Dom Słonia. Purgatorium tom 1 - Oliwia Ciesielska - E-Book

Dom Słonia. Purgatorium tom 1 E-Book

Oliwia Ciesielska

0,0

Beschreibung

A gdyby tak przyjrzeć się swoim życiowym decyzjom na spokojnie, z dystansu... Czy nadal będą wydawać się słuszne? Christina Wright budzi się jak z ciężkiego, koszmarnego snu. Dzieje się coś dziwnego: choć powoli wraca do niej świadomość, nie wracają żadne wspomnienia. W pełni obudzona siedemnastolatka staje przed przerażającym faktem: nie wie, kim jest, ani jak się tu znalazła. Jedyne, czego jest pewna, to obolałe, posiniaczone ciało. Z czasem okazuje się, że trafiła do tajemniczego Domu Słonia, gdzie takich jak ona jest znacznie więcej. Lokatorzy powoli przypominają sobie wydarzenia ze swojej przeszłości i mają szansę przyjrzeć im się z nowej, "czystej" perspektywy. Już umarli czy jeszcze żyją? Istnieje antidotum na ten stan egzystencjalnego zawieszenia. Aby je zdobyć, trzeba wejść do ciemnego lasu i wziąć udział w skomplikowanej Grze. Wciągająca opowieść z pogranicza literatury psychologicznej i fantastyki – w sam raz dla miłośników twórczości Aleksandry Zielińskiej.

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 503

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Oliwia Ciesielska

Dom Słonia. Purgatorium tom 1 

 

Saga

Dom Słonia. Purgatorium tom 1 

 

Zdjęcie na okładce: Shutterstock

Copyright ©2022, 2024 Oliwia Ciesielska i SAGA Egmont

 

Wszystkie prawa zastrzeżone

 

ISBN: 9788727178127 

 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

 

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

 

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

Wszystkim, bez których nie dotarłabym do tego punktu – nawet jeśli nie zdają sobie z tego sprawy

PROLOG

Myles w ciszy obserwował drogę przed sobą, raz po raz zerkając w lusterka. Za nimi, w sporej odległości, jechała stara toyota z przepaloną żarówką w reflektorze. Kierowca nie zdejmował nogi z gazu, a przez otwarte mimo ulewy okna wydobywała się dudniąca muzyka i okrzyki radości. Toyota zbliżała się z godną podziwu, jak na jej rocznik, prędkością i szybko dotarła tuż za tylny zderzak Mylesa, a prowadzący ją chłopak włączył kierunkowskaz, nie mając zamiaru zwalniać. Dziewczyna na siedzeniu obok drzemała spokojnie, niewzruszona nadciągnięciem samochodu imprezy.

Toyota zjechała na lewy pas tuż przed zakrętem, a Myles przeklął siarczyście nad głupotą wyprzedzającego w takich warunkach. Przez chwilę korciło go, żeby utrudnić manewr kierowcy i rozbawionym pasażerom, ale – tknięty złym przeczuciem – zwolnił. Toyota zrównała się z jego samochodem i Myles mógł zobaczyć ludzi wewnątrz. Wszyscy byli w wieku zbliżonym do niego. Wydawali się mocno pijani i tylko kierowca wykazywał jakiekolwiek zainteresowanie drogą. Myles pogratulował sobie w duchu, że dał sobie spokój z przepychanką, bo chłopak nie wyglądał na kogoś, kto zwyczajnie by odpuścił.

Błysk reflektorów zza zakrętu wytrącił go z zamyślenia. Niewiele się zastanawiając, wcisnął pedał hamulca w podłogę, jednak na śliskim podłożu nie dało to efektu takiego jak powinno. Samochód mknął dalej bezwładnie, tymczasem kierowca toyoty dostrzegł nadciągającego minivana i równie bezmyślnie skręcił gwałtownie w prawo, spychając Mylesa z drogi. Chłopak próbował ratować sytuację, niestety zupełnie stracił panowanie nad kierownicą. Po mokrej trawie pędził na spotkanie pierwszej linii drzew lasu, który ciągnął się już od paru kilometrów. Nie miał pojęcia, co stało się ze starą toyotą ani z jej pasażerami, widział tylko bezużytecznie obracającą się kierownicę, a sekundę później, przy akompaniamencie tłuczonego szkła i trzasku gniecionej karoserii, gwałtownie wyrwał się w pasach do przodu, tracąc dech. Poduszka powietrzna eksplodowała mu prosto w twarz i opadła, chroniąc go przed zderzeniem z kierownicą. Mroczki zatańczyły mu przed oczami i przez chwilę słyszał tylko ogłuszający pisk.

Kiedy odzyskał ostrość widzenia, zerknął w bok na dziwnie milczącą blondynkę. Głowę miała bezwładnie przechyloną w jego kierunku, więc doskonale widział wąską strużkę krwi ściekającą z czoła w miejscu, gdzie zderzyła się z boczną szybą. Jej twarz i ramiona znaczyły liczne rany od szkła, którym usiane były jej włosy i ubrania. Nie otwierała oczu. Ale dopiero, kiedy Myles zorientował się, w jak nienaturalnej pozycji siedziała, uświadomił sobie, że nawet nie miała zapiętych pasów.

– Boże – wyszeptał przez ściśnięte gardło i pospiesznie wygramolił się z auta.

Nogi miał jak z waty, ale adrenalina szumiała mu w uszach, wciskając ból i szok w zakątki umysłu. Reflektor z jego strony nadal świecił, więc patrząc pod nogi i podpierając się o karoserię, ruszył wzdłuż boku samochodu. Krople deszczu ściekały mu po twarzy. Niewyraźnie słyszał podniesione głosy od strony drogi i widział łunę światła bijącą od stojącego na niej minivana, ale całą uwagę skupił na dotarciu do pasażerki. Musiał wyciągnąć ją z auta. Przez myśl przemknęło mu pytanie o losy pasażerów starej toyoty, jednak w tamtej chwili nie życzył im najlepiej, więc z powrotem skoncentrował się na stawianiu stopy za stopą. Nie wiedział, czemu idzie mu to tak wolno, ale uparcie dążył do celu. Musiał do niej dotrzeć.

Bardziej podświadomie wyczuł, niż usłyszał, że ktoś zmierza w jego kierunku. Chciał się odwrócić, ale wtedy niespodziewanie przeszył go paraliżujący ból, jakby kabel linii wysokiego napięcia wbił mu się w kręgosłup. Upadł na kolana z cichym jękiem, protestując przeciw ogarniającej go niemocy. Nogawki spodni natychmiast zaczęły nasiąkać mu wodą. Spróbował wstać, ale mokra trawa nie pomagała odrętwiałym kończynom i w końcu doprowadził jedynie do tego, że opadł na czworaka, znów przestając widzieć ostro. Bezwolnie osunął się na twarz. Nie rejestrował już deszczu, który i tak z każdą sekundą tracił na sile. Było mu wszystko jedno. Całe ciało bolało go zbyt mocno, żeby cokolwiek innego miało znaczenie.

Na pograniczu świadomości zauważył, że ktoś uklęknął tuż obok i dotknął jego twarzy. Widział, co się dzieje, ale nie potrafił tego przetrawić. Nie umiał rozpoznać twarzy ani zrozumieć poszczególnych słów. Czuł tylko opuszczający go zastrzyk adrenaliny ustępujący miejsca czemuś, czego nie dało się powstrzymać.

Pochłonęła go ciemność.

ROZDZIAŁ 1 

Oschłe powitanie

Budzenie się nie przypominało w niczym nagłego i olśniewającego otwarcia oczu, jakie widuje się na filmach. Bliżej mu było do męczącej walki godnej Syzyfa, kiedy z uporem usiłowałam unieść ciężkie jak kamień powieki tylko po to, żeby znów opadły i pogrążyły mnie w ciemności. Bóg jeden wie, ile razy znajdowałam się na krawędzi świadomości, z powrotem wpadając w otchłań, nim na dobre się jej uchwyciłam. W końcu jednak udało mi się skupić na tyle, że mrok został zastąpiony przez blady, kwiecisty wzór nad moją głową. Chwilę zajęło mi zrozumienie, że leżę na plecach do połowy okryta idealnie wygładzoną kołdrą i wpatruję się w malunek na suficie. Powietrze pachniało słodką wanilią.

Uniosłam się na łokciach, rozglądając się wokół. Pokój był ładny: kremowe ściany pasowały do ciemnych, dębowych mebli – łóżka, na którym leżałam, małego stolika nocnego z szufladą na drobiazgi, prowansalskiej komody pod przeciwległą ścianą i lustra z ornamentami ustawionego tuż obok okna. Jedynie wściekle czerwony fotel stojący w rogu wyglądał, jakby przyniesiono go z innego pokoju. Co więcej – byłam tego bardziej niż pewna – jeszcze niedawno ktoś w nim siedział. Zmarszczyłam brwi. Nie potrafiłam przypomnieć sobie, co to za miejsce ani jak do niego trafiłam.

Zsunęłam nogi z łóżka i mimowolnie objęłam się ramionami, kiedy moje stopy dotknęły chłodnych desek podłogi. Pod palcami lewej dłoni wyczułam dziesiątki zgrubień na skórze i dopiero wtedy zorientowałam się, że całe ramię mam naznaczone nacięciami, których pochodzenia nie umiałam wyjaśnić. Zupełnie zdezorientowana, nadal dotykając ran, jakby to mogło pomóc mi zrozumieć, co się wydarzyło, podeszłam do lustra.

Włosy miałam w nieładzie; blond strąki spływały mi z głowy w żałosnej parodii fryzury. Szybkim ruchem założyłam je za uszy i przygładziłam, odsłaniając przy okazji paskudną ranę tuż nad prawą skronią, która nadal lepiła się nie całkiem zasklepiona. Rozcięta i opuchnięta dolna warga piekła, kiedy dotykałam jej lekko językiem. Prawy policzek przecinały rany podobne do tych na ramieniu. Dopełnieniem tego smętnego obrazka była twarz tak blada, jakby odpłynęła z niej cała krew i godne samej Śmierci sine cienie pod oczami.

