Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Czy można zachować dobro w sobie, gdy zło infekuje jak zaraza? Kai Oshiro, jako patomorfolog pracujący dla policji, widział już bardzo dużo. Wydarzenia tego dnia wykroczyły jednak poza wszystko, czego mógłby się spodziewać. Podczas popołudniowego odpoczynku jest świadkiem, jak leciwy obdartus atakuje młodą kobietę i wgryza się w jej szyję. Strzał do delikwenta nie rozwiązuje problemu - po świecie rozlała się już przypadłość, która zamienia ludzi w krwiożercze wampiry. Skojarzenia z pandemią Covid-19 jak najbardziej słuszne! Pierwsza część wciągającej trylogii fantasy zachwyci miłośników filmu "Epidemia strachu" Stevena Soderbergha.
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 189
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Marta Choińska-Młynarczyk
Saga
Kai. Łowca tom 1
Redakcja: Alicja Szalsja-Radomska
Zdjęcie na okładce: Midjourney, Shutterstock
Copyright © 2024 Marta Choińska-Młynarczyk i SAGA Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788727171463
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
Monice, Alicji i Piotrowi – za ogromną wiarę i wsparcie podczas całego procesu twórczego.
Kai Oshiro siedział wygodnie rozparty w fotelu z na wpół przymkniętymi oczami, słuchając muzyki. Długie nogi wyciągnął na środek pokoju, a szczupłe, zgrabne dłonie ułożył na podłokietnikach. Rozkoszował się kolejnymi nutami, które docierały z kolumn tak ustawionych, by dźwięk koncentrował się dokładnie na nim.
Chwila relaksu została gwałtownie przerwana przez wysoki, przenikliwy krzyk, który rozległ się tuż obok jego domu. Mężczyzna poderwał się na nogi, natychmiast czując spięcie w całym ciele. Jednym szarpnięciem otworzył drzwi balkonowe, które zaprotestowały przeciwko takiemu traktowaniu donośnym skrzypnięciem. Wyszedł na balkon gotowy przekląć kobietę, która wrzeszczała, jakby coś obdzierało ją ze skóry.
Słowa zamarły mu na ustach, gdy zobaczył, co dzieje się na ulicy zaledwie jedno piętro niżej od niego. Krzycząca przeraźliwie kobieta leżała na ziemi, próbując wyrwać się z uścisku klęczącego nad nią mężczyzny. Wierzgała rękami i nogami, szarpała się i błagała o pomoc, która nie nachodziła. Jej sukienka była w kilku miejscach podarta, odsłaniając koronkowy stanik i pełne piersi, na które kapała krew z poranionych przedramion i dłoni.
Jednak klęczący nad nią mężczyzna nie interesował się jej wyglądem. Otwierał szeroko usta, próbując sięgnąć ku jej szyi i kąsając drapieżnie po rękach, którymi odpychała go z całych sił. Najbardziej zaskakujący w tym wszystkim był jego wygląd. Miał zwykłą koszulę w granatową kratkę i spodnie od garnituru. Siwe, zmierzwione włosy opadły mu na twarz, częściowo ją przesłaniając, ale Kai i tak mógł dostrzec, że napastnik już dawno przekroczył siedemdziesiątkę. Nieopodal leżało kilka jego rzeczy, w tym urzędniczy neseser i jakaś książka, której kartki przewracał wiatr.
Na uliczce biegnącej pomiędzy jednorodzinnymi domami rzadko pojawiali się przechodnie. W to upalne sobotnie popołudnie tylko nieliczni mieszkańcy byli w domach. Ci, których krzyk zwabił na balkony i do ogrodów, nie kwapili się z pomocą, zbyt zszokowani i przerażeni widokiem.
Wydawało się, że czas się zatrzymał i kobieta będzie walczyć w nieskończoność. Nagle jednak starzec przełamał jej opór i odgiął ręce ponad głowę. Pochylił się błyskawicznie do jej gardła i zatopił w nim zęby tak mocno, że krew trysnęła na wszystkie strony. Przeraźliwy wrzask kobiety urwał się w jednej chwili i zmienił w zduszony charkot. Wierzgnęła nogami słabiej niż dotychczas.
W sąsiednim domu ktoś pisnął, dziecko zapłakało. Kai odepchnął się rękami od barierki balkonu i wskoczył do pokoju, w którym wciąż grała jego ulubiona muzyka. Jej łagodne tony były niczym dysonans w całej tej sytuacji, niczym elegia dla umierającej. Odnotował to, ale jego umysł był teraz skupiony na czymś innym. Wyszarpnął pistolet z kabury, którą ledwie godzinę wcześniej odłożył na stolik.
Gdy ponownie znalazł się na balkonie, kobieta już nie wierzgała. Leżała w kałuży czerwonej posoki cicha i spokojna, zupełnie bezwładna. Tlenione, kręcone włosy powoli nasiąkały czerwienią. Starzec podniósł się, oblizując ze smakiem usta. Jego twarz oblepiona była świeżą krwią. Rozejrzał się wokół. Dziecko w ogrodzie, a zaraz za nim matka sparaliżowana strachem. Zamykające się za kimś drzwi tarasowe, całe przeszklone, niestanowiące żadnej przeszkody. W oddali, pomiędzy domami, dwóch chłopaków na deskorolkach.
