Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Paczka nastolatków w przeklętym pokoju - ta impreza nie mogła skończyć się dobrze. Pod nieobecność rodziców Marcin zaprasza do domu znajomych ze szkoły. Tak się składa, że mieszka w starej willi odziedziczonej po wuju, który popełnił samobójstwo. Z każdym kolejnym drinkiem towarzystwo coraz bardziej interesuje się domem - zwłaszcza pokojem, w którym poprzedni właściciel odprawiał tajemne rytuały. Wkrótce kolejne osoby zaczynają doświadczać niepokojących stanów. Szaleństwo zatacza coraz szersze kręgi. I zbiera coraz większe żniwo...Idealna propozycja dla miłośników powieści "Nawiedzony dom" Johna Boyne'a.-
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 203
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Andrzej Wardziak
Saga
Siódma dusza
Zdjęcie na okładce: Shutterstock
Copyright ©2015, 2023 Andrzej Wardziak i SAGA Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788727082172
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
Podeszwy eleganckich, markowych pantofli Antoniego Mostowskiego cicho chrzęściły na kamiennej ścieżce, subtelnie zakłócając spokój kwietniowej nocy. Mężczyzna szedł nieśpiesznie, lecz każdy krok przybliżał go do miejsca przeznaczenia. Ręce złączone na plecami, elegancki płaszcz sięgający prawie do ziemi, krótka, siwa broda. Do tego ciemny, skrojony na miarę trzyczęściowy garnitur i kapelusz skrywający twarz w mroku.
Dla postronnego obserwatora wyglądałby niczym filozof kontemplujący sens życia i szukający odpowiedzi na najbardziej zawiłe zagadki wszechświata. I prawdę mówiąc, prawda niedaleko odbiegała od tego wyobrażenia. Ewentualna różnica mogła polegać jedynie na tym, że jego myśli nie krążyły wokół pojęcia życia, tylko czegoś zgoła odwrotnego.
Po kilku chwilach dotarł nad jezioro. Ominął krótki pomost i skierował się na brzeg, aby zatrzymać się tuż nad linią wody. Głęboki wdech wypełnił jego płuca świeżym, rześkim powietrzem, tak soczyście pachnącym wodą. Stał nieruchomo przez pewien czas, pogrążony w myślach, chłonąc ulotną chwilę. Rozejrzał się. Księżyc spowijał okolicę jasnym, zimnym blaskiem nadając scenerii magiczny i zarazem mroczny charakter. Kontemplacji sprzyjała panująca wokół absolutna cisza, niezmącona najodleglejszym śpiewem ptaków, czy chociażby szmerem liści. Wszystko spało. Mężczyzna czuł się, jakby był zawieszony w próżni, zatrzymany w czasie i przestrzeni. Doczesne rzeczy przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Wszystko, co do tej pory osiągnął, było nic nie warte. Praca, pieniądze, rodzina. Uświadomiwszy to sobie po raz kolejny, uśmiechnął się ponuro. Nic nie istniało. Był tylko on i jego myśl.
Posesja, na której się znajdował, była ogrodzona szczelnym murem, i o ile pamięć mężczyzny go nie myliła – aktualnie przebywał na niej zupełnie sam. To dobrze, pomyślał. Tak właśnie to powinno być. Jeżeli na działce byłby ktokolwiek inny, mógłby przerwać akt, do którego mężczyzna zamierzał wkroczyć lada moment. Akt, do którego każdy z nas prędzej czy później zostanie zaproszony, i w którym, czy tego chce, czy nie – przyjdzie mu zagrać. Wreszcie zdjął płaszcz i z szacunkiem położył go na wilgotnej ziemi. Po chwili jednak zmienił zdanie, podniósł płaszcz i założył z powrotem na ramiona. Wszystko musi wyglądać naturalnie, nie może być mowy o najmniejszej pomyłce, skarcił się w myślach.
Odwrócił głowę i po raz ostatni spojrzał na dworek, w którym przyszło mu spędzić siedemdziesiąt lat swojego życia. Uśmiechnął się na ciepłe wspomnienia, jakie wiązały go z tym miejscem. Był zadowolony ze swojego życia. Co prawda pewne jego aspekty mogły się potoczyć inaczej, lecz w gruncie rzeczy nie mógł narzekać.
Nie, nie czas teraz na wahanie, ponaglił się w myślach.
Zrobił parę kroków przed siebie, powoli wkraczając do jeziora. Zimna ciecz zaczęła go otulać coraz wyżej i wyżej, podczas gdy zagłębiał się coraz dalej w mroczne, nieprzeniknione odmęty. Płaszcz zaczął dryfować na wodzie. Stara, sfatygowana klatka piersiowa uniosła się, a żołądek niemalże przykleił się do kręgosłupa po kontakcie z lodowatą wodą. Skurcze zaczęły targać jego ciałem, lecz pomimo tego szedł przed siebie, zapadając się coraz głębiej w muliste dno. Gdy woda sięgnęła klatki piersiowej, zatrzymał się, drżąc jednocześnie z zimna i podniecenia. Serce pompowało krew w zastraszającym tempie, jakby zaraz miało wyskoczyć z bezpiecznej klatki żeber. Stał tak przez chwilę i pozwalał, by jego ciało spazmatycznie tańczyło w rytm dyktowany przez potężne skurcze.
