Nora Sand. Tom 2: Urwany trop - Lone Theils - E-Book

Nora Sand. Tom 2: Urwany trop E-Book

Lone Theils

0,0

Beschreibung

Emigracja wybitnego pisarza rozpoczyna sieć mrożących krew w żyłach intryg, rozciągających się od Kopenhagi aż po Iran. Dziennikarka śledcza, Nora Sand, postanawia pomóc irańskiemu poecie, który wyemigrował z kraju. Manash, teraz bezpieczny w Danii, desperacko potrzebuje pomocy w odnalezieniu zaginionej żony. Nora wyrusza z Kopenhagi do Iranu, starając się rozwikłać tę zagadkę. Czy uda jej się pomóc zrozpaczonemu Manashowi? Idealna dla fanek i fanów Camilli Läckberg! To drugi tom serii detektywistycznej Lone Theils z duńską dziennikarką Norą Sand w roli głównej.

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 289

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Lone Theils

Nora Sand. Tom 2: Urwany trop

przełożyła Joanna Cymbrykiewicz

Saga

Nora Sand. Tom 2: Urwany trop

 

Tłumaczenie Joanna Cymbrykiewicz

 

Tytuł oryginału Den blå digters kone

 

Język oryginału duński

© Lone Theils 2016 by Agreement with Grand Agency.

Cover image: Shutterstock & unsplash

Copyright ©2016, 2024 Lone Theils i SAGA Egmont

 

Wszystkie prawa zastrzeżone

 

ISBN: 9788728240830 

 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

 

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

 

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

ROZDZIAŁ 1 

Dłubanina była warta zachodu. Nora pochylała się nad wielkim koszem z kurkami, pieczołowicie wybierając z niego małe, pyszne, perfekcyjnie uformowane stożki.

Wreszcie, zadowolona ze zbiorów, podeszła z papierową torebką do handlarza warzywami i kładąc ją na wagę, stawiła czoło realiom finansowym.

Uśmiechnęła się do Andreasa, który kończył legendarny sandwich z kiełbasą chorizo z Borough Market. Niemal idealne sobotnie przedpołudnie. Mimo że minął już miesiąc, wciąż nie pojmowała, że może tak po prostu wyciągnąć rękę i dotknąć mężczyzny, który wcześniej był zakazany. Zakazany, bo był z inną. Bo ona sama nie ośmieliła się dać sobie zielonego światła. Bo nieporozumienia między nimi trwały latami aż do dnia, gdy tama puściła.

Już miała do niego podejść, gdy zadzwonił jego telefon. Uśmiechnął się do niej przepraszająco, mrugnął i wyjął komórkę z kieszeni marynarki. Płacąc, Nora zauważyła, że wyraz twarzy Andreasa się zmienia. Zrobił się śmiertelnie poważny, oddalił się od warzywniaka, wyszedł na chodnik i odwrócił się plecami. Widziała, jak opadają mu ramiona, jakby został uderzony. Ledwie zdążyła pomyśleć, że trzeba się przygotować na naprawdę złe wieści, gdy w torebce zawibrował jej własny telefon.

Od razu stwierdziła, że to numer komórki Kraba, i przez krótką chwilę rozważała, czyby go nie zignorować. Gdy jej szef dzwonił w weekend, wolny czas można było spisać na straty szybciej, niż człowiek zdążył powiedzieć: „Właściwie to mam plany”. Takie były uroki pracy londyńskiej korespondentki tygodnika „Globalt”. Kochała swoją pracę, uwielbiała międzynarodowe czasopismo, które według niej proponowało coś znacznie więcej niż zwykłe relacje prasowe. Ale nie zawsze przepadała za Krabem i jego brakiem umiejętności rozgraniczania między pracą a czasem wolnym. Na dobrą sprawę Nora znała tylko jedną gorszą osobę. Była nią ona sama.

Przeszedł od razu do rzeczy, w swoim typowym Krabim stylu:

– Sand. Irański poeta Manash Ishmail. Co o nim wiesz? – spytał.

Nora pomyślała z początku, że to pytanie retoryczne, ale gdy je zadawszy, Krab nie przystąpił do wykładu, zaczęła szukać w głowie informacji.

– Hm. Jeden z najwybitniejszych irańskich poetów i krytyków systemu. Przyjechał do Danii w ubiegłym miesiącu. Rząd irański domaga się jego wydania ze względu na działalność terrorystyczną. Rząd grozi, że skończy ze sprzedażą ropy Danii i całej Unii, jeśli Dania nie wyda go ich sądom. W związku z tym eksport fety wisi na włosku. On sam ubiega się o azyl w Danii. Mówi, że jest prześladowany ze względów politycznych i ryzykuje karę śmierci w przypadku deportacji do Iranu. Dzięki jego pierwszemu tomikowi poezji, zatytułowanemu Błękitna dusza, nominowano go do literackiej Nagrody Nobla – wyrecytowała Nora z pamięci, opierającej się również na nagłówkach gazet z paru ostatnich tygodni. – Ale nigdy nie czytałam jego wierszy – dodała.

– Czy kiedykolwiek go spotkałaś? Przeprowadzałaś z nim wywiad?

– Nie – odparła zdumiona Nora. – To nie do końca moja tematyka, mówiąc eufemistycznie.

– Właśnie, tak też myślałem – stwierdził Krab z namysłem. – A jednak pytał o ciebie.

– Kto?

– Ishmail. Pytał o ciebie.

– Jak to?

– Od pierwszego dnia jego pobytu w Danii Viola Ponte próbowała umówić się z nim na wywiad. Odrzuca wszystkie zapytania. Nie udziela wywiadów – opowiadał Krab, odnosząc się do redaktorki od kultury w „Globalt”.

– Yyy, tak? – odparła Nora, próbując odgadnąć, dokąd zmierza ta rozmowa.

– Aż do wczorajszego wieczoru – ciągnął Krab. – Wtedy nagle się zgodził. Pod jednym warunkiem: że to ty przeprowadzisz wywiad.

Norę zatkało. Balansując z siatkami z rybą i kurkami w jednej ręce, a z komórką w drugiej, próbowała dojrzeć w tłumie Andreasa. Nigdzie nie było go widać.

– Jesteś tam? – odezwał się po drugiej stronie słuchawki głos Kraba.

– Tak, jestem. Nie wiem, co mam powiedzieć... Nie rozumiem, dlaczego to mam być ja – powiedziała z roztargnieniem, wypatrując Andreasa.

Jest! Jego jasne włosy mignęły jej w pobliżu kafejki na rogu, ale twarz pozostała niewidoczna. Zmusiła się do skupienia na rozmowie.

– Miałem nadzieję – odparł urażony Krab – że będziesz bardziej skłonna mi wyjaśnić, dlaczego on upiera się przy tobie. Czy któryś z twoich ostatnich artykułów dotyczył Iranu? Poezji? Czegoś, co może mieć z tym jakiś związek? – badał.

Nora pokręciła głową, uzmysławiając sobie, że Krab tego nie widzi.

– Nie, naprawdę nie wiem, co by to mogło być.

– Ja też. Kazałem nawet Emily przeryć archiwum. Jeśli ona czegoś nie wie, to kiepsko z tym światem – zawyrokował na temat wszechwiedzącej archiwistki, bibliotekarki i niezastąpionej superresearcherki. – Słuchaj, Sand, musisz tu przyjechać, by się dowiedzieć, o co chodzi. Jesteś to winna temu człowiekowi, o sobie już nawet nie wspomnę. Ponte była roz-wście-czo-na. Zdążyła już zapowiedzieć Victorowi, że to nadaje się na długi, grający na emocjach artykuł. I wtedy Ishmail decyduje, że chce ciebie. Zdradzę tylko, że nie było to najbardziej spokojne zebranie redakcji w całej historii tygodnika – powiedział Krab.

