Opowiadania przewrotne - Małgorzata Todd - E-Book

Opowiadania przewrotne E-Book

Małgorzata Todd

0,0

Beschreibung

Śmieszy, tumani, przestrasza!Mistrzyni krótkiej formy wychodzi od całkiem zwyczajnych sytuacji, by pozwolić im się rozwinąć w niesamowite opowieści. W jednym zbiorze spotykają się współczesne bohaterki, miejskie legendy i śmiałe wizje podróży kosmicznych. Wszystko to podane w lekki, zabawny sposób, przy użyciu pięknej, literackiej polszczyzny. Rozrywka na najwyższym poziomie.Zgromadzone tu opowiadania udowadniają słuszność werdyktu jury, które uhonorowało autorkę Nagrodą im. Witolda Hulewicza za rok 2020. Pozycja obowiązkowa dla miłośników twórczości Marty Kisiel czy Ewy Białołęckiej.-

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 131

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Małgorzata Todd

Opowiadania przewrotne

 

Saga

Opowiadania przewrotne

 

Zdjęcie na okładce: Shutterstock

Copyright ©2022, 2023 Małgorzata Todd i SAGA Egmont

 

Wszystkie prawa zastrzeżone

 

ISBN: 9788728400494 

 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

 

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

 

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

Opowiadania przewrotne 1 - cudowna podroz

MAŁGORZATA KONDAS

– Pani też do Amsterdamu?

– Tak.

– Okropnie jestem zdenerwowana. To mój pierwszy w życiu lot.

– Nie ma obaw. Wszystko ułoży się pomyślnie.

– Mam nadzieję. Bardzo dużo obiecuję sobie po tej podróży. Właściwie zaczynam nowe życie. Od dzisiaj wszystko zmieni się na lepsze. Wspaniała odmiana losu – jak w powieści. Złośliwi powiadali, że czekam na księcia z bajki, a ja wiedziałam co robię...

Zuzanna przyjrzała się uważnie gadatliwej współtowarzyszce podróży. Była mniej więcej w jej wieku, raczej atrakcyjna, chociaż o dość pospolitej urodzie.

Potok słów został przerwany komunikatem wywołującym pasażerów odlatujących do Amsterdamu. Obydwie sięgnęły po torby podręczne, które stały przy ich fotelach i podeszły w kierunku wyjścia. W samolocie można było zajmować dowolne miejsca, jasne więc, że usiadły razem. Kiedy tylko zapięły pasy, nowa znajoma przedstawiła się z imienia i zaczęła dalej opowiadać o sobie.

– Dawniej uważałam imię Ludmiła za okropnie brzydkie, przynoszące pecha, ale odkąd jemu się spodobało, ja też je polubiłam. Chyba jednak powinnam zacząć od opowiedzenia o moich krewnych w Holandii. Wuj po zakończeniu wojny nie wrócił do kraju, ożenił się z Holenderką i został na dobre. Długo nie zapraszał nikogo z rodziny. W zeszłym roku po raz pierwszy była u niego moja matka, a w tym roku zaprosił mnie i załatwił nawet pracę przy wykopywaniu cebulek tulipanów, ale później okazało się, że nie będzie mi to wcale potrzebne. Jadę do narzeczonego, bardzo bogatego człowieka. Pieniądze już nigdy nie będą dla mnie problemem. Razem wybierzemy się w podróż dookoła świata. Zawsze o tym marzyłam.

– Gdzie go pani poznała?

– W Warszawie, przed ambasadą holenderską, kiedy załatwiałam wizę. Spytał jak dojechać do Alej Jerozolimskich.

– Mówił po polsku?

– Tylko parę słów. Ja parę słów po angielsku i jakoś dogadaliśmy się. Wsiadłam z nim do samochodu, bo miałam akurat po drodze. Odcinek z Mokotowa do Śródmieścia wystarczył, żeby umówić się na wieczór.

– Jakiej marki miał samochód?

– Jakiś zagraniczny. Wyglądał okazale, ale ja zupełnie nie znam się na technice.

– Technika do tego niepotrzebna. Czy był na holenderskiej rejestracji?