Oczy staruszka szybko obróciły się w stronę ostatniej osoby, stojącej tuż nad nim. Były niebieskie, jasne, czyste. Zupełnie puste. Kai widział już takie oczy. Bez wahania wymierzył pomiędzy nie pistolet i pociągnął za spust. Huk wystrzału sprawił, że czas ruszył.
Pośrodku czoła pokrytego zmarszczkami pojawiła się okrągła, ciemna plamka.
Oshiro nigdy nie pudłował i wiedział, że staruszek powinien był umrzeć. Jednak on tylko się zachwiał i niespodziewanie ruszył w stronę domu, z którego padł strzał. Niewidzące oczy utkwione były w młodym mężczyźnie, a struga ciemnej, gęstej krwi powoli spływała z czoła. Kai wstrzymał oddech i pociągnął za spust jeszcze raz, a potem kolejny, precyzyjnie gasząc niewidzące oczy. Dopiero po trzecim strzale mężczyzna upadł na ziemię i znieruchomiał.
Oshiro opuścił pistolet. Zastrzelił człowieka – albo raczej to, co z niego zostało – na oczach sąsiadów, ale jego twarz pozostała beznamiętna. Rozejrzał się wokół, sprawdzając, jak to przyjęli. Wciąż nie było ich tu zbyt wielu. Kobieta z budynku naprzeciwko tuliła do siebie dziecko i cicho popłakiwała. Chłopcy na deskorolkach stali nieruchomo, patrząc z niedowierzaniem na całą tę scenę. Kai czuł na sobie także inne spojrzenia, sięgające ku niemu z domów, zza firanek.
Był pewien, że ktoś już i tak zadzwonił na policję, więc powoli odwrócił się w stronę pokoju, z którego przed chwilą wyszedł. Sięgnął po kaburę i schował do niej pistolet, po czym założył ją na siebie, nie fatygując się tym razem, by narzucić marynarkę na ramiona. Zabrał po drodze jeszcze tylko rękawiczki i wyszedł na ulicę.
Ludzie powoli wynurzali się z domów, wciąż przerażeni, ale i zaciekawieni. Niektórzy podążyli za nim, ale dał im znak ręką, aby trzymali się z daleka. Sam podszedł do staruszka. Ostrożnie przy nim przykucnął, gotów w każdej chwili ponownie sięgnąć po broń. Nie było to jednak konieczne, ponieważ ciało pozostało zupełnie martwe.
Kai ostrożnie rozchylił usta mężczyzny i zajrzał do środka. Widniał tam rząd długich, ostrych jak brzytwy, haczykowato pozaginanych zębów. Ich nieludzki wygląd sprawił, że serce Oshiro zaczęło bić szybciej. Nigdy z niczym takim się nie spotkał ani w Niemczech, ani w Japonii.
W następnej kolejności podszedł do kobiety. Rozszarpane gardło było jedynym poważnym obrażeniem, jakiego doznała. Przez myśl mężczyzny przeszło, że może gdyby zabrał broń już wcześniej, zdołałby ją nawet uratować, ale szybko odepchnął od siebie te rozważania. Wyrzuty sumienia nie miały sensu.
– Panie Oshiro… – zaczął słabym głosem sąsiad mieszkający w domku obok. Kai nie pamiętał nawet jego nazwiska. – Co tu się stało?
– Nie wiem – przyznał szczerze. – Pierwszy raz się z czymś takim spotykam.
Odsunął się od ciał i, zatopiony w myślach, oparł się o niewysoki płot, oddzielający jego ogród od ulicy. Automatycznym ruchem zdjął rękawiczki. Szukał w pamięci podobnego przypadku, jakiegokolwiek śladu, który wskazywałby, że zjawisko nie było nowe i niewytłumaczalne. Niestety, nie znalazł.
Radiowozy pojawiły się już po kwadransie. Z pierwszego wysiadł Joachim Marschall, wysoki, gruby i – jak na siebie – wyjątkowo poważny. Zaraz za nim pojawili się następni: chudy, niski Andreas Weidorf, rudy David Klein i nijaki Felix Hansen. Pozostałych Oshiro kojarzył jedynie z twarzy i nie czuł potrzeby, by poznawać bliżej.
– Cześć, Kai – przywitał go Joachim z poważnym wyrazem twarzy. Wymienili mocne, przyjacielskie uściski dłoni. – Jak się trzymasz?
– W porządku – odparł spokojnie i wskazał na ciała. – Chcę ich do siebie. Załatwisz to?
– Nie powinieneś, nie tym razem. Jesteś osobiście zaangażowany…
– Chcę ich zbadać. Centymetr po centymetrze – podkreślił mężczyzna. – Chcę wiedzieć co się stało.
