Łańcuch krwi Część I – Poszukiwany major Błysk - Mirosław Prandota - E-Book

Łańcuch krwi Część I – Poszukiwany major Błysk E-Book

Mirosław Prandota

0,0
5,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Wiosna, rok 1944. Do miasteczka Zieleniec, wokół którego rozlokowane jest zgrupowanie partyzantów, zmierza obersturmfuehrer Adler w asyście plutonu SS-manów. Adlerowi towarzyszy hauptsturmfuehrer Stalker. Adler jest sadystą, który lubi znęcać się nad przypadkowo zatrzymanymi Polakami. Stalker jest pod tym względem bardziej wstrzemięźliwy. Niewielki konwój zmierza z wizytą do burmistrza Fullera, aby ustalić sposób na pokonanie partyzantów. Adler chce jednak popisać się przed swoimi kompanami, zbacza z trasy, aby zobaczyć „gniazdo bandytów”. Po drodze torturuje i zabija mieszkańca wioski, próbując dowiedzieć się czegoś o partyzantach. Jadąc dalej, wpada w pułapkę, którą zastawia na niego tajemniczy major Błysk. Partyzanci zmuszają Niemców do poddania się i nakazują SS-manom powiesić swojego dowódcę. Na tle wydarzeń wojennych kwitnie miłość najpiękniejszej panny w mieście, Wandy Regulskiej do wywiadowcy z AL, Kacprzaka. Wanda nie znosi komunistów, ale Kacprzak uwolnił ją od napaści ze strony Niemców. Wydał jej się bardzo odważny, więc dziewczyna pozwala się czarować i uwodzić. Jednak cały czas robi mu wyrzuty z powodu przynależności do komunistycznej partyzantki. Kacprzak jest człowiekiem pełnym fantazji i dobrego humoru, więc niewiele sobie robi z tych wyrzutów. Dziewczyna nie wie jednak, że Kacprzak gra podwójną rolę – jest bowiem nie tylko członkiem AL… Thriller sensacyjny zawierający elementy klasycznego kryminału, romansu i nieustającej przygody. Napisany w uwspółcześnionej konwencji „płaszcza i szpady”.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Mirosław Prandota
„Łańcuch krwi” Część I –
 „Poszukiwany major Błysk”
Wydawnictwo Psychoskok

Mirosław Prandota „Łańcuch krwi” Część I – „Poszukiwany major Błysk”

Copyright © by Mirosław Prandota, 1995

Copyright © by Wydawnictwo Profi, 1995

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2018

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie

 może być reprodukowana, powielana i udostępniana w 

jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Redaktor serii: Andrzej Kaźmierczak

Redaktor techniczny: Michał Grom

Redaktor wydania: Barbara Grzywińska-Doktór

Projekt graficzny okładki: Andrzej Włoszczański

Autor ilustracji: Wacław Wołosz

Korekta graficzna okładki: Jakub Kleczkowski

Skład epub i mobi: Kamil Skitek

ISBN: 978-83-8119-216-3

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.

ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706

http://www.psychoskok.pl/http://wydawnictwo.psychoskok.pl/ e-mail:[email protected]

Rozdział 1.

Schody były wąskie ioślizłe. Wilgotne poręcze sprawiały równie nieprzyjemne wrażenie. Trzeba było opierać się ościanę lub owiszący nad głową sufit.

Hauptsturmfuehrer Fuller ostrożnie schodził wdół. Zobrzydzeniem krzywił twarz, kiedy jego wzrok trafiał akurat na ogromne plamy pleśni zalegającej podmokłe ściany. Miał na sobie elegancki mundur oraz błyszczące buty zcholewami icała jego uwaga sprowadzała się właściwie do tego, by ten osobisty wystrój nie doznał najmniejszego uszczerbku podczas uciążliwej wędrówki. Tak naprawdę to wcale nie kwapił się do odwiedzenia najniższych partii budynku, ale rozpierająca go wostatnim czasie ciekawość ciążyła tak mocno, że nie sposób było uniknąć zejścia do zagrzybionego piekiełka.