Nora westchnęła.

– Poniedziałek, dobrze?

Krab ociągał się z odpowiedzią.

– Byle nie później. Ta historia nie może nam przejść koło nosa. Choć on pewnie nie będzie rozmawiał z innymi, jeśli mu zagwarantujemy, że się stawisz – powiedział, szykując śię do zakończenia rozmowy. – No, ta partyjka golfa sama się nie rozegra. Miłego weekendu.

Nora od razu zadzwoniła do Anette z redakcji i poprosiła o zabukowanie biletu na samolot do Danii. Nie pozostało już nic innego, jak przyznać się Andreasowi, że ten weekend, który zamierzali spędzić w swoich objęciach, zostanie drastycznie skrócony. Będzie musiała polecieć w niedzielę wieczorem, by zdążyć z wywiadem na poniedziałek rano.

Jej wzrok powędrował w stronę kafejki. Andreas kupił sobie popularne espresso z Monmouth, do którego londyńscy miłośnicy kawy ustawiali się radośnie w kolejkach. Ale stał oszołomiony trzymająć przed sobą papierowy kubek.

Uzmysłowiła sobie, że chyba nie ona jedyna usłyszała szokujące wieści. Podeszła do niego w nadziei, że uda jej się pochwycić jego spojrzenie. Ale spoglądał w tłum na rynku, choć chyba niczego nie dostrzegał. Spojrzał na nią dopiero, gdy ujęła go za ramię.

– Andreas, co się dzieje? – spytała, próbując spojrzeć mu w oczy.

Najpierw popatrzył w ziemię, potem w bok. W końcu utkwił wzrok w punkcie tuż nad jej lewym ramieniem.

– Ona jest w ciąży.

– Birgitte? Birgitte jest w ciąży? – Głos Nory przeszedł w falset.

Andreas rozpaczliwie pokiwał głową.

– Co? – spytała Nora głupio, próbując zrozumieć, jak to się mogło stać. Jak mogła znaleźć się w tej sytuacji. Wstać rano z poczuciem szczęścia, u boku mężczyzny, który jest najlepszym, co mogło jej się trafić, i trzy godziny później stać na Borough Market z pieprzoną siatką z rybami w ręku, podczas gdy jego była dziewczyna, mieszkająca w innym kraju, rwie jej życie na strzępy, i to przez telefon.

– Jest w trzynastym tygodniu, więc nie przerwie ciąży. Odczekała, by mi o tym powiedzieć, żeby było za późno na aborcję. I oświadczyła dobitnie, że oczekuje pełnego uczestnictwa z mojej strony. Pełne uczestnictwo, tak to sformułowała – powiedział Andreas bezbarwnym głosem.

– Co zrobisz? – spytała.

Wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Naprawdę nie wiem.

Cisza rozlała się między nimi jak ocean, na którym stanowili dwie nieszczęśliwe wysepki. Nagle osobne.

– Nora, do cholery, nie wiem. Muszę pojechać do domu, dowiedzieć się, co, u diabła, się dzieje. Nie wiem.

Nora usłyszała w oddali, jak siatka z rybami uderza o ziemię. Zobaczyła jakby z daleka, jak papierowa torebka z kurkami idzie w jej ślady i pęka. Ujrzała, jak małe, złotawe stożki wysypują się na chodnik i jak rozdeptują je przechodnie, ubrani w praktyczne, męskie pantofle, trapery i dziewczęce sandały.

W końcu znalazła w sobie siłę, by się odwrócić.

– To lepiej się dowiedz – wyjąkała i opuściła Borough Market. I Andreasa.

Nie oglądała się za siebie. Wiedziała, że będzie tam stał ze spuszczonymi rękami, smutnym spojrzeniem i delikatną zmarszczką, pojawiającą się w okolicach jego dolnej wargi w chwilach zwątpienia.

*

Nie wiedziała, ile trwała jej wędrówka brzegiem rzeki, może godzinę. W końcu zeszła do stacji metra, pojechała Northern Line do Hampstead, z mozołem wdrapała się na wzgórze i zapukała do drzwi Pete’a.

– Czy myśmy się dobrze zrozumieli? To nie ja miałem przyjść do ciebie na obiad? – zdążył zapytać, zanim zobaczył wyraz jej twarzy. – Skarbie – powiedział potem po prostu i wziął ją w ramiona. Dopiero wtedy się rozpłakała.

– To przecież ja miałam cię pocieszać – szlochała.

Od powrotu z fotoreporterskiego zadania w Kambodży z przystankiem w Melbourne Pete był zamknięty w sobie i przybity. Miłość jego życia, Caroline, związała się z pewnym chirurgiem i teraz oczekiwała z nim dziecka. Pete o tym wiedział, zanim zdecydował się ją odwiedzić, ale jednak jej widok z brzuchem w szóstym miesiącu ciąży sprawił, że prawda w brutalny sposób do niego dotarła.

Nora musiała wszystko z niego wyciągać. Powoli, boleśnie i po kawałku, jak przy wyciąganiu drzazgi pincetą. Tak, wziął się w garść i zadzwonił do Caroline. Zgodziła się spotkać na kawie przy promenadzie na plaży w St. Kilda.

Siedzieli w swojej dawnej kafejce, spoglądając na wodę, a na zewnątrz turyści na rolkach na zmianę balansowali i nonszalancko przemykali obok.

Mówiła o tym otwarcie. Zamówiła tylko porcję Mississippi Mudslide Pie, zaznaczając, że w jej stanie jest wiecznie głodna. Wypukłość na jej brzuchu była tak duża, że nie sposób było zaprzeczać jej istnieniu, więc czuł się zmuszony spytać, ile zostało do rozwiązania.

– Trzy miesiące – odparła uprzejmie.

Spytał, czy jest szczęśliwa z Ryanem. Mężczyzną, którego poznała w pracy niecałe trzy miesiące po zerwaniu z nim i powrocie z Londynu do Australii. Mężczyzną, który pod żadnym pozorem nie może się dowiedzieć, że ona siedzi sobie w kawiarni na plaży i popija kawę ze swoim byłym, podczas gdy on jest na sympozjum medycznym w Perth.

Tak, Caroline przyznała, że jest szczęśliwa, wręcz przeszczęśliwa.

Jednak udzielając odpowiedzi, nie patrzyła na Pete’a; wpatrywała się w wodę i zachodzące słońce.

– Ale – wtrąciła Nora, gdy opowiadał jej tę historię w lokalnym Starbucksie, w którym siedzieli każde ze swoim latte – powiedziałeś jej, że nadal ją kochasz?

Pete potrząsnął głową z goryczą.

– Prawdę mówiąc, nie bardzo widziałem sens – odparł, opróżniając kubek.

Nora zastanawiała się, czyby go nie wyswatać z którąś ze swoich samotnych koleżanek. Ale Pete był jeszcze w żałobie i każda kobieta, która zaangażowałaby się w związek z urokliwym fotografem o ciemnych lokach i zielonych oczach, skończyłaby jako żałosna namiastka. Pete nie był gotowy, by wejść w poważny związek. Za to wrócił do muzyki ze swojej młodości, wciągnął się w słuchanie The Cure i jeszcze mu nie minęło. Norą była przygotowana, że w każdej chwili może pojawić się na planie umalowany czarnym eyelinerem i z nastroszonymi włosami, współgrającymi z jego wyrazem twarzy, dotkniętej weltszmercem.

Ale teraz to on zajął się Norą, poszedł po tajskie jedzenie i wyciągnął z lodówki zimne piwo. I pozwolił Norze rzucić się na sofę i zasnąć przy akompaniamencie Morderstw w Midsomer z nietkniętą połówką porcji pad thai na talerzu.

Nora nie miała siły opowiadać mu o sprawie, której sama nie ogarniała, zaś Pete wychował się w prastarej australijskiej tradycji, według której pytania zadaje się tylko w sprzyjających okolicznościach.

