Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Dziesiątki miast, setki kobiet, bezsenne noce, intensywne dni - atrakcyjny sposób na życie czy ucieczka przed rzeczywistością? Mike wiedzie beztroski żywot pilota. Nienaganna postura, pewny krok i błysk w oku - jego postać sprawia, że kobietom miękną kolana. By osiągnąć swoje cele, mężczyzna bez skrupułów wykorzystuje cały swój urok. Bywa, że sięga przy tym po niedozwolone środki. Jedno jest pewne, wiele kobiet, które raz spędziły z nim noc, nie chciałyby spotkać go ponownie. Jeśli w ogóle są jeszcze wśród żywych... Idealna lektura dla osób szukających czegoś pomiędzy "Pięćdziesiąt twarzy Greya" a "American Psycho".
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 193
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Piotr Zmarzłowski
Saga
Cirrus
Redakcja i korekta: Marta Tomasiuk
Zdjęcia na okładce: Shutterstock, Adobe Firefly
Copyright © 2024 Piotr Zmarzłowski i SAGA Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788727202570
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Żadna część niniejszej publikacji nie może być powielana, przechowywana w systemie wyszukiwania danych lub przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek sposób bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy, ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie oprawy lub z okładką inną niż ta, z którą została opublikowana i bez nałożenia podobnego warunku na kolejnego nabywcę. Zabrania się eksploracji tekstu i danych (TDM) niniejszej publikacji, w tym eksploracji w celu szkolenia technologii AI, bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
Dzień chylił się z wolna ku końcowi, podczas gdy delikatna bryza marszczyła ciemną toń jeziora. W okalającym wodę lesie zwierzęta szykowały się już zaś do pory nocnej. Jedne szukały bezpiecznego schronienia, inne przygotowywały się do łowów. W powietrzu czuć było wyraźny zapach lasu, wilgoci i… drogich papierosów. Mężczyzna w czerwonym, rozchełstanym szlafroku ostatni raz zaciągnął się złotym Dunhillem i przez balustradę tarasu wyrzucił niedopałek, który poszybował wprost do wody i zgasł z krótkim sykiem. Jegomość spojrzał ostatni raz na jezioro i odwrócił się w kierunku drzwi prowadzących do wnętrza nowoczesnej rezydencji. Ciepłe promienie zachodzącego słońca sprawiły, że wszystkie barwy przybrały cudownie złocisty odcień. Mimo że w domu nie paliło się żadne światło, można było dostrzec – skąpaną w ostatnim blasku dnia – skuloną na łóżku postać. Szczupła, drobna dziewczyna o kruczoczarnych włosach i z rozmazanym makijażem drgnęła nerwowo na widok powracającego gospodarza. Na jej poranionych nadgarstkach lśniły stalowe kajdanki, a ich długie łańcuchy brzęczały przy każdym ruchu. Ręce dziewczyny były przypięte do wezgłowia wielkiego, małżeńskiego łoża, a na bladym ciele odznaczała się czerń podartej, koronkowej bielizny. Ukradkiem spojrzała na mężczyznę. Z trzęsącej się brody skapywały ciężkie krople łez, tworząc dziwne archipelagi plam na bezkresie prześcieradła.
– Jeszcze z tobą nie skończyłem, kotku! – rzucił oprawca, wyjmując paznokciem drobinki tytoniu spomiędzy zębów. Był tak obleśny, jak to tylko możliwe. Podrapał się po klatce piersiowej i skierował w stronę dziewczyny przeszywające spojrzenie.
– Proszę...! – zaskomlała przez łzy, patrząc błagalnym wzrokiem.
Czuła się brudna i sponiewierana, lecz teraz stawką stało się jej życie. Po tym, co zrobił, szanse, że ją stąd ot tak wypuści, były prawie żadne. Przerażone myśli wirowały w jej głowie niczym kulki w bębnie maszyny losującej. Czy to już koniec?
– Proście, a będzie wam dane! Zaraz do ciebie wracam, w końcu gościem trzeba się zająć – powiedział mężczyzna, po czym myślami odpłynął zupełnie gdzie indziej.
Ruszył w stronę przezroczystej tafli drzwi. Za nimi znajdowała się łazienka. Uwielbiał to pomieszczenie, zwłaszcza ogromną, szklaną ścianę, na tle której – niczym klejnot – dumnie prezentował się pisuar. Zawsze, gdy podchodził do tego śnieżnobiałego urządzenia, napawał wzrok widokiem miasta, którym już od lat potajemnie rządził. Za oknem, w odległości pięciu kilometrów, pyszniła się skąpana w promieniach zachodzącego słońca sylweta centrum, a strzeliste drapacze chmur błyskały tysiącami blików na szklanych fasadach. Mężczyzna tymczasem rozchylił poły szlafroka i nie odrywając oczu od tej wspaniałej scenerii, stanął w rozkroku. Prawą ręką oparł się o chłodną gładź szyby i z ulgą zaczął opróżniać pęcherz. „Dla takich chwil warto było żyć i robić to, co robił” - pomyślał. Zamknął więc oczy i trwał tak w błogiej bezmyślności, przez co jego uwadze umknął dość istotny detal. Nagle za oknem pojawiła się zmierzająca w jego kierunku smuga, a dalej wszystko potoczyło się już w ułamkach sekund. Przez szybę, na której utworzył się szklany kwiat pęknięcia, wtargnął do wnętrza mały, podłużny, ostro zakończony pocisk karabinowy kalibru 0,223 cala. Głowa mężczyzny momentalnie zamieniła się w mozaikę z krwi i odłamków kości. Bezwładne ciało z łoskotem opadło na kamienną posadzkę, na której po chwili pojawiła się brunatnoczerwona kałuża.
