Proboszcz z Tours - Honoré de Balzac - E-Book

Proboszcz z Tours E-Book

Honore de Balzac

0,0

Beschreibung

Francuska prowincja jako sielankowa oaza spokoju? Niekoniecznie. W powieści wchodzącej w skład "Komedii ludzkiej" Balzac przekonująco portretuje społeczność małego miasteczka, w którym wszyscy wszystkich znają i bezwzględnie walczą ze sobą o ograniczone dobra i honory. Szczery i prostolinijny ksiądz Birotteau oczekuje na zapowiadany awans w hierarchii kościelnej. Po śmierci swojego przyjaciela, księdza-intelektualisty Chapelouda, wynajmuje opustoszały po nim piękny pokój. Powodowany zazdrością kanonik Troubert zrobi jednak wszystko, by uprzykrzyć życie Birotteau. Powieść została zekranizowana w 1980 r., a główną rolę zagrał Jean Carmet.-

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 74

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Honoré de Balzac

Proboszcz z Tours

Tłumaczenie Tadeusz Boy-Żeleński

Saga

Proboszcz z Tours

 

Tłumaczenie Tadeusz Boy-Żeleński

 

Tytuł oryginału Le Curé de Tours

 

Język oryginału francuski

 

Zdjecie na okładce: Shutterstock

Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów, z których pochodzi.

W niniejszej publikacji zachowano oryginalną pisownię.

 

Copyright © 1832, 2023 SAGA Egmont

 

Wszystkie prawa zastrzeżone

 

ISBN: 9788728367797 

 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

 

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

 

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

PROBOSZCZ Z TOURS

Rzeźbiarzowi David.

Trwanie dzieła, na którem kreślę twoje nazwisko, dwukrotnie sławne w tem stuleciu, jest nader problematyczne; podczas gdy ty ryjesz moje na bronzie, który przeżywa narody, nawet choćby był bity tylko pospolitym młotem mincarza. Czy numizmatycy nie będą zakłopotani tyloma koronowanemi głowami w twojej pracowni, kiedy, wśród popiołów Paryża, odnajdą owe istnienia uwiecznione przez ciebie ponad trwanie ludów, istnienia w których oni będą się dopatrywali dynastyj? Tobie tedy przypadł ten boski przywilej, mnie wdzięczność.

de Balzac

Z początkiem jesieni r. 1826, księdza Birotteau, główną osobę tego opowiadania, zaskoczyła ulewa w chwili gdy wracał z wieczornej wizyty. Przebiegł tedy, tak szybko jak mu pozwalała jego tusza, pusty placyk, zwany le Cloître (klasztor), znajdujący się za chórem kościoła Saint-Gratien w Tours.

Ksiądz Birotteau, mały i krótki, o apoplektycznej budowie, liczący koło sześćdziesięciu lat, przebył już kilka ataków podagry. Otóż, ze wszystkich drobnych niedoli ludzkiego życia, wypadkiem do którego dobry ksiądz miał największy wstręt, było nagłe skropienie trzewików z szerokiemi srebrnemi klamrami oraz przemoknięcie podeszew. W istocie, mimo flanelowych szmatek w które stale zawijał nogi z iście księżą dbałością o swoją osobę, zawsze wrażliwy był na wilgoć: nazajutrz, podagra dawała mu niechybne dowody swej pamięci. Mimo to, ponieważ bruk na placyku jest zawsze suchy, ponieważ ksiądz Birotteau wygrał półczwarta franka u pani de Listomère, zniósł z rezygnacją deszcz od połowy placu arcybiskupiego, gdzie zaczęło padać obficie. W tej chwili pieścił zresztą swoje marzenie, pragnienie hodowane od dwunastu lat, klasyczne marzenie księdza! Pragnienie to, które nawiedzało go co wieczór, zdawało się bliskie ziszczenia: słowem, zbyt szczelnie zawijał się w pelerynkę kanonika, aby czuć wilgoć. Tego wieczora, osoby zbierające się stale u pani de Listomère niemal zaręczyły mu że otrzyma kanonję, — właśnie w kapitule katedralnej św. Gracjana, — dowodząc mu, że nikt nie zasługuje na tę posadę tyle co on, i że jego długo pomijane prawa są tym razem niezaprzeczone. Gdyby był przegrał w karty, gdyby się był dowiedział, że ksiądz Poirel, jego rywal, ma zostać kanonikiem, deszcz wydałby się poczciwinie o wiele chłodniejszy. Może byłby złorzeczył istnieniu. Ale znajdował się w jednym z owych rzadkich momentów, kiedy różowe myśli pozwalają o wszystkiem zapomnieć. Jeśli przyśpieszył kroku, to jedynie machinalnie. Prawda, owa prawda tak nieodzowna w historji obyczajów, każe wyznać, że nie myślał ani o ulewie ani o podagrze.

