1,49 €
”Klątwa” to dramat Stanisława Wyspiańskiego.
Temat sztuki, był niezwykle śmiały; dotykał palących zagadnień, przesądów i wierzeń chłopskich. Wyspiański ukazał tu bowiem elementy konfliktu między gromadą wiejską a plebanią.
Dramat Wyspiańskiego opowiada o wydarzeniach, które rozgrywają się we wsi Gręboszów, która dotknięta została plagą suszy. Mieszkańcy zastanawiają się, co może być tego przyczyną. Miejscowy Ksiądz mówi, że to kara za ich grzechy. Oni jednak nie zgadzają się z tymi oskarżeniami, dochodzą do wniosku, że to być może kara, ale nie za ich przewinienia, tylko za postępowanie Księdza. Ma on bowiem romans z Młodą, która jako gospodyni mieszka w jego domu.
Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:
Wydawnictwo Avia Artis
2018
Rzecz dzieje się we wsi Gręboszowie pod Tarnowem.
Dekoracja:
Na plebanii.
Głąb zasłonięta przez całą szerokość domem na podmurowaniu: przed dworkiem ogródek, opłocony sztachetkami. W domostwie, środkiem, wrota od sieni otwarte, z widokiem na przestrzał; po prawej i lewej stronie podwoje okien, poprzez które widać pokoiki plebańskie i w pokoikach tych, na wprost okien, drzwi do dalszych wnętrznych izb.
Od wrót wschodowych wiedzie ścieżka ku przodowi sceny do wrotek w ogródku, który, przepołowiony w ten sposób, jest ze strony lewej zapełniony tykami sterczącymi, z których zwieszają się strzępy suche marniejącego, pnącego bobu; przed okienkami krzaki malw badylaste, rozkwitłe i zgasłe, w łachmanach liści przepalonych w słońcu.
Z prawej zaczyna się zagon ziemniakami wysadzony; widać tylko kilka grzęd i te przerywają się przy płocie granicznym; z boku, tuż za płotem, gościniec. Z lewej, w pewnej oddali widać kościółek drewniany, ocieniony olbrzymimi lipowymi konarami. Z tyłu, poza plebańskim dworkiem, grunt podnosi się z wolna, pochyło, później dość stromo, aż kończy się wałem, który ponad strzechą domu wysoko garbem się znaczy; tamtędy wiedzie ścieżka w pole, na ugór.
Wzdłuż zagonu, przy ziemniakach stoją ludzie wsiowi, chłopy i baby, i kopią.
We drzwiach plebanii staje Młoda i patrzy czas jakiś ku pracującym.
Pracujący, spostrzegłszy ją, przerywają robotę; przystają, podparci na motykach.
Haj tam, robota coś niesporo!
A raźnijże! Niemrawce!
Cóż to z tymi okopinami?
Pierwszy raz wam to, stare ludzie,
że się to nie umiecie brać?
Krzepcej się ruszcie!
Stęgłe bryły, — nieokież skała,
co jej nie można ubić;
nijak ich nie roztłuce.
Co by zaś ubić się nie dała?
Jeno bić z mocą! — Memłace!
Zdziwiajcie, jak ta wola!
Ziemia się sparła; nie puści. —
Ziemia człowieczej ręce korna;
A komuże to rola?!
Zstępuje ze schodków podmurowania i idzie ku przodowi.
Imajcie motyk! — Cóż to? Tela
dzisiok skopane? Marnotrawce!
Leda psom braty, darmolęgi!
Kijców by na was trza, poganiać!
Przestańcie ta przyganiać!
Krzyk wasz gosposiu niczem
a sami pracy życzem,
jeno, z dopustu Boga,
ziemia spiekotą stęgła;
widzicie, jako wszędy
wezdłuż, jak idą grzędy,
żywość w badylach powięgła.
Dopust, nie dopust,
to nie prawda, gadanie!
Wasz kłam!
Wam się roboty nie chce!
I cóż, że jest spiekota?!
O cóż tyle wołanie?
Nie dziwna nam robota.
Kiejście tacy ozsierdzeni,
ano dziekujem za nię!
Przyjdą ta inksi, bo im dam
tela drugie, co wam!
Porobią!...
Twój kłam, gadanie!
Nie przyjdzie do cię nikt
na skopywanie!
U was tu praca hańbi człeka!
Psiewiary! Wyklinace!
Psiewiara ty! I plemie twe sobace!
Bier se twoje motyki!
Sama se skały kop!
Rzucają jej pod nogi motyki.
Znajdzie sie ta kaindziej chłop
robotny; jest ich ta dość,
co przyjdą kopać, nie trza was!
Nie przyjdzie nikt, nie damy.
My nie damy, — ty przeklętnico! —
A precz mi zjadłe chamy!
