Złodziejka z beczki po winie - Alina Tuchołka - E-Book

Złodziejka z beczki po winie E-Book

Alina Tuchołka

0,0

Beschreibung

Gdyby Wiedźmin był współczesną kobietą... Atrakcyjna dziewczyna mknie po zaludnionej plaży, kluczy pomiędzy kocami i stara się zgubić pościg. W nadmorskiej knajpie wskakuje do beczki po winie i... teleportuje się do innej rzeczywistości, gdzie wiedźma Ora zamiata martwe motyle, a jej dotknięty klątwą syn Ori leży na łożu bez sił witalnych. Zrabowane przez Lorettę kosztowności mają pomóc całej trójce uciec z domu na granicy świętych lasów do rzeczywistego świata. Czy dziewczynie uda się uratować ukochanego? Czy Ori wytrzyma jej humory i skłonność do ryzykownych zachowań? Świetna pozycja dla miłośników Wiedźmina i twórczości Sapkowskiego.

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern

Seitenzahl: 41

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Alina Tuchołka

Złodziejka z beczki po winie

 

Saga

Złodziejka z beczki po winie

 

Zdjęcie na okładce: Midjourney

Copyright © 2024 Alina Tuchołka i SAGA Egmont

 

Wszystkie prawa zastrzeżone

 

ISBN: 9788727165837 

 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

 

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

 

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

– Łapcie ją!

– Złodziejka!

Nic dziwnego, że ludzie na plaży nie rzucali się, by schwytać dziewczynę uciekającą przed dwójką opasłych mężczyzn – wszystko działo się tak szybko, że nie mieli czasu, by wyrobić sobie własną opinię.

Blond włosy powiewały za nią jak flaga. Długi, obszerny płaszcz podskakiwał przy każdym jej susie po piachu. Trochę niefortunny pomysł: kraść monety i potem z nimi uciekać – brzęczały jak miliony drobnych dzwoneczków i alarmowały wszystkich dookoła z prośbą o pomoc w powrocie do – zgodnie z obowiązującym prawem – okaziciela. Być może dlatego w dzisiejszych czasach tylu ludzi przerzuciło się na kradzież cyfrowych pieniędzy. Nie brzęczą, a człowiek nie dostaje zadyszki, gdy ucieka.

Tak czy inaczej zwiewała całkiem sprawnie, zupełnie jakby to nie był jej pierwszy raz.

Zza wielkiego krzaczora wyłoniła się rybacka knajpa; jedna z tych, która smażone ryby sprzedawała ludziom już pięćdziesiąt lat temu i sprzedaje je nadal, czasem nawet te same. Na spoconej, czerwonej twarzy pojawiła się ulga. Dziewczyna wpadła do środka jak tsunami, rzuciła się do lady i zaczęła bębnić w srebrny dzwoneczek, aż starszy mężczyzna po drugiej stronie odwrócił się, spojrzał na nią tak, jak się patrzy na długowłose blond nastolatki, i uśmiechnął się uprzejmie.

– Loretta diQuattro – wysapała, zerkając z przerażeniem w oczach na plażę. Zza krzaka wybiegło dwóch mężczyzn. Rozglądali się dookoła, pokrzykiwali na siebie, nie widzieli jej. Ale drzwi były szklane. Szyby w oknach też.

Ona – nie.

– Witam, panienko Loretto. – Mężczyzna spokojnie wycierał ściereczką do sucha suchą szklankę z logo Carlsberga. – W czym mogę pomóc?

Loretta nie zastanawiała się, dlaczego przejścia między światami pilnował „ochroniarz” ze słabą pamięcią – jakby się nad tym zastanowić, okresowa amnezja wydaje się atutem u kogoś obarczonego obowiązkiem nieufania nikomu. Zastanawiało ją jednak, jakim cudem udaje mu się pamiętać zamówienia klientów, zwłaszcza – tak jak teraz – w wakacje, kiedy knajpa przeżywała nalot bogatych Polaków i biednych Niemców.

– Czy jest Rubrum Mons rocznik tysiąc osiemset dziewięćdziesiąty trzeci, półsłodkie?

Kasjer-sprzedawca nastroszył brwi i uniósł spojrzenie hen, hen na sufit. Majestatyczna mgła nostalgii i zamyślenia nad dziejami Rzeczpospolitej zasnuła mu wzrok. Westchnął. Zniknęła.

