Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Wspomnienia są piękne właśnie dlatego, że należą do przeszłości. Ewa nie spodziewała się po tylu latach spotkać Pawła. A już na pewno nie w takiej sytuacji! Nieczęsto w końcu zdarza się, by dwie obce osoby kupiły tę samą nieruchomość. Kobieta angażuje się w rozwiązanie sprawy, a przy okazji uruchamiają się w niej wspomnienia z okresu, gdy ona i Paweł studiowali historię sztuki. Wtedy wszystko było prostsze, nie to, co teraz, gdy każdy żyje wśród własnych tajemnic i problemów. Tak jak Izolda, która miała rozwiązać problem zakupu rezydencji, a tymczasem ginie w niewyjaśnionych okolicznościach. Autorka jest laureatką Nagrody im. Witolda Hulewicza za rok 2020.Powieść zainteresuje miłośniczki kobiecych kryminałów, jak książki Izabeli Janiszewskiej. -
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 155
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Małgorzata Todd
Powieść
Saga
Rezydencja
Zdjęcie na okładce: Shutterstock
Copyright © 2006, 2022 Małgorzata Todd i SAGA Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788728400555
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
1-1.
- Co powiesz o tym pokoju? - Justyna, żeby spojrzeć na przyjaciółkę, oderwała na chwilę wzrok od ściany, której się bacznie przyglądała.
- Prezentuje się świetnie, podobnie jak cały dom - powiedziała Ewa idąc za wzrokiem właścicielki dopiero co nabytej nieruchomości. - Ściany wyglądają bardzo solidnie - uzupełniła.
- To akurat bez znaczenia. Zanim się wszystko odnowi, trzeba wyburzyć te dwie - wskazała przeciwległe ściany.
- Obawiam się, że przynajmniej jedna z nich może być ścianą nośną.
- Nic nie szkodzi.
- Jesteś pewna? - spytała ostrożnie Ewa.
- Nie znam się na budownictwie, a ty?
- Ja też nie, ale znam bardzo dobrego architekta.
- Jakżeby inaczej. Ty znasz przecież wszystkich.
- Bez przesady, ale jeśli nie chcesz, to nie - ucięła Ewa.
- Źle mnie zrozumiałaś. Ja ci zazdroszczę tych wszystkich znajomości. Musisz mnie z tym architektem koniecznie skontaktować. Chcę żeby mi doradził czy można będzie zrobić łuki podtrzymujące sufit. Na parterze nie będzie ani jednych drzwi, a ściany najchętniej zachowałabym tylko zewnętrzne. O patrz, tu jest ślad po jakimś przepierzeniu. Nie rozumiem po co ludziom tyle ścian.
- A jak będzie wyglądało piętro?
- Drzwi będą wyłącznie do łazienek. - Może na drugim piętrze zachowam ze dwa pokoje z drzwiami dla gości. Ludzie są różni, niektórym drzwi są potrzebne, chociaż zupełnie nie wiem do czego.
- Rzeczywiście.
- Cieszę się, że mamy podobne spojrzenie.
- No, nie zupełnie. Prawdę mówiąc nie wiem, po co ci w ogóle ten dom.
- Muszę mieć wreszcie własny kąt.
- A ile metrów ma wasze obecne mieszkanie?
- Dziewięćdziesiąt pięć. Zdziwisz się, ale wbrew temu ogólnemu narzekaniu na telewizję, ja lubię od czasu do czasu coś obejrzeć.
- Chyba nie nadążam za twoim tokiem myślenia.
- To proste. Teraz, kiedy Robert śpi, włączony telewizor mu przeszkadza. Tu będę mogła wymknąć się na drugie piętro i tam coś sobie obejrzeć.
- A teraz nie możesz?
- Tłumaczę ci przecież. Nie mogę mu przeszkadzać. On ciężko pracuje.
- A nie można przenieść telewizora do innego pokoju, albo kupić jeszcze jeden?
- Wykluczone. To zepsułoby całość. W prawdziwie eleganckim domu nie może być telewizora na każdym kroku. Wiesz co, zadzwoń od razu do tego architekta.
1-2.