Z każdą sekundą mój niepokój się pogłębiał. Zwłaszcza w chwili, kiedy klamka za plecami mojego lustrzanego odbicia drgnęła i ktoś delikatnie pchnął drzwi. Gwałtownie cofnęłam się pod ścianę, napinając wszystkie mięśnie jak spłoszone, gotowe do ucieczki zwierzę. Kiedy intruz wtargnął do pokoju, jego spojrzenie od razu padło na mnie. Przez kilka sekund mierzyliśmy się tylko wzrokiem, oboje zupełnie zaskoczeni swoim widokiem.

Nieproszonym gościem okazała się całkiem ładna brunetka o delikatnych lokach zaplecionych w długie warkocze. Jej porcelanowa cera i pyzate jak u dziecka, różowe policzki przypominały mi obrazy Rubensa, które zmuszona byłam przerabiać w szkole, chociaż nieznajomej brakowało kilku kilogramów do malowanych dam. Sama zdziwiłam się tym idiotycznym skojarzeniem, ale nim zastanowiłam się nad nim na poważnie, dziewczyna przerwała ciszę:

– Nareszcie się obudziłaś! – wykrzyknęła.

Mimo pozornej radości, w jej głosie słychać było napięcie. Zaplotła ręce za plecami, po chwili puściła je luźno po bokach.

– Christina, prawda? Nazywam się Rosemary Harrison. Mieszkam tu. To znaczy nie w tym pokoju, on należy do ciebie. Mieszkam kilka drzwi dalej. Na pewno jesteś zdezorientowana i to jest w porządku, serio. Na początku wszyscy są tacy, bo nikt nie pamięta, co się stało i nie ma pojęcia, gdzie jest, ale nic się nie martw, jest okay – paplała bez ładu i składu, a mnie ogarniało coraz większe przerażenie. – Czyściec… to znaczy to miejsce, w którym jesteś… właściwie nie ty, tylko twoja… Jezu, jesteś strasznie blada. To chyba nie przeze mnie?

Nie byłam w stanie wydusić z siebie nawet słowa. Patrzyłam na Rosemary Harrison z mieszanką strachu i szoku, trawiąc wszystko, co właśnie usłyszałam. Dziewczyna, którą widziałam po raz pierwszy w życiu, najwyraźniej mnie znała. Pokój, który wyglądał mi obco, był moim pokojem. Wszystko było w porządku, choć nic nie było. Coś jak niesamowicie dziwny sen, który wydaje się tak realny, że nawet po przebudzeniu nie jesteś pewien, czy to nie wydarzyło się naprawdę.

– Chyba nie zaczęłam najlepiej – jęknęła, zagryzając wargę.

Powoli zaczęłam utwierdzać się w przekonaniu, że śnię i trafiłam do jakiegoś naprawdę zwariowanego miejsca. Otwarłam usta, żeby powiedzieć coś, cokolwiek – w końcu we śnie mogłam robić, co chciałam bez konsekwencji – kiedy usłyszałam gniewne mamrotanie i trzaśnięcie drzwiami, a po nim pospieszne kroki. Chwila, dosłownie dwa mrugnięcia okiem i ich źródło stanęło za plecami Rosemary. Był to przystojny chłopak, nieziemsko wysoki, choć młody, chyba nawet młodszy ode mnie, o dużych, szarych oczach częściowo ukrytych pod blond grzywką. Ogarnął wzrokiem pokój i zatrzymał go na mojej osobie. Wyglądał wręcz na… rozbawionego. Mimo to, kiedy zwrócił się do Rosemary, jego głos brzmiał ostro:

– Co jej zrobiłaś?

– Nic! – zapewniła, chociaż minę miała nietęgą. – Dante musiał pilnie wyjść, więc poprosił, żebym się nią zajęła pod jego nieobecność. Zostawił mi tylko informację, że nazywa się Christina Wright i nie wyjaśnił nawet, co mam z nią zrobić! Próbowałam się z nią dogadać, ale ona wygląda tylko na przerażoną i nie odzywa się nawet słowem!

– Dante wyszedł? – zapytał, jakby nic poza tą jedną informacją go nie zszokowało. Jakby codziennie widywał takie sytuacje. – Dokąd?

– Och, na litość boską, Noah! Nie mam pojęcia, poza tym nic mnie to nie interesuje, mam większy problem! – warknęła Rosemary, wskazując bezceremonialnie na mnie, ale byłam zbyt zdezorientowana, żeby poczuć się urażoną.

– Półnaga Christina Wright, która jest niemową? – upewnił się z powątpiewaniem Noah i zaszczycił mnie krzywym uśmieszkiem. – Nie zauważyłem, żeby robiła problemy.

Niejasno zdałam sobie sprawę, że faktycznie poza bielizną i T-shirtem, który nawet nie należał do mnie, nie miałam na sobie nic, ale nie czułam najmniejszego skrępowania. Co za różnica czy wytwory mojej szalonej wyobraźni oglądały mnie ubraną, czy nie?

– Nie jestem niemową – mruknęłam głupio, bo nic innego nie przychodziło mi do głowy.

Rosemary popatrzyła na mnie, jakby zastanawiała się, czy naprawdę wykazałam zdolność mowy, Noah z kolei wyglądał na całkiem zadowolonego z siebie. Zrobił dwa kroki do przodu i wyciągnął rękę.

– Noah Watson.

– Christina Wright – odpowiedziałam i uścisnęłam jego dłoń. Miał szczupłe, długie palce, ale uścisk mocny. – Choć to już wiesz.

– Obiło mi się o uszy.

Kiedy się uśmiechnął, zauważyłam dużą szparę między jego jedynkami.

W sam raz na słomkę, przemknęło mi przez myśl i ledwie utrzymałam w miejscu drżące kąciki ust.

– Obawiam się, że Rose miała mały problem z przekazaniem ci kilku informacji. Moglibyśmy zacząć jeszcze raz, skoro wszyscy się już znamy.

– Jak chcesz – westchnęłam, wzruszając ramionami.

Naprawdę było mi wszystko jedno. Jednak na znak dobrych chęci usiadłam na skraju łóżka i podkurczyłam nogi. Wcześniej byłam zbyt zdenerwowana, ale odkąd zrozumiałam, że to tylko sen, zaczęłam zauważać znacznie więcej szczegółów. Na przykład to, że mimo drobnej budowy i pyzatej buzi dziecka, Rosemary zdecydowanie przebijała mnie wiekiem. Oczy miała zbyt poważne jak na nastolatkę, a coś w postawie ciała dodawało jej kolejnych lat. Po chwili wahania ona również zajęła miejsce w jaskrawym fotelu. Noah z braku innej możliwości oparł się o komodę i złożył ramiona na piersi, najwyraźniej nie mając zamiaru wtrącać się do zadania koleżanki.

Ta zagryzła wargę, szukając słów. Najwyraźniej uznała, że klepanie bez sensu należało zastąpić przemyślanymi zdaniami. W pełni się z nią zgadzałam.

– Wierzysz w życie po śmierci? – wypaliła w końcu tak szybko, że dopiero po chwili dotarł do mnie sens pytania.

– A co to ma do rzeczy?

– Ja nie wierzyłam – ciągnęła, jakby odpowiedź w ogóle jej nie obchodziła. Po przybyciu Noaha wyraźnie się uspokoiła i wyciszyła. – Ale któregoś dnia miałam wypadek. Lekarze robili wszystko, co mogli i pewnie im się to w jakimś stopniu udało. Rzecz w tym, że nigdy więcej nie otwarłam oczu. – Skubała nerwowo paznokieć, zupełnie nie zwracając uwagi na moją niepewną minę. – Z początku nie miałam o tym pojęcia. Obudziłam się i nic nie pamiętałam, zupełnie nic. Nie wiedziałam, gdzie jestem ani jak tu trafiłam. Przy moim łóżku siedział mężczyzna, którego nigdy wcześniej nie widziałam na oczy. A on nie tylko znał moje imię, ale wiedział o mnie wszystko, każdą głupotę.

Jakby mówiła o mnie, przemknęło mi przez myśl, ale szybko przypomniałam sobie, że przecież nic w tym dziwnego, skoro to MÓJ sen.

– I chyba tym zaskarbił sobie moją uwagę. Opowiedział mi o świecie, do którego trafiają Dusze przed śmiercią. Czyściec, przedsionek piekła, próg raju, tak go określał. Purgatorium. Wciskałam sobie, że to wyjątkowo durny sen, ale z każdym jego słowem wierzyłam w to coraz mniej. – Zerknęłam na Noaha, szukając jakiejś oznaki, że robią sobie ze mnie jaja, ale on przyglądał się Rosemary z powagą. – Wyjaśnił mi, że z czasem zacznę sobie przypominać; że ta czarna dziura w mojej głowie wypełni się wspomnieniami i miał rację. Przez kolejne dni mieszkania w tym Domu zorientowałam się, że to nie były zwykłe brednie.

W końcu spojrzała na mnie i uśmiechnęła się smutno. Przez chwilę wpatrywałam się w nią, oczekując wybuchu śmiechu albo czegokolwiek innego. Ale Rosemary dalej siedziała na swoim miejscu cała spięta z podejrzanie lśniącymi oczami i czekała, aż przetrawię jej słowa. Dłonie jej się trzęsły. Poderwała się z krzesła.

– Chyba zrobiłam wszystko, co mogłam. Dante sam niech się zajmie resztą – rzuciła, starając się ukryć łzy i pospiesznie opuściła pokój.

Popatrzyłam na Noaha. Bezradnie wzruszył ramionami.

– Zawsze robił to Dante. Pierwszy raz słyszę, żeby opuszczał Dom. – Mówiąc to, zmierzył mnie uważnym wzrokiem. – Nie wyglądasz na zbytnio przejętą tym, co usłyszałaś.

To tylko sen, chciałam powiedzieć, ale ugryzłam się w język. Po co wdawać się w bezsensowną dyskusję. Wytwór wyobraźni nie przyzna się, że nie istnieje.

– Nadal to trawię – odparłam wymijająco. – Więc… uważacie, że miałam wypadek.

– Bardzo możliwe. Tylko ty umiesz odpowiedzieć na to pytanie. Poza tym, widziałaś, jak wyglądasz?

Trafne spostrzeżenie. Ale raczej pamiętałabym o tak ważnej rzeczy, jak wypadek, prawda?

– A ten… Dante?

Noah pokręcił głową.

