Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Kto jest w większych opałach: zaginiona dziewczyna czy siostra zdecydowana zrobić wszystko, by ją odnaleźć? Nika i jej siostra mają szczególną umiejętność – potrafią przeczuć zbliżające się niebezpieczeństwo. Ten "system ostrzegawczy" dotąd dość skutecznie chronił je przed złem tego świata, ale wszystko wskazuje na to, że tym razem zaszwankował. Kiedy Klara nie odbiera telefonu, a w radio ostrzegają przed grasującym po mieście mordercą, Nika wie, że jak najszybciej powinna znaleźć siostrę. Jak na zawołanie na drodze Niki pojawia się leciwa Helena, która przedstawia się jako Dziewczyna Szamana. Żeby było dziwniej, chwilę później zapoznaje dziewczynę z oszałamiającym brunetem o fiołkowych oczach. Ten zabiera ją w tour po nieznanych, tętniących magią i ku zaskoczeniu dziewczyny, seksualną energią zakątkach Poznania. Czy na końcu tej szaleńczej podróży Nika odnajdzie siostrę? Fascynująca opowieść, która przypadnie do gustu miłośnikom cyklu "Dora Wilk" Anety Jadowskiej oraz serii "Kwiat Paproci" Katarzyny Bereniki Miszczuk.
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 488
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
A. H. Melcer
Saga
Dziewczyna Szamana. Zmysł
Zdjęcie na okładce: Midjourney
Copyright © 2024 A. H. Melcer i SAGA Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788727187013
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
Dla tych silnych dusz,
które zbyt długo odsuwały swoje potrzeby na drugi plan.
Moim skromnym zdaniem śmierć byłaby łaskawszym losem.
Do licha z odpowiedzialnością i misją, którą mi powierzono.
Ból łamanych kości sprawił, że nie mogłem w pełni złapać oddechu, ale nawet on nie mógł odwrócić mojej uwagi od ogłuszających, nakładających się na siebie głosów. Błagalnych głosów. Zrozpaczonych głosów. Wściekłych głosów.
Ze swojego szkolenia wiedziałem, że od teraz już zawsze będę je słyszeć. Ale jak miałem coś zrozumieć, skoro mówiły jednocześnie?
„Połamią ci wszystkie kości. Muszą. Ale nie martw się, ból minie, a ty się uleczysz”.
Tak powiedział Szaman Leopold, który był moim nauczycielem od momentu, gdy poczułem Zew.
Nie wspomniał, ile będzie się ciągnąć moje cierpienie. A to wydawało mi się kluczowe, bo czułem się tak, jakbym trwał w tej hałaśliwej przestrzeni od wieków. Połowa moich kości poszła już w drzazgi. Wiedziałem to, bo czułem, jak się łamały – każda z osobna. Z każdą kolejną dochodził następny głos.
„Musisz mi pomóc, musisz mnie znaleźć”. – Piskliwy, delikatny głosik dziecięcy sprawił, że obróciłem głowę.
Ten Duch nie miał formy, inne też nie, widziałem jedynie jasną mgiełkę odznaczającą się na tle głębokiej, granatowej ciemności, w której tkwiłem od bardzo, bardzo dawna. Poczułem w sobie ciągnięcie, które podpowiedziało mi odpowiedź, tak jak wiele razy w ostatnich godzinach lub może dniach? Miesiącach?
– Zrobię to – wycedziłem przez zęby.
Mgiełka zamigotała, po czym ostry ból, który przeszył moją kość udową, a po chwili rozszedł się na całe ciało, wyrwał mi z gardła krzyk.
„Dokonaj zemsty za moją rodzinę”.
„Pozwól mi wrócić”.
„Oddaj mi swoje ciało”.
„Pozwól mi przejść”.
Te i wiele, wiele innych próśb wypełniło moją jaźń, a gdy doszedłem do punktu, gdy pomyślałem, że już tego nie zniosę, coś się zmieniło. Znów zobaczyłem sufit pokoju, do którego przyszedłem, jak mi się wydawało, lata temu. Ból nie zniknął i byłem świadomy, że nie zniknie, póki rytuał się nie dokona.
– Zgodziłam się na tę umowę, bo zostałam oszukana, ale wiedz, że nie pozwolę tej klątwie odebrać możliwości życia moim potomkom. – Kobiecy głos nie miał już w sobie tej delikatności, jaką w nim usłyszałem przy naszym pierwszym spotkaniu.
Ból był wszechogarniający, ale mimo to jedno doznanie przebiło się do mojej świadomości. Zimno na policzku i lekkie szczypanie.
– Zrób to – wychrypiałem.
Musiała przeciąć moją skórę. Musiała odprawić rytuał. Tylko w ten sposób mogłem się uwolnić od bólu, a moja przemiana miała się dokonać. Nawet jeśli mnie przerażała, nawet jeśli nie byłem na nią gotowy. Nawet jeśli odpowiedzialność, na jaką mnie skazywała, była nie na moje siły.
– Nie zrobię tego, póki nie obiecasz.
Spazm bólu sprawił, że z moich ust wydarł się krzyk. Krzyczałem przez kilkanaście sekund.
– Proszę – wysapałem, gdy tylko ból się zmniejszył, potrzebowałem, żeby to zakończyła.
– Obiecaj, że dasz im chociaż szansę na normalne życie. Każdej z nich. Nie wyssiesz ich do końca. Będą mogły skorzystać z życia. Obiecaj. – Słodki nacisk ostrza był torturą, bo miałem świadomość, jak niewiele dzieli mnie od poczucia ulgi.
– Obiecuję – wyrzęziłem.
Ostrze noża wreszcie przecięło skórę, a mnie zalało zimno przeganiające ból z moich kończyn.
A więc dokonało się.
Ten, w którym wszystko szlag trafił
W dniu, w którym zaginęła moja siostra, mogłabym wystąpić w konkursie miss mokrego podkoszulka.
Kiedy przekroczyłam próg biura, byłam przemoknięta do suchej nitki. Biała koszula, która przykleiła się do mojego ciała, była nieomal przezroczysta, a deszcz zaczął padać jakieś trzy minuty wcześniej. Dokładnie w momencie, gdy wysiadłam z autobusu na Małych Grabarach. Bieg od przystanku do pobliskiego nowiuśkiego biurowca, który aż pachniał korporacyjnym blichtrem, zajął mi dwie i pół minuty. Gdy przemykałam w kierunku swojego biurka, najmniejszego w całym open space, próbując nie nawiązać z nikim kontaktu wzrokowego, z radia w kuchni dobiegł do moich uszu dźwięk piosenki, której słowa znałam na pamięć. Pomimo podłego humoru, który wywołała we mnie niespodziewana burza, podśpiewywałam refren pod nosem, gdy opadłam na krzesło.
– Ba de ya, say that you remember, ba de ya, dancing in September…
Gdy teraz wspominam ten dzień, nie wiem, co bardziej mnie irytuje – to, że usłyszałam wtedy taką radosną piosenkę, czy to, że ją podśpiewywałam jak gdyby nigdy nic.
A przecież wiedziałam, że coś jest nie tak.
Czułam to, gdy rano wciągałam na nogi czarne bojówki i gdy dawałam mamie szybkiego buziaka przed wyjściem z domu. Czułam to, gdy sobie uświadomiłam, że łóżko Klary jest nadal zaścielone, i czułam to, gdy oparłam się o zagłówek krzesła, kiwając się delikatnie w rytm piosenki, która nie chciała opuścić mojej głowy.
No dobra, ale może wyjaśnię, co mam na myśli, mówiąc „czułam”. Choć tego chyba nie da się łatwo wyjaśnić.
Odkąd pamiętam, miewałam swego rodzaju… przeczucia. Tak, „przeczucie” to dobre słowo. To było tak, jakby niespokojna energia przepływała przez moje żyły i kręciła się we mnie. Niektórzy powiedzieliby pewnie, że to niestrawność albo zgaga, i może bym na to przystała, gdyby nie fakt, że Klara, moja siostra, czuła to samo. Pewnego poranka odwróciłam się do niej przed wyjściem z domu i powiedziałam: „Powinnyśmy iść dzisiaj inną drogą do szkoły”, a Klara na chwilę się zamyśliła, przekrzywiając głowę, tak że jej rudawa grzywka przesunęła się w lewo, po czym skinęła, wyrażając zgodę. Gdy wróciłyśmy ze szkoły, mama uściskała nas obie i powiedziała, że od tej pory będzie nas codziennie rano odprowadzać. W radiu usłyszała o porywaczu dzieci, który grasował na obrzeżach naszego osiedla, a następnego dnia dowiedziałyśmy się, że jedna z moich koleżanek zaginęła. Dziewczynka, którą codziennie spotykałyśmy w drodze do szkoły.
To nie była jedyna taka sytuacja. Klara niejednokrotnie odwracała się do mnie z błyskiem w oku i pytała: „Też to czujesz, prawda?”. I czułam. Wiedziałyśmy, które korytarze w szkole omijać, żeby nie trafić na nauczyciela, który się nas czepiał, jak przechytrzyć starszego chłopaka w liceum, który chciał się zemścić na Klarze za odrzucenie jego zalotów, i jak uniknąć bury za palenie papierosów na przerwie. Po prostu wiedziałyśmy.
Gdy Klara, dwa lata starsza ode mnie, skończyła liceum i podjęła pracę w klubie Grzeszny, zaczęłyśmy spędzać ze sobą coraz mniej czasu. Pomimo tego gdy odzywało się moje przeczucie, pragnęłam porozmawiać właśnie z nią. Była po prostu najbliższą mi osobą. Miałyśmy mamę, ale na niej nie można było polegać. To dzięki Klarze mogłam pójść na weekendowe zajęcia na Wydziale Dziennikarstwa, porzucić dorywcze zlecenia i w końcu poczuć komfort, jaki daje posiadanie stałej pracy. Od dwóch miesięcy pracowałam w korporacji o dumnie brzmiącej nazwie GDM. Nikt nie wiedział, czy to jakiś skrót, czy po prostu fantazja prezesa. Nieistotne. Nie mogłam narzekać, miałam stałą pracę, która była jako tako związana z moimi zainteresowaniami, ale niestety grafiki mój i mojej siostry zupełnie się nie zgrywały. Gdy ja szłam spać, Klara wychodziła do pracy, a kiedy ja wstawałam, ona padała na łóżko. Czasem udawało nam się wymienić parę zdań, ale oddaliłyśmy się od siebie znacznie bardziej, niż się spodziewałam. Choć czy można się od siebie oddalić, gdy mieszka się w jednym mieszkaniu?
Dźwięk wody przepływającej przez rury wyrwał mnie z zamyślenia. Moje biurko stało najbliżej toalety, bo według jakichś dziwacznych zasad dotyczących hierarchii najnowszy pracownik dostawał najgorszą miejscówkę. Po chwili zza drzwi łazienki wyłoniła się Zmora. Opuściłam głowę, niestety za późno, bo Zmora, zwana również Dagmarą, już mnie zwietrzyła. Wpatrzona w komórkę nasłuchiwałam, jak jej niemodne szpilki szeleszczą, zanurzając się w wykładzinie przy każdym kroku, który zbliżał ją do mojego biurka.
TO uczucie, to, którego nie mogłam pomylić z niczym innym, zawirowało we mnie, więc wystukałam krótkiego SMS-a do Klary.
Musiałam jak najszybciej z nią pogadać i upewnić się, że ona też to czuje. To uczucie nigdy nie było aż tak uciążliwe, miałam wrażenie, że żołądek wręcz podszedł mi do gardła. A może to tylko niesmak spowodowany tym, że za kilka sekund miałam porozmawiać ze Zmorą?
– Bereniko, nie powinnaś wisieć na telefonie w godzinach pracy. – Zmora zaczęła od czegoś, do czego mogła się przyczepić, oczywiście. – Skończyłaś już ten tekst o wycieczkach do Amsterdamu?
Ledwo zdołałam zapanować nad grymasem, który chciał wypłynąć na moją twarz, gdy po raz kolejny usłyszałam swoje pełne imię, mimo że…
– „Niko”, po prostu „Niko”. Byłoby doprawdy wspaniale, gdyby udało ci się zapamiętać, jaką formę preferuję, Zmo… Dagmaro. – W ostatnim momencie ugryzłam się w język i natychmiast dodałam, chcąc jak najszybciej skoncentrować się z powrotem na swoich sprawach: – Tak. Za chwilę go sprawdzę i wyślę do ciebie. – Zacisnęłam usta w wąską linię i kliknęłam przycisk na laptopie, by jej pokazać, że jestem już w pełni skupiona na pracy. Komórkę odłożyłam zapobiegawczo obok klawiatury.