Naraz skupił się i po chwili walki uspokoił oddech. Wypuścił powietrze, które uformowało się w małą mgiełkę tuż przed jego twarzą.
Uniósł głowę i po raz ostatni spojrzał na jasne gwiazdy wiszące wysoko nad nim. Następnie opuścił wzrok i skupił go na bliżej nieokreślonym punkcie przed sobą. Zapatrzył się w gęstą ciemność pokrywającą drugi brzeg jeziora. Wydawało mu się, że w mroku coś ujrzał, jakiś drobny, szybki ruch, jakby mignięcie flagi na wietrze. Uśmiechnął się ponownie, choć mniej pewnie, niż poprzednim razem.
– Wkrótce się spotkamy.
Powiedziawszy to ruszył dalej. Parę chwil później woda pochłonęła go całkowicie i mężczyzna pozostawił po sobie tylko dryfujący na jej powierzchni kapelusz.
– Tylko jedźcie ostrożnie – powiedział Marcin, unosząc rękę.
– Jak zawsze – odpowiedziała z uśmiechem na ustach jego matka i wychyliła się z auta, aby ucałować syna przed wyjazdem. Za każdym razem ten gest go krępował, jednak również za każdym razem, pomimo krępacji chłopak pochylał się nad mamą i oddawał pocałunek. Wiedział, jak ważne to dla niej było i nie chciał sprawiać jej zawodu.
– Tylko nie rób imprezy, nie spraszaj znajomych – przykazała rodzicielka, wygrażając mu ironicznie palcem.
Marcin spojrzał na nią maślanym wzrokiem i odpowiedział:
– Nie no, imprezy to nie, ale pewnie parę osób zaproszę, wiesz, piątek jest i w ogóle...
Matka posłała mu pełne wyrzutu spojrzenie, ale syn ją uprzedził:
– No co, chcesz, żebym siedział sam w takim wielkim domu? – powiedziawszy to wskazał okazałą posiadłość znajdującą się za jego plecami, mając nadzieję, że chociaż odrobinę go usprawiedliwi – Będziemy grzeczni, obiecuję.
– Jasne, ostatnio też tak mówiłeś i jak wróciliśmy to szklana... – nie dokończyła, gdyż ojciec brutalnie wszedł jej w zdanie:
– Tylko nie spalcie domu, dobra?
Matka Marcina odwróciła się i posłała mężowi pełne zaskoczenia spojrzenie, ale ten tylko uśmiechnął się, puścił oczko do syna i wcisnął pedał gazu. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, Volvo oddaliło się żwirowym podjazdem w stronę głównej ulicy prowadzącej do odległego miasta. Gdy pojazd zniknął za ostatnimi drzewami, chłopak został sam. Odwrócił się na pięcie i przyjrzał posiadłości.
Marcin nie przesadzał mówiąc o ogromnym domu. Imponująca budowla powstała na początku dwudziestego wieku, przez dawno już zapomnianego architekta. Przypominała stare posiadłości rodowe, skrywające niezliczone tajemnice i pamiętające mistyczne czasy, w których ludzie potrafili radzić sobie bez Internetu. Wysokie, gładkie kolumny otaczały główne wejście, do którego można było dojść tylko wspinając się po pięciu szerokich, kamiennych stopniach. Do wysokości prawie czterech metrów dom był zbudowany z czerwonej cegły, co ładnie komponowało się z czerwienią ostrych krawędzi i krzywizn dachu. Pomiędzy nim a czerwoną cegłą był szeroki pas białej, teraz już wyblakłej farby. Wąskie, prostokątne okna podkreślały secesyjny styl, jaki nadali mu budowniczy. Z salonu znajdującego się w północnej części można było wyjść na elegancki taras otoczony barierką, który z kolei pozwalał wejść na kamienną ścieżkę prowadzącą do niewielkiego jeziora, będącego teraz tylko na wyłączność Państwa Lipińskich.
Jednak nie zawsze dworek i kilkunasto hektarowa działka należały do rodziców Marcina. Sytuacja zmieniła się niespełna pół roku wcześniej, kiedy jego wuj został znaleziony martwy we wspomnianym już jeziorze. Według policji przyczyną śmierci było utonięcie. Co prawda wuj najlepsze lata miał już za sobą, niemniej nie wszyscy akceptowali takie wyjaśnienie tajemniczej śmierci. Matka Marcina, jedyna żyjąca krewna wuja nie zgodziła się na sekcję zwłok. Stwierdziła, że naruszyłoby to spokój zmarłego. Wobec tego wuj został pochowany niespełna tydzień od stwierdzenia zgonu, a w archiwach policyjnych jako powód odejścia wpisano utonięcie. Tym samym sprawa została uznana za rozwiązaną.
Wuj okazał się być osobą wysoce zapobiegawczą – w jego osobistej bibliotece, której zbiory gromadził przez zdecydowanie większą część swojego ekscentrycznego życia, znaleziono kilka listów oraz testament. Każdy list był zaadresowany do innej osoby, w tym jeden do Marcina. W ostatniej woli wuj zażyczył sobie, aby tylko osoba, do której list został skierowany, mogła go odczytać. Co dziwne, pomimo upływu kilku miesięcy Marcin nie zdecydował się otworzyć zapieczętowanej koperty. Broniąc się pokrętną logiką twierdził, że to pozwoli mu dłużej zachować wuja w swojej pamięci, poza tym, co miało więcej sensu, uważał, że jeszcze jest za młody i może nie zrozumieć głębi przekazu, jaki w nim znajdzie.