– On ci nic nie powie. Uważa, że łatwiej się do tego zaadaptować, kiedy przypominasz sobie stopniowo. – Zmarszczył brwi. – Pozostaje jeden szczegół… Rose powiedziała ci, że „nigdy więcej nie otwarła oczu”.

– Tak, to trochę dziwne, wyglądała na całkiem żywą.

– Dosłownie miała rację, ale źle to określiła. – W żaden sposób nie zareagował na mój słaby żart. – Do Czyśćca przenosi się tylko Dusza.

– Logiczne, ciało z reguły ląduje w trumnie.

Czułam się już zmęczona całą tą historią. Czy sny nie powinny być spokojne i przyjemne, żeby człowiek porządnie wypoczął?

– Nie jesteśmy martwi. – Noah wyglądał na równie nieszczęśliwego koniecznością prowadzenia tej rozmowy. – Gdybyśmy byli, Czyściec byłby tylko chwilowy, a zaraz potem odeszlibyśmy tam, gdzie odchodzi się po śmierci.

– Miałam wypadek, moja dusza oddzieliła się od ciała, ale nie jestem martwa – podsumowałam sarkastycznie. – Przyznasz, że brzmi to dość niedorzecznie.

– To dlatego, że twoja Dusza jest zawieszona między życiem a śmiercią.

Popatrzyłam na niego ze złożonymi na piersi ramionami, nie wiedząc, jak zareagować.

– I co dalej? – rzuciłam w końcu, bo Noah nie kwapił się z kontynuacją.

– Twoje ciało znajduje się w śpiączce, więc albo do niego wrócisz, albo umrzesz.

– Teraz z kolei ty nie wyglądasz na poruszonego tym, co mówisz – mówiłam spokojniej, niż nakazywał mi instynkt. Jedyną opoką było powtarzanie sobie, że tylko śnię.

– Za długo żyję z tą świadomością. – Wzruszył ramionami. – Jeśli można nazwać to życiem.

Każde z nas zatopiło się we własnych myślach, zupełnie ignorując obecność drugiego. Przede wszystkim chciałam się obudzić. Ile mógł trwać sen? Jeszcze tylko trochę, przecież rano byłam umówiona z… kimś. Ślub. Boże, dlaczego wcześniej o tym nie pamiętałam? Pamiętałam. Po prostu zbyt dużo wydarzyło się po „przebudzeniu” i nie miałam czasu na myślenie o czymś tak rzeczywistym. Oczywiście.

– Ja chyba też wyczerpałem limit swoich możliwości. – Dobrą chwilę zajęło mi zrozumienie, że Noah nawiązywał do Rosemary. – Gdybyś chciała się jednak ubrać, w szufladzie na pewno coś znajdziesz. Możesz chodzić po całym Domu, ale proponowałbym pukać do drzwi pokoi prywatnych. Mój jest tuż obok, gdybyś czegoś potrzebowała. Aha, i… nie miej za złe Rose jej zachowania. Mówienie o przeszłości bywa trudne.

Po tych słowach odwrócił się i wyszedł, nawet nie zamykając drzwi. Ani drgnęłam, nie mogąc oderwać wzroku od miejsca, w którym Noah stał chwilę wcześniej. Rozważałam pozostanie w takiej pozycji, aż się obudzę, szybko jednak zrozumiałam, że długo tak nie wytrzymam. Dlaczego niby nie miałabym wziąć udziału w tej dziwnej historii? Przynajmniej miałabym potem o czym opowiadać w domu. Ale miałam pochrzaniony sen, powiedziałabym, a potem razem śmialibyśmy się z niedorzeczności tego wszystkiego.

Moje odbicie w lustrze wciąż robiło nieprzyjemne wrażenie. W pierwszej szufladzie faktycznie znalazłam kilka ubrań, które mniej więcej mogły na mnie pasować. Spodobała mi się zwłaszcza prosta, szara sukienka z cienką wstążeczką pod biustem, ale po wyjęciu jej skostniałymi z zimna palcami zdecydowałam się na bardziej praktyczne jeansy i sweter. W drugiej szufladzie ktoś zostawił dla mnie bieliznę (wyglądała na nową, jednak wolałam odpuścić ją sobie na wszelki wypadek), szczotkę do włosów i ręcznik. Ostatnia była pusta, jeśli nie liczyć wysuszonego liścia pod tylną ścianką. Zatrzasnęłam ją, usiłując rozczesać posklejane włosy. Kiedy skończyłam, omiotłam spojrzeniem otoczenie. I co dalej?

Z braku innych możliwości ruszyłam ku otwartym drzwiom. Korytarz spowijał nieprzyjemny mrok. W pobliżu nie było żywego ducha, więc na chybił trafił podążyłam w przypadkowym kierunku. Po drodze mijałam kolejne drzwi, skrywające, jak podejrzewałam, pokoje podobne do tego, w którym się obudziłam. Kilka minut krążenia bez celu zaprowadziło mnie do zakrętu, zza którego usłyszałam szmer głosów, zbyt cichych, żebym zrozumiała, o czym rozmawiały. Na ułamek sekundy zawahałam się, a potem zrobiłam ostatni krok i stanęłam naprzeciw ogromnych drzwi otwartych na oścież. Pomieszczenie za nimi było jeszcze bardziej spektakularne.

Mimo jego monumentalnych rozmiarów znajdowały się tam wyłącznie trzy okna – po kilkanaście metrów wysokości każde. W półmroku tej części pokoju, której nie rozjaśniało światło słońca, kryły się regały wypchane po brzegi książkami o zupełnie nieznanych mi tytułach. Nie przywiązywałam zresztą do tego większej uwagi ze względu na malowidło pokrywające cały sufit. Były na nim setki postaci odgrywających jakieś scenki, jednak niewystarczające światło uniemożliwiało mi rozszyfrowanie historii. Chłonęłam malunki z nieskrywaną fascynacją i podziwem dla tego, kto je stworzył.

– Christina?

Znajomy głos wyrwał mnie z zamyślenia. Dopiero wtedy dostrzegłam kilkanaście osób zajmujących kanapy i fotele przypadkowo rozstawione w jaśniejszej części pokoju. Wśród nich, oparta o sporo od siebie starszego chłopaka, siedziała Rosemary.

– Gdzie Noah?

– W swoim pokoju – odpowiedziałam, ukradkiem zerkając na nieznajome twarze. – Tak mi się wydaje.

Rosemary pokiwała głową, jakby samej sobie przyznawała rację i poklepała oparcie fotela obok siebie.

– Dołączysz?

Chyba nie mam wyboru, przemknęło mi przez myśl, kiedy ruszyłam w kierunku nowej znajomej. Zajęłam wskazane miejsce, czując na sobie wzrok wszystkich zebranych. Moja towarzyszka przerwała krępującą ciszę, ruszając mi na pomoc.

– To Christina. Miałam wartę przy jej łóżku pod nieobecność Dantego… – urwała znacząco, a kilka osób nawet pokiwało głowami na znak, że doskonale ją rozumieją. Kiedy wróciły do swoich zajęć, Rosemary pochyliła się ku mnie ze skruchą. – Przepraszam, że tak uciekłam.

– W porządku.

Moja rozmówczyni uśmiechnęła się promiennie i odchyliła z powrotem, niemal kładąc się na przystojnym brunecie, który od razu objął ją ramieniem. Przyjrzałam się pozostałym osobom. Nie potrafiłam znaleźć nic, co mogłoby je w jakimś stopniu łączyć. Żadna twarz nie wydawała mi się też ani trochę znajoma. Cóż, sny rządzą się swoimi prawami.

Zwróciłam się do Rosemary:

– Dlaczego wszyscy tu siedzą?

– Dla zabicia czasu, dla towarzystwa. – Wzruszyła ramionami. – Nazywamy ten pokój Salonem, bo zawsze można kogoś w nim spotkać. Taki ośrodek życia towarzyskiego.

– To wszyscy ludzie, którzy tu przebywają?

– W Domu?

Przytaknęłam.

– A skądże. Na chwilę obecną wszystkich mieszkańców mamy pięćdziesięciu trzech, tyle że to co jakiś czas ulega zmianie. Wiesz, jedni odchodzą, żeby zrobić miejsce innym.

– Jak długo tu jesteście?

– Rekordziści nawet po kilkadziesiąt miesięcy. Po takim czasie już nawet nie liczą na powrót.

– Dlaczego?

– Miałaś kiedykolwiek do czynienia z ludźmi, którzy wybudzili się ze śpiączki? – Pytanie najwyraźniej znów było retoryczne, bo Rosemary od razu kontynuowała: – Wszystko zależy od organizmu, ale po dłuższym pozostawaniu w nieświadomości mało kto funkcjonuje normalnie. Ludzie nie mówią, nie chodzą, mają niedowłady kończyn albo w ogóle zostaje z nich warzywo. Kiedy siedzisz już tutaj długi czas, wolisz odejść na stałe, niż wracać do życia, w którym nic cię nie czeka. Tracisz wiarę.

– Brzmisz tak depresyjnie – wtrącił chłopak obejmujący Rosemary, prostując się, żeby móc na mnie spojrzeć. – Nie przejmuj się nią. Większość z nas nie ma tak beznadziejnego podejścia.

– Nieprawda, wszyscy macie, tylko na co dzień nikt o tym nie mówi. Poza tym siedzę tu dłużej niż ty, mam mniejsze szanse.

Chłopak spiorunował ją spojrzeniem i ponownie zwrócił się ku mnie:

– Aaron Patel.

– Christina Wright. Więc od jak dawna tu jesteście?

– Rose półtora roku, ja osiem miesięcy. Czasu tutejszego.

– To znaczy? – Podciągnęłam kolana pod brodę, obejmując nogi ramionami.

– Czas tutaj biegnie inaczej niż na ziemi – wyjaśnił Aaron. – Miesiąc tutaj może kosztować cię tylko jeden dzień na ziemi i odwrotnie.

– To bez sensu.

– Co jest bez sensu?

Do rozmowy włączył się niewysoki chłopiec patrzący po wszystkich rozbieganymi oczami, jakby spodziewał się, że zostanie wykluczony z dyskusji. Zatrzymał wzrok na nowej twarzy i wyprostował się dumnie.

– Panienka wybaczy, nazywam się Paul Svensson.

