Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Choć to iluzja, czasem wydaje się, że życie niespodziewanie przyspiesza.Ostatnie tygodnie nie były dla Krystyny łaskawe. Rozstanie z Zygmuntem przypłaciła kryzysem nerwowym. Uciekła z Warszawy i schowała się przed światem w nadmorskiej miejscowości. Ponure dni zlewały się w jedno, aż do pewnego burzowego popołudnia. Latarnia morska, huk pistoletu, ucieczka przez plażę i... wizyta niespodziewanego gościa. W głowie Krystyny chaos, a przed nią równie emocjonujący wieczór. Powieść "Kocham ryzyko" została wyróżniona w konkursie Krajowej Agencji Wydawniczej w 1978 r. Sensacyjna historia zainteresuje miłośniczki kobiecych kryminałów, jak książki Izabeli Janiszewskiej. -
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 138
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Małgorzata Todd
Saga
Kocham ryzyko
Zdjęcie na okładce: Shutterstock
Copyright © 1986, 2022 Małgorzata Todd i SAGA Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788728400593
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
Lekko zamglone późnowiosenne słońce dawało miłe ciepło. Spokojny szum fal potęgował ciszę, nie przerywaną nawet krzykiem mew. Plaża była zupełnie pusta, tylko kilka puszek po konserwach i trochę pożółkłych, zeszłorocznych papierów przypominało o cywilizacji. Miejscowość położona z dala od szlaków turystycznych, z kiepską drogą dojazdową, żyła swoim sennym życiem. Obcych widywało się tu rzadko.
W oddali, na brzegu morza pojawiła się jakaś postać. Dłuższy czas stała nieruchomo, wreszcie ruszyła wolnym krokiem wzdłuż brzegu w kierunku starej latarni morskiej. Powiewna niebieska sukienka, w którą ubrana była młoda kobieta, przypominała barwą daleki horyzont i podkreślała miękkość ruchów jej właścicielki, nieco zbyt szczupłej i zbyt wysokiej. Krystyna szła jak zwykle przygarbiona i ze spuszczoną głową. Przez ramię przewieszoną miała dużą torbę. Jej krótko przystrzyżone, ciemne włosy okalały szczupłą, bladą twarz, w której piękne były jedynie oczy. Wielkie, szaroniebieskie, z wyrazem zadumy i jakiejś nieobecności.
Zupełnie niespodziewanie od strony morza powiał silny wiatr. Po chwili ukazały się grzywiaste fale, a niebo zaciągnęło się chmurami. Spadły pierwsze krople deszczu. Krystyna rozejrzała się bezradnie. W zasięgu jej wzroku nie było żadnego drzewa ani domu. Jedyną ochroną przed deszczem mogła być opuszczona latarnia morska, do której wiodła ścieżka z brzegu w morze, z roku na rok poszerzana przez piasek nanoszony falami.
Krystyna przyśpieszyła kroku. Udało jej się wbiec do pomieszczenia przed ulewą. We wnętrzu panował półmrok. Jedynym źródłem światła był otwór wejściowy, pozostałość po nie istniejących już drzwiach – teraz zasłaniany przez nią samą. Stanęła z boku. Już po chwili w półmroku mogła odróżnić kształty. Okrągłe pomieszczenie pozbawione było jakichkolwiek sprzętów. Pośrodku znajdowały się schody prowadzące na wyższą kondygnację. Nikły odblask światła na poręczy pozwalał domyślać się jakiegoś okienka na górze. Było tu ciszej niż można by się spodziewać. Szum fal i kropli deszczu zdawał się bardzo odległy.
Krystynie wydało się, że słyszy jakieś ciche stuknięcie, a potem jakby szept tam, na górze. Zaczęła nasłuchiwać, ale teraz niczego prócz szumu deszczu i fal nie słyszała. „Zdawało mi się” – pomyślała i sięgnęła do torebki, żeby wyjąć chustkę do nosa. W półmroku nie zauważyła, że razem z chusteczką wyciągnęła grzebień. Spadając na ziemię uderzył o blachę, na której stała. Puste mury spotęgowały brzęk.
