Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Czy warto ukrywać swoją prawdziwą tożsamość, by bezkonfliktowo funkcjonować w świecie? Tajemnicza siła Ghardhur zamienia ludzi w krwiożercze bestie. Przypadłość rozlewa się po kontynentach w niekontrolowany sposób. Kai Oshiro pracuje w służbach, których celem jest opanowanie zarazy i unieszkodliwianie "odmieńców". Rozmowy ze schwytanymi idą mu całkiem nieźle - w końcu sam jest jednym z nich, nauczył się jednak hamować swoje zapędy. Im dłużej żyje jednak w stanie permanentnej samokontroli, tym silniej uświadamia sobie, że jego sytuacja nie różni się zbytnio od losu osadzonych za kratkami odmieńców. Czy da w końcu upust swoim żądzom? A może uda mu się oszukać Ghardhur? Druga część trylogii "Łowca" zachwyci miłośników filmu "Epidemia strachu" Stevena Soderbergha.
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 352
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Marta Choińska-Młynarczyk
Saga
Ghardhur. Łowca tom 2
Redakcja: Alicja Szalsja-Radomska
Zdjęcie na okładce: Midjourney
Copyright © 2024 Marta Choińska-Młynarczyk i SAGA Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788727171470
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
Monice, Alicji i Piotrowi – za ogromną wiarę i wsparcie podczas całego procesu twórczego.
Amerykańska armia w Stuttgarcie posiadała cały szereg budynków, których Kai nawet nie potrafiłby wymienić. Wiedział, że żołnierze mieszkali tutaj wraz z rodzinami, posiadali swoją własną klinikę, a ich dzieci szkołę. Zdawał sobie także sprawę z istnienia sztabu generalnego, który zarządzał funkcjonowaniem amerykańskich żołnierzy w aż pięćdziesięciu jeden krajach Europy i Afryki. Tak naprawdę nie miało dla niego znaczenia, do kogo się tutaj udawał. Po prostu czuł się nieswojo.
Amerykanie patrzyli na niego zaciekawieni, kiedy przemierzał teren ich bazy pod obstawą dwóch młodych żołnierzy. Nie było istotne, jaki kolor skóry mieli ci, którzy przebywali w USAG – Kai był dla nich po prostu inny, obcy i w mniemaniu większości niechciany. Na samą myśl o tym, że w Japonii znajdował się podobny, albo nawet większy kontyngent, czuł nieprzyjemne spięcie.
Wiedział jednak, że wiele osób nie zgodziłoby się z jego poglądami. Mogli nawet cieszyć się z obecności takich sąsiadów, udzielających wsparcia w miarę potrzeb i dających pracę niemieckim czy japońskim cywilom. Nie chcąc się wyróżniać, postarał się wyglądać tak neutralnie, jak tylko potrafił.
Wreszcie stanął przed obliczem człowieka, który odpowiadał za pojmanego łowcę. Mężczyzna miał około czterdziestu lat, krótko przystrzyżone jasne włosy i gładko ogoloną twarz. Nosił na sobie mundur polowy, którego stopień, pomimo iż wyraźnie widoczny na piersi i rękawie, byłby dla Kaia zagadką, gdyby nie uprzedzono go, z kim będzie miał do czynienia.
– Witamy, doktorze Oshiro. Kapitan Jack Brown – przywitał się uprzejmie i wskazał pobliskie miejsce. – Proszę usiąść. Cieszymy się, że dotarł pan do nas w dobrym zdrowiu.
– Ja także – zapewnił Kai bez wahania. Uśmiechnął się lekko na myśl o tym, iż Amerykaninowi nawet przez myśl nie przeszło, że mogliby rozmawiać w innym języku niż angielski. – Zechce mi pan opowiedzieć ze szczegółami o tym, jak ujęliście tego odmieńca, którego mam zobaczyć?
– Na pewno pan wie, że wspomagamy niemiecką policję i siły zbrojne w eliminacji tych stworzeń. Podczas jednego z takich patrolów nasi chłopcy spotkali odmieńca, który walczył z innymi odmieńcami. Poddał się natychmiast, kiedy do niego wymierzyli, dzięki czemu trafił do naszej bazy żywy. Nie zawsze jest taki opanowany, ale o ile coś szczególnego go nie rozdrażni, potrafi trzymać swoje żądze na wodzy.
– Co do tej pory powiedział?
– Nic szczególnego – westchnął Brown ze smutkiem. – Przez większość czasu odmawia udzielania odpowiedzi.
– I dlatego mnie wytypowano do rozmowy z nim – dopowiedział Kai z przekąsem.
– Zaczęliśmy od lokalnej niemieckiej policji, ale to nic nie dało. To oni skontaktowali nas z pańskim przełożonym.
Oshiro przytaknął, nie chcąc dawać żadnych gwarancji względem swojej skuteczności. Łowca musiał mieć powody, by uparcie milczeć, więc lekarz spodziewał się, że jego narodowość niczego nie zmieni. Prędzej podobieństwo losu mogło zaważyć na decyzji nieznajomego. Choć z równym prawdopodobieństwem mógł spróbować zabić Kaia jak Martina.
– Powinienem wiedzieć coś jeszcze? – upewnił się.
– Niestety mieliśmy w naszej bazie przypadki przemian – mruknął Brown. – Jeśli będzie pan chciał jakoś się z nimi zapoznać, poproszę naszego lekarza o rozmowę.
– Z chęcią. Czy to osoby, które miały kontakt z tym ujętym odmieńcem?
– Niektóre, ale wiele też było spoza wąskiego kręgu, który może się z nim widywać. Myślę, że jego obecność niewiele zmieniła.
– Rozumiem. A ile osób na co dzień widuje się z ujętym?
– Tylko obsługa, która dostarcza mu jedzenie i zapewnia podstawowe warunki do życia. Można ich policzyć na palcach.
– Zaatakował kogoś z nich?
– Jeden raz – przyznał Brown. – Na szczęście poszkodowany żyje.
Przez głowę Kaia przemknęła myśl, że trafili na wyjątkowo spokojnego łowcę, który musiał doskonale nad sobą panować, skoro nie doszło do większej ilości wypadków. Sam nie był pewien, jak by zareagował na zamknięcie go w wojskowej bazie. Być może, ze względu na swoją niechęć do Amerykanów, byłby znacznie bardziej niebezpieczny.
Przedyskutowawszy jeszcze kilka drobiazgów, zdecydowali się wreszcie odwiedzić odmieńca. Brown tym razem poprowadził osobiście, zapewniając jeszcze, że gdyby tylko Kai potrzebował pomocy, będzie w pobliżu. Oshiro uprzejmie podziękował, choć podejrzewał, że sam miał teraz na sumieniu znacznie więcej istot niż kapitan.
Lekarz wyczuł łowcę już z daleka. Kiedy się do niego zbliżali, powoli narastało w nim napięcie, które rozbudziło ulepszone zmysły. Mógł dzięki temu dokładnie przyjrzeć się zarówno towarzyszącemu mu Brownowi, jak również otoczeniu czy mijanym żołnierzom. Wszędzie wokół siebie wyczuwał świeżą, tętniącą krew. Wystarczyłaby chwila nieuwagi, aby poddać się pragnieniu. Ta wizja była dla niego podejrzanie kusząca.
Pomieszczenia przeznaczone dla odmieńca znajdowały się w takim zakątku bazy, aby dostęp do nich był jak najbardziej utrudniony dla niepowołanych osób. Kiedy Brown z ostrożnością otwierał mocne drzwi, Kai spiął się cały i przygotował na każdą ewentualność, łącznie z natychmiastowym unikiem.
Odmieniec jednak nie zaatakował. Czekał w głębi pomieszczenia oparty o ścianę, z luźno opuszczonymi rękami. Był odrobinę niższy od Kaia i młodszy o dobre dziesięć lat. Jego lśniące, czarne włosy zostały przycięte w taki sposób, że lekko opadały na jedną stronę. Nosił na sobie koszulkę w kolorze khaki, być może otrzymaną od żołnierzy, która odsłaniała tatuaże pokrywające ramiona. Stroju dopełniały jasne dżinsy z kilkoma fantazyjnymi przetarciami i sportowe buty.
– Mam tu może jednak zostać, doktorze? Dla bezpieczeństwa? – upewnił się kapitan, wodząc wzrokiem od jednego do drugiego mężczyzny, gdy mierzyli się spojrzeniami.
– Nie trzeba, dziękuję. Poradzę sobie – zapewnił Kai.
– Jak pan sobie życzy. W razie potrzeby proszę się nie wahać i strzelać.
– Ufam, że to nie będzie konieczne.
Brown zawahał się, najwyraźniej mając inne zdanie, kiedy widział lekki uśmieszek, malujący się na twarzy młodszego Japończyka. W końcu jednak wyszedł, a Oshiro zamknął drzwi, nie chcąc, by ktokolwiek do nich zaglądał. Rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym znajdowały się wyłącznie podstawowe sprzęty, po czym skoncentrował wzrok na łowcy. Instynkt podpowiadał mu, że najlepiej byłoby natychmiast pozbyć się konkurenta i nie wątpił, że jego rozmówca myślał o tym samym.