Dopiero nazajutrz była w stanie wziąć się w garść i pojechać do mieszkania w Belsize Park, by spróbować porozumieć się z Andreasem.

*

Dostrzegła to od razu po wejściu do mieszkania. Zniknęły jego rzeczy. Nie żeby było ich dużo: szczoteczka do zębów, parę koszulek na wypadek spontanicznego noclegu u niej zamiast w wynajętym mieszkanku w Battersea. Ostatnio była to większość nocy. Najnowsza płyta Coldplay. Maszynka do golenia Gillette i książka objętości cegły o genezie Al-Kaidy. Wszystko to zniknęło.

Na blacie kuchennym leżała kartka: „Muszę się dowiedzieć, co się dzieje. Jadę do domu porozmawiać z nią. Szkoda, żę cię nie ma. Pa”.

Sprawdziła komórkę. Nie zadzwonił. Nie zostawił wiadomości. Ani nie wysłał sms -a. Wrzuciła kluczyki do szuflady i wyciągnęła walizkę. Równie dobrze mogłaby się spakować od razu.

ROZDZIAŁ 2 

W niedzielne popołudnie odebrała samochód z wypożyczalni lotniska Kastrup i pojechała do domku na działce swego brata Davida na Amager. Nie miała siły jechać do ojca do Bagsvaerd. Nawet roztargniony profesor historii zorientuje się na pierwszy rzut oka, że coś jest nie tak, a Nora nie była gotowa na rozmowę z ojcem. Przecież ledwie napomknęła mu o Andreasie.

Spojrzała przez przednią szybę na miasto w oddali. Gdzieś w dzielnicy Frederiksberg mieszka Birgitte Policjantka. Kobieta, która spędziła z Andreasem prawie dwa lata, zanim nie wybrał się do Londynu na dziewięciomiesięczny kurs walki z terroryzmem i nie odwiedził dawnej koleżanki z liceum, Nory.

Może Birgitte przeczuwała, że coś jest na rzeczy, że może Andreas nigdy nie zapomniał o swojej miłości do Nory. W każdym razie jej reakcja była taka, że zaprosiła Andreasa na weekend i postawiła pod ścianą: chciała wziąć ślub.

Nora znała tylko urywki tej historii. Gdy Andreas próbował coś jej opowiedzieć, musiała siłą powstrzymywać się, by nie zatkać sobie uszu, śpiewając „la-la-la-la-nie-słyszę-co-mówisz”. Po prostu nie chciała niczego wiedzieć o ich wspólnym życiu. Jak się w sobie zakochali i dlaczego im nie wyszło.

Musiała wiedzieć tylko tyle, czy Andreas teraz z nią jest. Choć ich uczucie nadal było świeże i kruche jak kiełki krokusów, ostrożnie wychylające się w marcu z trawy.

Czy on z nią jest?

Zaparkowała przed związkiem działkowców i odszukała Andreasa na liście kontaktów w telefonie. Siedziała, patrząc w zamyśleniu na zdjęcie, które zrobiła mu któregoś dnia na dworze, gdy siedzieli w słońcu, pijąc mrożoną kawę i rozmawiając o znaczeniu haiku, Tour de France i dobrej mozzarelli w jednej z tych zygzakowatych rozmów, jakie potrafiła prowadzić tylko z nim.

Zadzwoniła. Nie odebrał, a ona nie zostawiła wiadomości.

Chwilę później powlokła walizkę po ogrodowej ścieżce i odszukała klucz do domku dokładnie tam, gdzie powinien być: pod kalenicą, za czwartym słupkiem po lewej. Oznaczało to, że David pojechał do swojego mieszkania. Ulżyło jej, ale i poczuła się trochę winna, że marzy tylko o tym, by pobyć sama ze sobą.

Znalazła butelkę czerwonego wina na górnej półce szafki, odkorkowała ją i nalała do starej musztardówki z Tintinem na wielbłądzie, którą kiedyś kupiła w belgijskim supermarkecie. Następnie zrzuciła sandały i poszła boso na obchód ogrodu. Poczuła rosę na trawie pod stopami, usiadła pod śliwą i pomyślała o wieczorze sprzed wielu lat, kiedy siedziała z Andreasem w całkiem innym ogrodzie. Jako wieloletni licealny przyjaciel wyznał jej wtedy wielką miłość, za co odpłaciła mu miesięcznym wyjazdem Interrailem i nigdy więcej nie podjęła tematu.

Przyniosła butelkę z kuchni, wyciągnęła z torby swego maca i włączyła go. W ciągu dwudziestu sekund rozpoznał wi-fi ogródka działkowego i przypomniał sobie kod Davida, którym była liczba pi z pięcioma cyframi po przecinku, poprzedzona słowem „PaeOn”.

Zaczęła od Wikipedii, która informowała krótko i zwięźle, że Manash Ishmail ma trzydzieści osiem lat i urodził się w Zandżanie jako najmłodszy syn nauczyciela angielskiego. Od piętnastu lat żonaty z Aminą. Nie mają dzieci. Z pewnym zaskoczeniem przeczytała, że z wykształcenia jest prawnikiem i zanim przerzucił się na pisarstwo, pracował jako urzędnik w irańskim ministerstwie do spraw zasobów wodnych.

Wikipedia podawała link do artykułu w „Daily Telegraph” o przełomie literackim Ishmaila. Dziennikarz opisywał, jak ojciec, dumny z syna, bez jego wiedzy pokazał wiersze brytyjskiemu koledze, który wracał do Wielkiej Brytanii po krótkim pobycie na wymianie. Kolega tak się rozentuzjazmował, że przetłumaczył je na angielski i posłał znajomemu wydawcy. Wiersze odkryła brytyjska gwiazdka pop, Malinka, a gdy zinterpretowała najgorętsze utwory Manasha Ishmaila swoim zmysłowym głosem i gitarą akustyczną, irański poeta w okamgnieniu został gwiazdą.

Tomik jego melancholijnej poezji znalazł się na liście bestsellerów „Sunday Timesa”, a agenci z usa , Francji i Włoch ustawili się w kolejce do opublikowania jego tekstów. Potem nastąpił ostateczny dowód uznania: Nagroda Nobla.

Dla innych pisarzy może i byłaby powodem do szczęścia, ale dla Ishmaila stała się preludium do osobistej tragedii. Skromny urzędnik znalazł się nagle na celowniku swojego rządu. Nadgorliwy oficer wywiadu z irańskiej policji politycznej sawak przeczytał wnikliwie tomik i uznał, że wiersz na przedostatniej stronie można odczytać jako zawoalowaną krytykę teokracji islamskiej.

Najpierw nastąpiło zwolnienie, bez słowa wyjaśnienia. Trzy dni później Manash Ishmail znalazł się w osławionym teherańskim więzieniu Evin.

Do sprawy wkroczyło stowarzyszenie pen i trzy tygodnie później pod wpływem gigantycznych międzynarodowych nacisków Ishmaila uwolniono. Sponiewieranego i rozżalonego na reżim, którym wcześniej niespecjalnie się interesował.

Nora przeszukała jeszcze sieć, ale inne doniesienia wyglądały na przeróbki artykułu z brytyjskiej gazety. Bezskutecznie poszukiwała wywiadu z nim samym. Lecz Manash Ishmail nie udzielał wywiadów. Przez swojego brytyjskiego agenta dał uprzejmie do zrozumienia, że czuje się zaszczycony zainteresowaniem, ale wszystko, co leży mu na sercu, znajduje się w jego wierszach.

Nora wzięła solidny łyk z kieliszka i dolała sobie więcej. Prostokąt trawnika pogrążył się w jasnoliliowym letnim zmierzchu, a ona marzła w nogi.