– Tam ktoś jest – usłyszała wyraźny szept, a w chwilę później czyjeś ostrożne kroki na schodach. – Zostań. Nie rób głupstw – teraz głos sprawiał wrażenie przestraszonego.
Krystyna stała jak sparaliżowana. Nie wiedziała, czego ma się obawiać, ale strach przykuł ją do miejsca. Stała przodem do otworu wejściowego i bała się odwrócić w kierunku schodów. Po sekundach, które wydały się jej wiecznością, usłyszała suchy trzask. Chwilowy paraliż ustąpił. Wybiegła. Usłyszała za sobą „stój”, a potem huk. Była pewna, że słyszała wystrzał. Biegła jak oszalała. Kiedy wreszcie dotarła do drogi, uświadomiła sobie, że deszcz przerodził się w gwałtowną burzę. Pociemniałe niebo co chwila rozświetlały błyskawice, którym towarzyszyły potężne grzmoty.
Zawsze bała się burzy. Biegła, usiłując nie myśleć o niczym, tylko o tym, aby jak najprędzej wrócić do domu.
– Ależ pani zmokła! – przywitała ją gospodyni. – Zaraz zagrzeję wody.
Krystyna nie odpowiedziała. Weszła do swojego pokoju. Wzięła ręcznik i usiadła przed toaletką z zamiarem wytarcia mokrych włosów. W tym momencie ujrzała w lustrze twarz mężczyzny stojącego za nią. Krzyknęła rozdzierająco. Po czym schowała twarz w dłoniach i zaczęła płakać.
– Co się stało? Nie przypuszczałem, że cię przestraszę. – Mężczyzna podszedł i położył ręce na jej ramionach. Jego zielone oczy pełne były niepokoju. Pochylił się troskliwie nad płaczącą kobietą. Opalona, przystojna twarz kontrastująca z jasnymi, krótko przystrzyżonymi włosami wyglądała młodo. Trudno byłoby zgadnąć, że Zygmunt Nawratowski dobiega już pięćdziesiątki. – Wiem, że nie spodziewałaś się mnie, ale żeby aż tak...
Do pokoju wbiegła gospodyni zaalarmowana krzykiem lokatorki.
– Co się stało? Dlaczego pani płacze?
– Nic, nic. Przepraszam za to zamieszanie. Poniosły mnie nerwy – Krystyna wycierała twarz ręcznikiem.
– Ten pan powiedział, że jest pani znajomym, dlatego go wpuściłam. Bardzo przepraszam, jeżeli...
– Już dobrze. Pani trochę źle się czuje – wyjaśnił Zygmunt, podchodząc do gospodyni i dając delikatnie do zrozumienia, że jej obecność w tej chwili jest tu zbędna.
Po wyjściu kobiety Krystyna zaczęła wycierać włosy leżącym na toaletce ręcznikiem.
– No, po tej scenie nikt nie mógłby mieć wątpliwości, że kuracja psychiatryczna potrzebna jest mi naprawdę – powiedziała głosem, któremu starała się nadać rzeczowy ton.
– Właśnie – podchwycił. – Dowiedziałem się, że miałaś kłopoty.
– Dobrze oboje wiemy, z czego się wzięły, i proszę cię, nie wracajmy do tego. Ten temat krępuje mnie. Miałam nadzieję, że nie będziesz mnie tu szukał.
– Uciekając z Warszawy przyjechałaś jednak na nasze wydmy, to by znaczyło... Ale nie o tym chciałem mówić. Widzisz... po naszej ostatniej rozmowie zrozumiałem pewne sprawy i wydaje mi się, że powinniśmy jeszcze raz spróbować...
– Zygmunt, proszę cię – nie. Postanowiliśmy rozstać się, i nie wracajmy do tego. Twoja litość jest mi niepotrzebna. Załamanie nerwowe może zdarzyć się każdemu, a ty jesteś ostatnim, który mógłby mi pomóc.
– Źle mnie zrozumiałaś. Ja nie chcę wałkować naszych problemów. Przyjechałem powiedzieć ci, że wszystko się zmieni. Rozmawiałem z nią... – zawiesił głos czekając na reakcję Krystyny, ale ona nawet nie podniosła spuszczonej głowy – ...zgadza się na rozwód – dokończył.