– Oshiro Kai – przedstawił się tak, jak zazwyczaj nie robił w Niemczech. – Porozmawiamy? – dodał, ignorują pragnienie. Czuł się nieswojo, po raz pierwszy od wielu lat używając japońskiego.
– Tanaka Daisuke – mruknął chłopak, po czym wskazał krzesła przy stoliku. – Skoro musimy, proszę usiąść.
Zajęli miejsca naprzeciwko siebie. Bliskość innego łowcy z minuty na minutę potęgowała pragnienie. W błądzących z góry na dół po sylwetce lekarza oczach Daisuke dało się dostrzec ten sam dziki i głodny wyraz, który pojawił się u Martiny. Jednak Tanaka potrafił doskonale nad sobą panować i skrzyżowawszy ręce na piersi, zrobił pytającą minę.
– Sprowadzili pana specjalnie dla mnie? Powinienem czuć się zaszczycony?
– Darujmy sobie zaszczyty – odparł Kai. – Oczekuję tylko kilku odpowiedzi.
– A co ja będę z tego miał?
– Dużo zależy od tego, jak bardzo będą wyczerpujące.
– Mam propozycję – rzucił natychmiast młody człowiek. – Chciałbym tylko jednego. Wolności. Da się ją załatwić?
– Nie mogę tego panu obiecać – przyznał szczerze Oshiro. – Pańska wolność absolutnie nie zależy ode mnie. Jednak odpowiedzi na moje pytania mogą sprawić, że jej odzyskanie będzie bardziej prawdopodobne.
Młody Japończyk pochylił się niespodziewanie do przodu i oparł ręce o blat stolika. Napięte mięśnie jego ramion wyraźnie zarysowały się pod koszulką, aż lekarz pomyślał, że jego rozmówca wymownie próbuje mu zasugerować, kto wygra ewentualne starcie. Kai wciąż jednak siedział spokojnie, odchylony na oparciu, mierząc spojrzeniem Tanakę.
– Pan chodzi sobie tutaj całkiem wolny. Swobodny, zadowolony i szanowany – wypomniał dobitnym tonem Daisuke. – Ja siedzę od ośmiu dni w tym samym, niemal pustym pokoju z łazienką, w której ledwie mogę się obrócić. Dostaję posiłki od osób, które najchętniej naplułyby mi do talerza. Nawet jedna to zrobiła. Prawie zdechła.
Kai skinął głową, odnotowując w pamięci to małe wydarzenie, którym nie zamierzał dzielić się z nikim innym. Najpewniej, gdyby jego potraktowano w taki sposób, także zareagowałby wściekłością. Jak już się przekonał, furia u łowcy nie mogła skończyć się dobrze, jeśli miał przed sobą potencjalną ofiarę, która wywołała gniew.
– I teraz pan mówi mi, że mam tak po prostu się panu wyspowiadać, a potem dalej będę tu siedział? A pan będzie jeszcze bardziej szanowany? – zakpił Tanaka. – Może lepiej powiem im, że pan także jest łowcą.
– Nie uwierzą panu – odpowiedział spokojnie Kai. – Nie ma pan dowodów, które by to potwierdzały. I nie będzie pan ich miał.
– Mogę zmusić pana do walki. Przemieni się pan.
– Zastrzelę pana, jeśli pan spróbuje – ostrzegł lekarz i przypomniał: – Mam na to pozwolenie zarówno od mojego przełożonego, jak i od Amerykanina.
– Cholerny sługus! – parsknął Tanaka i gwałtownie opadł na oparcie swojego krzesła. – Może pan zapomnieć o jakichkolwiek odpowiedziach!
– Rozumiem pańską złość – westchnął Oshiro. Uświadomił sobie w tym momencie, że rzeczywiście potrafił postawić się w sytuacji drugiego łowcy, co sprawiło, że jednocześnie poczuł się swobodniej podczas tej rozmowy. – Ale zdradzę coś panu: moja wolność skończy się w chwili, w której przestanę być przydatny. Dopóki jednak jestem, są osoby, które z chęcią wysłuchają mojej opinii. Mogę przedstawić pana w dobrym świetle albo w złym. I chociaż nie zagwarantuję panu wolności, dobra opinia może się do niej przyczynić. Zwłaszcza jeśli pewnego dnia trafi na przykład do ambasady albo kogoś innego, kto będzie zajmował się tą sprawą.
– To ma być dla mnie pocieszające czy zachęcające?
– Zachęcające. Nie jestem typem osoby, która kogoś pociesza.
– Ani kimś, kto się za mną gdziekolwiek wstawi, tak?
– To zależy od pańskiego zachowania.
Tanaka przewrócił oczami, wyraźnie niezadowolony z tej odpowiedzi. Zacisnął na chwilę pięści, potem rozprostował dłonie, aż wreszcie wstał z krzesła i przeszedł się kilkakrotnie po pokoju. Pomimo wyraźnego rozdrażnienia sytuacją, wciąż potrafił nad sobą zapanować, ponieważ żaden szczegół jego wyglądu nie wskazywał na przemianę. W pewien sposób Kai czuł wobec niego podziw.
Nagle młody mężczyzna podszedł bliżej i oparł się o stół, uderzając o niego najpierw mocno ręką. Oshiro musiał włożyć nieco wysiłku w to, by się nie odsunąć, zwiększając strefę własnego komfortu. Nie chciał jednak, aby drugi łowca odebrał to jako swoje zwycięstwo, więc pomimo irytacji siedział tam, gdzie wcześniej, mierząc Daisuke chłodnym wzrokiem.
– Ten pokaz nie sprawi, że cokolwiek się zmieni – przypomniał surowo.
– Nic nie sprawi, że cokolwiek się zmieni – burknął Tanaka. – I wie pan co? Pańska dobra opinia gówno da. Nikt niczego nie zrobi, nie będę wolny, nie wrócę do domu. Tylko pan będzie wolny, a jak coś panu powiem, to jeszcze przyczynię się do tego, że będzie pan miał coraz lepszą pozycję. Moim kosztem – podkreślił dobitnie, pochylając się bliżej lekarza.
– Nie robię niczego pańskim kosztem. Wypełniam tylko narzucony na mnie obowiązek.
– Pański obowiązek mnie pogrąży.
– Nie musi. Niech pan przestanie zachowywać się tak, jakby cały świat był przeciwko panu. Współpraca może pomóc.
– Pan w to naprawdę wierzy? Jesteśmy potworami, sami ze sobą nie potrafimy współpracować, a co dopiero z ludźmi.
– To nie musi tak wyglądać – zauważył cicho Kai. – Spotkałem kiedyś dwójkę łowców, którzy współpracowali, a nawet myślę, że byli razem.
– Przestali?
– Jedno z nich nie żyje.
– Dlaczego?
– Nieszczęśliwie zginęło.
Tanaka zaśmiał się cicho i złowieszczo, słysząc takie sformułowanie. W jego oczach Oshiro widział rosnącą żądzę krwi, kiedy będąc tak blisko, wpatrywał się uważnie w krtań lekarza. Kai także miał ochotę odszukać tętnicę na jego szyi i wyszarpnąć ciało, uwalniając krew. Zamiast tego zapytał jednak:
– Porozmawiamy w końcu na spokojnie? Tak naprawdę nie ma pan nic do stracenia. W najlepszym przypadku panu pomogę, w najgorszym pozostanie pan w tej bazie na takich samych warunkach jak teraz.
– Mogę jeszcze zarobić kulę w łeb. Albo kilka.
– To się zdarzy na pewno, jeśli kogoś pan ponownie zaatakuje.
– Należało mu się – podkreślił Daisuke, a Kai powoli skinął głową, wciąż nie spuszczając go z oka. Najwyraźniej zadowolił tym młodszego mężczyznę, bo w końcu się odsunął. – Uważa pan, że nic nie stracę i powinienem gadać? – zapytał. – Dobrze. Ale pod jednym warunkiem – podkreślił.
– Jakim?
– Odpowiadam tylko na tyle pytań, na ile mi się spodoba. A po wszystkim da mi pan krew, skoro nie może dać wolności. Jestem cholernie spragniony.
– Załatwię to.
Tanaka nabrał głęboko powietrze w płuca i wypuścił z przeciągłym westchnieniem. Zajął ponownie swoje miejsce i w jednej chwili z nerwowego człowieka, będącego na skraju przemiany, przeistoczył się w osobę tak opanowaną, jakby nigdy nic nie mogło go wzruszyć. Kai odnotował to w pamięci i jeszcze raz zlustrował go wzrokiem. W końcu zapytał:
– Kiedy się pan przemienił?
– Na początku tego szaleństwa, w nocy. Nie do końca pamiętam początki, po prostu w pewnej chwili ocknąłem się na ulicy, ubabrany we krwi, złakniony, a wokół leżało kilku odmieńców. Tych słabszych od nas.
– I co pan potem zrobił?
– Poddałem się temu. Nie umiałem przestać zabijać.
– A jednak teraz wygląda pan na kogoś, kto świetnie nad sobą panuje. Co się zmieniło?
