Barliet i nieżywa służąca, czyli morderstwo po francusku - Jerzy Siewierski - E-Book

Barliet i nieżywa służąca, czyli morderstwo po francusku E-Book

Jerzy Siewierski

0,0

Beschreibung

W powietrzu unosi się zapach francuskiej kawy i świeżych croissantów, jednak idylliczna atmosfera zostaje brutalnie zakłócona przez zabójstwo pięknej, młodej dziewczyny. Morderstwo młodej służącej wstrząsa nic niepodejrzewającymi mieszkańcami. Bestialsko zamordowana nożem w kark, piękna Angélique leży martwa, pozostawiając wszystkich w szoku. Komisarz Barliet i jego asystent Leclerc podejmują się rozwiązania tej tajemniczej zbrodni. Kto mógł dopuścić się tak okrutnego czynu? I co zabójca mógł ugrać na morderstwie ubogiej i skromnej służącej? Fanki i fani cyklu z Herculesem Poirot Agathy Christie z pewnością docenią tę pozycję.

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 54

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Jerzy Siewierski

Barliet i nieżywa służąca, czyli morderstwo po francusku

 

Saga

Barliet i nieżywa służąca, czyli morderstwo po francusku

 

Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów, z których pochodzi.

Zdjęcie na okładce: Shutterstock

Copyright © 1984, 2021 Jerzy Siewierski i SAGA Egmont

 

Wszystkie prawa zastrzeżone

 

ISBN: 9788727206134

 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

 

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

 

www.sagaegmont.com

SAGA Egmont, spółka wydawnictwa Egmont

To był jeden z tych listopadowych dni, kiedy ciężkie chmury dotykają stromych dachów domów, chodniki pokrywa delikatna warstewka błota, a powietrze przesiąknięte jest wilgocią, która przenika pod ubrania przechodniów. W takich dniach w pomieszczeniach na Quai des Orfèvres już od rana pali się światło, a Sekwana za oknami tonie w welonach mgły i gołębie, jak zawsze przysiadające na parapetach, mają nastroszone, wilgotne pióra.

Już od rana komisarz Barliet czuł się ociężały, senny i znużony. Inspektorzy, którym wypadło zajrzeć do jego gabinetu, wycofywali się szybko na palcach i wnet się wśród nich rozniosło, że stary jest dziś naburmuszony i lepiej mu w oczy nie wchodzić.

Pracy było mało. Ostatnio nie zdarzyła się żadna sprawa z gatunku tych, które elektryzują reporterów i czytelników popołudniówek. Trafiała się wyłącznie sama rutyniarska policyjna robota, której Barliet szczerze nie lubił, choć wykonywał ją pilnie, jak na solidnego urzędnika policyjnego przystało.

Około dziesiątej uporawszy się z pierwszą porcją najrozmaitszych nieciekawych sprawozdań i raportów komisarz pomyślał sennie, że nadszedł już chyba czas, aby posłać kogoś po kanapki i piwo, ale jakoś nie mógł zdecydować się zawołać któregoś z młodszych inspektorów, rozmawiających półgłosem w sąsiednim pokoju.

Około godziny jedenastej drzwi do gabinetu otworzyły się i stanął w nich Leclerck, najmłodszy inspektor z brygady Barlieta. Zupełnie zapomniał, że komisarz nie jest dziś w dobrym nastroju, i już od progu zawołał głośno:

— Szefie! Mamy morderstwo!

Jego cała sylwetka wyrażała podniecenie i chęć działania. Barliet pomyślał z rozbawieniem, że przed wielu laty, kiedy sam był w wieku Leclercka, również wpadał w gorączkę przy każdej nowej zbrodni, z jaką wypadło mu się zetknąć.

— Gdzie? — zapytał. — I kogo zabito?

— Na ulicy Saint-Antoine — wyrecytował Leclerck — zabito młodą dziewczynę. Pracowała u właściciela małego bistro.

— Kelnerka?

— Nie, szefie, służąca. Paskudnie ją załatwili. Ktoś wpakował jej nóż w kark...

— Kto jest tam na miejscu? Czy ktoś od nas?

— Od nas nie ma nikogo. Są tam tylko chłopcy z miejscowego komisariatu. Zawiadomiłem już techników i lekarza, zaraz tam wyruszają... — zająknął się i spojrzał niepewnie na Barlieta, bo w tej chwili dopiero zrozumiał, że przekroczył swoje kompetencje. Nikt mu nie kazał wyręczać szefa.

— W porządku, mały — uśmiechnął się Barliet — zaraz tam pojedziemy, zawołaj jeszcze Javreta.

Podniósł się ciężko zza biurka, przeciągnął leniwie i popatrzył za okno. Normalnie lubił te wyprawy poza ponury gmach przy Quai des Orfèvres, ale w taki dzień wolałby jednak pozostać za biurkiem, zagubiony w oceanie ważnych i mniej ważnych papierków, poznaczonych kolorowymi znakami paraf i fioletowym tuszem pieczęci.

Pojechali oczywiście samochodem. Po drodze Leclerck, jeszcze w dalszym ciągu podniecony, referował to, o czym dowiedział się z telefonicznego meldunku:

— Tę dziewczynę znalazła żona właściciela bistro. Wpadła na chwilę do mieszkania i zobaczyła ją w kuchni. Leżała obok zlewu i w karku jej tkwił nóż. Podobno wszyscy tam są strasznie zdenerwowani...