– Christina Wright. – Podałam mu dłoń, którą ten natychmiast ucałował.

– To o czym gadacie? – Paul natychmiast porzucił elegancką postawę i przycupnął na oparciu zajmowanego przeze mnie fotela.

– O rzeczach dla osób powyżej dziesiątego roku życia, Swen. – Aaron popatrzył na chłopca z naganą, chociaż w jego głosie słychać było ogromną sympatię. – Christina dopiero się obudziła i jest trochę zdezorientowana. Musi odpoczywać.

– Znaczy mam się wynosić. – Chłopiec opuścił głowę i wstał. – Załapałem.

– Myślę, że Christina z chęcią napiłaby się herbaty – wtrąciła Rosemary, szturchając Aarona barkiem.

– Robię najlepszą herbatę – zwrócił się do mnie rozpromieniony chłopiec. – Pijesz z cytryną i miodem czy wolisz gorzką? Mamy do wyboru: czarną, owocową, białą i wszystkie zioła świata: miętę, szałwię, majeranek…

– Rumianek – przerwałam mu, zanim zabrakło mu palców do wyliczania. – Z miodem i cytryną.

Paul uniósł brwi, jakby nigdy nie wpadł na takie połączenie, ale pokiwał głową.

– Zaraz przyniosę.

Kiedy wybiegł, popatrzyłam pytająco na Aarona i Rosemary. Jak tak małe dziecko się tu znalazło? Oboje wyglądali na zatroskanych.

– Prawdopodobnie choroba – odpowiedział Aaron na niezadane pytanie. – Pamięta tylko szpital. Wieczny szpital.

– Co powoduje śpiączkę u tak małych dzieci?

– Kto wie? – Aaron wzruszył ramionami. – Tak naprawdę mógł mieć wrodzoną wadę serca, która doprowadziła do ropnia mózgu, a ten z kolei do śpiączki albo cukrzycę, a z niej hipoglikemię. Udary, guzy, nawet zaburzenia psychiczne. Prawda jest taka, że dziecko nie potrafi jednoznacznie powiedzieć, dlaczego spędziło w szpitalu połowę swojego życia.

Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Byłam zszokowana taką niesprawiedliwością. Mały Swen wydawał mi się zbyt niewinny na coś tak okropnego, jak spędzanie dzieciństwa w szpitalu. Co ze mną nie tak, że śnią mi się takie rzeczy? Tylko czy to aby na pewno nadal był sen? No bo, jak wyjaśnić to, że postaci z mojej własnej głowy znały takie choroby jak ropień albo wiedziały, że cukrzyca powoduje śpiączkę, skoro ja sama nie zdawałam sobie z tego sprawy?

Zamknęłam oczy, próbując to wszystko ogarnąć. Sama już nie wiedziałam, w co wierzyć. Ile z tych informacji było prawdziwych, a ile sama próbowałam sobie wmówić?

– Christina, wszystko w porządku? – Zaskoczona otwarłam oczy i zobaczyłam rudą czuprynę Swena wystającą znad parującego kubka w różowe kropki. – Jesteś strasznie blada.

– Tak, nic mi nie jest. Dzięki.

Ostrożnie wzięłam kubek do rąk, parząc sobie koniuszki palców. Czułam wzrok Rosemary i Aarona, ale uparcie uśmiechałam się do Swena, który, najwyraźniej uspokojony, znowu przycupnął na oparciu obok mnie. Podmuchałam na napój. Chciałam zadać jeszcze mnóstwo pytań, ale nie byłam pewna, czy były to sprawy przeznaczone dla uszu dziecka. Jak rozróżnić wytwór wyobraźni od rzeczywistości?

Przez swoje rozważania dopiero po chwili zorientowałam się, że wokół mnie toczy się rozmowa. Zwróciłam twarz, podobnie jak wszyscy zebrani w Salonie, ku sporo starszej od siebie kobiecie. Miała krótkie, ciemne włosy nastroszone wokół głowy niczym u osobliwego gatunku ptaka i w odróżnieniu od reszty towarzystwa, nosiła lekkie, letnie ubrania, pomimo panującego chłodu.

– Po prostu wydaje mi się, że to nienormalne. Chuck jest tu najdłużej, jestem pewna, że by to potwierdził.

– Ja tam się zgadzam z Marcie. – Tęgi blondyn, siedzący na tej samej kanapie co przedmówczyni, pokiwał głową z posępną miną. – Coś musiało się stać.

– Więc co? Tajne spotkanie rządu? – Ton chłopaka opierającego się o regał ociekał sarkazmem. – Nowe ustawy? Zamykają Czyściec?

– Och, zamknij się, Joe. Marcie i Jason mają rację, tu się dzieje coś naprawdę dziwnego. – Wysoka dziewczyna z długim warkoczem popatrzyła na chłopaka ze złością. – Nie chodzi już tylko o to, że wyszedł z Domu. On z niego wyleciał w takim pędzie, jakby się paliło. I był cholernie zdenerwowany.

– Mówił coś? – zapytała Rosemary, przechylając głowę niczym pies słyszący coś ciekawego.

– Chyba nawet mnie nie zauważył. A zanim zdążyłam się choćby odezwać, jego już nie było.

Znowu zrobiło się cicho, kiedy wszyscy zastanawiali się nad tym, co powiedziała. Próbowałam zrozumieć, dlaczego niepokoiło ich to, że ktoś mógł chcieć opuścić ten dom. Sama z chęcią bym stąd uciekła. A zresztą, skoro był czymś zdenerwowany, to nic dziwnego, że nie potrafił usiedzieć w miejscu. Zawsze krążyłam po pokoju, kiedy coś mnie stresowało. Tak łatwiej się myśli, a w połączeniu ze świeżym powietrzem taki spacer mógł zdziałać cuda. A może po prostu miał do załatwienia coś niecierpiącego zwłoki.

– Herbata ci wystygnie. – Swen trącił mnie bosą stopą i wskazał ruchem głowy napój.

Posłusznie przytknęłam krawędź kubka do ust i pociągnęłam ostrożny łyk, próbując połapać się w sytuacji. Napój nadal był ciepły, ale przynajmniej nie parzył już jak wcześniej.

– Mm, naprawdę jesteś mistrzem – mruknęłam do Swena, który uśmiechnął się z dumą. W miejscu dolnego kła dostrzegłam czarną dziurę. – Ile właściwie masz lat?

– Dziewięć. – Zabawnym gestem odgarnął rudą czuprynę z oczu. – Dziewięć i cztery miesiące. A ty?

Uśmiech zamarł mi na ustach. Ile mam lat? Oparłam kubek o kolana, lekko marszcząc brwi. Dlaczego tego nie wiem? To przecież niemożliwe, żeby to, co mówili Rosemary i Noah, było prawdą. Pamięć płatała mi figle. Spojrzałam z powrotem na Swena, starając się wyglądać normalnie. Nie miałam zamiaru przyznawać się temu chłopcu, że najwyraźniej naprawdę straciłam wspomnienia!

– A na ile wyglądam?

Swen przyjrzał mi się uważnie, dając się wciągnąć w wymuszoną zagadkę. Tymczasem mój mózg pracował na zwiększonych obrotach, usiłując odblokować szufladkę z wiekiem. Przecież to tylko prosta informacja, jak mogłam ją zapomnieć?

– Piętnaście? – Przechylił głowę i położył drobną dłoń na moim kolanie. – Ale nie martw się, jeśli nie pamiętasz. To nic dziwnego.

Wytrzeszczyłam oczy, zupełnie zaskoczona jego słowami. Przez ułamek sekundy czułam się młodsza i bardziej zagubiona w tej całej sytuacji, patrząc na jego poważną twarz dziewięciolatka. Po chwili wrażenie znikło, ale pewne spojrzenie Swena sprawiło, że zmieszana odwróciłam wzrok.

– Jak się obudziłem, to też byłem przerażony – kontynuował. – Było tyle obcych ludzi i ja nic nie rozumiałem. Ale potem przyszła Rose i została moim przyjacielem. I teraz jest lepiej, wiesz? Przypomniałem sobie wszystko i w ogóle nie czuję się już źle. Nie czuję się już sam.

Przyglądałam się Swenowi, zastanawiając się, jacy ludzie wychowali tak mądre dziecko. On natomiast wyszczerzył się, znów prezentując w pełnej okazałości pustą przestrzeń po mleczaku.

– Miło mi widzieć nową twarz w dobrej formie.

Gwałtownie podniosłam wzrok, jednocześnie zdając sobie sprawę, że wszyscy wpatrują się w postać stojącą przy moim fotelu. Zajęta rozmową ze Swenem, nie zauważyłam nawet, że ktoś się do nas zbliżył. Mężczyzna około trzydziestki z gęstym, rudawym zarostem patrzył prosto na mnie z rękami założonymi na piersi.

– Przykro mi, że musiałem cię opuścić, chociaż moim zadaniem jest przyjmować nowe Dusze. – Miał niski, ciepły głos, którego chętnie się słuchało. – Niemniej mam nadzieję, że Rosemary należycie się tobą zajęła. Uznałem, że będzie do tej roli idealna.

Równie ciepło spojrzał na Rose, która przytaknęła mu uprzejmym skinieniem. Z jej twarzy zupełnie zniknęło napięcie. Chociaż nie zostaliśmy sobie przedstawieni i bez tego wiedziałam, z kim miałam do czynienia.

– Pozwolisz ze mną? – Dante ponownie zwrócił się ku mnie. – Chciałbym nadrobić zaległości.

W Salonie zapanowała taka cisza, że usłyszałabym nawet, gdyby ktoś przesunął palcem po jednej z ciężkich, oprawionych w skórę ksiąg. Czułam na sobie przeszywające spojrzenia wszystkich tu zgromadzonych, zwłaszcza Swena, Rosemary i Aarona. Skoro oni ufali temu mężczyźnie, to dlaczego ja nie miałabym?

– Dobra.