Cichy głos Kaia był pełen napięcia, które nie spodobało się Marschallowi. Joachim znał go już od dobrych pięciu lat, odkąd zostali przydzieleni do tej samej sprawy. Lubił z nim pracować: Oshiro był chłodnym, rzeczowym mężczyzną i jednym z najbardziej drobiazgowych patologów, jakich policjant spotkał w ciągu swojej długiej kariery. Nie zadowalał się prostymi odpowiedziami. Teraz jednak w jego oczach kryło się coś więcej niż zawodowa ciekawość.
– Kai, posłuchaj. To nie zależy ode mnie. Dieter zdecyduje.
Lekarz spochmurniał. Na jego młodej twarzy pojawił się na chwilę gniew, ale zaraz potem zniknął. Jeszcze raz spojrzał na dwa ciała, którymi zajmowali się policjanci, a potem na sąsiadów, których próbowali zmusić do odejścia inni funkcjonariusze. W końcu, po długiej chwili, wrócił spojrzeniem do Joachima.
– Przekonaj Dietera – nakazał. – A teraz jedźmy, opowiem ci, co się wydarzyło.
– Andreas, przypilnuj chłopaków – rzucił Marschall.
Weidorf skinął głową. Joachim, jak nigdy wcześniej, pragnął dziś usłyszeć zeznania, chociaż już po samym wyglądzie ulicy i po tym, co przekazano mu z relacji świadka mieszkającego obok, domyślał się przebiegu całej sceny. Wydawało mu się jednak, że i Kai chciał do tego wrócić. Nie tylko w swojej własnej głowie, ale również w rozmowie z drugą osobą.
W radiowozie milczeli. Kai wpatrywał się w zamyśleniu w boczną szybę, za którą przesuwały się kolejne jednorodzinne domki, podobne do siebie niczym dwie krople wody. Ciszę przerwało policyjne radio, z którego dobiegło ich pilne wezwanie do agresywnej kobiety, która rzuciła się do szyi sprzedawczyni w supermarkecie. Słysząc to, mężczyźni jedynie wymienili spojrzenia. Marschall natychmiast skręcił w tamtym kierunku.
– Kai – rzekł z powagą, kiedy zbliżali się do miejsca zdarzenia. – Zostań w aucie.
Oshiro jedynie zmierzył wzrokiem policjanta i skinął głową. Joachim odetchnął z ulgą, zadowolony, że nie będzie musiał tłumaczyć się przed przełożonym z obecności lekarza w tym miejscu, tuż po tym, jak ten zastrzelił człowieka atakującego kogoś na ulicy. Nie wątpił, że Kai zrobił dokładnie to, co musiał w tamtej chwili. Pytanie brzmiało, czy wszyscy uwierzą w niesamowitą historię, jaka rozegrała się w spokojnej, nowoczesnej dzielnicy, w której mieszkał.
Joachim zaparkował w pobliżu supermarketu, wokół którego stały przestraszone grupki gapiów, dyskutując o wypadkach mających miejsce w środku. Wysiadł, poprawił mundur, który przylepił mu się do ciała, po czym raźnym krokiem ruszył w stronę wejścia. Nie miał czasu, by oglądać się na to co robi Kai, ponieważ ze środka wołali go już ludzie.
Sklep był pełen ciekawskich, którzy rozstąpili się na widok Marschalla. Fascynacja mieszała się u nich z przerażeniem, kiedy patrzyli na kobietę obezwładnioną przez ochroniarza i właściciela sklepu. Rosły mężczyzna z trudem radził sobie z jej przytrzymywaniem, kiedy szarpała się, przyciśnięta przez niego do podłogi. Leżała twarzą do dołu, ale nawet w tej pozycji dostrzegalne były jej długie, zakrzywione zęby, którymi bezradnie zgrzytała, nie mogąc zaatakować. Obezwładniona kobieta mogła mieć co najwyżej dwadzieścia lat, a jej ubranie wskazywało, że była zupełnie przeciętną mieszkanką tej okolicy.
Kasjerka siedziała w otoczeniu innych pracowników, łkając cicho i próbując złapać głębszy oddech. Na jej szyi i przedramionach widoczne były głębokie rany, z których sączyły się strugi krwi. Żadna nie wyglądała jednak na tak poważną, by miała zagrozić jej życiu.
Marschall zaczął od skucia klientki, w czym musiał pomóc mu tutejszy ochroniarz. Żaden z nich nie chciał, aby długie zęby odwróciły się w jego kierunku i wgryzły w ciało. Policjant pozostawił ją chwilowo pod cudzym nadzorem i podszedł do kasjerki. Gdy nad nią przystanął, popatrzyła na niego oczami pełnymi szaleństwa. Uśmiechnął się do niej, starając wyglądać na przyjaznego, a nie spiętego.
– Kriminalkommissar Joachim Marschall. Jak się pani czuje?
– Nie wiem – wyjąkała. – Czemu to się stało, czemu ona na mnie napadła?
– Ustalimy to w toku śledztwa – zapewnił. – Może mi pani opowiedzieć, jak to wyglądało?