Zmora pracowała tu jedynie sześć miesięcy dłużej niż ja, ale to jej wystarczyło, żeby traktować mnie jak swoją podwładną. Miała tę śmieszną przewagę, że choć obie robiłyśmy to samo, to jej nasza team liderka przesyłała tematy tekstów. Nie lubiłam jej nie tylko za to, że zawsze wybierała sobie najlepsze, ale i za to, co szeptała do księgowych, gdy myślała, że już wyszłam. I za to, że tak dobitnie podkreślała mój niższy status społeczny, zostawiając mi do napisania specyficzne treści. I jeszcze za to, że zachowywała się, jakby miała kij w dupie. No dobra, trochę tego było.
Kątem oka widziałam, że Zmora nadal stoi o krok od mojego biurka, ale po chwili ściągnęła usta, obrzuciła mnie współczującym spojrzeniem – kolejny z powodów, dla którego nie pałałam do niej sympatią – i w końcu, skupiwszy się na swoich paznokciach, które w mojej opinii już dawno powinny zostać spiłowane i odświeżone, poinformowała mnie łaskawie:
– Na jutro masz trzy teksty, wysłałam ci listę mailem.
Po tych słowach zostawiła mnie samą i odeszła do swojego biurka stojącego dokładnie naprzeciwko mojego. Oddzielała nas tylko cienka ścianka, która mnie zasłaniała, gdy siedziałam.
Schyliłam się do torebki po swój ulubiony długopis i notes, a moje oczy na chwilę zawiesiły się na czarnych szpilkach Zmory. Ugh. Na swoje nieszczęście wielokrotnie na własne oczy widziałam, jak przebierała buty z płaskich, w których przychodziła do biura, na te schodzone, niemodne szpilki. Osobiście uważałam za trochę obleśne to, że jej stopy były odkryte w tej samej przestrzeni, w której przebywałam.
Westchnęłam, wyrzucając przyprawiające mnie o dreszcze myśli o stopach Zmory ze swojej głowy. Zaczęłam uparcie wpatrywać się w komórkę, podczas gdy mój komputer ładował ekran startowy. Czekałam na SMS-a zwrotnego od Klary. Przeczucie ściskało mnie za gardło. Przez sekundę rozważałam, jak bardzo Klara będzie zła, jeśli ją obudzę.
– Pieprzyć to – szepnęłam w eter.
Nie lubiłam gadać przez telefon, ale dla Klary mogłam zrobić wyjątek. Wybrałam jej numer i czekałam.
Pierwszy sygnał.
Drugi sygnał.
Trzeci sygnał.
Czwarty sygnał.
Piąty sygnał.
– Wybrany numer nie odpowiada.
Co jest? Czy ona właśnie mnie odrzuciła? A to cholera, już ja ci dam – zdeterminowana wybrałam numer ponownie, lecz tym razem błyskawicznie zgłosiła się poczta głosowa.
Wyłączyła telefon? Musiała być naprawdę wykończona.
Moja siostra żyła w trybie nocnym już ponad pięć lat. Jej ciężka praca i oddanie zaowocowały awansem i została menadżerką. A zaczynała od sprzątania klubu po całonocnych libacjach. Pamiętam, jak czasem przynosiła mi rzeczy, które ludzie tam zostawiali – te, które nie były absolutnie obrzydliwe i nie trzeba było ich zbierać w lateksowych rękawiczkach. Do dziś noszę srebrną bransoletkę z czerwoną cyrkonią, którą dała mi po jednej nocy ciężkiej harówki. Te niecałe dwa lata, które nas dzieliły – właściwie półtora roku, jeśli wziąć pod uwagę miesiące, nie roczniki – w opinii Klary dawały jej święte prawo i obowiązek opiekowania się mną. I robiła to, a ja jako nastolatka nie mogłam się doczekać momentu, kiedy będę mogła ją odciążyć i również zacząć się dokładać do domowego budżetu.
Odłożyłam komórkę na biurko i znów cicho westchnęłam. No trudno, będę musiała poczekać, aż wstanie.
Oparłam się o krzesło i zebrałam włosy za uszy, żeby nie wpadały mi do oczu podczas pracy. Kliknęłam ikonkę odpowiedniego folderu, po czym szybko przejrzałam tekst, który skończyłam poprzedniego dnia: Dlaczego Amsterdam jest idealny na weekendowy wyjazd? – piętnaście razy użyte słowa kluczowe, a brzmiał całkiem naturalnie. Robiłam się w tym coraz lepsza, choć nie byłam pewna, czy powinnam się z tego cieszyć. Przy pisaniu tego artykułu miałam wrażenie, że moje szare komórki umierały za każdym razem, gdy musiałam użyć sformułowania „idealne na weekend” tak, by pasowało do kontekstu i zbytnio się nie wyróżniało.
Tak, jestem copywriterką. Gorzej. Jako najmłodsza stażem miałam się skupiać wyłącznie na SEO. Żegnajcie marzenia o pisaniu ciekawych artykułów o historii mody lub kluczowym znaczeniu feminizmu w naszym świecie.
No ale dobra. Nie była to praca idealna, ale o wiele lepsza niż moja alternatywa. Jako dziewczyna po liceum, bez studiów i z dopiero co rozpoczętym kursem na Wydziale Dziennikarstwa – za który w większości zapłaciła Klara w ramach niespodzianki na moje urodziny – nie miałam zbyt szerokiego wachlarza możliwości zarobkowania.
Biuro średniej wielkości firmy marketingowej, w której udało mi się zaczepić, znajdowało się tylko dwadzieścia minut jazdy komunikacją miejską od naszego mieszkania i niecałe trzydzieści minut piechotą. Mogłam tu rozwijać swoje zainteresowanie pisaniem, miałam za darmo kawę i herbatę w ilościach nieograniczonych – deal idealny. Nawet jeśli większość współpracowników patrzyła na mnie właśnie tak jak Dagmara – z politowaniem. Wiedziałam, co myśleli. Taka młoda, a już musi pracować, nie mogła się wyszaleć.
To nie tak, że czytałam im w myślach czy coś – serio, nie chciałabym mieć dostępu do tych czeluści. Po prostu obgadywały mnie niczym stare babcie wiszące na parapetach na moim osiedlu. Wystarczyło, że stanęłam w połowie drogi do kuchni, nie wychylając się za mocno w prawo, czyli w kierunku drzwi, i słyszałam ich piskliwe głosy. „No naprawdę, miała dużo szczęścia, że się tu dostała, ale nie zajdzie daleko, jeśli nie będzie ciężko pracować, szczególnie bez wykształcenia…”, powiedziała wczoraj Dagmara do jednej bziumgwy z księgowości.
Błagam, jakby moją ambicją było zaimponowanie kobietom w średnim wieku, które sądzą, że włożenie kozaków do spódnicy w kratę to szczyt mody i wyrafinowania.
Wróciłam myślami do tekstu i ponownie przeskanowałam go wzrokiem. Zadowolona z efektu końcowego załączyłam go do e-maila i kierowana impulsem dopisałam krótką wiadomość:
Proszę bardzo – w załączniku tekst. Może następnym razem byłabyś tak łaskawa, by przydzielić mi inny temat niż to, jak biedzić na wakacjach? Wiem, że pewnie uważasz moją ekspertyzę w tym temacie za kluczową, ale chcę pisać też o czymś innym.
NIKA
Wiem, wiem, nie powinnam była dać się sprowokować, ale to uczucie ściskania w okolicach serca, fakt, że Klara nie odpowiadała, szarobura pogoda za oknem, dwa mosty, które minęłam w drodze do pracy, i ten krzywy, pełen pretensji uśmieszek Dagmary, którym mnie poczęstowała znad dzielącej nas ścianki, po prostu wprowadziły mnie w bojowy nastrój.
Kliknęłam szybko „Wyślij”, żebym nie mogła się rozmyślić. Klara zawsze mówiła, że powinnam częściej ufać instynktowi. No to proszę bardzo, instynkt podpowiedział mi, że Dagmara powinna przestać być taką nadętą stereotypową panią z biura, a ja powinnam o siebie zawalczyć.
Kółka mojego krzesła cicho zaskrzypiały, gdy odepchnęłam się od biurka. Odkleiłam koszulę od ciała i trochę nią powachlowałam z nadzieją, że wyschnie, ale bez efektu. Postanowiłam pójść do łazienki. Przez piętnaście minut wyginałam się pod suszarką do rąk i rzucałam przepraszające korpouśmiechy do wchodzących do toalety współpracownic. Gdy w końcu wyprostowałam się przed lustrem, dwie mokre plamy na wysokości mojego brzucha i biodra nadal były widoczne, ale stwierdziłam, że mogę z tym żyć. Niech plotkary mają o czym gadać, ja potrzebowałam kawy.
Skoro jednym z dużych plusów pracowania w tym biurze była darmowa kawa, zamierzałam to wykorzystać na maksa – choć może pięć kaw dziennie źle wpływało na moją umiejętność opanowywania się. Cóż, mogłam być nieco uzależniona od podwójnego espresso zalanego, uwaga, mlekiem owsianym, które mogłam sobie sama spienić i podgrzać specjalnie w tym celu zakupionym sprzętem. Może nie dla wszystkich moja obsesja na punkcie darmowej kawy byłaby zrozumiała, ale ja spędziłam ostatnie trzy lata między jedną dorywczą pracą a drugą, oszczędzając każdy grosz, by poradzić sobie w sytuacji, w jakiej się znalazłam nie ze swojej winy. Trudno nie zmienić perspektywy co do tego, co można nazwać luksusem.
Podstawiłam kubek pod dyszę ekspresu i kliknęłam właściwe przyciski, a w pustej kuchni rozległo się głośne chrobotanie młynka. W radiu poleciał dżingiel zapowiadający wiadomości.
– Wybiła dziewiąta, czas na najnowsze wiadomości z Poznania. To już czwarta ofiara niezłapanego do tej pory mordercy, którego ogólnopolskie media określiły mianem Rozszarpywacza. Jak zrelacjonował rzecznik Komendy Głównej Policji w Poznaniu, ciało, a raczej jego szczątki, dwudziestoczteroletniej Marleny M. zostało znalezione pod mostem Bolesława Chrobrego dziś we wczesnych godzinach porannych.
To stąd tyle policji przy skrzyżowaniu. Migające światła przemknęły mi przed oczami, gdy próbowałam jak najszybciej przedostać się na drugą stronę drogi – jak najdalej od mostu i deszczu. Mieszadełko spieniacza przestało wirować, a ja sięgnęłam po urządzenie, by zalać swoje espresso gorącym mlekiem.
– Policja uczula, aby młode kobiety nie wychodziły samotnie po zmroku do czasu, aż zbrodniarz nie zostanie złapany. Przypominamy, że wszystkie ofiary zostały znalezione w okolicach mostów poznańskich: św. Rocha, Królowej Jadwigi, kolejowego nad Cybiną, a teraz w pobliżu mostu Bolesława Chrobrego.
Te cholerne mosty. Dobrze, że i tak trzymałam się od nich z daleka.
Zastygłam w pół ruchu, gdy znów odezwało się moje przeczucie. Czy ja…? Czy ja powinnam była wziąć to pod uwagę?
Wróciłam szybko do biurka i odstawiłam kubek, patrząc pustym wzrokiem na ściankę działową oddzielającą mnie od Zmory. Znów sięgnęłam po komórkę i wybrałam numer Klary. I ponownie przełączyło mnie od razu na skrzynkę. Co się działo? Przeczucie wierciło mi dziurę w brzuchu, przyćmiewając zdrowy rozsadek. Spokojnie, przecież to nie znaczy, że Klarze coś się stało. Prawda?
Mama!
Jeśli Klara wróciła po tym, jak wyszłam do pracy, mama na pewno mi to powie. Wybrałam jej numer i czekając, aż odbierze, zerknęłam na nowy e-mail od Dagmary.
Tematy dla ciebie: Tanio w Lizbonie, Tanio w Azerbejdżanie i Pięć sposobów na zaoszczędzenie podczas wyjazdu na weekend.
Warga mi zadrgała, gdy to przeczytałam. Nie ze smutku, o nie, zagotowała się we mnie furia. Serio, po prostu mnie zignorowała? Może miała gorszy charakterek, niż sądziłam – wyobrażałam ją sobie prychającą i oburzoną, szykowałam się nawet na mały wykład z jej strony na temat młodzieży, która nie potrafi się zachować w miejscu pracy. Ale nie. W jakiś dziwny sposób jej brak reakcji wkurzył mnie jeszcze bardziej i miałam ochotę napisać kolejną wiadomość. Uratował ją – lub mnie – nowy e-mail, który wpadł do mojej skrzynki i skutecznie odwrócił moją uwagę od przycisku „Odpowiedz”. Nim odczytałam treść, usłyszałam w słuchawce zaspany głos mamy. Serio, jeszcze nie wstała? Jej nawyk popijania wina przed snem stał się niepokojący ostatnimi czasy.
– Halo? – usłyszałam, jak się przeciąga. – Co tam, ptaszyno?
Uśmiechnęłam się pod nosem, słysząc zdrobnienie, które dla mnie wymyśliła. Ja byłam ptaszyną, a Klarę nazywała lisiczką. Może to było mało oryginalne, ale sprawiało, że czułam się kochana.