Barliet nie bardzo go słuchał. I tak wszystko musiał obejrzeć sam i nie chciał sobie psuć tęgo obrazu, który ukształtuje się w jego świadomości już po przyjeździe, kiedy niespiesznie przejdzie się po wszystkich pomieszczeniach, w których na co dzień przebywali bohaterowie dramatu, wchłonie atmosferę tych miejsc i porozmawia z osobami, zaplątanymi w ową sprawę. Dlatego też wolał, zamiast słuchać Leclercka, wyglądać przez okno citroëna i gapić się na przechodniów nurzających się we wszechobecnej listopadowej wilgoci.

Samochód ostro zahamował przed starym, wysokim domem, pokrytym liszajami odpadającego tynku. Obok stały już dwa auta. Radiowóz dzielnicowego komisariatu i karetka techniczna z Quai des Orfèvres. Dwóch policjantów w przemokniętych pelerynach bezskutecznie usiłowało odsunąć od wejścia kamienicy krąg napierających gapiów.

Weszli po marmurowych schodach na drugie piętro. Otworzył im policjant. Na widok Barlieta wyprężył się służbiście. Przywitał ich sam komisarz z dzielnicowego komisariatu.

— Panie komisarzu, komisarz Fauchois melduje swoją obecność na miejscu przestępstwa.

Barliet niezgrabnie usiłował przerwać tę wypowiedź, ale mu się to nie udało. Komisarz Fauchois powiedział, co miał do powiedzenia, i usłużnie czekał na polecenia.

Barliet mocno skrępowany, komisarz Fauchois bądź co bądź równy był mu rangą, zapytał:

— Czy można obejrzeć ofiarę

— Ależ oczywiście, niech pan komisarz pozwoli...

Przeprowadzono go ciasnym korytarzem do kuchni. Tu technicy i fotografowie kończyli właśnie swą pracę. Dziewczyny nikt nie poruszył. Leżała wyciągnięta na pokrytej kafelkami podłodze, a w jej karku tkwił, wbity na głębokość kilkunastu centymetrów, duży kuchenny nóż. Wielka kałuża ściętej krwi rozlewała się wokół jej szyi. Dziewczyna ubrana była w tanią, niebieską sukienkę. Sukienka była podwinięta i kształtne nogi dziewczyny widoczne były w całej okazałości.

— Dziękuję. To mi wystarczy. Gdzie mógłbym porozmawiać z domownikami?

Komisarz Fauchois az skręcał się w wewnętrznym pragnieniu, aby dogodzić wymaganiom przybyszów z Quai des Orfèvres, więc natychmiast pospieszył z wyjaśnieniami:

— Zgromadziłem wszystkich w jadalni. Czy chciałby pan ich zobaczyć?

— Po kolei, komisarzu. Po kolei. Najpierw chciałbym rozmawiać z panią domu. I nie tu, w kuchni... — bezradnie spojrzał na ciało dziewczyny rozciągnięte na podłodze.

— Ależ oczywiście — zawołał komisarz Fauchois — przejdziemy do sypialni, tam jest zupełnie dobrze, nikt panu nie będzie przeszkadzał.

Sypialnia była ciasna. Mieściło się w niej tylko wielkie podwójne łóżko, szafa z lustrem i dwa filigranowe krzesełka. Na ścianach wisiały wyblakłe reprodukcje oprawione w ramki przyozdobione drobnymi muszelkami i wielki czarny krzyż. Nie było natomiast małżeńskiej fotografii z rodzaju tych, które zazwyczaj widuje się w takich sypialniach.

— Oni tu śpią? — zagadnął Barliet komisarza Fauchois, bo przecież coś musiał powiedzieć, ale zaraz uświadomił sobie niedorzeczność tego pytania i poczuł się jeszcze bardziej skrępowany obecnością zasapanego z emocji komisarza.

— Państwo Marchais śpią tutaj — wyjaśnił skwapliwie Fauchois — ich syn Louis ma oddzielny pokoik. Angelika, to znaczy ta zamordowana, spała w kuchni...

— Ach, więc jest i syn...

— Tak, mają syna. Studiuje na Sorbonie chemię.

Zapadło milczenie, bo Barliet nie wiedział, o co więcej zapytać. Nie siadał jesżcze, tylko rozglądał się po sypialni. To znaczy udawał, że się rozgląda. W rzeczywistości czekał na to, aby energiczny komisarz Fauchois zdecydował się wreszcie powrócić do swoich podwładnych i pozostawić go samego.

Kiedy milczenie przedłużało się, a stojący obok Barlieta inspektorzy Leclerck i Javret poczęli zdradzać oznaki zniecierpliwienia, wyciągając z kieszeni fajkę powiedział:

— Drogi komisarzu, dziękuję za wprowadzenie w sprawę. Sądzę, że może pan wrócić do swych obowiązków. Oczywiście — dodał pospiesznie — będziemy w stałym kontakcie. Na pewno będziemy potrzebowali pomocy pana i pana ludzi.

Fauchois poczerwieniał lekko i skłonił się sztywno.

— Oczywiście, panie komisarzu. Jesteśmy zawsze do dyspozycji pana.