Dziewczyna drgnęła niczym zwierzę nasłuchujące drapieżnika. W całkowitej ciszy odczekała jednak jakieś dziesięć minut, modląc się w duchu o to, aby jej przypuszczenia okazały się słuszne, a następnie podjęła walkę o życie. Na szczęście kajdanki okazały się zabawką z sex shopu, więc poradziła sobie z nimi kilkoma desperackimi szarpnięciami. Jeszcze co nieco widziała w mrocznym wnętrzu salonu, więc zebrała swoje rozrzucone po podłodze ubrania. Chciała stąd jak najszybciej uciec, lecz musiała się jeszcze upewnić, że zagrożenie minęło. Ostrożnie zatem zajrzała do łazienki. Widok, jaki ujrzała, wstrząsnął nią do głębi, choć jednocześnie zyskała pewność, że jej koszmar właśnie dobiegł końca. Była wolna!
Dziewczyna w eleganckiej małej czarnej z całych sił starała się nie uderzyć głową w szybę. Smukłe palce nerwowo ściskały solidny, metalowy uchwyt nad drzwiami samochodu. Przy każdym gwałtownym skręcie delikatne linie ścięgien napinały się, tworząc wspaniałe widowisko dla każdego miłośnika ludzkiej anatomii. Tymczasem auto z piskiem opon pokonywało zakręty nocnego miasta, ignorując czerwone plamy świateł wiszących nad skrzyżowaniami. Kolorowe neony odbijały się gdzieniegdzie w małych lustrach kałuż rozrzuconych po asfalcie. Kierowca w ciemnych ray-banach w złotych oprawkach nonszalancko trzymał kierownicę trzema palcami lewej ręki ubranej w skórzaną rękawiczkę z dziurkami na kostkach. Druga ręka nieustannie operowała zaś lewarkiem, zakończonym gałką z białej, błyszczącej masy. Włoski silnik posłusznie zmieniał tonację, przechodząc od niskich pomruków do wysokiego gwizdu. Melodię urozmaicały dodatkowo dźwięki wydawane przez układ wydechowy, który bardziej przypominał instrument muzyczny niż część pojazdu. Nagle auto zatrzymało się pod bramą z prostych, stalowych prętów. Ciemne oko kamery zamontowanej na ogrodzeniu zlustrowało przybysza i po rozpoznaniu numeru rejestracyjnego pozwoliło na rozpoczęcie mozolnego otwierania wjazdu na posesję. Szerokie opony zachrzęściły więc na granitowych kamykach i auto zniknęło w ciemnościach.
Promienie słońca niedyskretnie wśliznęły się do wnętrza i zaczęły wędrować w stronę wielkiego łóżka zasłanego satynową pościelą. Najpierw jednak trafiły na kształtną gładkość drobnej stopy, a chwilę później sunęły już po bosko wyrzeźbionej łydce. Po drodze minęły nieistotne fałdy pościeli i wreszcie zatańczyły na krągłości pośladka. Kiedy już zaczynały rozgaszczać się na plecach, spektakl został ordynarnie zakłócony przez niebywale natrętny dźwięk. Leżący obok mężczyzna wyciągnął opalone ramię, by po omacku znaleźć hałasujący telefon. Uciszył alarm i zbliżył ekran do zaspanej twarzy. Na widok wyświetlającej się godziny zerwał się z łóżka, odkrywając przy okazji wszystkie wdzięki śpiącej obok kobiety. Zupełnie nagi powędrował następnie po tłumiącej hałas wykładzinie do łazienki. Dźwięk elektrycznej szczoteczki do zębów skutecznie przegonił resztki snu. Teraz trzeba było jeszcze doprowadzić się do porządku po wczorajszym wieczorze. Wziął więc prysznic, na zmianę gorący i zimny, a potem intensywnie wytarł się grubym ręcznikiem frotté. Kiedy wrócił zaś do sypialni, kobieta siedziała już na łóżku, opierając plecy o tapicerowane wezgłowie. Jej długie włosy częściowo skrywały drobne piersi, a w rękach trzymała smartfon, czegoś w nim zawzięcie szukając. Podniosła jednak wzrok i zatrzymała go na przyrodzeniu stojącego w progu mężczyzny. Powoli odłożyła telefon i smukłymi palcami pogładziła powierzchnię prześcieradła, wysyłając jednoznaczne spojrzenie ciemnych oczu.