– Możesz dać mi Klarę? Nie wiem, czy jej telefon się rozładował, czy coś, nie mogę się do niej dodzwonić – wytłumaczyłam, otwierając najnowszy e-mail i scrollując do odpowiedzi.
Słyszałam, jak mama podnosi się z łóżka, a potem szura kapciami, przechodząc do naszego pokoju, by zajrzeć do środka.
– Nie ma jej tu, ptaszyno. – Ziewnęła, po czym dodała: – O której będziesz w domu? Może zrobię obiad? Tylko… Nie mam pieniędzy na zakupy.
Oczywiście, że nie. Pieniądze się jej nie trzymały – wydawała je lekką ręką, a odkąd ojciec odszedł, jej chęci do zarabiania ich jakoś zniknęły. Nie dziwiłam się, zważywszy na to, przez co przeszła.
Zmarszczyłam brwi, gdy do mnie dotarło, że wpatruję się w wiadomość, której treść nie ma do końca sensu, więc przeczytałam ją ponownie.
Od: Daniel Zapolski
Temat: Re: Tekst o Amsterdamie
Niko,
myślę, że jestem w stanie wykazać się taką łaskawością.
Pozdrawiam
Daniel Zapolski
Head of Copywriters
Zamrugałam kilkukrotnie i ciche jęknięcie wyrwało się z moich otwartych ust. To musiała być moja dusza opuszczająca ciało. Czy ja…? Czy ja właśnie…?
– Ptaszyno, coś mówiłaś?
– Pieniądze na zakupy, i tylko zakupy, mamo, znajdziesz w słoiku za kawą – odpowiedziałam odruchowo. – Muszę kończyć, pa.
Oparłam twarz na dłoniach. Nagle poczułam czyjąś obecność po swojej prawej. Nie odwróciłam się. Patrzyłam nadal w wiadomość. Czy ja naprawdę wysłałam ten e-mail do menadżera całego działu? Ciche chrząknięcie po mojej prawej. Nie mogłam już udawać, że go nie usłyszałam. Powoli uniosłam wzrok.
Idealnie zaczesane brązowe włosy wyglądały dzisiaj jeszcze lepiej niż na co dzień, a w orzechowych oczach ukrytych za szkłami okularów w ciemnych oprawkach czaiła się niepokojąca iskierka. Twarz mężczyzny była poważna, lewą brew miał uniesioną. Oparł się plecami o ścianę i patrzył na mnie z boku. Otworzył usta, lecz nim powiedział coś, co miało być, jak zakładałam, reprymendą, mój telefon dostał ataku wibracji, co zakończyło naszą bitwę na spojrzenia. Zerknęłam na wyświetlacz, na którym widniało imię „Klara”. Odetchnęłam z ulgą, całe szczęście. Złapałam komórkę, przeprosiłam w pośpiechu swojego przełożonego i minęłam go, po czym uciekłam za drzwi prowadzące do wind.
– Klara, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że dzwonisz, nie uwierzysz, co właśnie odwaliłam – wyrzuciłam z siebie do słuchawki, czując, jak węzeł niepokoju nieco się rozluźnia, choć TO uczucie nadal wirowało we mnie, przypominając, dlaczego musiałam porozmawiać z siostrą.
– Nika, słuchaj. Nie szukaj mnie. Zadbaj o siebie i mamę. – Ton Klary był rzeczowy, ale też chłodny, co nigdy jej się nie zdarzało w rozmowie ze mną.
Zmarszczyłam brwi.
– O czym ty mówisz?
– Nie szukaj mnie – powtórzyła, a po kolejnej sekundzie po drugiej stronie usłyszałam już tylko sygnał zakończonego połączenia.
– Co do cholery…? – Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, by się upewnić, że mam zasięg.
Trzy kreski jak nic. Wybrałam ponownie numer siostry, ale znów przerzuciło mnie na skrzynkę.
O co jej chodzi?
Przeczucie zatańczyło na wysokości mojej klatki piersiowej, ale postanowiłam je zignorować. Pomimo lęku, który rozpełzł się po moim ciele, poczułam irytację. Co ona sobie myślała? To był jeden z jej głupkowatych żartów? Nie mogłam zdecydować, czy potraktować słowa siostry poważnie, czy wyśmiać je i skupić się na zadaniach, które na mnie czekały. Skoro mogła zadzwonić i rzucić jakimś enigmatycznym tekstem, to z pewnością było z nią wszystko okej, prawda? Zdecydowałam, że skoncentruję się na pracy, a jak tylko skończę, znajdę siostrunię i ją przycisnę. Nigdy nie umiała niczego przede mną ukryć.
Jakże się wtedy myliłam.
Do teraz nie jestem pewna, czy gdybym wtedy nie potraktowała jej słów poważniej, to wszystko nie skończyłoby się zupełnie inaczej.
Ten, w którym mój mózg nie nadąża
Gdy wróciłam do biurka, mojego przełożonego już przy nim nie było. I dobrze. Kierowana instynktem siadłam do komputera i wpisałam w wyszukiwarkę określenie usłyszane w radiu. „Rozszarpywacz”. Cóż za beznadziejna nazwa, naprawdę się nie postarali – nie to co „Kuba Rozpruwacz”, „Zodiak” czy choćby „Potwór z Florencji”. „Rozszarpywacz” miało za dużo zbitek spółgłoskowych trudnych do wymówienia. Gdy zagłębiłam się w jeden z artykułów znalezionych w sieci, po moich plecach przeszedł dreszcz. Wszystkie ofiary mordercy były młodymi kobietami w wieku od dwudziestu do dwudziestu pięciu lat. Każda z nich pracowała na nocną zmianę i każda – gdy to przeczytałam, gula urosła mi w gardle – wyróżniała się pięknymi rudymi włosami. Tak jak Klara.
Nie. To niemożliwe, przecież do mnie zadzwoniła. Jej enigmatyczna prośba nie miała sensu, ale to Klara. Może dopadł ją kolejny zjazd i sobie ubzdurała, że mnie i mamie byłoby lepiej, gdybyśmy nie miały jej na głowie? Prawda była taka, że bez niej byśmy nie przetrwały. Za każdym razem, gdy wyskakiwała z tego typu tekstami, przypominałam jej o tym, lecz widziałam, że ponure, destrukcyjne myśli nieraz brały górę. Czasem moja siostra potrzebowała kilku tygodni, żeby dojść do siebie. A ja zawsze byłam wtedy z nią.
Spojrzałam na zegarek – aż sześć godzin dzieliło mnie od końca pracy i momentu, gdy będę mogła się skupić na znalezieniu Klary, a potem wesprzeć ją w tym, przez co przechodziła. Z każdą minutą coraz mocniej wierzyłam, że coś jest nie tak.
Poszukiwanie informacji o grasującym po Poznaniu mordercy doprowadziło mnie do jakiegoś forum. Skuszona nagłówkiem przeszłam do wypowiedzi. Zmarszczyłam brwi, gdy przeczytałam jedną z nich:
Zacisnęłam usta oburzona bezczelnością komentującego. Jak w ogóle można było coś takiego napisać? Zaczęłam zawzięcie stukać w klawiaturę, ale nim zdążyłam kliknąć „Opublikuj”, usłyszałam ciche chrząknięcie dochodzące zza moich pleców.
– Mam nadzieję, że pracujesz tak pilnie nad swoim kolejnym artykułem. – Przyjemnie niski męski głos sprawił, że na chwilę przymknęłam oczy.
Na szczęście niemal od razu się opanowałam i odwróciłam w kierunku swojego przełożonego.
Mój e-mail. Zerwałam się z miejsca i odchrząknęłam.
– Danielu, słuchaj, ja naprawdę… – zaczęłam i zmusiłam się do popatrzenia na niego pomimo wstydu.
Był jedyną osobą w tym biurze, która w moich oczach w pełni zasłużyła sobie na szacunek. Jego artykuły stanowiły jedną z podstawowych lektur na moich zajęciach z marketingu, a pomysły na kampanię służyły za przykład tego, jak powinno się działać w tej branży. A przecież nie był nawet dziesięć lat starszy ode mnie. Można by pomyśleć, że z takimi osiągnięciami na koncie będzie nadętym bucem, ale sposób, w jaki przeprowadził moją rozmowę rekrutacyjną, sprawił, że musiałam odpuścić wszystkie uprzedzenia. Był inteligentny, błyskotliwy i profesjonalny. Wysłuchiwał moich odpowiedzi z uwagą i zadawał trafne pytania – czułam, że naprawdę chce mnie poznać.
– Niko, przejdziesz się ze mną? – Daniel przekrzywił głowę, tak że pasemko jego czekoladowych włosów wymknęło się ze starannie ułożonej fryzury, a ja zamknęłam usta, uświadamiając sobie, że gapię się na niego z otwartą buzią.
Tak, w jego obecności mózg mi się trochę zacinał. Nie dość, że był błyskotliwy i świetnie pisał, to uważałam go za cholernie atrakcyjnego – zadbanego, ale nie wymuskanego. Do tego emanował pewnością siebie, ale bez krztyny arogancji. Potrafił sprawić, że ludzie w jego otoczeniu czuli się dobrze.
– Papieros? – rzuciłam, unosząc brew. Opanowałam trochę swój podziw wobec przełożonego i od razu poczułam się pewniej.
Uśmiechnął się dyskretnie, przez co jego twarz nabrała miękkości, która dodawała mu uroku.
Uroku? Dziewczyno, obudź się, to twój przełożony, jest od ciebie starszy o prawie dziesięć lat, a ty niecałą godzinę temu wysłałaś mu chamski e-mail.
Podążyłam za Danielem do drzwi tarasu – jak się okazało, byłam tak skupiona na czytaniu teorii na temat morderstw i chamskich komentarzy pseudodetektywów, że nie zauważyłam nawet, jak się rozpogodziło. Kremowe płytki na podłodze nadal były mokre, ale poza tym nie dostrzegłam ani śladu porannej ulewy. Ciężkie deszczowe chmury zniknęły, a promienie słońca wyglądały niewinnie zza szarawych obłoczków. Wiatr ustał, mogłam więc spokojnie wymaszerować na taras bez kurtki i odetchnąć świeżym powietrzem.
To nie tak, że bezczelnie zaproponowałam przełożonemu papierosa, by odwrócić jego uwagę od swojej wtopy, bo miałam u niego chody. Po prostu zdarzyło się parę razy, że się tu spotkaliśmy. Na początku było drętwo, bo nie wiedziałam, jak się zachować, a nieustanne wykłady Dagmary z cyklu „Jak powinnaś się zachowywać w miejscu pracy” trochę mnie zeschizowały, ale z biegiem czasu wyluzowałam. Daniel nie dał mi poczuć, że jest gdzieś nade mną, że jestem tylko szeregowym pracownikiem, a co najważniejsze, nigdy nie spojrzał na mnie z takim politowaniem, jakim raczyła mnie większość koleżaneczek Zmory. Właściwie to patrzył na mnie tak, jakby naprawdę go interesowało to, co mówię i jak się mam. Czy miałam głupią nadzieję, że traktuje mnie inaczej niż wszystkich? Owszem. Czy ta nadzieja zrodziła się z moich fantazji na temat tego atrakcyjnego mężczyzny? O, z pewnością.
– Czy to Dagmara przydziela ci teksty? Mówiłaś o tym Kasi? – Daniel zadał pytanie, wyciągając w moim kierunku zapalniczkę, a ja nachyliłam się delikatnie, by odpalić cienkiego papierosa, którego sekundę wcześniej wyciągnęłam ze swojej paczki.
Cholera, nie chciałam, żeby powiedział coś Kaśce, mojej team liderce. Byłam nowa, nie zamierzałam robić problemów. Sądziłam, że mogę sobie z tym poradzić sama, a on… Odpowiedziałam mu błagalnym spojrzeniem, próbując bez słów przekazać, żeby o tym zapomniał.
Wypuściłam dym ustami, a Daniel pokiwał głową.
Zrozumiał.
To kolejna rzecz, która mnie do niego przyciągała – potrafił odczytać mój język ciała lepiej niż ktokolwiek inny. Dostrzegłam przelotny uśmiech czający się na jego idealnie wykrojonych wargach. Idealnie wykrojonych? Dlaczego mój mózg podpowiadał mi takie frazy?
Co ja, żyję w romansidle? – zbeształam się w myślach. I jeszcze w roli głównej mój przełożony. Jezu Chryste, ratuj. Ratuj mnie przed samą sobą.
Odchrząknęłam i się wyprostowałam, by wyglądać choć ździebko bardziej profesjonalnie. Chyba liczyłam, że jeśli będę tak wyglądać, zacznę się tak zachowywać.
– Daniel, przepraszam za ten e-mail. Oczywiście domyśliłeś się, że nie był skierowany do ciebie, ale, tak czy owak, nie powinnam była się w ten sposób wyrażać – powiedziałam, patrząc na jego ramię.
