Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Co ważniejsze: prawo krwi czy dobro kraju? Właściwie całe młodzieńcze życie Veera Daswas Khana było podporządkowane tej chwili. Tymczasem na dzień przed oficjalną koronacją bohater dowiaduje się, że nie jest synem Radźy Khana, więc nie ma praw do tronu. Czyhająca tuż przy granicy królestwa armia Mongołów tylko czeka na taką destabilizację władzy. Czy młodziutki Veer odnajdzie w sobie siłę, by zyskać poparcie potrzebne do przejęcia władzy? Kontynuacja losów, przedstawionych w tytule "Maharani". Porywająca opowieść dla miłośniczek pisarstwa Indu Sundaresan.
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 186
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Nina Nirali
Saga
Maharani. Legat
Zdjęcia na okładce: Shutterstock, Midjourney
Copyright ©2019, 2024 Nina Nirali i SAGA Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788727217178
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Żadna część niniejszej publikacji nie może być powielana, przechowywana w systemie wyszukiwania danych lub przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek sposób bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy, ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie oprawy lub z okładką inną niż ta, z którą została opublikowana i bez nałożenia podobnego warunku na kolejnego nabywcę. Zabrania się eksploracji tekstu i danych (TDM) niniejszej publikacji, w tym eksploracji w celu szkolenia technologii AI, bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
Drogi Czytelniku,
Trzymasz w dłoniach kontynuację historii hinduskiej maharani z miłością i wojną w tle. Zupełnie, jak w pierwszym tomie, opowieść ta jest tylko częściowo inspirowana historycznymi postaciami i wydarzeniami. Zapożyczone jest realne tło historyczne oraz niektóre nazwy własne, po to, by uczynić tę fikcyjną opowieść nieco bardziej rzeczywistą. Prawdziwe fakty dla zainteresowanych wyjaśniam w przypisach. Genezę niniejszej powieści w tym drugim, poprawionym tomie zamieszczam, również dla zainteresowanych, w posłowiu.
Niniejsza powieść to fikcja literacka, a jej postaci są zmyślone na potrzeby fabuły, więc nie jest moim zamiarem ranić niczyich uczuć historycznych czy patriotycznych.
Nina Nirali
"Jeśli znasz siebie i swego wroga, przetrwasz pomyślnie sto bitew. Jeśli nie poznasz swego wroga, lecz poznasz siebie, jedną bitwę wygrasz, a drugą przegrasz. Jeśli nie znasz ni siebie, ni wroga, każda potyczka będzie dla Ciebie zagrożeniem."
SUN TZU - „Sztuka Wojny”
Veer
Veer z ogromnym niepokojem oczekiwał swoich osiemnastych urodzin. Nie tylko ze względu na mającą po nich nastąpić koronację, ale również przez nieuchronnie nadciągającą wojnę. Widmo konfliktu wisiało nad Amber niczym chmury burzowe przed lądowym, zimowym monsunem.
W dzień przed swymi urodzinami Veer stał w sali tronowej wpatrzony w portret matki i jak to miał od dziecięcych lat w zwyczaju, „prowadził z nią rozmowy”. Z ram obrazu każdego dnia zwisał warkocz świeżych, pomarańczowych lub białych kwiatów.
– Nie potrafię do dziś pojąć, jak udało ci się przeżyć koronację, matko. Jestem coraz bardziej przerażony. Wszyscy oczekują ode mnie, że zjednoczę Radżputanę. Jak? Czyż Amber cokolwiek dziś jeszcze znaczy? Albo nazwisko Daswas Khan?
Chłopak wpatrywał się w twarz matki, uśmiechającą się nieznacznie z portretu. Stała w przybranej, dumnej pozie, ubrana w czerwono-złote sari oraz złotą biżuterię. Patrzyła z obrazu swymi dużymi, lekko zmrużonymi oczami z miną, jakby wszystko rozumiała i akceptowała. Zwykle też odnajdywał rozwiązanie swoich dylematów w tym pokoju. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale miał czasem wrażenie, że matka, której nigdy nie poznał, nie opuściła go, tylko spogląda na niego z tego właśnie malowidła. Kochał swoją rodzinę i przybranych rodziców, jednak duch jego prawdziwej matki pozostawał wszechobecny. Nikt nie śmiał, ani nawet nie próbował z tym faktem walczyć.
– Wiesz, trenujemy z Lakshayem czasem na dziedzińcu, ale ja nie czuję się gotowy, by wyjść na pole walki. Z jednej strony bardzo chciałbym i wiem, że mógłbym zwyciężyć. Z drugiej zaś boję się, że polegnę i nie spełnię tych wszystkich oczekiwań. Co wtedy, mata sri 1 ? Potrzebuję więcej czasu…
– Ja uważam, że dasz sobie radę i będziesz doskonałym maharaną. ̶ Veer usłyszał z przeciwległego kąta pomieszczenia dźwięczny, doskonale znany mu, dziewczęcy głos.