– Wybacz, skarbie, ale jestem już spóźniony... – powiedział mężczyzna, pocierając powieki. Jak zwykle był w niedoczasie, choć już się do tego nawet przyzwyczaił. „Nawet fajna była ta mała” – pomyślał, wspominając wydarzenia z ostatniej nocy.
– Kate! – Dziewczyna zrobiła naburmuszoną minę. Jego reputacja wyprzedzała go o kilka długości ego, ale nie oznaczało to, że mógł ją nazywać uniwersalnym zwrotem niedzielnych podrywaczy. Przyznała jednak w duchu, że był bardzo przystojny
– Ale co, Kate? – odparł nieprzytomnie. „O co jej chodzi? To jakaś damska gierka? Nie ten adres! Gdzie ja położyłem ten zegarek?”.
– Tak mam na imię! – rzuciła dziewczyna, zaciskając dłonie. Może było to dziecinne, ale jego zachowanie wyprowadziło ją z równowagi.
– A, jasne. Przepraszam… Kate!
Odwrócił się i ujrzał wreszcie swojego gustownego breitlinga. Kiedy zapinał stalową bransoletę, Kate zaczęła nerwowo przeczesywać bezkresy prześcieradła w poszukiwaniu swoich stringów.
– Nie spiesz się – powiedział łaskawie mężczyzna. – Możesz zostać, ile chcesz. Arnold zrobi ci kawę i zamówi taksówkę.
W końcu po to miał tego gościa. Arnold już niejeden raz odprawiał stąd jego przyjaciółki, zamawiał im taksówki, a w ostateczności odwoził swoim śmiesznym małym samochodem do miasteczka.
– Arnold? – zapytała dziewczyna, przerywając poszukiwania. „To tu był jeszcze jakiś facet!?” Dobrze, że dopiero teraz się dowiedziała.
– Tak, Arnold jest trochę… powiedzmy… specyficzny. Ale za to niezastąpiony – zaczął tłumaczyć mężczyzna, lecz po chwili zrezygnował, jeszcze bardziej komplikując sprawę. „Niech sama zobaczy. Teraz jeszcze spinki do mankietów. Gdzie one są?”
– Masz służącego? – Brwi Kate powędrowały do góry. Zakładała, że to służący, bo przecież nie partner. Chociaż z drugiej strony wszystko było przecież możliwe.
– Tak bym go nie nazwał, ale fakt, płacę mu… – odparł zagadkowo pan domu. W duchu cieszył się zaś niczym uczniak, który zrobił koleżance świetny kawał. „Kiedy zobaczy Arnolda, zwłaszcza jak będzie ćwiczył te swoje wygibasy, to dopiero się zdziwi!”
– Dokąd tak pędzisz? – Dziewczyna ciągle miała nadzieję na podtrzymanie tej konwersacji, ale jej rozmówca wyraźnie był już myślami gdzie indziej.
– Do Rzymu – usłyszała krótką odpowiedź.
– Byłam w zeszłym tygodniu…
– I co, fajnie było?
– Nie, nawet nie wypuścili nas z terminala – odparła ze smutkiem i pomyślała, że stewardesy mają jednak przesrane!
– O, to przykro. Ja tam zostaję na kilka dni – powiedział mężczyzna, wiążąc krawat przed małym lustrem.
– Szczęściarz! – Kate, mówiąc to, przesłała mu swój najlepszy uśmiech. „Takiemu to dobrze, ale z drugiej strony praca pilota też nie była usłana różami. Ta cała odpowiedzialność… Nie, to nie dla niej!”
– No ba! – powiedział zupełnie szczerze, gdyż naprawdę uważał się szczęściarza.
– Zobaczymy się jeszcze? – dziewczyna zrobiła proszącą minę, choć już wiedziała, że zupełnie na darmo. „Nie ten gość. Nie z nią. A może nie z żadną?"
– Zostaw swój numer, to się odezwę…
– Akurat! – roześmiała się dziewczyna i pokazała mu środkowy palec. Teraz, kiedy odpuściła, mogła sobie na coś takiego pozwolić. Ku jej zdziwieniu u mężczyzny wywołało to jednak pewne zainteresowanie.
Uśmiechnął się przelotnie, założył nieodłączne okulary i wyszedł z pokoju, zostawiając ją samą z trzymanym w dłoni jedwabnym skrawkiem materiału udającym majtki.
W biegu wypił jeszcze łyk świeżo zaparzonej kawy, która wypełniała pękaty dzbanek w skomplikowanym ekspresie, i spojrzał na szklaną ścianę salonu. Na trawniku przed domem, nad brzegiem niedużego basenu, wyglądający jak atleta mężczyzna w harmonijny sposób rozciągał zaś swoje nagie ciało. Coś jakby tai chi, cholera go wie, kiedyś tłumaczył, o co chodzi z tymi technikami medytacyjnymi. „To się ta Kate zdziwi…” – uśmiechnął się i ruszył w kierunku wyjścia, łapiąc po drodze pękatą torbę fotograficzną, a następnie walizeczkę na kółkach. Tymczasem słońce już dość mocno przypiekało, znęcając się nad czerwienią lakieru sportowego roadstera. Kiedy mężczyzna zatrzasnął pokrywę bagażnika, poczuł na sobie czyjś wzrok. Odwrócił się więc i ujrzał elegancko ubraną brunetkę w ciemnych okularach, z ręką opartą na ramce drzwi dwuosobowego mercedesa. Posłał w jej kierunku szeroki uśmiech, po czym odezwał się.
