Erotyczny alfabet: Ł jak Łowy - zbiór opowiadań  - B. J. Hermansson - E-Book

Erotyczny alfabet: Ł jak Łowy - zbiór opowiadań  E-Book

B. J. Hermansson

0,0

Beschreibung

"Marzę o tym, by cię całować, marzę o tym, by powoli całować każdy por twojej skóry, wszystkie części twojego ciała, i te małe, i te duże. Jesteś jak laleczka, nietknięta. Delikatna, krucha, piękna, jesteś całością bez początku i końca. Tak, chciałbym poczuć twój smak. Budzę się w środku nocy i myślę o tobie. Chcę być blisko ciebie". Bohaterowie zbioru thrillera erotycznego "Skóra" nie zamienili ze sobą słowa, jednak oddają się sile erotycznego przyciągania. Ich dynamikę doskonale oddaje metafora seksualnych łowów, będących linią przewodnią kolejnego zbioru opowiadań z serii "Erotyczny alfabet". Poznaj tom "Ł jak łowy" i poddaj się ekscytującej mieszance seksu, zakazanych fantazji i ukrytych zamiarów. W skład zbioru wchodzi 13 opowiadań erotycznych: Wampir. Jesteśmy odpowiedzialni za to, co uratowaliśmy Bez słowa Łowy Skóra Nieznajomy Umowa na seks 1: Na głodzie Na jej zasadach Córka oligarchy Smoczyca: gonitwa Plan Alfa Ostatnia noc z nieznajomym Nocna taksówka Sama tego chciałaś Wieczorny spacer

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 224

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



B. J. Hermansson, SheWolf, Mila Lipa, M. J. Passion, Annah Viki M., Marlena Rytel, Alexi Lexi, Catrina Curant, B. A. Feder, Alessandra Red

Erotyczny alfabet: Ł jak Łowy - zbiór opowiadań

Tłumaczenie Michał Lis

Lust

Erotyczny alfabet: Ł jak Łowy - zbiór opowiadań

 

Tłumaczenie Michał Lis

 

Tytuł oryginału Erotyczny alfabet: Ł jak Łowy - zbiór opowiadań

 

Język oryginału szwedzki

Cover image: Shutterstock

Copyright © 2023 B. J. Hermansson, SheWolf, Mila Lipa, M. J. Passion, Annah Viki M., Marlena Rytel, Alexi Lexi, Catrina Curant, B. A. Feder, Alessandra Red i LUST

 

Wszystkie prawa zastrzeżone

 

ISBN: 9788727114019 

 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

 

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

 

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

Wampir. Jesteśmy odpowiedzialni za to, co uratowaliśmy – opowiadanie erotyczne

Mężczyzna upadł, strącając z szafy brudne kubki i talerze. Próbował się odczołgać, ale nie miał gdzie. Wiktor patrzył na niego z pogardą, brzydził się, ale jednocześnie nie mógł pozwolić odejść mu wolno, to była kwestia kluczowa. Jeżeli się ciebie boją, jesteś bezpieczny; jeżeli przestają – rzucą się jak psy do gardła. Podszedł i podniósł ofiarę jedną ręką za koszulę i pchnął na ścianę. Poczuł zew, nagłe pragnienie, które wlewa się w żyły i sprawia, że zmysły się wyostrzają, euforię tego, co za chwilę zrobi.

– Tatuś?

Zamarł. Pomału przekręcił głowę i spojrzał na dziecko. Miała może pięć lat, brudne, skołtunione włosy, które powinny być jasne jak pszenica na jesień, oraz wielkie, ciemne oczy, które teraz wypełniały łzy. Widział wyraźnie, jak łza pojawia się w oku, zatrzymuje przez ułamek sekundy na rzęsach i w końcu spływa po policzku.

– Oddam ci ją, tylko mnie zostaw – zacharczał mężczyzna, a Wiktor poczuł, że ma ochotę złamać mu kark. Najlepiej natychmiast, zanim powie cokolwiek jeszcze. Rzucił nim, tak, że uderzył o ścianę i zsunął się na podłogę nieprzytomny. Dziecko patrzyło na to na wpół obojętnie. W lewej dłoni trzymało porwanego misia, stało boso na lodowatej podłodze. Nie odsunęło się, gdy podszedł, nie uciekło przerażone. Ukląkł przed dziewczynką.

– Jak się nazywasz? – zapytał spokojnie. Złapał jej brodę delikatnie i przekręcił twarz w swoją stronę. Nie chciał, aby patrzyła na ojca.

– Kasia – odpowiedziała. Drżała lekko z zimna, czuł od niej zapach strachu, głodu. Opanowywał się z trudem, to, co wyciągnął na wierzch chwilę wcześniej, ta potrzeba musiała poczekać. W głowie kołatało mu: „Oddam ci ją”.

– Chodź, Katarzyno, chodź do łóżka. – Złapał ją za dłoń i mijając rozrzucone wszędzie kartony, przeszedł do małej kuchni. Skrzywił się zniesmaczony. Jej klitka przylegała do pomieszczenia, łóżko zawalone było misiami w różnym stanie, koc wymagał prania, zresztą wszystko go wymagało. – Kładź się. Zaraz ci coś przyniosę. – Przykrył ją kocem, podał misia. Wstał, rzucił okiem do salonu, ale jej ojciec dalej leżał przy ścianie. Słyszał, że żyje. To dobrze, że żyje. Bardzo dobrze. W lodówce było piwo, stary sok i karton z mlekiem. Powąchał je sceptycznie, a potem podgrzał. Nie znalazł ani miodu, ani kakao, więc dosypał odrobinę cukru i zamieszał. Wrócił do jej sypialni i podał jej kubek. Już nie płakała – jakby była pogodzona z życiem. Chyba wolał, aby płakała. Wypiła, chciał wstać, ale jej mała rączka złapała jego dłoń.