Zapadła chwila milczenia, którą Krystyna zdecydowała się wreszcie przerwać.
– Za późno – powiedziała cicho.
– Jak to? Nie cieszysz się?
– Jestem zmęczona. Nie mam siły myśleć. Jedyne uczucie, jakie ma do mnie jeszcze dostęp, to strach.
– Zauważyłem – mruknął Zygmunt – ale chyba nie masz jakiegoś specjalnego powodu do obaw?
– Nie wiem – odpowiedziała z wahaniem. – Chciałabym położyć się i odpocząć.
– Przyjadę po ciebie wieczorem. Pojedziemy na kolację do miasta.
– To daleko. Ale jeżeli koniecznie chcesz...
Krystyna obudziła się nagle i nie bez zdziwienia stwierdziła, że widocznie udało jej się wreszcie usnąć. Spojrzała na zegarek, dochodziła szósta. Chylące się ku zachodowi słońce świeciło teraz ostro. Powietrze oczyszczone deszczem było świeże.
Usiadła przed toaletką i zaczęła się malować. Znowu miała dla kogo być ładna. Wiedziała, że należy do tego typu kobiet, które przy najlżejszym zaniedbaniu trudno nazwać atrakcyjnymi. Ostatnio nie miała głowy do takich głupstw, prawdę mówiąc nie miała jej do niczego. Rozstanie z Zygmuntem przeżyła znacznie silniej niż przypuszczała. Nigdy nie należała do kobiet tłumnie przez mężczyzn obleganych, a z każdym rokiem szanse jej malały... Ale po co teraz o tym myśleć, teraz, kiedy znowu będą razem!
Skończyła malowanie. Podeszła do szafy i zdecydowanym ruchem wyjęła sukienkę, którą Zygmunt ostatnio przywiózł jej z Paryża. Jeszcze kropla perfum i była gotowa. Dochodziła siódma. Powinien już tu być. Znała jego punktualność, zaczęła się więc niepokoić. Pomyślała nawet, że wydarzenia dzisiejszego dnia po prostu jej się przyśniły. Nie była w żadnej latarni morskiej, a Zygmunt wcale na nią tu nie czekał. Tak bardzo chciała znowu być z nim razem, że po prostu wymyśliła to sobie. Była już prawie zdecydowana wrócić do łóżka, kiedy usłyszała pukanie. Na progu pokoju stał Zygmunt. Minę miał zatroskaną.
– Czy coś się stało? – podeszła i dotknęła jego ramienia, żeby upewnić się, że jest przy niej.
– Jesteś piękna – powiedział z uśmiechem, odpędzając jakieś niemiłe myśli.
– Ale chyba nie to cię martwi? – komplement dodał Krystynie humoru.
– Zepsuł się samochód i musiałem wysłać kierowcę do warsztatu. Czy możemy pojechać twoim maluchem?
– Oczywiście, chodźmy – powiedziała z ożywieniem.
Była zadowolona z możliwości zademonstrowania swoich umiejętności kierowcy. Prowadzenie samochodu dodawało jej pewności siebie, której nigdy nie miała za wiele. Po ostatnim załamaniu nerwowym była jej ona potrzebna tym bardziej.
Kiedy wyjechali na szosę, Zygmunt powiedział:
– Chcę cię uprzedzić, że na kolacji nie będziemy sami – urwał i popatrzył na Krystynę, ale ona milczała. – Eleonora wyjeżdża jutro rano do Szwecji i zamierza pozostać tam dłużej.
– Może więc ja jestem zbyteczna?
– Proszę cię, Krysiu, nie rób scen. Ona nie będzie sama. Ostatnio wszędzie towarzyszy jej pewien goguś młodszy od niej o jakieś dziesięć lat. Zjedzmy we czworo kolację i rozstańmy się z nimi w zgodzie.
– Jak sobie życzysz, ale znasz swoją żonę i wiesz, że zawsze znajdzie sposobność, żeby mi przypiąć jakąś łatkę. Nie umiem się przed nią bronić.
– Sytuacja się zmieniła. Dawniej łączyły mnie z nią więzy formalne, co usiłowała wygrywać przeciwko tobie. Teraz, kiedy wyraziła pisemną zgodę na rozwód, biorąc za to pokaźną sumę, będzie miała chyba tyle przyzwoitości, żeby ci nie dokuczać.