Potaknął i zaciągnął się ponownie papierosem. Nie wiedziałam, czy to znaczy, że rzeczywiście nie powinnam (to czemu tak dobrze się czułam, pisząc te słowa, jeśli nie powinnam, co?), czy że przyjmuje moje przeprosiny.
Lekki wietrzyk wiejący zza moich pleców potargał mi włosy. Część pasm zasłoniła moją twarz, więc spróbowałam doprowadzić je do porządku, nie przypalając się przy tym papierosem. Kątem oka widziałam, że Daniel bez słowa mnie obserwuje. To też się dosyć często zdarzało podczas naszych przypadkowych spotkań na fajce. Na początku czułam się idiotycznie, gdy tak patrzył, i próbowałam zacząć rozmowę, ale po paru takich cichych przerwach pomiędzy żarcikami zauważyłam, że nawet mi to pasuje. Takie wspólne milczenie. Niewymuszone.
Daniel zgasił papierosa w popielniczce i gdy nasze spojrzenia się spotkały, podszedł bliżej, a moje serce rozpędziło się do niepokojącej prędkości, którą osiągało jedynie pod koniec intensywnych treningów. Podniósł dłoń, ale gdy drzwi balkonowe się otworzyły, od razu schował ją z powrotem do kieszeni ciemnych dżinsów.
– Daniel, idziesz na spotkanie? – zapytała Sara, team liderka działu graficznego, która, jak zdążyłam zauważyć, wykorzystywała każdą sytuację, żeby zagadać do towarzyszącego mi mężczyzny.
Nie mogła pojawić się choćby pół minuty później? Co by wtedy zrobił z tą dłonią? Dotknąłby mnie? Jezu, Nika, znowu to robisz.
Daniel kiwnął głową w kierunku kobiety, która patrzyła na niego wyczekująco. Mnie olała.
– Już idę – odpowiedział, jeszcze na chwilę wracając do mnie wzrokiem. – Ja tam lubię twoją bezpośredniość – powiedział ciszej, tylko do mnie, a kąciki moich ust automatycznie wygięły się w górę.
Zmrużyłam lekko oczy, znów nawiązując z nim kontakt wzrokowy i próbując odczytać prawdziwe znaczenie tego komentarza. Po kolejnej sekundzie mężczyzna spojrzał na Sarę i ruszył z nią do środka, zostawiając mnie na tarasie samą. Zerknęłam na papierosa między palcami – wypalił się bez mojej pomocy. Może jednak miałam jakieś podstawy, by myśleć, że mój przełożony traktuje mnie inaczej niż resztę?
*
Podczas przerwy na lunch postanowiłam przejść się do klubu, w którym pracowała Klara. Deszcz odszedł w zapomnienie i znów mogłam się cieszyć promieniami wrześniowego słońca. Chociaż nie w pełni, bo przez to cholerne przeczucie, które od rana nie dawało mi spokoju, mój żołądek ścisnął się w ciasny supeł i gdy wspinałam się chodnikiem przy ulicy Święty Wojciech, znów powoli gubiłam radość, jaką udało mi się odnaleźć.
W bramie prowadzącej do budynku baru i klubu Grzeszny wpadłam na jednego z chłopaków, których Klara zatrudniła do pomocy przy ogarnianiu lokalu po imprezie. Ktoś kiedyś przezwał go „jeżykiem” – w sumie nie wiadomo czemu, ale tak już zostało. Jeżyk był w moim wieku, a moja siostra, dając mu tę robotę, tak naprawdę go uratowała. Gdyby nie ona, z pewnością znalazłby sobie nielegalne źródło dochodów. Niestety naprawdę niewielu osobom z naszego osiedla udawało się wyjść z zamkniętego kręgu biedy i patologii. No cóż, sławna piosenka o Poznaniu wyraziła to najlepiej – na Wildzie mieszka szatan. No i okej, trzeba po prostu wiedzieć, jak się z nim zaprzyjaźnić.
Jeżyk przywitał się ze mną figlarnym uśmiechem.
– Czyż to nie ta piękniejsza z sióstr Ratajczak?
– Czy Klara wie, że tak mówisz? – Szturchnęłam go żartobliwie w ramię.
– Nie zdradź mnie, proszę, twoja siostra jest przerażająca, gdy się ją zirytuje – odpowiedział scenicznym szeptem i zawiązał worek, który właśnie położył koło kontenera.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Wiedziałam, że Klara potrafiła rządzić twardą ręką, ale jednocześnie była tą, której udawało się nawiązać kontakt z absolutnie każdą napotkaną osobą. Jej ciepła aparycja bardzo się przy tym przydawała – bo któż nie chciałby się zaprzyjaźnić z długonogą pięknością, która z gracją przekładała swoje rude włosy za ramię, puszczała oczko i kokietowała powłóczystymi spojrzeniami rzucanymi spod rzęs? Wielu mężczyzn odbierało jej zachowanie jako flirt, ale Klara umiała też być dobitna i bezpośrednia, bez problemu odrzucała niechciane zaloty. Interesowały ją tylko kobiety. Zrozumiała to, gdy w trzeciej klasie dziewczynki spytały ją, któremu chłopakowi chce wysłać walentynkę. „A nie mogę dziewczynce?” – odpowiedziała wtedy szczerze.
– Obiecuję zabrać tę tajemnicę do grobu. – Odgarnęłam ciemne włosy za ucho, bo wiatr znów uparcie próbował zepchnąć mi je na twarz. – Jeśli tylko powiesz, gdzie jest.
– Gdzie jest…? – powtórzył Jeżyk, który w końcu uporał się z workami na śmieci i skupił na mnie całą swoją uwagę.
– Klara, gdzie ją znajdę? – zapytałam, czując, jak splot na żołądku się zaciska, gdy wymawiam jej imię na głos.
Jeżyk zamrugał i przez chwilę się zastanawiał.
– Właściwie to nie widziałem jej od przedwczoraj.
– A wczoraj? Przecież miała zmianę w klubie – dopytywałam, ale chłopak już kręcił głową.
– Nie, nie, wczoraj zmianę zamknęła Lidia i przekazała mi klucze. Nie widziałem twojej uroczej siostrzyczki co najmniej dwa dni.
Niedobrze. Bardzo niedobrze. To przestawało być tylko przeczucie, zmieniało się w pełnoprawną, realistyczną obawę, że dzieje się coś złego.
– Dzięki, Jeżyk. Wiesz może, czy Lidia dzisiaj też pracuje?
– Tak, będzie po dwudziestej drugiej, jak zawsze. Wiesz, że wcześniej nie ma co…
– Dzwonić. Tak, wiem. Obie z Klarą mają ten sam tryb.
Pożegnałam się z chłopakiem krótkim przytuleniem i zawróciłam do biura. Moja przerwa i tak się już kończyła, a ja musiałam chociaż poudawać, że wykonałam tego dnia jakąś pracę.
*
– Mała zmiana planów. – Głos Zmory oderwał mnie od fascynującego artykułu na temat nocnego życia w Azerbejdżanie.
Popatrzyłam na zegarek – za piętnaście siedemnasta. Czego może chcieć Zmora o tak późnej porze? Przetarłam dłonią twarz, próbując zwalczyć chęć wykrzywienia ust, gdy dostrzegłam Dagmarę nachylającą się do mnie nad ścianką dzielącą nasze biurka.
– Ja wezmę ten tekst o Azerbejdżanie, a ty masz spróbować swoich sił w temacie, który ci sforwardowałam. – Zmora na mnie zerknęła, po czym uciekła spojrzeniem w bok.
Zmarszczyłam brwi i nim zdążyłam się powstrzymać, spytałam:
– Skąd ta nagła zmiana?
To sprawiło, że Zmora w końcu skupiła na mnie uwagę. Tym razem w jej niebieskich oczach, które mogłyby wyglądać całkiem ładnie, gdyby nie za duża ilość brązowego cienia do powiek, dostrzegłam podejrzliwość.
– Ty mi powiedz. – Westchnęła i rozejrzała się bezceremonialnie, choć byłam pewna, że jej zdaniem zrobiła to subtelnie. – Rano dostaję tematy artykułów do rozdzielenia, a po południu, po tym, jak znikasz na jakiś czas z headem działu, muszę sama napisać te teksty i wszystko się zmienia na twoją korzyść. Niezwykłe, prawda?
Jej pytanie było przesiąknięte ironią i obie wiedziałyśmy, że nie oczekuje odpowiedzi. Tylko jeśli sądziła, że znów po prostu zniosę jej kąśliwą uwagę, to grubo się myliła. Całodniowe napięcie, jakie odczuwałam z powodu braku kontaktu z Klarą, eskalowało po jej komentarzu i nie zdołałam się powstrzymać.
– Może gdybyś skupiła się bardziej na jakości swoich tekstów, a mniej na obgadywaniu każdego, kto nie wpasowuje się w twoje żałosne normy, nic takiego by się nie zdarzyło – syknęłam, w tym samym momencie zamykając laptopa.
Miałam ochotę coś jej zrobić. Potrząsnąć nią, by pozbyła się tej cholernej pogardy.
– A może to właśnie ty POWINNAŚ się skupić na jakichkolwiek standardach społecznych, Bereniko. Może wtedy nie odstawałabyś tak od całej reszty – odszczeknęła Zmora, krzyżując ręce na klatce piersiowej i unosząc wyżej głowę.
Sięgnęłam po torbę, którą następnie zarzuciłam na ramię.
Nie powinnam.
Zamknij się już, Nika, to tylko głupia bziumgwa z roboty.
Zamiast słów użyłam spojrzenia, w które wlałam całą swoją irytację. Ku mojemu zdziwieniu Zmora zachwiała się na nogach, jakbym ją popchnęła. Uniosła brwi, a ja, nie czekając na kontynuację, ruszyłam w kierunku windy.
Nie powinnam jeszcze wychodzić i byłam pewna, że Zmora zapisze to sobie w swoim notatniczku. Przecież trzeba swoje odsiedzieć – nie znosiłam tego. Dla mnie powinno być tak, że jeśli wykonuję swoją robotę i oddaję ją w terminie, nikogo nie powinno obchodzić, co robię z czasem, który mi pozostał. Szczególnie że i tak dużą część swoich artykułów opracowywałam poza godzinami pracy. Niejednokrotnie spędzałam pół popołudnia w biurze z pustką w głowie, ale gdy tylko się przeszłam albo odwiedziłam jedną z ulubionych kawiarni, to nagle wpadał mi do głowy pomysł na to, jak ciekawie ująć temat, który mi przypisano.
Wcisnęłam ponownie guzik ze strzałką skierowaną w dół, modląc się w duchu, by nikt nie wyszedł z biura. Nie chciałam uśmiechać się grzecznie do korpokoleżanek, a potem w niezręcznej ciszy zjeżdżać z nimi całe pięć pięter. Winda podjechała i usłyszałam znajomy szum, gdy jej drzwi się rozsunęły. Wsiadłam, z ulgą wydychając powietrze. Po mojej popołudniowej wizycie w klubie przeczucie się uspokoiło – nie wiedziałam tylko, co to znaczy. Cokolwiek się zdarzyło, niebezpieczeństwo zostało zażegnane? Zagrożenie minęło? Nadal czułam delikatne szczypanie w koniuszkach palców, jakby efekt uboczny odczuwania tego magicznego (bo jak inaczej to nazwać?) instynktu. Jakbym cała była naładowana energią tego, co mnie ostrzegało.
Nim drzwi windy się zamknęły, zablokowała je męska dłoń. Gdy ponownie się rozsunęły, oderwałam wzrok od bransoletki z czerwoną cyrkonią na swoim nadgarstku i podniosłam oczy na nieproszonego gościa.
Daniel poczęstował mnie szczerym uśmiechem. Nie tym korpowygięciem ust, ale prawdziwym uśmiechem, który rozświetlił jego oczy. Skinęłam mu głową. Winda ruszyła.
– Jestem naprawdę ciekawy, co zaproponujesz dla tych płatków.
Spojrzałam na niego zdziwiona.
– Dagmara ci jeszcze nie przekazała, że nastąpiła zmiana? – dopytał, widząc moje zmieszanie.
Kiwnęłam powoli głową, marszcząc brwi.
– Chyba nie powinieneś mi dawać zadań tego typu, szczególnie jeśli wcześniej dostał je ktoś inny – powiedziałam sucho, nie siląc się na uprzejmość. Przecież wiedział, że nie chcę, by się mieszał w przydział tekstów.
Winda zatrzymała się na trzecim piętrze i oboje podnieśliśmy głowy, by sprawdzić, kto wsiądzie, ale nikogo nie było na korytarzu wyłożonym białym dywanem. Zirytowana prychnęłam i wcisnęłam przycisk zamykający drzwi.
– Dlaczego nie?
Zmarszczyłam brwi, zerkając na niego wymownie.
– Serio?