Kasjerka skinęła głową z niepokojem i zerknęła na leżącą na podłodze kobietę. Marschall chciałby powiedzieć jej, że zaraz ją zabierze, ale na razie jedyne co mógł zrobić, to czekać na posiłki i rozmawiać, próbując utrzymać spokój. Modlił się o to, by wreszcie rozległy się policyjne syreny oznaczające wsparcie. Na razie jednak towarzyszyły mu tylko głosy gapiów, którzy nie zamierzali opuścić supermarketu.
W końcu usłyszał nadciągające radiowozy i odetchnął z ulgą. Obeszło się bez ofiar. Zdecydowany samodzielnie wyprowadzić agresywną kobietę, przejął ją z rąk ochroniarza. Była drobna i szczupła. Sięgała mu zaledwie do ramienia, więc bez problemu potrafił ocenić, że siłą mogła dorównywać jego córce. Przynajmniej w normalnej sytuacji, ponieważ teraz musiał się wytężyć, by ją przytrzymać.
Gdy tylko spuszczał z niej wzrok, odwracała się ku niemu, kłapiąc mu przed twarzą zębami. W jej brązowych oczach widział pustkę, taką samą jaką zazwyczaj dostrzegał u osób już martwych. Zaniepokojony tym zjawiskiem z prawdziwą radością zaprowadził ją do czekających radiowozów. Oddając kobietę w ręce dwóch innych policjantów, czuł się tak, jakby kamień spadł mu z serca.
Właśnie wtedy zaalarmowały go kolejne okrzyki gapiów. Obejrzał się przekonany, że jeden z obserwatorów znowu zaczął atakować z niewyjaśnionych powodów. To był jego błąd, gdyż ułamek sekundy później ktoś skoczył mu na plecy. Marschall był zbyt potężnym mężczyzną, by upaść, więc zachwiał się jedynie i uderzył z całej siły w tył, chcąc strącić przeciwnika. Poczuł zimne, długie zęby, które prześlizgnęły się po skórze jego szyi i lekko ją drasnęły. Nie zdążyły się w nią wbić. Ktoś inny ściągnął z niego napastnika i zaraz potem strzelił dwukrotnie, sprawiając, że wrzaski ludzi jeszcze przybrały na sile. Joachim odwrócił się do wybawcy i słowa podziękowania zamarły mu na ustach.
Przed nim stał Kai. Lodowatym spojrzeniem patrzył na ciało, które drgało u jego stóp w ostatnich konwulsjach. Pistolet wciąż miał wycelowany w głowę osoby, która skoczyła na komisarza, choć zdawało się, że kolejny pocisk nie będzie już potrzebny. Ciało znieruchomiało, a puste oczodoły wypełniły się posoką, która zalała chodnik. Marschall z trudem przełknął ślinę, przesuwając wzrokiem po czarnym policyjnym mundurze, pociemniałym teraz od krwi.
Wśród pozostałych funkcjonariuszy panowała cisza. Ich spojrzenia utkwione były teraz w Kaiu, jakby zastanawiali się, czy powinni go aresztować. Joachim sapnął z niedowierzaniem i podrapał się po szyi, dopiero teraz uświadamiając sobie, że przez chwilę bliski był śmierci.
– Zabierzcie ją w końcu – nakazał Marschall, z wysiłkiem utrzymując panowanie nad głosem. Gestem wskazał wciąż szarpiącą się kobietę, z którą funkcjonariusze stali przed radiowozem, zdumieni sytuacją.
– Ten mężczyzna… – zaczął jeden z nich.
– Współpracuje ze mną i ja się zajmę tą kwestią – przerwał mu natychmiast Joachim. – Kai, proszę cię, wsiądź do auta.
– Więc uważaj.
Oshiro rzucił ostatnie spojrzenie na ciało policjanta, który zaatakował Marschalla, po czym wrócił do radiowozu, gdzie rozsiadł się tak samo wygodnie, jak przed chwilą. Tym razem nie zamykał drzwi, tylko obserwował i słuchał, jak komisarz próbuje uspokoić wzburzonych funkcjonariuszy. Z trudem przychodziło im godzenie się z faktem, iż ich kolega zmienił się nieoczekiwanie w rozjuszoną bestię, która skoczyła na wyżej postawionego policjanta.
Przed oczami lekarza wciąż rozgrywała się ta sama scena. Nic nie wskazywało na to, że młody policjant zaatakuje. Stał oparty o maskę swojego samochodu, czytając coś w telefonie. Dopiero gdy Marschall wyszedł z agresywną dziewczyną, podniósł wzrok znad ekranu. Wtedy Kai już wiedział, że coś się zmieniło. Oczy młodzieńca pozbawione były życia.
Chwilę później policjant porzucił telefon i pobiegł. Bez wahania, bez krzty rozumu. Gdy wszyscy zamarli, patrząc na to w osłupieniu, Oshiro zrobił to, co musiał, jeśli nie chciał widzieć Joachima z rozdartym gardłem.