– Miejmy nadzieję – Krystyna próbowała się uśmiechnąć. – To nastąpiło tak nagle. Nie zdążyłam jeszcze przywyknąć do myśli, że naprawdę zdecydowałeś się na ten krok.
– Zrozumiałem, że cię tracę...
To były słowa, które Krystyna chciała usłyszeć od dawna. Teraz, kiedy zostały wypowiedziane, zaczęła mieć wątpliwości, czy były wypowiedziane całkiem szczerze.
„Taka nagła zmiana decyzji zawsze budzi wątpliwości – pocieszała się w myśli. – Jestem zbyt nieufna”.
Ruch na drodze był znikomy i pomimo licznych wzniesień oraz zakrętów prowadzenie samochodu sprawiało jej przyjemność. Prawie nie spostrzegła, kiedy byli już na miejscu.
Restauracja „Stylowa” była dokładnym zaprzeczeniem swej nazwy. Ściany pomalowane zostały w różnobarwne wielkie trójkąty, co miało zapewne dowodzić nowoczesności. Umieszczone na ścianach kinkiety ze słabymi żarówkami w kolorach czerwonym i żółtym miały za zadanie stwarzać intymny nastrój i jednocześnie uniemożliwiać gościom dojrzenie tego, co mieli na talerzach. Zakurzone posylwestrowe dekoracje od pięciu miesięcy imitowały nastrój szampańskiej zabawy, odnawiany co wieczór przez miejscową orkiestrę. Składała się ona z czterech młodych, smutnych ludzi w błyszczących koszulach, posługujących się aparaturą nagłośnieniową przeznaczoną chyba dla stutysięcznego stadionu.
Krystyna wybrała stolik możliwie oddalony od orkiestry, co jednak na nic się nie zdało. Głośniki były tak rozmieszczone, że podczas trwania tak zwanej działalności rozrywkowej żadna rozmowa nie była możliwa. Na szczęście orkiestra często wychodziła na „kolację”, i wtedy można było porozumieć się tradycyjnie, bez używania gestów.
– W jaki sposób znalazłeś tak zaciszny kącik? – zapytała Krystyna, gdy orkiestra zamilkła.
– Przepraszam cię za ten lokal, ale Eleonora nalegała... przypuszczam, że jest to miejsce, w którym szczególnie dobrze czuje się ten jej amant. O, właśnie! To chyba on.
Krystyna odwróciła głowę i zobaczyła smagłego, krępego młodzieńca w dżinsowym ubraniu, podchodził do ich stolika.
– Andrzej Szewczuk – przedstawił się Krystynie z wyszukaną galanterią, świadczącą raczej o wypitym wcześniej alkoholu niż o dobrych manierach.
– Czy pańska żona już tu jest? – zwrócił się z pytaniem do Zygmunta, wpatrując się jednocześnie natrętnie w Krystynę.
– To raczej ja powinienem zadać panu to pytanie – Zygmunt nie taił niechęci, jaką budził w nim ten przystojniaczek z zabójczym wąsem.
– Umówiłem się z nią w hotelu, ale musiałem załatwić pewną sprawę, a ona nie lubi czekać, więc pomyślałem, że przyszła od razu tutaj.
Orkiestra wróciła z kolejnej kolacji w towarzystwie piosenkarki. Od razu po pierwszych taktach Zygmunt poprosił Krystynę do tańca. W ślad za nimi poszło kilka par. Piosenkarka na estradzie tańczyła z mikrofonem w ręku i widać było, że otwiera usta, ale jej głos nie był w stanie przebić się przez akompaniament.
– Czy myślisz, że ona śpiewa? – krzyknęła Krystyna do ucha swojego partnera.
– Jeśli mnie wzrok nie myli, to tak – odkrzyknął.
Po powrocie ujrzeli stół zastawiony butelkami i kieliszkami napełnionymi czystą, której oboje nie lubili.
– Napijmy się – zaproponował Andrzej, wznosząc swój kieliszek. Zygmunt wziął do ręki lampkę koniaku, którą zamówił wcześniej, a Krystyna podniosła szklaneczkę z coca-colą.