– Co u ciebie, Silvia? – Nie widział jej już od kilku dni i naprawdę zastanawiał się co u niej słychać. Mieszkali obok siebie, ale każde żyło swoim życiem. Zresztą, nawet kiedy mieszkali razem, to też żyli obok siebie.
– Dobrze, jakoś żyję. A ty, Mike? – odparła, odwzajemniając uśmiech. „Wygląda, jakby znów nie przespał nocy”. Pomyślała, że kiedyś się to na nim zemści. „Oby tylko nie ściągnął na siebie i innych jakiegoś nieszczęścia”.
– Lecę… – rzucił Mike, wykonując ręką gest, który miał symbolizować samolot. Czasem bawiło go droczenie się z nią. Tak uroczo potrafiła się wtedy denerwować.
– To wiem, nic nowego, a ta mała? – spytała Silvia, wskazując głową w stronę jego domu.
– Śledzisz mnie? – zażartował, bo wiedział, że nie miała żadnego problemu z jego przyjaciółkami.
– Nie można zapytać? – obruszyła się, udając obrażoną. W rzeczywistości była to ich gra. On też czasem komentował wizyty jej kolegów.
– Tak, akurat! Zresztą mogłaś przyjść i zobaczyć! – Mike zrobił dwuznaczną minę. Kiedyś namówił ją na trójkąt i rzeczywiście było ciekawie. Niewątpliwie seks był czymś, co im się nigdy nie nudziło.
– No jasne, jeszcze czego! – odparła Silvia trochę bardziej żywiołowo, niż zamierzała. Choć gdzieś w głębi ten pomysł trochę ją jednak zaintrygował.
– Co się tak oburzasz? Bo to pierwszy raz zabawilibyśmy się we trójkę? – powiedział, przesuwając palcem po klamce drzwi swojego samochodu. Jednocześnie w oknie sypialni zauważył jakiś ruch. „Pewnie ta mała mi się przygląda” – skonstatował z satysfakcją.
– Nieważne już, dokąd dziś? – Silvia bowiem uznała, że ta rozmowa nie zmierza do niczego konkretnego.
– Dzisiaj Rzym – odparł krótko z uśmiechem. Spędzili tam razem kilka upojnych dni. Pamiętał nawet, jaką miała fryzurę. Jednak co było, a nie jest…
– Pięknie, zazdroszczę. Pozdrów go ode mnie... – Kobieta zrobiła marzycielską minę, gdyż jej też coś się przypomniało.
– Jasne, pozdrowię! – odparł, wsiadając do ciasnego wnętrza samochodu.
Kobieta zamknęła swoje auto i – ciągnąc za sobą małą walizeczkę – ruszyła w kierunku sąsiadującego z rezydencją Mike’a, trochę mniejszego domu lecz o bardzo podobnej architekturze.
Silnik roadstera niechętnie obudził się do życia. Jednak już po chwili potoczył się po grysowym podjeździe. Tymczasem Mike pogładził swoją świeżo ogoloną szczękę i dodał agresywnie gazu, przejeżdżając przez ledwie co otwartą bramę. Rzut oka na zegarek uświadomił mu, że do odprawy zostało już niewiele czasu, nawet przy jego standardach uwzględniających notoryczne spóźnienia.
„No cóż, trzeba się pospieszyć” – pomyślał.
Szczęśliwie cała droga prowadziła autostradą, więc była szansa, że jednak zdąży, choćby na sam koniec. Slalom pomiędzy powolnie sunącymi bryłami innych pojazdów bardziej przypominał komputerową grę niż rzeczywistość. Dopiero widok szlabanu przy wjeździe na lotnisko zatrzymał przyspieszony film z podróży. Strażnik z ciekawością obrzucił wzrokiem sportowe auto i od niechcenia spojrzał na przepustkę, niedbale trzymaną w dwóch palcach dłoni w gustownej rękawiczce. Teren lotniska był ogromny i poszatkowany mnóstwem dróg, prowadzących do porozrzucanych wszędzie budynków i hangarów. Powietrze drgało od gorąca, wprawiając w ruch na pozór martwe bryły zabudowań. W oddali widniał z kolei główny terminal, na którego tle kolejne samoloty podrywały się do lotu. Tymczasem Mike pędził swoim roadsterem, mijając zaparkowane aeroplany i śmigłowce, aż wreszcie dotarł do rozległego parkingu przed trzypiętrowym biurowcem. Zatrzymał się, ze zgrzytem zaciągnął ręczny hamulec i wyskoczył na zewnątrz bez otwierania drzwiczek. Obszedł auto, zabrał bagaże z kufra i założył kapitańską czapkę. W białej koszuli ze złotymi pagonami i w ciemnych okularach prezentował się zaś doskonale. Pewnym krokiem ruszył ku wejściu, poprawiając po drodze służbowy krawat.