– Możliwe, że została jeszcze ostatnia butelczyna. – Odstawił szklankę do wypełnionego wodą z bąbelkami zlewu, po czym machnął ręką zapraszająco. – Ale możliwe, że leży wysoko. Będziesz mi musiała, córciu, pomóc.

Dziewczyna prześlizgnęła się za ladę tuż przed tym, jak do knajpy wparowali dwaj mężczyźni. Przeczekała, aż znikną w głębi sali, i czmychnęła na czworaka przez uchylone drzwi na zaplecze.

– Możliwe, że stoi tam, na półce obok… – Mężczyzna wskazał zamaszyście palcem na cały sufit naraz, gdy Loretta poklepała go po ramieniu, otworzyła denko wielgachnej beczki znajdującej się w kącie i zniknęła w jej wnętrzu. Pyk! Wieko zamknęło się za nią, a sprzedawca poskrobał się po głowie, usiłując sobie przypomnieć, po co tutaj przyszedł. Tymczasem drugie wieko się otworzyło i na zapleczu subtelnego sklepiku z tanimi winami nagle pojawiła się rozczochrana, brzęcząca blondynka.

– O, jesteś już, serdeńko! – przywitał ją sprzedawca win, z twarzy całkiem podobny do tego z knajpy z rybami. – Jak tam? Jak mój braciszek? Zaczął już cokolwiek sobie przypominać? Pamięta – oczy sprzedawcy zaszkliły się, pomarszczone usta zadrgały pod haczykowatym nosem – swojego brata?

Loretta rzuciła mu smutne, ukradkowe spojrzenie. Wzruszyła ramionami.

– Nie pytałam.

Oczy staruszka zmatowiały. Pokiwał głową ze smutną akceptacją. Dziewczyna poklepała go po plecach, uśmiechnęła się krzywo, cmoknęła w policzek i przemknęła przez zaplecze, koło kasy, za szklane drzwi, prosto na plażę przepełnioną ludźmi wpatrującymi się z zachwytem na pomarańczowo-różowy zachód słońca, jakby zachodu słońca nigdy wcześniej na oczy nie widzieli.

Zdjęła płaszcz i przerzuciła go przez ramię, pilnując, aby żadna moneta nie wypadła, ani jedna. Całe szczęście kieszenie miały klapy zapinane na zatrzaski, co trochę ułatwiało sprawę.

– Przepraszam… przepraszam. – Skakała między skulonymi na piachu ludźmi.

Wymięta biała koszula powiewała luźno na wietrze, maskując brak biustonosza. Loretta ledwie parę lat wcześniej odkryła, że brak biustonosza potrafi być o wiele przydatniejszy niż jego nie-brak, zwłaszcza jeśli prowadzi się zawód handlarza. Otóż w zetknięciu z mężczyznami piersi pełniły podobną funkcję co zachód słońca – hipnotyzowały, odbierały rozum, budziły estetyczny zachwyt. A ponieważ piersi były dwie, moc hipnozy również działała podwójnie. W przypadku dysponowania taką mocą młodej damie przydatny okazywał się dyskretny damski kozik. Taki właśnie nosiła w wewnętrznej kieszonce cholewy prawego buta. Czasem hipnoza szła za dobrze i mężczyźni – podobnie jak dzieci wyciągające ręce do słońca – wyciągali ręce ku jej narzędziom hipnotyzerskim, a wtedy łapała za białą, pobłyskującą fioletowymi drobinkami niczym opal rękojeść, by zanurzyć ostrze w ich łapskach. Nierzadko spotykało się to z dezaprobatą, przez co czasem należało analogiczny manewr wykonać także na ręce drugiej. To już zazwyczaj pomagało; uruchamiało nerw odpowiedzialny za zamykanie ust, a także drugi – odpowiedzialny za odwracanie się i nagły, niepohamowany bieg.

Wskoczyła na wydmy, ruszyła w stronę sosnowego lasu. W oddali świeciły światła niedużej chaty, w szybach odbijało się płynne złoto zachodu słońca. Jeszcze trochę, jeszcze kawałek i usłyszy szmer muszelek zawieszonych na werandzie, ich wieczorną opowieść szeptaną w języku morskich żyjątek.

– Witaj, Gritte. – Zanurzyła palce w ognistej sierści grzejącego się na balustradzie kociognia, czyli krzyżówki dachowca i październikowego ogniska, powołanego do życia mocą marzeń sennych gospodyni Ory.