Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Spokój angielskiej prowincji, niewinna staruszka i niespodziewane morderstwo. W sielskim angielskim miasteczku, gdzie czas płynie wolno, starsza panna Barlove raczy się popołudniową herbatką. Dla rozrywki postanawia powróżyć z kart swoim znużonym współbiesiadnikom. Niespodziewanie jej przepowiednia się spełnia, a jeden z obecnych umiera. Leniwa atmosfera szybko ustępuje miejsca wszechobecnemu przerażeniu zebranych. Czy to tylko nieszczęśliwy wypadek, czy kryje się za tym coś mroczniejszego? Idealna dla fanek i fanów przygód panny Marple spod pióra Agathy Christie.
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 57
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Jerzy Siewierski
Saga
Kabała panny Barlove, czyli morderstwo po angielsku
Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów, z których pochodzi.
Zdjęcie na okładce: Shutterstock
Copyright © 1984, 2021 Jerzy Siewierski i SAGA Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788727202495
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.
www.sagaegmont.com
SAGA Egmont, spółka wydawnictwa Egmont
— Chyba się pomyliłam — powiedziała panna Barlove i jej nieprawdopodobnie szybkie palce znieruchomiały. Nie położyła na stole kolejnej karty.
— Poczekaj, kochanie — zainteresowała się ciocia Jane i pochyliła się nad rozłożoną kabałą. — Ależ tak! Wszystko się zgadza. As pik, nad nim dziewiątka pik, a teraz położyłaś obok dziesiątkę...
— Chyba się pomyliłam — powtórzyła z uporem panna Barlove i ściągnęła wargi. — Zacznijmy od początku — energicznym ruchem zgarnęła rozłożone karty. — Zresztą — dodała — nie mam dziś nastroju do wróżenia.
Ciotka Jane nie dała się jednak zbyć tak szybko.
— Kochanie — wykrzyknęła — przecież to oznacza śmierć! Zawsze mi mówiłaś, że te trzy karty tak ustawione... — dorzuciła tonem zrozumienia — nie chciałaś mnie przestraszyć, Piotrusiu!
— Pomyliłam się, Jane — zapewniła sztywno panna Barlove — przypominam sobie, że przerzuciłam się rozkładając drugi rząd...
Ciocia Jane nie dała jednak za wygraną:
— Nie opowiadaj takich rzeczy, Piotrusiu! Wszystko było poprawnie ułożone. Jeżeliby naprawdę wierzyć we wróżby, znaczyłoby to, że...
Ciocia była wyraźnie przejęta. Uznałem za stosowne się wtrącić:
— Nie należy brać wszystkiego dosłownie...
— Właśnie! — zahuczał starczym basem wuj Archibald. — To wszystko są straszne brednie! Za przeproszeniem jakieś figle-migle. Gdy służyłem w roku 1936 w Mandaley, przyszedł do mnie taki jeden ciemnoskóry miglanc, o którym opowiadano, że potrafi przepowiadać przyszłość... Zaraz, to było jednak chyba w Rangunie w roku 1937...
Groziło nam poważne niebezpieczeństwo. Gdyby wuj Archibald zaczął snuć swoje wspomnienia, skazani byśmy zostali na wysłuchanie nie kończącej się historii, w której wszystko dokładnie splątywało się z sobą. Trzeba było temu zapobiec. Wtrąciłem się więc grzecznie, ale stanowczo:
— Wuj jak zwykle ma rację. Nie należy brać poważnie wróżb i przepowiedni. Kabała to w gruncie rzeczy tylko przyjemna rozrywka towarzyska na długie wieczory. Nic więcej.
— O, czyżby? — zapytała ironicznie panna Barlove i znowu ściągnęła wąskie wargi. — Oczywiście — dodała — w tym wypadku po prostu pomyliłam się rozkładając karty. Ale zazwyczaj, młody człowieku — panna Barlove obrzuciła mnie niechętnym spojrzeniem — moje wróżby się sprawdzają. Przekona się pan o tym, gdy pewnego dnia postawię panu karty.
— Będę niesłychanie zobowiązany — uśmiechnąłem się uprzejmie.
— W ogóle wszelkiego rodzaju wróżbiarstwo — wtrącił się milczący dotychczas kuzyn James — to niesłychanie ciekawa sprawa i jeszcze nie w pełni wyjaśniona naukowo. Wprawdzie nie potrafimy znaleźć żadnego racjonalnego wyjaśnienia dla wiary w jasnowidzenie, istnieje jednak wiele konkretnych przypadków, w których sprawdziły się nawet najdziwniejsze przepowiednie...
— Jesteś strasznie przesądny — odezwała się milcząca dotąd kuzynka Jocelyn — słyszałam, że kierowcy wyścigowi boją się czarnych kotów i nie chcą startować w piątki. Nie podejrzewałam jednak, że i ty wierzysz w takie brednie.
Głos Jocelyn pełen był nutek pogardliwej ironii i ku mojej niekłamanej satysfakcji kuzyn James zaczerwienił się okropnie. Nie cierpię kuzyna Jamesa, a już szczególnie nie lubię, gdy przewraca oczami za Jocelyn. Ta dziewczyna była dla niego stanowczo za ładna i za inteligentna.