Po twarzy Daisuke przemknął cień, który na kilka długich sekund całkowicie wymazał z niej udawany spokój. Japończyk ponownie splótł ramiona na piersi, co wydało się teraz lekarzowi obronnym gestem. Spuścił głowę i przez chwilę wpatrywał się w swoje kolana, nim wreszcie mruknął:
– Otrzeźwiło mnie, jak zabiłem kogoś, kogo nie chciałem zabijać.
– Kogo?
– Nic panu do tego! – sprzeciwił się natychmiast Tanaka, łypiąc spode łba na Oshiro.
– Kogo? – nacisnął Kai. – Nie powtórzę tego nikomu. Chcę tylko zrozumieć. Zresztą też nie mam czystego sumienia – westchnął, decydując, że odrobina szczerości w tym przypadku może mu pomóc nawiązać lepszy kontakt z drugim łowcą. – Z pierwszej nocy nie pamiętam ani sekundy, dopóki nie wróciłem do ludzkiej natury. Nie wiem, kogo zabiłem. Potem było jeszcze paru ludzi.
Mówiąc to, Oshiro uświadomił sobie, że był zupełnie bezkarny, a stan ten w pełni mu odpowiadał. Czuł się dobrze, mogąc zdecydować o tym, kto przeżyje, a kto nie. Wyrzuty sumienia odeszły w zapomnienie, a cienie osób, które zginęły z jego ręki, stały się nieistotnymi elementami przeszłości. Nie chciał zabijać kolejnych ludzi, ale wiedział, że pewnego dnia może się zdarzyć, że znowu to zrobi – i wcale nie czuł się z tym źle.
Gdy myślał o zabijanych odmieńcach, nie uważał się za kogoś, kto wypełnia świętą misję, jak postrzegała to Martina. Wręcz przeciwnie, nie chciał grać według zasad Ghardhur, udowadniając, że jest idealny do spełnienia jego zachcianek. Nie chciał być tym, który posprząta mniej udane elementy.
Skoro już musiał grać w grę ze śmiercią, chciał być w niej tym, który rozdaje karty i niweczy plany potężniejszego od siebie. Jeśli zatem wróg chciał mieć więcej odmieńców, Kai zamierzał skutecznie zmniejszać ich liczbę, czy to zabijając istniejących, czy chroniąc tych, którzy byli o krok od przemiany.
– Ale nie zabił pan kogoś, kto był dla pana ważny – mruknął niespodziewanie Daisuke po długiej chwili milczenia.
– Nie. Nie zabiłem – przyznał, choć w głowie kołatała mu myśl, że osób naprawdę ważnych w jego życiu po prostu nie było teraz zbyt wiele.
– A ja tak. Dziewczynę. Kiedy o tym myślę, sam uważam, że nie zasługuję na nic więcej niż ta cholerna cela albo kula w łeb. Potem za każdym razem włącza się tryb łowca i pragnę wolności. Pragnę jeszcze raz poczuć smak krwi i adrenalinę podczas polowania, mimo że mogę znowu skrzywdzić kogoś, na kim mi zależy. Nie umiem przestać myśleć o krwi osób, które są mi bliskie.
– Rozumiem. Chciałem kiedyś rzucić się na kolegę – przyznał Kai. – Za każdym razem, kiedy widzę jego córkę, rozważam, jak mogłaby smakować jej krew. Mam znajomą, u której podczas spotkań szukam wzrokiem tętnicy i czuję się odurzony jej zapachem. Ale to daje się kontrolować.
– U mnie się nie dało. Nie wtedy, gdy poszliśmy do łóżka.
Tanaka urwał i zwiesił głowę, a Oshiro powoli przytaknął. Nie był w stanie ocenić, co zrobiłby na jego miejscu. Nie wiedział, gdzie kończyła się jego własna samokontrola i co było w stanie ją złamać oprócz wizji. Co więcej, wcale nie chciał tego sprawdzać.
– W każdym razie – podjął cicho Daisuke – po tym, co się stało, odwołałem lot do Japonii. Mieliśmy tam wrócić oboje, ale… nie umiałbym spojrzeć w oczy jej rodzicom. Ani swoim.
– Od jakiegoś czasu już nie ma lotów do Japonii – zwrócił mu uwagę Kai.
– Tak, to było wcześniej. Teraz nawet jakbym chciał, nie mam jak wrócić.
– I przez cały ten czas wciąż pan zabijał.
– Po jej śmierci tylko odmieńców. Nie potrafiłem przestać polować, a skoro tak… chciałem zabijać to, co jest podobne do mnie.
Milczeli. Kai widział w młodym łowcy pewne podobieństwo do siebie, choć ich motywy i doświadczenia nie były tożsame. Jednak obaj chcieli utrudnić działania Ghardhur. Współpraca z nim na pewno byłaby owocna, pytanie brzmiało, czy mógł mu zaufać i czy miał jakiekolwiek możliwości, by wpłynąć na jego uwolnienie. W końcu, jak zapewniał Wolf, Amerykanie wcale nie chcieli go wypuścić.
– Powie im pan o tym? – zapytał Daisuke. – Chcę znać prawdę.
– Nie o pańskiej dziewczynie. Nie jest im to potrzebne do niczego.
– Więc o czym?
– O tym, co teraz mi pan powie – zapowiedział Oshiro. Sięgnął po przygotowaną dla nich obu wodę i zapytał: – Rozmawiał pan z Ghardhur? Czy cokolwiek do pana powiedział osobiście, a jeśli tak, to co?
– Nigdy z nim bezpośrednio. Słyszę głosy, ale są splątane. Nie ma tam nikogo szczególnego. Zadają mi głównie głupie pytania, namawiają do czegoś, kuszą. Nie są kimś, z kim można dyskutować. Jeśli jest wśród nich głos Ghardhur, to nawet nie wiem, jak go pośród nich poznać.
– Niech mi pan o nich opowie jak najwięcej.
Daisuke skinął głową i zaczął opowieść o dobrze znanym Kaiowi chórze. Dzięki temu Oshiro mógł się przekonać, że jedynie niewielka ilość wypowiedzi powtarzała się w ich przypadku. Głosy dopasowywały się do indywidualnych myśli i przeżyć, co natychmiast wzbudziło jego większą ciekawość. Niestety, do głębszych porównań brakowało mu informacji od Martiny albo jakiegoś innego, trzeciego łowcy.
– A wizje? – zagadnął z kolei lekarz, gdy skończyli pierwszy temat. – Doświadcza ich pan?
– Miałem tylko jedną. Wydawało mi się, że jestem w starej, zniszczonej świątyni. Europejskiej. Okolica prezentowała się, jakby przeszło przez nią tornado. Wokół mnie leżało wiele nagich ciał, które napawały mnie obrzydzeniem.
Oshiro skinął głową, wyobrażając sobie doskonale tę scenerię, którą znał z własnych doświadczeń. Pamiętał, że jego wizje miewały nawet zapach, ale nie był to szczegół, o który chciałby dopytywać. Przymknął oczy, by lepiej wczuć się w sytuację młodszego łowcy, gdy kontynuował:
– Na końcu ruin czekał człowiek, który skojarzył mi się z jakimś średniowiecznym kapłanem. Sam w sobie był dość odpychający, ale miał w rękach świeże, bijące serce, które ociekało krwią. Wyrwałem mu je i łapczywie wysączyłem, a on podał mi kolejne. Robił to aż do chwili, w której usłyszałem „Ręce do gór”. Potem się okazało, że tak naprawdę zagryzłem kilku odmieńców.
– Wszystkie mają zatem podobny wydźwięk – podsumował Kai.
– Miał ich pan więcej?
– Tak, kilka. Żałuję, że nie mam większej ilości informacji, by coś jeszcze z nich wyciągnąć. No nic, trudno – westchnął tylko. – Została nam jeszcze z ważnych spraw kwestia samych odmieńców. Ile ich rodzajów pan zna, oczywiście poza nami?
– Powiedziałbym, że trzy. Te zwykłe, te ślepe i dzieci. Mimo że one nie wyglądają na odmieńców, są jakimś ich rodzajem. Ale najbardziej irytują mnie ślepe.
– Czuję podobnie – zgodził się Oshiro. – Może je pan wszystkie dla mnie krótko scharakteryzować? Chciałbym wiedzieć, czy zauważył pan coś więcej niż ja.
Daisuke powrócił do tematu, który nie tak dawno temu lekarz poruszył z Ulrike. Jego spostrzeżenia nie odbiegały od już wcześniej ustalonych prawidłowości. Jedyna nowa obserwacja, jaką mógł dodać do wiedzy lekarza, dotyczyła ślepców. Według Tanaki powstawali tylko, jeśli w okolicy pojawiła się już wcześniej określona liczba zwykłych odmieńców.
Z jego słów wynikało także, że żadna ze spotkanych dotychczas istot nie próbowała z nim rozmawiać. Nikt nie klękał, nie błagał o śmierć, ani nie robił niczego, co zdarzało się Kaiowi. Również słowo rhiide nigdy przy nim nie padło. Oshiro nie wspomniał mu o tym fakcie, ale sam nie mógł opędzić się od myśli, że to tylko kolejna drobna cecha, która wyróżnia go nawet na tle łowców.
