już i tak po ptokach. Trup i dowody są w Gdańsku.
Krystian nie mógł nie przyznać Klarze racji. Ze zdjęć przysłanych nomen omen bezzwłocznie łatwo było się domyślić, że Izabela zajmowała w mieszkaniu rodziców swój dawny pokój. Jeszcze dziś kanapę ozdabiało stado przytulanek, a na szafie wisiał stary plakat Michaela Jacksona. Na biurku rozpościerał się malowniczy bałagan – dawne pocztówki pod staromodnym szkłem, jakie w latach dziewięćdziesiątych posiadał każdy dzieciak, sąsiadowały z czterema zupełnie współczesnymi widokówkami z Malborka. Dwie z nich zapisane zostały drobnym damskim pismem, które zajęło całe wolne miejsce, a nawet weszło na nadruki typu „zamek krzyżacki” czy „nie pisać poniżej linii”. Na jednej naklejono już także znaczek.
Klara powiększyła fotografię w policyjnym programie do obróbki zdjęć i przeczytała treść pierwszej, pełnej ciepłych uczuć wobec partnerki. Czy adresatka tych czułych słów mogła być zabójczynią? To przypomniało jej, że miała sprawdzić fakt samotnego lub nie wylotu denatki do Brukseli. Wystukała numer Natalii i nie tłumacząc powodów, poprosiła o przesłanie skanu lub zdjęcia biletów obu pań na swój służbowy mail. Wdowa obiecała wysłać je, gdy tylko wróci z pracy, do której pomimo żałoby musiała się po południu udać.
Klara w zamyśleniu spojrzała przed siebie. Wgapiła się w puste miejsce Pawła. „Cholera, co ja dziś mam z tym Pawłem?” Zła na siebie za tę dziwną tęsknotę zajrzała do notatek z obu dzisiejszych wizyt i zabrała się za wypisywanie podsumowania czekających jeszcze zadań:
1. Typ trucizny?
2. Czas reakcji z hormonami?
3. Bilety do Brukseli?
4. Przesłuchanie Stanisławskiego + odciski palców.
5. Spożyte pokarmy.
Po namyśle dodała jeszcze:
6. Czy Monika Trzepiatowska wie, co Iza chowała do torebki, wychodząc z pracy + odciski palców.
Poprosiła techników o zorganizowanie odcisków ofiary oraz, na wszelki wypadek, wszystkich podejrzanych – Natalii w Gdańsku i Ligi Polskich Rodzin w Malborku.
– Rodziców może na razie nie – dodała po zastanowieniu – i tak mają traumę, zawsze się zdąży, w razie gdyby dało się im jakiś motyw przypiąć.
Mail od Natalii Dunc nie nadchodził, więc z poczuciem, że i tak uczciwie i bez reszty zainwestowała cały dzień w sprawę zabójstwa Izabeli, zabrała się za zaległą papierkową robotę, która czekała na nią od kilku dni. Przestała na chwilę myśleć o czymkolwiek innym. Albo prawie.
***
Z wizyty u lekarza Klara wyniosła więcej dobrych rad niż recept. Stary przyjaciel rodziców nazywał ją swoją piątą córką. Tą, którą chciałby mieć, gdyby natura nie dała mu już wcześniej czterech. Zawsze miał jakąś miłą rzecz do powiedzenia i zawsze rozumiał w lot jej problemy. Nic dziwnego, przechodził przez to już cztery razy.
Tym razem zauważył nawet od razu, że problem jest poważny. Klara nie zdawała sobie sprawy, że na jej twarzy tak bardzo malowało się zmęczenie, zamyślenie, a nawet przygnębienie. Jakaś pustka w duszy i oczach.
– Klaro, źle wyglądasz, ale witaminy ci na to nie pomogą – powiedział niemal od progu.
Uśmiechnęła się smutno.
– Znam cię już trochę, w sumie dobrze ponad trzydzieści lat. – Uśmiechnął się. – A do tego mam przecież cztery córki. Jestem w stanie założyć się, o co zechcesz, że wiem, co ci doskwiera.
– Butelka szampana?
– Stoi.
– No to co mi jest?
– To bardzo złożony problem. – Pogładził swoją długą, siwiejącą brodę, którą wszyscy uważali za zewnętrzną oznakę jego zainteresowania psychoanalizą.