– Widzę, że pani mi nie wierzy. Być może, że wszystko, co mówię, brzmi nieprawdopodobnie, ale jest najczystszą prawdą.

– Przeciwnie. Wierzę. Co było dalej? Umówiliście się na wieczór i...

– Przyszedł z kwiatami, przyniósł perfumy.

– Zaprosiła go pani do siebie?

– Nie. Spotkaliśmy się na mieście i poszliśmy na kolację do Forum.

– Piechotą?

– Tak – Ludmiła popatrzyła po raz pierwszy uważniej na Zuzannę. Dociekliwość słuchaczki zaintrygowała ją widocznie. – Przechodziliśmy koło sklepów na Marszałkowskiej i Edward zauważył na wystawie misia.

– Tego? – Zuzanna wskazała na torbę, z której wystawał łebek futrzanej zabawki.

– Właśnie. Jest taki duży, że do walizki nieporęcznie było mi go wkładać. Ale po kolei: więc zobaczył tego misia i chciał go od razu kupić dla swojej córeczki. Niestety, sklepy zamykane są o siódmej.

– Jest żonaty?

– Był. – Jasne przecież, że narzeczony nie może być żonaty. Ludmiła wolała jednak nie spostrzegać ewentualnej złośliwości współpasażerki. – Bardzo kocha dziecko – dodała. – Po kolacji odwiózł mnie do domu i nawet wcale nie próbował wstępować na herbatę. Jego dżentelmeńskie zachowanie ujmowało mnie od samego początku. Nazajutrz przyszedł punktualnie o dwunastej z czekoladkami dla mnie i misiem dla Alice.

– Po co przyniósł zabawkę? Nie lepiej, by zostawił ją w samochodzie?

– Nie miał już samochodu. Właśnie otrzymał wiadomość, że pilnie musi wracać do kraju jeszcze tego samego dnia. Nie bardzo rozumiałam, czy samochód był wypożyczony, czy on go komuś wypożyczył, dość że na ostatnie spotkanie przyjechał taksówką. Przy pożegnalnym obiedzie oświadczył mi się.

– Nie do wiary!

– Jest taki zakochany. Stale do mnie telefonował – Ludmiła nie ukrywała zadowolenia z wrażenia, jakie zrobiła na słuchaczce.

– I przypominał o misiu?

– Też – Ludmiła wspaniałomyślnie nie zauważyła uszczypliwości ze strony Zuzanny. – Miałam kłopoty z wyjazdem, który przeciągnął się aż o cały miesiąc.

– Narzeczony będzie, oczywiście, czekał na lotnisku?

– Niestety. Nie zdąży wrócić na czas z podróży służbowej. Zobaczymy się dopiero wieczorem w hotelu. Proponował nawet, żebym w tej sytuacji odłożyła wyjazd jeszcze o dzień lub dwa, ale nie chciałam dalszej zwłoki.

– Tak... – powiedziała Zuzanna w zamyśleniu.

Ludmiła przypuszczała, że tamta jej zazdrości. Nic o niej nie wiedziała, ale też współpasażerka nie interesowała jej wcale. Przedstawiała wartość tylko jako słuchaczka. Kiedy jednak wyszła do toalety. Ludmiła czekała na nią niecierpliwie. Chciała jeszcze opowiedzieć o nadzwyczajnym majątku, urodzie i pozycji narzeczonego, a lot zbliżał się do końca.

Przed opuszczeniem samolotu wymieniły z Zuzanną amsterdamskie adresy, chociaż Ludmiła nie sądziła, że będzie miała czas na spotkanie z nową znajomą.

Stało się jednak inaczej. Już następnego dnia zatelefonowała do Zuzanny, jedynej osoby, której mogła zwierzyć się ze swojego zmartwienia. Narzeczony zmienił się nie do poznania.

– Zapuścił brodę? – zażartowała Zuzanna.

– Proszę sobie ze mnie nie kpić. Dość mam zmartwień i zupełnie nie wiem co robić.

– Co się stało? Może mogę pomóc?