Wyszukała kilka fragmentów wierszy z tomiku Manasha w angielskim tłumaczeniu i po kilku minutach wciągnęła ją perska tęsknota, spowita w błękitny, melancholijny ton.

Doszła do wniosku, że to kwestia pory dnia, braku snu, zimna i czegoś tam jeszcze. Ale czuła, jakby słowa przenikały do jej serca i znajdowały drogę do oczu, szklistych od czytania o tęsknocie i samotności, które kończą się po spotkaniu bratniej duszy i znalezieniu wiecznej miłości.

Siedziała chwilę, patrząc w mrok i myśląc o Andreasie. Gdzie jest i co teraz robi.

W końcu zamknęła stronę, wyszukała w komputerze ośrodek dla uchodźców i wysłała na swego maila szczegółową trasę.

Potem weszła do domku, znalazła w szafie stary, watowany koc i ułożyła się na wąskiej, zielonej sofie, dzierżąc numer „Illustreret Videnskab” Davida w nadziei, że wyczerpujący, analityczny artykuł o tajemnicach Drogi Mlecznej sprawi, że sen szybciej nadejdzie.

Nie nadszedł.

ROZDZIAŁ 3 

W poniedziałkowe przedpołudnie ruch był niewielki, więc po półtoragodzinnej jeździe dotarła do Humlegården, nieco za Slagelse. Kiedyś była to zapewne elegancka posiadłość rodzinna; obecnie w tym miejscu można było ukryć grupę ludzi tak, by nie przeszkadzali zwykłym mieszkańcom swoją obecnością na ulicach i nie prowokowali wyborców do głosowania na skrajną prawicę.

Od czasu gdy Nora relacjonowała wojny i konflikty na Bałkanach, jeżyła się za każdym razem, gdy ktoś używał sformułowania „uchodźcy z wygodnictwa”. Widziała ludzi uciekających przed wojną w dramatycznych okolicznościach. Wyrywali całe swoje życie z korzeniami i zostawiali domy, zamieszkane przez ich rodziny od dziesiątek lat, żołnierzom z płonącymi pochodniami. Biegli przez góry w samych skarpetkach, by uratować życie swoje, swoich dzieci i starzejących się rodziców, a potem stali na granicy przed funkcjonariuszem, unikającym ich spojrzenia. Jeśli bycie uchodźcą miało coś wspólnego z wygodnictwem, Nora nigdy się tego nie dopatrzyła.

Zaparkowała samochód na żwirowanym spłachetku ziemi przed tablicą informującą, że znajduje się tu ośrodek dla uchodźców Czerwonego Krzyża. Następnie odszukała komórkę i karteczkę z numerem telefonu, który dostała od Kraba. Odebrano po dwóch sygnałach.

– Mówi Kirsten – odezwał się po drugiej stronie spokojny głos.

– Tu Nora Sand. Przyjechałam odwiedzić Manasha...

– Tak, oczekiwaliśmy pani. On też na panią czeka. Proszę dać mi sekundkę, już idę – obiecał głos.

Nora wysiadła z samochodu i przeciągnęła się. Przeklęta noc. Wzięła torebkę i zamknęła samochód. Nadal nie rozumiała, dlaczego znany poeta poprosił o rozmowę właśnie ją. Nim zdążyła się w to zagłębić, stała przed nią jasnowłosa kobieta, wyciągając rękę.

– Kirsten Isager – powiedziała.

Nora przedstawiła się.

Kobieta się uśmiechnęła.

– Jesteśmy bardzo dumni, mogąc gościć w ośrodku tak wybitnego poetę – rzekła.

Poszły wąską, wyłożoną płytkami ścieżką, prowadzącą do bramy osadzonej w wysokim metalowym płocie. Kirsten odszukała klucz i otworzyła.

– Wysoki poziom zabezpieczeń – zauważyła Nora.

– Owszem – odparła Kirsten. – Czasami nie wiem, czy ze względu na tych, co znajdują się w środku, czy tych, co są na zewnątrz – powiedziała, wskazując kciukiem za siebie.

Przecięły dziedziniec. Kirsten wskazała na budynek główny, walący się biały dom, którego na oko Nory pędzel malarski nie tknął od początku wieku.

– Tu odbywa się większość czynności administracyjnych. Mamy też pokoje dla kobiet z małymi dziećmi, które potrzebują szczególnej opieki.

– Ile właściwie jest tu ludzi?

– Pierwotnie przewidywano tu miejsce dla 85 dorosłych i 20 dzieci. W praktyce mamy 92 dorosłych i 25 dzieci. Mieszkańcy pochodzą głównie z regionów objętych wojną i gdy tu przybywają, często są głęboko straumatyzowani. Ale hola, przecież musimy pilnować, żeby nie było im tu za dobrze; tak najwyraźniej myślą rządzący. Jeszcze nabraliby chęci, by tu zostać, w poczuciu bezpieczeństwa – powiedziała Kirsten, nie kryjąc goryczy.

Po krótkiej pauzie nastąpiło nieuniknione uzupełnienie:

– Dla porządku powiem, że to nie jest wypowiedź do zacytowania.

Nora grzecznie skinęła głową, a Kirsten poprowadziła ją wzdłuż głównego budynku do czegoś, co kiedyś musiało być ogrodem. Stało tam osiem brzydkich, białych baraków, przypominających przyczepy na budowach. Nacisk położono tu na funkcjonalność i tymczasowość, i to do tego stopnia, że Nora nie zetknęła się z podobnym brakiem estetyki od czasu swojej wizyty na platformie wiertniczej na wschód od Aberdeen.

– Od jak dawna właściwie Ishmail tu jest? – spytała Nora.

– Od dwóch tygodni. Ale był w głębokiej depresji; dopiero teraz czujemy, że jest w stanie z kimś porozmawiać. Pytał o panią. Wie pani właściwie dlaczego? – spytała Kirsten z ciekawością, nim powróciła do roli przewodniczki.

Nora pokręciła głową, a Kirsten kontynuowała, niezrażona:

– Kobiety śpią po tej stronie, mężczyźni po drugiej. Mamy za mało segmentów rodzinnych i zawsze są pozajmowane.

W miarę jak zbliżały się do celu, Nora dostrzegła grupkę mężczyzn, siedzących przed jednym z białych baraków i rozmawiających półgłosem. Zdecydowana większość miała na sobie dresy. Nie było wśród nich Manasha Ishmaila.

Przez okno dochodził zapach cebuli skwierczącej na patelni i Nora poczuła, jak burczy jej w brzuchu. W przejściu między barakami dostrzegła grupę pielących kobiet. Były wśród nich i młode, i stare, a Norze przypomniał się letni dzień na Bałkanach, kiedy została obdarzona uśmiechem przez prawie bezzębną babcię w ciemnogranatowej spódnicy i z chustką na głowie.

– Przydzielamy im zadania związane z uprawą ziemi. Stanowi to dla nich dodatek do wyżywienia i pozwala zająć się czymś sensownym podczas oczekiwania na decyzję. I co najważniejsze, praca z ziemią i widok kiełkujących roślin uzdrawia ich dusze – wyjaśniła Kirsten, zanim przystanęła przed przedostatnim barakiem i zapukała do drzwi.

Otworzył je około sześćdziesięcioletni mężczyzna z okazałym wąsem i spojrzał na nich brązowymi oczami, które wyglądały, jakby przed chwilą lały łzy.

– Cześć, Sanjit. Przyszłyśmy odwiedzić Manasha – powiedziała Kirsten.

Mężczyzna cofnął się bez słowa, wpuszczając je do kuchenki, w której smażył cebulę. Na blacie kuchennym leżała zielona papryka pokrojona w kostkę, a przy rozklekotanym stoliku turystycznym siedział drugi mężczyzna, krojąc pomidory. Gdy uniósł wzrok, Nora natychmiast rozpoznała go ze zdjęć. Atramentowoczarne oczy pod niesforną grzywką, wygięte usta, próbujące ułożyć się w coś na kształt uśmiechu, który jednak nie pojawił się w oczach. Jego smutek przypominał wielką, dławiącą płachtę, nieprzepuszczającą żadnego światła.