– Nie wykręcisz się. – Roześmiała się. – Dawaj, diagnoza.
– Mam cztery córki – wszystkie od ciebie starsze. Skończyły studia, podróżowały, piły, paliły, balowały, przeszły kilka związków, teraz pracują w zawodzie, mają facetów i dzieci tyle, że czasem się w nich gubię. Wyglądają na w miarę szczęśliwe. Twoje wykształcenie nie pozostawia nic do życzenia. Kompleksów nie masz, pijesz wino, nie palisz – to plus. Balowanie nigdy nie było twoim hobby. Podróżujesz. Masz niebezpieczną, za to cholernie satysfakcjonującą pracę. Ale na szczęśliwą nie wyglądasz. Drogą eliminacji wywaliłbym z tej analizy faceta, bo ostatecznie to żaden gwarant zadowolenia, dobrobytu i radości, słowem – szczęścia. Klaro, tak serio. Mam wrażenie, że chodzi o dzieci. Mam rację?
– Masz, wujku. – Musiała przyznać, że ją zadziwił.
– I?
– Co i?
– Teraz jest ten moment, kiedy razem ze swoim psychologiem robi się plan na poprawę sytuacji, słucham. – Zabawnie złożył razem koniuszki palców i odchylił się w fotelu.
Znów musiała się uśmiechnąć.
– Rozumiem, że nie jest specjalnie przyjemne ani praktyczne dać sobie zrobić dziecko z kimś przypadkowym. In vitro w naszym kraju również nie należy do spraw prostych, gdy się nie ma męża. Zresztą dawcom spermy nie robią badań na poczucie humoru, więc to również ryzykowna opcja.
Klara nie mogła nie śmiać się coraz szczerzej.
– Masz kogoś na oku, czy mam ci przedstawić któregoś z licznych braci moich licznych zięciów?
– Mam kogoś na oku. Ale wyobraź sobie, że dopiero dziś zdałam sobie z tego sprawę. Może właśnie dlatego wyglądam na taką zmęczoną życiem. Za dużo już od rana myślę. Obędzie się bez braci, bez urazy, i tak jesteśmy już tak blisko, że nie muszę wżeniać się w waszą rodzinę. Szampan następnym razem.
O tej właśnie rozmowie myślała Klara, wracając do swojego nadmorskiego mieszkanka. Przemęczenie temperaturą, brakami personalnymi w pracy, a zwłaszcza dzisiejszą sprawą, dawało się we znaki. Kiedy Negrita otarła się o jej nogi, wzięła ją na ręce i przytuliła twarz do miękkiego, czarnego futerka. Kotka spojrzała jej w oczy wzrokiem, który zaskoczył Klarę. Był bardziej ludzki niż jakiekolwiek spojrzenie, które dziś miała okazję widzieć. A może „ludzki” to nie to słowo? Może właśnie większość ludzi utraciła już ten dar zaglądania bliźniemu w duszę, wyczuwania jego nastrojów, empatii. Może ludzie potrafią teraz głównie się nienawidzić, szarpać, zabijać? W najlepszym razie być obojętni?
Nawet jeśli Natalia wyglądała na przygnębioną śmiercią partnerki, nikt nie wie, czy tak naprawdę nie gra tylko nieszczęśliwej. Przedstawiciele rodu ludzkiego coraz bardziej oddalają się od siebie, i to niekoniecznie geograficznie. Nie chodzi nawet o tworzenie rodzin wielopokoleniowych – to raczej przeszkoda w niezależności – ale tak trudno teraz znaleźć przyjaźń, bliskość… Klara podejrzewała, że ona sama należy do gatunku istot, które zatraciły tę część siebie. Przeszłość zdecydowanie nie ułatwiała jej nawiązywania nowych znajomości i zawierania związków. A praca unaoczniała najgorsze cechy ludzkiego charakteru, jakie tylko mogły się na tej planecie zdarzyć. Czuła potrzebę miłości, ale przez lata zapomniała, jak jej szukać i jak wybierać. Jak ufać innym ludziom. Była profesjonalistką. W tym mniej więcej zamykało się jej życie.