Dyskutując z Tanaką o szczegółach zachowań odmieńców, Kai poczuł się tak, jakby właśnie wrócił na kilka chwil na studia. Daisuke był trochę jak młodszy kolega, który – choć miał pod wieloma względami mniejsze doświadczenia – wciąż mógł poddać trafne spostrzeżenia i wnioski, a jego świeży umysł doskonale uzupełniał myśli starszego. Żałował, że ich spotkanie nastąpiło w tak nietypowych i niesprzyjających okolicznościach.
Coraz bardziej ożywioną dyskusję przerwały im zbliżające się do drzwi kroki Browna. Kapitan otworzył bezceremonialnie i zajrzał do środka z ciekawością. Gdy zobaczył, że obaj mężczyźni wciąż żyją, mają się dobrze i siedzą spokojnie przy stole, odetchnął z ulgą.
– Już się martwiłem, czy jednak pana nie zagryzł, doktorze – zwrócił się do Kaia.
– Wolę zagraniczną krew niż rodzimą – mruknął z przekąsem Tanaka.
Amerykanin zmierzył go podejrzliwym spojrzeniem, zastanawiając się najpewniej, ile było w tym stwierdzeniu prawdy. Wzruszył w końcu ramionami i rzucił pytające spojrzenie na Oshiro, który ze spokojem siedział na miejscu.
– Ta pańska rozmowa trwa już prawie dwie godziny – uświadomił mu Brown.
– I jeszcze chwilę potrwa. Przecież po to tutaj przybyłem.
– Tak, ale trochę nas to już zaczęło niepokoić. Na pewno nie chce pan przerwy?
– Skądże. W pracy rzadko robię przerwy. Skoro jednak pan tu już przyszedł, chciałbym, aby coś pan dla mnie zrobił.
– Oczywiście, co tylko pan sobie życzy – zapewnił gorliwie kapitan.
– Pańscy żołnierze oddają czasem krew do transfuzji, prawda? Chciałbym, aby choć jeden zechciał tym razem zmienić cel swojego krwiodawstwa.
– Żartuje pan sobie?
– Ależ skąd.
Kai wstał, wypowiadając swoje ostatnie słowa. Chciał przyjrzeć się żołnierzowi z tego samego poziomu, na jakim on się znajdował. Brown zmarszczył czoło i wykrzywił usta w wyrazie obrzydzenia, co spowodowało, że Tanaka uśmiechnął się z odrobiną satysfakcji. Nawet gdy Amerykanin rzucił mu złowrogie spojrzenie, pozostał tak samo rozbawiony. Wreszcie kapitan potrząsnął głową. Zdawało się, że chciał odgonić od niej myśli, które nie dawały mu spokoju i nie pasowały do wyobrażenia o świecie.
– Pan nie powiedział tego na poważnie, prawda? – upewnił się.
– Jestem poważny jak sama śmierć.
Brown skrzywił się jeszcze bardziej, słysząc słowa Oshiro. Przeczesał dłonią krótkie włosy, potem przejechał nią po twarzy, ale świat się dzięki temu nie zmienił i nie wrócił do normalności. Wciąż stał przed obliczem lekarza, który prosił go o porcję krwi dla potwora.
– Dlaczego? – wymruczał. – To ohydne.
– Ale konieczne. On musi żyć, a krew jest do tego niezbędna. Choćby w małych dawkach.
Amerykanin otrząsnął się z obrzydzeniem. Musiał jednak zrozumieć, że Oshiro nie ustąpi, bo wreszcie mruknął, że osobiście się tym zajmie. Daisuke najwyraźniej nie miał nic przeciwko, bo pokiwał głową z pewnym zainteresowaniem. Dopiero kiedy Brown zniknął z pomieszczenia, rzucił pełne wdzięczności spojrzenie Kaiowi.
Nie zdążył się odezwać, bo w tej samej chwili przed oczami ich obu pojawiła się ciemnoczerwona mgła. Napłynęła szybciej, niż mogli się spodziewać, zakrywając całkowicie otoczenie. W uszach rozległ się hałas, ale nie przypominał szumu czy splątanych głosów. Był jazgotem i wyciem, które przyprawiały o rozsadzający ból głowy.
Oshiro rozejrzał się z zaciekawieniem, kiedy rzeczywistość zmieniła się w kolejną wizję. Znajdował się w starym domu, ze ścian którego zwisały smętnie resztki postrzępionych tapet. Napuchnięte deski podłogi powyginały się i wybrzuszyły, ukazując duże, ciemne szpary, z których sączył się zgniły zapach. Powietrze wokół było ciężkie i zatęchłe, zdawało się wręcz osiadać lepką warstwą na skórze.
Pomieszczenie, które widział, najpewniej było kiedyś gabinetem. Pod ścianami czekały jeszcze pojedyncze zbutwiałe regały pełne zawilgoconych książek. Gdy podszedł, by przyjrzeć się ich grzbietom, zobaczył na nich japońskie tytuły. Większość z nich znał. Na półce, przy której się znalazł, było także niewielkie czarno-białe zdjęcie w srebrnej ramce. Podniósł je, by obejrzeć dokładniej. Pomimo iż na fotografii widniały brunatne plamy, wciąż dało się zobaczyć tam dwie uśmiechnięte twarze. Uwiecznione na obrazku japońskie kobiety miały stroje sprzed dobrych stu lat i siedziały na niewielkiej kanapie tuż obok siebie, w miejscu, które najpewniej było studiem fotograficznym.
W tym momencie Oshiro usłyszał za sobą wściekły pomruk. Obejrzał się, mając wrażenie, że robi to w zwolnionym tempie. Tanaka wyszczerzył dziko zęby, a w jego oczach pojawiła się żądza mordu. Zbliżał się w szybkich, długich krokach. Kai nie zdążył odskoczyć i młody łowca przyparł go plecami do regału. Jedną dłoń zacisnął na szyi lekarza, podczas gdy drugą wyrwał mu fotografię z ręki.
– Niech mnie pan wypuści z tej wizji! – zażądał, jakby to Kai ją na niego sprowadził.
– Sam w niej tkwię wbrew woli. To pański dom? – odgadł Oshiro. Jego głos był słaby, kiedy gardło nieprzyjemnie kurczyło się pod naciskiem ręki. Na razie jednak nie próbował uwolnić się za pomocą własnej siły.
– Nie! To przeklęty dom. Przeklęty, jak my obaj!
Daisuke zacisnął mocniej palce, więc Oshiro postanowił jednak powstrzymać go przed dalszymi działaniami. Spróbował go odepchnąć, ale napór łowcy był zbyt duży, a trudność w złapaniu oddechu zaczynała dawać mu się we znaki. Krew szumiała w głowie i paliła twarz, nie znajdując swobodnego przepływu. Płuca boleśnie się skurczyły, nie mając wystarczającej ilości powietrza.
Uznawszy, że rozwieraniem palców przeciwnika niewiele wskóra, Kai zacisnął pięść i uderzył go w splot słoneczny. Tanaka w jednej chwili zgiął się w pół, osłaniając obolałe miejsce i próbując złapać oddech. Oshiro odsunął się od regałów, by przeciwnik nie mógł go ponownie przy nich uwięzić. Jednym zerknięciem ocenił, że Daisuke zaraz dojdzie do siebie, więc przygotował się na kolejny atak.
Niespodziewany łoskot zwrócił uwagę ich obu. Ściana po prawej stronie runęła, a do środka wdarło się kilkanaście bladych ciał zmarłych. Jak zawsze były nagie, a ich rozszarpane gardła odsłaniały kręgi szyjne. Każdemu z nich wyłupiono także oczy, co sprawiło, że w twarzach pozostały mroczne otwory z zakrzepłą krwią.
Oshiro sięgnął po pistolet, ale pod marynarką nie znalazł kabury ani broni. Zaklął cicho i zerknął na Tanakę, który wpatrywał się z niedowierzaniem w zmarłych. Ich japońskie rysy, a także powoli pojawiający się na twarzy łowcy wyraz rozpaczy, nie pozostawiały wątpliwości, iż widział swoich bliskich lub znajomych.
Kai podszedł bliżej Daisuke, ignorując coraz silniejsze pragnienie zabicia go. Wiedział, że młodszy mężczyzna może ponownie zaatakować, ale był też świadom, że Ghardhur po raz kolejny z nimi pogrywa. Zbliżające się ku nim zwłoki, choć wydawały się rzeczywiste, najpewniej w ogóle nie istniały.
– Tanaka – zwrócił jego uwagę. – Niech się pan opanuje. Potrafi pan trzymać na wodzy żądze, więc niech pan da z siebie wszystko.
– To pańska wina. To wszystko pańska wina! – warknął w odpowiedzi łowca.
Twarze zmarłych zwróciły się ku Daisuke, co wywołało jego pełen udręki jęk. Oshiro nie potrafił ocenić, czy był teraz bliższy rzucenia się ponownie do walki, czy raczej pogrążenia w cierpieniu. To, co Tanaka słyszał w swojej głowie, musiało wzbudzić w nim nieopisany ból, bo niespodziewanie docisnął ręce do skroni. Nie wydawało się, by w czymkolwiek mu to pomogło.