Odwrócił się do mnie połową ciała. Zwróciłam uwagę na jego skórzaną kurtkę zarzuconą na szarą marynarkę, którą miał dzisiaj na sobie. Ciekawy wybór. O dziwo, to jakoś się ze sobą nie gryzło. Dodawało mu pazura. Mężczyzna patrzył na mnie wyczekująco. Przetarłam dłonią czoło, po czym odruchowo poprawiłam torbę na ramieniu.
– Wiesz, gdyby ktoś się uparł, to mógłby się w tym doszukiwać jakiejś faworyzacji – wyjaśniłam, próbując zachować neutralny wyraz twarzy, by nie pomyślał, że to moje domysły i założenia.
Nie wiedziałam jeszcze, co o tym myśleć, ale słowa Zmory mnie prześladowały. Czy to w ogóle miało coś wspólnego z nim? Przecież to nie on rozdzielał tematy. Poczułam się jak idiotka. Dałam się zmanipulować Zmorze. Podniosłam dłoń i klepnęłam się w czoło.
– Nieważne, to i tak idiotyczne założenie. – Liczyłam, że to zakończy dyskusję.
Winda znów się zatrzymała, tym razem na drugim piętrze. I znowu nikt nie wsiadł. Prawie warknęłam pod wpływem irytacji, ale udało mi się powstrzymać. Gdyby nie obecność mojego szefa obok mnie, dałabym upust swojej frustracji.
– Czyli to może wyglądać tak, jakbyś dostała temat, bo mi się podobasz, to masz na myśli?
– Tak.
– To bez sensu.
– Wiem, zapomnij, że to powiedziałam.
– Bo gdybyś mi się podobała, po prostu zaprosiłbym cię na kawę.
– Dokładnie.
– Chciałabyś pójść ze mną na kawę?
– Dokła… Co?
Drzwi windy otworzyły się ponownie. Parter. Czas wysiąść. Czy on powiedział to, co mi się wydawało? Obróciłam twarz ku Danielowi. Opierał się o ścianę windy i patrzył w moim kierunku. Zrobiłam krok w stronę wyjścia, przetwarzając jego słowa. Byłam już na korytarzu.
– Ja…
Drzwi zaczęły się zasuwać, a usta mężczyzny wygięły się w leniwym uśmieszku, gdy kiwnął powoli głową.
– Zastanów się – powiedział, nim straciłam go z oczu.
Ten, w którym nadzieja opuszcza mnie jako ostatnia
Do domu wróciłam pieszo. Nie chciało mi się czekać na przystanku, nie miałam też ochoty na przymusowe tulenie się do poznaniaków masowo wracających do domu o tej samej porze co ja. Plus wrzesień to taki miesiąc, w którym nie wiadomo, jak się ubrać, część osób ma już na sobie kurtki i cholernie się poci, gdy po południu wyjdzie słońce, a część nosi jeszcze koszulki bez rękawów i w tym ścisku trzeba dotykać ich nagiej skóry. Fuj, było mi źle na samą myśl o tym.
Spacer do starej kamienicy pod numerem osiemdziesiąt siedem na Górnej Wildzie zajął mi niecałe dwadzieścia pięć minut. Mogłam dotrzeć szybciej, ale próbowałam ułożyć sobie w głowie wszystko, co się tego dnia zdarzyło. Wnioski były proste: cokolwiek Daniel miał na myśli, to nie było najważniejsze, liczyło się to, żeby się dowiedzieć, gdzie jest Klara. Klara, której telefon nadal pozostawał wyłączony.
Lidia, do której dodzwoniłam się dopiero w momencie, gdy przekręciłam klucz w zamku starych drzwi naszego mieszkania, wyśmiała moje obawy związane z tym, że nie miałam pojęcia, gdzie przebywa moja siostra.
– Przecież to Klara, wiesz, że czasem lubi się zaszyć u którejś ze swoich dziewczyn – podsumowała, ucinając moje rozkminy i tłumacząc się tym, że ma jeszcze tylko parę minut, nim będzie musiała opuścić łóżko i zacząć szykować się do pracy.
– Cześć, mamuś! – zawołałam, gdy zrzucałam ze stóp trampki. Kiedy odkładałam je na drewnianą półkę, dotarło do mnie, że nadal nie ma na niej ulubionych czarnych półbutów Klary, które wyglądały jak elfie ciżemki.
Klara w ogóle ubierała się nieco… „magicznie”. Gdy teraz o tym myślę, muszę przyznać, że jej osobowość, styl i sposób bycia pasowały do naszych „czarodziejskich” przeczuć. Gdzie jesteś, Klaro?
– Czeeść, ptaszynkoo, jesteem w saloniee. – Matka delikatnie przeciągała samogłoski, co mogło oznaczać tylko jedno.
Zbliżyłam się do łukowego przejścia do salonu. Z pomieszczenia dochodził dźwięk grającego telewizora. Zajrzałam do środka. Matka miała gości. Przysadzisty mężczyzna z zaczerwienioną twarzą siedział w fotelu, w którym lubiłam się zwijać, by poczytać książkę, a rozchichotana koleżanka mamy, Danka, która mieszkała piętro niżej, właśnie nalewała do kieliszków wiśniowy trunek z butelki z ciemnego szkła. Bordowa nalewka spływała z jednego z nich na biały obrusik rozłożony na stoliku kawowym. Uniosłam brew.
– Ugotowałaś obiad? – spytałam rodzicielkę po krótkim przywitaniu się ze wszystkimi.
– Zrobiłam zakupy dla gości, częstuj się. – Gestem wskazała stół, na którym stały miseczki z chipsami, ciasteczkami oraz talerz z pomidorkami nadziewanymi serem i oczywiście nalewka, a obok niej wino.
Sięgnęłam po butelkę, by sprawdzić nazwę i rok. To było jedno z tych droższych.
– Mogę cię na chwilę prosić do kuchni? – Uśmiechnęłam się przymilnie, ale widziałam po minie mamy, że się domyśla, co nadchodzi.
– Mam teraz gości, ptaszyno. Możemy porozmawiać później. – Zbyła mnie ruchem ręki, ale ja znałam te numery.
– Proszę, to zajmie tylko moment. – Posłałam mężczyźnie i Dance przepraszające spojrzenie, jakbym naprawdę przejmowała się tym, co sobie o mnie pomyślą.
– No już dobrze, dobrze. – Matka podniosła się z kanapy, po czym wygładziła materiał swojej niebieskiej sukienki, która ładnie opinała jej ciało.
Dostrzegłam zachwycony wzrok mężczyzny, którego imienia nie zapamiętałam. Nieważne. Więcej i tak go nie zobaczę. Weszłam do kuchni i od razu sięgnęłam po dzbanek, by nalać sobie wody. Mój brzuch w końcu postanowił się upomnieć, że nie dostał pożywienia od rana, i wybrał akurat ten moment, by zaburczeć.
– Twoi goście… Oni coś przynieśli? Czy znowu kupiłaś wszystko za swoje, o przepraszam, za MOJE pieniądze, które, tak jak ci powiedziałam, były przeznaczone na jedzenie? Co więcej, tam było tyle, że miało starczyć na zakupy spożywcze do końca tygodnia. – Od razu przeszłam do sedna, bo doskonale znałam przebieg takich rozmów.
Moja szanowna rodzicielka zrobiła wielkie oczy, udając zbulwersowaną, ale po chwili na jej twarzy pojawiła się opanowana do perfekcji mina niewiniątka.
– Daj spokój, to goście, oczywiście, że musiałam czymś ich poczęstować. – Znów machnęła ręką, jakbym przesadzała.
Złapałam ją za tę dłoń i zmusiłam, żeby spojrzała mi w oczy.
– Mamo. Nie stać nas na to, by zapraszać gości i częstować ich tym, czym nam się zamarzy. Pieniądze, które wydałaś, były odłożone na spożywkę na ten tydzień. Lodówka jest pusta. Co JA mam zjeść? – wytłumaczyłam powoli, szukając w jej oczach zrozumienia.
Próbowała wyrwać rękę, ale jej nie pozwoliłam, wiedziałam, że się wyślizgnie niczym żmija uciekająca w ciemność ściółki. Chociaż co ja wiedziałam o żmijach i ściółce? W lesie byłam może trzy razy w życiu. Ale autorzy książek, które czytywałam, jakoś tak poetycko opisywali ludzkie emocje, a to porównanie wydawało się pasować do mojej matki w tym momencie. Matki, mamy, mamusi.
– Bereniko, doprawdy, stać nas na to, żeby zaprosić gości i ich czymś poczęstować. Na litość boską, nie przesadzaj – skomentowała chłodnym tonem i podniosła wyżej głowę, tak że jasne pasemka włosów zsunęły się z jej czoła, odsłaniając podłużną twarz.
Była piękna, nie miałam co do tego wątpliwości. I Klara z pewnością odziedziczyła urodę po niej. Nie ja. Ja po matce miałam tylko oczy i jasną, porcelanową cerę, która różowiła się bardzo szybko pod wpływem słońca. Całą moją zwyczajną resztę dostałam po ojcu, którego nigdy nie poznałam. No cóż. Na pewno musiał mieć zarąbiście gęste, czarne włosy, bo z takimi walczyłam co rano. Jego brwi musiały być proste i mocne, bo takie widziałam na swojej twarzy, patrząc w lustro. Na swojej bardzo zwyczajnej twarzy, która nie wywoływała we mnie ani pozytywnych, ani negatywnych emocji. Bez zachwytów. Ale akceptowałam to, co miałam.
– Nie przesadzam, do cholery. Mamo, opanuj się, nie jesteś już dziedziczką z nieograniczonymi możliwościami, to zniknęło bezpowrotnie lata temu, a babcia się postarała, byśmy jeszcze długo odstawały poziomem życia od większej części społeczeństwa – syknęłam, zaciskając mocniej palce na jej dłoni. Liczyłam, że się ocknie.
Policzki kobiety się zaróżowiły i dostrzegłam w jej oczach zrozumienie, maska opadła. Jej dolna warga zadrżała, a żyły na szyi zrobiły się bardziej widoczne, gdy mama się spięła.
– Ptaszyno, przepraszam, znowu to zrobiłam.
Pokiwałam jedynie głową, wypuszczając jej dłoń, a ona szybko sama na powrót złapała mnie za rękę.
– Wybacz, może uda ci się zjeść coś z tego, co mamy na stole, a ja… Ja pójdę jutro i poproszę Mirka, żeby mi załatwił jakieś sprzątanie, zarobię pieniądze, obiecuję. – Jej niebieskie oczy wpatrywały się we mnie ze skruchą.
Chciałam być na nią zła, ale jak mogłam, gdy tak na mnie patrzyła?
– Dzwoniła do ciebie Klara? – zmieniłam temat, nie chcąc już się babrać w tych dziwnych emocjach. Relacja z matką przynosiła mi jednocześnie ukojenie i tortury.
– Nie, ptaszyno, a czemu? Coś się stało? – Mama wyciągnęła rękę i pogłaskała mnie po twarzy, a ja pozwoliłam sobie wtulić policzek w jej dłoń.
Tylko na moment, na momencik, przecież mogę dać się pocieszyć.
– Nic, nic takiego – odpowiedziałam w końcu, odsuwając się o krok, i wbiłam wzrok w półkę. – Nie musisz się tym przejmować, możesz wracać do swoich gości. – Drugie zdanie wypowiedziałam z goryczą, nie zdołałam nad sobą zapanować.
Usłyszałam kroki matki kierującej się do salonu, a potem ciche odgłosy rozmów. Mój brzuch się zacisnął, ale tym razem to był po prostu głód. No dobrze, to co dziś? Uchyliłam drzwiczki szafki. Ryż z tuńczykiem. Wytwornie.
*
Kolację zjadłam na swoim łóżku, oglądając po raz kolejny Pamiętniki wampirów.
Spojrzałam na komórkę. Dochodziła dwudziesta pierwsza. Wybrałam ponownie numer siostry i znów odezwała się poczta głosowa. Przeczucie zawirowało we mnie, jakby o sobie przypominając. Czy to oznaczało, że chciało mi przekazać coś, co dotyczyło Klary? Wcześniej myślałam, że mnie przed czymś ostrzega, a zazwyczaj przed tym samym ostrzegało ją. To zawsze było coś, co wiązało się z nami obiema. Ale tym razem? Czemu wracało, gdy próbowałam się skontaktować z siostrą? Wszystkie byłe dziewczyny Klary odpisały, że nie widziały jej od ponad dwudziestu czterech godzin. Eddie, jej najlepszy kumpel i barman w Grzesznym, poprosił mnie, żebym dała mu znać, jak tylko moja siostra się odezwie. Został mi jeszcze jeden trop. Ale nie chciałam go sprawdzać. Chyba że w ostateczności. Przeczucie zagilgotało mnie w dłoń, którą trzymałam na telefonie.
Serio?
No, to chyba była ostateczność.