Marschall wsiadł do samochodu dopiero pół godziny później. Do tego czasu pancernego radiowozu z agresywną kobietą już nie było, a po ciało młodego policjanta przyjechali kolejni specjaliści. Siedząc za kierownicą, Joachim przez chwilę wpatrywał się w lekarza, aż wreszcie wydusił z siebie:
– Dziękuję. Mam u ciebie dług.
– Drobiazg. Oni byli zbyt powolni – wyjaśnił Kai. – I zbyt przywiązani do kolegi, by strzelić.
– Skąd ty bierzesz tę zimną krew?
– Zawsze ją miałem – odparł Oshiro i wskazał gestem na kark kolegi. – Trzeba to oczyścić, nim sam zostaniesz tym stworzeniem.
– Będziesz musiał złożyć obszerne zeznania – przypomniał mu Marschall, na razie ignorując kwestię własnego zdrowia. – Dieter nie odpuści ci łatwo tego strzału do policjanta.
Lekarz ograniczył się do skinięcia głową. Wiedział, że będzie żałował, jeśli w ostatecznym rozrachunku zostanie zmuszony do zawieszenia swojej kariery. Z drugiej strony nie chciał, aby Joachim skończył tak, jak nieszczęśnica z tlenionymi włosami. Musiał wierzyć, że Dieter spojrzy na sprawę podobnie.
– Powinienem ci skonfiskować broń – zauważył cicho Marschall.
– Jeszcze może mi się przydać – zaoponował lekko Kai. – Te istoty pojawiają się nagle.
– Mówisz, jakby nie byli ludźmi.
– Nie wiem, czy wciąż nimi są, ale nie sądzę.
Ponury głos lekarza sprawił, że policjant wzdrygnął się lekko. Mógł z łatwością zostać jedną z tych istot, jak to określił Kai, jeśli potrafiły zarażać swoim ugryzieniem. Na samą myśl robiło mu się zimno, pomimo upału panującego wokół nich. W jego domu były żona i córka. Nie chciałby ich zamordować swoimi przerośniętymi zębami.
– Pojedźmy w końcu na komendę – zdecydował komisarz. – Chłopcy dadzą sobie radę.
Oshiro skinął głową. Jechali w milczeniu, każdy pogrążony w swoich rozmyślaniach. Na miejscu powitał ich Dieter Wolf, wysoki, szczupły mężczyzna, który idealnie pasował do wszystkich wyobrażeń o policyjnych przełożonych. Czujny, surowy i nachmurzony, zdawał się mierzyć ludzi wzrokiem już z daleka. Teraz tak samo zlustrował ich obu, po czym od razu zaprosił do swojego gabinetu. Kai nie miał wątpliwości, że Dieter wiedział już o wszystkim.
Wolf przede wszystkim oczekiwał informacji – tak obszernych, jak tylko posiadali. Niemal z fascynacją wysłuchał relacji lekarza o zaskakującej, trwającej jedynie ułamki sekund przemianie, jaką podejrzał u młodego policjanta. Ku zaskoczeniu Kaia, w oczach przełożonego pojawiło się zrozumienie, gdy opowiedział beznamiętnym głosem także o tym, jak zastrzelił zmienionego mężczyznę. Wreszcie, zamiast dać im jasną odpowiedź, Dieter kazał jedynie zająć się raną na szyi Joachima.
– Zaraz się okaże, że zawiesi nas obu – mruknął cicho Marschall, gdy wychodzili z gabinetu przełożonego.
– Jeśli ciebie zawiesi, ja nie uniknę poważniejszej kary.
– Joachim, Kai! – rozległ się w tym momencie damski okrzyk, który sprawił, że obaj drgnęli. – Chodźcie, posłuchajcie tego! To z Francji!
Ulrike, jedyna kobieta, która pracowała w wydziale kryminalnym, właśnie machała do nich z przejęciem. Wokół niej zgromadzonych było jeszcze kilku zaciekawionych mężczyzn, pochylających się do monitora. Wśród nich dało się zobaczyć między innymi Felixa i Davida, co sugerowało, że ekipa Joachima zdążyła wrócić. Gdy Oshiro i Marschall podeszli, pozostali nieco się rozstąpili, pozwalając im spojrzeć na ekran.
Krótkie nagranie z kamery w telefonie było odrobinę rozmazane, ale i tak dało się na nim dostrzec zarys sytuacji. Mężczyzna siedzący na przystanku tramwajowym i czytający książkę, niespodziewanie poderwał się ze swojego miejsca i zaatakował przechodnia, rzucając mu się z zębami do szyi. Cała scena była równie surrealistyczna, jak dzisiejsze wydarzenia, co sprawiło, że Kai odtworzył ją trzykrotnie, nim odsunął się od ekranu.
Wyprostował się i poczuł, że jego pleców łagodnie dotyka damska dłoń. Obejrzał się na Ulrike, która pochyliła się bardziej ku niemu. Miała zatroskaną twarz. Była ładną kobietą z krótkimi, jasnymi włosami i promiennymi oczami, w których kryło się niewypowiedziane pytanie i nadzieja. Zgasła, gdy Oshiro zmierzył ją wzrokiem dłużej, niż się tego spodziewała, a potem delikatnie odsunął. Cofnęła się o krok i zacisnęła usta, udając, że to nie miało żadnego znaczenia.