– Nie zostawiaj mnie. Tu są potwory – powiedziała cicho. Miał ochotę się roześmiać, ale powstrzymał to z trudem. Pogłaskał ją dłonią po głowie.

– Nie, kochanie, jedynym potworem jestem ja, a ja już wychodzę. – Przykrył ją mocniej, widział, że powieki jej opadają, musiała być wykończona.

– Jest pan taki zimny – stwierdziła cichutko, nie wypuszczając z dłoni jego ręki. – Chce pan mój kocyk?

Wielkie oczy zamykały się pomału, nie był jej w stanie odpowiedzieć. Poczekał, aż zaśnie. Jej ojca nie było. Uciekł, zostawił ją samą. Wiedział, czym był, a mimo to zostawił ją z nim samą. Wiktor wyciągnął telefon i zadzwonił do swojego człowieka w policji. W kilku słowach nakreślił, co, gdzie i jak, a potem wyszedł. Wyszedł zapolować, na ofiarę, która myślała, że mu ucieknie. Wcześniej posmakował jego krwi, teraz czuł ją w powietrzu, była jak nitka, za która wystarczy podążyć. Głód go zmieniał, stawał się mniej ludzki, niż starał się być, a teraz dochodziła do tego wściekłość.

– Dobranoc, Katarzyno – rzucił w stronę dziecka. – Dobrego życia, mała.

A potem zobaczył światła wozu policyjnego i odszedł, by zabić jej ojca. Potwór zabija potwora, nie ma w tym nic nienaturalnego.

***

Stał oparty o barierki klubu i patrzył na tłum ludzi bawiących się na dole. Zapach spoconych ciał, seksu, adrenaliny i krwi. Lubił tę mieszankę, tak samo jak lubił te czasy, wiek, w którym polowania tak bardzo się zmieniły. Noc zamieniła się w dzień, świat nabrał nowych barw, dźwięków i zapachów. Barmani uwijali się przy okrągłym barze, tworząc arcydzieła w szklankach, zespół grał na zmianę szybkie i wolniejsze kawałki, a on obserwował, jak drapieżniki krążą wśród nieświadomych ofiar. Chociaż „ofiary” to złe słowo, od dawna już złe. Rzadko zabijali, nie było takiej potrzeby. Jego podwładni nie mieli prawa zabijać, wzbudzało to zupełnie niepotrzebne zamieszanie. Idealna symbioza. Chociaż jeżeli miał być szczery, może bardziej pasożytnictwo?

Nagle poczuł zapach, który coś mu przypomniał. Przekręcił lekko głowę, łowiąc go. To zapachy były najważniejsze w jego życiu, to one wyzwalały wspomnienia, informowały o emocjach, niebezpieczeństwie. Każdy wydziela specyficzny zapach, to coś, co towarzyszy nam przez całe życie. Znalazł źródło. Stała przy barze, miała na sobie sukienkę, z rodzaju tych buntowniczych – ze skórzanymi elementami i dziwnym krojem. Dostrzegł kolczyki w uchu i jeden w nosie. Jej profil się wyostrzył. Ciało było jeszcze niedojrzałe, bardziej dziecięce niż kobiece, zbyt chude, twarz zbyt umalowana. Włosy obcięła krótko, usta pociągnęła szminką, która miała dawać wrażenie, że jest bardziej dorosła, niż była w rzeczywistości. Policzył szybko. Dwanaście lat. Tyle minęło, od kiedy dopadł i zabij jej ojca. Nie powinna być w jego lokalu, była za młoda, nie wiedział, czemu ją wpuszczono, skrzywił się zirytowany. Sprawdził miejsce, do którego wtedy trafiła: dom dziecka, bezpieczny, czysty. Jego człowiek upewnił się, że nie działo się tam nic, co mogło jej zaszkodzić, a on zadbał o to, aby od czasu do czasu na koncie pojawiła się dotacja. Bo czemu nie? Jesteśmy odpowiedzialni za to, co uratowaliśmy.

Zamówiła drinka, a barman bez słowa postawił go przed nią. Jakiś facet zaczął z nią rozmowę. Wiktor warknął cicho i ruszył w stronę schodów, miał zamiar ją wywlec na zewnątrz, zapakować w taksówkę i wysłać do domu.

– Szefie. – Jeden z ochroniarzy pojawił się przed nim i ukłonił z szacunkiem. – Jur już jest.

Zawahał się. To spotkanie było ważne, to ono sprawi, że to miasto będzie jego terytorium. Zawrócił i wszedł do prywatnych sal, gdzie piękne dziewczyny serwowały napoje. Każdego rodzaju. Niektóre z siebie. Dziwne czasy dla drapieżników, dziwne i dobre. Z nocnych potworów stali się królami nocy.

Trzy godziny później wyszedł na hol. Pakt został zawarty, kolejne dziesięć lat spokoju – potwierdzone. Starszyzna od dawna nie chciała ze sobą walczyć, woleli utrzymywać pokój, zmniejszyć populację. Czasy walk o władzę i wzajemnych mordów mieli za sobą, oni też ewoluowali. Ściągnął marynarkę i rzucił ją niedbale na krzesło. Był środek nocy, sala na dole buczała jak pszczeli ul. Rozmowy, śmiech, muzyka – wszystko mieszało się ze sobą. Zmarszczył lekko brwi. Czuł jej zapach, ale nitka była ulotna, jakby zerwana. Poczuł niepokój. Szukał wzrokiem, widział idealnie, ale nigdzie nie zobaczył jej jasnych włosów. Zszedł na dół, ludzie robili mu miejsce odruchowo, automatycznie się odsuwając. Instynkt nakazywał im oddalić się od niebezpieczeństwa, coś, co wykształcili w toku ewolucji. Podszedł do baru, a barman rzucił wszystko i pojawił się przy nim w kilka sekund.