Zmarli posuwali się ku nim krok za krokiem, chwiejąc lekko i przekrzywiając nienaturalnie głowy. Do wyrwy w ścianie powoli zbliżali się kolejni, wyłaniając z mroku przeklętego domu. Wśród tych, którzy należeli do drugiej fali, Kai zobaczył doskonale znane sobie twarze. Nawet z pustymi oczodołami i smugami roztartej krwi na policzkach były takie, jak je zapamiętał.
Pierwsza przyszła matka. Jej jasne włosy przeplatane siwizną były skołtunione, co nigdy nie zdarzało się za życia. Skóra obwisła, przez co twarz wydawała się starsza, niż była w chwili śmierci, a ciało wymizerowane.
Tuż obok niej był ojciec, z charakterystycznymi, gęstymi włosami, choć przybrały już biały kolor. Miał wychudzone ciało, w którym wyraźnie rysowały się kości. Wystające obojczyki i żebra nie były czymś, co Kai pamiętałby z przeszłości, ale nie potrafił ocenić, ile mogło się zmienić przez dziesięć lat. Nie umiał odpowiedzieć także na pytanie, czy to wytwór wyobraźni, czy ojciec naprawdę nie żył.
Trzecią osobą, którą ujrzał lekarz, była jego siostra. Serce zabiło mu szybciej, gdy zlustrował oczami jej wyniszczone ciało. Krótkie, niemal czarne włosy smętnie zwisały wokół oszpeconej przez wizję twarzy. Skórę Ayi przegryzły czerwie, pozostawiając po sobie ohydne dziury na całym ciele. Widok wijących się robaków sprawił, że lekarz poczuł prawdziwą nienawiść do Ghardhur. Ten obraz przelał zbierającą się już od dawna czarę goryczy.
– Wypierdalaj – syknął przez zaciśnięte zęby, starając się nie patrzyć, kogo jeszcze podsunęła wizja. – Wypierdalaj z mojej głowy ze swoimi kłamstwami.
To twoja wina, Kai. Ich cierpienie to twoja wina, odparł mu prześmiewczo damski głos pod czaszką. Był jednym z tych, które wielokrotnie już słyszał, ale tym razem łudząco przypominał głos siostry.
Zamknij się, rozkazał, zaciskając pięści z całej siły. Jeśli Ghardhur chce rozmawiać, niech sam przyjdzie.
Pewnego dnia to ty do niego przyjdziesz, zapewniła kobieta.
Po moim trupie.
Już nim jesteś, zaśmiała się. Jeszcze tylko nie chcesz się do tego przyznać.
Przez tę krótką chwilę rozmowy zmarli otoczyli już Tanakę i Oshiro. Kilkoro z nich wiodło teraz dłońmi po młodszym łowcy, zachęcając go do pójścia za nimi. Byli delikatni i czuli, przekonujący tak bardzo, że postąpił ostrożnie krok w stronę, w którą chcieli go poprowadzić. Udręka wymalowana na jego twarzy była ogromna, jakby na swoich barkach dźwigał teraz całe brzemię świata.
W tym samym momencie zimna dłoń Ayi spoczęła na ręce Kaia. Czuł przesuwające się pod skórą czerwie, kiedy chciała, by dołączył do pochodu. Zamknął oczy, by nie oglądać jej w takim stanie, i wyszarpnął się z jej palców.
– Nie jesteś moją siostrą – powiedział ni to do siebie, ni to do niej.
– Jestem. Ale to, jaka jestem, to twoja wina, Kai – odparła cichym, smutnym tonem. Jej słodki głos budził setki wspomnień, których Oshiro nie chciał teraz przywoływać.
– To wszystko twoja wina – zawtórowali jej rodzice.
– Nie – zaprzeczył krótko i stanowczo, nie zamierzając poddać się uczuciom, które próbowali mu narzucić. – Nie jestem wam niczego winien.
Aya położyła martwe dłonie na jego piersi. Lekarz zerknął na nią przelotnie spod na wpół opuszczonych powiek, po czym odepchnął mocno. Zatoczyła się do tyłu, wpadając na ojca, który jednak bez trudu ją podtrzymał. W pobliżu pozostała już tylko matka, więc Kai łypnął na nią groźnie i warknął ostrzegawczo:
– Nie zbliżaj się do mnie.
Wszyscy zmarli, którzy przybrali twarze członków rodziny lub znajomych, stali w kręgu wokół niego. Oceniali go i potępiali swoją milczącą obecnością. Spojrzał na nich wrogo, powtarzając sobie, że są tylko wytworem wyobraźni. Niestety nie chcieli dzięki temu zniknąć. Bliscy Daisuke także wciąż go osaczali.
Właśnie w tym momencie przez wyrwę w ścianie wszedł Brown. Był jednak inny niż poprzednio. W jego oczach płonęła dzika żądza, a długie, haczykowato zagięte zęby wystawały z na wpół rozwartych ust. W jednej dłoni ściskał ociekające krwią serce, drugą sięgnął do najbliższego zmarłego, którym szarpnął mocno, odrzucając na bok jak szmacianą lalkę. Zlustrował wzrokiem całe pomieszczenie, oceniając, którego z łowców powinien zaatakować najpierw.
Kai odczuł przypływ niepohamowanego pragnienia. Postąpił kilka kroków do przodu, nie potrafiąc zatrzymać własnego ciała. Tanaka odepchnął od siebie dwójkę zmarłych, by także się zbliżyć. Brown wydał się zadowolony i uniósł rękę z sercem do góry, niczym zdobycz, po którą mieli sobie sięgnąć. Lekarz wiedział, że jeśli to zrobią, będzie miał doskonałą okazję do ich zabicia, ale nogi same niosły go do przodu. Zaślepiony żądzą krwi organizm nie chciał posłuchać głosu rozsądku.
Daisuke dopadł do Browna pierwszy. Był od niego niższy, więc zdołał jedynie uchwycić nadgarstek kapitana, po którym spływały krople krwi z uniesionego serca. Najwyraźniej go to nie zadowoliło, bo zbliżył twarz do szyi żołnierza. Amerykanin był jednak szybszy i silniejszy. Jednym sprawnym ruchem ręki odchylił do tyłu głowę Tanaki i sam zatopił długie zęby w jego gardle.
Kai był już tak blisko, że gdyby tylko chciał, mógłby zagryźć każdego z nich lub wyrwać kuszące serce. Nim to zrobił, kątem oka dostrzegł trupa swojej matki, który wlepiał puste oczodoły w trzech łowców. Nic tu nie jest prawdziwe, powiedział sobie stanowczo, wiedząc, że w rzeczywistości nie chciałaby tego oglądać.
Powstrzymując z wysiłkiem swój własny instynkt, Oshiro spróbował ich rozdzielić. Brown przywarł jednak ustami tak mocno do szyi coraz słabiej oddychającej ofiary, że Kai nie był w stanie zmusić go do uniesienia głowy. Nie widząc innego wyjścia, sięgnął po broń, którą żołnierz nosił przy pasie. Wyszarpnął ją, jednak nie zdążył nawet unieść do strzału.
Ktoś inny pociągnął za spust wcześniej, a huk rozdarł wizję. Przez chwilę przed oczami Oshiro wirowały czerwone płatki i fragmenty nakładających się na siebie obrazów. Kiedy wreszcie scena się wyostrzyła, przekonał się, że wciąż był w pokoju Tanaki. Zmarli zniknęli, podobnie jak zniszczenia i japońskie otoczenie. Daisuke klęczał, trzymają się za brzuch, a spomiędzy jego palców ciekła krew. Brown, zupełnie ludzki, stał zszokowany o krok od niego, zaciskając lewą dłoń na prawym nadgarstku, na którym znajdowało się ugryzienie. Kai był o dwa metry dalej i trzymał w ręce własną broń.
Strzelcem był czarnoskóry żołnierz, który przyszedł do nich razem z kapitanem. Mierzył obecnie raz do Tanaki, a raz do Oshiro. Patrzył na obu złowrogo. Lekarz odetchnął głębiej, uspokajając szum w głowie i modląc się, by nie zaczęli go podejrzewać. Schował pistolet, po czym cofnął się, unosząc lekko ręce w górę.
– Niech ktoś go opatrzy – powiedział, wskazując na Daisuke.
– Zastrzelmy go – zasugerował czarnoskóry żołnierz.
– Dobrze się spisałeś – pochwalił go Brown, po czym zerknął na Kaia. – Co to miało znaczyć?
– Zamierzałem interweniować – mruknął obojętnie. – Powinienem się nim zająć – dodał ostro. – Ten człowiek cierpi.
– To coś ugryzło kapitana! – przypomniał jego podwładny.
– Jest nam potrzebny – podkreślił Oshiro. – Wie pan o tym.
Brown się zawahał, ale w końcu skinął głową. Jego wyraz twarzy wskazywał, że nie był przekonany do udzielania pomocy łowcy, jednak rozsądek wziął górę. Żołnierz, który mu towarzyszył, przewrócił oczami. Na znak przełożonego opuścił w końcu pistolet.
– Niech pan sam to zrobi, tutaj – rozkazał Brown. – Każę komuś przynieść narzędzia chirurgiczne. Nie chciałbym go widzieć w szpitalu.