Podniosłam się z fotela i dopiero wtedy zorientowałam się, że Dante był niewiele wyższy ode mnie. Mimo to biła od niego pewność siebie, której nic nie mogłoby zachwiać. Widziałam ją w jego postawie, kiedy ruszył w kierunku wyjścia z Salonu i dostrzegłam to też w spojrzeniach zgromadzonych. Pod ich ostrzałem podążyłam za nim z najbardziej kamienną twarzą, na jaką było mnie stać. Zagubienie i niepewność, które towarzyszyły mi, odkąd tylko otwarłam oczy, zatrzasnęłam głęboko w sobie. Cholerna duma, ale co mi tam, nawet we śnie nie miałam zamiaru okazywać słabości. Przynajmniej tego jednego nauczyły mnie lata spędzone u boku starszego brata.

Wpatrzona w plecy Dantego opuściłam Salon i wkrótce zupełnie straciłam orientację wśród kolejnych korytarzy. Jeden zakręt, drugi, krótkie schody, znów zakręty, potężne drzwi. Rozejrzałam się po obszernym gabinecie, do którego trafiłam, ponownie chłonąc klasyczne piękno wystroju. Ciężkie, dębowe biurko stało na misternie zdobionym dywanie, pasującym do obić fotela i dwóch krzeseł. W jednej ze ścian znajdowało się wejście na kręte schody prowadzące nie wiadomo dokąd. Pozostałą przestrzeń zajmowały kolejne regały z setkami ksiąg w skórzanych oprawach. Czy ktokolwiek przeczytał je wszystkie? Zapewne nie, nikt nie przebywał tu wystarczająco długo. Tyle przynajmniej wywnioskowałam z rozmowy z Aaronem i Rosemary. W takim razie po co ktoś zaprzątał sobie głowę zbieraniem ich?

– Ekhm. – Chrząknięcie, które wydał z siebie Dante, zmusiło mnie do odwrócenia wzroku od regałów.

Opierał się niedbale o kant biurka i przyglądał mi się z cieniem uśmiechu błądzącym po ustach. Dopiero wtedy dotarło do mnie, w jak beznadziejnej sytuacji się znalazłam. W nieznanym miejscu, z nieznanym mężczyzną. I – przede wszystkim – w nieznanych okolicznościach. Nadal nie przekonałam się do opowieści o Czyśćcu i Duszy oddzielonej od ciała.

– Jeszcze raz przepraszam, że nie czekałem na ciebie, kiedy się obudziłaś. – Jego głos, w przeciwieństwie do mowy ciała, naprawdę wyrażał skruchę. – Jednak z tego, co widziałem, zdążyłaś już częściowo wdrożyć się w naszą skromną społeczność.

Mimowolnie, podminowana zamieszaniem wśród ludzi z Salonu, zauważyłam, że oprócz kolejnych przeprosin, nie doczekałam się żadnych wyjaśnień. Idiotko, a niby co cię interesują jego wyjaśnienia?, skarciłam się w myślach. Uniosłam brwi, jakbym w ten sposób mogła odegnać bezsensowne teorie spiskowe.

– Może usiądziesz? – Dante wskazał ruchem głowy jedno z krzeseł stojących przed biurkiem.

Nie pasowało mi, że miałby górować nade mną, kiedy będzie mówił, ale i tak grzecznie zajęłam przydzielone miejsce. Ostatecznie to jego dom.

– Chciałbym oficjalnie powitać cię w Czyśćcu jako powiernik i przewodnik. Mam na imię Dante i odpowiadam za ten Dom, jeden z trzynastu rozsypanych po Purgatorium. Moim zadaniem jest przyjmowanie Dusz skazanych na pobyt między życiem a śmiercią, ich prowadzenie po ścieżkach tego świata oraz bezpieczne dostarczanie do domów. – Chyba tylko on potrafił powiedzieć to tak, że brzmiało jak słowa kogoś przekonanego o swojej racji. – Nie mamy tutaj zbyt skomplikowanych zasad: jest tylko jeden sposób na powrót. Musisz zdobyć antidotum, które w ułamku sekundy wymaże twoje wspomnienia i zabierze do domu.

Byłam zaskoczona jego bezpośredniością. Czy to dlatego, że wcześniej już Rosemary i Noah opowiadali mi o tym świecie? A może witał tak każdego? Usiłowałam wyobrazić sobie małego Swena siedzącego w tym miejscu, co ja. „Jak się obudziłem, to też byłem przerażony”. Z pewnością.

– Na co dzień wszyscy żyjemy tu raczej normalnie – kontynuował Dante, przechadzając się za biurkiem. Przystanął za fotelem i oparł łokcie na jego oparciu. – Pomieszkujemy w Domu i każdy zajmuje się tym, na co ma ochotę. Niektórzy udzielają się w codziennych obowiązkach, które pomagają im zachować zdrowe zmysły w tej nietypowej sytuacji. Co siódmy dzień jest jednak inaczej. Po Purgatorium rozmieszczonych zostaje równo trzynaście antidotów, swoistych przepustek do domu, a zadaniem chętnych jest ich znalezienie. Jedynym ogranicznikiem jest czas. I niepisana zasada, według której najpierw wraca się do Domu, a dopiero potem odchodzi w przypadku zdobycia antidotum. To zapobiega zamieszaniu, kiedy jeden z mieszkańców zniknąłby bez słowa.

Zmarszczyłam brwi. To nie wydawało się zbyt trudne, coś jak gra w podchody albo w chowanego, tyle że zamiast ludzi, szukało się czegoś zwanego antidotum. Gdzieś jednak musiał tkwić haczyk, skoro niektórzy przebywali tu znacznie dłużej, niżby sobie życzyli. Niemożliwe przecież, żeby przez kilka miesięcy nie natrafili na żadne antidotum.

– I chociaż sprawa wydaje się prosta – mówił dalej – to szukanie antidotów jest nie lada problemem dla wielu Dusz. Przede wszystkim teren do przeczesania ciągnie się przez wiele kilometrów. Właściwie jest zbyt ogromny, żeby obejść go w ciągu zaledwie doby, więc jeśli nie masz szczęścia znaleźć się niedaleko któregoś z antidotów, to może okazać się, że krążysz wiele godzin bez celu. Po drugie, jeśli nie przebywasz tu wystarczająco długo, istnieje ogromna szansa, że się zgubisz. Dlatego sporo osób decyduje się pracować w zespołach. Mankamentem jest jednak to, że jedno antidotum przypada na jedną Duszę i najczęściej trzeba obejść się smakiem, jeśli nie dostrzeżesz go pierwsza. Często zdarza się, że nie wszystkie antidota zostają znalezione, mimo że chętnych są setki. Wielu z nich jest słabych, za starych lub zbyt młodych, żeby stawić czoło temu, co ich tam czeka.

Moje myśli ponownie powędrowały ku dziewięcioletniemu Swenowi. Z pewnością był inteligentny jak na swój wiek, ale czy wystarczyłoby mu sił na wielogodzinną wędrówkę i mierzenie się z przeciwnościami, żeby zdobyć antidotum i wrócić do domu? Odpowiedź zajęła mi zaledwie ułamek sekundy. Oczywiście, że nie.

– I to wszystko?

Pytanie zabrzmiało arogancko, jakby szukanie igły w stogu siana było dla mnie bułką z masłem, ale w głębi ducha zaczynałam martwić się, że to jednak nie był tylko kolejny durny sen.

– W gruncie rzeczy tak.

Pokiwałam głową, po raz kolejny trawiąc to, co mi właśnie powiedział.

– Czy to jakiś test? – Dante wyglądał na zaskoczonego moim pytaniem. – Gra, w której sprawdzacie, kto jest godzien życia?

– Christina – mężczyzna okrążył fotel i usiadł w nim, patrząc mi w oczy – ja nie stworzyłem Czyśćca. Mówiłem już, jestem…

– Tak, tak, powiernikiem i przewodnikiem – dokończyłam nieuprzejmie.

Nic mnie to nie interesowało. Albo to był sen, albo jakaś chora zabawa, w której na szali stawiałam swoje życie. W obu przypadkach miałam gdzieś, co pomyśli sobie o mnie ktokolwiek biorący w tym udział.

– Pieprzenie – dodałam.

– Po prostu pomyśl o tym jak o drugiej szansie. Nie chcę być zbyt szorstki, wiem, że możesz być teraz zagubiona, ale najwyraźniej powinnaś być już martwa – powiedział to tak, że niemal poczułam kościste palce Śmierci zaciskające się na mojej szyi. – Jednak z jakiegoś powodu jeszcze żyjesz, więc zamiast zastanawiać się, dlaczego padło na ciebie, bądź wdzięczna. Wielu odchodzi, nie mając takiej okazji.

Im dłużej zastanawiałam się nad jego słowami, tym bardziej moje poczucie niesprawiedliwości słabło. Czy gdybym, zamiast od razu trafiać tutaj, stanęła na jakimś rozwidleniu i mogła wybrać między natychmiastową śmiercią, a stanięciem do tej dziwnej gry, zadecydowałabym inaczej? Nie. Z pewnością nie poddałabym się tak łatwo.

– Gdybyś potrzebowała jakiejkolwiek pomocy, zawsze tu jestem.

Zrozumiałam, że w subtelny sposób każe mi już sobie pójść, więc wstałam i znów popatrzyłam na ogromne regały pełne książek. Miałam szczerą nadzieję, że nie dane mi będzie spędzić tu tyle czasu, żeby wszystkie przeczytać.

ROZDZIAŁ 2 

Zagubiona Dusza

Po wyjściu z gabinetu Dantego nie miałam pojęcia, co dalej. Nadal nie podjęłam decyzji, czy zacząć brać to na poważnie, czy obstawać uparcie przy niedowiarstwie. Nie wiedziałam nawet, w którym kierunku powinnam się udać, więc po prostu poszłam tam, gdzie nogi mnie poniosły. Idąc, usiłowałam zrozumieć wszystko, co się wokół mnie działo. Pogubiłam się i nie bardzo umiałam odnaleźć.

Po kilku kolejnych zakrętach uświadomiłam sobie, że dotarłam do korytarza z rzędami drzwi po obu stronach, zupełnie jak ten, z którego wyruszyłam po przebudzeniu. Z nadzieją podeszłam bliżej, jednak niemal w tej samej chwili doszłam do wniosku, że pukanie do każdej sypialni i sprawdzanie, czy to nie mój pokój, to zły pomysł. Zdecydowanie rozsądniej byłoby poszukać Salonu. Skoro za pierwszym razem jakoś do niego trafiłam, to może i kolejny raz mi się poszczęści. A wtedy ktoś na pewno pokaże mi, gdzie mieszkam.