– Wątpię. Nie ma przecież rady na niespodziewany odpływ uczuć. Proszę sobie wyobrazić, że wczoraj po południu wpadł tyłko na moment, zabrał misia i obiecał przyjść po mnie wieczorem zabrać na kolację. Nie przyszedł i nawet nie zostawił nowego numeru telefonu. Żebym go tylko mogła jeszcze spotkać! Może zaszło jakieś nieporozumienie, które trzeba wyjaśnić. Zupełnie nie wiem co robić.

– Niech pani przyjedzie do mojego hotelu za piętnaście czwarta.

– A jeśli on w tym czasie...

– Może pani zostawić w recepcji mój numer telefonu, ale wątpię, żeby był przydatny.

– Przyjadę – obiecała Ludmiła i odłożyła słuchawkę.

Hotel, w którym zatrzymała się Zuzanna, położony był dość daleko i podróż zajęła sporo czasu.

– Spóźniła się pani – powiedziała na przywitanie Zuzanna. Rozejrzała się po pustym korytarzu, jakby chciała sprawdzić, czy nikt nie śledzi jej gościa, zanim wpuściła kobietę do środka.

– Mam nadzieję, że na nikogo więcej pani nie czeka – Ludmiła usiadła na fotelu przy niskim stoliku.

– Przeciwnie...

– W takim razie może przyjdę później. Tylko proszę powiedzieć, co mam robić. Po tym, co mnie spotkało, nie mogę przecież prosić wuja...

– Obawiam się, że nie ma innego wyjścia.

– Żebym tylko mogła spotkać Edwarda! Jestem przekonana, że wszystko wyjaśniłoby się w sposób naturalny. Są przecież różne zbiegi okoliczności, nie można człowieka potępiać tylko za brak czasu. On, być może, też martwi się...

Pukanie do drzwi przerwało potok słów Ludmiły.

– Niestety, brak w tej chwili czasu na wyjaśnienia. Niech pani wejdzie do łazienki, zamknie się i pod żadnym pozorem nie wychodzi, aż ją zawołam. – Zuzanna popchnęła zaskoczoną Ludmiłę w kierunku uchylonych drzwi łazienki, które starannie za nią zamknęła.

Chwila ciszy, jaka później nastąpiła, trwała nieskończenie długo. Czy możliwe, aby otwieranie drzwi do wewnętrznego korytarzyka, a później tych zewnętrznych zajmowało tyle czasu? Wreszcie Ludmiła usłyszała głosy. To był... Edward! W pierwszym momencie chciała wybiec i zażądać wyjaśnień, ale powstrzymała się. Treść dolatującej rozmowy była tak zaskakująca...

– Czemu nie chciałaś spotkać się ze mną wczoraj wieczorem? Poszlibyśmy razem na kolację. Wiesz, jak się za tobą stęskniłem.

– Miałam pewne kłopoty, ale wszystko się wyjaśniło i będę już miała dużo czasu dla ciebie.

– A konferencja, na którą przyjechałaś?

– Zaczyna się dopiero jutro.

– Przywiozłaś zostawioną przeze mnie lalkę?

– Trochę inną, ale też ładną. Podoba ci się?

– Co to ma znaczyć?

– Jesteś niezadowolony?

– Gdzie jest tamta?

– Wspomniałam ci, że miałam kłopoty...

– Z policją?

– Nie denerwuj się i pozwól mi wyjaśnić. Metoda przewożenia heroiny w zabawkach jest niezbyt oryginalna. Natomiast wykorzystywanie nieświadomych kurierów jest pomysłem niewątpliwie dobrym, ma jednak pewną słabą stronę, a mianowicie: werbowanie pań w identyczny sposób. Pech chciał, że Ludmiła leciała tym samym co ja samolotem i opowiedziała mi w szczegółach moją własną przygodę. Wtedy wyszłam do toalety i już w samolocie przekonałam się, czym wypełniona jest lalka, którą wiozę dla twojej córeczki. – Co z nią zrobiłaś?

– Zostawiłam, oczywiście, w samolocie. Nie miałam zamiaru narażać się.

– Duży błąd. Nie sądzisz chyba, że puszczę to płazem?

– Tak też myślałam. Dlatego mam świadka naszej rozmowy. Ludmiło! Niech pani do nas przyjdzie.

Ludmiła weszła i nagle wybuchnęła płaczem.