Za szklanymi drzwiami na pozór spokojnego budynku wrzało z kolei niczym w ulu. Wnętrze było pomyślane jako wspólna przestrzeń, wypełniona antresolami na różnych poziomach, połączonymi systemem stalowych schodów. We wszystkie strony biegali tam ludzie z jakimiś dokumentami. Osoby siedzące przy komputerach nieustannie mówiły coś do mikrofonów. Wszędzie walały się sterty wydruków. Najspokojniejszym miejscem wydawała się recepcja ze zjawiskową hostessą za drewniano-szklanym blatem. Dziewczyna uśmiechnęła się do Mike'a, pokazując mu dłonią pokój odpraw – miejsce za szklanym przepierzeniem z żaluzjami, chyba jako jedyne odgrodzone od zgiełku.
Zdążył! Jak zawsze!
Uśmiechnął się zatem zwycięsko do dziewczyny i ruszył na odprawę. W małej salce, przy dużym, białym stole, siedziało kilkanaście osób. Role były tam wyraźnie podzielone na mówiących i notujących. Obecny w pomieszczeniu prezes spojrzeniem wyrażającym bezsilność skwitował przybycie Mike’a. Ten, nie robiąc sobie jednak nic ze spóźnienia, usiadł na swoim miejscu i zaczął przeglądać leżący na blacie plan lotu. Była to standardowa operacja lotnicza, która nie powinna była przynieść żadnych niespodzianek, czyli ogólnie mówiąc – nuda. Pilot ziewnął więc dyskretnie i zaczął bawić się firmowym długopisem.
Mały, niewygodny busik pędził ile sił przez morze asfaltu. Wielka bryła terminala, której projekt mógł zrodzić się jedynie w głowie jakiegoś szalonego architekta, rosła z sekundy na sekundę, wypełniając sobą cały horyzont. Przed monstrualnym, szklanym budynkiem stały tyłem do nich zwrócone samoloty, przy których uwijali się kolorowo ubrani goście od bagaży i obsługi technicznej. Kierowca busa najwyraźniej realizował niespełnione marzenia o karierze kierowcy rajdowego, w związku z czym wszyscy musieli mocno trzymać się siedzeń, aby z nich najzwyczajniej w świecie nie pospadać. Na szczęście przejażdżka dobiegła wreszcie końca i można było już wysiąść na rozgrzany asfalt, na którym stał ogromny, błyszczący bielą płatowiec. Mike – po szybkim obchodzie, stanowiącym jedynie formalność – wspiął się po bocznych schodkach rękawa do wnętrza maszyny. W otwartych drzwiach przywitała go uroczym uśmiechem Jennifer, szefowa stewardes, z którą znali się już od wielu lat.
W samolocie nie było jeszcze pasażerów, więc swobodnie przeszedł między rzędami foteli prosto do kokpitu. Tam powitał go szef mechaników, trzymający w ręku swoją nieśmiertelną, aluminiową podkładkę, na której znajdowały się jakieś dokumenty do podpisania. Na swoim miejscu siedział już zaś drugi pilot – sympatyczny, młody człowiek o wyglądzie księgowego. Prawie nowy samolot był wręcz w doskonałym stanie, więc Mike szybko podpisał dokumenty, zajął własny fotel i wsłuchał się w głos młodszego kolegi, czytającego listę kontrolną. Przez okna kokpitu obserwował z kolei przebywających w terminalu podróżnych. Jedni spali, inni spacerowali. Niektórzy żegnali się z bliskimi. Mike dotknął tymczasem pieszczotliwie sterownicy, chcąc wyczuć tę maszynę. Był to rodzaj intymnego przywitania z samolotem. Mimo że część systemów była jeszcze nieaktywna, poczuł to coś, czego nie można racjonalnie wytłumaczyć. Coś, o czym nigdy nikomu nie opowiadał, aby nie stać się obiektem żartów. Jednak właśnie to „coś” już od kilku lat budowało jego legendę jako doskonałego pilota.
Na chwilę stał się zatem elementem ogromnej, skomplikowanej struktury, dostrajając się niejako do elektrycznych impulsów krążących w trzewiach tego kolosa. Czuł więc naprężenia kadłuba, powiększający się ciężar cargo i wchodzących na pokład pasażerów, a także delikatne podmuchy wiatru. Tak jak zawsze, było to dla Mike’a niezwykłe przeżycie. Już wiedział, bez tego całego korowodu z dokumentami, że dziś ten samolot go nie zawiedzie.