Niedługo musiałam czekać, żeby zorientować się, że łatwiej postanowić niż wykonać. W gąszczu korytarzy zgubiłam się równie szybko, co ostatnio i jak na złość nie było nikogo, kto mógłby mi pomóc. Pogodzona z porażką przestałam zwracać uwagę na drogę, którą obierałam i wróciłam myślami do swojej rozmowy z Dantem. Widziałam na jego twarzy przekonanie, słyszałam też pewność, kiedy mówił, ale czy to czyniło go bardziej wiarygodnym od pozostałych osób poznanych tego dnia? Przecież równie autentyczny był smutek, gdy Aaron opowiadał mi o Swenie albo powaga Noaha po ucieczce Rosemary z mojego pokoju. W takim razie dlaczego ich zachowanie nie zrobiło na mnie większego wrażenia? Za dużo pytań przy braku jakichkolwiek odpowiedzi.

Nie miałam pojęcia, jak długo wędrowałam, ale od jakiegoś czasu z każdym krokiem nasilał mi się ból głowy, początkowo łagodny, później utrudniający stawianie stopy za stopą. Czułam słabnące mięśnie, kiedy chwiejnie usiłowałam iść dalej. W końcu oparłam się o ścianę, próbując utrzymać równowagę. Mroczki zatańczyły mi przed oczami…

– Chris, nie waż się mówić rodzicom!

Odwróciłam głowę tylko po to, żeby wystawić język i zaraz rzuciłam się biegiem w kierunku tarasu. Blondwłosy chłopak, który wypadł za mną na korytarz, wyglądał na wściekłego, co tylko potęgowało moją radość. Jakim prawem podkablował mnie, kiedy dostałam kolejną pałę z matematyki? Jasne, wiem, że zrobił to, bo nie chciał niańczyć jedenastolatki w sobotni wieczór, ale ja też nie prosiłam się o spędzanie czasu z nim i jego durną dziewczyną, Melissą. To był pomysł rodziców i mógł odgrywać się na nich, nie na mnie. Całe szczęście, że okazja do zemsty nadarzyła się tak szybko. Z dziką satysfakcją pomachałam w biegu wypowiedzeniem, które znalazłam w stercie śmieci na jego biurku. Rodzice się wściekną.

– Chodź tu, przebrzydła zarazo! – Z tymi słowami złapał mnie w pasie i z łatwością uniósł w powietrze.

Zapiszczałam, jednocześnie wierzgając nogami, ale nie miałam najmniejszych szans. Pięć lat różnicy dawało mu niesprawiedliwą przewagę. Nabrałam powietrza, żeby swoim zwyczajem wołać na pomoc tatę, ale, niestety, brat znał mnie zbyt długo i niemal w tej samej sekundzie zakrył mi usta dłonią.

– Puszczę cię, to się dogadamy, okay?

Pokiwałam energicznie głową, więc zostałam odstawiona na podłogę. Postanowiłam spróbować swoich sił ponownie, ale i tym razem nie miałam szczęścia – nim zrobiłam krok, zacisnął mi rękę na koszulce i zagrodził drogę.

– Nawet nie próbuj. Czego chcesz za milczenie? – warknął, wyrywając mi dokument z ręki.

– Niczego! Moja pała z matmy to nic w porównaniu z tym, że znowu wywalili cię z roboty! – Uśmiechnęłam się z wyższością.

– Dobra, załatwię to! – W jego oczach niemal widziałam rozpędzone do granic trybiki, jak w starym zegarze mamy. – Odwołam twój szlaban, wystarczy?

Udałam, że się zastanawiam.

– Za mało.

– No to co mam zrobić? Zabiorę cię do tego cholernego kina, jak ci zależy.

Pokręciłam głową.

– To czego chcesz w zamian za to, żebyś zamknęła gębę na kłódkę?

– Kota – odparłam bez wahania. – Załatw mi kota.

– Mamy psa, nie wystarcza ci?

– Louis jest super, ale chcę jeszcze kota. – Wcale nie marzyłam o drugim zwierzaku, ale wiedziałam, że rodzice nigdy się na niego nie zgodzą, więc brat pozostanie moim dłużnikiem. – Jak mi go załatwisz, to nie powiem o twoim zwolnieniu, Nat.

Niejasno zdałam sobie sprawę z tego, że musiały ugiąć się pode mną nogi, bo ocknęłam się na podłodze oparta ramieniem o zimną ścianę. Dyszałam ciężko, a zawroty głowy nie ustępowały. Dlaczego to wspomnienie przyszło do mnie tak nagle, zupełnie mnie paraliżując? Czy to miał na myśli Noah, twierdząc, że pamięć będzie powracać stopniowo? Przeczesałam palcami włosy. Ale to by oznaczało, że wszyscy mówili prawdę. Że nie są wymyśleni.

Przytrzymując się ściany, spróbowałam powoli wstać. Nogi miałam zdrętwiałe, ale dałam radę, chociaż wciąż odnosiłam wrażenie, że jeden krok i upadnę. Dla pewności postanowiłam nie spieszyć się z dalszą wędrówką bez celu. Świat powoli zaczął wracać do pionu.

Nathaniel. Wspomnienie było stare, ale otwarło jakąś szufladkę w mojej głowie z jego osobą. Potrafiłam przywołać twarz, śmiech, nawet głos brata, chociaż konkretne fakty z naszego życia wciąż wyglądały na lekko rozmazane, jakby oglądane zza brudnej szyby. Odnosiłam wrażenie, że już wcześniej krążył gdzieś na krańcach mojego umysłu, ale coś nie pozwalało mi przypomnieć go sobie w całości. Dopadła mnie myśl, że na pewno się o mnie martwi, ale nie dałam jej się pochłonąć. Łatwiej było wierzyć, że to wszystko to tylko sen.

– Tu jesteś! Aaron postawił na nogi cały Dom, żeby cię znaleźć.

Tym razem, odwracając głowę, nie miałam ochoty wystawić ze złośliwą satysfakcją języka. I dobrze, bo źródłem głosu nie był mój brat ani nawet ktokolwiek, kogo bym znała.

– Wszystko w porządku? Jesteś cholernie blada.

Ile razy tego dnia już to słyszałam? Wykrzesałam z siebie siły na słaby uśmiech i oderwałam się od ściany, chcąc wyglądać na silniejszą, niż czułam się w rzeczywistości. Najwyraźniej był to głupi pomysł, bo cały budynek łącznie ze zbliżającym się chłopakiem zawirowały mi przed oczami, przez co zupełnie straciłam poczucie przestrzeni. Rozstawiłam szeroko nogi jak wtedy, gdy wszystkie siedzenia i barierki w metrze są zajęte, więc trzeba balansować przy każdej zmianie prędkości. Nie umknęło to uwadze mojego nowego kolegi.

– Naprawdę nie wyglądasz najlepiej.

– Właśnie to chce usłyszeć każda dziewczyna, poznając chłopaka – sarknęłam, składając ręce na piersi.

– Ależ jesteś czepialska. – Zatrzymał się w odległości dwóch kroków, po czym zmierzył mnie od góry do dołu i z powrotem. – O ile się nie mylę, Aaron kazał wszystkim szukać zdezorientowanej dziewczyny, która się zgubiła.

– Nie zgubiłam się – skłamałam od razu.

Nic nie mogłam poradzić na to, że ta głupia duma odpowiadała za mnie.

– Świetnie. W takim razie niepotrzebnie zmarnowaliśmy czas.

Przez chwilę oboje przyglądaliśmy się sobie, choć ja miałam problem z utrzymaniem ostrości widzenia. Co chwila mrugałam, usiłując skupić się na jego twarzy.

– Jacy „my”? – zapytałam, żeby zyskać odrobinę na czasie. W końcu przecież musiałam wrócić do siebie.

– Jakieś dziesięć osób, które łazi teraz zapewne po całym Domu i szuka biednej dziewczynki krążącej bez celu. – Zmarszczył brwi. – A mi trafiła się złośliwa kłamczucha, która zgrywa twardzielkę.

– Psycholog się znalazł.

– Mam oczy.

Ponieważ nie odpowiedziałam, cofnął się i wskazał głową korytarz za sobą:

– Idziesz?

– A mam wybór?

Zrobiłam krok w jego kierunku i… nic się nie stało. Żadnych zawrotów głowy ani rozmytego obrazu. Uśmiechnęłam się do siebie i ruszyłam dalej już bez wahania, zostawiając chłopaka w tyle. Nie fatygował się z gonieniem mnie, co przyjęłam z ulgą, bo z jakiegoś powodu nie mogłam znieść tego, że znalazł mnie akurat w chwili słabości. Działał mi przez to na nerwy.

Moja radość skończyła się na pierwszym rozwidleniu, ale zamiast zapytać o drogę, w okamgnieniu podjęłam decyzję i po prostu skręciłam w lewo, licząc na szczęście. Mój towarzysz nic nie powiedział, więc uznałam to za dobry znak, dopóki nie zorientowałam się, że coś się zmieniło. Wokół panowała zbyt dosłowna cisza, nie licząc uderzania moich bosych stóp o ziemię. Muszę jak najszybciej znaleźć jakieś buty. Zatrzymałam się i obejrzałam przez ramię.

Blondyn ostentacyjnie oglądał swoje paznokcie oparty o ścianę tuż przed rozwidleniem. Ukryta wiadomość była aż nadto czytelna. Z poczuciem porażki zawróciłam i poszłam we właściwym kierunku, tym razem trzymając się bliżej chłopaka.

– Nie prościej było zapytać? – przerwał w końcu ciszę.

Nawet na niego nie spojrzałam. To było raczej retoryczne pytanie.

– Nie prościej było przyznać, że się zgubiłaś? – kontynuował. – Że nie czujesz się najlepiej, że potrzebujesz pomocy i…

– Czego ty, kuźwa, ode mnie oczekujesz? – wcięłam mu się, mając dość tej tyrady.

Popatrzył na mnie z ciekawością.

– Niczego, po prostu niepotrzebnie utrudniasz sobie i innym życie.

– Nikt cię nie prosił o pomaganie mi.

– Aaron prosił – przypomniał mi.

– Ja nie.

