Inne wymiary świata - Marta Choińska-Młynarczyk - E-Book

Inne wymiary świata E-Book

Marta Choińska-Młynarczyk

0,0

Beschreibung

Potęga marzeń bywa silniejsza niż magia. Wakacje oznaczają dla Roin wyjazdy w interesach z kontrahentami ojca. Dziewczyna marzy, by zajmować się archeologią, ale jako córka uznanego prawnika nie ma wyboru, musi przejąć rodzinną schedę. Tak jej się w każdym razie wydaje. Podróż na wyspę Lire zmienia to przekonanie. Heron - partner jej ojca w interesach - szybko załatwia formalności, po czym zabiera dziewczynę na wykopaliska archeologiczne. Okazuje się, że w miejscowości znajdują się szczątki mitycznych olbrzymów, a szarmancki przewodnik bohaterki najwyraźniej zna się na magii... Lektura obowiązkowa dla miłośników twórczości Agnieszki Hałas.

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern

Seitenzahl: 49

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Marta Choińska-Młynarczyk

Inne wymiary świata

 

Saga

Inne wymiary świata

 

Zdjęcie na okładce: Midjourney Redakcja: D.A. Dziedzic

Copyright © 2024 Marta Choińska-Młynarczyk i SAGA Egmont

 

Wszystkie prawa zastrzeżone

 

ISBN: 9788727165820 

 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

 

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

 

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

Inne wymiary świata

Pierwsze, co powitało Roin na wyspie Lire, to upał. Schodząc z pokładu statku, czuła się niczym skazaniec. W przeciwieństwie do swoich znajomych nie miała prawdziwych wakacji. Oni bawili się w najlepsze, odpoczywali i zwiedzali ciekawe zakątki, podczas gdy jej trafiło się wypełnianie formalnych obowiązków w imieniu ojca. Właśnie dlatego, zamiast popijać wino w karczmie i spotykać się z chłopakami, wypłynęła na zachód.

Roin podejrzewała, że ojciec właśnie w ten sposób wyznaczył jej karę za coraz słabsze wyniki na studiach. Dziewczyna żałowała jedynie, że nie próbował nawet posłuchać tego, co do niego mówiła. Nie chciała kończyć prawa, chodzić w todze i załatwiać nudnych spraw jeszcze nudniejszych klientów. Chciała przeżywać przygody, odkrywać tajemnice z przeszłości i spędzać całe dnie na wykopaliskach. Ale poważny Desmond Arqus nawet przez chwilę nie pomyślał o tym, że mogłaby mieć swoje zdanie. Miała iść w jego ślady i kropka. Wszystko dlatego, że była jego jedynym dzieckiem, zobowiązanym do spełniania wszelkich oczekiwań i zachcianek.

– Panienka Arqus?

Roin obejrzała się w stronę człowieka, który wyrósł przy niej jak spod ziemi. Wciąż jeszcze stała nieopodal trapu, zbyt zamyślona, by odnotować jego przybycie. Skinęła głową. Nieznajomy zdjął z głowy brunatny kaszkiet, odsłaniając przerzedzone włosy. Na jego pokrytej zmarszczkami twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech, ujawniający spore braki w uzębieniu.

– Nazywam się Frey Ilva. Pan Staal mnie przysłał. Powóz już czeka.

Dziewczyna została uprzedzona, że ktoś po nią wyjedzie, więc nie zdziwiła się, kiedy Ilva chwycił jej walizkę i pomaszerował dziarskim krokiem w stronę pojazdu. Zachęcił ją, by wsiadła, podczas gdy on zajął się bagażem. Po chwili wdrapał się na kozła i zaciął konie. Dwa gniade ogiery pokłusowały pięknie utwardzoną drogą w głąb wyspy.

Malownicza Lire znajdowała się na końcu Archipelagu Toranosa, który – jak głosiły legendy – liczył sobie ponad pięćset maleńkich fragmentów ziemi rozsianych po lazurowym morzu. Uchodziła za najcieplejszą z wysp i Roin mogła na własnej skórze odczuć, że przynajmniej ta część opowieści była w pełni prawdziwa. Dziewczynę zaskoczyły jednak widoki, które ujrzała, kiedy opuścili Cron, największe miasto tego niewielkiego lądu. Pokryta łagodnymi wzgórzami Lire zachwycała zielenią i licznymi jeziorami. Z gałęzi na gałąź przeskakiwały małpy, a kolorowe ptaki, wystraszone turkotem kół powozu, w popłochu wzbijały się w niebo.

– Podoba się panience? – Frey zerknął na nią przez ramię.

– Bardzo piękne miejsce – przyznała szczerze. Gdyby nie sprowadziły jej tutaj obowiązki i gdyby mogła zabrać ze sobą znajomych, na pewno byłoby jeszcze ciekawiej.

Ilva pokraśniał z dumy i przyspieszył. Powóz skręcił z głównego traktu w węższą uliczkę, a później w kolejną, tak ciasną i rzadko używaną, że gałęzie zwieszały się aż do samej ziemi. Porastające je kwiaty odurzały zapachem, od którego Roin zakręciło się w głowie. Zachwyt na krótką chwilę zmieszał się z obawami, ale szybko odsunęła je od siebie. Jechała do starego znajomego ojca, więc nie mogło jej grozić nic poza mało porywającymi opowiastkami z dawnych czasów.