Uśmiechnął się na widok Ushy wchodzącej do sali tronowej. Jego przybrana, młodsza o cztery lata siostra, była bardzo drobnej postury, lecz niezwykłej, rozkwitającej urody dziewczyną.
– Nie słyszałem, kiedy weszłaś. Zamilkłbym w porę. Teraz masz mnie za niespełna rozumu. Rozprawiam do obrazu. ̶ Zaśmiał się krótko z zażenowania.
Usha podeszła bliżej, stanęła obok chłopaka i spojrzała na malowidło. Każdy jej ruch jak zwykle obwieszczało brzęczenie wielu kolorowych bransolet noszonych przez nią na obu przedramionach oraz pozostałej biżuterii, jaką miała na szyi i w uszach. Veer popatrzył na dziewczynę z uśmiechem na twarzy. Ubrana teraz w różowo-białe sari, wyglądała urzekająco. Pomyślał, że ten, kto ją poślubi, będzie wielkim szczęściarzem, a on osobiście pomści każdy włos, jaki spadłby jej po tym z głowy.
– Wybacz mu jego brak wiary w siebie, maharani ̶ zwróciła się, jak on wcześniej, do postaci z obrazu, wywołując tym ciepły uśmiech na jego twarzy. Usha zawsze go rozumiała, była dla niego nie tylko młodszą siostrą, ale też najlepszą przyjaciółką. ̶ Przyszły maharana potrzebuje porządnego lania albo chociaż reprymendy ̶ zażartowała psotnie i „puściła oko” do Veera.
– Dziękuję, Dzwoneczku. ̶ Veer od dziecięcych lat tak ją nazywał przez nieustające brzęczenie noszonej przez nią biżuterii.
– Nie musisz mi dziękować. Zdradzić ci sekret?
Uniósł lekko jedną brew, czekając zaciekawiony, aż dziewczyna dokończy. Twarze ich obojga nieskalane były jeszcze żadnymi oznakami czasu. Byli bardzo młodzi i piękni. Usha prócz tego, że była drobnej postury, miała też nieco bledszą karnację niż Veer.
– Zdradź mi ̶ poprosił z uśmiechem na twarzy.
– Jestem pewna, że wszyscy w tym pałacu rozmawiają z obrazem maharani. Nieraz widziałam tu ojca. Nie słyszałam nigdy, co szepcze pod wąsem, ale wiem, że z nią rozmawia. Mata sri tak samo. W każde święto przychodzi tu z tacą dziękczynną. Cały ten pałac jest zwariowany, mówię ci. ̶ Veer, słysząc te słowa wypowiedziane konspiracyjnym szeptem, zaśmiał się krótko i przytulił Ushę.
– Jesteś niepoprawna ze swoimi żartami, siostro.
Nie zauważył uczuć malujących się na twarzy dziewczyny, kiedy chowała ją w jego ramionach. Na słowo „siostro” twarz Ushy na moment posmutniała. W chwilę potem zupełnie rozpłynęła się w jego ramionach. Ten, niczego nieświadom, ucałował jeszcze jej czoło w miejscu tuż nad diamentowym, przyczepionym do czoła bindi, po czym wypuścił z ramion. Z trójki swojego przybranego rodzeństwa Veer najlepszy kontakt miał z Ushą oraz z młodszym synem Lakshaya i Baruni, Anuraagiem. Nie wiedział dlaczego, ale odkąd pamiętał, Krishan, najstarszy syn jego przybranych rodziców, pozostawał do wszystkich chłodny i zdystansowany. Dziś nikt już na to nie zwracał uwagi. Krishana w pełni akceptowano z jego dziwactwami. Veer zamierzał właśnie wyjść z komnaty, kiedy dziewczyna odezwała się jeszcze.
– Szukałam cię, aby ci powiedzieć, że daaee maa 2 chce cię widzieć. ̶ Na wieść o tym, chłopak posmutniał.
– Jak ona się dziś czuje? ̶ Usha pokręciła tylko głową w zaprzeczeniu.
– Mam wrażenie, że życie ucieka z niej coraz prędzej. Idź do niej lepiej bez zwłoki. Bardzo nalegała, żebym cię natychmiast wezwała.
Ten skinął głową i wyszedł, pozostawiając Ushę samą w sali tronowej. Dziewczyna uniosła głowę i spojrzała na obraz matki jej ukochanego mężczyzny. Piękna i zarazem mistyczna postać z portretu była od zawsze świadkiem jej największej tajemnicy. W duchu zaśmiała się, przypomniawszy sobie słowa Veera o szaleństwie związanym z przemowami do obrazu. Wszyscy byli tu obłąkani, z nią samą włącznie.
– Proszę, niech on mnie pokocha inaczej niż siostrę. Moja matka rozprawia o rychłych zaręczynach z twoim synem i planuje nam wesele, a ty nieczule na to wszystko spoglądasz i nic nie robisz? Wiesz, że od zawsze kocham go nad życie. Z tą odrobiną cynobru dałabyś mi też trochę miłości ̶ mówiła to niemal szeptem, z lekkim wyrzutem, kiedy posłyszała głos matki nawołującej ją z zewnątrz. Odwróciła się od obrazu i wybiegła z komnaty, pragnąc dotrzeć do niej jak najprędzej.
