Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Wolfgang Nur to najemny wojownik. Wędruje po wioskach Królestwa i szuka zleceń. W kolejnej miejscowości, którą odwiedza na swojej drodze, zatrzymuje się na nocleg w domu naczelnika. W trakcie kolacji do drzwi domu puka pomarszczony, sędziwy krasnolud, który chciałby przeczekać tu noc. Mężczyźni rozmawiają przy piwie i szachach. Precyzyjnie rzeźbione figury na planszy przedstawiają realne postaci i mają związek z wydarzeniami, które przygnały krasnoluda w te strony. Przybysz ma ponad dwieście lat i właśnie szuka wojownika na zlecenie, którego jest w stanie sowicie wynagrodzić. Właśnie znalazł odpowiedniego kandydata. -
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 34
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Henryk Tur
Saga
Armia Krasnoluda
Zdjęcie na okładce: Shutterstock
Copyright © 2002, 2022 Henryk Tur i SAGA Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788728156810
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
Włócząc się po wschodnich rubieżach Królestwa Zachodu, trafiłem pewnego razu do małej osady, położonej w lesie jakieś trzydzieści mil od Mrocznych Gór.
Jestem najemnikiem, więc przyzwyczaiłem się do wojaży i poznałem wiele miejsc - nawet takich, których nie ma na mapach - lecz tutaj byłem po raz pierwszy. Wieś chyba nie miała nawet jeszcze nazwy. Składało się na nią kilka otoczonych palisadą chałup. Był dzień, więc bez problemów dostałem się do wnętrza przez szeroko otwartą bramę. Mieszkańcy musieli być bardzo naiwni. Zbrojny we wsi, w dodatku obcy, tymczasem chłopina pełniący straż przy bramie zaledwie raz na mnie zerknął, a zrobił to, dalibóg, nie przerywając drzemki! A gdybym był zwiadowcą banitów?
Tak, tak, niektórzy ludzie do dziś się nie nauczyli, że niebezpieczeństwo może nadejść z każdej strony.
Oczywiście gospody tu nie było. Zagadnąłem więc pierwszego lepszego chłopa, gdzie by można odpocząć. Wskazał na okazalszy od innych dom po drugiej stronie placyku.
- Naczelnik Vorphacke ma dużo pokoi - powiedział i odszedł do swoich zajęć.
Zapewne miało znaczyć to, że można się u niego przespać, zjeść, wypić i może coś jeszcze?
Skierowałem Raga, mojego konia, we wskazaną stronę. Na środku wioski stały obok siebie dwa posągi. Pierwszy wyobrażał Morandora, dzierżącego potężny miecz, drugi zaś postać bliżej nieokreśloną z twarzy, wznoszącą nad głową kamienny topór. Domyślałem się, że to Gromowładny, czczony powszechnie na wschodzie Królestwa.
Kilkoro dzieci i dwie chłopki obrzucało mnie cały czas ciekawymi spojrzeniami. Jak zwykle w takich miejscach. Przywykłem, tak jak i do kur i owiec, pętających się wszędzie po wioskach Królestwa.
Dom naczelnika jako jedyny w osadzie był piętrowy, otoczony werandą i pokrywała go czerwona dachówka - trudno więc było go nie zauważyć. Na werandzie siedział w wyplatanym fotelu łysiejący, wąsaty osobnik, którego brzuszysko zaprzeczało, jakoby tutejsi mieszkańcy utrzymywali się z ganiania po lesie za zwierzyną czy też uprawy roli przez większą część dnia.
Zeskoczyłem z Raga. Naczelnik wstał. Skłoniłem mu się lekko.
- Dżeń dobry, dżeń dobry - wyseplenił. - Co szprowadża wasz, panie, do nasz?
- Nazywam się Wolfgang Nur. Oferuję swój miecz i łuk w zamian za niewielkie opłaty - wyrecytowałem swoją starą formułkę; wymówiłem ją owego roku ze sto razy i ze sto razy usłyszałem w odpowiedzi: „nie”.
- Mamy swoich ludzi - sto pierwszy raz - ale brakuje nam rąk do pracy. Spojrzał na mnie pytająco, a ja poczułem, jak jasny szlag mnie trafia! Ja, uczestnik pięciu bitew, dziesiątków starć, mam być parobkiem?! Ja, weteran spod Galmadu?!
- Nie - rozwiałem wątpliwości - nie interesuje mnie to. - Wskoczyłem na Raga.
- Żaraż, żaraż! - Vorphacke zszedł z werandy. - Niech no pan nie jedże. Nocz niedługo, a do innych farm daleko.
Fakt. Tu miał rację. Poza tym, od dwóch dni nic porządnego nie piłem. Wody nie licząc.
- Macie pokój na noc? - spytałem.
Przytaknął z uśmiechem. Ha! Typ podobny do mnie. Każdą okazję wykorzysta, aby zarobić. Czyli - lekki sukinsyn.
- Piwo się znajdzie? – zeskoczyłem z wierzchowca.
W odpowiedzi gestem ręki zaprosił mnie do środka. Ragiem zajął się parobek - wychudzony chłoptaś z odstającymi uszami, cały czas gapiący się na mnie z małej stajni.
Naczelnik Vorphacke zażyczył sobie za gościnę całą sztukę złota, ale nie narzekałem. Pokoik był bardziej komórką i z trudem mieścił łóżko, ale za to kolacja była znakomita: kurczak z ziołami, do tego świeży chleb i parę piw.
Siedzieliśmy właśnie nad czwartym. Obsługiwała nas żona gospodarza, kobieta nie pierwszej młodości, ale dobra gospodyni. Wymieniłem z nią kilka uprzejmości. Córki, niestety, nie mieli. Za to Vorphacke gadał, a raczej seplenił, za czworo. Wręcz nie mógł się zamknąć. Widać, że dawno nikogo tu nie było z szerokiego świata. Podobno ród Vorphacke pochodził od lordów z południowych prowincji Królestwa. Wątpię. Uśmiechnąłem się tylko niewinnie. Opowiedziałem mu sam, co nowego słychać w świecie. Słuchał uważnie, co jakiś czas potakując głową, jakby potwierdzał moje informacje.