Maria szła na spacer. Zanim doszła do parku musiała dwukrotnie odwracać wzrok, żeby nie patrzeć na mężczyzn załatwiających swoje potrzeby bezpośrednio na chodniku. Weszła do parku, minęła kobietę z dwoma rozbrykanymi psami i wtedy, z dala, w alejce zobaczyła policyjny radiowóz. Widok radiowozu w parku nie zdziwił jej. Dobrze się składa - pomyślała. Przyspieszyła kroku, ale po chwili zwolniła. Za mijanym właśnie pniem rozłożystego dębu stał policjant i robił to samo, co dwóch wcześniej spotkanych mężczyzn. Zwiesiła głowę i szła przed siebie starając się nie myśleć o tym, że prawdopodobnie to ona nie nadąża za przemianami w sferze obyczajów. Pozytywne myślenie diabli wzięli i nie było co udawać, że jest inaczej. Patrzyła już wyłącznie pod nogi, starała się nie widzieć mijanych ludzi.
Artur też nie przyglądał się mijanym osobom. Szelest pierwszych suchych liści znaczył każdy jego krok. Pełno ich było w alei, którą spacerował najchętniej. Mało kto zapuszczał się do tej części parku pełnej rozłożystych drzew i krzewów, z nielicznymi tylko ławkami. Spacer przerwał sygnał telefonu komórkowego.
- Tak, to ja - powiedział. - Witaj Ewo - odczekał chwilę. - Tak, chętnie podejmę się ekspertyzy. Dobrze, do zobaczenia - schował telefon do kieszeni i pomaszerował dalej, do swojej ulubionej ławki. Lubił tu siadywać, bo było ładnie, zacisznie i odludnie.
1-3.
- Słyszałaś? - Justyna przyciszyła głos, który w pustym pomieszczeniu zdawał się być i tak zbyt donośny.
- Nie. Co? - spytała Ewa chowając telefon.
- Cicho. Posłuchaj.
„Tu z powodzeniem będzie można wybudować dodatkową ścianę” - usłyszały męski głos dochodzący z za ściany przeznaczonej do rozbiórki. „Są dwa okna, po podziale obydwa powstałe w ten sposób pokoje będą jeszcze prawie kwadratowe. Czy dalszy układ jest podobny?
Tak - odpowiedział głos kobiecy.”
- No, nie! - Powiedziała Justyna i ruszyła w kierunku drzwi dzielących ją od osób zza ściany, ale zanim zdążyła je otworzyć w progu stanął wysoki, mężczyzna w średnim wieku.
- Co pan robi w moim domu? - Justyna lustrowała nieznajomego od dołu do góry.
- To samo pytanie mógłbym i ja pani zadać.
Stali przez dobrą chwilę w milczeniu, a scenie tej przyglądały się dwie pozostałe kobiety. Pierwsza odezwała się Ewa.
- Paweł?.. spytała z wahaniem.
- Ewa! - Wyraźnie ucieszył się na jej widok. - Przedstawisz mnie pani? - spytał witając się z Ewą.
- Nie wiem czy będzie to konieczne - Justyna nie umiała, albo nie chciała ukryć złości - Żądam wyjaśnień - zwróciła się do kobiety towarzyszącej Pawłowi. - Pani jest z agencji nieruchomości, jak się domyślam?
- Tak - młoda kobieta w bardzo kusej spódniczce najwyraźniej nie zamierzała uzupełnić wypowiedzi.
- I próbuje pani właśnie sprzedać moją własność, nie powiadamiając mnie nawet o tym zamiarze? - Justyna utkwiła w dziewczynie badawcze spojrzenie.
- Musiało zajść jakieś nieporozumienie. Zaraz to wyjaśnię - wyjęła z torebki aparat komórkowy i wybierając numer oddaliła się parę kroków, żeby nie przeszkadzać pozostałym.
- Co słychać u Marii? - Spytała Ewa, żeby przerwać kłopotliwe milczenie.
- Nie mam pojęcia - odparł. - Dawno jej nie widziałem. - Patrzył na Justynę, ale ta jakby go ignorowała, utkwiła wzrok za oknem w oczekiwaniu wyniku rozmowy agentki.