– No nie! Pani artystka, i żeby nie piła? – wyraził swoją dezaprobatę Szewczuk.
– Prowadzę samochód i nie jestem żadną artystką.
– A ja słyszałem, że malarką.
– Projektuję porcelanę.
– Ciekawe, ale zarobić to chyba na tym nie można?
– Nie wiem, co ma pan na myśli. Pracuję na etacie, jak wszyscy.
– Tak właśnie myślałem. Też kiedyś pracowałem na etacie. No, ale jednego może pani wypić – zawyrokował, podsuwając Krystynie kieliszek, który ona ponownie odstawiła.
Orkiestra znowu zagrała i dalsza wymiana zdań stała się niemożliwa. Szewczuk właśnie zamierzał poprosić do tańca Krystynę, kiedy w drzwiach wejściowych pojawiła się Eleonora. Była w czerwonej wydekoltowanej sukni, ostro kontrastującej z ufarbowanymi na zbyt czarny kolor włosami i jasną karnacją skóry, typową dla osób rudych. Rozejrzała się po sali. Nie lubiła nosić okularów, uważając, że ją postarzają. W sytuacjach takich jak ta bywała w kłopocie. Szewczuk wstał i ruszył w jej kierunku.
– Miło znów panią widzieć – przywitała Krystynę Eleonora. – Ślicznie pani wygląda w tej francuskiej sukni. Kiedy mąż ją przywiózł z Paryża, od razu powiedziałam, że to nie na moją figurę. Te Francuzki zupełnie pozbawione są biustu. Tak samo Angielki. W Londynie miałam duże trudności z doborem odpowiedniego rozmiaru. Pamiętam, kiedyś w Richard Shops...
– Co dla ciebie zamówić? – przerwał Zygmunt, korzystając z pojawienia się kelnera.
– Och, cokolwiek. Niedawno jadłam obiad. Macie może wędzonego węgorza? – zwróciła się do kelnera.
– Niestety, proszę pani. Z ryb tylko karpia w galarecie.
– A co by pan polecał?
Kelner wymieniał wszystkie po kolei potrawy, a Eleonora długo zastanawiała się nad każdą z propozycji, konsultując się to z Andrzejem, to z Zygmuntem. Wreszcie dokonała wyboru i wróciła do poprzedniego tematu.
– Tę na przykład sukienkę – wskazała na swoje nieco zbyt zaokrąglone kształty – kupiłam w Monachium, i musicie wiedzieć...
Zebranym nie było jednak sądzone dowiedzieć się bliższych szczegółów o czerwonej sukience, bo orkiestra właśnie wznowiła swoją działalność. Zygmunt zaprosił Krystynę do tańca, a Andrzej z Eleonorą poszli w ich ślady. Po trzecim kawałku wrócili do stolika.
– Wypijmy za nasze rozstanie – wzniosła toast Eleonora.
– Mam nadzieję, że nie na długo – wtrącił Andrzej.
– Nic się nie martw, powiedziałam, że ściągnę cię do Szwecji, to możesz być tego pewny. Zygmunt zawsze mógł na mnie liczyć. Przy mnie mężczyzna może zrobić karierę. Myślisz, że gdyby nie ja, to byłby dyrektorem?
– Miałem nadzieję, że chociaż ostatniego wieczoru nie będziesz się popisywała – powiedział Zygmunt ze źle skrywaną irytacją.
– Pani powinna wziąć to pod uwagę – Eleonora nie zrażona słowami męża zwróciła się do Krystyny. – Oddaję go w pani ręce i dobrze by było, żeby zdawała sobie pani sprawę, że dla Zygmunta najważniejsza w życiu jest jego praca zawodowa. Do pani obowiązków będzie należało ułatwianie mu drogi do kariery.
– Przypuszczam, że sami ustalimy nasze obowiązki – powiedziała Krystyna nieco cierpko, ale zarazem poczuła się niepewnie, jakby przyszłość z Zygmuntem mogła być dla niej rzeczywiście czymś za trudnym.
– Jeszcze pół litra – zawołał Andrzej do przechodzącego kelnera.