– Widziałem w Internecie, że to się dzieje wszędzie – rzucił tymczasem Felix, nie zwracając uwagi na zachowanie koleżanki. – W całej Europie, w Stanach, w Azji… wszędzie pojawia się ktoś, kto nagle wystawia zęby i rzuca się do gardła innym. A my nic nie robimy!
– Pewnie zaraz zaczniemy, jak tylko Dieter da znak. Co chwilę gdzieś jadą z innych wydziałów – przypomniał David. – Dopadniemy ich.
– To czyste szaleństwo – skomentowała Ulrike. Odchrząknęła i rzuciwszy spojrzenie na Oshiro, zaraz przesniosła je na pozostałych. – Brzmi jak scena z horroru.
– Gdybyś widziała ich z bliska, też byś pomyślała, że są jak z horroru – zapewnił ją Joachim. – Ich oczy są martwe.
– Potem o tym pogadamy. Zajmijmy się w końcu twoją szyją – doradził cicho Kai, widząc, że kobieta otwiera już usta do dalszej dyskusji.
Marschall z chęcią skorzystał z tej propozycji, co zadowoliło lekarza, który nawet odchodząc, wciąż czuł na sobie wzrok Ulrike. Kiedy już zostali sami i Kai zaczął oczyszczać ranę, Joachim zagadnął niespodziewanie:
– Abstrahując od tych odmieńców, to nie ułożyło się wam, co?
Dłonie Oshiro znieruchomiały na moment, po czym powoli powróciły do wcześniej wykonywanej czynności. Nie odpowiadał przez długą chwilę, więc Joachim nie naciskał. Kiedy lekarz wreszcie się odezwał, jego głos brzmiał głucho:
– To miła kobieta, ale ona chce tego, czego ja nie mogę jej dać.
– Nie odcinasz się za bardzo od ludzi, Kai?
– Nie odcinam.
– Nie, wcale – zaśmiał się Joachim. – Nie krytykuję cię, ale chyba nie masz mnie za głupca? Jesteś zawsze z boku, jakbyś przyglądał się nam wszystkim z oddali i oceniał swoim zimnym wzrokiem. Moja córka mówi, że bałaby się iść do takiego lekarza.
– I dlatego zajmuję się martwymi, nie żywymi – odparł Oshiro, po czym odsunął się od Joachima i dodał: – Im nie przeszkadza, jaki jestem.
– Nie zrozum mnie źle, mnie też nie przeszkadza – zastrzegł natychmiast Marschall. – Nie potrafię cię tylko rozgryźć. Jeszcze nigdy nie widziałem lekarza, który strzela do człowieka niemal z przyłożenia z kamienną twarzą.
– Nie pomyślałem o tym, jak o człowieku. To uprościło sprawę – wyjaśnił Kai, choć przez głowę przemknęło mu, że nie była to cała prawda. Gdyby znalazł się przed nim zwyczajny człowiek, ale zmusiłby go do pociągnięcia za spust, także by się nie zawahał.
– Tak czy inaczej, dziękuję za wszystko. Źle to wygląda na mojej szyi?
– To tylko draśnięcie.
– Zmienię się w to stworzenie?
– Nie mam pojęcia – westchnął Kai. – Nie umiem ocenić, czy to jakoś zaraża. Na razie nic więcej nie mogę dla ciebie zrobić.
– No nic, zobaczymy, co będzie – podsumował Marschall, ale niezbyt radosny ton jego głosu wskazywał, że miał więcej obaw, niż chciał ujawnić. Zawahał się, po czym dodał z powagą: – W razie czego mnie też zastrzel, zanim rozszarpię kogoś z naszych. Albo Teresę i Lisę.
– Żartujesz sobie, prawda?
– Absolutnie nie – odparł Joachim. – Choć wierz mi, wolałbym żartować albo plotkować o Ulrike.
Oshiro milczał, zbierając rzeczy, których wcześniej używał. Komisarz przez chwilę pozwolił mu na to, ale nie doczekał się żadnej odpowiedzi, na której mu zależało, więc wreszcie nacisnął:
– Obiecasz mi, że jeśli będziesz musiał, to strzelisz?
– Myślisz, że to jakiś film, w którym jeden bohater prosi drugiego o taką pszysługę?
– Gdybym tak myślał, pewnie nadal gadałbym o Ulrike – zauważył Marschall. – Kai, to ważne. Widziałeś, co się dzieje, a ja jestem pierwszym ranionym przez to stworzenie policnatem. Nie ryzykujmy, po prostu to zrób.
– Zrobię – mruknął w końcu ponuro lekarz. – Ale najpierw rzuć mi się do gardła, żebym wiedział, że muszę. A jutro rano zacznij od badań krwi. Może coś wykażą.