Znowu zamilkliśmy. On, bo nie miał już na to żadnej odpowiedzi, ja – bo nie miałam ochoty z nikim rozmawiać. Próbowałam poukładać sobie w głowie wszystko, co wydarzyło się w ciągu ostatnich godzin, ale podsumowanie nie przedstawiało się w zbyt jasnych barwach. Czułam się wyczerpana i marzyłam o tym, żeby zamknąć oczy, a potem obudzić się w swoim łóżku. W domu. To miejsce, ci ludzie, ta śmieszna historia o grze, w której mogłam wygrać życie… wszystko to brzmiało zbyt absurdalnie, działo się zbyt szybko.

Kątem oka popatrzyłam na swojego towarzysza. Był ode mnie o pół głowy wyższy i kilka lat starszy. Szedł, patrząc w jakiś punkt przed sobą, więc nawet nie zauważył, że mu się przyglądam. Wcześniej miałam problemy z dostrzeżeniem szczegółów, ale teraz wyraźnie widziałam brązowe oczy o zaciętym wyrazie, z których nie dało się nic wyczytać, wąski, prosty nos i jasne, gęste włosy opadające na czoło i uszy. Był smukły, ale nie chudy, chociaż większość jego sylwetki zakrywała obszerna bluza i ciężko było coś stwierdzić na pewno. I – co najważniejsze – według wszystkiego, czego się dowiedziałam, był taką samą ofiarą jak ja. Niepotrzebnie go atakowałam.

– Przepraszam.

Chłopak nie dał po sobie poznać, że cokolwiek usłyszał. Najwyraźniej to nie wystarczyło, żeby naprawić zepsute pierwsze wrażenie.

– Masz rację, zgubiłam się i liczyłam, że spotkam kogoś, kto zaprowadzi mnie do Salonu albo – najlepiej – do mojego pokoju. Wyszłam od Dantego i nawet nie pomyślałam, żeby zapytać o drogę. Myślałam, że jakoś poradzę sobie sama, ale błądziłam tylko coraz bardziej i nie miałam pojęcia, jak wrócić. A potem chyba zasłabłam, sama już nie wiem, i nagle pojawiłeś się znikąd, i – nie mam pojęcia dlaczego – zachowałam się jak stuknięta idiotka.

Zatrzymałam się, wyginając sobie palce, ale chłopak szedł dalej. Wkurzał mnie, bo nienawidziłam przepraszać, a zwłaszcza jeśli ktoś miał to głęboko w tyłku. Po kilku krokach jednak przystanął i odwrócił się do mnie, wzdychając.

– Nadal ci słabo?

Wytrzeszczyłam oczy zupełnie zaskoczona. Spodziewałam się jakiejś ciętej uwagi albo czegoś podobnego, ale on zupełnie wytrącił mnie z równowagi swoim pytaniem.

– Już mi lepiej – odpowiedziałam, a on wzruszył ramionami.

– W takim razie spoko. Każdy z nas przez to przechodził w różnoraki sposób, więc nikt cię nie ocenia.

– Myślałam, że się obraziłeś.

– Nie powiedziałem, że nie. – Po raz pierwszy się uśmiechnął. – Ale siedzimy w tym razem, czy tego chcesz, czy nie.

Odwzajemniłam uśmiech, z lekkim opóźnieniem zdając sobie sprawę z tego, że mój nowy znajomy był całkiem w porządku.

– Idziesz? – zapytał znowu.

– Mama zabroniła mi chodzić z nieznajomymi – powiedziałam. – To znaczy, nie wiem na pewno, ale raczej każda mama tak mówi, co nie?

Zaśmiał się ponuro, kręcąc głową i wyciągnął rękę.

– Joseph.

– Christina. – Uścisnęłam jego dłoń.

– To jak poszło z Dantem? – zapytał, kiedy wreszcie ruszyliśmy w kierunku Salonu. A przynajmniej wydawało mi się, że w jego kierunku.

– Mniej więcej tak, jak z szukaniem drogi powrotnej – westchnęłam. – Popieprzone to wszystko.

– Wiesz, na co dzień nie jest tak źle. – Popatrzyłam na niego z powątpiewaniem. – Popatrz, to jest proste jak droga powrotna.

Przeniosłam wzrok na korytarz i zdałam sobie sprawę z tego, że jakimś cudem znaleźliśmy się z powrotem przed drzwiami do Salonu.

– Jak to zrobiłeś?

Podeszłam bliżej, żeby upewnić się, że nic mi się nie przywidziało.

– Teleportacja. Dante nic nie wspominał? Każdy tak umie: idziesz i docierasz, gdzie chcesz! – mówił głosem wielkiego odkrywcy.

Skarciłam go wzrokiem i weszłam do Salonu, ale tym razem nikogo w nim nie zastałam.

– Jakim cudem tu tak pusto? Rose mówiła, że tu zawsze ktoś przebywa.

– My jesteśmy. – Joseph rzucił się na kanapę, którą wcześniej zajmowali Marcie i Jason. – Reszta pewnie nadal cię szuka.

Poczułam wyrzuty sumienia na myśl, że część domowników właśnie krążyła po korytarzach Domu, wypatrując właśnie mnie, chociaż nawet się nie znaliśmy. Stałam pośrodku przejścia z niepewną miną, mając ochotę znaleźć ich wszystkich i powiedzieć im, że już mogą przestać.

– Jeśli masz zamiar znów iść się zgubić, to na mnie nie licz – zastrzegł Joseph, przyglądając mi się podejrzliwie. – Nie słyszałaś o tym, że jeśli ktoś cię szuka, to ty nie powinnaś szukać jego? Trudniej znaleźć ruchomy cel.

Nie mogłam się z nim nie zgodzić, więc z niechęcią usiadłam na najbliższym fotelu i oparłam stopy o podłokietnik kanapy obok. Głowę odchyliłam do tyłu, przymknęłam oczy i po raz kolejny prześlizgnęłam się myślami po rozmowie z Dantem, próbując to wszystko ogarnąć.

– O czym myślisz?

– Zastanawiam się, czy to możliwe, że tylko śnię, a wy wszyscy i cały ten świat to wytwór mojej szalonej wyobraźni – odparłam zgodnie z prawdą, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

Ale Joseph nie wyglądał na zaskoczonego ani tym bardziej oburzonego moimi słowami. Wręcz przeciwnie – w jego oczach widziałam zrozumienie kogoś, kto przeżył coś podobnego i współczuje, bo nadal pamięta, jakie to uczucie. Jak mogłam uznać go za wroga?

– Możesz mi powiedzieć, jak stąd trafić do pokoju Noaha? – zapytałam, przypominając sobie jego wcześniejsze słowa. Joseph uniósł brew. – Mówił mi, że ma pokój tuż obok mojego. Chciałabym chwilę pobyć sama, jeśli nie masz nic przeciwko.

– W takim razie zawędrowałaś w przeciwnym kierunku do zamierzonego. Ale jasne, mogę cię tam zaprowadzić.

Podniosłam się z fotela i ruszyłam do wyjścia, ale nagle coś sobie uświadomiłam i zatrzymałam się w pół kroku.

– Myślałam, że nie powinniśmy się stąd ruszać.

– Nic takiego nie powiedziałem. Nie powinniśmy szukać tych, którzy szukają ciebie – sprostował, wstając.

Tym razem droga znowu okazała się krótsza, niż kiedy podróżowałam sama i przekonałam się, że wychodząc, nawet nie zamknęłam za sobą drzwi. Może i lepiej, bo nie miałam przynajmniej problemu ze znalezieniem właściwego pokoju. Joseph poradził, żebym przed wyjściem gdziekolwiek zapukała do kogoś i zapytała o drogę, a potem zawrócił, tłumacząc, iż lepiej będzie, jeśli zaczeka na moją ekipę poszukiwawczą w Salonie.

Weszłam do swojego nowego pokoju i odetchnęłam, próbując uspokoić myśli. Wcześniej uznałam, że tam poczuję się lżej, ale najwyraźniej się przeliczyłam. Poza tym nie opuszczało mnie wrażenie, że jestem brudna, a kontrolne spojrzenie w lustro tylko utwierdziło mnie w tym przekonaniu. Potrzebowałam wody i szamponu, najlepiej od razu z czymś, co oczyściłoby też wnętrze głowy. Z szuflady wyjęłam ręcznik i po chwili namysłu również bieliznę, ale zanim wyszłam z pokoju w poszukiwaniu łazienki, mój wzrok przykuł krajobraz za oknem. Podeszłam bliżej.

Ze swojego pokoju miałam widok na duże miasto skąpane w pomarańczowym świetle zachodu słońca. Odnosiło się wrażenie, że Dom ma co najmniej kilkanaście pięter wysokości albo unosi się nad metropolią jak chmura. Szyba była zbyt gruba, żebym mogła cokolwiek usłyszeć, ale wyraźnie widziałam toczące się w dole życie: ludzi przemykających między wystawami sklepowymi, samochody stojące w zakorkowanej alei, dzieci spacerujące za ręce z rodzicami i małą kropkę mogącą być psem, która dumnie maszerowała u boku swego pana lub pani. Skąd to wszystko wzięło się w Czyśćcu?

Zmarszczyłam brwi i odwróciłam się od okna. Zbyt wiele miałam już pytań w głowie, żeby dokładać sobie bezsensownie kolejnych. Wyszłam na korytarz i zamknęłam za sobą drzwi, przyglądając im się uważnie. Dokładnie takie same jak wszystkie wokół. I jak ja je potem rozpoznam? Przycisnęłam mocniej ręcznik do piersi. Jak ja trafię do łazienki…

Rozejrzałam się wokół. Ani jednej żywej duszy, co zresztą wcale mnie nie dziwiło – błądziłam po korytarzach tego miejsca Bóg wie ile i nikogo nie spotkałam, więc dlaczego teraz miałoby być inaczej? Z braku laku podeszłam do najbliższych drzwi po lewej, bo wydawało mi się, że właśnie tam powinnam znaleźć ratunek. Zapukałam trzykrotnie. W środku rozległy się ciche kroki i jeszcze cichsze przekleństwo. W końcu lokator szarpnął za klamkę, a moim oczom ukazało się logo nieznanego mi zespołu. Podniosłam głowę, żeby spojrzeć właścicielowi koszulki w twarz.