Piekiełko rozpoczynało się zaraz za schodami. Wzdłuż niekończącego się prawie korytarza ciągnął się długi szereg wąskich, metalowych drzwi, przyozdobionych niewielkimi judaszami pokrytymi rdzą. Na samej górze widniały ręcznie malowane numery. Od jednego do sześćdziesięciu.

Hauptsturmfuehrer dość zgrabnie omijał wgłębienia cementowej posadzki wypełnione wodą, przeciskając się obok jednej ze ścian lub maszerując środkiem. Oświetlenie pod sufitem nie pozwalało tu wprawdzie na lekturę pisemnych komunikatów zfrontu wschodniego, ale malowane czerwoną farbą cyfry były wyraźnie dostrzegalne. Numer 34. Fuller ściągnął dostojnie brwi, wyprostował się ipoprawił czapkę na głowie. Za tymi drzwiami był ktoś, kto swoją obecnością gwarantował Fullerowi z dawna oczekiwany żelazny krzyż. To wysokie wojskowe odznaczenie miało przecież nastąpić niebawem, podczas zapowiedzianej wnajbliższym czasie wizyty viceszefa SS, Kurta Adlera.

Bezszelestnie uchylił klapy judasza. Tyłem do wejścia stał ciemnowłosy mężczyzna średniego wzrostu, ubrany wspodnie ibluzę zzielonego sukna. Jego lewa ręka spoczywała luźno na temblaku skleconym zwypłowiałego szalika.

Pierś hauptfuehrera uniosła się dumą. Oto człowiek, na którego polował od półtora roku! Człowiek, który nie dawał mu spokojnie spać, śnił się po nocach! Człowiek... Fuller uśmiechnął się do swoich myśli. Ha! Przecież wystarczy tylko jedno naciśnięcie spustu.

Tamten obrócił się gwałtownie. Fuller cofnął się odruchowo inatychmiast ogarnęła go złość na samego siebie. Do stu diabłów! Dobrze, że więzień tego nie widzi. Pomyślałby złośliwie, że komendant ze strachu robi wspodnie.

Zajrzał znowu do środka. Chyba nie został zauważony, bo człowiek z ręką na temblaku rozpoczął właśnie spacer. Trzy kroki do przodu i trzy kroki z powrotem. No cóż? Tyle jest akurat od drzwi do niewielkiego okienka wzmocnionego kratą. Fuller wpił się spojrzeniem w twarz więźnia. Szara ta twarz. Ha! Gdzie podział się ironiczny uśmieszek ipewna siebie mina? Jak bardzo opadła wysunięta dumnie szczęka! Gdzie przepadł cały "kowbojski" szpan, przed którym jeszcze niedawno drżał powiatowy batalion SS atakże żołnierze zWehrmachtu?

Hauptsturmfuehrer sycił się widokiem twarzy, która już niedługo zgaśnie raz na zawsze. Aswoją drogą skąd tyle zmarszczek ibruzd na twarzy czterdziestoletniego zaledwie mężczyzny? Czyżby aż takie zmiany mogło sprawić poczucie przegranej?

Patrzył, uśmiechał się sam do siebie ioddychał głęboko. Tyle szczęścia w jednym wizjerze! Agdyby tak otworzyć celę? Gdyby zrobić szeroki zamach iprasnąć zcałej siły wtę znienawidzoną twarz?

Westchnął ciężko izaraz się uspokoił. Nie, takich rzeczy nie wolno robić! Wjednej chwili utraciłoby się całą godność icały autorytet. A zresztą od walenia po twarzy są inni. Hauptsturmfuehrer nie ma nic przeciwko waleniu po twarzy, jeżeli jest taka potrzeba, ale osobiście robić tego nie wypada. Natomiast chętnie wystąpi jako widz. Będzie mniej fatygi, ale za to więcej emocji.

Na palcach odstąpił od drzwi celi. Dostojnie ruszył wkierunku schodów, kiwnął niedbale głową salutującemu strażnikowi, wdrapał się szybko na górę idalej szedł już swobodnie po wypastowanym parkiecie wzdłuż ścian pokrytych obrazami iozdobną grafiką.

Gabinet Fullera mieścił się na pierwszym piętrze zabytkowego ratusza stanowiącego niegdyś reprezentacyjny gmach powiatowego miasta Zieleniec. Od czterech lat nie ma już Zieleńca. Od czterech lat miasto nazywa się Grinau, apatronem izwierzchnikiem wszystkiego co żyje jest Hans Fuller, oficer SS.