Poprawiłam się na łóżku, oparłam plecy o ścianę i otworzyłam kontakty, po czym wybrałam imię mężczyzny, o którym próbowałam zapomnieć. „Michał” wyświetliło się na ekranie, a ja przyłożyłam zimną słuchawkę do ucha, nie dając sobie czasu na to, by stchórzyć.
– Halo? – odezwał się po drugim sygnale.
Jego głos był taki, jak zapamiętałam, ciepły, lekko zachrypnięty.
– Cześć, tato, tu Nika, chciałam cię zapytać, czy może Klara była u ciebie dziś lub wczoraj? – wypowiedziałam pytanie zbyt szybko, nieco się plącząc, a serce mi przyspieszyło wbrew mojemu pragnieniu, by zachowywało się normalnie.
– Mówiłem ci, żebyś tak do mnie nie mówiła. – Jego ton od razu się zmienił, już nie brzmiał przyjaźnie.
– Przepraszam. Tak, oczywiście. Po prostu… jest u ciebie Klara? – Dłoń, w której trzymałam telefon, zrobiła się wilgotna od potu.
– Nie jestem twoim ojcem, więc przestań do mnie dzwonić, jakbyśmy byli rodziną.
Na chwilę odebrało mi dech pomimo tego, że słyszałam już od niego te słowa. Kilkukrotnie.
– Po prostu nie mogę się do niej dodzwonić i pomyślałam, że…
– Obie jesteście jak matka, pewnie się gdzieś szlaja i sypia, z kim popadnie. Ja jej nie widziałem i mam nadzieję, że nie zobaczę, więc daj mi, do cholery, święty spokój – usłyszałam sygnał przerwanego połączenia i odrętwiała z emocji opuściłam rękę z telefonem na kolana.
Odetchnęłam głęboko, odganiając podstępne łzy, które zebrały się w kącikach moich oczu. Co za głupota. Co za drań. Pokręciłam głową zirytowana swoim zachowaniem. Ale przynajmniej miałam to za sobą. Zsunęłam się po ścianie na łóżko i przez kilkanaście minut wpatrywałam się w sufit, próbując uspokoić serce, które nadal biło zbyt szybko. Gdybym mogła wymazać go ze swoich wspomnień, zrobiłabym to. Prawda była taka, że niczym sobie nie zasłużyłam na jego nienawiść. A kiedyś był moim tatą. I to całkiem dobrym. Kiedyś wszystko wyglądało inaczej. Nim zmarła babcia, a mama odkryła przed ojcem swój sekret.
Wypuściłam głośno powietrze przez usta, starając się razem z nim wypchnąć z umysłu te głupie wspomnienia. To się wydarzyło w przeszłości. I tam miało zostać. Sięgnęłam ponownie po komórkę i włączyłam playlistę na Spotify. Konto dzieliłam z Klarą, odruchowo zerknęłam więc na status jej aktywności – aktywna ponad dzień temu. Ciekawe, czego słuchała? Kliknęłam jej ikonkę i moim oczom ukazała się playlista, której ja słuchałam najczęściej. Sad bops. No cóż, chyba mogłam chociaż przez chwilę poużalać się nad sobą? Głos Ruth B. rozbrzmiał w głośnikach, a ja przytuliłam poduszkę.
– Cause I’m in a field of dandelions, wishing on every one that you’ll be mine, mine.
*
Nie mogłam spać. O pierwszej w nocy wyszli goście mamy, a ja słuchałam jej kroków, gdy szła do łazienki, gdzie przez dłuższą chwilę stała pod prysznicem. Zbyt długo. Nie powinna zużywać tyle ciepłej wody. W słuchawkach leciało Happier than Ever Billie Eilish, a ja czekałam.
– Don’t say it isn’t fair, you clearly weren’t aware that you made me miserable.
Czekałam, aż sen w końcu mnie zmorzy. Aż będę mogła przestać martwić się o Klarę. Czekałam, aż moja siostra przejdzie przez drzwi naszego pokoju, na które się gapiłam, dostrzegając każde małe zadrapanie i przypominając sobie, skąd się wzięło. Czekałam, aż Klara do mnie podbiegnie, rzuci się na moje łóżko i powie, że jestem głupia, skoro się tak martwiłam.
Światło za drzwiami zgasło. Mama była w swojej sypialni. Wyłączyłam muzykę i cisza ogłuszyła mnie tak boleśnie, że na chwilę spanikowałam. Podniosłam się i zapaliłam lampkę stojącą przy łóżku. Gdy moje myśli znów skupiły się na Klarze, wróciło przeczucie. To nie ma sensu. Muszę coś zrobić. Ale co?
Włożyłam dres i czarną bluzę, która pachniała Klarą – kwiatową, słodką wonią, na którą zazwyczaj kręciłam nosem, bo sama wolałam bardziej klasyczne zapachy. Zgarnęłam komórkę i portfel do kieszeni, sięgnęłam po klucze z przyczepionym na breloczku kastetem, który od razu wsunęłam na dłoń. Mieszkałam na Wildzie od urodzenia, wiedziałam co i jak. Nie bałam się tu żyć, już nie, ale nie byłam też naiwna. Wsunęłam stopy w ciężkie trapery i zbiegłam po starych drewnianych schodach, nie zważając na to, ile hałasu robię mimo późnej pory. Specjalnie włożyłam te buty, kolejne zabezpieczenie, w razie gdyby komuś przyszło na myśl mnie zaczepiać. Kopniak takim traperem zapewniłby mi co najmniej piętnaście sekund na ucieczkę.
Wyszłam na ulicę w momencie, gdy po drodze przejeżdżał ostatni nocny tramwaj, niemiłosiernie głośno zgrzytając i piszcząc. Gdy odjechał, otuliła mnie cisza, która wydała mi się przyjemna. Dziwne. W mieszkaniu cisza doprowadzała mnie do szału, a na zewnątrz… Może to dlatego, że to nie do końca była cisza? To była cisza nocnej ulicy. Gdzieś w oddali ktoś coś krzyknął, jakieś zwierzę przebiegło między kubłami na śmieci wystawionymi przed sklep, lampy syczały. To była cisza pełna szmerów, która jeszcze parę lat temu przynosiła mi ukojenie. Gdy sekrety mamy i babci wyszły na jaw, a w domu przez wiele tygodni awantura goniła awanturę.
Przez chwilę się zastanawiałam, czy skręcić w lewo i przejść obok parku, ale w końcu zdecydowałam, że zostanę na głównej drodze, by nie kusić losu. Po ponad dziesięciu minutach stałam przed dużym szarym budynkiem, który wyglądał, jakby go ktoś stworzył w Simsach na podstawie jednego z basicowych wzorów. Nie wyróżniał się absolutnie niczym. Chyba że swoją zwyczajnością. Przekroczyłam próg komisariatu i stanęłam przy blacie, za którym nikogo nie zastałam. Oprócz mnie w przedsionku był tylko mężczyzna, który mruczał coś pod nosem. Usłyszałam głośny śmiech dochodzący zza ściany po mojej prawej, więc specjalnie przeszłam się w tę i z powrotem przed szybą ze szkła weneckiego, by pokazać policjantom, że ktoś czeka. W końcu jeden z nich łaskawie wyszedł zza szklanych drzwi.
– Tak? – Był wyraźnie znudzony.
Miał na sobie granatowy mundur, a zgolona na gładko głowa dodawała mu surowości, która z pewnością nie raz przydała mu się podczas pracy w tej części miasta.
– Chcę zgłosić zaginięcie.
*
Policjant niechętnie użył przycisku ukrytego pod biurkiem i wpuścił mnie dalej, by spisać dane Klary. Musiałam go do tego przekonać, bo początkowo próbował mi wmówić, że skoro nie minęła jeszcze doba, nie jest to zaginięcie. Nie ze mną te numery – podczas tych paru godzin, gdy sen nie chciał nadejść, zdążyłam przejrzeć kilka stron, na których dokładnie opisano obowiązki funkcjonariuszy policji przy zgłoszeniu zaginięcia. Nie dałam się zbyć, choć mężczyzna patrzył na mnie tak, jakbym go niezwykle irytowała. Nie wiedziałam, czy po prostu był niezadowolony, że ktoś przyszedł w środku nocy i kazał mu coś zrobić, czy chodziło konkretnie o to, że tym kimś byłam ja – niewysoka, blada brunetka w za dużej czarnej bluzie.
– Musi mi pan dać potwierdzenie – powtórzyłam, westchnąwszy ciężko. – Poza tym dobrze by było, gdyby pan wydrukował jeszcze to zdjęcie – dodałam, nie uginając się pod twardym spojrzeniem, które mi rzucił, gdy kolejny raz powiedziałam mu, co ma zrobić.
– Droga pani, znam swoje obowiązki. Radzę uzbroić się w cierpliwość i dać nam to sprawdzić – powiedział sucho, przeglądając coś na starym komputerze, po tym jak zapisał moje dane oraz dane Klary wraz z dokładną listą miejsc, w których bywała. – Ale spodziewam się, że siostra jutro wróci do domu i to całe zamieszanie okaże się zupełnie niepotrzebne.
Uniosłam brew, przełykając kąśliwą uwagę, która by mi w tej sytuacji nie pomogła. Serio? Czy on mnie w ogóle słuchał? Przecież mu powiedziałam, że Klara zawsze dawała znać, co się z nią dzieje. Zawsze wysyłała mi chociaż krótkiego SMS-a. Nie byłyśmy siostrami, które mają na siebie wylane. Miałyśmy tylko siebie i każda z nas pilnowała, co dzieje się z drugą. Poza tym przeczucie coraz mocniej wierciło mi dziurę w brzuchu, odkąd usiadłam przy tym odrapanym biurku, by podać dane Klary. Ale tego mu powiedzieć nie mogłam. Raczej straciłabym na wiarygodności, niż zyskała.
Funkcjonariusz wziął wydrukowaną kartkę, podpisał ją i schował do szuflady. Czekałam. Zaczął się podnosić.
– To wszystko, odezwiemy się, jak coś znajdziemy. – Minął mnie, kierując się ku drzwiom.
Nie ruszyłam się z miejsca.
– Idzie pani? – Słowo „pani” wymówił ironicznym tonem.
Wyglądałam młodo, to fakt, i już się przyzwyczaiłam, że mnie nie doceniano. To sprawiało, że byłam dużo bardziej zdecydowana i zdeterminowana, żeby takim ludziom jak on utrzeć nosa.
– Czy mam panu przeczytać fragment ustawy, w którym jest dokładnie napisane, że ma mi pan dać potwierdzenie przyjęcia zgłoszenia, panie funkcjonariuszu, czy da pan sobie radę z samodzielnym przypomnieniem sobie tej części swoich obowiązków? – zapytałam, nawet się nie odwracając, by na niego spojrzeć.
Zmarznięte dłonie schowałam pod pachami. Siedziałam tu od ponad czterdziestu minut i szybko sobie uświadomiłam, że powinnam była zabrać kurtkę. Na komisariacie też oszczędzano na ogrzewaniu. Mogłabym przysiąc, że wychwyciłam zduszone warknięcie za plecami. Nie przejęłam się tym. Po kilkunastu sekundach ciszy usłyszałam ciężkie kroki mężczyzny zawracającego w kierunku biurka. Otworzył szufladę, do której przed chwilą schował kartkę z moim zgłoszeniem, i sięgnął do drukarki. Skserował papier i pchnął kopię w moją stronę. Zgarnęłam ją i z przesłodzonym uśmiechem na ustach uniosłam głowę.
– Dziękuję serdecznie.
Ten, w którym robi się dziwnie jak w tanim thrillerze
Gdy wyszłam z komisariatu, dochodziła czwarta rano. Czułam się nieco lepiej. Coś zrobiłam. Musieli zacząć działać. Byli do tego zobowiązani. Nie żebym jakoś specjalnie ufała policjantom, ale wierzyłam, że wykonują chociaż podstawowe czynności. Przeciągnęłam się i rozejrzałam po uliczce oświetlonej jedynie słabym światłem starych latarni. Nie wiedziałam, czemu to zrobiłam, ale w połowie ruchu uświadomiłam sobie, że czegoś szukam. Zamarłam.
Czemu? Nikt tam na mnie nie czekał ani ja nie spodziewałam się nikogo tam spotkać. Szczególnie o tej porze. Zmarszczyłam brwi, gdy poczułam dreszcz na karku. Znów przeczucie? Ale tym razem jakieś dziwne. Nie znałam tego. Coś jakby swędzenie z tyłu czaszki. Bzyczenie.
Zaczęłam wypatrywać kogoś lub czegoś w ciemności. Idiotyzm. To pewnie ze zmęczenia. Wcisnęłam dłonie w kieszenie i opuściłam głowę, chowając nos w kołnierzu bluzy. Przyspieszyłam kroku, chcąc jak najszybciej znaleźć się w łóżku. Za trzy godziny miałam wstać do pracy.