- Z akt znajdujących się w biurze wynika, że zaszła pomyłka - oświadczyła agentka. Oboje państwo wpłacili zadatki na tę nieruchomość w tej samej wysokości i tego samego dnia.
- To niewiarygodne - powiedziała Justyna.
- Jeżeli nie uda się państwu porozumieć między sobą, sprawą będzie musiał zająć się sąd - kontynuowała niezrażona przedstawicielka agencji nieruchomości.
- W każdym razie to państwo będą pokrywali koszty sądowe - oświadczyła dobitnie Justyna.
- O tym też zadecyduje sąd - odparła agentka.
1-4.
- Witaj Izoldo. Tu Ewa. Mam do ciebie ważną sprawę. Moja przyjaciółka kupiła dom (...) Jest to właściwie piękna rezydencja na Żoliborzu, ale ma poważny mankament. Tę samą willę pośrednik sprzedał równocześnie dwóm osobom. (...) Tak. Oczywiście, też nie mamy pojęcia jak mogło dojść do takiego nieporozumienia. Szkopuł w tym, że ten drugi właściciel nie chce odstąpić od transakcji.(...) Aha, będziesz u mnie dzisiaj? To świetnie.
Ewa wyłączyła telefon i powiedziała do Justyny:
- Załatwione.
- Jak to załatwione?
- Izolda i Stefan to moi bardzo dobrzy znajomi. Mają własną agencję nieruchomości i zajmą się tą sprawą. Zatrudniają przecież prawników. Sprawa będzie w dobrych rękach.
1-5.
- Przepraszam panią. Jak mogę dojechać na Senatorską? - zaczepił Marię młody człowiek w stroju cyklisty. Nieopodal stał oparty o mur rower.
- To dość daleko stąd - odparła. - Taka wyprawa rowerem może być niebezpieczna.
- Poradzę sobie - zapewnił młody człowiek, zdejmując kask. Miał głowę starannie wygoloną, z małym jednak wyjątkiem. Pozostawiony z tyłu długi kosmyk włosów zawijał się kokieteryjnym loczkiem spływającym aż na ramię, co robiło szczególnie niemiłe wrażenie w zestawieniu z pospolitą twarzą.
- No, więc najpierw... - zaczęła.
- To bardzo uprzejmie z pani strony, widzę, że chce mi pani pomóc. Na ogół nikogo nie obchodzi bezpieczeństwo rowerzystów. A my przecież nie zanieczyszczamy powietrza, jak samochody. Gdyby pewne ulice zamknięto dla samochodów wszyscy moglibyśmy swobodniej oddychać, nie sądzi pani?
Maria próbowała odpowiedzieć, ale młody człowiek nie dał jej szansy.
- Kawiarnie i restauracje z ogródkami mogłyby być naprawdę na świeżym powietrzu. Często odwiedza pani chińskie restauracje? - tym razem rowerzysta wyraźnie czekał na odpowiedź.
- Czasami.
- Zna pani tę na Senatorskiej?
- Nie.
- W takim razie mam dla pani wspaniały prezent.
Maria przyjrzała się młodemu człowiekowi uważnie. O co może mu chodzić?
- Tu są specjalne bony. Jeżeli wybierze się pani do tej restauracji z mężem, to część rachunku zostanie pokryta tym właśnie bonem.
- Nie mam męża - przerwała Maria.
- To z synem, albo wnukiem, albo może pani bon ofiarować wnuczce - kontynuował rozpaczliwie rowerzysta.
- Czy ja wyglądam na... - Maria zdecydowała się nie kończyć zdania. Odwróciła się i odeszła. To pewnie na tym polega ten tak zwany marketing, pomyślała.
2-1.
- Nie masz nic przeciwko temu, że spotkałyśmy się tu zamiast u mnie? Wiesz jak to jest. W nawale zajęć sprzątanie zawsze spada na dalsze miejsce w kolejności obowiązków, a trudno przyjmować gości w bałaganie - powiedziała Ewa.