W testamencie natomiast tkwiła informacja o przekazaniu posiadłości, majątku oraz firmy wuja rodzinie Lipińskich, co odwróciło ich życie o sto osiemdziesiąt stopni. Pozostawili zwykłe, miejskie życie na rzecz przeprowadzenia się do uroczego, wiejskiego dworku.
Marcin zdecydowanie lubił ten dom, jednak równie zdecydowanie nie lubił zostawać w nim samemu. Irracjonalny, zakorzeniony głęboko w dzieciństwie niepokój nie pozwalał mu funkcjonować normalnie, gdy w ponad czterystumetrowej posiadłości nie było nikogo oprócz niego. Trzy lata wcześniej, parę dni po swoich dziewiętnastych urodzinach (które wujek, jako jego ojciec chrzestny, wyprawił we własnej posiadłości) chłopak stwierdził, że wiek nie miał tu nic do rzeczy. Długie, ciemne korytarze, skrzypiąca podłoga i mnoga ilość pomieszczeń budziły jego niepokój tak samo teraz, jak i kiedyś. Nigdy nie potrafił powiedzieć dlaczego. Zawsze coś gdzieś skrzypiało, jak nie na piętrze, to na parterze. W takich momentach nie umiał upilnować wyobraźni, więc albo zapraszał do siebie znajomych, albo wychodził na miasto i wracał tak zmęczony, że usypiał momentalnie po dotknięciu poduszki głową. Chociaż, i to nie zawsze pomagało.
Dzisiejszego wieczoru postawił na to pierwsze.
Spojrzał na markowy zegarek dumnie połyskujący na jego szczupłym nadgarstku. Z układu wskazówek odczytał, że jest godzina dwudziesta, czyli miał jeszcze godzinę, zanim zjawią się pierwsi goście.
Wszedł do domu. Dokładnie zamknął za sobą ciężkie, dębowe drzwi, po czym stał chwilę na werandzie i nasłuchiwał, wsłuchując się w ciszę jaka panuje w domu, gdy wszyscy domownicy go opuszczą. Następnie zdjął buty i ruszył w kierunku kuchni, żeby sprawdzić jak dużo rzeczy musi przygotować przed pojawieniem się pierwszych gości. Chciał jak najszybciej zając czymś myśli, żeby tylko nie stać i nie nasłuchiwać Bóg wie czego.
###
Niespełna godzinę później pojawili się pierwsi ludzie. Marcin wytarł ręce w fartuch, poszedł otworzyć drzwi. Ujrzał przed nimi Adama, oraz stojącą obok niego Majkę. Chłopak był ubrany w typowy dla siebie sposób – skórzane półbuty znikały pod idealnie leżącymi ciemnymi jeansami. Na jasny sweter od Tommy’ego zarzucił czerwoną kamizelkę, aktualnie rozpiętą, chociaż chłód październikowego wieczoru dawał już o sobie znać. Oczywiście wszystkie ubrania były oryginalne, nie mogło być mowy o najmniejszej podróbce czy rzeczach z lumpeksu. Z kolei Maja założyła na siebie wąskie, podkreślające jej szczupłą sylwetkę jasne rurki i grubą, puchową kurtkę, jakby był środek zimy. Do tego opatuliła szyję i twarz niebieskim szalem.
Zaprosił ich do środka, chociaż stara para znajomych i tak by weszła. Gospodarz pochylił się nad Majką i dał jej buziaka w policzek przy okazji pakując sobie do oka kilka czarnych loków dziewczyny. Następnie skierował się do Adama:
– Siema – powiedział z uśmiechem, jednocześnie uderzając starego kumpla barkiem.
Adam odpowiedział tym samym, po czym zrzucił półbuty i kamizelkę. Następnie ruszył w kierunku kuchni w jednym ręku niosąc siatkę z alkoholem, a w drugim siatkę pełną chipsów, prażynek, paluszków, orzeszków i wszelkich innych rzeczy, które tak ochoczo chrupie się w towarzystwie zawartości siatki pierwszej. Maja została starając się pozbyć wysokich kozaków, których sznurówki miały w sumie chyba z pół kilometra długości. Marcin stwierdził, że postoi chwilę przy niej, bo to raczej nie wypada zostawiać gościa – nie ważne jak dobrze znajomego – samego na werandzie.
– O, jak fajnie pachnie. Co zrobiłeś? – zapytała dziewczyna przerywając cieszę.
– A takie tam, improwizowałem – stwierdził skromnie chłopak. – Ale wyszło całkiem nieźle, mam nadzieję, że jesteście głodni.
– Jezu, strasznie. Ktoś jeszcze będzie? – udało się jej uwolnić z lewego buta.
– Tak, ma jeszcze przyjść Tymek z, uważaj… jakąś nową laską! – ogłosił nie ukrywając ironii, ale i odrobiny zaciekawienia nową zdobyczą kumpla.
– O proszę, Tymek z nową laską? – powtórzyła Majka. – To chyba, która już będzie, druga w tym miesiącu?
– Nie, no właśnie nie. Buja się z nią już od paru ładnych tygodni, ale wcześniej jakoś zapomniał o niej wspomnieć.
– Może dlatego, że bujał się jednocześnie z inną? – Majka wreszcie pozbyła się drugiego buta. Odetchnęła z ulgą.