– Co z naszą cudowną podróżą?! Jak mogłeś!

Edward nic nie odpowiedział. Ruszył w kierunku drzwi, które nagle otworzyły się.

– Policja. Ręce do góry – powiedział mężczyzna z pistoletem wycelowanym w pierś Edwarda.

Opowiadania przewrotne 2 - Decyzja

Steve Whittaker obudził się z bólem głowy i niejasnym uczuciem, że ma dziś coś ważnego do załatwienia. Nie mógł sobie jednak przypomnieć co to mogło być, leżał więc nadal i myślał. Dzień zapowiadał się raczej nieciekawie. Rano nie było żadnych prób, w popołudniówce nie grał, a wieczorem wychodził dopiero w drugim akcie.

Wstał, żeby zaparzyć kawę, ale dotkliwe zimno przypomniało mu najpierw o piecyku. Wrzucił do automatu kilka penów, zanim nastawił wodę.

Czy w Australii bywa też tak zimno, pomyślał. No, nareszcie, ta sprawa do załatwienia, to decyzja w sprawie kontraktu. Jak mógł choćby na chwilę o tym zapomnieć? Podobne wymówki czynił sobie bardzo często. Stale o czymś zapominał, nigdzie nie bywał punktualnie, ale i tak bardziej był lubiany od Lawsona – tego wyrobnika. Czy naprawdę? Przecież ostatnie smutne doświadczenie zaprzecza teorii, którą wmawiał sobie dla pociechy. Nie umiał chować w sercu urazy, a zawiść – tak częsta wśród aktorów – była mu obca, z tym jednak wyjątkiem. Awersja do kolegi miała swoją długą historię, a przypieczętowała ją Lorain, rozwodząc się z Whittakerem, żeby wyjść za Lawsona. Nadal wszyscy troje pracowali w tym samym teatrze. Steve przeniósł się do tego pokoju i nie bardzo wiedział co dalej z sobą począć, kiedy przyszła oferta z Melbourne. Kontrakt finansowo korzystny, ale ta odległość! Gdyby nadal był z Lorain, to co innego. Ona wiedziałaby, czy rzeczywiście warto. Mogłaby robić swoje szmaciane dekoracje wszędzie.

Czajnik nieżywym gwizdkiem oznajmiał o stanie wrzenia. Steve wsypał do kubka tybeczkę neski, łyżeczkę cukru napełnił go do trzech czwartych wodą i dolał zimnego młeka z lodówki.

Rozmyślnie nie usiadł no lotelu naprzeciw piecyka imitującego kominek, tylko na drugim. Był ockaw czy urządzenie tytekroć ulepszane przez Boba zadziała tym razem.

Nie zawiódł się. Czujnik wmontowany w oparcie fotela uruchomił aparat telewizyjny. Steve dotknął klawiatury umieszczonej tuż pod prawą dłonią. Malutki przycisk z napisem „kaseta” włączył projekcję wideomagnetofonu. Na taśmie musi być zrejestrowany film, który szedł wczoraj wieczorem. Pamięć elektroniczna powinna była przypilnować nagrania w określonym czasie.

Zabawa z techniką wciągała Steva jak magia. Nie miał najmniejszego pojęcia o zasadach na jakich urządzenia same się włączają, wyłączaią, przypominają mu o terminach, o których i tak za chwilę zapomina. Od czasu kiedy Bob – złota rączka teatru – zaczął majstrować przy jego sprzęcie, życie nabrało nowego wymiaru. Ekran telewizyjny stał się czymś w rodzaju partnera, którego nie zawsze się rozumie, ale nie sposób go ignorować. Gdyby tak można było zostawić mu decyzię w sprawie kontraktu...

Po trosze Steve podejrzewał mikroprocesor o własną inteligencję i wcale by się nie zdziwił, gdyby po zadaniu pytania co ma zrobić, otrzymał na ekranie wyczerpującą odpowiedź. Na którejś z taśm może być przecież zakodowany odpowiedni program, tylko jak do niego dotrzeć?