- Jasne. Chyba nawet lepiej, że spotkałyśmy się tutaj. Już niemal zapomniałam jak wyglądają kawiarnie - odparła Izolda.
- To co dawniej nazywaliśmy kawiarniami też się zmieniło. Teraz praktycznie są tylko restauracje lub bary jak ten „Pod dębem”.
- To sensowna zmiana. Nie zawsze przecież ma się ochotę na coś wyłącznie słodkiego. To bardzo miły lokal, łączy przytulność z elegancją.
- A pamiętasz co tu było dawniej?
- Nieczęsto bywam na Żoliborzu.
- Właściwie zawsze była tu knajpa. Najpierw podła speluna, później chyba pralnia brudnych pieniędzy. Tak przypuszczam, bo przez wiele lat restauracja pod dumną nazwą „Baron” istniała, mimo iż pies z kulawą nogą do niej nie zaglądał o żadnej porze dnia ani nocy. Później lokal zamknięto i otwarto go całkiem niedawno. Zatrudnili dobrego kucharza. Jesteś pewna, że nie masz ochoty na coś konkretniejszego? - Ewa próbowała ugościć przyjaciółkę.
- Jedyne po co tu przyjechałam to twoje towarzystwo.
- Bardzo mi przykro, że cię zawodzę, ale naprawdę nie mogę się wyrwać. Wiesz jak to jest. Słuchaj, a może by pojechała z tobą Monika.
- Jaka Monika?
- Ta twoja koleżanka ze szkoły. Nieraz ją wspominałaś. Jest samotna. Sprawisz jej niewątpliwą przyjemność zapraszając do waszego letniego domu. Jest tak pięknie położony, wygodny.
- Wiem jaki jest - przerwała Izolda. - Ale dobrze, że mi przypomniałaś, obiecałam podlać u niej kwiatki i całkiem o tym zapomniałam. Mam nadzieję, że nie pousychały. - Nerwowo zaczęła przeszukiwać torebkę. - Są - powiedziała wyjmując pęk kluczy.
- Skoro Monika wyjechała, to może jakaś inna koleżanka.
- Wolałabym żebyś to była ty. Wiesz, ze Stefanem nie układa nam się ostatnio najlepiej. Muszę sobie przemyśleć różne sprawy i chciałabym, żebyś mi w tym pomogła.
- Porozmawiajmy teraz.
- Zdaje mi się, że kogoś sobie znalazł.
- Stefan? Nie mówisz poważnie.
- Jak najpoważniej.
- Co zamierzasz? Chcesz żebym wytropiła kto to taki?
- Bo ja wiem. Może lepiej zająć się sobą. Terapeuci radzą uwierzyć w siebie, ale wiesz, nie jest to łatwe. Noszę oryginalne imię, nikomu jednak nie kojarzę się z Izoldą białoręką, ani złotowłosą, a co najwyżej z długonosą.
- Przesadzasz. Wygląd nie jest najważniejszy.
- Nie cenisz urody, bo zawsze ją miałaś.
- Pięknej figury mogłaby ci pozazdrościć nie jedna.
- Zauważa się twarz i tylko ona jest ważna.
- Masz ładne oczy.
- Daj spokój. W mojej twarzy widzi się jedynie nos.
- A zauważyłaś jak wiele teraz spotyka się młodych dziewcząt z dużymi nosami? Nawet piosenkarki.
- Rzeczywiście. Dawniej, gdy dziewczyna z dużym nosem miała ładny głos i chciała robić karierę estradową, nos operowała.
- Najwyraźniej czasy się zmieniły. Powinnaś pozbyć się kompleksu.
- Albo nosa a’la Pinokio. Dajmy spokój tej rozmowie. Nie możesz jechać ze mną na wieś, to trudno. Jakoś sobie poradzę. Na mnie czas - Izolda wstała.
- Zaczekaj - powiedziała Ewa. - Powiedz mi jak to jest, gdy podejrzewa się męża o zdradę?
- Czyż byś była w podobnym kłopocie?
- Nie. Pytam z czystej ciekawości. Co się wówczas czuje, gniew?
- Gniew, rozczarowanie na przemian z nadzieją, że to wszystko tylko urojenia.