– Ty masz już chyba dosyć – Eleonora popatrzyła na niego krytycznie.
– Nikt mi nie będzie dyktował, ile mam wypić – wybełkotał młody człowiek. – Prawda, proszę pani? – zwrócił się do Krystyny, szukając w niej sprzymierzeńca. – A właściwie dlaczego pani nie pije? – zainteresował się nagle.
– Prowadzę samochód.
– Ale jednego napije się pani ze mną?
– Nie.
– Nikt nie chce pić – poskarżył się Andrzej. – Dlaczego nikt nie chce pić?
– Robi się późno – powiedziała Krystyna.
– Tu mogą być kłopoty z taksówką – zauważyła praktycznie Eleonora.
– Odwiozę państwa do hotelu.
– W takim razie nie musimy się jeszcze spieszyć. To mój ostatni wieczór – Eleonora skwapliwie przystała na propozycję Krystyny.
– Szwedzi również od kieliszka nie stronią – zauważył cierpko Zygmunt.
– Ale nie u siebie, tylko tu, za złotówki.
– Jedziesz tam przecież nie ze złotówkami.
– Wymawiasz mi? Mogę zostać. Zapłaciłeś za moją zgodę na rozwód tyle, ile była dla ciebie warta.
– Dlaczego nikt nie chce ze mnną wypić? – Szewczuk ocknął się znowu.
– Bo ktoś musi być twoją niańką, jak się zalejesz – Eleonora zawsze znajdowała ripostę.
– Ona mnie nie rozumie – poskarżył się Andrzej Krystynie. – Nikt mnie nie rozumie. Napije się pani ze mną?
– Przepraszam cię, Krysiu – Zygmunt wziął ją za rękę. – Myślałem, że to wypadnie lepiej.
– Ależ jest znakomicie – wtrąciła Eleonora. – Prawda, pani Krystyno? – i nie czekając na odpowiedź, dodała: – Naprawdę jestem szczęśliwa, że to właśnie pani zajmie się Zygmuntem. Zawsze mu powtarzałam, że Basia nie była dla niego odpowiednia. Cieszę się, że to zrozumiał.
– Jestem bardzo zmęczona. Czy moglibyśmy już pójść? – spytała Krystyna. Była bliska płaczu. Wiedziała, że Eleonora nie oszczędzi jej żadnej przykrości. O Barbarę przestała już przecież być zazdrosna, ale przy obecnym stanie nerwów nietrudno było wytrącić ją z równowagi. Wiedziała, że zupełnie nie może polegać na swojej odporności psychicznej.
– Dobrze, że wszyscy troje mieszkacie w tym samym hotelu. To upraszcza moje zadanie – powiedziała Krystyna, zatrzymując samochód przed hotelem „Bałtyk”.
Pierwszy wysiadł z samochodu Zygmunt. Pomógł wysiąść Eleonorze i wspólnie wyciągnęli Andrzeja, który był już wyłącznie zdany na ich pomoc. Uszli zaledwie kilka kroków, kiedy Eleonora przypomniała sobie, że zostawiła w samochodzie torebkę.
– Okropnie jestem ostatnio roztargniona. Dobrze, że to nie taksówka, i że jeszcze nie odjechała – powiedziała zostawiając Andrzeja z podtrzymującym go Zygmuntem, który widział, jak Eleonora wróciła do samochodu, uchyliła drzwiczki i przez chwilę rozmawiała z Krystyną. Podchodząc z powrotem do obu mężczyzn powiedziała:
– Krystyna chce jeszcze ze mną porozmawiać. Nie wiem o czym, ale obiecałam, że jak tylko zaprowadzimy Andrzeja na górę, zejdę do niej.
Zygmunt pomyślał, że naprawdę bardzo mało zna kobiety, a zwłaszcza Krystynę. Bywała nieodgadniona. Może właśnie to tak go w niej pociąga? Postanowił nie wtrącać się. Jutro, kiedy spotka Krystynę, o nic nie zapyta, jeżeli sama nie poruszy tego tematu.
Recepcjonistka wręczyła im klucze. Odtransportowali Andrzeja do pokoju, który zajmował wraz z Eleonorą, i ułożyli go na łóżku. Eleonora wyjęła z małego neseserka chusteczkę do nosa haftowaną w fiołki i schowała ją do torebki.