Na razie oglądał film emitowany wczoraj wieczorem w trzecim programie. Fabuła była nieciekawa, obserwował jedynie grę aktorów. Konkurencja z każdym rokiem stawała się silniejsza. Po trzydziestce praktycznie nie miało się szans. Zagranie nawet paru dobrych ról wcale nie gwarantowało pozycji. Ale czy w tym zawodzie cokolwiek ją gwarantuje? Stale na nowo trzeba zdawać egzamin i to coraz trudniejszy. Wyjazd do Australii oznaczałby może odpoczynek, ale czy nie za wcześnie na rezygnację? Czuł w sobie przypływ energii, wiedział jednak, że jest to uczucie chwilowe, po którym nestapi apatia i znowu będzie mu wszystko jedno.

Wstał, zeby iść do kuchni i przygotować sobie śniadanie. Przez moment wahał się, czy zatrzymać projekcję filmu. Doszedł do wniosku, że nie warto. Może dalej będzie ciekawszy.

Kiedy wrócił ze śniadaniem na tacy, kłórą oparł o poręcz fotela, film rzeczywiście zmienił się. Jakby na nieme życzenie Steve’a akcja przeniosła się do Australii. Nowoczesne rzeźby pokazywane były na przemian z kangurami, jakimś sennym miasteczkiem i bezkresnymi przestrzeniami porosłymi opuncją Widok z lotu helikoptera nie przedstawiał się ani na jotę ciekawiej. Z ekranu wiało beznadziejnością, pustką, bezruchem. Pokazanie orkiestry symfonicznej nie poprawiło wrażenia. Steve nadal myślał o kontynencie jak o bezludnej wyspie. Teatr. Czy tam w ogóle są jacyś widzowie? Nie umiał ich sobie wyobrazić, a oglądany film wcale mu w tym nie pomagał.

Odstawił tacę z uczuciem satysfakcji. Decyzja została podjęta. Zostaje w Londynie.

Telewizor jakby tylko na to czekał. Z jakąś wrodzoną czy raczej wprogramowaną intuicją przeniósł program w znaną scenerię. Bardzo typowa londyńska ulica. Z jednego z bliźniaczo podobnych domów wychodzi mężczyzna i idzie w kierunku kamery. Zanim można było rozpoznać jego twarz, wsiadł do samochodu i odjechał. Ten sam samochód w pobliżu teatru – naszego teatru – zauważył Steve. Mężczyzna z samochodu wchodzi teraz po stopniach, nadal nie widać jego twarzy, ale sylwetka jakaś znajoma. W następnym ujęciu pokazana jest próba do przedstawienia „Snu nocy letniej”. Te próby skończyły się trzy miesiące temu. Steve zupełnie zapomniał, że kręcono wtedy urywki dla kroniki, ale skąd wzięły się w tym filmie. Zobaczył siebie w zbliżeniu. Przerysowana, teatralna ekspresja wyglądała szczególnie nienaturalnie. – Wytoczę proces o zniesławienie – mruknął. Wiedział, że tak naprawdę nigdy się na to nié zdobędzie. Na szczęście już po chwili pogróżki okazały się niepotrzebne. Następne ujęcie było bardzo korzystne Koniec próby. Rozmowa z reżyserem i scenograłką. Lorain wypadła świetnie. Powinna była zostać aktorką.

Zabawna sprawa z wstawką tego programu. Bob chciał mu pewnie zrobić niespodziankę. Fajny z niego chłop. Steve postanowił, że pogratuluje mu dobrego żartu.

Pora ubierać się. Ale co to? Film wcałe na tym się nie skończył, Steve zobaczył siebie wychodzącego z teatru.

Następny dzień i ponowne powtórzenie pierwszej sceny. Jak mógł w pierwszym ujęciu nie poznać siebie! Ten łacet opuszczający dom i wsiadający do samochodu, to przecież on sam. Typowa londyńska ulica jest tą akurat, na której mieszka od niedawna A samochód, chociaż nie pokazano numerów rejestracyjnych, jest z pewnością jego samochodem. Co oznacza ten dziwny film? Po co go w ogóle nakręcono?