- Bo pewnie to tylko twoja wyobraźnia.
- Może masz rację. W każdym razie dam Stefanowi szansę. Jego sprawa czy z niej skorzysta.
- Dobrze odpocznij, wtedy wszystko okaże się łatwiejsze.
- Pewnie masz rację. A w sprawie rezydencji powinnaś pójść do Stefana. Nie zwlekaj do mojego powrotu. Pamiętaj, że druga strona też podejmuje jakieś kroki.
2-2.
Maria dotarła do najbliższej ławki w parku i usiadła. Na drugim brzegu siedziała kobieta mniej więcej w jej wieku. Spojrzała na Marię z mieszaniną zaciekawienia i niepokoju.
- Dobrze się pani czuje? - spytała.
- Widziała pani tego mężczyznę? - Maria zignorowała konwencjonalne, jak uznała, pytanie.
- Policjanta?
- Nie. Rowerzystę.
- Tak. Co się stało? Potrącił panią? Wyrwał torebkę? - próbowała zgadnąć nieznajoma. - Wygląda pani na bardzo poruszoną.
- Bo jestem. Kiedy usłyszałam, że ktoś za mną nadjeżdża zeszłam na lewą stronę, żeby go przepuścić i wtedy... - urwała żeby zaczerpnąć tchu.
- Co wtedy?
- Przejeżdżając powiedział „dziękuję”. Nie uważa pani, że to niezwykłe?
2-3.
Nowo otwarty lokal „Pod dębem” zaczynał cieszyć się powodzeniem, było prawie tłoczno, ale udało się znaleźć stolik i to zaciszny, w samym rogu sali.
- Mam odpowiednią rezydencję na siedzibę naszej partii - powiedział Paweł do mężczyzny siedzącego na przeciwko, kiedy kelnerka oddaliła się z przyjętym zamówieniem.
- To dobrze - odparł tamten i nie pytając o szczegóły dotyczące budynku przeszedł do spraw mających większe dla niego znaczenie. - Rozumiem, że zajmie się pan stroną formalną rejestracji - wyjął z teczki kartki spięte spinaczem i położył na stole.
- Tak, tylko...
- Są jakieś trudności?
- Właściwie nie. To jest statut? - spytał Paweł biorąc do ręki dokumenty. - PPOD czy ten skrót dobrze brzmi?
- Mniejsza o skrót. Partia Posiadaczy Ogrodów Działkowych już jest siłą, z którą nawet rząd będzie musiał się liczyć.
- Niewątpliwie. Pokażemy co potrafimy.
- Po zarejestrowaniu niech się pan zajmie kampanią propagandową. Musimy mieć maksymalnie dużo zgłoszeń.
- Mam własne studio reklamowe, które możemy zaangażować w kampanię.
- Wiem. Proszę przedstawić mi plan całego przedsięwzięcia.
- Jak wspomniałem, są pewne, niewielkie trudności - zaczął ponownie Paweł.
- Jeżeli natury finansowej - przerwał przewodniczący przyszłej partii - to musi pan na razie wyłożyć własne fundusze.
- Myślałem, że może, na poczet wydatków, mógłby pan wyasygnować pewną kwotę.
- Pan mnie zadziwia. Sądziłem, że mam do czynienia z biznesmenem o ugruntowanej pozycji finansowej.
2-4.
- Czy to jest biuro poselskie - spytała od progu Maria.
- Również - odpowiedziała sekretarka i nie czekając na dalsze słowa przybyłej interesantki zaczęła od tego co zwykle. - Tu jest deklaracja przystąpienia do Partii Posiadaczy Ogrodów Działkowych. Nasza partia stawia sobie za cel nie dopuścić do tego, by tereny działkowe przejęły gminy. Zagwarantujemy naszym członkom i w ogóle wszystkim użytkownikom ogrodów działkowych niemożność ich wykupienia.
- Niemożność - powtórzyła Maria - Co to znaczy?
- Gdyby tereny działkowe przejęły gminy mogłyby je sprzedawać ich użytkownikom, tak jak mieszkania komunalne. Zadaje pani sobie sprawę do czego by to doszło?