Wiedząc, że na to nie miał już żadnego wpływu, Kai przytaknął. Wyjmowanie kuli i opatrywanie takiej rany nie powinno być dla niego nadmiernym wyzwaniem. Na pewno było lepsze niż oczekiwanie, aż zdolność regeneracji sama załatwi sprawę.
Czarnoskóry żołnierz pozostał z nimi w pokoju i choć przestał celować, broń nadal znajdowała się w jego dłoni. Wydawał się zaniepokojony zaistniałą sytuacją oraz tak samo podejrzliwy względem Oshiro, jak i Tanaki. Lekarz nawet nie próbował rozpoczynać z nim rozmowy, a jedynie pomógł wstać poszkodowanemu. Młody łowca z chęcią przeniósł się na łóżko i samodzielnie ściągnął koszulkę, krzywiąc się przy tym tylko lekko.
– Boli mniej niż sądziłem – mruknął.
– Odmieńcy szybko dochodzą do siebie – przytaknął Kai. – Wydobrzeje pan.
– Nawaliłem.
– Nie zaprzeczę. Niech pan to uzna za kolejną lekcję.
Daisuke sapnął w niezrozumiały sposób. Kiedy w drzwiach pojawił się następny żołnierz, niosąc torbę z narzędziami chirurgicznymi, zmierzył go ostrym i głodnym spojrzeniem. Przejąwszy rzeczy, Oshiro naszykował znieczulenie, zadowolony, że pracownicy szpitala o nim pomyśleli. Nie spodziewał się dobrej reakcji ze strony wygłodzonego, rannego łowcy, gdyby chciał wyciągać kulę i szyć go na żywca.
– Dobrze, że przysłali mi chirurga – podsumował sytuację Daisuke, kiedy Kai podawał mu zastrzyk.
– Nie jestem chirurgiem – uściślił szczerze. – Tylko patologiem. Dokładnie patomorfologiem.
– Ironia losu – westchnął zrezygnowanym tonem młody łowca.
Kai milczał, czekając, aż Tanaka zaśnie. Obserwował, jak jego twarz się rozluźniała, a mięśnie wiotczały. Z rany na brzuchu krew już niemalże nie leciała, dobitnie uświadamiając mu, jak wiele mogliby obaj znieść, gdyby ktoś zechciał ich torturować. W końcu powieki rannego opadły. Oshiro był pewien, że może już zacząć operację, więc pochylił się nad nim, gdy niespodziewanie, na wpół sennym głosem, Daisuke wyszeptał:
– Dziś będzie noc przemian.
– Słucham?
Tanaka umilkł zupełnie, zapadając w ciężki, spokojny sen po podanych lekach i pozostawiając Kaia z kolejnymi pytaniami, na które nie było odpowiedzi.
Oshiro wyjechał z USAG Stuttgart późnym popołudniem, mając złe przeczucia. Odbyte rozmowy z amerykańskimi lekarzami i żołnierzami, którzy byli gotowi opowiadać mu o swoich przemienionych kolegach, nie wniosły nic nowego do jego dotychczasowej wiedzy. Przygotowany przez tutejszego psychologa profil Tanaki był co najmniej skąpy, więc zakładał, że i Ulrike nie będzie zadowolona, kiedy już go dostanie. Sam Daisuke po przebudzeniu nawet nie pamiętał, co powiedział. Nie potrafił wyjaśnić, co miał na myśli. W efekcie Kai miał teraz więcej pytań niż odpowiedzi.
Wspomnienie Ayi także nie dawało mu spokoju. Kiedy tylko nie skupiał się na bieżących problemach, widział jej zniszczoną, smutną twarz i słyszał pełen wyrzutów głos. Powtarzanie sobie, że nie był winny, nie sprawiało, by było mu lżej. Momentami myślał nawet, że przyczyniało się do jeszcze większego obciążenia psychicznego.
W niewesołym nastroju dotarł do hotelu, ale szybko przekonał się, że nie jest w stanie wysiedzieć tam zbyt długo. Dusił się w pokoju od natłoku myśli i wątpliwości, ale ilekroć sięgał po telefon, by zadzwonić do ojca, odkładał go ponownie. Jednocześnie chciał się dowiedzieć, czy jeszcze żył i miał się dobrze, jak również bał się tego, jaką odpowiedź mógłby uzyskać.
Ostatecznie z wahaniem wykręcił numer. Palce miał zimne, pomimo wciąż panującego wokół upału. Dopiero trzymając słuchawkę przy uchu, zastanowił się nad tym, że najpewniej w Japonii była już północ. Niemal się rozłączył, uznając tę porę za doskonałą wymówkę, ale właśnie wtedy rozległ się po drugiej stronie cichy, męski głos:
– Oshiro Hideki, słucham?
Brzmiał staro i niepodobnie do tego, który lekarz zapamiętał. Miał w sobie nutę wyczerpania i wiele rezygnacji. Pomimo tego nie wątpił, że rozmawia z tym, z kim powinien był zamienić kilka słów już dobry miesiąc temu. Musiał jednak milczeć zbyt długo, bo usłyszał:
– Oshiro Hideki, słucham. Z kim mam przyjemność?
– Dobry wieczór, ojcze – odparł w końcu przez ściśnięte gardło.
– Kai? – wiekowy głos zadrżał, wypowiadając jego imię.
Lekarz nie wiedział, co miałby jeszcze dodać, więc jedynie mruknął krótkie potwierdzenie i milczał. Ojciec również nie odzywał się przez długą chwilę, przez co syn mógł wsłuchać się w dźwięki dobiegające z tła. Swoim wyczulonym słuchem wychwycił, że coś drapało raz po raz w drzwi wejściowe. Dopiero to go otrzeźwiło.
– Pod domem jest odmieniec – ostrzegł. – Nie wychodź.
– Wiem o nim. Często tu przychodzą. Nie musisz się martwić, wciąż sobie radzę.
– Jak? Widziałem nagrania z Tokio. Wyglądały… źle.
– Bo w mieście jest źle – przyznał ojciec z wahaniem, po czym dodał z powagą: – Ale ja mam broń. Radzę sobie. Zawsze wygrywam, pamiętasz? Mam nadzieję, że ty także.
– Tak. Zawsze. Niezależnie od ceny – przytaknął. Odnosił wrażenie, że cała rozmowa była co najmniej surrealistyczna.
– Bo lepiej być złym niż przegranym – przypomniał mu ojciec, dobitnie akcentując każde słowo. – Pamiętasz, Kai? Dlatego, dopóki zwyciężasz, niczego nie żałuj.
Odmieniec zaczął skrobać głośniej i szybciej w drzwi, najpewniej wierząc, że uda mu się w ten sposób dostać do środka. W słuchawce rozległo się też mrożące krew w żyłach wycie, choć Kai nie potrafił ocenić, czy wydała je z siebie ta sama, czy inna istota. Zaniepokojony bardziej niż dotąd, zapytał:
– Na pewno dasz sobie radę? To nie brzmi dobrze.
– Oczywiście. Zresztą jesteś tak daleko, że nawet gdybym nie dawał, nie mógłbyś nic wskórać. Ale nie martw się. A ty? Lepiej powiedz mi, jak sam dajesz sobie radę.
– Mam broń. Zazwyczaj do nich strzelam – odparł Kai sucho.
Westchnął. Nie tak powinna wyglądać pierwsza rozmowa z ojcem po dziesięciu latach. Nie potrafił jednak przywrócić jej tego dawnego czaru, który pamiętał. Byli jak dwójka obcych ludzi, a on nie umiał opowiadać o sobie nieznajomym. Ojciec doskonale o tym wiedział, bo dodał:
– Nie tylko o to pytałem. Powiedz mi, czy skończyłeś doktorat? Gdzie pracujesz? Jesteś nadal w Niemczech, prawda? Jak ci się układa? A Irmie?
– Mama nie żyje od trzech lat – wydusił z siebie, ignorując pozostałe pytania.
– Dlaczego wtedy nie zadzwoniłeś? – zdziwił się od razu ojciec, a w jego głosie pojawiła się nuta nagany.
– Dobrze wiesz, dlaczego – mruknął Kai. – Nie tak się umawialiśmy. Ty też nigdy nie zadzwoniłeś ani nie napisałeś – przypomniał z lekkim wyrzutem. – Nigdy. Gdyby nie ciocia Chie, nie wiedziałbym nawet o tym, że wróciłeś już do domu.
Ponownie zapadła cisza. Lekarz wsparł głowę na ręce, której łokieć spoczywał na boku fotela. Miał ochotę zaśmiać się gorzko, słysząc swoje własne słowa. Zadzwonił, by sprawdzić, czy wszystko w porządku, a zamiast tego rozmawiał o przeszłości, do której nie chciał wracać. Przeklął swój własny charakter, po czym rzucił krótko:
– Nieważne, nie szkodzi. Możemy skupić się na tym, jak jest teraz.