Niegdyś istniały w Klasztorze, od strony ulicy Wielkiej, liczne domy zamknięte wspólnem ogrodzeniem, należące do katedry i mieszczące kilku dygnitarzy kapituły. Od czasu zagarnięcia majątków kleru, miasto uczyniło z przejścia, które dzieli te domy, ulicę nazwaną Psalette, która prowadzi od Klasztoru do ulicy Wielkiej. Nazwa ta wskazuje dostatecznie, że tam mieścił się niegdyś wielki Kantor, jego szkoły i cały jego dwór. Lewą stronę tej ulicy wypełnia jeden dom, przez którego mury przechodzą żebra wspierające kościół. Żebra te tkwią w ogródku koło domu, tak iż trudnoby rozstrzygnąć, czy katedrę zbudowano dawniej, czy po tej starodawnej siedzibie. Ale, badając arabeski i kształt okien, łuk drzwi i zczerniałą od starości fasadę, archeolog pozna, że zawsze stanowiła ona część wspaniałej budowli z którą jest zespolona. Antykwarjusz (gdyby taki istniał w Tours, jednem z najmniej oświeconych miast we Francji) mógłby nawet rozpoznać, u wnijścia pasażu do Klasztoru, ślady arkady, która tworzyła niegdyś portyk owych księżych mieszkań i która musiała harmonizować z ogólnym charakterem budowli. Położony na północ od św. Gracjana, dom znajduje się stale w cieniu rzucanym przez tę wielką katedrę. Czas oblekł ją czarnym płaszczem, wycisnął na niej swe zmarszczki, posiał swój wilgotny chłód, swoje mchy i wysokie zioła. To też mieszkanie to jest zawsze spowite w głęboką ciszę, przerywaną jedynie dźwiękiem dzwonów, śpiewami kościelnemi przenikającemi mury kościoła, lub krakaniem kawek gnieżdżących się w dzwonnicy. Zakątek ten, to pustynia kamienna, samotnia pełna wyrazu, gdzie mieszkać mogą jedynie istoty sprowadzone do zupełnej nicości lub obdarzone olbrzymią siłą ducha. W domu o którym mowa, mieszkali zawsze księża, a należał on do starej panny nazwiskiem Gamard. Posiadłość tę nabył od Narodu, w czasie Terroru, ojciec panny Gamard; ale, ponieważ od dwudziestu lat stara panna wynajmowała ją księżom, nikomu nie przyszło na myśl gorszyć się za Restauracji, że dewotka posiada realność pochodzącą z tego źródła. Może duchowni przypuszczali, że panna Gamard ma zamiar zapisać dom kapitule, świeccy zaś nie widzieli zmiany w jego przeznaczeniu.