Dziwne bzyczenie gdzieś w zakamarkach mojego umysłu nie dawało mi spokoju przez całą drogę do domu. Doprowadzało mnie do szału. Tuż przed otwarciem starych drzwi do kamienicy odwróciłam się, postanawiając, że ostatni raz się rozejrzę. I w końcu moje oczy odnalazły… coś. A raczej kogoś. Na rogu ulicy w pobliżu latarni stała starsza kobieta. Sam jej wygląd nie był niepokojący – na Wildzie mieszkało mnóstwo podobnych starszych pań, które uwielbiały plątać się ludziom pod nogami w marketach i rzucać podirytowane spojrzenia, gdy chciało się je wyminąć w zatłoczonym tramwaju. Ta, którą zauważyłam, była ubrana w zielony płaszcz, elegancki, dobrze skrojony, a pod nim dostrzegłam brązowawą sukienkę. Klasyczne czarne pantofle pasowały do beretu w tym samym kolorze, który miała na głowie. Szła do kościoła? Pierwszą mszę odprawiano dopiero za godzinę, no i do najbliższego kościoła trzeba było iść w drugą stronę. Może czekała na koleżankę? Jeśli tak, dlaczego patrzyła w moim kierunku? Nie, ona patrzyła na mnie. Nie widziałam dokładnie jej oczu z tej odległości, ale CZUŁAM jej wzrok. Przekrzywiłam głowę i odwzajemniłam spojrzenie, zakładając, że gdy to zauważy, zawstydzi się i przestanie mnie obserwować. Ale ona chyba się nie przejęła, że ją przyłapałam. Co więcej, zrobiła krok w moją stronę.
Tego było za wiele. Cały ten dzień był zbyt dziwaczny, żebym mogła znieść jeszcze obserwującą mnie staruszkę, która najwyraźniej chciała mnie zaczepić. Nie będę jak te idiotki w horrorach. Weszłam do kamienicy i głośno zatrzasnęłam za sobą drzwi.
Bzyczenie w mojej głowie ustało.
*
Zerwałam się do pozycji siedzącej, gdy sobie uświadomiłam, że mój telefon uparcie wibruje. Nie do końca przytomna próbowałam kliknąć znajdujący się gdzieś na ekranie przycisk „Drzemka”, ale nie było go tam, gdzie zawsze. Zamrugałam kilkukrotnie, mając ochotę rzucić komórką przez pokój, żeby się uciszyła, ale potrzeba oszczędzania była we mnie tak głęboko zakorzeniona, że powstrzymałam się pomimo otumanienia. W końcu do mnie dotarło, że to nie budzik, tylko sygnał telefonu. Na ekranie wyświetlało się: „Lidia”. Była szósta pięćdziesiąt.
– Co jest? – warknęłam do słuchawki.
– O, czyżby niefajnie było zostać obudzoną tuż przed budzikiem? – zakpiła kobieta, a mnie ogarnęła chęć mordu.
Cel: moja kumpela.
– Masz coś do powiedzenia czy tylko chciałaś się zemścić? – Zdjęłam nogi z łóżka, bo doszłam do wniosku, że i tak muszę wstać do pracy.
– Znalazłaś Klarę? – zapytała, a ja usłyszałam, jak zatrzaskuje drzwi samochodu. Musiała dopiero wracać z pracy.
– Nie – odpowiedziałam głucho, czując płonną nadzieję, która kazała mi spojrzeć na nadal idealnie zaścielone, puste łóżko siostry.
– Nie było jej dzisiaj w klubie, a jak dzwonię, przerzuca mnie na skrzynkę.
Przewróciłam oczami, czując irytację. Wiedziałam to, ona też by to wiedziała, gdyby poprzedniego dnia poświęciła mi więcej niż minutę.
Lidia była drugą najbliższą mi osobą zaraz po Klarze. Właściwie większość moich znajomych była też znajomymi Klary. Chociaż może na odwrót? To przez niewielką różnicę wieku między nami. Już mi to nie przeszkadzało, ale gdy jeszcze chodziłyśmy do szkoły, cały czas czułam się jak piąte koło u wozu. Jakby moja przebojowa siostra musiała pożyczać mi swoich znajomych, bo mnie samej brakowało tego „czegoś”. Lidia była w moim wieku i chodziłyśmy razem do liceum, ale ona od razu po skończeniu szkoły zaczęła pracę w tym samym klubie co Klara, co zresztą załatwiła jej moja siostra. Nasza przyjaciółka stwierdziła, że nie ma większych ambicji, wystarczyło jej to, co już znała. I że zgadzała się kasa. Okazało się, że nadaje się idealnie do pracy w klubie. Niczego się nie bała, była bezpośrednia i konkretna. Patrzenie na to, w jaki sposób radziła sobie z nachalnymi typami, którzy nie chcieli się odczepić od niektórych lasek w klubie, było rozrywką samą w sobie. Wiedziałam to, bo zanim dostałam normalną, dzienną pracę, przez wiele wieczorów dorabiałam sobie właśnie w Grzesznym, głównie pilnując porządku za barem i wypakowując produkty z dostaw.
– Co zamierzasz?
– A co mogę? Zgłosiłam to wczoraj na policję – odpowiedziałam nieco zbyt agresywnie.
– Nika, wyluzuj – zwróciła mi uwagę Lidia i odpaliła silnik, który zaczął cicho pyrkać w tle. – Myślisz, że serio zaginęła? Może jednak się zaszyła u którejś z tych swoich lasek?
– Napisałam do trzech, które znam. Chyba że wiesz o jakiejś nowej? – zapytałam z nadzieją.
Mnie też zaginięcie wydawało się zbyt odjechanym scenariuszem, ale wolałam to zgłosić i czuć, że ktoś się rozgląda za Klarą, że coś jest robione w tej sprawie.
Lidia odetchnęła głośno, nim odpowiedziała:
– Nie, nie było żadnej nowej. Kurde, Nika, nie wiem…
– Znajdę ją. Muszę kończyć – ucięłam szybko rozmowę, bo nie chciałam się rozkleić, a słyszałam w głosie przyjaciółki, że już szukała jakichś oklepanych tekstów, by mnie pocieszyć.
Nie chciałam być pocieszana. Pocieszanie oznaczałoby, że zdarzyło się coś złego. Tak nie mogłam myśleć. Mój telefon zawibrował, więc zerknęłam na wiadomość od Lidii.
Lidia: Wpiszę ją na listę zaginionych na portalu Fundacji. Lepiej, żeby więcej osób się za nią rozglądało.
No był to jakiś pomysł.
Ja: OK, dzięki!
Przeciągnęłam się, wydając z siebie dziwaczny dźwięk, coś pomiędzy ziewnięciem a kwiknięciem. Automatycznie przypomniałam sobie chichot Klary w reakcji na ten odgłos. Od kiedy byłam taka sentymentalna?Stwierdziłam, że wykorzystam swoje dodatkowe dziesięć minut na zimny prysznic, który pomoże mi oprzytomnieć. Na samą myśl o dniu spędzonym przy biurku skrzywiłam się lekko. Na bank tam zasnę. Darmowa kawa, Niko, ubezpieczenie i stałe godziny pracy – przypomniałam sobie i powlokłam się pod prysznic.
Po porannej toalecie związałam włosy w wysoki kucyk, zerknęłam na temperaturę i pogodę zapowiadaną na dziś. Możliwy deszcz. Świetnie. Takie prognozy z rana mnie wkurzały – to oznaczało, że muszę włożyć płaszcz i na wszelki wypadek wziąć parasol, a potem z nim łazić przez cały dzień jak tragarz. Po pracy chciałam skoczyć na komisariat, więc tak czy siak, wolałam się przygotować na najgorsze. Przejrzałam gotowe zestawy wiszące na wieszakach i wybrałam taki z bordową bluzką z ładnym dekoltem w serek, która podkreślała moje prawie nieistniejące piersi, oraz czarne rurki. Na szyję założyłam czarny choker, a w uszy włożyłam kolce w tym samym kolorze. Ramiączka mojego stanika wystawały spod bluzki i skrzywiłam się na widok ich stanu. Do zrobienia: kupić sobie nowy biustonosz. Czy było mnie na to stać? Sprawdziłam portfel i przeliczyłam dni miesiąca, które pozostały do wypłaty. Stać mnie. Ale bez szaleństw, szczególnie że hajs na jedzenie na ten tydzień przepadł.
W kuchni zalałam sobie herbatę w kubku termicznym, który dostałam z okazji rozpoczęcia pracy w GDM-ie. Miał szpetne zielone logo na czarnym tle, ale nie robiło mi to różnicy. Był za darmo. Gdy czekałam, aż napój się zaparzy, zerknęłam przez okno. Uniosłam wysoko brwi na widok rudego gryzonia siedzącego na parapecie.
– Co ty tu robisz? – wyrwało mi się. Zaśmiałam się z samej siebie, przyglądając się wiewiórce.
Skąd się wzięła w tej części Wildy? Najbliższy park był dziesięć minut stąd. I, co dziwniejsze, ta wiewiórka nie robiła żadnych wiewiórkowych rzeczy – przecież wiewiórki nie włażą na parapety i nie patrzą na ludzi. A ta właśnie to robiła. Przekrzywiłam głowę, a ona powtórzyła mój ruch. Przeszedł mnie dreszcz. What the fuck? Obserwując czujnie gryzonia, zakręciłam kubek i tyłem wycofałam się do korytarza. Gryzoń śledził moje ruchy swoimi małymi czarnymi ślepiami.
Wyszłam z kuchni i powstrzymałam się przed zerknięciem za siebie, by sprawdzić, czy wiewiórka nadal tam siedzi. Co za idiotyzm, Nika. Włożyłam kubek do czarnej torebki dorwanej na Półwiejskiej – doskonałej podróbki udającej klasyczny model Massimo Dutti. Wróciłam do kuchni i podeszłam prosto do okna. Gdy tylko je uchyliłam, gryzoń przeskoczył na parapet obok. Wychyliłam się, śledząc, jak zeskakuje po kolejnych parapetach coraz niżej, a potem znika za rogiem budynku.
Za mało snu. To na pewno to. Chociaż nie do końca siebie przekonałam, postanowiłam zignorować to, co się stało. Zajrzałam do pokoju mamy i upewniłam się, że ona nadal smacznie śpi, po czym wyszłam z mieszkania i zamknęłam drzwi na klucz. Musiałam jej bardziej pilnować, bo Klary nie było w pobliżu, żeby mi w tym pomóc.
Na schodach spotkałam Jeżyka, który trzymał w dłoniach worki na śmieci.
– Czy ty właściwie robisz coś jeszcze oprócz wynoszenia śmieci? – zażartowałam, sprzedając mu kuksańca w bok, na co zerknął na mnie zirytowany.
– Wyobraź sobie, że jak tylko wróciłem z nocki, to pierwsze, co usłyszałem od swojej rodzicielki, było: „Znowu nie wyniosłeś śmieci”! Więc zanim rzucę się na łóżko i odeśpię, muszę udobruchać staruszkę.
Schodziliśmy równym krokiem po schodach. Nim popchnęłam drzwi i wyszłam z budynku, Jeżyk zapytał innym tonem:
– Słuchaj, widziałaś się z Klarą?
Zwróciłam głowę w jego kierunku, unosząc brwi. Dlaczego nagle zrobił się taki poważny? Nie patrzył na mnie i wyglądał na zdenerwowanego.
– Nie, a czemu? – Odwróciłam się przodem do niego.
– Wczoraj, a właściwie dzisiaj rano, jak kończyliśmy zmianę i znowu wynosiłem śmieci – podkreślił te słowa, lekko wyginając usta w uśmiechu, który jednak szybko zniknął, co sprawiło, że się zaniepokoiłam – jakaś starsza babeczka podeszła do mnie i spytała, czy widziałem dzisiaj Klarę.
– Starsza babeczka?
– Tak, taka totalnie starowinka, wiesz, białe włosy, beret. Była przemiła, ale w życiu jej wcześniej nie widziałem, więc w ogóle mnie zdziwiło, że pyta o Klarę. No i ty też wczoraj szukałaś siostry, więc… Więc pomyślałem, że może chciałabyś wiedzieć – wytłumaczył się, przestępując z nogi na nogę.
Kiwnęłam głową, przez moment przetrawiając to, co powiedział.
– Ta starsza pani, czy ona miała na sobie zielony płaszcz?
Jeżyk uniósł brwi, a gdy w końcu na mnie spojrzał, w jego oczach dostrzegłam zdumienie.
– Skąd wiedziałaś?
Pokręciłam głową.
– Wydawało mi się, że ją tu wczoraj widziałam – odparłam wymijająco. Nie chciałam się tłumaczyć ze spaceru na komisariat w środku nocy i wspominać o tym dziwnym bzyczeniu w mojej głowie, które ustało, gdy tylko zeszłam z ulicy.
Ta sytuacja zaczynała być dziwaczna. Wystarczyłoby dodać soundtrack z wysokimi dźwiękami skrzypiec oraz pianina i voilà, byłoby jak w tanim thrillerze. No dobra, może dałam się trochę ponieść wyobraźni – możliwe, że oglądałam za dużo seriali z wątkiem kryminalnym.