– Panie Kolesnik, coś podać? – Człowiek patrzył na niego z lękiem. Wiktor rzadko pojawiał się na dole, tak samo jak rzadko wchodził w interakcje z personelem. Zresztą rzadko wchodził w interakcje z kimkolwiek. Lubił samotność.

– Blondynka. Kolczyk w nosie, trzy w uchu. Ciemne oczy – wymienił, ale barman zdawał się nie wiedzieć, o co mu chodzi. Poczuł irytację.

– Panie Kolesnik, dużo tu takich.

Widział, że na twarzy mężczyzny maluje się strach. Złagodził rysy, czuł coraz większy niepokój.

– Była w czarnej sukience, z broszką, ważka. – Dopiero teraz przypomniał sobie, że coś zwróciło jego uwagę. Zresztą nie tylko jego.

– A! Dymitr ją zabrał z kwadrans temu na zaplecze. – Chłopak zaśmiał się z ulgą. Wiktor poczuł zimny dreszcz na plecach. Jego zaufany. Ten, który może wszystko. Gdyby miał serce, właśnie by zamarło. Dziewczyna mogła już nie żyć. Dotarł tam kilka sekund później, zupełnie nie przejmując się konwenansami, jej zapach stał się wyraźny, ale był zaburzony. Złapał Dymitra za gardło i podniósł, wyszczerzył kły, szpony wbiły się w skórę.

– Co jej zrobiłeś? – bardziej wysyczał, niż powiedział. Ściskał mocno, tak, że tamten nie miał szans odpowiedzieć, więc zabrał rękę i pozwolił mu upaść na kolana.

– Nic, panie – mówiąc, kaszlał. Strzaskał mu gardło, które teraz zaczynało się leczyć, bolesny proces. – Ktoś dorzucił jej coś do drinka, zabrałem ją z sali. Była półprzytomna.

Nie słuchał już, szedł w jej stronę, leżała na kanapie, oczy miała zamknięte, oddech zbyt wolny.

– Dowiedz się kto – powiedział cicho, siadając na kanapie i kładąc jej głowę na kolanach. – Dowiedz się, kto wpuszcza dzieci do klubu. Pozbądź się go. Z tym od prochów chcę zamienić kilka słów w moim apartamencie. Masz godzinę. On albo ty. A teraz won.

Wziął jej dłoń i przejechał szponem po opuszku kciuka. Kropla krwi pojawiła się natychmiast, pachniała obłędnie, ale jednocześnie coś w zapachu mu nie pasowało. Dotknął jej językiem, a potem splunął na ziemię. Narkotyk kojarzył, kawał gówna, upiorny miks tabletki gwałtu połączonej z kilkoma innymi specyfikami. Dałaby się zaprowadzić wszędzie, a jej libido zaraz wybuchnie w pełni. Oddech spowalniał, ciało się przygotowywało. Znał ten specyfik, podawali go w burdelach, dzieciaki brały to na imprezach w domach. W jego mieście dawno tego nie było, wybił wszystkich dilerów, a teraz ktoś rozprowadza to u niego. W jego domu, w dniu, gdy zawarł traktat. To było jak policzek, mocny i bolesny. Twarz pod wpływem emocji zmieniała mu się, stawał się tym, czym był w rzeczywistości. Kły się wysunęły, oczy zaczęły lekko świecić, skóra zbladła, a paznokcie się wydłużyły. Miał ochotę kogoś rozszarpać. Przymknął oczy i zaczął nasłuchiwać, węszyć. Wyszedł mentalnie poza pokój, szukał zapachów, śladów zostawionych tutaj przez obcych. Szukał narkotyku, który płynął w jej krwi. Jego poddani już wiedzieli, ulice spłyną dziś czerwienią. Głaskał ją wolno, automatycznie, po włosach, które miały kolor pszenicy. Wysyłał zew, na który odpowiadano, tak bardzo wyłączony, że gdy poczuł jej dłoń na policzku, wzdrygnął się nagle i przestraszył. Spojrzał na nią. Była przytomna, ale w oczach płonęło jej pożądanie, nienaturalne, narkotyczne. Była jak kocica w rui, straciła kontrolę nad swoimi działaniami.

– Dalej jesteś taki zimny – jej głos był cichy, dziwny – ogrzeję cię.

Skupił uwagę na powrót na niej, złapał za nadgarstki i nie zastanawiając się mocno, ściągnął pasek i związał jej nadgarstki, a potem przerzucił przez ramię i nie przejmując się niczym, ruszył do swojego apartamentu na górze. Ludzie patrzyli za nim, szeptali, ale czy to było ważne? Rzucił ją na łóżko w sypialni. Była taka młoda, zbyt młoda. Narkotyk zaćmiewał jej spojrzenie, irytował go. Tak samo jak jej zachowanie, które środek prowokował. Podszedł do szafki i wyjął kieliszek, nalał wina, a potem dodał trzy krople krwi. Nie więcej. Jego krew była cenna, leczyła, ale mogła zabić. Mogła też przemienić, a on nie chciał, by stała się bezwolna.

– Pij. – Podłożył jej kieliszek pod usta. Wyjęczała coś, ale wypiła. Usiadł i patrzył kilka minut – tyle trwało, zanim odzyskała zdolność racjonalnego myślenia. On zdążył się uspokoić. Siedział w kamizelce i lekko rozpiętej koszuli. Jego włosy spadały na jej kołnierz, były brązowe, falujące. Dłonie miał smukłe, dłonie mężczyzny, który nigdy nie pracował fizycznie. „Uroda arystokratyczna” – tak się kiedyś na nią mówiło. Zresztą wieki temu był arystokratą.