Wreszcie powóz wtoczył się na wzgórze, gdzie pośród zielonych drzew ukrywała się rezydencja wzniesiona z charakterystycznego dla tych okolic żółto-rudego kamienia. Strzelista niczym kilkusetletnie kościoły, które zawsze budziły zainteresowanie Roin. Wysoko sklepione, łukowate okna i podwójne drzwi trzykrotnie wyższe od dziewczyny robiły ogromne wrażenie. Poczuła się przytłoczona potęgą starych murów.

Ledwie wysiadła z pojazdu, wrota się przed nią otworzyły. Poruszyły się bezszelestnie i, jak się zdawało, bez udziału człowieka. Roin obejrzała się na Freya; ten zdjął jej bagaż i jakby nigdy nic poszedł do środka. Podążyła za nim.

Otulił ją chłodny półmrok, dając ukojenie po dawce ciepła. Drzwi zatrzasnęły się same. Dziewczyna drgnęła z powodu nagłego huku, ale nie obejrzała się w ich stronę, by nie pokazać po sobie wszystkiego, co czuła. Dreszcz, który przebiegł jej po plecach, nie miał nic wspólnego z temperaturą panującą w budynku.

Ilva wspiął się po schodach, więc podążyła za nim. Zaprowadził ją do sypialni, gdzie odstawił bagaż i ze swoim charakterystycznym, niepewnym uśmiechem stwierdził:

– Proszę się czuć jak u siebie i odpocząć, panienko. Pan Staal wróci wieczorem i będziecie mogli omówić swoje sprawy.

– Dokąd poszedł?

– Wyjechał skontrolować włości. Gdyby panienka czegoś potrzebowała, ja i moja żona Maerill jesteśmy do dyspozycji.

Roin podziękowała mu skinieniem głowy. Chwilę później została sama. Rozejrzała się po sypialni. Podobnie jak wszystko w tym budynku była wysoka i pełna przepychu. Dziewczyna odnosiła wrażenie, że rodzina Staalów miała prawdziwą manię wielkości, skoro zbudowała rezydencję w tak nietypowy sposób.

Podróż statkiem, mimo że trwała ponad tydzień, nie była uciążliwa. Roin nie czuła potrzeby długiego odpoczynku. Odświeżona i przebrana wyszła z sypialni, zaciekawiona zarówno budynkiem, jak i jego okolicą. Zgodnie z jej przewidywaniami na piętrze, na którym mieściły się sypialnie, nie było nikogo. Przeszła przez nie bez większego zainteresowania. Nie spodziewała się tam niczego niezwykłego.

Znacznie bardziej zaciekawiło ją pomieszczenie na parterze, do którego prowadziły rozsuwane drzwi. Ktoś nie zamknął ich uważnie, więc przez szparę między dwoma skrzydłami dostrzegła rozległą salę, która najbardziej przypominała pokój muzealny. Ostrożnie przesunęła drzwi i wślizgnęła się do środka, mając wrażenie, że mimo zachęt, aby czuła się swobodnie, dopuszcza się świętokradztwa.

Pokój wypełniały gabloty, w których znajdowały się ogromne ludzkie kości. Ich wielkość sugerowała, że ludzie ci, gdy jeszcze żyli, byli przynajmniej dwukrotnie wyżsi od Roin i znanych jej osób. Przyjrzała się im z fascynacją. Słyszała kiedyś o rasie olbrzymów, która wyginęła setki lat wcześniej, nigdy jednak nie znalazła tak namacalnego dowodu ich istnienia.

W kolejnych gablotach dziewczyna odkryła osobiste drobiazgi, pamiątki, broń i biżuterię. Każdy z przedmiotów rozmiarami przekraczał te znane jej z czasów współczesnych. Na uwagę zasługiwała szczegółowość wykonania, a także nietypowe materiały wykorzystane w wykończeniach. Metalu pełnego przeplatających się jaśniejszych i ciemniejszych linii, a także niesamowicie pięknego, zielonkawo-niebieskiego kamienia Roin nie znała.

Uwagę dziewczyny najbardziej przykuł jednak mlecznobiały klejnot, umieszczony w gablocie na środku. Wielkości jej dłoni, pełen ostrych końców i prostych płaszczyzn. Zdawał się pochłaniać blask popołudniowego słońca, który wlewał się do pomieszczenia przez wysokie okna. Promienie budziły w nim wewnętrzne refleksy, ale nie uciekały na zewnątrz, jak bywało zazwyczaj. Roin widziała w swoim życiu wiele kamieni szlachetnych, ale ten wydał się jej najpiękniejszy z nich wszystkich.

– Widzę, że trafiła pani do najciekawszego pokoju.

Dziewczyna odwróciła się gwałtownie w stronę głosu, jakby została przyłapana na przestępstwie. Nie spodziewała się, że właściciel rezydencji zdąży wrócić, nim ona zakończy zwiedzanie. Uśmiechnęła się niepewnie na widok jego poważnej miny. Mimo wcześniejszych zapewnień Freya, że może zachowywać się swobodnie, poczuła się jak intruz, który wtargnął do sanktuarium.

– Heron Staal – przedstawił się, postępując o kilka kroków.

– Roin Arqus.

Uścisnęli sobie dłonie. Staal był młodszy, niż dziewczyna się spodziewała. Z całą pewnością nie wyglądał na więcej niż trzydzieści lat. Opalona skóra sugerowała, że wiele czasu spędzał na świeżym powietrzu. Miał przenikliwe niebieskie oczy, których przez długi czas od niej nie odrywał. Czarne włosy ułożył w modną fryzurę: na górze były dłuższe i zaczesane do tyłu, po bokach krótsze, co nadawało jego twarzy jeszcze ostrzejszego wyglądu. Wizerunku dopełniały krótka broda oraz jasny garnitur.