Kiedy chwilę później wrócili do pozostałych, Ulrike posłała Kaiowi już tylko jeden, smutny uśmiech. Felix wciąż debatował z Davidem na temat rozgrywających się wydarzeń. Jak się zdawało, zdążyli już przejrzeć w mediach wszystkie doniesienia o podobnych przypadkach i teraz zgadywali, co było ich przyczyną oraz jak szybko zaczną w tej sprawie oficjalne śledztwo. Skończyli rozmowę, kiedy ponownie pojawił się Dieter i skinął ręką na Kaia, zapraszając go powtórnie do siebie.
Oshiro był pewien, że zaraz zostanie pozbawiony broni i przynajmniej na jakiś czas zawieszony w obowiązkach. Niemałym zaskoczeniem było dla niego, że Wolf jedynie zabronił mu zajmować się zmarłymi, którzy byli ofiarami przemienionych, po czym pozwolił wracać do domu. Zagadnięty o przyczyny swego postępowania, westchnął cicho. Po raz pierwszy Kai ujrzał jego bardziej ludzką twarz, gdy wyjaśnił:
– Był pan jedynym człowiekiem, który zechciał uratować komisarza Marschalla. Jest pan świetnym lekarzem, z którym doskonale nam się współpracuje. Byłbym głupcem, narażając pana na śmierć poprzez odebranie broni. Ta sprawa nie rozejdzie się po kościach, ale zadbajmy najpierw o to, co niezbędne. Czyli dowiedzmy się, dlaczego oni atakują.
– Skoro nie mogę ich zbadać, chciałbym chociaż usłyszeć jakiś raport – poprosił ostrożnie Oshiro, podejrzewając, że dużo więcej nie uda mu się uzyskać.
– Może, gdybyśmy potrzebowali konsultacji. A teraz proszę wziąć tydzień wolnego i odpocząć po tym co się wydarzyło.
Lekarz uśmiechnął się pod nosem, nie protestując, choć wiedział, że nie potrzebuje odpoczynku. Wbrew temu, co wydawało się większości osób zgromadzonych wokół niego, zastrzelenie dwóch istot nie poruszyło w nim takich emocji, by musiał zrezygnować z obowiązków. Skoro jednak nie miał wyboru, zamierzał skorzystać z przymusowego urlopu.
Cały Berlin żył w strachu. Od pierwszego ataku z każdym dniem przybywało doniesień o podobnych wypadkach mających miejsce zarówno w Niemczech, jak i w innych krajach. Nie trzeba było długo czekać, by w mieście rozpętało się prawdziwe piekło.
Było piątkowe popołudnie i Kai tkwił w ogromnym korku, który całkowicie uniemożliwił przejazd przez miasto. Jego palce miarowo uderzały w takt piosenki, która leciała już po raz trzeci. Utwór „Jeanny” miał w sobie to coś, co sprawiało, że czasem nie potrafił się od niego oderwać. Teraz jednak powoli zaczynał tracić cierpliwość. Mógł się jedynie cieszyć, że nie należy do tych, którzy znajdują się na chodniku. Ludzie przepychali się tam, jakby świat miał się zaraz skończyć, a im zostało ostatnie pięć minut, by się uratować.
Samochód przed nim powoli ruszył i Kaiowi udało się pokonać rekordową odległość około pięćdziesięciu metrów, nim zatrzymał się ponownie. Ułożył wygodnie łokieć na krawędzi otwartego okna i zerknął na zegarek. Jeszcze nie był spóźniony, ale za chwilę sytuacja mogła się zmienić. Musiał poszukać innej drogi, jeśli nie chciał się tłumaczyć, ale do najbliższego skrętu w prawo pozostało jeszcze przynajmniej dwieście metrów. Przy tempie, jakie mieli, oznaczało to przynajmniej pięć minut czekania.
Jego wzrok oderwał się od tarczy zegarka, kiedy na skraju chodnika ujrzał córkę Joachima. Lisa tkwiła dosłownie kilka metrów od niego, obrócona tyłem do ulicy, a przodem do jakiegoś chłopaka, który pochylał się nad nią z krzywym uśmieszkiem na twarzy. Dwudziestoletnia dziewczyna miała na sobie krótką, różową sukienkę i szpilki. Jej długie, jasnobrązowe włosy rozwiewał wiatr, co wydało się Kaiowi niezwykłym, niepasującym do otoczenia widokiem. Kiedy wszyscy gdzieś się spieszyli i interesowali ostatnimi wypadkami, ona jakby nigdy nic stała tam, spokojna i nieskażona tragedią, uśmiechając się do chłopaka. Była niczym uosobienie dziewczęcej niewinności w całym oceanie strachu i ludzkiej nieprawości.
Oshiro obserwował, jak się pocałowali. Mógł sobie wyobrazić, co zrobiłby Joachim, gdyby to zobaczył, ale sam nie zamierzał interweniować. To nie była jego córka. Wzrok mężczyzny wyostrzył się, kiedy usta chłopaka powędrowały do szyi Lisy. Samochody w tej samej chwili ruszyły i Kai zbliżył się ku nim, czując narastające napięcie.