– Kim jesteś? – Rzuciła się na łóżku, wbiła w poduszki, nagle zdezorientowana i przestraszona. – Gdzie jestem? – Patrzyła czujnie jak zwierzę zapędzone w kąt, obserwując miejsce i drapieżnika, który nie odrywa od niej spojrzenia.

– Nazywam się Wiktor – odpowiedział, wstając. – A jesteś w mojej sypialni. W moim klubie.

Zmrużyła oczy, dalej były wielkie i piękne, nie mogła go pamiętać, chociaż może mogła?

– Czemu jestem związana? – zapytała, o dziwo, bez strachu w głosie. Jej nos zmarszczył się śmiesznie, gdy to mówiła.

– Bo chciałaś mnie zgwałcić. – Roześmiał się, a ona spłonęła rumieńcem. Był piękny, szyja też jej się zaczerwieniła.– Jesteś niepełnoletnia. Co robiłaś w moim klubie? – Usiadł na łóżku i wpatrywał się w nią zaciekawiony.

– Nie twoja sprawa – mruknęła, a on szybko i mocno złapał ją za brodę i nachylił się do niej.

– Moja – zmienił ton głosu, złapał się na tym, że ma ochotę przełożyć ją przez kolano i stłuc. – I mów. Już. Albo pobyt w tym łóżku przestanie być przyjemny.

I tu zaskoczyła go po raz pierwszy, bo udało jej się wydostać rękę. Wyrwała się i uderzyła, sturlała z łóżka i rzuciła w niego krzesłem, a potem zaczęła uciekać. Roześmiał się, wybuchł niekontrolowanym śmiechem. Leżał na łóżku i kręcił z niedowierzania głową, a potem wstał spokojnie, poprawił kamizelkę i dopadł ją, gdy siłowała się z drzwiami. Umiała się bić, to było zaskakujące odkrycie. Robiła to zwinnie, szybko i całkiem nieprzeciętnie. Gdyby nie był tym, czym był, może by sobie poradziła. W końcu, śmiejąc się dalej, usiadł z nią w fotelu. Trzymał ją mocno, słyszał, jak serce jej wali, jak adrenalina płynie we krwi, jak mięśnie pracują pod skórą.

– Katarzyno, spokój – wymruczał jej do ucha. – Zauważ, że chcę tylko informację, po co tu przyszłaś i czemu skończyłaś naćpana u mnie na łóżku. – Szarpała się, ale trzymał ją bez problemu. – Potem wsadzę cię w taksówkę i się wyniesiesz, zgoda?

– Szukałam tego skurwiela. Aleksandra Rimanowskiego. Rimy – warknęła w końcu, a on spojrzał na nią uważniej.

– Po co? – Znał ten pseudonim, teraz poczuł niepokój, ten, który wcześniej. Coś nie grało.

– Bo jego prochy zabiły mi przyjaciółkę – miała twardy głos, twarde spojrzenie. – A teraz mnie puść. – Wstała, nie odrywając od niego spojrzenia, i poprawiła sukienkę. – Wiem, kim jesteś. Wiktor Kolesnik. Pieprzony władca miasta. – Zaśmiała się ironicznie. Wydała mu się starsza niż wcześniej, gdy ją obserwował. – Chuja wiesz, co się dzieje w twoim mieście. A teraz mnie wypuść, chyba że wolisz zgwałcić, torturować lub co tam siedzi w twojej chorej głowie. – Patrzyła na niego obojętnie. Czyżby zrobił się aż tak nieuważny jak rozpasiony kocur? Dziewczyna podeszła do barku i wyciągnęła szklankę, przez chwilę myślał, że naleje sobie alkoholu, ale wzięła wodę. Podeszła do okna, jakby zupełnie nic jej nie groziło, i zapatrzyła się na miasto.

– To miasto jest jak zaraza. Zawsze zabiera to, co dobre. – Podszedł i stanął obok niej. – Mogę je spalić – powiedział poważnie, ale się zaśmiała.

– Gówno możesz. Chcę wracać do siebie – poprosiła.

Odwiózł ją, podała ulicę, nie podała numeru. To nie było ważne. Czekał, aż wejdzie do mieszkania. Z jakiegoś powodu już drugi raz wywróciła mu świat do góry nogami. Wracał wolno. A potem, cóż… potem przez dziesięć lat jednak spalał miasto, odzyskując kontrolę, którą stracił, bo wydawało mu się, że panuje pokój. Nie panował. A Katarzyna zniknęła. Wysłał ludzi, aby ją śledzili, by pilnowali, ale nie znaleźli śladu dziewczyny. Znalazł za to Rimę i kilku innych. Wielu innych. A potem poczuł nudę, nudę lat konfliktów, wciąż i wciąż pojawiających się w świecie, w którym chciał żyć. I samotność, tak bardzo dojmującą, bardziej niż kiedykolwiek.

***

Wszedł do apartamentu i się zatrzymał. Nie czuł tego zapachu od lat, od dokładnie dwunastu lat. Odłożył torbę na szafkę, ściągnął skórzaną kurtkę i spokojnie ruszył do salonu. Dużo się zmieniło w jego życiu, bardzo dużo. Zrobił czystkę w mieście, rozszerzył swoje wpływy na całe wybrzeże, zlikwidował większość wrogów i się znudził. Zresztą nie pierwszy raz w swoim zbyt długim życiu znudził się i zostawił jedno życie, aby zacząć inne. Walka o władzę i sama władza w końcu zawsze go nudziły. Odchodził wtedy, czasem z dnia na dzień, i rozpoczynał inne życie w nowym miejscu. Teraz, od dwóch lat, żył w Europie, chociaż bardziej wegetował, wędrując wieczorami po coraz to nowszych uliczkach kolejnych miast. Nikt go nie zaczepiał, ale też nikt na niego nie czekał. Był anonimowy, chociaż anonimowość kosztowała w tych czasach majątek. Z ciekawości od miesiąca prowadził małą knajpę, w której zdarzało mu się nawet gotować. Bawił się zwykłym życiem, po raz kolejny się nim bawił.