– Wydaje mi się, że złapałam katar – powiedziała, jakby wykonana czynność wymagała komentarzy. Rozejrzała się po pokoju, podeszła do stołu i wyjęła z szuflady pudełko zapałek. Chowając je do torebki bąknęła coś o latarni morskiej, czego Zygmunt nie dosłyszał.
Wyszli z pokoju razem i na korytarzu rozstali się. On poszedł do siebie, a Eleonora zeszła na dół. Zamykając drzwi swojego pokoju usłyszał warkot zapuszczanego silnika. Domyślił się, że obydwie kobiety odjechały.
Obudził się wcześnie. Codzienne przyzwyczajenie wstawania o siódmej było nie do przezwyciężenia w czasie urlopu, który nie trwał nigdy dłużej niż kilka dni. Wstał bez pośpiechu. Poranna toaleta zajęła mu więcej czasu niż zwykle. Pomimo to o wpół do ósmej był już gotowy. Nie chciało mu się jeszcze jeść, postanowił więc zajrzeć do pewnych papierów, które czekały od wczoraj.
Rozległo się pukanie do drzwi, ukazała się w nich głowa młodego, rudawego blondyna o małych świdrujących oczkach.
– Dzień dobry, panie dyrektorze – powiedział tonem nieco poufałym.
– Dzień dobry – Zygmunt zamknął teczkę i schował ją do szuflady stołu, przy którym siedział. – Co z naszym samochodem?
– Załatwione. Chłopaki zrobili skrzynię biegów w dwie godziny. Musiałem im dać na piwo. Pan dyrektor rozumie...?
– Rozumiem. Policzymy się. Na razie niech pan wraca do Warszawy.
– To znaczy, że pan wróci pociągiem?
– Dam sobie radę. – Widząc, że kierowca nie zabiera się do wyjścia, zapytał: – Czy coś jeszcze?
– Myślałem, że pan dyrektor na konferencję na Mazury...
– Kto wam mówił o tej konferencji? – Zygmunt Nawratowski automatycznie przechodził na „wy”, kiedy przybierał ton oficjalny.
– A to była tajemnica? – pan Miecio nie ukrywał zainteresowania.
– Nie – Nawratowskiego zaczęło irytowć natręctwo kierowcy. – Nie ma żadnej tajemnicy, ale ciekawi mnie, jakim sposobem rozchodzą się informacje nie dla wszystkich przeznaczone. Zdaje się, że powinienem zmienić sekretarkę.
– Ależ uchowaj Boże. Panna Basia jest w porządku. Spotkałem tego dziennikarza. Właśnie miałem o tym panu dyrektorowi powiedzieć. Pytał mnie, jak mi się pracuje i w ogóle...
– Jakiego dziennikarza?
– No tego, co o nas pisał. Staniszewski, czy jak mu tam.
– Gdzieście go spotkali?
– Tu, wczoraj rano, jak tylkośmy przyjechali. Pan dyrektor mnie zwolnił, to poszedłem się czegoś napić. Patrzę, a do baru wchodzi ten Staniszewski z drugim takim.
– O co wypytywał Staniszewski?
– Tak jak mówiłem. Przywitał się, powiedział, że mnie pamięta ze Zjednoczenia. Pytał, gdzie jedziemy, czy mam dużo pracy, i w ogóle. Na pożegnanie powiedział, że się niedługo spotkamy pewnie na konferencji na Mazurach. No to pomyślałem, że stąd pojedziemy na Mazury. Pożegnał się elegancko. Ten drugi to nawet się przedstawił. Szewczuk. Miałem takiego kolegę w szkole, zgrywus był nie z tej ziemi.
– Szewczuk?
– Tak. Kiedyś, pamiętam...
– Wspomnienia z lat szkolnych opowiecie mi innym razem – przerwał Nawratowski. – Jak wyglądał ten Szewczuk?
– Ciemny taki, z czarnym wąsem. A co, pan dyrektor go zna?
– Czy macie mi coś jeszcze do zakomunikowania? Bo widzicie – trochę się spieszę.