Wyciągnął chusteczkę z kieszeni znoszonych, ciemnych spodni, które wyglądały na świeżo wyprasowane, wytarł dłonie i podał Norze rękę.

– Nora Sand?

– Tak – odarła Nora, ściskając jego dłoń.

– Czekałem na panią – powiedział krótko, ale przyjaźnie angielszczyzną żywcem wziętą ze starych, zakurzonych książek. – Mamy do omówienia dwie ważne sprawy, ale najpierw zjemy. Akurat zdążyła pani na lunch – rzekł Manash Ishmail głosem nieznoszącym sprzeciwu. Machnął ręką w stronę składanego krzesła po przeciwnej stronie stołu.

– Sanjit jest wegetarianinem, więc będzie omlet. Czy to jakiś problem?

– Absolutnie żaden – odparła Nora z uśmiechem. Wydawało jej się, że słyszy, jak jej skurczony żołądek odśpiewuje „alleluja” w oczekiwaniu na zbliżającą się pożywną strawę.

Milczący Sanjit wrzucił paprykę na patelnię i poczekał, aż zrobi się miękka i słodka pod wpływem oleju. Dodał pomidory, duszone na małym ogniu, po czym ubił w misce całe opakowanie jajek i rozmieszał je z garścią siekanych listków mięty i pokruszoną fetą. Pachniało niebiańsko.

Wynieśli talerze na metalowe schodki przed domem, usiedli i jedli w słońcu.

Przyszedł do nich ciemnoszary kot i zaczął ocierać się bezwstydnie o nogi Nory. Nigdy nie rozumiała, o co chodzi z tymi kotami. I może właśnie dlatego, że była wobec nich obojętna, wyglądało na to, że tym bardziej ją wielbią. Ile to już razy jako dziecko stała z Davidem, słysząc, jak nawołuje „kici-kici-kici”, by zwierzę przyszło i dało się pogłaskać, po czym aroganckie kocisko zaczynało łasić się do Nory, rozwlekając sierść po jej całym ubraniu.

W roztargnieniu podrapała burasa między uszami, obserwując Manasha. Schudł, odkąd zrobiono mu zdjęcie do „Daily Telegraph”. Biała koszula na nim wisiała. Więzienie i tortury wpływa tak na większość ludzi, pomyślała Nora.

Ale było coś jeszcze. Ramiona miał napięte, jakby znajdował się w ciągłej gotowości, i wyglądał na kogoś, kogo trapi wielki smutek. Kogoś udręczonego. Gdyby Nora miała opisać go jednym słowem, wybrałaby właśnie to.

Instynktownie wyczuła, że nie powinni jeszcze rozmawiać o artykule. Gawędzili więc o ogrodzie, o zbiorach i klimacie. Sanjit nadal milczał. Gdy talerze były już puste, wszedł do środka i wrócił z wytłaczanymi szklaneczkami wypełnionymi słodką kawą z kardamonem. Nora poczuła, jak cukier i kofeina rozchodzą się po komórkach jej ciała, i zaczęła powątpiewać, czy kiedykolwiek uda jej się jeszcze zasnąć.

Manash opróżnił swoją szklaneczkę i zwrócił się do Nory:

– Proszę, chodźmy do ogrodu – powiedział.

Poprowadził ją obok pracujących kobiet i gąszczu ostów aż do starego, powalonego dębu. Swobodnie wdrapał się po gałęziach i usadowił na pniu, po czym podał Norze rękę i podciągnął tak, by usiadła naprzeciwko.

– Przychodzę tu co wieczór – wyjaśnił. – Siedzę tu sam, patrzę na zachodzące słońce i rozmyślam o Aminie.

Dostrzegła drgnienie przy jego dolnej wardze, gdy wypowiadał imię kobiety, której mężem był przez większą część swego dorosłego życia.

– Nie ma jej tu z panem? – spytała Nora ze zdziwieniem. Z góry przyjęła, że ta dwójka wszystko ze sobą dzieli. Jeśli czytało się choćby kilka wierszy miłosnych Manasha, dedykowanych kobiecie jego życia, nietrudno było sobie wyobrazić, jak wielką tęsknotę musi odczuwać.

Pokręcił głową; Nora widziała, ile wysiłku wymaga od niego zapanowanie nad sobą i swoim głosem. Zaczęła szperać w torebce w poszukiwaniu swego iPhone’a, gotowa, by zacząć wywiad. W tym momencie Manash pochylił się i chwycił jej ręce z gwałtownością, która wydaje się zupełnie naturalna na Bliskim Wschodzie, gdzie wszystko, od gorąca po suszę oraz pragnienie, jest intensywne. Spojrzał jej prosto w oczy.

– Noro Sand. Wezwałem panią, bo musi mi pani pomóc.

– Tak, tak, bardzo chętnie pomogę opowiedzieć pana historię. Muszę tylko...

– Proszę zapomnieć o mojej historii, ona jest nieważna. Ale jeśli to ma pomóc, to ją pani usłyszy. Poprosiłem tu panią, bo musi mi pani pomóc znaleźć moją żonę. Moją ukochaną Aminę.

Nora przełknęła ślinę i spojrzała na niego. Był śmiertelnie poważny.

– Dlaczego akurat ja? W czym według pana mogę pomóc? – spytała z wahaniem.

Wtedy nadszedł czas na opowieść. O tym, jak uciekli z Iranu. Jak przemytnicy ze Stambułu, wbrew jego gwałtownym protestom, uparli się przy przewożeniu ich osobno w różnych ciężarówkach, by zminimalizować ryzyko schwytania. Według planu mieli trafić razem do Londynu, gdzie jego brytyjski wydawca obiecał im pomoc w znalezieniu jakiegoś lokum.

Ciężarówka, w której ukrywał się Manash, została zatrzymana podczas akcji przeszukiwania w Holandii. Udało mu się umknąć, wybiegając na zewnątrz i chowając się w lesie wraz z trzema innymi mężczyznami z tego samego transportu. Rozdzielili się, a policja dysponowała tylko jednym psem. Manash zakradł się do przypadkowej ciężarówki na parkingu, gdzie przez dwa dni żywił się chłodzonymi jabłkami, aż w końcu wycieńczony i oszołomiony dotarł na parking przy Netto w duńskim Padborgu. Tu ujęła go straż graniczna i odesłała do ośrodka dla uchodźców nieopodal Slagelse.

– Zaraz po podłączeniu komórki odsłuchałem na poczcie głosowej wiadomość od niej, że dotarła w dobrej kondycji. Że jest w Leicester i wybiera się do Londynu. Wiadomość była sprzed trzech dni. Od tej pory zupełnie jakby zapadła się pod ziemię. Setki razy do niej dzwoniłem. Telefon jest wyłączony.

Nora zmarszczyła brwi.

– Z kim się pan kontaktował?

– Próbowałem dodzwonić się do mojego wydawcy w Londynie, bo umawialiśmy się, że Amina ma go o wszystkim informować, ale on nie oddzwania. Kirsten kontaktowała się przez Czerwony Krzyż z brytyjskimi służbami imigracyjnymi. W żadnym ośrodku dla uchodźców nie widziano Aminy. Mówią, że ona nie istnieje – powiedział łamiącym się głosem.

– Kto jest pana wydawcą? Mogę z nim porozmawiać? – rzuciła Nora.

– Tom Craven z Brown & Barley.

– Jest pan pewien, że w ogóle dojechała?

– Tak. Nie okłamałaby mnie. Nigdy – powiedział Manash z naciskiem.

– Ale może ją zmuszono?

– Tylko dlaczego?