– Może – stwierdził Marcin dyplomatycznie.
– Słyszałeś? – zagadała Majka do swojego chłopaka, wchodząc do ogromnej kuchni. Pomieszczenie było urządzone w klasycznym stylu – białe ściany, przy których stały wysokie, również białe, drewniane szafki. Nowoczesne elementy takie jak ekspres do kawy, czy kuchnia indukcyjna z wyciągiem były dopasowane w taki sposób, że nie rzucały się w oczy i nie przytłaczały swoją odmiennością. – Tymek ma przyprowadzić jakąś nową laskę.
Adam przyjął to bez większego entuzjazmu, cały czas wypakowując piwo do lodówki.
– No spoko, fajnie – stwierdził w końcu, zrozumiawszy, że pozostali czekają na jego reakcję. – Może przyprowadzi dwie, to i tobie by się dostało – powiedział patrząc wymownie na Marcina. Puścił mu oko i zaśmiał się odrobinę zbyt szyderczo, niż zamierzał, i niż to było wskazane.
Marcin momentalnie sposępniał. Z niewiadomych przyczyn od jakiegoś czasu nie mógł znaleźć sobie dziewczyny, chociaż był zarówno przystojny, przynajmniej według znajomych koleżanek – dziewczyny chwaliły sobie jego wzrost, szczupłą budowę ciała, i jasne, niebieskie oczy. Poza tym, był po prostu dobrze ustawiony. Dla potwierdzenia tego drugiego nie potrzebował niczyjej opinii, wystarczyło mu wyjrzeć przez okno posiadłości i spojrzeć na otaczające ją połacie terenu, gdzie wszystko przecież należało do gospodarstwa jego rodziców. Jednak pomimo tego jakoś nie potrafił sobie znaleźć odpowiedniej dziewczyny i zaczynało go to coraz bardziej irytować.
Adam zauważył niemrawy wyraz twarzy kumpla, więc błyskawicznie spróbował naprawić swój błąd.
– Nie no stary, żartuję… – powiedział obojętnym tonem, co według niego miało brzmieć bardzo przepraszająco.
– Jezu, dobra, nie przejmuj się nim, wiesz jakim czasami potrafi być dupkiem – powiedziała Maja wyrastając nagle miedzy dwoma chłopakami. Adam zaczął coś z tyłu komentować, jednak dziewczyna wyraźnie go zignorowała.
– Na pewno sobie kogoś znajdziesz, i to prędzej niż ci się wydaje – mówiła. – Po prostu musisz przestać szukać, wtedy okazja sama wpada w ręce. Jeśli wiesz co mam na myśli – powiedziawszy to mrugnęła do Marcina.
Chłopak uśmiechnął się do niej, chociaż był szczerze zdumiony zachowaniem przyjaciół. Przecież nie zdążył w żaden sposób skomentować przytyku Adama, ba, nawet nie odebrał tego jako przytyku. Chociaż, może tylko tak mi się wydawało, pomyślał. Może faktycznie zachowałem się dziwnie. W innym wypadku na pewno Maja i Adam nie zareagowaliby tak, jak zareagowali. Nie staraliby się mnie pocieszać ani nic w tym stylu. Cóż, chyba faktycznie mam mały problem – podsumował głos w jego głowie.
– Trzymaj, na pojednanie. Oj bez urazy, wiesz, że żartowałem tylko – powiedział Adam, wyciągając w stronę Marcina otwartą butelkę piwa. W prawym ręku trzymał własną butelkę, toteż gdy tylko Marcin odebrał prezent, stuknęli się nimi i pociągnęli potężne łyki złocistego, przyjemnie chłodnego trunku.
– Jakie pojednanie, co ty chrzanisz – zapytał Marin, oblizując usta.
– Oj tam, ważne, że mamy dobry powód – wyjaśnił Adam i ponownie przyssał się do butelki.
– Powód zawsze się znajdzie – skomentował Marcin z uśmiechem i również pociągnął duży łyk piwa. – Ej, tak właściwie to jak przyjechaliście? – zapytał podchodząc do kuchennego okna i wyglądając na podjazd, gdzie nie stał żaden samochód.
– Mirek nas podrzucił – odpowiedział Adam.
– O proszę, ty bez swojego ukochanego samochodziku? Świat się kończy…
Adam uśmiechnął się, jak zawsze, gdy ktoś próbował mu dopiec.
– Słuchaj, mamy tu zostać na weekend, nie? Będziemy walić wódę, whisky, wciągać koks, haszysz, brać piguły, jarać zielsko, chodzić po suficie i sam nie wiem co jeszcze. Komuś by coś odwaliło i mógłby wpaść na głupi pomysł, żeby na przykład, no nie wiem, przejechać się moją betą, albo ją porysować, albo nie wiem co. Przezorny zawsze ubezpieczony – dopowiedział jeszcze na koniec i mrugnął do Marcina.
Następnie zarzucił swoją czarną, połyskującą od żelu grzywę do tyłu i olbrzymi łykiem skończył pierwszą butelkę piwa. Marcin z uśmiechem na twarzy zapytał:
– A piwo? Zapomniałeś wymienić piwa.
– Piwo jest tylko na rozgrzewkę. Nie liczy się – odpowiedział błyskawicznie Adam, który zdawał się mieć przygotowaną ripostę na każdą możliwą ewentualność.