Kiedy hauptsturmfuehrer Fuller wstanie zza biurka ipodejdzie do drzwi prowadzących na balkon, jego twarz nabierze słodyczy iukojenia. Trudno się Fullerowi dziwić. Naprzeciwko jego patronackiej osoby, wodległości mniej więcej dwustu metrów stał długi ciąg koszar wybudowanych częściowo przed wojną, aczęściowo teraz przez miejscowych murarzy pod batutą niemieckich inżynierów. Z okien ratusza widać było połysk luf armatnich, kilka czołgów pokrytych maskującymi siatkami atakże dwa gniazda ciężkich karabinów maszynowych, wbudowane wpłaskie dachy budynków.

Za koszarami wyrastał las okalający do połowy miasto. Po drugiej stronie ratusza natomiast rozpościerały się ulice iuliczki wypełnione parterowymi albo co najwyżej jednopiętrowymi budynkami z grubych desek, gdzieniegdzie zcegły. Jeszcze dalej widać było wstęgę rzeczki a na horyzoncie bezkresną przestrzeń łąki pociętej wzdłuż iwszerz rowami istrumieniami.

Hauptsturmfuehrer Fuller czuł się znakomicie. Jak pan na grodzisku. Wystarczyło przecież przejść się zjednego końca pokoju wdrugi, wyjrzeć przez okno i- całe miasto od lasu aż po łąki miało się wzasięgu wzroku. Gdyby jednak hauptsturmfuehrer czegoś nie zdołał zauważyć, czegoś, co akurat nie powinno ujść jego kontroli, wówczas odpowiedzialność pozostawała wrękach czterech ludzi koczujących dniem inocą na rozległym dachu dwupiętrowego ratusza. Tam również mieściły się gniazda ciężkich karabinów maszynowych, schowanych za pancerne osłony odnawiane co jakiś czas na kolor zgniłej zieleni.

Gdzieś w odległych rejonach bandy leśne napadały na niemieckie posterunki, zdobywały małe miasteczka izabijały Niemców.

Ale tu, wGrinau, wmieście Hansa Fullera panował spokój, no... względny spokój... bo trzykrotnie zdarzyły się pewne incydenty, które nadwerężyły znakomitą renomę Fullera wodległej o80 kilometrów stąd władzy wojewódzkiej.

Sprawcą tych, za przeproszeniem, incydentów była banda, która przyplątała się nie wiadomo skąd inie wiadomo po co. Bandyci nie grzeszyli rozumem, bo przecież wszyscy wiedzą, że Grinau to prawie twierdza i nikt obcy nie ma tu nic do roboty. Do trzech razy sztuka! Za trzecim razem wpadł Kowboj. Podobno ludzie wodległych wsiach układali pieśni na jego cześć. Jeżeli tak, to dlaczego opuścił tamto zacisze? Tutaj nie tylko nie będzie pieśni, nie będzie nawet hymnu pogrzebowego. Będzie jeden wystrzał iewentualna poprawka. Co będzie później? A cóż może być? Spokój.

Swięty spokój! Hauptsturmfuehrer Hans Fuller najbardziej ze wszystkiego cenił sobie spokój.

Pukanie do drzwi rozsypało nagle wszystkie, misternie poukładane myśli Fullera. Gniewnym spojrzeniem ogarnął cały pokój.

- Wejść! - powiedział ostro.

Wszedł młody człowiek w mundurze podporucznika Wehrmachtu.

Oczy hauptsturmfuehrera momentalnie nabrały ciepłego wyrazu. Wy- ciągnął obie ręce do gościa.

- Witaj, synu! - zawołał serdecznie iwyszedł zza biurka.

Młody człowiek objął Fullera, uściskali się mocno idługą chwilę trwali tak wmilczeniu.

- Trudno tu trafić, ojcze - odezwał się wreszcie podporucznik. - Piękne miasteczko! I takie spokojne. - Rzucił okiem wstronę balkonu. - Owiele spokojniejsze, niż te wszystkie miejscowości, przez które przeszedłem na Litwie.