Ksiądz Birotteau kierował się tedy ku temu domowi, gdzie mieszkał od dwóch lat. Mieszkanie to było niegdyś — jak obecnie pelerynka — przedmiotem jego pragnień i jego hoc erat in votis przez jakich dwanaście lat. Być pensjonarzem panny Gamard i zostać kanonikiem, to były dwie wielkie sprawy jego życia; w istocie określają one dość ściśle ambicję księdza, który, czując się niejako pielgrzymem w drodze ku wieczności, może pragnąć na tym świecie jedynie dobrego legowiska, dobrej kuchni, schludnej odzieży, trzewików ze srebrnemi klamrami, rzeczy wystarczających dla potrzeb zwierzęcych; kanonji zaś dla zadowolenia miłości własnej, tego szczególnego uczucia, które zaniesiemy z sobą pono aż przed oblicze Boga, skoro istnieją stopnie pomiędzy Świętymi. Ale pożądanie mieszkania, obecnie zajmowanego przez księdza Birotteau, owo uczucie tak blade w oczach świata, było dlań całą namiętnością, namiętnością pełną przeszkód i — jak najbardziej zbrodnicze namiętności — pełną nadziei, upojeń i wyrzutów.

Rozkład i charakter domu nie pozwalały pannie Gamard mieć więcej niż dwóch pensjonarzy. Otóż, mniejwięcej na dwanaście lat przed dniem w którym Birotteau rozgościł się u starej panny, podjęła się ona hodować w zdrowiu i weselu księdza Troubert i księdza Chapeloud. Ksiądz Troubert żył, ksiądz Chapeloud umarł, a Birotteau zajął natychmiast jego miejsce.

Nieboszczyk ksiądz Chapeloud, za życia kanonik u św. Gracjana, był serdecznym przyjacielem księdza Birotteau. Za każdym razem kiedy wikary zaszedł do kanonika, stale podziwiał mieszkanie, meble i bibljotekę. Z tego podziwu zrodziła się pewnego dnia żądza posiadania tych pięknych rzeczy. Niepodobieństwem było księdzu Birotteau zdławić to pragnienie, które często zadawało mu straszny ból, skoro pomyślał, że jedynie śmierć najlepszego przyjaciela może zaspokoić to ukryte, ale wciąż rosnące pożądanie. Ksiądz Chapeloud i jego przyjaciel Birotteau nie byli bogaci. Obaj synowie chłopscy, nie mieli nic poza skąpą księżą płacą; szczupłe zaś oszczędności poszły na przetrwanie nieszczęsnej doby Rewolucji. Kiedy Napoleon przywrócił obrządek katolicki, zamianowano księdza Chapeloud kanonikiem św. Gracjana, a księdza Birotteau wikarjuszem katedralnym. Wówczas Chapeloud wprowadzał się do panny Gamard. Kiedy Birotteau odwiedził kanonika na nowej siedzibie, ujrzał mieszkanie bardzo wygodnie urządzone; ale nie widział w niem nic więcej. Początek tej żądzy podobny był do szczerego uczucia, zaczynającego się niekiedy u młodego człowieka chłodnym podziwem dla kobiety, którą później pokochał na zawsze.

Mieszkanie to, do którego wiodły kamienne schody, znajdowało się w części domu położonej od południa. Ksiądz Troubert zajmował parter, a panna Gamard pierwsze piętro od frontu.