Marcin uniósł swoją butelkę i pociągnął kolejny łyk.
– Kiedy mają przyjechać? – zapytała Maja, krojąc składniki na sałatkę z kurczakiem.
– Powinni… już – ledwie skończył mówić, gdy nagle poczuł wibrację telefonu w kieszeni. Wyciągnął urządzenie i powiedział – No siema, , właśnie.. aha, ok, to otwieram.
– Już są – odpowiedział z uśmiechem Mai i ruszył w kierunku domofonu otwierającego główną bramę.
###
Dwie minuty później Marcin otworzył drzwi. Tym razem zobaczył drugiego swojego przyjaciela – wysokiego, nieogolonego, z odrobinę przydługimi włosami i rozmarzonym wzrokiem Tymoteusza, oraz stojącą obok niego nieznaną dziewczynę. Miała na sobie skórzany, sięgający do ziemi płaszcz i tak śliczną twarz, że Marcina na chwilę tak przytkało, aż zapomniał języka w gębie.
– Nadia, to Marcin. Marcin, Nadia – przedstawił ich sobie Tymek, wyraźnie zadowolony z reakcji swojego kumpla. Zaproszeni weszli do środka.
Tymek położył delikatnie plecak na podłodze, po czym odwrócił się i pomógł swojej dziewczynie zdjąć płaszcz. To w efekcie wywołało jeszcze większe zdumienie Marcina, który mógł się teraz jej dokładniej przyjrzeć.
Nadia miała na sobie czarne jeansy podkreślające linię zgrabnych nóg, oraz wysokie, skórzane kozaki nachodzące na spodnie. Na górę założyła tylko ciasno przylegającą czarną bluzeczkę z krótkimi rękawkami, doskonale eksponującej jej pełny biust i wąską talię. Nie zwracając uwagi na Marcina przegarnęła dłońmi długie, sięgające prawie do pasa jasne włosy. Chłopak spojrzał na twarz dziewczyny, teraz bardzo dobrze widoczną przy dodatkowym oświetleniu, które zamontowali na werandzie. Zauważył duże, niebieskie oczy skryte za ciemnym makijażem. Wąski owal twarzy podkreślała linia pełnych, czerwonych ust oraz drobny, delikatnie zadarty nosek. Na jednym uchu Nadii wisiało chyba z piętnaście kolczyków, przyczepionych jeden pod drugim. Drugie ucho było nie tyle skromniej, co po prostu inaczej wyposażone – jeden kolczyk był połączony łańcuszkiem z innym, wiszącym kilka centymetrów wyżej, poza tym były jeszcze trzy inne, których Marcin nawet nie próbował opisać. Jednak największą uwagę przykuwał kolczyk tkwiący w ustach dziewczyny – delikatne kółko okrążające sam środek dolnej wargi, zakończone małą, połyskującą kuleczką.
Marcin przyglądał się jej w sumie mniej, niż parę sekund, ale to wystarczyło, żeby pozazdrościć przyjacielowi. I pożałować, że Adam nie miał racji i Nadia nie przyprowadziła koleżanki.
– Zapraszam – powiedział dziwnym głosem, gdyż trochę zaschło mu w gardle. Odchrząknął. – Ekhm, chodźcie, pokażę wam dom – powiedziawszy to wskazał ręką przed siebie. Nadia ruszyła pierwsza.
Przyjaciele wymienili się spojrzeniami, Marcin zrobił wielkie oczy i ułożył usta w nieme „wow”, na co Tymek wyszczerzył zęby w uśmiechu zajmującym mu pół twarzy.
Tymoteusz doskonale znał dom Marcina – w końcu byli przyjaciółmi od ponad dziesięciu lat i zdążyli tu spędzić niejedną chwilę (nawet jeszcze za czasów wuja), lecz oczywiście podążył za Marcinem i Nadią, nie spuszczając dziewczyny z oczu. Nadia zatrzymała się w rozwidleniu na końcu werandy nie wiedząc, gdzie dalej powinna się udać, a Marcin wykorzystał to i wyprzedził ją, odwracając się przodem do gości. Oszałamiające wrażenie nie minęło, ale chłopak zdążył się odrobinę ogarnąć, więc przemówił już zupełnie normalnym głosem:
– Po lewej stronie mamy kuchnię – powiedział wskazując na pomieszczenie, gdzie stała Maja i Adam, którzy już wychodzili, żeby się przywitać. Błysk w oku Adama pokazał, że dziewczyna również i jemu wpadła w oko. Chociaż była zdecydowanie nie w jego stylu, to tylko ślepiec nie doceniłby tak dobrze wyrzeźbionej figury. Maja również to zauważyła, więc wysunęła się odrobinę na przód i pierwsza uścisnęła dłoń nowej koleżanki. Kontakt trwał krótko, lecz dziewczyny ścisnęły się równie mocno, co w głębi duszy ucieszyło każdą z nich. Taki uścisk świadczył i o pewności siebie, i o sile charakteru.
– Maja – przedstawiła się uprzejmie brunetka.
– Nadia – odpowiedziała blondynka, posyłając Mai uśmiech, od którego chłopakom zrobiło się jeszcze cieplej.
– Adam – przedstawił się teraz chłopak. Wyciągnął rękę i dłoń Nadii, zgodnie z wcześniejszymi przypuszczeniami dziewczyny, spotkała się z ciepłą, miękką ręką chłopaka, który nie ścisnął jej zbyt mocno. Właściwie to ledwo ją musnął i Nadia była pewna, że nie zrobił tego w trosce o jej szczupłe, pozornie delikatne dłonie.