Zaręczyny młodych Baruni planowała na dzień po koronacji. Ta z kolei miała nastąpić zaraz po urodzinach przyszłego króla. Usha modliła się, by do tego czasu nie nastąpiło nic nieoczekiwanego, co mogłoby zatrzymać ich zaręczyny i zaślubiny. Z radością i nadzieją w sercu zaczęła też oglądać wraz z matką stroje oraz biżuterię, jakie właśnie im dostarczono.
Veer tymczasem przemierzył pałacowe korytarze i wszedł do jednego ze skromniejszych pomieszczeń. Była to komnata, w której mieszkała jego dawna opiekunka, Sunita. Dziś była już leciwą i schorowaną kobietą. Jej twarz pokrywało wiele płytkich bruzd, lecz spojrzenie pomimo wielkiego zmęczenia i bólu, jaki bez ustanku trawiona chorobą odczuwała, pozostało skupione i bystre.
– Jesteś, chłopcze. Zamknij drzwi ̶ zachrypiała i nakazała gestem dłoni Veerowi, aby ten się zbliżył. ̶ Nie mogę odejść z myślą, że nie poznasz prawdy ̶ zaczęła, gdy ten był już blisko. ̶ Moje zwłoki z pewnością nie dopaliłyby się na pogrzebie i zostałabym potępiona za karę na wieki.
Veer usiłował zaprzeczyć, ale daaee maa go uciszyła. Mimo iż była tylko służącą i opiekunką dzieci monarchów, w życiu Ushy, Anuraaga i Veera zajmowała szczególne miejsce. Nigdy nie wahała się złajać ich za psoty, nagrodzić słodkościami w tajemnicy czy też pomóc w potrzebie. Przez swoją prostolinijność i szczerość zdobyła serca dzieci od ich najmłodszych lat. Tym bardziej teraz Veer czuł się zaskoczony, usłyszawszy, że kobieta ma jakiś sekret.
– Veer… Boże drogi, jak ci to powiedzieć? Zamiar szczytny, lecz wykonanie prawie niemożliwe ̶ skarciła sama siebie na głos za wahanie oraz brak umiejętności doboru właściwych słów. ̶ Byłam świadkiem największej tajemnicy maharani. Ona… kochała pewnego szlachcica z dalekiego kraju.
Veer nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał.
– Daaee maa, cóż ty pleciesz?! Moja matka? Niemożliwe. Pamięć o niej jest tak nieskazitelna, że nie ma w niej miejsca na miłość ̶ powiedział z odrobiną jadu w głosie.
Wielokrotnie zastanawiał się, czy jego matka zdolna była do takich uczuć jak miłość. Jeśli byłaby, z pewnością nie porzuciłaby nowo narodzonego syna w imię wojaczki. Była najpotężniejszą władczynią całych środkowych Indii. Mogła wysłać niezliczone armie, aby pokonały Mazida Abdula Muhammada, ale po co jechała sama? Aby zginąć i swoją śmiercią pogrążyć cały kraj w ruinie? Podobne myśli toczyły bój w jego głowie nieustannie. Od lat nie wiedział sam, czy ma ją kochać i podziwiać, czy też nienawidzić i potępiać. Przez całe dzieciństwo pragnął znać swoją matkę, zaznać jej czułości i uczuć, poznać jej wszystkie nauki. Tymczasem miał wrażenie, że mierzy się z legendą, której nigdy nie będzie w stanie dorównać, pomimo iż właśnie tego wszyscy od niego od najmłodszych lat oczekiwali.
– Mylisz się, synu. Twoja matka kochała bardziej niż ktokolwiek inny. Ten szlachcic mieszkał w Radżputanie przez kilka, może kilkanaście miesięcy, dokładnie nie wiem. Osobiście dostarczyłam list do jego domu w dniu koronacji maharani Durgeshwari. Drugi dostarczono, kiedy ogłoszono publicznie twoje narodziny. Potem ten człowiek i jego służący zniknęli bez śladu ̶ urwała, jakby usiłowała sobie coś przypomnieć.
– Musisz być w błędzie, daaee maa ̶ zaoponował wstrząśnięty młodzieniec pragnąc, by był to zaledwie kiepski żart.
Jego dawna piastunka obruszyła się:
– Nie mylę się. Wiem. ̶ Po tych słowach zmieniła ton na bardziej zdecydowany: ̶ Widziałam cię w dniu narodzin, z pewnością nie byłeś za wcześnie urodzony. A ten szuja, Lakshay, o wszystkim wie, jak podejrzewam. Łaził za maharani jak wierny pies. Chciał pewnie niejednej jej kości. To mu się dostało – tron. To dlatego Radżputana się podzieliła. Tfu! ̶ Splunęła pogardliwie na bok w kierunku podłogi.
– Sunita, zamilcz! ̶ rozkazał podniesionym tonem.