– Miau… – pocieszyła ją Negrita i swoim mokrym noskiem dotknęła nos Klary, łaskocząc ją wibrysami w policzki.
Klara uśmiechnęła się, pocałowała kotkę w głowę i zabrała ze sobą do kuchni. Zastanawiała się przez chwilę, czy nie sięgnąć do lodówki po zimne piwo w ten zbyt gorący sierpniowy wieczór, ale szybko przypomniało jej się, że piwo tuczy. Wino mniej, ale nie było w domu żadnej napoczętej butelki. Nie będzie otwierać nowej tylko dla siebie. Miała niejasne poczucie, że wyglądałoby to na picie ze smutku. Nie chciała być smutna, chociaż to akurat nie do końca zależało od niej. Rozebrała się więc i poszła pod prysznic. Pomyślała, że potem zadzwoni do rodziców i zapyta o sanatorium, do którego się wybierali, ale przede wszystkim marzyła jej się chłodna woda po upalnym dniu. Przyjemnemu strumieniowi, obmywającymi głowę, kark i spływającemu po przegrzanym ciele nie udało się jednak wypłukać natrętnych myśli o trudach minionych lat i utraconych okazjach na macierzyństwo, które z powodu Izabeli i Natalii tak głośno się dziś w niej odzywały… Ewidentnie było jej dziś źle i teraz, pod koniec dnia, gdy nie musiała już skupiać się na robocie, odczuwała to coraz dobitniej.
Gdzieś w zamkniętym dotąd na kilka solidnych zamków zakątku głowy odezwała się też myśl o mężczyźnie. Towarzyszu życia. Takim, który byłby co dnia przy jej boku, w tym samym mieszkaniu. Z którym można by chodzić do znajomych. Zaraz po tych zapomnianych już marzeniach przyszła myśl o Pawle, którego, gdy był obok, traktowała jak oczywistość. A teraz, gdy on ugania się za przyszłą panią Herman, ona nagle uświadomiła sobie, że po prostu… za nim tęskni. Poczuła nawet zazdrość, widząc oczyma wyobraźni Pawła w otoczeniu licznych sióstr mężów jego licznych kuzynek… Czy Paweł w ogóle miał kuzynki?
Wyszedłszy spod prysznica, jeszcze z mokrymi włosami usiadła na kanapie obok zwiniętej w kłębek Negrity, zastanawiając się, czy otworzyć książkę, czy włączyć kanał „Historica”. Ostatecznie zdecydowała się sprawdzić maile. Kiedy już udało jej się wyperswadować kotce chodzenie po klawiaturze laptopa, z zadowoleniem stwierdziła, że Natalia przysłała jej PDF-y biletów Izabeli i swojego. Miały zarezerwowany ten sam lot i siedzenia obok siebie. Mail wyjaśniał, że kupiły je osobno, gdyż Natalii udało się przepchnąć wylot jako wyjazd służbowy. Będąc laborantką, wystarała się o jakiś mniej lub bardziej realny staż w klinice zapłodnień w Brukseli i firma zapłaciła zarówno za bilet, jak i za hotel. Jutro przedyskutuje z Pawłem, to znaczy z Krystianem, czy ten stan rzeczy pasuje do jej teorii o Natalii jako morderczyni. Skreśliwszy punkt trzeci w notesie, zapisała obok numer telefonu osoby z laboratorium, która miała potwierdzić historię ze stażem.
To przypomniało jej, że musi podładować komórkę. Sięgnęła po nią na niski stolik koło kanapy i zobaczyła, że ma jedno nieodebrane połączenie. Odblokowała telefon i jej oczom ukazał się kontakt „Paweł”. Niechętnie, ale musiała przyznać się przed sobą, że czuje, jak serce bije jej szybciej. Jak to się mogło stać, że nie usłyszała, gdy dzwonił? Ach tak, była pod prysznicem. Mogła wziąć telefon ze sobą! „Głuptasie, przecież nie jest nieprzemakalny”. Jeszcze by go zalała wodą i w ogóle przestałby działać. Nie mogłaby oddzwonić. „Nie no, zachowuję się, jakbym miała czternaście lat” – pomyślała, przywołując smętne resztki krytycyzmu wobec samej siebie. „Z tą różnicą, że dwadzieścia dwa lata temu nie było telefonów komórkowych”.