– Witaj, Katarzyno – powiedział, wchodząc do salonu. Siedziała w fotelu z kieliszkiem białego wina. Czytała książkę, którą zostawił na stoliku. – Dawno cię nie widziałem. – Przeszedł do barku, wyjął ładnie zapakowany, lekko podgrzany napój ze specjalnej szafki. Wyglądał jak sok porzeczkowy, kosztował niedużo, śmiał się czasem, że krew kosztuje mniej niż butelka dobrego wina. Dobra alternatywa, chociaż czasem zastępował ją urokiem polowania, żywa krew zawsze smakuje lepiej.

– Ciężko cię znaleźć. – Wstała, miała w sobie grację. Teraz już, po tylu latach, stała przed nim kobieta. Włosy miała długie, spadające falami na plecy, w uszach delikatne kolczyki, makijaż nieznaczny, bardziej akcentujący jej olbrzymie oczy, sukienkę zwiewną, kobiecą.

– Ciebie też nieprosto. Zaskoczyłaś mnie tym. – Podszedł do niej, pachniała bezbłędnie. Była jak motyl, który wyszedł z kokonu i teraz rozwinął skrzydła. Chociaż może bardziej jak ćma.

– Jesteś wampirem – stwierdziła, nie odrywając od niego spojrzenia. Wzruszył nieznacznie ramionami.

– I? Masz osikowy kołek? – Zaśmiał się cicho.

– Zabiłeś mojego ojca – dodała po chwili. Stali naprzeciwko siebie, był od niej nieznacznie wyższy. Silniejszy, chociaż nie wiedział, co robiła przez te lata. Kim się stała. Miał wielu wrogów.

– Owszem – potwierdził i napił się krwi.

– Chciałam cię zabić. Przez lata. Tamtego dnia w klubie też – miała piękny głos, może faktycznie była jego śmiercią?

– Byłaś dzieckiem – odstawił kieliszek – potem nastolatką. Kim jesteś dziś?

Prawda była taka, że da się zabić. Bo czemu nie? Może to czas, może wszystko zmierzało właśnie do tego? Może po to ją wtedy zostawił żywą, może dlatego tak bardzo na niego działała? Każde istnienie musi się kiedyś zakończyć.

– Dziś? – Jej dłoń dotknęła jego policzka, była ludzko ciepła, czuł to ciepło. – Nie wiem. Chyba zrozumiałam kilka rzeczy, chyba do kilku dorosłam. Inne stały się mało ważne.

– Ktoś cię przysłał?

Miała przyjemne, miękkie włosy, zastanawiał się, czy usta też takie ma.

– Tak. – Pocałowała go. Jej usta smakowały tak, jak sobie wyobrażał, smakowały życiem, pełnią lata, winem. Podniósł ją i nie przestając całować, ruszył w stronę łóżka. Jego palce odnalazły zamek sukienki, odpinał go pomału, delektując się tym, bawiąc. Już dawno pośpiech przestał mieć dla niego znaczenie. Nie miała bielizny, jej skóra była miękka. Oglądał ją zaciekawiony, znalazł kilka małych blizn, odkrył też, że ma mały pieprzyk na lewym udzie, gdy klęczał i całował każdy skrawek jej ciała. Pozwalała mu na to niczym bogini, która pozwala się adorować. Jego twarz się zmieniała, stawał się tym, czym był, a ona patrzyła na to z zainteresowaniem, bez strachu. Odkrywał przed nią swoją naturę, a gdy stanął przed nią i spojrzał w jej oczy swoimi nieludzkimi ślepiami, nie dostrzegł strachu. Raczej fascynację. Jej dłonie odpinały guziki koszuli, teraz to on był eksponatem, patrzyła na niego skupiona.

– Jesteś stworzony do zabijania – powiedziała, a on w duchu przyznał jej rację. Był drapieżnikiem doskonałym. Szpony, mięśnie, siła, szybkość. Ciało było twarde, zęby ostre, zmysły wyostrzone, nie było w nim grama miękkości, czuł i panował nad każdym fragmentem swojego ciała.

– Jestem – potwierdził. Dopadł do niej i rzucił ją na łóżko. Jej zapach go powalał, chciał wbić się w jej szyję, ale zamiast tego wszedł w nią, w jej ciepło, w wilgoć. Była chętna, otwarta i namiętna. Jej dłonie nie przestawały go dotykać, pocałował ją ostrożnie, badawczo. Zastygła na chwilę, ale potem podjęła pocałunek. Wiedział, że czuje go inaczej, że zdaje sobie sprawę, że igra ze śmiercią. Tak jak on. Jego penis zagłębiał się w niej raz po raz, coraz mocniej, coraz gwałtowniej, a jej cipka reagowała na to chętnie, jakby na niego czekała. Nie uprawiał seksu z ludzką kobietą od dekady, a teraz odkrywał to na nowo, intensywnie i mocno. Chłód jego ciała, jej ciepło, krew płynąca w żyłach. Nie wychodząc z niej, przekręcił się na plecy, ciągnąc ja za sobą. Patrzyła na niego ciemnymi, pełnymi pożądania oczami. Nie była normalna, nie mogła być. Był potworem, ale jej to nie przeszkadzało. Był jej potworem. Jej piękne piersi z dużymi, ciemnymi brodawkami falowały, gdy go ujeżdżała. Usta miała lekko rozchylone, drobne, białe zęby przygryzły dolną wargę, musiała to zrobić specjalnie. Poczuł zapach jej krwi, kropla pojawiła się na wardze. Równie mocno pragnął ją zabić, co kochać. Walczył ze sobą, a potem chwycił ją za biodra i zrzucił brutalnie z siebie. Dopadł do niej, oparł o łóżko, dłonią chwycił gardło. Dyszał tak, jak ona. Wszedł w nią mocno, palcami ściskając równocześnie gardło i pierś, pieprzył ją brutalnie.