Pozostali również się przywitali.
– Nadia to chyba nie jest polskie imię? – zapytała Maja. W jej głosie nie było krzty ironii czy chamstwa związanego z uprzedzeniami rasowymi. Pytała z czystej ciekawości.
– Nie, pochodzę z Ukrainy – odpowiedziała dumnie.
– Ale po polsku mówisz bardzo dobrze – stwierdziła przytomnie Maja, nieco zdziwiona płynnością języka Nadii.
– Tak, moja mama jest czystej krwi Ukrainką, a ojciec Polakiem – wyjaśniła dziewczyna. – Przeprowadzili się do Polski rok po moich narodzinach. W domu mówiliśmy zawsze po polsku, ale ukraiński też znam. Zostawiliśmy na Ukrainie babcię, którą bardzo bym chciała sprowadzić kiedyś do Polski.
– Oby ci się udało – powiedziała Maja, usatysfakcjonowana odpowiedzią dziewczyny.
– Dobra, idziemy dalej – zarządził Marcin. – Potem sobie pogadacie.
Adam i Maja wrócili do kuchni, a on, Nadia i Tymek kontynuowali zwiedzanie domu. Marcin ruszył w stronę przeciwległą do kuchni, zapraszając ich do pomieszczenia większego, niż niejedno polskie mieszkanie.
– Tu jest salon – powiedział stając na jego środku i rozkładając ręce w geście podkreślającym wielkość pomieszczenia. Ruszył na obchód. Najpierw podszedł do szklanych drzwi.
– Tu mamy wyjście na taras – kliknął przełącznikiem umieszonym w ścianie, aktywując potężne reflektory halogenowe otaczające cały dom. Na zewnątrz zrobiło się jasno jak w dzień. Światło padło na wielki, marmurowy taras oraz kamienną ścieżkę znikającą w oddali między drzewami.
– Dokąd ona prowadzi? – zapytała z zaciekawieniem Nadia wskazując na ścieżkę.
– Do jeziora – odpowiedział Marcin. – Mamy niewielkie jezioro za linią drzew… właściwie to jest staw. Jezioro. W sumie to, nie wiem, jaka jest różnica.
– Ok, fajnie – odpowiedziała z uśmiechem dziewczyna. – Pójdziemy je zobaczyć? – zapytała odwracając się w stronę Tymoteusza.
– Tak, ale jutro, nie? Teraz już jest za ciemno – zaczął mówić chłopak, jednak dziewczyna mu przerwała:
– No właśnie o to chodzi! Chyba nie boisz się ciemnego lasu? – zapytała kokieteryjnie, zmuszając Tymka do udzielenia dokładnie takiej odpowiedzi, jaką chciała usłyszeć.
– Nie no jasne, co ty – odpowiedział i przytulił ją do siebie, pokazując jakim jest nieustraszonym twardzielem. Jednak Nadia nie dała się zbić z tropu.
– Cykor – stwierdziła, odpychając się od chłopaka. – Jak się boisz to sama tam pójdę.
– Nie, no przestań, przecież się nie… – zaczął się tłumaczyć, lecz Nadia zdawała się nie zwracać już na niego najmniejszej uwagi.
– Dobra, ale i tak chcę tam iść – stwierdziła. – Pokażesz mi resztę domu? – zapytała Marcina. – Jeżeli mamy tu spędzić weekend, muszę wiedzieć gdzie jest łazienka. No i gdzie będziemy spać – mówiąc to spojrzała na Tymoteusza, a Marcin poczuł delikatne ukłucie zazdrości.
– Jasne – odpowiedział z uśmiechem i ruszyli w głąb domu.
Oprowadzanie trwało jeszcze prawie dziesięć minut. Marcin pokazał cały parter, następnie przeszedł na pierwsze piętro. Tam oprowadził gości po wszystkich pięciu sypialniach, dwóch łazienkach, bawialni, pomieszczeniu gościnnym. Pominął pomieszczenia, których przeznaczenia nie znał, a ich również zebrało się trochę.
– Tam jest poddasze, ale nie ma na nim niczego ciekawego – powiedział pokazując małe drzwiczki, za którymi znajdowały się schody.
– No muszę Ci powiedzieć, że całkiem fajnie tu się urządziliście – stwierdziła Nadia. – Bez przepychu, ale bardzo stylowo. Podoba mi się. Poza tym lubię stare domy. Mają własną duszę.
– Dzięki – odpowiedział Marcin.
– Mogę zapytać, czym zajmują się twoi rodzice? – zapytała uprzejmie dziewczyna.
Marcin przeważnie nie lubił rozmawiać z obcymi na temat statusu majątkowego rodziców ani tego, czym się zajmują. Jednak ta dziewczyna miała w sobie coś takiego, że mógłby jej opowiedzieć historię swojego życia w najdrobniejszych szczegółach, i zrobiłby to z wielką przyjemnością. Wszystko, aby tylko podtrzymać konwersację.