Nora wzruszyła ramionami.

– To jedna z opcji, tylko tyle.

Manash Ishmail zniżył nieco głos, tak jakby samo mówienie o władzach było na tyle niebezpieczne, że trzeba było mówić ciszej.

– Próbowałem skontaktować się z jej bratem, który jest jedynym żyjącym członkiem jej rodziny. Użyłem wszystkich kontaktów, jakie miałem w kraju. Nikt nie widział jej w Teheranie. Jeśli władze ją mają, będą chcieli się nią posłużyć, by wywrzeć na mnie presję. Zmusić mnie do powrotu do kraju i zabrania jej stamtąd. W przeciwnym wypadku to nie ma żadnego sensu. Ale nie dotarły do mnie żadne sygnały – powiedział ze smutkiem.

– Ale co ja mam zrobić?

– Trafiłem na panią, gdy wasza redaktorka z działu kultury, Viola, skontaktowała się ze mną w sprawie wywiadu. Sprawdziłem „Globalt” i dowiedziałem się, że macie w Londynie korespondentkę. Panią.

Westchnął głęboko.

– Proszę mi wierzyć, niczego nie pragnę bardziej niż pojechać z panią do Londynu i ją odszukać. Przecież musi gdzieś być. Ale zabrali mi paszport. Nie wolno mi pojechać do Londynu, by szukać żony. Nazywają to „zabezpieczeniami motywującymi” – rzekł zasmucony.

Spojrzał na pola, po czym znów utkwił wzrok w Norze.

– Dostanie pani ode mnie, czego chce. Udzielę pani wielogodzinnego wywiadu, opowiem wszystko, co wiem. To będzie jedyny wywiad, jakiego kiedykolwiek udzielę. Może pani przysłać fotografa i porobić zdjęcia, jakie pani zechce. Tylko proszę znaleźć dla mnie Aminę – poprosił żarliwie.

Wyciągnął z kieszeni portfel i podał jej wyblakłe zdjęcie w przejaskrawionym, pomarańczowym odcieniu.

– Nasze zdjęcie ślubne. Jedna z niewielu rzeczy, jakie ze sobą zabrałem. – Wskazał na twarz Aminy. – Widzi pani jej kolczyki?

Nora zmrużyła oczy. Miały piękne, niebieskie kamienie i wyglądały na drogie.

– Dostała je ode mnie w prezencie ślubnym. Kosztowały mnie dwie tygodniówki, ale zasłużyła na to. Nie zdejmuje ich od dnia ślubu.

W kąciku jego oka pojawiła się łza, która lada chwila musiała spłynąć.

– Noro Sand. Musi ją pani znaleźć. Nie potrafię bez niej żyć. Tak po prostu.

ROZDZIAŁ 4 

Ledwie Nora wsiadła do samochodu, gdy w jej torebce rozdzwonił się Big Ben.

– Jak poszło? Mamy ten wywiad? Możemy go planować na przyszły tydzień? – spytał Krab w momencie, gdy Nora przystawiła słuchawkę do ucha.

– To dość skomplikowane. Zajrzę dziś po południu – obiecała Nora.

– Aha – odparł Krab rozczarowanym tonem, ale zaraz się opanował. – Zdążysz przed ogólnym zebraniem redakcji o trzeciej? Będziesz mogła sama wytłumaczyć Violi, o co w tym chodzi. Bardzo jej zależy, by się dowiedzieć, jak poszło, skoro nie mogła posłać Viktora.

Nora westchnęła.

– Tak, powinnam zdążyć.

Rzuciła telefon na siedzenie, obrała kurs na Kopenhagę i znalazła kanał radiowy, w którym prowadzący, kobieta i mężczyzna, prześcigali się w tym, kto wykaże się większą ekscytacją, nadając to radosną piosenkę, to krzykliwy dżingiel. Odruchowo skręciła na autostradę, puszczając ich głosy mimo uszu, i zaczęła się zastanawiać, z której strony ugryźć tę sprawę w Wielkiej Brytanii. Jak odnaleźć człowieka, który nie istnieje?

Była za dziesięć trzecia, gdy zajechała przed siedzibę „Globalt”; jak zwykle wszystkie trzy miejsca parkingowe były zajęte. Zaklęła w duchu, zaparkowała za rogiem i wrzuciła pieniądze do parkometru, mając nadzieję, że zebranie redakcji choć raz będzie krótkie.

Przemierzyła schody w kilku skokach. Od siedzenia w gorącym samochodzie pot spływał jej po plecach.

Na twarzy recepcjonistki Anette pojawił się szeroki uśmiech. Nora podejrzewała czasem, że jest zarezerwowany dla korespondentów, którzy prawie nigdy nie igrali z czasem i cierpliwością Anette zwyczajnie dlatego, że rzadko tu bywali.

– Już zaczęli się schodzić – powiedziała Anette teatralnym szeptem, wskazując kciukiem za siebie w stronę wąskiej sali konferencyjnej. – Ale najpierw zerknij do lustra – dodała.

Nora pobiegła do małej redakcyjnej toalety. Kosmyki długich, ciemnych włosów powysuwały się z warkocza, a tusz do rzęs wyglądał jak maźnięcia węglem na nieudanym szkicu. Dokonała pobieżnych poprawek za pomocą serwetki i upięła włosy w węzeł, po czym wygładziła białą spódnicę i ochlapała twarz zimną wodą.

Anette obdarzyła ją pełnym uznania skinieniem, gdy Nora wyszła z łazienki.

– Teraz wyglądasz prawie jak dziennikarka.

Viola Ponte siedziała już przy owalnym stole projektu Pieta Heina, kupionym przez poprzedniego redaktora naczelnego w złotej erze mediów, gdy budżet z reklam wydawał się nieskończony i każdy wyobrażał sobie, że w przyszłości sprzedaż tygodnika będzie tylko zwyżkować.

Wieść głosiła, że po propozycji kilkorga dziennikarzy, którzy chcieli stworzyć stronę internetową „Globalt”, tenże szef podczas zebrania otwarcie nazwał internet „stekiem bzdur” i przepowiedział, że ta fanaberia przeminie w ciągu kilku lat. Ów redaktor naczelny już dawno przeniósł się do innych, bardziej wizjonerskich i intratnych branży, a gdy Nora ostatnio o nim słyszała, właśnie wszedł do zarządu znanego banku.

Nora chwyciła ostatnią butelkę wody mineralnej ze stołu, stwierdziła z rozczarowaniem, że jest letnia, i usiadła na krześle wciśniętym między jasnoszarą szafkę do archiwizowania i ciemnozieloną kanapę. Kanapa wylądowała w redakcji, szef działu fotograficznego wyszarpał ją z rąk swojej wrednej żony po – jak twierdził – wyjątkowo paskudnym rozwodzie. Teraz opowiadano praktykantom, że właśnie na tej kanapie słynny Henrik Cavling napisał swoje najznamienitsze teksty.

Większość łykała tę historię, ale Nora widziała identyczny model w domku letnim ciotki Ellen, w komplecie z jasnozielonymi poduszkami i naklejką pod spodem, informującą, że mebel został wyprodukowany przez „ide møbler” w 1983 roku, czyli dokładnie pięćdziesiąt lat po tym, jak ów znany dziennikarz i pisarz wyzionął ducha.

Redaktor działu gospodarki, Henry Tausen, usiadł obok Violi Ponte. Z powodu gorąca poluzował nieco zasady, którym skądinąd zawsze hołdował, i zostawił ciemną marynarkę od garnituru w gabinecie. Wyglądało na to, że w ciągu paru najbliższych sekund poluzuje też krawat.

Pokój szybko wypełnił się redaktorami i dziennikarzami, dla których uczestnictwo w zebraniu było z jakiegoś powodu ważne. Albo miał być dyskutowany ich materiał, albo chcieli pokazać, że zależy im na awansie w tygodniku.