Gdy zobaczył otwierające się szeroko usta młodzieńca, wiedział, że miał rację. Nacisnął gwałtownie na hamulec i wyskoczył z samochodu. Lisa również musiała się zorientować co jej grozi, bo mocno odepchnęła chłopaka. Okazał się zbyt silny i zdołała jedynie lekko odgiąć jego głowę. Wciąż była zbyt blisko, by Kai mógł strzelić, więc z rozmachem uderzył kolbą pistoletu w potylicę odmieńca.
Chłopak porzucił Lisę i zawył, odwracając się do lekarza. Kai uskoczył mu z drogi, czekając na dogodny moment do strzału. Kiedy młodzieniec znalazł się tuż przed nim, wypalił bez zastanowienia, mając lufę pistoletu niemal przyłożoną do czoła nieznajomego. Huk zlał się w jedno z wrzaskiem Lisy, kiedy niespodziewanie jeszcze czterech innych przechodniów spojrzało na nich niewidzącymi oczami.
– Do auta! – warknął Kai.
Dziewczynie nie trzeba było tego powtarzać. Lekarz wskoczył za kierownicę zaraz po tym, jak znalazła się w środku, i czym prędzej zamknął okna. Zdążył w ostatniej chwili, bo dosłownie sekundę później jedna z istot uderzyła pięściami w szybę od strony Lisy. Druga wypadła przed maskę, czając się tam z wyszczerzonymi kłami. Oshiro widział, że dwóch pozostałych odmieńców dopadło samochód stojący tuż za nim.
Regularne uderzenia w szybę od strony pasażera sprawiły, że popłakująca Lisa przycisnęła torebkę do brzucha i przesunęła się na fotelu w kierunku lekarza. Oshiro zerknął na nią krótko, zmierzył wzrokiem obie atakujące postaci i przeklął w duchu swojego pecha. W korku, w którym utkwił, nie miał zbyt wielu możliwości.
Ignorując uporczywe stukanie w boczną szybę, powoli otworzył swoje okno. Istota przed maską natychmiast to dostrzegła i rzuciła się w jego stronę. Strzelił, wywołując kolejny wrzask Lisy. Krew odmieńca zachlapała maskę i przednią szybę samochodu, ale jeden pocisk nie pozbawił go życia.
W tym momencie samochody ruszyły, więc Oshiro nadepnął na pedał gazu, nie oddając drugiego strzału. Słyszał jeszcze, jak ręce drugiego stwora przesuwają się po boku samochodu od strony pasażera. Gdy spojrzał w tamtym kierunku, zobaczył już tylko szlochającą Lisę. Łzy rozmazały makijaż, ale dziewczyna nawet nie próbowała ich ocierać. Jej palce wpiły się w materiał torebki tak mocno, że aż zbielały jej knykcie.
– Oddychaj spokojnie – nakazał Kai. – Ugryzł cię?
– Nie, nie… – wydyszała. – Zabiłeś Axela…
– Nie – zaprzeczył. – Miałem czas na jeden strzał. Żaden z nich nie umarł. Albo raczej nie umarło to, czym się stali.
– Strzeliłeś mu w głowę! – wykrzyknęła z przerażeniem i zaraz odsunęła się od niego, wbijając w sam kraniec fotela.
– A gdzie miałem strzelić, w dupę? – zapytał z przekąsem.
Lisa gapiła się na niego z niedowierzaniem przez chwilę, po czym zapłakała głośniej niż dotąd. Lekarz skręcił tymczasem w przecznicę, którą już wcześniej upatrzył. Zgodnie z jego przewidywaniem było tu znacznie spokojniej, a samochody przesuwały się w nieco szybszym tempie. Miał jeszcze szansę, by dotrzeć na spotkanie na czas.
– Dokąd jedziemy? – zapytała go w końcu dziewczyna drżącym głosem. Z trudem rozumiał, co mówiła, kiedy z ust wyrwał jej się kolejny szloch.
– Do Joachima.
– Ale nie mów tacie!
– O czym? – zainteresował się, zerkając na nią. – O tym, że obściskujesz się na ulicy z jakimś typem, czy o tym, że prawie cię zagryzł jako odmieniec?
– Że tam byłam – załkała rozpaczliwie. – Tata mówił, żebym się z nim nie widywała. Zakazał mi wychodzić z domu… ale ja go nie posłuchałam, wyszłam i… i… i to się stało…
Kai zmierzył Lisę wzrokiem. Miała o piętnaście lat mniej od niego i w tym momencie wydawała się zaledwie dzieckiem, przerażonym i zawstydzonym własnym zachowaniem. Kiedy przypomniał sobie samego siebie w tym wieku, uśmiechnął się na krótką chwilę. Świat był wówczas inny, a on mieszkał na jego drugim końcu. W tamtym czasie, w Japonii, jego zmartwienia, choć poważne, nie niosły ze sobą wizji odmieńców.
Westchnął, odpędzając od siebie napływające wspomnienia. To nie był najlepszy moment na powrót myślami do kraju, który budził w nim jednocześnie tęsknotę, jak i niewypowiedziany ból. Z trudem skoncentrował się na płaczącej dziewczynie, wiedząc, że lepiej zająć myśli jej wybrykiem niż swoją przeszłością.