Teraz zobaczył swój samochód zatrzymujący się na wąskiej uliczce w pobliżu Oxford Street. Wysiadający mężczyzna pokazany był z tyłu. Wmieszał się w tłum pieszych, ale nie zniknął. Kamera towarzyszyła jego krokom, aż do budynku... w którym znajdowała się agencja.

Steve poczuł się nieswojo. To co widział na ekranie świadczyło, że jest śledzony. Kto i dlaczego zrobił ten film? Próbował przypomnieć sobie jaka była pogoda, kiedy odwiedzał agencję. No tak! Czuł, że coś tu się nie zgadza Wtedy przecież padał deszcz. Był co prawda ubrany w jasny prochowiec, ale z całą pewnością szedł pod parasolem, nie on jeden zresztą. Ulica pełna była rozpiętych parasoli, a na filmie jest słoneczna pogoda, taka jak dziś.

Kamera pokazywała teraz bramę budynku z pozycii przeciwległego chodnika. Znowu odległość była spora. Jest. Mężczyzna w prochowcu wyszedł trzymając w ręku coś, co wyglądało na plastikową teczkę. Wymachiwał nią energicznie. Mimo że nie pokazano twarzy, z całej postaci emanowało zadowolenie. Wracał do samochodu. Zamiast jednak dojść do skrzyżowania, jak poprzednio, wbiegł niespodziewanie na jezdnię. Zgrzyt hamulców Rozpędzony autobus zatrzymał się prawie w miejscu. Mężczyzna nie uniknął jednak potrącenia. Upadł pod koła nadjeżdżającego samochodu osobowego. W zbliżeniu pokazano rękę mężczyzny i rozsypane papiery. Na pierwszym planie widniał angaż do teatru w Melbourne.

Steve zatrzymał obraz. Przyglądał się fotografii ręki. A więc to tak! Wszystko było teraz jasne. Wyłączył telewizor i siedział bez ruchu. Aż jak bardzo zależało im, żeby nie podpisał tego kontraktu! Lawson najwyrażniej ma go za głupca. Myślał. że utęknę się losu przepowiedzianego przez tajemniczy film. Trzeba przyznać, że napracował się nad rołą. W ruchach bardzo przypominał Steve’a, gdyby nie ręka w zbliżeniu, wcale by go nie poznał. Wpadli na takim głupstwie! Steve nie miał wątpliwości, że intryga została uknuta z udziałem Lorain. – Pokrzyżuję im szyki – powiedział na głos i roześmiał się. Wyjadę do Australii. Nigdy się nie dowiedzą, że właśnie tym filmem skłonili mnie do zmiany decyzji. Gdyby poprzestali na nudnych obrazkach tamtego kontynentu, wszystko ułożyłoby się po ich myśli.

Gold się pospiesznie, był zadowolony z podjętej decyzji. Zmiana dobrze mu zrobi. Ostatecznie nie ma powodu upierać się, że Londyn jest pępkiem świata. Z tak dalekiej perspektywy sprawy z Lorain na pewno będą wyglądały zupełnie inaczej. Powinien był zrozumieć to dawno i już być w drodze.

Słoneczna pogoda napawała optymizmem, kiedy wsiadał do samochodu. Na wszystkich bocznych ulicach od Oxford Street nie było miejsca do zaparkowania. Jeżdżąc w tę i z powrotem powtarzał sobie któryś raz z rzędu, że znacznie korzystniej byłoby jeżdzić metrem, ale ta refleksja przychodziła zawsze za późno. Wręszcie udało się wśliznąć na miejsce zwołnione dopiero co przez jakiś samochód, dziwnym zbiegiem okoliczności dokładnie to, które pokazywał nim. Ten sam zegar, ta sama wystawa. Czyżby samochód, ustępujący mu miejsca należał do Lawsona? Bzdura Mistyfikacja nie może sięgać aż tak daleko.

Szedł wołno, minął pierwsze skrzyżowanie, nie przechodząc na drugą stronę Specjalnie chciał, żeby było inaczej niz na filnie. Zarim, wszedł do agencji rozejrzał się z nadzieją że zobaczy kryjącego się gdzies Lawsona, ale w tłumie nie rozpoznał żadnej znajomoj twarzy.

– Dzień dobry Mr. Whittaker – przywitała go sakretarka. – Czym mogę skuzyć?