Boarding został zakończony i przyszło pozwolenie na uruchomienie silników. Po kilku chwilach maszyna zaczęła toczyć się zaś do tyłu dzięki zaangażowaniu małego ciągnika, który – przypięty do przedniej goleni podwozia – ustawiał ją w pozycji umożliwiającej samodzielne manewry. Tymczasem jednostajny szum dwóch potężnych turbin działał na Mike’a uspokajająco. Sunęli wzdłuż kolorowych linii, organizujących ruch na bezkresach asfaltu, a w słuchawkach wybrzmiewała wymiana informacji między wieżą a innymi samolotami. Wreszcie, pośród tego gwaru, pojawiła się wyczekiwana wiadomość: mogą ruszyć tam, gdzie zaczną rozpędzać maszynę do startu. Kiedy znaleźli się wreszcie na początku pasa, drugi pilot sięgnął do białych dźwigni i zwiększył obroty silników. Gwizd turbin osiągał kolejne oktawy, a kadłub delikatnie drżał w oczekiwaniu na start. Po wymianie komunikatów z wieżą i otrzymaniu pozwolenia Mike delikatnie zwolnił hamulec i pozwolił, aby płatowiec zaczął toczyć się po asfalcie. Tymczasem koła wystukiwały coraz szybszy rytm o przerwy w nawierzchni. Drugi pilot miarowym tonem odczytywał wartości na prędkościomierzu i kiedy padło tajemnicze „V1”, nie było już odwrotu. Nagle cały łoskot ucichł, co oznaczało, że oderwali się od ziemi. Po chwili wzbijali się w przestrzeń, mając przed sobą jedynie bezkres nieba udekorowanego pojedynczymi chmurkami. Patrząc na białe, pierzaste cirrusy, Mike cieszył się z dobrze rozpoczętego dnia. Silniki pracowały na pełnej mocy, wynosząc maszynę na pułap, który dostali w planie lotu. Skończyli już komunikację z wieżą lotniska i przywitali się z kontrolą obszaru. Mike zatem w skupieniu sprawdził dane wprowadzone do autopilota i kiedy odczyty wskazały jedenaście tysięcy metrów, wyrównał lot i uruchomił komputer, który miał wykonać za nich najnudniejszą część tej pracy. Mężczyzna rozparł się teraz wygodnie w fotelu i przekazał dalsze sterowanie młodszemu koledze. Wszystko działało jak powinno, mógł więc oddać się rozmyślaniom o swoim przyszłym pobycie w Rzymie. Pilotowanie płatowca nie było bowiem jego jedynym celem.
Lot minął bez niespodzianek. Mike delikatnie posadził boeinga na rozgrzanej płycie lotniska Ciampino i po załatwieniu wszystkich formalności ruszył do wypożyczalni samochodów. Najlepszym, co mieli w niej do zaoferowania, była zaś koreańska wyścigówka. Wnętrze auta pachniało niestety plastikiem i nie powodowało szybszego bicia serca, tak jak stare, sportowe auta. Mike wrzucił jednak swoje rzeczy do zaskakująco dużego bagażnika i zasiadł za dziwnie wyglądającą kierownicą z mnóstwem przycisków i pokręteł. Poczuł się jak w szklanym kokpicie nowoczesnego odrzutowca, ale nie było to pozytywne skojarzenie. Uruchomił silnik i dopiero dzięki unoszącej się wskazówce obrotomierza zorientował się, że auto odpaliło, nie wydało bowiem przy tym niemalże żadnego dźwięku. Wrzucił bieg i ostrożnie ruszył w kierunku szlabanu odgradzającego parking wypożyczalni. Z każdym kilometrem auto jednak zaskakiwało kierowcę, zarówno pozytywnie, jak i negatywnie. Wszystko działało miękko, delikatnie i czuło się jakąś ogromną moc drzemiącą w tym osobliwym pojeździe. Z drugiej strony natłok komunikatów i sygnałów mógł przyprawić o zawrót głowy. Mike jednak – mimo że nie tego oczekiwał od samochodu, zwłaszcza po opuszczeniu kokpitu pełnego pikających i migających lampek ostrzegawczych – szybko przywykł do tej nieznanej mu dotąd formy motoryzacji. Miał nawet refleksję, że w instrukcji obsługi jego starego roadstera opisano czynności konieczne do ustawienia zaworów, podczas gdy instrukcje nowoczesnych pojazdów ostrzegały głównie przed wypiciem płynu z akumulatora.
Czy to znak postępu, czy może raczej obraz kondycji człowieka?
Mike został przywitany przez Rzym korkami, musiał zatem przyznać, że lepszym rozwiązaniem byłaby podróż pociągiem, choć z zasady pociągami nie podróżował. Klimatyzacja dawała sobie jednak radę, dzięki czemu droga do hotelu – mimo że powolna – była komfortowa. Na miejscu czekał parkingowy, który wyglądał, jakby opuścił piwnicę po trzech latach nieprzerwanego tam pobytu. Zabrał kluczyki i odjechał gdzieś za róg ulicy.
Pilot wszedł do klimatyzowanego wnętrza o typowym dla włoskich hoteli wystroju. Zakurzone tkaniny zdobiły ściany, a sztucznie uśmiechnięty portier tkwił nieruchomo za kontuarem. Po krótkich formalnościach miniaturowa winda zawiozła Mike’a na ostatnie, czwarte piętro. Kiedy zamknął za sobą drzwi swojego pokoju, zdecydowanym ruchem odsłonił ciężkie, materiałowe zasłony i otworzył drewniane okiennice. Za oknem rozpościerał się widok na Wieczne Miasto, a powietrze drżało nad dachami pokrytymi omszałą ceramiką. „Wszędzie tu jest coś godnego uwagi, zresztą podobnie jak w Paryżu” – pomyślał mężczyzna. Zdjął krawat i rzucił go na perfekcyjnie zaścielone łóżko. Następnie sięgnął po telefon i wybrał numer swojego rzymskiego kontaktu.
