2,99 €
Dhruv Verma to agent indyjskich tajnych służb specjalnych. Jest pozbawiony uczuć, bezwzględny dla przestępców i nieugięty w dążeniu do celu. Jest nazywany „posłańcem śmierci” lub też "Czyścicielem". Zbieg nieoczekiwanych wydarzeń sprawia, że zupełnie w obcym kraju znalazł się w sporych opałach. Gdyby nie Tara, samotna matka dwóch córek, misja, z którą przybył, wisiałaby na włosku.
Pobyt w domu kobiety wraz z nią, jej dziećmi i zwierzętami sprawia, że mężczyzna odnajduje zupełnie obcą mu stronę życia.
Historia mimo małej objętości, pełna jest zawrotnej akcji, humoru, pikantnych scen erotycznych oraz zawiera w sobie przesłanie, że każdy ma prawo do marzeń oraz do życia takiego, jakiego pragnie.
Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:
© Copyright by Nina Nirali & e-bookowo
Projekt okładki: designrans
ISBN 978-83-8166-127-0
Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo
www.e-bookowo.pl
Kontakt: [email protected]
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości
bez zgody wydawcy zabronione
Mojej córce Weronice oraz jej przyjaciółce Kasi, którą nazywam swoją drugą córką. Za wszystkie powody do śmiechu, jakie mi bez ustanku ofiarowujecie oraz za wasz wkład w tę opowieść.
Dziękuję Wam!
Żeby zabić człowieka, potrzebuję zaledwie jednej sekundy. Czasem nawet mniej. W zależności od tego, w jaki sposób zdecyduję się wykonać zlecenie.
Odbieranie życia innym to moja praca. Moje, zapisane w gwiazdach, przeznaczenie.
Dhruv − posłaniec śmierci. Nie mogę mieć żadnych uczuć ani wyrzutów sumienia. W końcu zabijam dla ojczyzny. Nauczono mnie nie czuć i nie myśleć, więc w moim życiu nie ma żadnych dylematów ani wewnętrznych konfliktów.
Wszystko zaczęło się, gdy byłem dzieckiem. Ulice Mumbaju są niczym otwarta puszka Pandory. To miasto jest kompilacją dobra i zła, biedy i bogactwa, piękna i brzydoty. Już jako pięciolatek musiałem sobie w nim znaleźć miejsce. Prędko nauczyłem się, jak zdobyć jedzenie, picie albo odzienie. Koniecznością była walka o byt i święty spokój. Reguły ulicy były bezwzględne. Kto pierwszy i silniejszy, ten wygrywał i przeżywał następny dzień.
W zasadzie nie myślę w ogóle o przeszłości. Ukształtowała mój charakter i pozwoliła zostać tym, kim jestem, Czyścicielem, jak nazwano potocznie członków SDNS. Tylko dokładnie tacy jak ja mogą należeć do elitarnej agencji rządowej Secret Department of National Security, Tajnej Jednostki Bezpieczeństwa Narodowego. Naszym zadaniem jest sprzątać ten kraj z każdego gnoju, który zagraża jego wolności i suwerenności.
Nie staram się specjalnie z tamtego okresu niczego przechowywać w pamięci, jednak nigdy nie zapomnę zapachu świeżo przysmażanych na ogniu roti, przebijającego się przez fetor slumsów. Ciekawe, że lepiej pamiętam ugryzienia pcheł skaczących swawolnie z psa na psa, aniżeli ciosy swoich ulicznych rywali. Czas sprawił, że na myśl o pchłach mam ochotę się uśmiechnąć.
Nie robię tego jednak. Jestem skupiony na misji.
Islamscy terroryści planują zamach w Nowym Delhi. Według doniesień wywiadu w przyszłym tygodniu mają wybuchnąć trzy bomby w budynku parlamentu. Moim zadaniem jest temu zapobiec. Zmierzam właśnie w kierunku jednego z zamachowców, ich przywódcy. Wygląda dokładnie tak, jak na zdjęciach przekazanych jakiś czas temu agencji.
Takie grupy przestępcze likwidujemy, odcinając im ich głowę. Efekt zawsze jest taki sam. Zamiast jednego zamachu, w którym mogą zginąć setki lub tysiące ludzi, nie ma ofiar lub ginie zaledwie kilka osób. W akcie desperacji spowodowanej całkowitą dezorganizacją, wysadzą jakiś samochód albo w ogóle zrezygnują z przeprowadzenia jakiejkolwiek akcji do czasu, kiedy nie obiorą nowego lidera, którego potem ja lub też inny Czyściciel zlikwiduje.
Patrzę chłodno w twarz przestępcy. W ogóle nie spodziewa się tego, co zamierzam zrobić. Z pewnością myśli, że jestem zwykłym przechodniem albo w ogóle mnie nawet nie dostrzegł.
Podchodzę bliżej. W dłoni trzymam patyk z ice gola.
Jestem dziesięć metrów od celu. Biorę ostatni kęs loda o owocowym smaku. Jeden z lepszych, jakie dotąd jadłem. Przełykam wolno smakołyk, chcąc na dłużej zatrzymać jego słodycz na kubkach smakowych.
Pięć metrów. Opuszczam rękę. Przyśpieszam nieznacznie kroku, obracając jednocześnie patyk kilkakrotnie w dłoniach.
Trzy metry. Chwytam patyk zdecydowanie.