Zszokowany aż otworzył szeroko oczy. Sam nie wiedział, co mógłby w tej chwili powiedzieć. Usłyszane przed sekundą informacje nie docierały do niego jeszcze. Czyżby nie był synem radży Khana? Oznaczało to, że nie był Radżputem, a bękartem, obcym pomiotem. Nie miał też do tej pory pojęcia, jak bardzo Sunita pogardzała Lakshayem. Pierwszy raz w życiu doświadczył takiego zachowania u swojej dawnej niani. Długo skrywany sekret maharani właśnie wyszedł na jaw. Piastunka dalej narzekała na swój przyszły los. Widać było, że tajemnica ta niezwykle jej ciążyła.
̶ Tak czy siak, czeka mnie wszystkie dwadzieścia jeden narak, już jestem w jednej 3 i nie uciszaj mnie teraz, maharano, tylko idź tam i sam dowiedz się wszystkiego. ̶ Wsunęła mu niewielki skrawek pergaminu w dłoń i opadła bez sił na poduszki, patrząc przy tym wyzywająco w jego oczy. ̶ Idź i sam się przekonaj. Dom obcego stoi nietknięty. Ludzie gadają, że odkąd zniknęli jego mieszkańcy, ciąży na nim jakieś licho.
Veer, z zaciśniętymi boleśnie szczękami, wypadł w furii z jej sypialni i niczym chmura gradowa, przebiegł przez bogato zdobione korytarze pałacowe, wyłożone grubymi, bordowymi dywanami. Mijał okna, w których ręcznie żłobione, drewniane okiennice dawały cień w głębi pałacu. Z każdej niemal ściany zwisały czerwone, złote lub pomarańczowe, ozdobnie upięte draperie, które zafalowały teraz pod wpływem ruchu powietrza wytworzonego przez biegnącego chłopaka. W swej wściekłości nie zwrócił uwagi na Anuraaga, który chciał go zatrzymać i dopytać, czy coś się stało. Wybiegł na dziedziniec i pobiegł przez wyłożony po bokach gładkim, lśniącym kamieniem podwórzec. Po chwili, kiedy dotarł do stajni i dosiadł swojego wierzchowca, galopem wyjechał przez bramy pałacu.
– Stało się coś?
Za Anuraagiem stanął jego ojciec, wciąż wpatrzony ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy w kierunek, gdzie przed chwilą zniknął Veer.
– Nie wiem, ojcze.
Anuraag skłonił się przed ojcem z szacunkiem. Lakshay zmierzył go wzrokiem pełnym aprobaty. Już miał odejść, lecz zawahał się i zapytał o swojego pierworodnego syna:
– A Krishan? Nie widziałem go cały dzień.
– Ja również go nie spotkałem ̶ odparł chłopak.
Lakshay skinął głową w geście zrozumienia i przeszedł do ogrodów, zostawiając syna samemu sobie.
Regent nie spał tej nocy zbyt dobrze. Często miewał marzenia senne o Durgeshwari, jednak dzisiejszy majak przeraził go. Śnił, że maharani stała przed nim w jego sypialni. Ubrana była w złoto-bordową suknię, tę samą, którą nosiła podczas swej koronacji. Stała i patrzyła niemo na Lakshaya, który w końcu podniósł się z poduszek i usiadł na łóżku. Był szczęśliwy, że znowu ją widzi. Miał zamiar wstać z łoża i paść do jej stóp. Kiedy wypowiedział szeptem i z namaszczeniem jej imię, ona wyrzekła zimno dwa słowa: Zawiodłeś mnie. Następnie zniknęła. Głos Durgeshwari rozbrzmiewał w jego umyśle niczym echo aż do tej chwili. Chodził teraz po ogrodzie cały strapiony. Patrzył na parę niebiesko-zielonych, dorodnych pawi, przechadzających się majestatycznym krokiem, zamiatając po zadbanym trawniku długimi, pięknymi ogonami. Jakby ich jednak nie widział. Przed oczami wyobraźni miał tylko jedną kobietę. Łzy bólu, tęsknoty i niespełnienia rozbłysły w oczach mężczyzny. Jak on się nienawidził za to, że jej wtedy nie obronił. Jego najgorszą karą było to, że musiał teraz żyć. Czymże ją zawiodłem? Starałem się tak bardzo, by spełnić należycie wszystkie obietnice, jakie jej złożyłem. ̶ Natłok myśli Lakshaya był tak wielki, że aż odczuł on bolesne pulsowanie w skroniach. Nie miał okazji, by zebrać je i uspokoić się, gdyż jego samotność została gwałtownie przerwana przez Anuraaga. Przystojna, młodsza kopia ojca wbiegła na ścieżki ogrodowe i stanęła przed nim.
– Ojcze, kurier przywiózł wiadomość.
Młodzian podał regentowi zapieczętowany zwój, który tamten bez zwłoki rozerwał i rozwinął. Kiedy przeczytał zawartość rulonu, zmiażdżył go w ręce. Przez zaciśnięte szczęki wysyczał tylko:
– Szykuj się do drogi.