Za plecami redaktorki kulturalnej, z boku, Nora wypatrzyła Victora. Zdobyła się na uśmiech, ale on udawał, że jej nie widzi. Idiota.

Krab zajął miejsce przy stole jako ostatni. Skinął głową do Nory, po czym walnął na blat stos notatek i zaczął rozglądać się za filiżanką. Jako ostatni przybyły musiał zadowolić się kubkiem z logo klubu Brøndby, a nawet mężnie znieść fakt, że termos z kawą świeci pustkami.

Viola Ponte dzielnie walczyła, by ukryć uśmieszek tryumfu, sącząc miętową herbatę z filiżanki Wedgewood, którą, nauczona przykrym doświadczeniem, trzymała pod zamknięciem w górnej szufladzie biurka. Krab odchrząknął i zebranie się rozpoczęło.

– ok  , co tam mamy? Henry, zaczniesz?

– Brian i nasza nowa praktykantka, Alexandra, przyjrzeli się trzem duńskim spółkom inwestycyjnym z kapitałem w usa . Okazuje się, że zachodzi spore ryzyko utraty pieniędzy, bo postawiono wyłącznie na gospodarkę amerykańską.

Nora uśmiechnęła się do siebie, widząc, jak oczy Violi Ponte wędrują w stronę sufitu. Redaktorka od kultury nie była orłem w kwestiach gospodarczych.

– Jak bardzo jesteśmy z tym zaawansowani?

– Brakuje im paru cytatów i informatora, który teraz jest w Detroit, ale teoretycznie temat mógłby znaleźć się na okładce w przyszłym tygodniu.

– ok  , coś jeszcze?

– Mikkel i Anton byli na wyjeździe, gdzie bawili się z dwojgiem najmłodszych, świeżo upieczonych moskiewskich milionerów. Wyszedł z tego... całkiem interesujący reportaż – powiedział Henry Tausen z krzywym uśmieszkiem.

– Są do niego dobre zdjęcia? – spytał Krab.

– Zapewniam, że tak – rozległ się cichy głos z krzesła stojącego najbliżej drzwi, gdzie rozbił swój obóz William Bruun, ogorzały szef działu fotograficznego.

– Ach, przecież już był materiał o Rosjanach – powiedziała naburmuszona Viola Ponte.

William Bruun spojrzał na nią spokojnie.

– Nie z takimi zdjęciami. Takiego nie było.

– Doooobrze – łagodził Krab. – Violu, przejdźmy do ciebie.

– Oluf Messerlin był w Bayreuth na Tannhäuserze. Recenzja jest sama w sobie dziełem sztuki i zdziwiłabym się, gdyby Teatr Królewski nie zadrżał od tego w posadach – powiedziała z przebiegłym uśmiechem.

Przyszła kolej na Henry’ego Tausena, by zwrócić uwagę na coś innego. Krab skinął i uśmiechnął się zachęcająco.

– I – kontynuowała Viola Ponte, patrząc przeciągle na Norę – mamy przecież spór wokół Manasha Ishmaila. Nie wiem, na czym stanęło, Noro? Rozmawiałaś już z nim, mamy wywiad? – spytała redaktorka głosem przywodzącym na myśl kupną babkę cytrynową: przesłodzoną i zbyt syntetyczną. I z dużą zawartością kwasu.

Nora migała się od odpowiedzi. Zebranie redakcji nie było właściwym miejscem do opowieści o osobistych problemach i bolączkach Manasha Ishmaila. A już na pewno, dopóki nie wiedziała, czy w ogóle da radę mu pomóc.

Krab spojrzał na nią pytająco.

– Tak, Sand. Byłaś u niego, jak poszło?

– Będziemy mieć wywiad, ale...

– Kiedy? – przerwała Viola Ponte.

– To znaczy to nie jest takie proste – wiła się Nora.

– Co nie jest proste? Albo masz wywiad, albo go nie masz! Nie rozumiem, co w tym skomplikowanego. – Tym razem to Victor się wtrącił.

Nora wzięła głęboki wdech i zdecydowała, że będzie patrzeć prosto na Kraba, ignorując nabzdyczony duet po drugiej stronie stołu.

– Spotkałam się z Manashem. Udzieli nam wywiadu, ale ma... jak by to ująć... problem, który najpierw mam pomóc mu rozwiązać.

Rozległ się przenikliwy głos Violi Ponte:

– Co to ma być? Stawia nam warunki, byśmy w ogóle mogli przeprowadzić wywiad? To kwestia naszej wiarygodności! Pytanie, czy Nora wciąż jeszcze jest bezstronna.

Krab milczał i wraz z pozostałymi patrzył na Norę, czekając na jej odpowiedź.

– Trzeba sprawdzić parę rzeczy; niestety nie mogę nic więcej ujawnić, tylko tyle, że będą stanowić gros materiału – odparła Nora, próbując pochwycić spojrzenie Kraba.

– To jest nie-do-pusz-czal-ne! – powiedziała Viola Ponte, kładąc nacisk na każdą sylabę. – Proponuję, żebyśmy zwrócili to zadanie Victorowi. Przynajmniej zna się na rzeczy, nie mówiąc już o zagrożeniu, że pierwsza lepsza gazeta może przejść się do ośrodka dla uchodźców i cąpnąć nam historię sprzed nosa. Nie możemy sobie pozwolić na takie ryzyko – zaapelowała, rozglądając się wokół.

Nora zaczerpnęła powietrza.

– Mogę zdradzić, że Manash Ishmail dał mi słowo, że będzie to jedyny na cały świat wywiad na wyłączność. Obiecał mi to, a ja mu wierzę.

– Ale chyba możesz nam powiedzieć, jakie postawił warunki? – odparowała Viola Ponte.

W końcu włączył się Krab:

– Violu, porozmawiamy o tym później, kiedy już omówię sprawę z Sand.

Redaktorka kulturalna z niechęcią przekazała głos działowi ogłoszeń, który obwieścił radośnie, że strony 14–15 zostały zabukowane przez wyprzedaż w Magasin.

Nora udała, czując na sobie świdrujące spojrzenie Victora, że szuka czegoś w torebce. Po trwającej niemal pół godziny paplaninie o redakcyjnych dylematach, planowanych na jesień festiwalach muzycznych, zaletach relacjonowania wyborów w Finlandii i informacjach ogólnych o modernizacji podwórza ludzie zaczęli się ulatniać.

Gdy została tylko ona i Krab, wstali i przenieśli się do gabinetu Kraba, który usiadł ciężko przy biurku.

– Jest taka, odkąd okrutnie i niesprawiedliwie wydarliśmy jej z rąk najciekawszy wywiad w jej karierze. Dużo czasu upłynie, nim się udobrucha. Naprawdę dużo. Powiedz mi więc, że jest ku temu dobry powód.

Nora przedstawiła garść szczegółów, którymi dysponowała, a Krab słuchał. Kiedy skończyła, siedział przez dłuższą chwilę w milczeniu.

– Widzę, że nawet szykuje się z tego jakiś materiał. Ale podejrzewam też, że wplączesz się w coś, co może się ciągnąć miesiącami i nigdy do niczego nie doprowadzić.

Nora z niechęcią przyznała mu rację, że faktycznie może się tak zdarzyć.

– Hm. Możemy umówić się tak: masz dwa tygodnie. Dwa tygodnie. Jeśli do tej pory nie zdobędziesz żadnych konkretów, będziemy musieli wrócić do sprawy. W międzyczasie dostarczysz Tausenowi ten materiał o Lidze Mistrzów, na który się umawialiśmy. Rozumiemy się?

Nora się zgodziła. Wiedziała, że z Tausenem zawsze można ponegocjować. W najgorszym wypadku będzie mógł przesunąć termin bez wtajemniczania w to Kraba. Zaczęła pakować swoje rzeczy, ale Krabowi leżało na sercu coś jeszcze.