- Nie.
- Widzi pani! Powiedzmy, że panią nie stać na wykupienie własnej działki, a pani sąsiada stać. Mógłby wówczas na własnej działce robić co by chciał, nawet wybudować dom.
- Co w tym złego?
- Jak to? Chciałaby pani żeby sąsiad wybudował dom?
- Z tego co wiem są tereny takie na których wolno budować i takie na których budować nie wolno. Wystarczy przestrzegać prawa już istniejącego. Co ma do tego własność?
- Ma pani działkę?
- Nie.
- To po co pani przyszła?
- Zobaczyć się z posłem.
- Nie ma go. Proszę przyjść jutro.
3-1.
- Rezydencja na Czarnieckiego - Justyna uśmiechnęła się z zadowoleniem. - Ładnie brzmi, prawda? - i nie czekając na potwierdzenie ciągnęła dalej - Wiesz, kiedy pierwszy raz przekroczyłam próg tego domu poczułam, że musi do mnie należeć. Jest w nim jakaś specyficzna atmosfera, jakby coś zastygło wiele lat temu i ciągle tu było. Też to czujesz?
- Owszem - przyznała Ewa z lekką rezerwą. - Dobry miałaś pomysł, żeby wstawić meble do tego pokoju. Zanim całość będzie gotowa można tu już kogoś zaprosić, a nawet pooglądać telewizję, jak widzę. - Podeszła i włączyła telewizor ustawiony na turystycznym stoliku.
- Mam nadzieję, że ta prowizorka nie będzie trwała długo. Już zaczęłam oglądać nowe meble. Wyposażę rezydencję we wszystko co najpiękniejsze. - Justyna nie patrzyła na ekran.
- Nie wątpię.
- Mówisz tak żeby mi zrobić przyjemność, czy naprawdę wierzysz, że będę ją miała?
- Już przecież masz.
- Połowę.
- Dopniesz swego, jestem przekonana.
- Liczę na twoją pomoc.
- Jesteśmy już przecież umówione ze Stefanem.
- Właśnie, ale zanim tam pójdziemy, chcę wiedzieć wszystko o tym człowieku, który próbuje wchodzić mi w paradę. Znasz go dobrze, prawda?
- Pawła? Raczej przelotnie. Studiował historię sztuki mniej więcej w tym czasie co my. Czym zajmuje się teraz nie wiem. - Ewa przerzucała kanały zdalnym pilotem, ale żaden z programów nie przyciągał jej uwagi dłużej niż parę sekund.
- A ta Maria o którą pytał?
- To ja o nią pytałam - powiedziała Ewa.
- Mniejsza o szczegóły.
- Musisz ją pamiętać. Przychodziła do Krystyny do Dziekanki.
- Wiem. Masz na myśli Marychnę. Studiowała zdaje się psychologię i nosiła taką niemodną gładką fryzurę z grzywką.
- Uczesania nie zmieniła.
- Była taka jakaś nieprzystosowana do życia.
- Teraz też nie bardzo umie się odnaleźć - powiedziała Ewa. - Jest nadal samotna, próbowałam ją nawet swatać, ale mi to nie wyszło.
- Z nim?
- Masz na myśli Pawła? Nie, nie z nim. A wiesz, teraz mi się przypomniało, to zabawne.
- Co takiego?
- Zdaje się, że coś jednak między nimi było i chyba była jedyną dziewczyną, która dała mu kosza.
- Tak sądzisz? - Justyna uśmiechnęła się do własnych myśli.
- Musiałaś go spotkać w czasie studiów.
- Wydawało mi się, że ucieszył się na twój widok - Justyna zignorowała uwagę Ewy. - A wracając do Marychny, to można by się z nią kiedyś spotkać, co sądzisz?
- Pewnie - odparła Ewa bez przekonania. - Posłuchamy wiadomości?
Justyna skinęła głową, Ewa włączyła dźwięk.
- Znowu blokada drogi z Warszawy do Krakowa - powiedziała prowadząca wiadomości dziennikarka - Tym razem zablokował ją pisarz. Na miejscu jest nasz wysłannik.