Lakshay pomyślał w pośpiechu, że po drodze powinni odnaleźć Veera. I gdzie jest, do diabła, Krishan, kiedy powinien tu być!? ̶ myślał cały w złości. Obaj mężczyźni podążyli do stajni, aby przyszykować się do wyjazdu.
Veer bez przeszkód odnalazł skromny dom, który zgodnie z opisem jego dawnej piastunki od lat stał pusty. Wchodził kolejno do każdego z pomieszczeń i przeszukiwał je w nadziei, że znajdzie cokolwiek na dowód bądź zaprzeczenie słów Sunity. Dopiero na piętrze, w gabinecie, odnalazł pod stertami wieloletniego kurzu zapiski w jakimś obcym języku oraz kilka doskonałych szkiców ludzi z miasta. Kiedy zerknął przez okno, domyślił się, że były to naprędce sporządzone widoki z okna tego pokoju. Odłożył szkice i zaczął wolno otwierać szuflady biurka. Nie znalazł tam niczego ważnego więc przeszedł do skrytek oraz szuflad komody stojącej pod ścianą, między oknami pomieszczenia. W jednej z nich odnalazł pierścień, najprawdopodobniej z królewskim herbem, przedstawiający dwa zwrócone plecami do siebie orły. Nad ich głowami pyszniła się jedna królewska korona. Postanowił zatrzymać pierścień, aby sprawdzić potem dokładnie jego pochodzenie. Założył go na serdeczny palec lewej dłoni i kontynuował przeszukiwanie kolejnych szuflad oraz półek ręcznie wykonanej, misternie nacinanej komody. W kolejnej ze skrytek odnalazł zwinięte w rulon, przewiązane czerwoną wstążką szkice. Jak w złym śnie, po ich rozwinięciu, patrzył na twarz własnej matki. Szkice były wykonane mistrzowsko i niezwykle szczegółowo. Pomyślał od razu, że zostały stworzone z wielką miłością. Zwinął papiery na powrót w rulon i schował za połę swego jasnego płaszcza. Mimo łez błąkających się w oczach zajrzał głębiej do schowka komody. Wyjął z niego złożony skrawek czarnego atłasu. Kiedy rozłożył ciemną materię, jego oczom ukazała się złota zawieszka z rubinem oraz list. Od razu rozpoznał styl i kunszt wykonania klejnotu. Takie nosili tylko członkowie rodu Daswas. Chłopak postanowił zatrzymać zawieszkę. Przyczepił ją do jednego ze złotych łańcuchów na szyi, które miał na sobie, a list rozwinął i zaczął czytać z niedowierzaniem.
Najdroższy Amado!
Widziałam podczas koronacji w twoich oczach więcej, niż kiedykolwiek chciałam dostrzec. Wybacz mi, proszę, że nie powiedziałam Ci, kim naprawdę jestem. To, co było między nami, nie powinno nigdy mieć miejsca. Nic nie było też z mojej strony zamierzone. Miłości nie można przecież zaplanować. Ja nigdy nie będę żałować niczego, co się między nami stało. Musisz też wiedzieć, że nie wykorzystałam Cię, ani nie oszukałam. Proszę o ostatnie spotkanie i szansę na wyjaśnienie. Wyjdę wieczorem pod zachodni mur pałacu, tuż przy ścieżce prowadzącej do lasu.
Na zawsze Twoja, Durgeshwari.
Veer nie potrzebował już więcej dowodów. Chwiejnym krokiem zaczął wychodzić z domu Amado. Nieświadomie wciąż ściskał w dłoni list napisany przez jego matkę do kochanka… Jego ojca. Gdy był już na zewnątrz, ponownie dopadł swego konia i popędził go w stronę pustyni.
Chłopak nie potrafił w żaden sposób zapanować nad swoimi emocjami. Zapłakany dojechał do urwiska, zatrzymał zwierzę i z krzykiem zsiadł z konia.
Wrzeszczał przez chwilę z wściekłości w przestrzeń, najpierw bez ładu, tak po prostu. Kiedy największa fala furii rozeszła się echem po okolicy, z ust młodzieńca posypały się oskarżenia:
– Co ty mi zrobiłaś?! Myślałaś kiedykolwiek o mnie?! Maharani! Nieskazitelna maharani!
Gdy wyzbył się resztę swej złości, opadł na kolana, nie bacząc na to, że brudzi ziemią swój jasny płaszcz i spodnie. Kiedy uniósł dłonie i zobaczył w nich list matki do jej kochanka, zaczął rozdzierać go na strzępy. Kawałki papieru wyrwał mu z rąk wiatr, a on schował twarz w puste teraz dłonie i wyszeptał w nie:
– Bękart maharaną? Matko, jak mogłaś?