– Jasne – słysząc to Tymek uniósł brwi ze zdumienia – Zaczęło się od winiarni, którą kiedyś mój wuj otworzył za oszczędzone pieniądze. Jeszcze nie było mnie na świecie. Winiarnia szybko okazała się strzałem w dziesiątkę, więc poszedł za ciosem. Najpierw był sklep z winami w najbliższym mieście, potem nie tylko rozszerzył gamę produkowanych przez siebie win, ale też zaczął sprowadzać je z zagranicy. Po pewnym czasie dorobił się kolejnego sklepu, i jeszcze jednego. – Marcin przerwał na chwilę, biorąc łyk piwa – Teraz już sklepów jest chyba z trzydzieści, rozrzuconych po całej Polsce. No i oczywiście jest sprzedaż internetowa. Moja mama najpierw pracowała w urzędzie, ale później szybko się okazało, że pracy jest aż zanadto w winiarni i przy pilnowaniu własnego interesu, więc teraz pracują razem.
– Ok… – zaczęła niepewnie Nadia. – Ale to twoja mama i wuj. A ojciec?
– Wuj odszedł pół roku temu i przepisał nam wszystko w spadku – powiedział bez najmniejszej krępacji Marcin. – Teraz cały interes przejęli moi rodzice. Wcześniej ojciec pracował z wujem przy winiarni.
Dziewczyna tylko kiwnęła głową, nie drążąc dalej tematu.
– Przykro mi – powiedziała tylko. Marcin stwierdził, że póki co nie ma co mówić, gdzie ciało wuja zostało znalezione. Nie chciał niepotrzebnie niepokoić znajomych.
– Idziemy na dół? – przerwał ciszę Tymek.
Marcin kiwnął głową i gestem ręki wskazał schody prowadzące na parter. Ruszyli w ich stronę.
– Ej, a co jest za tymi drzwiami? – zapytała Nadia, zatrzymawszy się po przejściu kilku kroków. Podeszła do grubych, drewnianych drzwi i położyła na nich rękę. Nie na klamce, ale na samym drewnie, unosząc dłoń na wysokość twarzy. Ten gest mógł wydać się chłopakom dość osobliwy, lecz równocześnie pomyśleli, że dziewczyna po prostu chciała pchnąć drzwi i zobaczyć, co się za nimi kryje.
– To prywatna biblioteka mojego wuja – odpowiedział Marcin, łapiąc za klamkę w taki sposób, żeby Nadia nie otworzyła drzwi. – Nie życzyłby sobie, żebyśmy tam wchodzili.
Nadia cofnęła rękę, odrobinę zbyt szybko, niżby chciała.
– Wiem – powiedziała ledwo otwierając usta.
– Co? – dopytał Tymoteusz.
Dziewczyna spojrzała na niego jakby zaskoczonym wzrokiem.
– Nie, nic – odpowiedziała błyskawicznie. – Idziemy? Zrobiłam się głodna.
Ruszyli na dół. Marcin, jako osoba idąca na końcu, stał jeszcze przez chwilę i przypatrywał się drzwiom prowadzącym do biblioteczki. Nie otwierał ich, lecz poświęcił chwilę na wspomnienia wuja. Przeskakiwał w pamięci z jednego zdarzenia na drugie, jak po przypadkowych zdjęciach rozrzuconych niedbale w wielkim, kartonowym pudle. Jednak nie tylko to zaprzątało mu myśli. To co przed chwilą zrobiła Nadia zaintrygowało go, ale nie potrafił powiedzieć dlaczego. Sposób, w jaki położyła dłoń na tych drzwiach… coś w nim było. Ledwo je musnęła, jakby głaskała chorego, zmęczonego psa, któremu chce dodać otuchy. I chyba coś powiedziała, tak myślał. Nie potrafił wytłumaczyć dlaczego zwrócił uwagę na ten szczegół, ani skąd nagle pojawiło się nieodparte wrażenie, że jakby otworzył drzwi, zobaczyłby swojego wuja siedzącego za biurkiem, sączącego wino i zagłębiającego się w lekturze.
– Marcin! Idziesz? – doleciał do niego krzyk Tymka.
– Już! – odpowiedział chłopak i ruszył na dół.
Zeszli do kuchni. Trafili na Adama i Maję, którzy mieli ręce pełne jedzenia niesionego do salonu. Podział towaru był bardzo klasyczny – chłopak niósł alkohol, dziewczyna natomiast trzymała w rękach olbrzymią szklaną misę wypełnioną po brzegi sałatką z kurczakiem.
– Poczekajcie, pomożemy wam – odezwała się pierwsza Nadia.
– Ok, – odpowiedziała Maja, wskazując głową kuchnię za nimi – tam stoją jeszcze chipsy, pieczywo, jakieś inne rzeczy i coś dziwnego, co zrobił Marcin. Ale ja bym tego chyba nie brała.
Przy ostatnim zdaniu zmieniła ton głosu na teatralny szept, więc wszyscy – oprócz Marcina – zaśmiali się.
– Ej, nie jest takie złe – zaczął się bronić, idąc w kierunku przygotowanej przez siebie rzeczy. – Nawet nie potrafisz tego nazwać.
– A co zrobiłeś? – zapytał Tymoteusz, podchodząc do miski z tajemniczą zawartością. To było zielone, gęste, z drobno posiekanym avocado.
Marcin chwilę milczał, uważnie przyglądając się pozostałym.
– No mów, bo mi ręce odpadną! – poskarżyła się Maja, tupiąc w miejscu.
– Guacamole – przyznał się w końcu Marcin.
Marcin oblizał umaczanego w sosie palca i włożył miskę do kuchni.