Na ekranie ukazał się młody człowiek z mikrofonem.
- To co państwo widzą w tle to paczki z książkami - powiedział. - Zaraz zapytamy skąd się tu wzięły. - Podszedł do mężczyzny w średnim wieku i podsunął mu mikrofon.
- Ten pomysł nie jest mój - usprawiedliwił się mężczyzna. - Zaczerpnąłem go od rolników i górników. Jedni i drudzy produkują towary, które nie znajdują zbytu. Blokadą dróg wymuszają na społeczeństwie, zbyt swych nierentownych towarów. Wszyscy musimy się zrzucić na to żeby oni robili to co lubią, bo przekwalifikować się nie chcą. Pomyślałem sobie, że to dobry sposób. Ja też nie chcę robić niczego innego, jak tylko pisać książki. Nie umiem ich jednak sprzedać bez reklamy, na którą mnie nie stać. Zorganizowałem więc blokadę z eleganckim szlabanem i przepuszczam tylko tych kierowców, którzy kupią moje książkę.
- Przecież to czysty rozbój - powiedział młody człowiek do mikrofonu.
- Nie taki znowu rozbój - pisarz sięgnął po mikrofon. - Jeżeli ktoś wydał na benzynę wszystkie pieniądze i nie stać go na kupienie mojej książki, a chce ją przeczytać, daję mu ją w prezencie.
- Dobry produkt powinien się sam sprzedawać - powiedział ktoś z gapiów.
- Pewnie - odparł pisarz. - Wystarczy mieć sieć księgarń, a reszta pójdzie gładko. Zapraszam do współpracy.
3-2.
- O jak miło cię widzieć - powiedział Paweł na przywitanie. Stali w hollu rezydencji. - Zapraszam do mojego prowizorycznego biura. - poprowadził Ewę w kierunku drzwi, za którymi znajdował się duży, prawie pusty pokój. Prócz biurka były tam dwa nieco wysłużone fotele.
- Milej niż Justynę? - spytała siadając.
- Co masz na myśli? - odparł pytaniem, ale nie zostawił jej szansy na odpowiedź. - Tak. Wolę mówić z tobą. Lepiej będzie jak powtórzysz jej naszą rozmowę.
- Chodzi o rezydencję, oczywiście?
- Czytasz w moich myślach. Widzisz, oboje jesteśmy w niezręcznej sytuacji. Połówka mnie nie urządza.
- Ani jej.
- Wiem, dlatego proponuję, żeby się zrzekła swojego udziału. Jesteśmy gotowi pokryć poniesione przez nią koszty.
- My, to znaczy kto?
- Reprezentuję Partię Posiadaczy Ogrodów Działkowych.
- Nigdy nie słyszałam o takiej partii.
- Działamy od niedawna, ale reprezentujemy siłę, z którą warto się liczyć.
- Mógłbyś mi to jakoś przybliżyć?
- Wolisz wersję oficjalną, czy całą prawdę?
- Prawdę, oczywiście.
- Naszym celem jest nie dopuścić do tego by tereny działkowe przeszły pod zarząd gmin.
- Dlaczego?
- Są to najwartościowsze tereny budowlane. Ilekroć ktoś ich potrzebuje, Zarząd Ogrodów sprzedaje je po cenach rynkowych, dając skromne odszkodowanie użytkownikom. Gdyby oddać je gminom, to one mogłyby zrobić to, co z mieszkaniami komunalnymi: zaproponować wykup użytkownikom.
- Co w tym złego?
- Najwyraźniej nie zrozumiałaś o jakie pieniądze tu chodzi. Naszym zadaniem jest zadbać żeby użytkownicy, a najczęściej są to emeryci, nie zgadzali się na żadne zmiany.
- Tylko tyle?
- Aż tyle. Moi mocodawcy mogliby kupić nie jedną taką rezydencję.
- To dlaczego tego nie zrobią?
- Zrobią niestety, ale beze mnie.
- Chyba zaczynam rozumieć na czym polegają twoje interesy.
3-3.
Z okien nowoczesnego biurowca rozciągał się rozległy widok, aż po krańce miasta.