– Nie podpuszczaj mnie – wychrypiał – bo pożałujesz.

– Pierdolisz. – Zaśmiała się, a on poczuł, jak jej ciało reaguje na niego, jak staje się ciaśniejsza, jak jej krew krąży szybciej. Śmiech przeszedł w jęk, złapała go za rękę, którą pieścił jej szyję, i zacisnęła ją mocniej. Czuł jej orgazm, był jak wichura, mocny niczym uderzenie. Chciał jeszcze, chciał, aby nie przestawała. Chciał czuć ją raz za razem. Ścisnął jej sutek, zacisnął dłoń na gardle, odcinając dopływ powietrza, a ona popłynęła.

Pozwolił jej złapać oddech po chwili, gdy klęknął przed nią i zagłębił swój wyczulony język w jej ciasnym wnętrzu. Wiła się, jej palce znalazły się w jego włosach, ścisnęła je mocno, dociskając jego twarz do swojego łona. Ssał i skubał wargami jej wargi, pieprzył ją językiem, ściskając dłońmi tyłek. Położyła się na łóżku, a on podążył za nią. Uwielbiał każdy spazm, każde jęknięcie, aż w końcu krzyk, a gdy zaczęła krzyczeć, wszedł w nią znów. Była tak ciasna, że musiał zrobić to mocno, brutalnie.

– Ugryź mnie – zajęczała. Jej szyja była biała, żyła pulsowała, skóra wilgotna. Wyglądała w tym momencie tak idealnie niewinnie, czuł smak jej soków, a teraz mógł poczuć smak krwi. Tylko wiedział, że nie da rady, wiedział, że jeżeli wgryzie się w nią, to nie przestanie. Nie przestanie, dopóki jej nie zabije. Wiedział też, że nie da jej umrzeć. Uświadomił sobie, po co przyszła. Przyszła po dar lub przekleństwo. Jak zwał, tak zwał. Nie przyszła go zabić. Przyszła stać się tym, czym był on. Docisnął biodra mocniej, chciał jej sprawić ból. Jego palce wbiły się w jej ciało. Zaczął ją pieprzyć jak potwór, którym był, przestał się hamować, przestało mieć znaczenie, czy robił jej krzywdę. Był na nią wściekły, tak cholernie wściekły. Krzyczała, gdy kończył w niej. Krzyczała też, gdy wyszedł i zaczął się ubierać. Słyszał, jak klnie, gdy wyszedł z domu, trzaskając drzwiami.

***

Pięć lat. Tyle spędził w Europie Wschodniej, na bezludziu. On, koń i przestrzeń. Nic więcej i nic mniej. Żywił się zwierzętami, unikał ludzi jak ognia. Odzyskał spokój. Świat się zmienił, gdy go unikał, zawsze się zmieniał, a teraz szedł ulicami i patrzył na zmiany. Kiedyś wydawało się, że zmienia się wolniej, chociaż może on się starzał coraz bardziej. Nitka jej zapachu pojawiła się nagle. Wysiadł więc na dworcu, mimo że bilet miał wykupiony na dalszą podróż. To był mały dworzec, małe miasto. Szedł pustymi ulicami, mijał małe sklepy – teraz zamknięte. To nie było miasto, które żyło nocą. Zapach był przyjemny, dojrzał jak dobre wino. Spojrzał na dom, w którym mieszkała, skupił uwagę, ale była sama. Zapukał, cicho, nie nerwowo. Otworzyła tak, jakby na niego czekała. Miała piękne oczy, ciemne, z długimi rzęsami, włosy zaplotła w warkocz, nabrały koloru, już nie były tak jasne. Wydawała się spokojniejsza, zauważył, że gdy się uśmiecha, pojawia się zmarszczka przy lewej wardze, to było urocze.

– Wyglądasz, jakbyś wrócił z wygnania – powiedziała, otwierając drzwi szerzej, aby mógł wejść. Miał na sobie stare, mocno już zniszczone spodnie, sweter i kurtkę ze skóry. Poza tym nie zmienił się zupełnie od czasu, gdy widziała go po raz pierwszy.

– Pięknie wyglądasz, Katarzyno – stwierdził coś, co było zgodne z prawdą. Zmieniła się, ale ta zmiana była dobra. Wyglądała, jakby stała się tym, kim powinna być. Idealna. Po raz pierwszy absolutnie idealna. Jej usta były miękkie, ciało chętne, rozbierali się gorączkowo, tym razem bez wyrachowania, tym razem jak spragnieni siebie kochankowie. Pieprzyli się na korytarzu, zrzucając jej płaszcze na ziemię. Uderzył w szafkę, ona jęczała, oplotła go biodrami, nie zdążył ściągnąć koszulki, ale dał radę rozerwać jej bluzkę i stanik. Doszli oboje, razem, i tak zamarli, ciało przy ciele.

– Tęskniłem – wyznał zgodnie z prawdą.

– Ja też – wymruczała w jego szyję.

Dotknął jej szyi palcem, nie odrywał wzroku od jej oczu.

– Dalej chcesz? – zapytał, ale pokręciła głową.

– Nie – odpowiedziała spokojnie. – Nie chcę.

Pocałował ją. Dalej był nią nienasycony. Wszedł w nią spokojniej, delektując się tym uczuciem. Jej ciepłem, życiem. Sam go nie miał, zawsze je udawał, a ona… cóż, ona była prawdziwa. On był tylko potworem, ale nie umiał zostawić jej w spokoju. Była na niego skazana, chociaż może to on był skazany na nią.

