Kolekcjoner - Henryk Tur - E-Book

Kolekcjoner E-Book

Henryk Tur

0,0

Beschreibung

Głównego bohatera poznajemy, gdy mknie ze swoim kolegą Maćkowiakiem czerwoną Skodą w stronę granicy z Czechami. To ucieczka po napadzie na bank, w którym co prawda niepotrzebnie zginął człowiek, ale za to udało się ukraść 60 tysięcy euro. Początkowo wszystko idzie jak po maśle, jednak wraz ze zmieniającą się pogodą sprawy się komplikują - uciekinierzy są zmuszeni przeczekać noc w chacie tajemniczego starca. -

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern

Seitenzahl: 36

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Henryk Tur

Kolekcjoner

 

Saga

Kolekcjoner

 

Zdjęcie na okładce: Shutterstock

Copyright © 2004, 2022 Henryk Tur i SAGA Egmont

 

Wszystkie prawa zastrzeżone

 

ISBN: 9788728156803

 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

 

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

 

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

Pędziliśmy ponad setką. Ja prowadziłem, siedzący na tylnym siedzeniu Maćkowiak w gorączkowym pośpiechu przeliczał wysypane z worka zwitki banknotów. Zajęło mu to dobre dziesięć minut.

- Śmierć frajerom! – Wrzasnął wreszcie. Wrzucił do worka ostatni plik i wyszczerzył zęby w triumfalnym uśmiechu. – Równe sześćdziesiąt tysięcy euro!

Poinformowałem o tym fakcie świat kilkoma długimi sygnałami klaksonu. Kierowcy jadący z naprzeciwka patrzyli zdziwieni, ale co mi tam?

– Śmierć frajerom! – wykrzyczałem z całych sił nasze bojowe hasło. Nasze, czyli moje, Maćkowiaka i Kuźby, który już czekał na nas po drugiej stronie granicy, w krainie taniego piwa i wygodnego życia – w Czechach. Według umowy jemu przypadało 20 procent, a nam – po 40. Żyć nie umierać.

- Cholera, stary – podniecał się Maćkowiak – będziemy tam jak królowie, ha, ha!

- Yea, stary! – odpowiedziałem, patrząc w tylne lusterko, za którym oddalał się poczciwy maluch, wyprzedzony przeze mnie przed momentem. Droga była pusta. Jeszcze tylko kilka kilometrów do bocznej, która zaprowadzi nas w góry, a tam piechotą przeskoczymy na drugą stronę, prosto w ramiona Kuźby. Jako rodowity góral znał Tatry jak własną kieszeń i żaden szlak nie był mu obcy. Nieraz sprowadzał nam wódkę i piwo, kontaktując się z czeskimi kolegami po fachu w miejscu, gdzie nie sięgały ramiona Straży Granicznej.

Maćkowiak wysunął się do przodu i pstryknął radio. Właśnie leciały wiadomości i o kim mówili? He, wiadomo!

Godzinę temu w N. miał miejsce zuchwały napad na lokalną placówkę PKO. Bandyci zastrzelili strażnika i sterroryzowali personel, a następnie zabrali worek, w którym – według pierwszych szacunków – było 75 tysięcy euro. Bandyci oddalili się z miejsca przestępstwa czerwoną Skodą. Policja urządziła blokadę dróg w promieniu 30 kilometrów. Sprowadzono też dwa helikoptery...

Śmierć frajerom! Skodą przejechaliśmy trzy przecznice, po drodze pozbywając się masek i broni, a potem spokojnie zaparkowaliśmy na jakiejś ulicy i przeszliśmy kawałeczek na parking, gdzie stał ten zielony Opel. Żeby było zabawnie, parking znajdował się vis-a-vis posterunku policji.

...jednak zbliżająca się burza najprawdopodobniej wykluczy je z akcji. (Spikerka zamilkła na moment). W Gdańsku...

Pstryknąłem radio.

- I co? – Spojrzałem na Maćkowiaka z triumfem w oczach. – Miało się ten pomysł, żeby pod bank podjechać kradzionym wozem, co?!

- A jak! – klepnął mnie w plecy z uznaniem. – Ale jakbym nie dziabnął tego gliniarza, to byś już leżał!

- No, niby tak... - przyznałem niechętnie. Przed akcją umawialiśmy się – żadnych trupów. O ile to nie będzie konieczne. Strażnik bankowy dostał prosto w głowę, z niecałych trzech metrów. Nie miał szans na przeżycie. Jego czaszka pękła, rozbryzgując krew wokół. Zabarwiła marmurową posadzkę i spory kawał ściany. Nie miałem czasu na dokładniejsze przyglądanie się, w tym czasie zabierałem worek z kasą. Zresztą do widoku krwi obaj byliśmy przyzwyczajeni. Nieraz obiło się pysk jakiemuś frajerowi, który zapuścił się nieproszony do naszej dzielnicy. Przeważnie trafiał do szpitala. Jeden tam zmarł, ale trudno powiedzieć, kto zadał decydujący cios. Kopaliśmy go we czterech. Ot, zwykłe życie.

Ściąłem ostro zakręt na boczną drogę. Szosa zaczynała piąć się do góry, wznosząc ponad główną. Czarne, burzowe chmurzyska płynęły szybko po niebie. Było kwestią minut, kiedy zacznie lać.

- Kurwa, stary, zaraz będziemy tu mieli ulewę – Maćkowiak widać myślał o tym samym.

- No – stwierdziłem lakonicznie, ziewając potężnie. Mokry asfalt oznaczał spadek tempa. A nie mieliśmy na tyle czasu, aby czekać, aż policja dowie się o zmianie auta i będzie szukać innego niż dotąd. – Na razie lać będziemy my – dodałem, zwalniając powoli.

Zatrzymaliśmy się na poboczu i z ulgą opróżniliśmy pęcherze.

- Tankujemy grata? – spytał Maćkowiak.

Skinąłem głową. Śmierć frajerom! Nie zatrzymywaliśmy się na żadnej stacji benzynowej. Mieliśmy cztery kanistry, po 20 litrów benzyny w każdym. Pracownicy stacji mają to do siebie, że niepotrzebnie zapamiętują szczegóły. No i te kamery...

Gdy Maćkowiak zatankował, oświadczył, że teraz on prowadzi. Proszę bardzo. Sam zasiadłem z tyłu, żeby nacieszyć się kolorowymi banknotami. Niech żyje euro! Honorowane wszędzie w Europie, he, he...

Nie minęła minuta, gdy pierwsze krople zaczęły rozbijać się o przednią szybę. Raz się sprawdziła prognoza pogody. Adrenalina we mnie opadła po drodze. Przeszedł już dawno ten nerwowy dygot rąk. Teraz opadało napięcie i nachodziło mnie błogie lenistwo. Maćkowiak coś tam gadał, rechocząc co chwila, ale coraz bardziej jego głos zdawał się docierać z odległości...