- Ładną mamy pogodę - powiedział Paweł.
- Rzeczywiście - przyznał mężczyzna siedzący po drugiej stronie biurka - ale nie po to chciał się pan ze mną widzieć żeby porozmawiać o pogodzie, prawda?
- Racja. Nie bardzo wiem od czego zacząć, panie Stefanie.
- To do pana niepodobne. No, więc o co chodzi?
- Nabyłem pewną posiadłość, rodzaj rezydencji i pomyślałem sobie, że jest to wymarzone miejsce na klub dla ludzi interesu.
- I chce mi pan zaproponować udział?
- Właśnie.
- Ile?
- Pięćdziesiąt procent.
- Nie pytam o procenty, a o kwotę.
- To jeszcze nie ustalone. Są pewne trudności.
- Jakiej natury?
- Prawnej. Rozumiałem, że kupuję całą posiadłość, ale ktoś wprowadził mnie w błąd. Okazało się, że rezydencja wraz z ogrodem została podzielona hipotecznie na dwie części i tę drugą część sprzedano komu innemu.
- Niech więc pan ją odkupi.
- Ta osoba chce odkupić moją część. Nie mogę się z nią porozumieć.
- I myśli pan, że moja firma mogła by wkroczyć?
- Tak właśnie sobie pomyślałem.
- Proszę zostawić dokumenty. Chętnie się tym zajmę, jak tylko uporam się z nawałem spraw bieżących.
- Obawiam się, że nie ma wiele czasu. Justyna Kamińska należy do osób upartych, a jej przyjaciółka do wielce zapobiegliwych. Pewnie już podjęły jakieś kroki.
- Dobrze, więc. Obiecuję, że obejrzę rezydencję jeszcze w tym tygodniu.
- A nie dał by się PAN namówić na małą przejażdżkę w tej chwili?
- Nie wiem czy sekretarka mi pozwoli - powiedział Stefan z uśmiechem. - Pan żonaty? - spytał nagle.
- Nie - odparł Paweł z lekkim zdziwieniem.
- W takim razie nie bardzo pan wie o czym mówię. W domu człowiek musi się liczyć ze zdaniem żony, w biurze pytać sekretarki czy wolno mu wyjść.
- Taki los dyrektora. Ale dyrektorzy miewają zastępców.
- Mój wyjechał na urlop.
- A to pech.
- Może nie tak bardzo, zważywszy, że moim zastępcą jest żona. Chodźmy zatem, jeżeli sekretarka nas nie zatrzyma.
Stefan otworzył drzwi przed swoim gościem, okazało się jednak, że droga nie jest wolna. Stały przed nimi dwie kobiety.
- Witaj Stefanie - powiedziała Ewa. - Przyprowadziłam moją koleżankę, o której wspominałam przez telefon.
- Chodzi o rezydencję? - Stefan wyciągnął rękę na przywitanie Ewy.
Paweł i Justyna mierzyli się wzrokiem bez słowa.
4-1.
Znowu szelest suchych, nigdy nie sprzątanych tu liści znaczył każdy krok, kiedy zbliżał się do miejsca w parku, które lubił najbardziej. Okazało się, jednak, że jego ławka jest zajęta przez młodą kobietę. Zwolnił w nadziei, że przy następnym okrążeniu ławka będzie wolna i nic nie zakłóci rytmu codziennego spaceru z odpoczynkiem tu właśnie, nigdzie indziej. Ale mylił się. Kobieta siedziała nadal, najwyraźniej bez zamiaru opuszczenia ławki. Artur mógł oczywiście zająć drugi koniec, wolał jednak samotność.
Zamierzał zrobić następne okrążenie gdy okazało się, że powinien jednak usiąść, kobieta bowiem płakała i nie wykluczone, że potrzebowała pomocy.
- Co się stało? - zapytał zatrzymując się przed szlochającą kobietą.
- Przepraszam - odpowiedziała wycierając nos.
- Pani potrzebuje pomocy.
- Nic mi nie jest - próbowała się uśmiechnąć, ale jej twarz nie straciła smutnego wyrazu.
- Na pewno? Chce pani żebym odszedł?