– Okej, jakbym mógł jakoś pomóc, to dawaj znać. – Jeżyk mnie wyminął, po czym popchnął ciężkie, stare drzwi kamienicy.
– Jasne, dzięki – odpowiedziałam, po czym ogarnęłam się i wyszłam za nim.
Gdy stanęłam na chodniku, niezadowolona wykrzywiłam usta, bo do moich uszu z okna po prawej dobiegł dźwięk skrzypiec.
*
Na niebie nie dostrzegłam żadnych oznak zapowiedzianego na dziś deszczu. Postanowiłam więc urozmaicić sobie drogę do pracy i ruszyłam w kierunku parku Drwęskich. Nie wiem, co mnie do tego przekonało, może myśl o tym, że rzadko przebywam na łonie natury? A może ta dziwaczna akcja z wiewiórką? Bo ona się zdarzyła. Nie chciałam robić z siebie wariatki, przynajmniej nie we własnej głowie. To było dziwne, ale się wydarzyło. Miałam już w zasięgu wzroku pomnik Powstańców Wielkopolskich, gdy poczułam w sobie znajome pociągnięcie. Znowu? Rozejrzałam się, jakbym w ten sposób mogła zrozumieć, przed czym tym razem byłam ostrzegana. Przede mną nie było nikogo. Zerknęłam w tył i uniosłam brwi. Jakieś sto metrów od siebie dostrzegłam postać. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego – był piątek rano, ludzie szli do pracy, na zakupy, do szkoły. Tylko że ta postać miała na sobie zielony płaszcz.
Błyskawicznie odwróciłam się w kierunku, w którym szłam wcześniej, i przyspieszyłam kroku. Jakiś szybki ruch po mojej prawej zmotywował mnie do tego, by rzucić okiem w stronę drzew. Była tam. Nie, nie staruszka w zielonym płaszczu. Gorzej. Wiewiórka. Może po prostu staję się jakąś cholerną księżniczką z bajki? Przyciągam leśne zwierzęta swoją magiczną aurą? Pokręciłam głową, zniecierpliwiona własnymi rozkminami. To po prostu wiewiórka. Siedzi na ławce. Jednak obecność zwierzęcia sprawiła, że zwolniłam kroku. Znów, tym razem dyskretniej, zerknęłam przez ramię. Za mną nie było nikogo. Postać w zielonym płaszczu zniknęła. Uniosłam brwi i dokładniej przeskanowałam wzrokiem park. Mogła się tak szybko ulotnić, że nie widziałam jej nawet w oddali przy kamienicach?
Skupiłam się z powrotem na gryzoniu, który wydał z siebie cichy pisk. To na pewno nie była ta sama wiewiórka, która siedziała na moim parapecie. Bez przesady. W dwóch zdecydowanych krokach podeszłam do ławki, ale gryzoń się nie poruszył. Czy te stworzenia zazwyczaj nie uciekają na widok ludzi?
– Sio! – Machnęłam ręką nad jej głową, ale wiewiórka nawet się nie wzdrygnęła.
Przestąpiłam z nogi na nogę, skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej. Czy ona naprawdę zamrugała z zainteresowaniem? Dobra, przesadziłam. Za mało snu i kawy. Sięgnęłam do termosu i pociągnęłam porządny łyk gorzkiej herbaty. Muszę iść do pracy, nie mam na to czasu. Zignorowałam wiewiórkę i ruszyłam przed siebie. Ale jej to nie zniechęciło. Zeskoczyła z ławki i maszerowała po mojej prawej stronie aż na skraj parku. Rzuciłam jej ostatnie podejrzliwe spojrzenie i zbiegłam po schodach do tunelu.
*
W biurze znalazłam się za piętnaście dziewiąta. Za wcześnie o piętnaście minut, ale no cóż, skłamałabym, gdybym powiedziała, że sytuacja z wiewiórką zupełnie na mnie nie wpłynęła. Po wejściu do tunelu praktycznie przetruchtałam resztę drogi do pracy, przez co czułam się nieprzyjemnie zgrzana… Powiesiłam skórzaną kurtkę na swoim krześle i powachlowałam się leżącymi na moim biurku papierami. Okej, mam czas zadzwonić na komisariat. Wyciągnęłam komórkę z kieszeni i skierowałam się do jeszcze pustej kuchni. Doskonale. Znalazłam numer, który dzień wcześniej wyciągnęłam od niechętnego dyżurnego.
– Komenda policji Wilda – odezwał się po drugim sygnale damski głos.
– Dzień dobry, chciałabym zapytać o zaginioną, zgłosiłam to wczoraj – odparłam, wyciągając z szafki duży biały kubek.
– Nazwisko? – zapytała znudzonym głosem funkcjonariuszka.
– Ratajczak. Berenika Ratajczak, a zaginiona to moja siostra, Klara Ratajczak – wytłumaczyłam spokojnie. Byłam świadoma, że dobrze by było mieć jednak kogoś po swojej stronie na tym komisariacie.
Poprzedniego dnia z pewnością nie zrobiłam zbyt dobrego wrażenia na dyżurnym, co mogło wpłynąć na to, jak bardzo przyłoży się do poszukiwań. Przez chwilę słyszałam jedynie oddech kobiety po drugiej stronie, więc kliknęłam przycisk podwójnego café crème na srebrnym ekspresie stojącym w rogu kuchni.
– Zgłosiła to pani cztery godziny temu – poinformowała mnie kobieta, a jej ton zdradzał zniecierpliwienie.
– Tak – udałam, że nie wiem, o co jej chodzi.
– Pani Ratajczak, policja potrzebuje więcej czasu niż cztery godziny, żeby wykonać podstawowe czynności przy poszukiwaniu osób zaginionych. – Funkcjonariuszka brzmiała, jakby recytowała formułkę, co mnie podminowało.
Nie potraktowali tego poważnie. Czułam to. Wiedziałam to.
– Proszę pani… – zaczęłam, tłumiąc agresję, która nagle odpaliła się gdzieś w tyle mojego gardła. Gdy usłyszałam kroki za sobą, zerknęłam przez ramię.
Daniel. Jego spojrzenie wyrażało zainteresowanie, ale jedynie kiwnął głową, bo dostrzegł komórkę przy moim uchu. Odpowiedziałam tym samym i odwróciłam się plecami, ściszając głos:
– Z tego, co mi wiadomo, działania poszukiwawcze rozpoczyna się od razu po otrzymaniu zgłoszenia, więc chcę się dowiedzieć, co zostało już zrobione.
– Zostało zrobione to, co powinno, niech pani nie próbuje mnie pouczać – odpowiedziała obronnym tonem kobieta.
Tyle by było z budowania dobrych relacji na komisariacie.
– Mam prawo pytać o stan śledztwa, które zgodnie z prawem powinno już się rozpocząć. Mam też prawo do poznania nazwiska funkcjonariusza, który został przypisany do tej sprawy. – Starałam się nie podnosić głosu, ale pod koniec zdania troszkę mnie poniosło.
Zerknęłam przez ramię. Daniel w bardzo elegancki sposób udawał, że wcale nie słyszy każdego słowa.
– Wiem, co mówi prawo – syknęła moja rozmówczyni, po czym dodała: – starszy posterunkowy Koziołek jest przypisany.
– Kiedy starszy posterunkowy Koziołek zajmie się tą sprawą?
– Kiedy przyjdzie na to pora.
Moja szansa na dowiedzenia się czegoś więcej nikła w oczach.
– Dziękuję, pani pomoc była nieoceniona – zadrwiłam, ale nie usłyszałam odpowiedzi po drugiej stronie.
Rozłączyła się bez słowa. Zdusiłam warknięcie.
– Ktoś tu rozpoczyna poranek w bojowym nastroju.
– A czy ja miewam w ogóle jakieś inne nastroje? – Odwróciłam się do Daniela, ściskając swój kubek z kawą obiema dłońmi.
– A czy ja mam szansę się dowiedzieć, jakie inne nastroje miewasz o poranku?
Zabrzmiało to bardzo dwuznacznie, a to sprawiło, że poczułam ciepło w klatce piersiowej.
– No właśnie, masz? – Podniosłam kubek do ust. Upiłam łyk życiodajnej, nieco zbyt gorzkiej kawy, obserwując, jak mięsień policzka Daniela drgnął.
Podobało mi się to. Podobało mi się prowokowanie tego drgnięcia. I to, że gdy mój przełożony stał bokiem, mogłam dostrzec mięśnie jego szyi i tę jedną żyłę, która była wyraźnie widoczna pod jego gładką skórą.
Daniel pokręcił głową prawie niezauważalnie, jakby zakończył dyskusję z samym sobą, a ja nadal czekałam na jego odpowiedź. Odwrócił się do mnie i wtedy przyjrzałam mu się dokładniej. Znów był nienagannie ubrany, chociaż dzisiaj bardziej na luzie. Może dlatego, że był piątek? Koszulę w jasnobłękitnym kolorze miał rozpiętą przy szyi, a dżinsowe spodnie idealnie dopasowane.
– Przemyślałaś to?
Wiedziałam, że nie rozmawiamy już o moich porannych humorach. Pytał o kawę. W moim towarzystwie. Jego pewność siebie była uderzająca. Mógł przecież udawać, że to ma być tylko kumpelskie spotkanie: znajomi z pracy idą sobie razem na przerwie na obiad i kawę. Ale nie. On się najpierw upewnił, że będę wiedzieć, co znaczy ta propozycja.
Kiwnęłam głową, nie odrywając oczu od jego orzechowych tęczówek. Jego reakcją było jedynie lekkie uniesienie brwi.
– Dzień dobry, Danielu. – Zmora przerwała nam ten moment cichego porozumienia. – Dzień dobry, Bereniko.
Zadrgał mi mięsień pod okiem, gdy po raz kolejny usłyszałam z jej ust pełną wersję swojego imienia. Nim jednak zdążyłam odpowiedzieć Zmorze, Daniel się do niej odwrócił, a wyraz jego twarzy diametralnie się zmienił. Trudno było uwierzyć, że przed chwilą na jego ładnie wykrojonych ustach igrał prowokacyjny uśmieszek, który sprawił, że moja krew zawrzała w całkiem inny sposób niż w reakcji na ignorancję Zmory.
– Dagmaro. Czy pamiętasz, jak przedstawiałem Nikę, gdy zaczynała tu pracować?
Kobieta zatrzymała się przed nim, czekając, aż odsunie się do ekspresu. Nie widziałam jej twarzy, ale mogłabym przysiąc, że próbowała sobie uświadomić, co zrobiła, że miał tak poważną minę.
– Tak, oczywiście – odparła z opóźnieniem.
Spojrzenie Daniela zatrzymało się na ułamek sekundy na mnie, nim znów skupił się na filiżance z kawą, którą minutę temu sobie przygotował.
– Więc pamiętasz oczywiście, że gdy ją przedstawiałem, to dodałem, że życzeniem Niki jest, aby zwracać się do niej: „Nika”? Nie chciałbym pomyśleć, że byłabyś tak… niekulturalna, żeby celowo używać jej pełnego imienia, skoro podkreśliła, jak ważne jest dla niej używanie tej konkretnej formy. W końcu wszyscy jesteśmy profesjonalistami, którzy szanują granice swoich współpracowników i dbają o ich komfort, prawda?
Nie byłam w stanie powstrzymać wybuchu śmiechu – próbowałam zamaskować go kaszlem. Oparłam się o blat kuchni, powoli popijałam kawę i cieszyłam się sceną odgrywającą się przed moimi oczami.
Dagmara się wyprostowała i uniosła głowę.
– Oczywiście, Danielu. Musiałam zapomnieć o tym szczególe – odpowiedziała sztywno.
Mężczyzna pokiwał głową.
– Każdemu się może zdarzyć, ale teraz, jak już sobie to przypomnieliśmy, mam nadzieję, że postarasz się więcej nie zapominać. – Na jego ustach zagościł elegancki korpouśmiech.
W oczach Daniela nie było nawet cienia ciepła, które w nich widziałam, nim Zmora weszła do kuchni. O kurwa. Jarało mnie to.
– Tak, postaram się. – Spuściła głowę.
– Daniel, idziemy na spotkanie. – Sara zajrzała do kuchni, omiotła nas wzrokiem, a ja mogłabym przysiąc, że dostrzegłam, jak żyłka nad brwią Daniela zapulsowała.
Zerknął na mnie tylko na sekundę, po czym odwrócił się do kobiety.
– Tak, idę.
Z filiżanką w dłoni skierował się do drzwi, a ja nie odrywałam od niego oczu przez dłuższą chwilę. Od niego, a w zasadzie od jego pośladków. No co? Kobieta może sobie umilić poranek, prawda? Poczułam, że po tym, jak Daniel zwrócił uwagę Zmorze, w końcu miałam dobry nastrój. Liczyłam, że ten stan się utrzyma do końca dnia pracy.