Metr. Zginam lekko rękę w łokciu. Jeszcze jeden krok. Zderzenie. Puszczam patyk.
To była zaledwie jedna sekunda. Nie odwracam się. Nie muszę. Słyszę, jak wróg publiczny pada bezwładnie na chodnik. Odchodzę zwykłym tempem, wtapiając się w tłum, aż w końcu w nim znikam. Przecież i tak oficjalnie nie istnieję.
16 stycznia 2017 roku, New Delhi – Budynek Ministerstwa Spraw Wewnętrznych
Deepak Prakash przemierzał korytarze biur ministra Govindy Munir Sena, by w końcu dotrzeć do jego gabinetu. Wiedział, w jakim celu go wezwał. Od dwóch dni prasa nie przestawała mówić o odnalezieniu zwłok jego syna oraz o jego domniemanych kontaktach z mafią narkotykową ze wschodniej Europy. Rosyjskie i ukraińskie narkotyki zalewały od pewnego czasu rynek Indii niczym deszcz w porze monsunu. Agent Prakash był wzywany tylko w wyjątkowych sytuacjach. Komórka rządowa, którą prowadził z sukcesem od dwudziestu lat, nie zajmowała się błahostkami. Sekretarka poinformowała ministra przez interkom, że zjawił się agent Prakash. W interkomie udało się usłyszeć polecenie wypowiedziane rozkazującym tonem:
− Niech wejdzie. Nikogo nie łączyć. Zrozumiano!? − Gość spojrzał z lekkim współczuciem na sekretarkę i gestem dłoni powstrzymał kobietę, by ta nie wstawała. Doskonale znał drogę. Chwycił za klamkę, nacisnął ją i wszedł zdecydowanie do pomieszczenia, zamykając za sobą cicho drzwi.
− Govinda. Przyjmij moje kondolencje. − Przywitał się uściskiem dłoni z grubawym już i łysym mężczyzną, ubranym w białą koszulę i ciemne spodnie od garnituru.
− Siadaj, Deepak. Napijesz się ze mną. − Nie było to pytanie, mimo to Prakash odmówił przeczącym skinieniem głowy. Od razu postanowił przejść do konkretów. Patrzył jeszcze przez ułamek sekundy, jak minister, siedząc na powrót za swoim hebanowym biurkiem, nalewa sobie przezroczysty płyn do niskiej szklaneczki.
− O co chodzi, Govinda, po co mnie wezwałeś? I dlaczego nieoficjalnie? − Minister jednak nie słuchał Prakasha. W zamyśleniu przyglądał się szklaneczce i obracał nią w dłoni. Niczym zahipnotyzowany wpatrywał się w wirujący teraz lekko przezroczysty alkohol.
− Wiesz, Prakash, zamawiam najlepsze produkty z Rosji od tylu lat, mam tam przyjaciół, a nawet rodzinę. Nigdy nie sądziłem, że zapałam kiedykolwiek nienawiścią do tego kraju. − Prakash postanowił poczekać na konkluzję i nie włączać się jeszcze w monolog ministra. Ten tymczasem przechylił kryształową szklaneczkę i wypił jednym haustem jej zawartość. Jego twarz nie wyrażała teraz żadnych emocji. Kiedy przełknął płyn, dokończył swą myśl tak po prostu, jakby mówił o pogodzie.
− Znajdź ich. Wyślij swoich najlepszych agentów i posprzątajcie to gówno. Niech mój syn będzie ostatni.
Deepak Prakash westchnął głęboko i zaoponował na głos znużonym tonem, jakby wyjaśniał dziecku, dlaczego nie dostanie lizaka.
− Govinda, SDSN1 nie miesza się w narkotykowe porachunki. To sprawa CBI2 i CID3, pomijając, że wydział antynarkotykowy bada ją od roku.
− No właśnie! Bada! Tu potrzeba akcji, a nie badań! − ryknął wściekle minister. Agent Prakash nie przejął się niczym. Zmarszczył brwi, pochylił głowę w zamyśleniu, po czym ostrożnie, lecz zdecydowanie odrzekł.
− Nie zrobię teraz wyjątku. Nie poślę ludzi do akcji bez wiedzy o tym, kim jest przeciwnik.
− Do cholery, Prakash! Rząd płaci na twoich „czyścicieli” od ponad dwudziestu lat. Daliśmy ci najlepszy ośrodek szkoleniowy, broń, nauczycieli, najnowocześniejszą technikę. Pora udowodnić, że było warto − wysyczał przez zęby wściekły Minister.
− Udowodniliśmy miesiąc temu, udaremniając atak terrorystyczny w Delhi. − Prakash mówiąc to, spojrzał wymownie prosto w twarz Govindy Munir Sena. − Agent Verma uratował ci wtedy życie, jak zapewne pamiętasz?
Oczy ministra natychmiast rozbłysły, a usta rozciągnął szeroki uśmiech, jakby właśnie doznał olśnienia.
− No, oczywiście, jesteś genialny, Prakash! Poślij jego! On sobie poradzi z tym zadaniem. Jest najlepszy.
Prakashowi kończyły się z wolna argumenty. Patrzył teraz na przyjaciela, w którego oczach zobaczył niemal szaleństwo. Człowieka u władzy z takim zaślepieniem można było zacząć się bać. Prakash mimo to próbował jeszcze raz przekonać ministra, by ten zmienił zamiary.