– Ten wywiad jest dla nas ważny, potrzebujemy go. Nie może nam się to wymknąć, ok  ? A już na pewno nie po tej awanturze – oznajmił z powagą. – No dobrze, zmykaj, przecież masz co robić. A ja idę obłaskawiać redaktorkę kulturalną.

Nora wstała. Kiedy już dotarła do drzwi, Krab zawołał za nią:

– Hej, zadzwoń do Esther. Nadal ma świetne kontakty w Iranie. Nie zaszkodzi posłuchać, co ma do powiedzenia.

– Dzięki – odparła Nora, patrząc na zegar wiszący w recepcji. Siedem minut po opłaconym czasie parkowania. Oczywiście kiedy przyszła do samochodu, za wycieraczką tkwił mandat.

ROZDZIAŁ 5 

Teoretycznie Esther przeszła na emeryturę cztery lata temu, mając za sobą długą i chwalebną karierę jako korespondentka na Bliskim Wschodzie, ale w praktyce nadal pisała długie analizy o procesie pokojowym i funkcjonowała w roli konsultantki, świadczącej poradnictwo przedsiębiorstwom i osobom prywatnym, które chciały się dowiedzieć, jak zaadaptować się w regionie ciągnącym się od Damaszku po Jerozolimę i Teheran. Mówiła płynnie w farsi i doskonale radziła sobie, rozmawiając po arabsku.

Nora wyszukała w komórce numer Esther, która od razu odebrała telefon i szybko zaprosiła Norę na podwieczorek.

Kwadrans później drzwi otworzyła pięcioletnia dziewczynka o dużych, poważnych oczach.

– Mam na imię Miranda, a babcia piecze bułeczki – poinformowała.

Po wejściu do mieszkania Norę rzeczywiście owionął zapach świeżego pieczywa.

Mieszkanie na Blegdamsvej miało widok na uniwersytecki Panum Instituttet i wyglądało jak skrzyżowanie obozu Beduinów z filią British Museum. Dywany z prawdziwego zdarzenia konkurowały o ograniczoną powierzchnię podłogi, zabytkowe sztylety wisiały na ścianach między sitodrukami z  Kamasutry i regałami uginającymi się pod ciężarem książek.

– Tu jestem! – rozległ się chropawy głos Esther.

Nora weszła do kuchni, przypominającej turecki bazar. Na hakach pod sufitem wisiały miedziane naczynia, na oknie – warkocze czosnku i suszonego chili, a przy stole stała sama Esther w turkusowym kaftanie, kładąc na dnie szklanego dzbanka gigantyczną garść liści mięty.

– Chodź, chodź! – zawołała.

Nora usiadła na krześle przy stoliku, a Miranda przyglądała jej się bez skrępowania. Esther nalała wnuczce wody z sokiem i ustawiła na tacy dwie wytłaczane, marokańskie szklaneczki ze złotym wzorkiem. Zerknęła na elektroniczny minutnik do jajek, który przedstawiał meczet w Mekce i właściwie nastawiony, włączał się, wydając dźwięk modlitw. Prezent urodzinowy od dowcipnych kolegów.

– Za dziesięć minut wyjmuję bułeczki – stwierdziła, nalała miętowej herbaty do szklaneczek i dodała miodu, by ją posłodzić.

– Masz w miarę dobre kontakty w Iranie? – spytała Nora.

Esther zwlekała z odpowiedzią.

– Jakie takie. To zależy, o co chodzi. Chodzi o władze? Wojsko? Podziemie polityczne?

– Babciu? Mogę sobie pograć na iPadzie? – wtrąciła Miranda.

Esther spojrzała na wnuczkę.

– Nie, przecież wiesz, że on u babci nie działa, prawda?

– Ale babciu, przecież możemy sprawdzić, czy działa?

Esther wstała i podeszła do wąskiego regału z książkami w przedpokoju. Wyciągnęła z niego grubą książkę z obrazkami.

– Pooglądaj sobie, skarbie.

Dziewczynka wzięła książkę bez słowa protestu. Kiedy Miranda przeglądała obrazki z latającymi ptakami Ruk i noszącymi turbany mężczyznami na osiołkach, Nora domyśliła się, że to Baśnie z tysiąca i jednej nocy.

– Prawdę mówiąc, nie wiem, czego mam szukać. Próbuję znaleźć pewną kobietę – wyjaśniła Nora i opowiedziała o Manashu Ishmailu.

Esther szybko ją zastopowała.

– Ten poeta Manash Ishmail?

Nora skinęła głową.

– Och, to cudowny człowiek! Poznałam go przed wielu laty, gdy pracował w ministerstwie, na długo zanim został poetą. Zaprosił mnie na obiad do siebie i swojej młodziutkiej żony. Jak ona miała na imię? Amina! Tak, Amina... Bardzo piękna – orzekła Esther.

– Tak, to on! To właśnie ona zaginęła – potwierdziła Nora.

– Oczywiście, że pomogę – zadeklarowała Esther.

– Manash Ishmail oczywiście sam dowiadywał się w Iranie, ale jakby zapadła się pod ziemię. Nie wiem, czy on ma dobre kontakty, ale to dziwne, że ani rodzina, ani znajomi nie mają pojęcia, czy jego żona wróciła do domu – powiedziała Nora.

Esther w roztargnieniu pociągnęła za długi warkocz, który nosiła, odkąd została dziennikarką, i który przez lata nabrał białosiwego odcienia.

– Poczekaj chwilkę – powiedziała, wpatrując się przed siebie nieobecnym wzrokiem. – Coś tam było z rodziną Aminy. Coś związanego...

Zanim Esther zdążyła dokończyć zdanie, w kuchni rozległ się głos muezina obwieszczającego wielkość Allaha i Esther poszła wyjąć bułeczki.

Nora czekała cierpliwie, a bułeczki lądowały na metalowej kratce pod czujnym okiem Mirandy. Aromat świeżego pieczywa i kardamonu sprawił, że Norze ślina napłynęła do ust. Przypomniała sobie, że dziś miała w ustach tylko omlet, który zjadła z rana z Manashem.

– Musimy trochę poczekać, bo są za gorące – ostrzegła Esther wnuczkę, wyjmując z lodówki masło i dżem rabarbarowy.

Nora podjęła temat na nowo.

– Mówiłaś coś o Aminie?

Zdezorientowana Esther pokręciła głową.

– Czekaj, niech pomyślę. Coś z jej rodziną. Chyba nie miała rodziców? Czy o to chodziło? Czy miała wujka? Brata?... Ech, to było ponad dziesięć lat temu... – Wzięła nóż do pieczywa i przekroiła bułeczki na pół, by szybciej wystygły; buchnęła z nich para.

Nora poczuła, że w kieszeni wibruje jej telefon. Wyjęła go i zerknęła na wyświetlacz. Mail od Andreasa. Tytuł: „Musimy porozmawiać. Zadzwoń teraz!”.

Dopiero w tym momencie poczuła, jak bardzo jest spięta. Gdy mały biały kwadracik na iPhonie oznajmił jej, że Andreas nadal gdzieś jest i chce z nią porozmawiać, poczuła, że jej ciało, dotąd jakby owinięte drutem kolczastym, znów mogło swobodnie się poruszać. Mimowolnie się uśmiechnęła.

Odłożyła telefon do kieszeni. Zadzwoni do niego później. Teraz wystarczy jej świadomość, że próbował się z nią skontaktować. Zjadły bułeczki w błogiej atmosferze. Z zimnym masłem, roztapiającym się na pieczywie, i słodką herbatą miętową, podczas gdy Miranda bezskutecznie usiłowała przekonać babcię, że kupno jamnika to znakomity pomysł.

Gdy Nora wstała, Esther odprowadziła ją do drzwi.