Kiedy Chapeloud objął swoje mieszkanie, pokoje były nagie a sufity czarne od dymu. Kamienny i dość grubo rzeźbiony kominek nigdy nie był malowany. Za całe urządzenie, biedny kanonik ustawił łóżko, stół, kilka krzeseł i tych niewiele książek które posiadał. Mieszkanie podobne było do ładnej kobiety w łachmanach. Ale kiedy, w parę lat później, pewna stara dama zapisała księdzu Chapeloud dwa tysiące franków, obrócił tę sumę na zakupno dużej dębowej bibljoteki, pochodzącej z zamku rozszarpanego przez Czarną Bandę, a uderzającej rzeźbami godnemi podziwu artystów. Ksiądz nabył tę szafę skuszony nietyle niską ceną, ile zupełną zgodnością jej wymiarów z wymiarami sieni. Oszczędności jego pozwoliły mu wówczas odnowić salonik, dotąd biedny i zaniedbany. Wywoskowano starannie posadzkę, wybielono sufit, pomalowano buazerję tak, aby imitowała słoje i sęki dębowe. Marmurowy kominek zajął miejsce dawnego. Kanonik miał na tyle gustu, aby wyszukać stare rzeźbione orzechowe fotele. Wreszcie długi hebanowy stół i dwa meble Boulle’a dały tej izbie fizjognomję pełną charakteru. W ciągu dwóch lat, hojność pobożnych osób oraz legaty penitentek, mimo że skromne, wypełniły książkami puste zrazu półki bibljoteczne. Wreszcie wuj księdza Chapeloud, były oratorjanin, zapisał mu swoją kolekcję in folio Ojców Kościoła, i wiele innych dzieł cennych dla duchownego. Birotteau, coraz bardziej zdumiony przeobrażeniami tej gołej niegdyś izby, doszedł stopniowo do mimowolnej pożądliwości. Zapragnął posiadać ten gabinet, tak zestrojony z powagą stanu duchownego. Namiętność ta rosła z dnia na dzień. Pracując całe dni w tem ustroniu, wikarjusz mógł ocenić ciszę i spokój mieszkania, które zrazu zachwyciło go swoim wygodnym rozkładem. W ciągu następnych lat, Chapeloud uczynił ze swej celi modlitewnię, którą jego nabożne przyjaciółki skwapliwie upiększały. Jeszcze później, dama jakaś ofiarowała kanonikowi haftowany fotel, który sama długi czas robiła pod okiem tego sympatycznego człowieka, nie domyślającego się jego przeznaczenia. Wówczas, z sypialnią stało się to co z gabinetem; olśniła wikarego. Wreszcie, na trzy lata przed śmiercią, ksiądz Chapeloud dopełnił upiększeń w swojem mieszkaniu, strojąc salon. Meble, mimo iż poprostu obite czerwonym welwetem, oczarowały księdza Birotteau. Od dnia w którym ujrzał firanki w czerwone pasy, mahoniowe meble, dywan i cały ten obszerny nowo pomalowany pokój, mieszkanie księdza Chapeloud stało się dlań przedmiotem tajemnej monomanji. Mieszkać tam, położyć się w łóżku o sutych jedwabnych firankach, gdzie sypiał kanonik, mieć koło siebie wszystkie te wygody, to był dla księdza Birotteau szczyt szczęścia: nie widział nic ponadto. Wszystkie pragnienia i ambicje lęgnące się w sercu ludzi skupiły się u księdza Birotteau w tajemnem i głębokiem uczuciu, z jakiem pragnął mieszkania podobnego do gniazdka księdza Chapeloud. Ilekroć przyjaciel zachorował, Birotteau przybiegał wiedziony niewątpliwie szczerem przywiązaniem; ale, kiedy się dowiadywał o jego niemocy lub kiedy mu dotrzymywał towarzystwa, rodziło się mimowoli w jego duszy tysiąc myśli, których najprostszym wyrazem było zawsze:

— Gdyby Chapeloud umarł, może odziedziczyłbym jego mieszkanie.

Że jednak Birotteau miał zacne serce, ciasny umysł i ograniczaną inteligencję, nie przychodziło mu na myśl uczynić cośkolwiek w tym celu, aby mu przyjaciel zapisał bibljotekę i meble.

Ksiądz Chapeloud, miły i pobłażliwy egoista, odgadł namiętność przyjaciela, co nie było trudno; i przebaczył mu ją, co może się wydać mniej łatwe u księdza. Ale też wikary, którego przyjaźń była wciąż niezmienna, przechadzał się codzień z przyjacielem w jednej i tej samej alei, nie mając doń ani przez chwilę żalu o czas, który od dwudziestu lat poświęcał na tę przechadzkę. Birotteau, który uważał swoje mimowolne pragnienia za grzech, byłby zdolny, za pokutę, do najgłębszych poświęceń. Kanonik spłacił dług wobec tak naiwnie szczerego braterstwa, mówiąc na kilka dni przed śmiercią do wikarego, który mu czytał Quotidienne:

— Tym razem dostaniesz mieszkanie. Czuję, że już koniec ze mną.