Paweł mógł chcieć od niej cokolwiek. Może czegoś zapomniał z biura, może nie mógł dodzwonić się do Krystiana, może mama nie potrafi mu czegoś przesłać mailem… „Zatem poczekajmy chwilę z oddzwonieniem. Niech sobie nie myśli, że się za nim uganiam. Jakoś do tej pory nie pomyślał, więc i teraz pewnie nie pomyśli…” – rozmawiała w myślach sama ze sobą. Dlaczego nie zostawił wiadomości? Może nie ma nic ważnego do powiedzenia... A może woli rozmawiać z nią, a nie z sekretarką? Miała wrażenie, że robi się coraz bardziej dziecinna. Od lat nie czuła podekscytowania na myśl o rozmowie z mężczyzną przez telefon!
Gdy już postanowiła, że nie skontaktuje się z nim natychmiast, oczy jej spoczęły na zegarze. Ile trwa chwila, którą należy odczekać, zanim oddzwoni się do przystojnego blondyna? Ile minut temu dzwonił? Sprawdziła – prawie kwadrans! To chyba już wystarczający okres oczekiwania… „Jak ten czas leci, już prawie siódma, jeśli nie oddzwonię zaraz, może pójść gdzieś na imprezę, w końcu ma urlop, szuka żony”. Bateria była niemal wyładowana. Ciężko będzie w ogóle rozmawiać dłużej. No tak, przecież można go podłączyć i rozmawiać. Ech… Chyba myślenie czasami gdzieś przepada i odnalezienie go bywa mozolne. W razie czego, gdyby rozmowa potoczyła się nie tak, jak przewidywała, może mu powiedzieć, że bateria się wyładowuje. W sumie zawsze może mu powiedzieć, że bateria się rozładowuje, przecież tego nie sprawdzi.
Rozsiadła się na podłodze obok ładującego się telefonu („Czy te kable naprawdę są coraz krótsze, czy mi się tak tylko wydaje?”), opierając się o przyjemnie chłodne drzwi balkonowe. Omiotła wzrokiem cały duży pokój. Od połączonej z nim na lewo kuchni po wejście do sypialni w prawej części, na wprost balkonu. Gdy miała już wybrać jego imię na wyświetlaczu, przez otwarte okno wdarł się głośny, chropowaty płacz niemowlęcy. Wytrąciło ją to z wypracowanej właśnie nie bez trudu równowagi. Wstała jednym susem i z głuchym trzaskiem zamknęła okno, nie patrząc, co dzieje się na dole. Usiadła w tym samym miejscu, odetchnęła głęboko, czując, jak powietrze wwierca się w czaszkę, i zdecydowała się, że choćby się waliło i paliło, teraz właśnie oddzwoni.
– Klara?!
Radość w jego głosie ucieszyła ją. Skarciła się w myślach za dziecinadę, ale przecież tak przyjemnie było poczuć, że ktoś czekał na jej telefon.
– Dzwoniłeś, byłam pod prysznicem, upał nie z tej ziemi dzisiaj. Jestem wykończona.
– Wyobrażam sobie. Szczerze mówiąc, ja też.
– Szukanie żony aż tak bardzo męczy? – Zdobyła się na przekorę.
– Jakiej żony? Po pierwsze, tutaj nie mam kandydatki na żonę, a po drugie, czy ty wiesz, co ja tu robię? Na żniwach jestem! Zboże koszę!
– Kosisz? W dwudziestym pierwszym wieku?
– To strasznie skomplikowana historia. – Paweł westchnął komicznie. – Kuzyn mojego ojca ma ziemię w takim przedziwnym miejscu, pod górkę. Za nic na świecie nie da się kombajnem. A on nie dość, że nie chce się z tą ziemią rozstać, to upiera się, żeby tam siać. I nigdy nie zgadniesz dlaczego.
– Pozwól mi pomyśleć… Już wiem! Zamordował konkurenta do ręki twojej ciotki i go tam zakopał!
Ciszę, która zapanowała na chwilę po stronie Pawła, przerwał nagle jego nieopanowany napad śmiechu.
– Ty to jesteś policjantką do szpiku kości. Albo raczej umysłu. Ty to wyssałaś z mlekiem matki.