Bez słowa – opowiadanie erotyczne

Podekscytowana wleciałam przez drzwi biura, które wielkością przypominało raczej łupinę orzecha, ale przynajmniej prezentowało się przytulnie. Natychmiast zawisłam nad moją przyjaciółką, z którą miałam szczęście dzielić gabinet.

– No i co? Szef dał ci ten urlop? – spytałam, nie zawracając sobie głowy przywitaniem. Nawet ja słyszałam nadzieję we własnym głosie.

Anka się skrzywiła i spojrzała na mnie spod zmarszczonych brwi.

– O nie, nie – zaoponowałam, zanim zdążyła odpowiedzieć. – Nawet mnie nie denerwuj!

– Przykro mi, kochana. – Westchnęła i z jękiem oparła się o zagłówek fotela. – Stwierdził, że nie ma takiej możliwości, żebyśmy dostały wolne w tym samym terminie.

– Chyba sobie żartujesz! – syknęłam. – Przecież prosimy jedynie o przedłużony weekend. To nie będzie nawet pełny tydzień! – Dla podkreślenia słów puknęłam palcem w wytarty blat jej biurka.

– Myślisz, że tego nie wiem? – wycedziła przez zęby. – Ale znasz tego dupka… – Ściszyła głos i przysunęła się do mnie. – Mam go już powyżej dziurek w nosie. Próbowałam z nim dyskutować, ale wiesz, że on zawsze zbywa mnie ostentacyjnym machnięciem ręki, jakbym była jakimś natrętnym owadem. – Potrząsnęła dłonią, prezentując odruch przełożonego.

Pokręciłam głową, przypominając sobie ten parszywy gest. Nasz szef nie miał za grosz ogłady. Gdy chodził, słoma wystawała mu z butów. Niemal dosłownie.

– Wiesz co? – Nagle zaświtał mi w głowie pewien pomysł. – Chrzanić go! Ja cofnę swój wniosek urlopowy, a ty zaraz wypiszesz nowy. Jeśli ja zrezygnuję, to tobie będzie musiał go udzielić… I… po prostu wezmę na ostatnią chwilę L4, tuż przed wylotem – dokończyłam szeptem.

Anka karcąco uniosła brew.

– Zwariowałaś! Wiesz, że to nie przejdzie! Jak ty to sobie wyobrażasz? Weźmiesz zwolnienie lekarskie i polecisz na wakacje?!

– A masz lepszy pomysł? – Zjeżyłam się. W tym momencie chwytałam się ostatniej deski ratunku i nie myślałam o konsekwencjach.

– Odetta, do cholery – skarciła mnie, standardowo używając mojego pełnego imienia, którego szczerze nie znosiłam. Że też moja matka musiała być miłośniczką „Jeziora łabędziego” i nazwała mnie po tytułowej królowej. – Bądź rozsądna! Szef to bałwan, ale nie skończony idiota. Przecież od razu wyczuje pismo nosem! Będzie wiedział, że wyjechałyśmy razem, naśle na ciebie kontrolę z ZUS-u i będziesz miała problemy! Poza tym to nieuczciwe!

Stęknęłam i usiadłam w fotelu. Ona i ten jej niezachwiany kręgosłup moralny.

– No to już sama nie wiem! – Z rezygnacją potarłam twarz. – Wkurza mnie to, że nie możemy razem podróżować! Do tej pory nigdy go o nic nie prosiłyśmy! Zasuwamy jak dzikie bąki, więc ten jeden raz mógłby nam odpuścić! Co za skoń…

– Odi, spójrz na mnie – przerwała mi Anka.

– Mm… – burknęłam.

– Też jestem zła, uwierz mi, ale nic na to nie poradzimy. Po prostu polecisz sama, a później wszystko mi opowiesz.

– Oho, na pewno nie! – zaprotestowałam. – Planowałyśmy to od dawna i to miały być nasze francuskie wakacje. Skoro ty nie lecisz, to ja również – stwierdziłam stanowczo i włączyłam komputer.

– Boże, miej mnie w swojej opiece… – mruknęła i wzniosła oczy ku górze. – Dlaczego jesteś taka uparta, co? Ten wyjazd dobrze ci zrobi. Poza tym to był od początku twój pomysł.

– Tak, jasne. Na pewno dobrze mi zrobi samotny wypad za granicę, zwłaszcza że nigdy nie wyściubiałam nosa poza województwo – odpowiedziałam z przekąsem.

Anka wstała.

– Idę po kawę – oświadczyła. – Może jak dostarczysz sobie porcji kofeiny, to zaczniesz logicznie myśleć.

Spiorunowałam ją wzrokiem i zacisnęłam usta w wąską linię. Miała sporo racji, ale aktualnie byłam zbyt rozjuszona, żeby wchodzić z nią w polemikę.

Szczerze mówiąc, spodziewałam się, że szef będzie miał problem z naszą nieobecnością, ale naiwnie do ostatniej chwili wierzyłam, że tym razem zachowa się jak człowiek i przydzieli nam te dwa dni urlopu. Niestety wyszło jak zwykle. Świetnie było pracować razem z najlepszą przyjaciółką, ale pech chciał, że wzajemnie się zastępowałyśmy. Wspólna absencja w biurze oznaczała, że szef musiałby przejąć część naszych obowiązków. To z kolei oznaczało, że musiałby pokusić się o rzeczywistą pracę. No przecież, że nie było takiej opcji. Pan i władca nie zwykł kalać się robotą!

Kiedy zeszły ze mnie emocje, potajemnie przyznałam Ance rację. Gdybym rozegrała to w krętacki sposób i poszła na naciągane zwolnienie, przełożony bez mrugnięcia okiem napuściłby na mnie kontrolę. Znałam go i wiedziałam, że nie miałby skrupułów. Nie uśmiechało mi się tłumaczenie przed urzędem. Nie byłam aż tak zdesperowana, żeby dokładać sobie problemów, bo tych miałam ostatnio wystarczająco dużo. Więcej, niż przysługiwało jednej osobie. Jeszcze mi tylko brakowało utraty posady.