– Spróbujmy – zgodził się ojciec, najwyraźniej nie chcąc szerzej komentować kwestii, o które został oskarżony. – Kai, opowiedz mi, ile możesz – poprosił. – Naprawdę cieszę się, że zadzwoniłeś. Chciałbym wiedzieć, co się zmieniło. Chciałbym…
Niespodziewany brzęk, który rozległ się po japońskiej stronie połączenia, przerwał wypowiedź ojca. Lekarz mógł sobie wyobrazić, jak wiekowy mężczyzna powoli obraca się w kierunku, z którego dobiegł go hałas. Na pewno wdarł się tamtędy odmieniec, ponieważ jego charakterystyczne powarkiwanie i wycie było wyraźniej słyszalne. Kai musiał mieć nadzieję, że ojciec trzymał stale przy sobie broń, bo na pewno nie zdążyłby w tym momencie po nią nigdzie pójść.
– Zastrzel to, tato – warknął do słuchawki, po raz pierwszy tego dnia będąc w stanie zwrócić się do niego mniej oficjalnie. – Dwie kule.
– Później porozmawiamy. Zadzwonię.
– Rhiide…
Dziki, gardłowy pomruk, w którym dało się usłyszeć to jedno słowo, był ostatnim, co poprzedzało dźwięk zakończonego połączenia. Jednak nawet nie słysząc już nic w słuchawce, Oshiro wciąż trzymał ją przy uchu. Czuł się sparaliżowany świadomością, że odmieniec wypowiedział to jedno, przeklęte słowo akurat teraz. O ile w domu nie było nikogo więcej, miał na myśli ojca.
Ciche drapanie w drzwi hotelowego pokoju sprawiło, że Kai drgnął i automatycznym ruchem położył dłoń na broni. Zaraz potem rozległo się miauczenie, które uświadomiło mu, że zamiast odmieńca odwiedził go kot. Wpuścił go do pokoju, a zwierzę bez wahania wskoczyło dokładnie na ten fotel, na którym przed chwilą siedział lekarz. Zachowanie pupila było tak zwyczajne, jakby świat w ogóle się nie zmienił. Kai z lubością pogładził jego grube futro, myśląc o tym, że taka chwila to najpewniej tylko iluzja, która zaraz pryśnie.
Wiedział, że telefony nie pomagały w walce, więc z niecierpliwością czekał na moment, w którym ojciec sam się odezwie. Potrzebował na to około dziesięciu minut. Kiedy wreszcie na wyświetlaczu pojawił się odpowiedni napis, Oshiro odebrał bez chwili zwłoki.
– Przepraszam. Nie będę mógł dziś zbyt długo rozmawiać – usłyszał. – Jest ich więcej, niż się spodziewałem.
– Jesteś łowcą? Rhiide, to było o tobie? – wszedł mu w słowo Kai.
Odpowiedziało mu przeciągłe milczenie. Lekarz wytężył słuch, pragnąc zorientować się w sytuacji. Docierał do niego cichy dźwięk oddechu ojca, a także odległe odgłosy odmieńców, czających się na zewnątrz. Podejrzewał, że znajdowały się jeszcze poza posesją, skoro Hideki zadzwonił. Na przedmieściach Tokio musiały budzić grozę, gdyż stosunkowo ciasna zabudowa sprawiała, że od jednego domu do drugiego nie miały daleko. Mogły zaatakować w jednej chwili nawet całą dzielnicę.
– Odpowiedz – rozkazał kategorycznie Kai. Nigdy wcześniej się tak do niego nie zwracał.
– Jestem – przytaknął wreszcie Hideki. – Skoro pytasz, to znaczy…
– Też nim jestem. Ktoś jeszcze z naszej rodziny, czy tylko my dwaj?
– Nie wiem – westchnął szczerze ojciec. – Poza Chie i jej córkami z nikim nie rozmawiam, a one nic na ten temat nie mówiły.
Warczenie odmieńca rozległo się bliżej domu, aż kot leżący na fotelu zastrzygł uszami i podniósł głowę, upewniając się, czy rozległo się jedynie ze słuchawki. Kai pogładził go, nie wiedząc, czy bardziej chce w ten sposób uspokoić jego, czy samego siebie. Usłyszał dźwięk przeładowanej broni i domyślił się, że niebezpieczeństwo wróciło. Nie zdziwiło go, gdy Hideki oświadczył:
– Muszę kończyć. Uważaj na siebie, Kai. Dzisiejszej nocy jest ich pełno.
– Ktoś mi powiedział, że to noc przemian – westchnął i podejrzewając, że za chwilę się rozłączą, dodał szybko: – Przeżyj ją.
Zamiast odpowiedzi zapadła cisza w słuchawce. Lekarz przymknął powieki, niezadowolony i zaniepokojony. Nie potrafił sobie wyobrazić, jak jego siedemdziesięcioletni ojciec radzi sobie w roli łowcy. Nie rozumiał, dlaczego ich obu Ghardhur wybrał na swoich pachołków. Jedno było jednak pewne: z siłą i zmysłami najlepszego wśród odmieńców, Hideki rzeczywiście miał szansę przeżyć tę noc, podobnie jak wszystkie kolejne.
Spojrzawszy na zegarek, Oshiro ocenił, że Wolf może być już w domu, więc odszukał jego prywatny numer. Po chwili rozległ się głos przełożonego, więc krótko streścił mu wszystko, czego dowiedział się w USAG. W szczególności podkreślił informację o nocy przemian, co spotkało się z podziękowaniami Dietera. Po wszystkich dziwnych wydarzeniach, które ostatnio miały miejsce, Wolf zdawał się gotów uwierzyć we wszystko, co dotyczyło odmieńców. To, że nawet z pozoru najbardziej niedorzeczne informacje traktował poważnie, w jakiś sposób uspokajało lekarza. Był pewien, że postawi w gotowości całą berlińską policję.
Ciche, choć odrobinę nerwowe pukanie do drzwi rozległo się tuż po zakończeniu rozmowy z Wolfem. Tym razem przed drzwiami znalazł się zakłopotany właściciel hotelu. Podrapał się po głowie i niepewnie mruknął:
– Żona mnie przysłała z pytaniem, czy nie chciałby pan z nami zjeść kolacji? I czy nie widział pan kota? Jak zawsze go zgubiła.
– Kot jest u mnie – przyznał Kai. – Za kolację jednak podziękuję, zaraz będę wychodził.
– W mieście wszystko zamyka się o ósmej, nawet knajpy z jedzeniem na wynos – uprzedził Florian, podchodząc do fotela. Zwierzak, ledwie go zobaczył, czmychnął za łóżko, więc mężczyzna powędrował niechętnie za nim.
– Nie szkodzi. Proszę dzisiaj nie wychodzić. Niech pan też powie żonie, aby tego nie robiła.
– Dlaczego?
– Dostałem ostrzeżenie na temat odmieńców. Niech mi pan zaufa.
– Oczywiście. Ale pan to jest odważny aż do przesady. Mnie pan ostrzega, a sam zamierza wyjść pod wieczór – mruknął właściciel, przyklękając i próbując wydostać kota spod mebla. Zanim do niego dosięgnął, pupil ponownie uciekł i przyczaił się za biurkiem. Florian wstał i sapnął z niezadowoleniem. – Pomoże mi pan?
– Pomogę. Ale to nie odwaga, to obowiązek.
– Mam na ten temat własne zdanie. Broń, odmieńcy, akcja… do tego trzeba być kimś więcej niż ja. Ja to lubię spokojnie posiedzieć przy kominku, a nie biegać po mieście, wymachując spluwą.
– Nie twierdzę, że to lubię – odparł Kai, choć w głębi serca przyznawał, że tak było. Pomimo iż cenił sobie spokojne życie, które wiódł przed pojawieniem się odmieńców, obecne także mu odpowiadało.
Kot czaił się pomiędzy nimi, mając nadzieję, że ponownie uda mu się uciec. Podchodząc do niego i zważając na choćby najmniejsze drgnięcie mięśni, Oshiro odczuł przyjemną adrenalinę. Polowanie, nawet takie, w wyniku którego nie zamierzał zrobić zwierzęciu krzywdy, budziło w łowcy energię, której potrzebował. Była tak samo upajająca jak krew.
Kot spróbował czmychnąć, ale Kai był szybszy i go pochwycił. Ciche, oburzone miauknięcie powiedziało mu, co zwierzę myśli o odcinaniu mu drogi ucieczki i przekazywaniu w ręce Floriana. Zadowolony właściciel przytrzymał je przy piersi, nie chcąc narażać się na kolejne poszukiwania za kilka chwil, gdyby pupil zdołał mu się wymknąć. Podziękował krótko i czym prędzej wyszedł.
Oshiro niedługo później również podążył na dół. Wsiadając do samochodu, po raz kolejny wyczuł na sobie zaciekawione spojrzenia małżonków, ale udał, że nie jest ich świadomy. Zamierzał odwiedzić Schneidera, z którym wciąż nie dokończył rozmowy. Mężczyzna nie zechciał skorzystać z wizytówki aż do tej pory.
Miasto było ciche i puste, ostatni mieszkańcy wracali do domów, a lokale i sklepy szybko się zamykały. Gdzieniegdzie przejeżdżał radiowóz lub samochód. Na ulicach pojawili się już także amerykańscy żołnierze, którzy po ostrzeżeniu przekazanym przez Oshiro zobowiązali się do wzmożenia patroli.