– Prawie, brat mojej mamy był policjantem, no i oczywiście mój ojciec. No ale co? Jest trup czy go nie ma?
– Nie ma trupa. Jest skarb. Podobno w tej ziemi pod lasem, na wzgórku, zakopany został skarb Janosika.
– I od tamtych czasów nikt go jeszcze nie szukał?
– Wyobraź sobie, że nie. Podobno jego ojciec krótko przed śmiercią znalazł mapę z zaznaczonym skarbem. I przekazał ją synowi, umierając. A zmarł zaledwie trzy lata temu, no i ten syn, czyli mój wujek, co roku po żniwach pod jakimś pretekstem po kawałku tę ziemię przekopuje. Może do swojej śmierci coś znajdzie. A jak nie, to przekaże mapę swojemu synowi.
– To kiedy zaczynacie kopanie?
– Nie wiem, jeszcze nie wszystko zżęte. I nie jestem pewien, czy po żniwach jeszcze będę miał siłę na kopanie. Lepiej powiedz, co u ciebie.
– Robota. Jesteśmy sami z Krystianem, nie ma lekko.
– Sami z Krystianem?
– Uwierz mi, nie jest to łatwe zadanie. Wszędzie muszę jeździć w pojedynkę…
– Och, biedna komisarz Poirot.
– Nie nabijaj się. Dziś naprawdę miałam tak samo pod górkę jak ty na tym twoim polu ze skarbem. Tylko skarbu nie było. Dwa razy musiałam się przedstawiać! A nie, trzy, bo jeszcze ten idiota w banku, który chciał napisać Poirot przez „ł”.
Klara w kilku zdaniach streściła zabójstwo Izabeli Dunc. Dopiero gdy skończyła, zauważyła, że pomimo zamkniętego okna nadal słychać niemowlęcy płacz pod blokiem. Odłączyła na chwilę telefon, żeby otworzyć okno i zobaczyć, co się dzieje. Na dole dwie młode matki bujały swoje maluchy w wózeczkach, korzystając ze słonawej wieczornej bryzy po nazbyt słonecznym dniu.
– Ciekawa sprawa – skomentował Paweł. – Pomęczycie się nad motywem. Ja bym obstawiał tego dyrektora, jakiś furiat. Mógł po prostu zabić ze złości.
– A ja tę jej partnerkę. Nawet ten staż to może być cała sieć oszustw. Nie masz pojęcia, co może czuć kobieta, której w brzuchu tyka zegar biologiczny.
Paweł chciał powiedzieć, że w jej tonie słychać raczej tykanie bomby, ale instynktownie wyczuł, że Klara nie jest w nastroju do żartów. Znał ją już trochę. Na dodatek teraz zamilkła.
– Klara? – zaniepokoił się.
– Co? – zapytała roztargniona, jakby już zapomniała, jak bardzo cieszyła się z jego telefonu.
– Coś jest nie tak…
– Nie martw się, to ciebie nie dotyczy.
– Coś, co dotyczy ciebie, dotyczy też mnie.
– To nie są zawodowe sprawy. Nie chodzi mi o to zabójstwo.
– Czy ty naprawdę myślisz, że w twoim przypadku obchodzą mnie tylko zawodowe sprawy?
Klara musiała przyznać, że zaskoczył ją totalnie. Tego się nie spodziewała. Płacz dziecka wytrącił ją z równowagi, zburzył jej chwilowo sielankowy spokój. To zdecydowanie nie był jej dzień. A teraz nagle Paweł usiłuje jej coś powiedzieć. Coś, o czym przecież myśli od samego rana, choć nie chce się do tego przyznać. Dwie gorące łzy spłynęły jej nagle po policzkach.
– A co cię jeszcze obchodzi? – zapytała, starając się mówić nieco głośniej niż roztrzęsionym szeptem.
– Wiesz, nie jestem dobry w rozmowach telefonicznych.
Klarę ukłuł w serce sztylet rozczarowania. Ukłuł i przeciął nagle wydłużającą się nić nadziei. Nieznośna Parka miłosnego przeznaczenia.
– Powiem ci to osobiście jutro – dodał Paweł, kiedy już zabrakło jej słów do dalszej rozmowy.