– Życie jest niesprawiedliwie – pożaliłam się Ance znad filiżanki kawy.

– Kochana, nikt nie mówił, że jest odwrotnie. – Zaśmiała się, nie odrywając wzroku od ekranu laptopa.

– Ty to dopiero potrafisz człowiekowi poprawić humor, wiesz?

– Odi, błagam, przestań marudzić. Po prostu znajdź w majtkach przysłowiowe jaja i wybierz się do Strasburga sama.

Wydęłam wargi i skrzyżowałam ręce na piersi.

– Załóżmy, że tak zrobię, ciociu dobra rado, ale… – Dramatycznie zawiesiłam głos. – Powiedz mi lepiej, jak mam się tam dobrze bawić ze świadomością, że ty gnijesz w firmie, hmm?

– Nie żyjemy w symbiozie, słońce – parsknęła. – Jesteś dużą dziewczynką i doskonale dasz sobie radę. Wierzę w ciebie.

Dobra, koniec żartów. Zamknęłam jej laptopa przed nosem i położyłam na nim dłoń, żeby przykuć jej uwagę.

– Problem polega na tym, że chciałam być tam z tobą – przyznałam z powagą. – Wiem, że to mój plan, ale marzyłam, żeby pić wino i przechadzać się po francuskich uliczkach wraz z najlepszą przyjaciółką. Bez ciebie to nie będzie to samo. Co to za urlop, skoro mam spędzić go w osamotnieniu?

Anka pocieszająco ścisnęła mnie za palce. Zrozumiała mój niedosłowny przekaz.

– Wiem, kochana, ale uważam, że należy ci się ten wyjazd. Przewietrzysz głowę i może w końcu uda ci się zapomnieć o Marcinie.

– Myślę, że nawet Francja nie pomoże mi w wymazaniu z głowy obrazu jego fiuta w ustach sekretarki – warknęłam, ucinając temat, i spuściłam wzrok, żeby nie oglądać politowania na twarzy przyjaciółki.

Nie lubiłam osoby, którą się stałam. Użalałam się nad sobą, co było do mnie niepodobne. Na swoje usprawiedliwienie miałam jedynie fakt, że mój cudowny narzeczony zdradził mnie na dwa miesiące przed ślubem. Co więcej, nawet nie przeprosił. Zwyczajnie się spakował i oświadczył, że z nami koniec, zupełnie jakby czekał, aż nakryję go na gorącym uczynku. Nie miał cywilnej odwagi, żeby zakomunikować mi to wszystko wprost. Tchórz.

Byłam zraniona, chociaż nie przyznawałam tego na głos. Moja samoocena spadła z poziomu drapacza chmur na poziom rzecznego mułu. Nigdy wcześniej nie miałam takich problemów. Z reguły byłam pewna siebie. Teraz ukrywałam swoje kompleksy za maską cwaniactwa i brawury. W środku jednak byłam niczym mała, skrzywdzona dziewczynka, która płacze w poduszkę pod osłoną nocy.

Liczyłam, że krótka, szalona eskapada z przyjaciółką poprawi mi nastrój i pozwoli znów poczuć się kobieco. Wszystko miałam już dla nas zaplanowane. Zwiedzanie zabytków, wałęsanie się po wąskich, kolorowych uliczkach Strasburga, objadanie się słodkościami z kremem pâtissière, a po zmroku – degustacja alkoholi w barach przy strasburskiej katedrze Notre Dame. Zamierzałam spakować najładniejsze sukienki, zrobić sobie paznokcie, pójść do hotelowego SPA. To miał być nasz babski wypad. Tymczasem rozpościerał się przede mną widok samotnego urlopu, którego – szczerze mówiąc – okropnie się bałam. W ostatnim czasie wolałam przebywać wśród ludzi, bo skutecznie odciągali moją uwagę od syfu, który zagościł w moim życiu. Samotność równała się rozpamiętywaniu, a tego chciałam uniknąć. Z drugiej strony naprawdę łaknęłam wyjazdu do francuskiej Alzacji, dlatego – chociaż było mi głupio – spytałam:

– Anka… Naprawdę uważasz, że powinnam pojechać tam sama?

Moja przyjaciółka zatrzymała dłoń z długopisem tuż nad kartką i spojrzała na mnie z ukosa.

– Owszem, naprawdę tak uważam.

– A… Wiesz… – wydukałam, kręcąc pasmo włosów wokół palca. – Nie będzie ci przykro?

– Odi… – Westchnęła ponownie. Ewidentnie testowałam jej cierpliwość. – Będzie, ale nie w taki sposób, jaki zapewne zakładasz. Przykro mi, że nie mogę ci towarzyszyć, ale nie poczuję się zdradzona ani nic z tych rzeczy. Dotarło?

Niemrawo przytaknęłam.

– No to może polecę – wymamrotałam i wróciłam do pracy. W końcu transporty same się nie zorganizują, a nie zamierzałam zostawiać Ance całej spedycji na głowie. O ile rzeczywiście zdecyduję się na ten urlop.

Pod koniec dnia Anka wylewnie mnie pożegnała, z góry zakładając, że w poniedziałek nie stawię się w pracy.

– Zadzwoń od razu po wylądowaniu, dobrze? – Przytuliła mnie, kiedy wyszłyśmy z budynku. – Nie pakuj się w żadne kłopoty, chyba że te kłopoty będą miały przyjemny, francuski akcent. Ach, no i pamiętaj o prezerwatywie! Zabezpieczenie to podstawa!

Wybuchnęłam niekontrolowanym śmiechem.

– Czy ty siebie słyszysz? – parsknęłam. – Anka, ja jeszcze nawet nie…