Wybiła osiemnasta, kiedy Kai znalazł się w Weilimdorf. Tak samo jak we wszystkich innych dzielnicach Stuttgartu, panowała tam ciężka cisza. Dopiero wtedy poczuł dziwny niepokój, który przyprawił go o szybsze bicie serca. Świat zamarł w oczekiwaniu na rozpętanie piekła, a Oshiro miał się znaleźć w samym jego środku.
Coraz szybciej bijące serce podeszło mu do gardła, gdy zobaczył, że przed domem Schneidera stoi więcej samochodów niż ostatnio. W efekcie jego pick-up wylądował przy sąsiedniej przecznicy. Z kolei tuż przed furtką językoznawcy był doskonale mu znany pojazd na berlińskiej rejestracji, który należał do Vereny. Dziennikarki nie było w środku, ale lekarz domyślał się, gdzie ją znajdzie. W końcu zawód kobiety nie pozwalał trzymać się z dala od niebezpieczeństw.
Tym razem wystarczyło jedno naciśnięcie guzika bramofonu, by furtka otworzyła się bez zbędnych pytań. Najwyraźniej został uznany za jednego z oczekiwanych gości. Kiedy Schneider otworzył drzwi wejściowe, jego niechętna mina powiedziała Kaiowi, że nie był gotów wpuścić go dalej.
– Czy ja niewyraźnie wyraziłem swoje zdanie? – zapytał Paul, krzyżując ręce na piersi. – Nie chcę tu pana widzieć.
– Nie chodzi teraz o pana – zapewnił go Kai. – Chodzi o informacje, które muszę mieć.
– Pan jest uparty jak osioł – prychnął Schneider. – Wpuszczę pana, żeby nie robić scen, ale niech pan nie wspomina o tym, co wie.
– Nie mam powodu, by zdradzać pańskie tajemnice – zgodził się Oshiro i zagadnął cicho: – Co z nią?
– Bez zmian. Nie wraca do lepszego stanu.
– Obawiam się, że to już nie nastąpi.
Językoznawca spiorunował go wzrokiem i wściekle odwrócił się, by zniknąć w głębi domu. Pozostawił otwarte drzwi, więc Kai poszedł za nim, zastanawiając się, czy powinien go ostrzegać przed odmieńcami. Ostatecznie nie podjął tego tematu, zwłaszcza że znaleźli się w szerszym gronie.
Wśród uczestników spotkania było dwanaście osób, które ledwo mieściły się w salonie. Kai przesunął po nich wzrokiem, ale jego uwagę natychmiast przykuła Verena. Stała nieopodal wyjścia na taras, w miejscu, w którym byłaby idealnym, łatwym celem dla odmieńca, pragnącego wedrzeć się do środka przez ogród. Czytała coś w telefonie, przez co nie zwróciła na niego uwagi.
Na sofie siedział z kolei Carl, z nieodłącznym aparatem na szelkach i szklanką soku w dłoni. Nosił na sobie wesołą, hawajską koszulę, która ponownie sprawiła, że wyglądał na zwykłego turystę. To on pierwszy zobaczył lekarza i natychmiast wstał na powitanie.
– Kai! – wykrzyknął. – Dawno się nie widzieliśmy! Jaka niespodzianka, że spotykamy się akurat tutaj.
– Też tak myślę – przyznał Oshiro i uścisnął wyciągniętą do siebie rękę.
Verena podniosła głowę znad ekranu i śledziła go wzrokiem ze swojego miejsca. Kai skinął jej uprzejmie, więc odpowiedziała tym samym, ale pozostała przy tarasie. Lekarz mógł wyczuć jej niepokój, więc na razie się nie zbliżał. Powtarzał sobie jedynie, że sprawa byłaby o wiele prostsza, gdyby znajomi dziennikarze nie przyjechali do Schneidera.
– Siadaj, napij się – zachęcił Carl i tym razem uśmiech na jego twarzy był szeroki i szczery. – Co cię tu sprowadziło?
– Praca, tak jak was.
Fotograf podsunął mu szklankę z napojem, po czym machnął ręką na Verenę. Dziennikarka uśmiechnęła się nieznacznie i podeszła, ale Kai nadal mógł wyczuć od niej napięcie. Patrzyła na niego z konsternacją, przez co odnosił wrażenie, że jednocześnie chciała i bała się z nim o czymś porozmawiać.
– Wyglądasz, jakbyś zobaczyła odmieńca – zwrócił jej uwagę Carl i szturchnął łokciem, śmiejąc się ze swojego żartu. Nie zawtórowała mu, więc odchrząknął zmieszany. – Wybaczcie, suchar.
– Nie mówiłaś, że będziesz w Stuttgarcie – mruknął tymczasem Kai.
– Ty także nie – zwróciła mu uwagę. – A poza tym, my w ciągu ostatnich dwóch dni zwiedziliśmy połowę kraju.
– Jutro czeka nas najfajniejsza wycieczka – przypomniał Carl z przekąsem. – Na zakończenie tej zabawy odwiedzimy Monachium, a potem czeka nas cały dzień jazdy do Berlina. Albo noc.
– Co w zasadzie robicie?
– Spełniamy życzenie szefa. Artykuł o nastrojach społecznych, problemach, które zrodziła ta sytuacja, takie sprawy – wyjaśniła Verena z westchnieniem.
– I artysta, nie zapominaj o artyście – przypomniał jej Carl. Widząc pytające spojrzenie Kaia, wyjaśnił: – To ten z Monachium. Maluje odmieńców. Zrobił się sławny przez swoją kontrowersyjną sztukę.
– A wy macie się z nim spotkać?
– Dokładnie – przytaknęła Verena i skrzywiła się. – Wcale nie jestem szczęśliwa.
Oshiro pokiwał głową, podejrzewając, że na jej miejscu także nie byłby zadowolony. Na moment odwrócił głowę w kierunku Paula, który akurat tłumaczył jednemu z gości, że czekają jeszcze tylko na jedną osobę. Uznając, że to ostatni dobry moment na ostrzeżenia, skinął na niego ręką. Językoznawca, ewidentnie obrażony, wzruszył ramionami i nie raczył podejść.
– Ma na ciebie focha? – upewnił się Carl, obserwując to zachowanie.
– Mielimy już jedną pogawędkę, która nie była najszczęśliwsza, więc chyba tak. Ale będzie musiał wsadzić dumę w kieszeń. Chodźcie.
– Nie spodziewałam się po tobie niczego innego – przyznała Verena.
Kiedy Oshiro podszedł do Schneidera, fotograf grzecznie podreptał za nim. Dziennikarka zawahała się, ale ostatecznie też do nich dołączyła. Widząc, że Paul nie jest chętny do współpracy, Kai kategorycznie uchwycił go za łokieć.
– Pójdzie pan na chwilę z nami albo porozmawiam z tutejszą policją na pański temat – syknął lekarz. – To naprawdę bardziej istotne niż pańskie pretensje.
Schneider przewrócił oczami, ale po takim zapewnieniu nie oponował więcej. Zaprowadził ich do drugiego pokoju na parterze, który Kai dostrzegł już podczas swojej poprzedniej wizyty w domu naukowca. Okazał się wygodnym gabinetem, w którym jedna ściana od góry do dołu zastawiona była książkami. Paul stanął przy nich ze skrzyżowanymi na piersi rękami, niczym stróż swojego małego bibliotecznego zbioru.
– Kai, ty chyba nie umiesz nawiązywać normalnie znajomości – zaśmiał się Carl, widząc postawę Paula. – Jemu też dałeś po gębie?
Verena westchnęła, słysząc pytanie kolegi i na chwilę uniosła rękę do twarzy, zasłaniając się nią, jakby chciała ukryć się przed wzrokiem mężczyzn. Jej zażenowanie zachowaniem fotografa nie umknęło lekarzowi, jednak pozostali chyba nie zwrócili na to uwagi.
– Nie, tak dla odmiany to on chciał mnie zdzielić pewną statuetką – odparł w końcu Kai z nutą rozbawienia w głosie, czym jeszcze bardziej rozwścieczył Schneidera.
– Po co to zebranie? – ponaglił lekarza językoznawca.
– Dzisiejsza noc najpewniej będzie obfitowała w przemiany – odparł Oshiro, w jednej chwili poważniejąc. – Nie wiem, jak cała reszta zebranych, ale nasza czwórka miała już do czynienia z odmieńcami. Mniej lub bardziej – uściślił. – Nie zamierzam wywoływać popłochu na pańskiej prelekcji, ale niech jej pan zanadto nie przeciąga.
– Skąd to wiesz? – zdziwił się Carl.
– Z dwóch źródeł. Jedno mieszka w Japonii i już z nimi walczy. Więc po prostu mi zaufajcie, jasne?
– Ja ci zawsze ufam – zadeklarował fotograf. – Ale wiesz, że nie jestem zbyt waleczny.
– Jeśli coś cię zaatakuje, będziesz musiał zacząć – ostrzegł go Kai. Spojrzał na Schneidera. – Poradzi pan sobie?
– Oczywiście, już kilka razy musiałem z nimi walczyć – mruknął niechętnie. – Jestem tylko zaskoczony, że mnie pan ostrzega.
– Nie mam powodu, by życzyć panu śmierci albo pana narażać. Poza tym jest pan potrzebny – przypominał mu dobitnie Oshiro.