– Jest zajebiste. Nie znacie się – stwierdził. – Potem podgrzejemy nachosy z serem, opierniczymy wszystko razem i będziecie płakać ze szczęścia.
– Super – stwierdziła Maja i ruszyła do salonu. Adam już wracał po kieliszki i kufle do piwa.
– Kto co pije? – zapytał dopiero teraz, po doniesieniu kilku piw na stół.
Nadia spojrzała na Tymoteusza.
– Gdzie nasze wino?
– W lodówce, chłodzi się – odpowiedział jej chłopak.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała, tylko spojrzała się wymownie na Adama. Chyba zrozumiał, gdyż poszedł do kuchni i zaczął myszkować po szafkach w poszukiwaniu lampek do wina.
Parę chwil później wszyscy siedzieli już w salonie. Marcin zdążył wcześniej pokazać gościom całe pomieszczenie, ale Nadia i tak ciekawie rozglądała się wokół. W salonie stał olbrzymi, stary, drewniany stół gotów pomieścić dwadzieścia osób. Przy stole stały ręcznie rzeźbione krzesła, pochodzące z epoki której Marcin za nic na świecie nie był w stanie spamiętać. Na przeciwległej ścianie umiejscowiona została kanapa, odrobinę nowocześniejszy element, aczkolwiek taki, bez którego obecnie bardzo ciężko sobie poradzić. Przed kanapą znalazł się niewielki stolik, na którym aktualnie rozłożyli wszystkie rzeczy do jedzenia i picia. Tymek przysunął Nadii fotel, sam zasiadł w drugim tuż obok niej. Pozostała trójka spoczęła na kanapie, ale nikt nie skarżył się na brak przestrzeni czy ciasnotę. Nadia skupiła wzrok na kilkudziesięciocalowym telewizorze stojącym pod ścianą, obok którego stał stary, od dawna nieużywany kominek zabezpieczony żeliwną kratą. Zmarszczyła brwi. Starodawne elementy konkurowały z nowoczesnymi o dominację w salonie jak i całym domu. Na razie wyglądało na remis.
– Tak, wiem – powiedział Marcin, jakby czytając w myślach dziewczyny.
Ta spojrzała na niego posyłając mu delikatny, dyplomatyczny uśmiech. Nie do końca była pewna, co autor ma na myśli.
– Pomieszanie z poplątaniem, wiem – kontynuował chłopak. – Kanapa z Black Red White, obok stuletni stół i krzesła z epoki… napoleońskiej czy jakiejś tam innej. To wszystko wygląda jak sen pijanego architekta, przynajmniej mega drażni moją matkę. Mi jakoś to nie przeszkadza. Tak czy inaczej, rodzice nie mieli jeszcze czasu, żeby usiąść i dokładnie zaplanować wystrój. Niedawno się wprowadziliśmy, niektóre stare rzeczy trzeba było wyrzucić lub oddać, więc wzięliśmy nasze własne meble, które może nie do końca tu pasują, ale…
– Ok, ok, spokojnie – przerwała mu Nadia, jednocześnie się uśmiechając. – Przecież nic nie mówię.
Marcin, jakby zbity z tropu, zaniemówił. Faktycznie trochę się rozgadał, wyrzucając z siebie potok nieskładnych słów. Co się ze mną dzieje, zastanowił się? Czy to dziewczyna tak na mnie działa? Popatrzył głęboko w jej niebieskie oczy, co pozwoliło mu się trochę uspokoić, chociaż z drugiej strony bardzo go to krępowało. Co najlepsze, Nadia odwzajemniła spojrzenie. Chłopak odniósł wrażenie, że chyba i on wpadł jej w oko, chociaż to przecież dziewczyna jego kumpla. Chociaż, spotykają się dopiero od paru tygodni, więc to nic przesądzonego – pocieszał się szukając usprawiedliwienia dla swojego niestosownego zachowania. Tymoteusz też to chyba zauważył, gdyż podniósł swoją lampkę z winem jakby w stronę Mai, ale umieszczając ją centralnie przed oczami Nadii. Tym sprytnym zabiegiem zerwał kontakt wzrokowy między nią a Marcinem.
– Zdrówko – powiedział.
Kiedy każdy podniósł swój kufel z piwem czy lampkę z winem, stuknęli się szkłem nad stolikiem.
– Zdrówko – odpowiedzieli chórem.
Napili się. Przez chwilę siedzieli cicho przyglądając się sobie wzajemnie. W końcu pierwszy odezwał się Adam:
– Nie bolało? – zapytał Nadię wskazując na kolczyk przechodzący przez jej usta.
– Nie – odpowiedziała uprzejmie, kiwając delikatnie głową. – To znaczy samo przekłucie trochę, ale potem już było ok.
– I nie przeszkadza ci w jedzeniu, czy coś?
– Nie, nie czuję go – wyjaśniła. Po tonie jej głosu można było łatwo wywnioskować, że już nie raz spotkała się z tego typu pytaniami. – Czasami jak jem zupę to łyżka ślizga się po kolczyku i to fajnie szoruje – dodała z uśmiechem i wzięła kolejny łyk wina.
– Fajnie? – stwierdził z przekąsem Adam, co wcale nie wydawało mu się specjalne fajne. Lecz mimo to nie zamierzał zbyt szybko zakończyć przesłuchania.
– A gdzie masz jeszcze kolczyki? – dopytywał.