Ty chamska! Co ty inksego!?
Zwiedłaś ludzi do złego!
Grzesznico, — Bóg cię skarze!
Precz, od pola, — bajcarze!
Od strony kościoła słychać kilkakrotnie ponawiane dzwonienie.
Wsiowi odchodzą, porzucając robotę.
Dziewka, ze służby plebańskiej, która się od chwili krzątała w sieni, podchodzi ku Młodej.
Wierzysz ty we sny?
Nie. —
Ale to prawda co we śnie — ?
Ano juści. —
Jakoż nie wierzysz ty?
A bo mi się nic nie śni.
Tak... — ?
Dziewka próbuje gruntu motyką.
Spalony grunt do krzty. —
Ziemia nie puści. — Skała!
No?
A coście śnili?
milczy
mówi:
Nic, — jeno mam się strzec
czyjego przeklinania,
bo stałoby się prawdą,
co ze snu wiem.
Cóż wiecie ze snu?!
To, czego nie chciał rzec.
To, o co pytać broni.
To z wami nic nie gada?
Jeno nade mną biada.
Odepchnął mię wylękłą;
milczy, ode mnie stroni,
że mi ano okież serce nie pękło — —
Ano to się trza strzec.
Ludzie skorzy do słowa,
cóż ta ludziom obmowa,
cóż im kogo na gębie mleć?
A to się, patrzę, leda śmieć
na mnie rzuca! —
A ja bez to mam drżeć,
żeby nie zaklął!? —
A snu nie opowicie?
A wy to nic nie śnicie,
nic? —
Jak legnę spracowana,
dak dośpiem zawdy rana
kamieniem,
bez nijakiego lęku. —
Straszycie się złym snem — ?
Wiecie co — — ?
Wiem, — co wiem!
Słychać ponowne dzwonienie od strony kościoła. Dziewka pozbierała tymczasem porzucane na ziemi motyki i niesie je do sieni, gdzie znika z drugiej strony domu;
Młoda stoi czas jakiś, zasępiona, — odchodzi powoli ku plebanii, do sieni i znika w komorze.
Z boku, z prawej, od gościńca, spoza dworku, idzie Parobek ku plebanii; tejże chwili z wrót plebanii występuje Ksiądz, w rewerendzie czarnej, w berecie, z książką, zmierzając ku kościołowi; Parobek zastępuje mu drogę, Ksiądz na jego głos zwraca się ostro.
Idę się pytać;
jak to naskładać tego drzewa,
co to kupione. —
Pomówiewa
teraz co insze, — słuchaj no ty,
jak mi tu będziesz w noc się włóczył
do dziwek wsiowych, — precz wygonię!
Spłać Kaśce krzywdę!
Ja ta o nię
nie stoję, proszę Wielebności.
Skrzywdziłeś, napraw głupią winę.
Ja winien, ona też jednako!
Dla dziecka litość cię nie ruszy?
Twoja powinność, zgodzić jako.
A dyć mi łeb dość suszy.
Najlepiej zrobisz, jak ją pojmiesz.
Za babę? — ? To mię do krzty zmoże.
Nie mam ta tela grontów.
Przemarnisz resztę, to ci gadać;
ona ma uskładane trochę.
Ćmaje tak, chytra; mnie nie złapi.
Kiej mnie, jagem jest, prawie.
W pogwar z przecherą się tu zadać — ?!
Sprośniku, spomnij srogie Piekło;
widziałeś w kruchcie obraz Sądu;
duszę podajesz Diabłu!
Po co sobakę próżno wołać,
tak niby nadaremno;
trza splunąć, by co nie urzekło!
Bluźnierstwo ci się gruźli w ustach!
Uroki? — We łbie wciąż ciemno? —
— Chcesz ta czego?
...bo bym składał
do sągów, co na wozach stoi.
— Powiedzą ci tu w domu!
Krzywdziłby!?
Cię!? Kary Bożej się nie boi!
Tego nie mówię. — Gospodyni
powiedzą, co z sągami??
Patrz swego nosa! — Mnie ci wara,
bąkać z gospodyniami!
woła za odchodzącym
Hej, — !
Niech stoją! Potem się wywiezie.
RESZTA TEKSTU DOSTĘPNA W PEŁNEJ WERSJI.
Wydawnictwo Avia Artis dziękuje serdecznie wszystkim ludziom zaangażowanym w powstanie tej książki.
*****
Stanisław Wyspiański
KLĄTWA
Projekt okładki: Avia Artis
W projekcie okładki wykorzystano obraz
Stanisława Wyspiańskiego "Autoportret" 1902.
Wszystkie prawa do tego wydania zastrzeżone.
©Wydawnictwo Avia Artis
2018