— Ależ kochanie — zaprotestował niemrawo — oczywiście, że nie wierzę w żadne zabobony. Chciałem tylko powiedzieć, że w pewnych wypadkach...
— Jednak im ulegasz — zaśmiała się Jocelyn. — Niech ciocia sama osądzi — zwróciła się do ciotki Jane — czy to nie jest komiczne? Nasz demon szybkości zwany przez prasę srebrzystym bolidem torów wyścigowych wierzy chyba w kabałę, każe sobie wróżyć z fusów od kawy, spluwa trzykrotnie na widok pająka i chwyta się za guzik, gdy spotyka kominiarza...
— Przestańcie się sprzeczać — stanowczo zażądała ciotka. — Nie lubię, jak stale dogryzasz Jamesowi. On, biedaczysko, jest taki bezradny i wcale nie umie się bronić...
Usłyszawszy to James zaczerwienił się jeszcze bardziej i już w ogóle zapomniał języka w gębie.
Panna Stella Webster, sekretarka generała Archibalda, pochyliła się ku wujowi i szepnęła coś cichutko. Wuj chrząknął nagle głośno, odstawił swoją filiżankę i powiedział:
— E, sądzę, że właściwie już czas kończyć naszą herbatkę, pozwolisz, siostro — skłonił głowę w kierunku ciotki Jane — że już wrócimy do mego gabinetu. Mamy jeszcze, e...e..., ze Stellą sporo roboty. Chciałbym zakończyć dziś wreszcie czwarty rozdział.
Wuj Archibald od kilku miesięcy spisywał przy pomocy panny Stelli swoje wspomnienia z kampanii birmańskiej. Dowodził jedną z dywizji, która brała udział w tej kampanii, i od wielu lat powtarzał, że w związku z całkowitą niekompetencją i ignorancją wszystkich tych, którzy dotąd pisali o tym teatrze wojny, zmuszony będzie, gwoli dania świadectwu prawdzie, chwycić za pióro. Nie traktowaliśmy tych zapowiedzi poważnie. Okazało się jednak, że nie docenialiśmy starego wojaka. I oto przed pięcioma miesiącami pojawiła się w Manor Farm panna Stella Webster i ku rozpaczy ciotki Jane zaczęło się prawdziwe piekło.
Generał Archibald Crone okazał się niezwykle pracowitym pamiętnikarzem. Pozornie wydawałoby się, że pisanie pamiętnika, i to w dodatku przy pomocy wykwalifikowanej sekretarki ze znakomitymi referencjami, jest zajęciem absorbującym wyłącznie dla autora. Było jednak inaczej. Ciocia Jane i jej wierna przyjaciółka Piotrusia Barlove wykorzystane zostały jako siły pomocnicze. Obarczano je setkami najrozmaitszych zleceń, najczęściej natury bibliograficznej. Wuj po prostu wręczał obu paniom po kilka grubych tomów i najspokojniej w świecie zalecał im wyszukanie interesujących go informacji, których najczęściej wcale w owych tomach nie było.
Prysł gdzieś także bez śladu uregulowany tryb życia panujący od lat w Manor Farm, do którego obie starsze panie były bardzo przywiązane.
Wuj Archibald spóźniał się na śniadanie, przestał przebierać się do kolacji, a bywało, budził w środku nocy pokojówkę lub kucharkę domagając się zaparzenia kawy lub herbaty.
Ciotka z westchnieniem spojrzała na wielki ozdobny zegar ustawiony na kominku. Było dopiero dwadzieścia po piątej. O tej porze w Manor Farm od niepamiętnych czasów piło się jeszcze herbatę.
— Oczywiście, Archibaldzie — zauważyła cierpko — jeżeli nudzi cię nasze towarzystwo, nikt cię tu siłą nie będzie trzymał.
— Wiesz dobrze, Jane — fuknął generał podnosząc się od stołu — że chodzi o coś zupełnie innego. Wzywają mnie obowiązki. Obowiązki, które sam na siebie nałożyłem i które muszę wypełniać. Chodźmy, Stello.
Panna Stella szybko wstała od stołu. Miała długą końską twarz, okulary i wystające zębiska. Trudno by było określić, ile ma lat. Prawdopodobnie była dużo młodsza, ale można jej było dać i czterdziestkę.
Wyszli z pokoju.
Ciotka Jane wzruszyła ramionami:
— Archibald na starość staje się zupełnie niemożliwy.
Panna Barlove uśmiechnęła się powściągliwie.
— Wszyscy mężczyźni, Jane, są tacy sami — słowo mężczyźni wymawiała w specyficzny sposób, tak jakby miała na myśli nie połowę rodzaju ludzkiego, ale jakąś szczególnie nieprzyjemną odmianę owadów — nie należy się nimi przejmować.
— Wiem o tym, Piotrusiu. Niemniej czasami trudno mi już z nim wytrzymać — poskarżyła się ciotka. — Archibald powinien zdawać sobie sprawę z mojego stanu zdrowia. Wie przecież, że każde zdenerwowanie może mnie zabić. Doktor Brown zakazał mi jakichkolwiek wzruszeń...