W tym samym czasie Lakshay i Anuraag pędzili w stronę granicy stanu Dżajpur z Alwarą 4 . Z daleka mogli dostrzec otwarty namiot, ułożony z czerwonych zasłon oraz dywanów i poduch. Po bokach rzeźbionych, mosiężnych filarów namiotu wbite były, naciągnięte na drzewce, zielone flagi nieprzyjaciela. W namiocie, na całkiem wygodnym siedzisku, spoczywał otoczony swą świtą, gotową na spełnienie każdego życzenia, Nasir ad Din Muhammad, syn Barbara. Kiedy mężczyźni zsiedli z koni, zostali gestem dłoni zaproszeni do zajęcia miejsc. Lakshay pomyślał w tej sekundzie, trochę wbrew sobie, z szacunkiem o Mazidzie i jego bracie. Nie potrzebowali takich luksusów, stacjonując gdziekolwiek. Mogołowie najwyraźniej z pokolenia na pokolenie stawali się coraz bardziej chciwi i żądni wygód. Filozoficzne rozmyślania Lakshaya przerwał syn Barbara osobiście.
– Miło, że tak szybko przybyliście ̶ zaczął Nasir, uśmiechając się przebiegle.
Lakshay czekał na to, co usłyszy. Patrzył też w twarz swemu wrogowi, a właściwie na bliznę przecinającą lewą powiekę oraz górną część policzka, którą z pomocą własnego miecza pozostawił przed piętnastoma laty. Bardzo młody wówczas syn mogolskiego imperatora zdobywał swoje pierwsze doświadczenia militarne. Również Nasir nie zapomniał swego pierwszego spotkania z regentem Radżputany. Dawne urazy jednak nie powinny teraz zajmować ich myśli. Dla mogolskiego imperatora ważna była przyszłość i wciąż niespełnione ambicje polityczne. Dlatego postanowił bez ogródek już przejść do swego celu:
– Wasz maharana dorósł. Będziecie go lada dzień koronować, czyż nie?
Regent zmarszczył czoło, na którego środku widniał czerwony tilak nałożony dzisiejszego poranka przez jego żonę. Próbował zrozumieć, o co chodzi mogolskiemu najeźdźcy. Nasir również taksował wzrokiem dostojnie ubranego, zastępczego władcę Dżajpuru, który dziś w niczym nie przypominał już wojownika, jakim był niegdyś. Lakshay wyglądał doskonale. Nie widać było po nim ani dojrzałego wieku, ani batalistycznych doświadczeń. Wielki Mogoł w myślach musiał przyznać, że jego wróg wygląda nawet lepiej niż ostatnio.
– Służy ci królowanie, Lakshayu, jak i do twarzy ci z tym wąsem.
– Nie jestem królem, Nasirze ̶ zaprzeczył regent natychmiast. ̶ Wychowywałem prawowitego władcę, nic więcej. Odpowiadając na wcześniejsze twoje pytanie: tak. Zamierzamy koronować Veera Daswasa Khana na maharanę, którym jest. Czyżbyś chciał uczestniczyć w tym podniosłym dla nas wydarzeniu?
Gospodarzowi spotkania uśmiech zgasł z twarzy. Nie zamierzał być już dłużej uprzejmy wobec przybyłych. Przejechał dłonią po spoconym czole i odgarnął ciemne, gdzieniegdzie poprzetykane siwizną loki sięgające mu do ramion, dotychczas zasłaniające po bokach jego twarz.
– Wiesz, czego chcę. Amber i Dżajpuru. Koronujcie maharanę, a zaatakuję bez ostrzeżenia, zabiję go i przejmę wasz tron. Co ty na to, Lakshayu? ̶ zagroził, sycząc przez braki w swym uzębieniu.
Przeżyty w dzieciństwie szkorbut, spowodowany długimi podróżami ojca, na trwale pozostawił ślady na obecnym władcy imperium mogolskiego. Lakshay nawet nie mrugnął na groźby swego oponenta.
Anuraag, nieposiadający żadnych doświadczeń militarnych, przysłuchiwał się tej rozmowie w osłupieniu. Podziwiał ojca w tej chwili za zimną krew i opanowanie. Miał właśnie przed oczyma wyobraźni śmierć swego przybranego brata i przyszłego władcy. Nie chciał takiego losu dla Veera.
– Nic nie zrobisz, Nasirze. Nie oddamy trybutów, tronu ani maharany.
Nieprzyjaciel na te słowa zmrużył oczy i pogłaskał swą pokaźną, pobielałą miejscami już brodę, intensywnie nad czymś myśląc.
– Nie rozumiem, co ten chłopak ma w sobie, że każdy usiłuje go chronić. To tylko dzieciak. Przegrałby z moim najgorszym wojem.
Te słowa ugodziły Lakshaya niczym ostrze kataru. W sekundzie pojął też znaczenie swojego snu oraz tego, co usiłowała mu przekazać Durgeshwari w tej marze sennej ubiegłej nocy. Zawiódł jako nauczyciel. Nie zrobił z Veera dostatecznie dobrego wojownika. Regent postanowił naprawić swój błąd jak najprędzej.