– Roberto, słucham? – odezwał się głośnik z charakterystycznym włoskim akcentem. Coś zatrzeszczało i dało się słyszeć jakby szum fontanny, a może to tylko złudzenie?
– Cześć, tu Mike, właśnie wylądowałem! – Mike przedstawił się po angielsku. Dzwonił z telefonu na kartę, a Roberto, jak na rodowitego Włocha przystało, był nieziemsko roztrzepany, więc mógł go przecież nie rozpoznać.
– O cholera, jeszcze mnie łeb boli po tym ostatnim balu! – rzucił rozbawionym głosem mężczyzna.
– Co? Mam sobie sam zorganizować wieczór? – odparł tymczasem żartobliwie Mike, wiedząc, że po takim tekście ten lew salonowy potraktuje imprezę niemalże jako sprawę honoru.
– Nie, tak tylko żartuję… – W słuchawce dało się słyszeć dychawiczny śmiech. Mike rozpoznałby go wszędzie. „A może facet miał astmę? Wszystko jedno!”
– No to co, kiedy i gdzie? – zagadnął już poważniejszym tonem. W korespondencji wskazał bowiem włoskiemu znajomemu kilka optymalnych lokalizacji, pozostawiając mu ostateczną decyzję.
– Wyślę ci namiar SMS-em!
– OK! – rzucił zadowolony pilot i zakończył połączenie. Roberto lubił żartować, ale też w mig poznawał, że czas na konkrety. Mike zaś cenił sobie takich współpracowników.
Mimo ekscytującej wizji upojnego wieczoru, czuł jednak zmęczenie po długim locie. Zwłaszcza że poprzedniej nocy też specjalnie nie wypoczął. Z niewielkiego bagażu wyłowił więc torbę fotograficzną z przypiętym wymyślnym statywem i umieścił ją pomiędzy łóżkami. Zerknął na zegarek i ułożył się na świeżej pościeli, nie zdejmując butów. Po chwili zasnął, nie słysząc nawet dźwięku oczekiwanego SMS-a.
Obudził się jeszcze bardziej zmęczony. Za oknem dzień powoli przegrywał walkę z ciemnością i ostatnie promienie zachodzącego słońca rzucały abstrakcyjne cienie na beżowe elewacje kamienic. Mike zwlókł się więc z łóżka, sprawdził godzinę, a następnie sięgnął po telefon. Odczytał wiadomość i ruszył do łazienki. W małym pomieszczeniu wyłożonym drobnymi kafelkami w kolorze écru zwracało uwagę tajemnicze okienko otwierające się na wewnętrzne patio zlokalizowane na dachu hotelu. Mężczyzna zrzucił z siebie wymięte służbowe ciuchy i wszedł pod prysznic. Chłodna woda dostarczana siecią akweduktów z pobliskich gór pobudziła go do życia. Wiedziony ciekawością, sięgnął do klamki okienka i otworzył je szeroko, wpuszczając zapach rozgrzanego asfaltu, spalin i przeróżnych dań obiadowych. Kiedy wycierał ręcznikiem włosy, poczuł, że jest obserwowany. Po drugiej stronie patio, w podobnym okienku, ujrzał kobiecą głowę. Blondynka z mokrymi włosami uśmiechała się zaś do niego tajemniczo. Lekko zaintrygowany, odwzajemnił uśmiech. Musiał przyznać, że było to bardzo przyjemne doświadczenie. Szybko wrócił jednak do pokoju. Kiedy miał już na sobie czyste spodnie i koszulę, spojrzał na swoje odbicie w lustrze umieszczonym nad małym sekretarzykiem. „Jest OK” – stwierdził w duchu, lekko przeczesał jeszcze ręką włosy i sprawdził dłonią gładkość świeżo ogolonej twarzy. Zgarnął z blatu kartę parkingową i sięgnął po fotograficzną torbę.
Gorące powietrze było gęste od dźwięków, a kolorowe światła tworzyły przedziwną mozaikę na przedniej szybie samochodu. Mike prowadził jedną ręką, tak by prawą móc nieustannie trzymać na lewarku zmiany biegów. Po niecałej pół godzinie znalazł się pod zdobionym wejściem do nocnego klubu, gdzie miał oczekiwać Roberto. Zaparkował samochód i ruszył w kierunku pokracznego daszku nad wejściem do lokalu. Do środka prowadził czerwony dywan, odgrodzony z obu stron chromowanymi słupkami z barierką w postaci grubego, materiałowego węża w takim samym kolorze. Wejście jednak blokował wciśnięty w elegancki garnitur gość o posturze wozu bojowego, ze słuchawką interkomu w uchu. Facet połączył się z kimś przez radio, wymamrotał coś niezrozumiale, a następnie cofnął się o krok, gestem zapraszając Mike’a do wnętrza. W środku pulsowała głośna, energetyczna muzyka, zachłannie wypełniająca każdy zakamarek umysłu. Przy barze kłębiło się z kolei mnóstwo młodych ludzi, a na parkiecie, w rytm błyskającego światła, wiły się ponętnie zgrabne, kobiece ciała. Pilot, rozglądając się z lekkim uśmiechem na ustach, jak lis wkraczający do kurnika, dostrzegł kątem oka znajomą postać.