– Przyszedłem podpisać ton australijski kontrakt.

– Ależ… Obawiam się…

– Byłem na dziś umówiony.

– Sciśie rzecz ujmując: na wczoraj. Obiecaliśmy jedynie wstrzymać się z podjęciem ostatecznej decyzji do dzisiaj do godziny dziewiąutej. Obecrio mamy dwunastą. Umowę zawarliśmy z panem Lawsonem.

Steve zapomnrial powiedzieć „do widzęnia”, kiedy opuszczał agencję. Wiadomość zrobiła na nim silniejsze wrażenie niż mógt przypuszczać. A więc ten film był tyłko po to, żęby zatrzymać go dluzej w domał Crul się rozczarowany banatnością intrygi. Wouiłby, żeby opowieść była rodzajęm grecikiej przepowiedni, ostrzeżeniem losu. czymś niezwykłym Niestety, amatorski niem okarat się po prostu niczym Ciekawe, czy Lorain poyedrie równicz do Australi Właściwie powinno mu to być obojętne Zycie będzie biegło dalej utartymi koleinami, ztozone z łatwych do przewidrenia pospolitych wydarzeń, bez niespodzianek.

Stał na progu domu niezdecydowany, cry wracać do sarnochodu, czy wstąpić do baru. W końcu wybrat tę drugą ewentualność.

– Steve! – ustyszal wotanie. To musita być Lorain. Zobaczył ją po drugiej stronie uncy. Machała do niego ręką. Zatłoczona, pełna pejazdów jezdnia wcale nie wyglądata rieberpiecznie Samochody dojeżdżały wotniutko do skrzyżowania z czerwonym akurat świattarm. Na przystanku stał autobus. Steve wymiąl go i ruszył pędem na drugą stronę żeby zdązyć przed zmiana sygnafizacji Spóżal sag jednak, nadjezdzające z drugiej strony samochody zdążyty rozwinąć już dużą prędkość. Uniknięcie spotkania z czarną limuzyną było niemożliwe.

Opowiadania przewrotne 3 - Dluga historia krotkiego opowiadania

– Przykro mi – powiedziałam odkładając maszynopis na brzeg biurka.

– Nie podoba się pani?

– Przeciwnie. Jest bardzo dobre, ale obawiam się, że zbyt konwencjonalne. Nasi czytelnicy szukają czegoś bardziej nowatorskiego, mam na myśli zwłaszcza formę.

Dziewczyna nie poruszyła się, milczała. Sytuacja stawała się nieco kłopotliwa. Brak mi było doświadczenia, jak należy zachować się w takiej sytuacji. Obydwie byłyśmy mniej więcej w tym samym wieku, ale bardzo od siebie różne. Ona z długim jasnym warkoczem, w niezbyt modnej sukience i wyrazem zakłopotania na twarzy. Ja elegancka, z krótko ostrzyżonymi włosami, w obcisłej bluzce i spodniach bardzo wówczas modnych – stanowiłyśmy niewątpliwy kontrast. Obydwie też byłyśmy absolwentkami tego samego uniwersytetu, chociaż nigdy wcześniej nie zetknęłyśmy się ze sobą. Nic w tym dziwnego. Ja ukończyłam Polonistykę a ona Biologię, o czym dowiedziałam się później.

Na szczęście nie musiałam nic więcej dodawać. Autorka opowiadania zdecydowała się opuścić redakcję nie zabierając nawet swojego maszynopisu. Kiedy zauważyłam jej roztargnienie, wybiegłam za nią, ale ulotniła się tak szybko, że nie zdążyłam oddać jej opowiadania, które włożyłam do dolnej szuflady biurka wraz z innymi „niedrukowalnymi” tekstami. W zasadzie nie ja decydowałam o prozie. Jako stażystka pełniłam funkcję asystentki redaktora działu poezji, ale w czasie urlopów przydzielono mi też krótkie formy literackie, których było znacznie mniej niż wierszy. Do moich obowiązków należał pierwszy przesiew. To, co jako tako nadawało się do czytania przedstawiałam redaktorowi, a on wybierał do druku co tydzień jeden z setek nadesłanych wierszy.