– Przekonajmy się zatem ̶ rzucił wyzywająco, patrząc Nasirowi prosto w twarz. ̶ Po koronacji możemy się wszyscy spotkać na polu walki. Do tego czasu mam nadzieję nie oglądać twojej twarzy ̶ dodał tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Nim Lakshay wstał, omiótł jeszcze wzrokiem swego rozmówcę oraz jego świtę. W ułamku sekundy zarejestrował, iż kilku mężczyzn z przybocznej straży Mogoła miało zakrytą końcem czarnego turbanu twarz. Zaświtało mu w głowie pytanie, skąd u wroga wzięło się to nagłe upodobanie do maskarad. Nigdy wcześniej jego woje nie chodzili zamaskowani. Chwilę potem zapomniał o nich wszystkich, gdyż dosiedli wraz z Anuraagiem koni i ruszyli w drogę powrotną do Amber.
Podczas jazdy wiele myśli nie dawało regentowi spokoju. Jak mógł wierzyć, że bycie zastępczym rodzicem maharany oraz protekcja Sher Shaha uczyni z Amber świętą krowę, której nikt nie odważy się tknąć? Pobożnym życzeniem było też, że sama tylko koronacja Veera zjednoczy Radżputanę. Obwiniał się również o to, że po macoszemu potraktował treningi z chłopcami i nie nauczył żadnego z nich niczego ważnego. Owszem, potrafili umiejętnie władać talwarem i wprawnie jeździć konno, lecz czy na tyle dobrze, aby móc pewnie walczyć na polu bitwy? Lakshay starał się wszczepić im wszystkim dumę i waleczność, lecz najwyraźniej niedostatecznie. Czuł, że poległ na tym polu. Od samego rana następnego dnia regent postanowił zadbać w pierwszym rzędzie o umiejętności Veera. Chłopak nie miał wyjścia, musiał zostać maharaną i w końcu stanąć do walki.
Veer nie wiedział, ile czasu minęło, nim się uspokoił. Do pałacu wrócił dopiero po zmierzchu. Nie chciał nikogo widzieć, ani z nikim rozmawiać. Musiał dla absolutnej pewności sprawdzić jeszcze tylko jedną rzecz. Zastanawiał się, czy w szkatule, w której przechowywana była biżuteria, w komnacie należącej niegdyś do jego matki, odnajdzie bransoletę, w której brakuje zawieszki. Wystarczyło jego jedno spojrzenie na zawartość złotego pudełka, aby dostrzec tę wyjątkową bransoletkę, która była uszkodzona. Veer zamknął szkatułę i wrócił do swojej sypialni. Zrezygnowany rzucił się na łóżko. Kiedy opadł na materac, doznał bardzo dziwnego uczucia, jakby odbił się ciałem nie tylko od łoża, lecz od całej podłogi. Po chwili wszystko ustabilizowało się, a dziwne odczucie kołysania wraz z całym podłożem zniknęło. Chłopak pomyślał, że stresy minionego dnia właśnie w ten sposób dają znać o sobie.
Tej nocy niemal nie zmrużył oka. Nie mógł uwierzyć, że w ciągu jednego dnia wszystko się zmieniło. Całe postrzeganie świata, który znał, samego siebie, a nawet własnej matki. Po prostu wszystko uległo zmianie. Kim jestem? Kim był mój ojciec? Jaką kobietą była naprawdę moja matka? –te pytanianie opuszczały jego umysłu ani na chwilę. Cóż to za diabelski plan, że ten koszmar zaczął się akurat w przeddzień moich osiemnastych, najważniejszych urodzin? ̶ myślał. Nie potrafił pogodzić się z nowo odkrytymi faktami, ani nawet ich pojąć.
Tuż przed świtem do drzwi sypialni przyszłego maharany zastukał Lakshay i krzyknął przez nie:
– Za trzy minuty na dziedzińcu! ̶ rozkazał, po czym odszedł.
Doskonale ̶ pomyślał Veer. Będę mógł się z tobą rozmówić w cztery oczy, ojcze ̶ dodał w głowie, nie bez cienia ironii. Dokładnie tak, jak leżał, wstał i zszedł z lekkim ociąganiem na dziedziniec, gdzie Lakshay czekał na niego – ubrany w biały, radżpucki strój do walki.
– Weź miecz, synu ̶ nakazał.
Veer, z narastającą irytacją na posłyszane słowo „synu”, pochwycił talwar ze stojaka. Mężczyźni przybrali pozycję do walki. Veer, nie czekając, zaatakował. Miecze odbiły się z brzękiem, które echo rozniosło po pałacowym placu. Zdziwiony siłą ataku Lakshay musiał się wysilić, aby odpierać ataki przybranego syna. Kiedy ich miecze się skrzyżowały, ustawiając ich w sytuacji patowej, chłopak spojrzał przeciągle w oczy swemu opiekunowi i zapytał z głębokim wyrzutem w głosie:
– Wiedziałeś i nic mi nie powiedziałeś?
W pierwszej chwili Lakshay kompletnie nie wiedział, o co chodzi chłopakowi. Z siłą nawet sobie nieznaną młodzian odepchnął regenta swym mieczem i ponownie zaatakował z niezwykłą jak na niego mocą. Mężczyzna zaczął w umyśle szukać źródła tej wściekłości.
– O czym miałbym ci mówić? Nie rozumiem.