– Ciao, Mike! – krzyknął pulchny mężczyzna, przebijając się przez hałas i wyciągając przed siebie wyprostowane ramiona. Mike płacił mu za usługi organizacyjne, ale z gościem można było i wypić, i pogadać, i pobajerować dziewczęta. Zresztą… Facet miał rękę do kobiet! Doceniał więc tego dużego kolesia i autentycznie ucieszył się na jego widok.
– Roberto! – odparł krótko, kiedy już stanęli naprzeciwko siebie. Podali sobie ręce i wymienili uśmiechy.
– Hmmm, tam mamy stolik, trochę głębiej – rzucił Włoch i machnął ręką gdzieś w głąb klubu, ale równie dobrze mógłby wskazać sufit. Mike nic tam nie widział, więc musiał mu zaufać.
– Świetnie! No to chodźmy.
– Mamy też, hmmm, towarzystwo – Roberto zrobił sprośną minę. Mimo tuszy poruszał się jak rasowy kelner z tacą pełną drinków. „Prawdziwa gracja” – pomyślał Mike.
– No, no, jesteś skuteczny jak zawsze, przyjacielu! – „Można na tym gościu polegać, jeszcze nigdy nie było z nim lipy!”
Z niemałym trudem przedarli się więc do miejsca wskazanego przez Roberto. Przy stoliku, w objęciach wygodnych, skórzanych kanap, siedziały tam dwie dziewczyny, wyglądające jakby przed chwilą wyskoczyły z okładki magazynu dla mężczyzn. Od tego momentu wieczór zaczął nabierać rozpędu. Drinki, szaleństwa na parkiecie i rozmowy pełne podtekstów. Dziewczyny śmiały się i kleiły do swoich towarzyszy. Wreszcie panowie spojrzeli na siebie porozumiewawczo, wstali i z udawaną galanterią zaprosili swoje towarzyszki na górę, do zamówionych przez Roberto pokoi.
Wąski korytarz, w którym się po chwili znaleźli, oświetlony dyskretnym, czerwonym światłem, wyłożony był puszystym dywanem, skutecznie tłumiącym wszelkie dźwięki. Kiedy dotarli wreszcie na miejsce, dziewczyny przez chwilę spierały się o to, kto komu będzie towarzyszyć. Ostatecznie jednak Mike wprowadził do swojego pokoju blondynkę. Na środku pomieszczenia stało duże, wysokie łóżko, na wprost którego znajdowały się drzwi do łazienki. Na blacie pod oknem stała taca z wiaderkiem szampana i kieliszkami. Podczas gdy dziewczyna zniknęła w łazience, Mike otworzył butelkę i napełnił złocistym trunkiem kieliszki, a następnie do jednego ze szkieł wsypał zawartość małej kapsułki, którą wydobył z kieszeni koszuli. Kiedy drzwi łazienki otworzyły się ponownie, ujrzał nagą kobietę, stojącą w pozie świadczącej o pełnej świadomości własnego piękna. Z satysfakcją popatrzył na proporcjonalne, wypielęgnowane ciało: gładkie, a przy tym subtelnie umięśnione uda, szczątkowe owłosienie łonowe w kształcie prostokąta i brzuch będący zapewne efektem wielu godzin spędzonych na siłowni. Te rejony lubił najbardziej, jednak wyżej też było dobrze. Ujrzał bowiem niewielkie piersi z uroczymi, lekko zadartymi brodawkami. Wszystko zaś zbyt piękne, aby mogło być po prostu dziełem natury.
Mike podał tymczasem dziewczynie jeden kieliszek, a drugi wzniósł do toastu. Kiedy skończyła pić, podeszła do niego tak blisko, że mógł poczuć zapach jej ciała. Odstawił więc szampana i objął towarzyszkę w talii, ciesząc się aksamitem jej skóry. Wreszcie przesunął dłonie na biust, a następnie na plecy i pozwolił kobiecie osunąć się na łóżko. Pochylił się jeszcze nad nią, wtulił nos między piersi i zsunął się niżej. Kiedy poczuł na twarzy łaskotanie krótkich blond włosków, dziewczyna jakby się uspokoiła i przestała reagować na dotyk. Środek usypiający zadziałał nieco za szybko. „Może jest bardziej podatna na ten specyfik?” – przeszło Mike’owi przez myśl. Szkoda, w końcu mógł się jeszcze zabawić. Z drugiej strony… Miał w zanadrzu trochę czasu, więc odwrócił dziewczynę na brzuch. Po kilku minutach, lekko dysząc, zebrał swoją garderobę z podłogi i udał się do łazienki.