Ni to pytanie, ni odpowiedź wprawiła przyszłego maharanę w jeszcze większy gniew.
– No, pita ji 5 ! Mów, czyim jestem synem?
Ich talwary ponownie się skrzyżowały. Lakshay patrzył zaskoczony na Veera. Nie wiedział, co mógłby mu odpowiedzieć. Ten prędko sam wysnuł własne wnioski z milczenia regenta.
– Wiedziałeś i nic mi nie powiedziałeś?
Lakshay z wolna układał w myślach swe odpowiedzi. Wiedział już, o co pytał go syn Durgeshwari, nie miał natomiast pojęcia, jak chłopcu wszystko wyjaśnić. Postanowił być wobec niego szczery. Odparł atak kilkoma sprawnymi ruchami talwara, po czym wypowiedział, ważąc każde słowo:
– Chroniłem cię, moim obowiązkiem było też chronić twoją matkę. Poza tym przysięgałem jej milczenie.
Veer jakby wybiórczo słuchał słów, które wypowiadał jego opiekun. Nieprzerwanie atakując regenta, jeszcze bardziej rozzłoszczony, odparł zaczepnym tonem:
– Chroniłeś ją niezbyt dobrze, zginęła pod Khanwą, przypominam ci. Twoim obowiązkiem było też powiedzieć mi prawdę.
– Nie mogłem, bo sam nie znam do końca prawdy. Nie wiem, kim był twój ojciec ̶ wyjaśnił, cedząc cicho przez zęby każde słowo. On i Veer znów blokowali swoje miecze, krzyżując je ze sobą.
– Był? A więc wiesz, że nie żyje? ̶ wywnioskował chłopak od razu.
Regent na to stwierdzenie opuścił wzrok, a uchwyt dłoni na rękojeści jego miecza zelżał.
– Zginęli razem, na polu bitwy, wymarzoną śmiercią dla kochanków.
Po tych słowach Lakshay jakby całkiem opadł z sił. Nie był nawet zdolny do pewnego trzymania broni w górze. Veer dostrzegł na jego twarzy wiele emocji. Również opuścił trzymany przez siebie talwar i orzekł wstrząśnięty:
– Nie do wiary! Ty jesteś zazdrosny?!
Dotarło do niego w tej jednej chwili znaczenie każdego gestu i słowa wypowiedzianego właśnie przez przybranego ojca. Regent Radżputany opuścił jeszcze niżej ostrze i zatopił wzrok w ziemi, po czym zrezygnowany spojrzał Veerowi w twarz.
– Tak, kochałem Durgeshwari od zawsze i gdybym mógł, życzyłbym sobie, by teraz żyła. Tak samo pragnąłbym, byś ty był moim pierworodnym synem.
Veer na ostatnie słowa Lakshaya cały zdrętwiał. Pomyślał z przekąsem, że w tym pałacu najprawdopodobniej każdy ukrywa jakąś tajemnicę.
Żaden z nich nie spostrzegł, że ich słownej oraz tej na miecze potyczce od dłuższego już czasu przysłuchuje i przypatruje się Krishan. Schowany za grubym filarem znajdującym się u szczytu schodów doskonale mógł widzieć i słyszeć całą scenę rozgrywającą się pod nim. Twarz syna Lakshaya nie wyrażała teraz żadnych emocji. Zaraz po tym, co usłyszał, zniknął w pałacowych korytarzach niezauważony.
– Nie chcę zwady. Zawsze traktowałem cię jak własnego syna, nigdy nie przestałem też kochać twojej matki. Veer, zapomnij o tym mężczyźnie. To ja cię wychowałem. Ja jestem twoim ojcem. Nie liczy się krew, ale uczucia ̶ próbował przekonać go Lakshay.
– Być może ̶ odparł chłopak krótko, z głębokim powątpiewaniem w głosie. ̶ Dziś są moje osiemnaste urodziny. To przeznaczenie, że dowiedziałem się prawdy dzień przed nimi. Odkryłem przeszłość i jednocześnie wyprzedziłem przyszłość o jeden dzień ̶ podsumował filozoficznie, po czym zamyślił się przez chwilę. ̶ Nie będzie żadnej koronacji, Lakshayu. Bękart nie może być maharaną ̶ dodał pewnym, lecz cichym i zrezygnowanym głosem. Po tych słowach Veer rzucił swym mieczem, wbijając ostrze w ziemię i zniknął na schodach prowadzących do pałacu, pozostawiając wstrząśniętego regenta na dziedzińcu.
Mężczyzna nie wiedział, czy ma dziękować opatrzności za wszystko, czy ją przeklinać. Veer nie był gotowy na to, by spojrzeć prawdzie w oczy i ją zaakceptować. Pomyślał kwaśno, że jeśli koronacja się nie odbędzie, unikną chwilowo starcia z Mogołami. Zamyślony regent, odkładając miecze na stojak mieszczący się pod schodami, usłyszał znienacka odbijający się echem po dziedzińcu, kobiecy głos:
– Lakshayu, zawiodłeś mnie! Zawiodłeś bardzo!