– Och, cześć. – Noah cofnął się o krok, żeby obojgu nam było wygodniej rozmawiać. – Coś się stało?

– A musiało coś się stać?

– Szukasz łazienki, prawda?

Oboje spojrzeliśmy na ręcznik, który nadal przyciskałam do siebie. Kiedy podniosłam wzrok, Noah patrzył na mnie, jakby mówił: „Przejrzałem cię”.

– Prawda. – Odsunęłam się, żeby mógł wyjść na korytarz. – Właściwie to nie umiem nawet trafić do własnego pokoju i zdążyłam już spowodować akcję poszukiwawczą.

– Doprawdy? – Ruszył przed siebie długimi krokami, więc usiłowałam za nim nadążyć. – Mogłaś mnie zapytać, zanim poszłaś gdzieś w ciemno.

– Pewnie byłby to dobry pomysł, gdybym nie była wtedy pod pokojem Dantego.

– Dante wrócił? – Noah wyglądał na równie zaciekawionego jak wcześniej, gdy Rosemary o nim wspomniała.

– Tak, i w sumie to wyprosił mnie ze swojego gabinetu, kiedy tylko przekazał mi, co miał do powiedzenia.

Noah w zamyśleniu pokiwał głową, marszcząc brwi.

– Co jest?

– Hm? – mruknął i popatrzył na mnie, jakbym to ja zachowywała się jak wariatka.

– Za każdym razem, gdy ktoś wspomina o Dantem, stajesz się jak opętany. – Wzruszyłam ramionami. – Zresztą wszystkim wam lekko odbija z tego powodu, że gdzieś wyszedł.

– Jak to „wszystkim”?

W skrócie opowiedziałam mu o tym, co usłyszałam w Salonie, zanim Dante wrócił. Noah wziął to jak najbardziej na poważnie.

– Wszyscy widzą, że coś jest nie tak.

– Ale dlaczego? Co w tym jest niezwykłego?

– Sam nie wiem, on po prostu nigdy nie opuścił Domu. Niektórzy są tu już wiele miesięcy i każdy powiedziałby ci to samo. Dante po prostu został związany z tym miejscem na wieki wieków, nie może go opuścić. A przynajmniej nie mógł. – Noah popatrzył w głąb korytarza. – Poczekam tu na ciebie, żebyś się znowu nie zgubiła.

Obejrzałam się i dostrzegłam pojedyncze drzwi osadzone w ścianie dokładnie naprzeciw nas. Podziękowałam Noahowi krótkim uśmiechem, zanim weszłam do pomieszczenia, które miało być łazienką. Jednak zobaczyłam tylko kolejny korytarz rozchodzący się na boki pod kątem czterdziestu pięciu stopni, w czterech miejscach zakończony identycznymi drzwiami jak poprzednie. Pierwsze z brzegu nie miały klamki, więc podeszłam do kolejnych. Weszłam do środka.

Tym razem trafiłam do właściwego miejsca – przestronnej łazienki lśniącej czystością. Wręcz bałam się naruszyć ten porządek, bo wszystko wokół wyglądało na kompletnie nieużywane. Centralną część pomieszczenia zajmowała wanna na białych nóżkach, a tuż obok ułożono puszysty dywanik w kolorze brudnego złota. Drugi, identyczny leżał u stóp prysznica postawionego w kącie łazienki. Między toaletą a umywalką można by ćwiczyć skok w dal, a sufit dodatkowo pokryty był setkami małych lusterek pomnażających wrażenie przestronności. Poczułam się nagle wyjątkowo drobna i nieznacząca.

Żeby nie dać się zwariować nieprzyjemnemu doznaniu, podeszłam do wanny i zaczęłam napuszczać do niej gorącej wody, w międzyczasie zdejmując ubrania. Powypadkowe rany wyglądały równie nieciekawie jak wcześniej, ale zdążyłam się już do nich przyzwyczaić, więc ledwie na nie spojrzałam, zsuwając sweter z ramion. Kiedy zajrzałam do wanny, żeby sprawdzić poziom wody, jakimś cudem pojawiła się w niej piana o mdląco-słodkim zapachu. Wsunęłam stopę do środka i okazało się, że kąpiel miała idealną temperaturę. Położyłam się w wannie, zupełnie zapominając o wszystkim, co mnie dotychczas tu spotkało. Ten świat to jakiś raj, przemknęło mi przez myśl, gdy zanurzyłam w wodzie głowę, odświeżając nieco fryzurę, która coraz bardziej przypominała gniazdo wyjątkowo brudnego ptaka.

***

Kiedy w końcu uświadomiłam sobie, że powinnam już wyjść z wanny, skórę na dłoniach i stopach miałam pomarszczoną niczym rodzynki. Woda jakimś cudem nie straciła temperatury, a powietrze w łazience było przyjemnie ciepłe, dzięki czemu nie szczękałam zębami, wycierając się ręcznikiem. Włożyłam nowe ubrania i po raz kolejny obiecałam sobie, że skądś wytrzasnę buty, bo chociaż nagle nie doskwierało mi już zimno tego miejsca, czułam się dziwnie, chodząc po kamiennej posadzce boso.

Wyszłam z łazienki, przecierając włosy ręcznikiem, więc dopiero po chwili zorientowałam się, że na podłodze siedział chłopak z głową odchyloną do tyłu i przymkniętymi oczami.

– O mój Boże, Noah, przepraszam! – jęknęłam, zagryzając dolną wargę. – Zupełnie zapomniałam, że na mnie czekasz…

Ten patrzył na mnie przez chwilę, a ja odniosłam wrażenie, że przerwałam mu drzemkę. Zamrugał kilka razy, po czym wstał, uśmiechając się nad wyraz uprzejmie.

– Nic się nie stało. – Otrzepał spodnie z niewidzialnych pyłków. – Taka kąpiel czasem naprawdę pomaga. Dokąd cię teraz zaprowadzić?

– Sama nie wiem. Może powinnam wrócić do wanny i zapomnieć o całym świecie.

Chłopak pokręcił głową, nadal się uśmiechając.

– W takim razie proponuję wycieczkę po jedzenie, bo pora kolacji już nas ominęła…

– Przepraszam!

Poczułam wyrzuty sumienia na myśl, że czekał na mnie wytrwale, podczas gdy kiszki pewnie grały mu marsza. Było też coś przyjemnego w fakcie, że nie zostawił mnie na pastwę losu. Prawie, jakbym miała tutaj przyjaciela.

– Właściwie jakim cudem możemy jeść, skoro nasze ciała pozostały na ziemi?

– A po jedzeniu zapraszam na zajęcia z serii „Sto pytań do Noaha”, na których odpowiem na wszystkie nurtujące cię pytania, zgoda? Za życia byłem uzależniony od jedzenia i nadal się z tego nie wyleczyłem.

Parsknęłam śmiechem i pokiwałam głową, podczas gdy chłopak ruszył korytarzem, którym prawdopodobnie szliśmy wcześniej. Podążyłam za nim, usiłując zorientować się, jak do licha rozpoznaje on właściwe z tylu identycznych przejść. Chociaż, nawet gdybyśmy się teraz zgubili, pewnie bym nie zauważyła.

Jadalnia wyglądała podobnie jak każda zbiorowa stołówka w szkole, hotelu albo zakładzie pracy. Kilkanaście stołów otoczonych krzesłami stało w pozornym nieładzie, ale po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że tworzą one okrąg wokół piętrowego podestu wyłożonego jedzeniem. A raczej jego resztkami.

– Ktoś chyba pamiętał, żeby zostawić nam odpadki – rzucił Noah, nakładając sobie na talerz sałatkę o nieznanej recepturze.

Rozejrzałam się po półmiskach z całkiem smacznie wyglądającymi potrawami, ale mimo wszystko nie czułam ochoty, żeby ich próbować. Chłopak tymczasem zapakował sobie pokaźną kopę na talerz i zajął miejsce przy najbliższym stole.

– A ty nic nie bierzesz? – zapytał, kiedy w końcu oderwał wzrok od jedzenia.

Po raz ostatni zerknęłam na podest.

– Nie mam ochoty.

Usiadłam naprzeciw niego i przyglądałam się przez chwilę, jak pałaszował swoją spóźnioną kolację. Ani trochę go to nie rozpraszało – wręcz zdawał się nie pamiętać o mojej obecności. Zaczęłam się zastanawiać, czy aż tak bardzo mógł zgłodnieć podczas czekania na mnie przed łazienką. Ile czasu zajęła mi kąpiel?

– Skoro nie jesteś zainteresowana jedzeniem, to możemy zacząć quiz wcześniej – oznajmił, żując kawałek czegoś, co wyglądało na mięso w sosie. – Pytaj.

Nad pierwszym pytaniem nie musiałam się ani chwili zastanawiać.

– Dlaczego nasze dusze mogą jeść, skoro ciała zostały na ziemi?

Noah długo przeżuwał kolejny kęs kolacji, jednocześnie przygotowując się do odpowiedzi. Zdałam sobie sprawę z tego, że być może specjalnie chciał usłyszeć moje pytania już teraz, żeby mieć więcej czasu na zastanowienie. W końcu przełknął i spojrzał na mnie.

– Właściwie to nie wiem, dlaczego jako Dusze jesteśmy w stanie jeść. Możemy i już, ktoś stworzył nas z możliwością przeżuwania na ziemi, to i podobne możliwości dał nam najwyraźniej tutaj. Wiem jednak, że nie przebiega to w taki sposób, jak normalnie. – Wepchnął żółtą papkę do ust. – Tu nie jemy, żeby przetrwać. Bez jedzenia i picia przeżyjesz, ale będziesz słabsza, chora. Więc każdy, kto ma zamiar brać udział w Grze, obżera się jak ja.

Z powątpiewaniem zerknęłam na jego nadal imponujących rozmiarów stertę jedzenia.

– Dobra – zaśmiał się, wbijając w nią widelec. – Ja przoduję w tej dyscyplinie.

Jakby dla potwierdzenia swoich słów przełknął kolejną porcję nieznanej mi potrawy. Przypominała coś w rodzaju sałatki ze wszystkiego, co można było znaleźć w lodówce.

– Jak wygląda ta wasza gra? – zapytałam, przyglądając się twarzy Noaha, który marszczył brwi, kiedy skupiał się na tym, co do niego mówiłam. – To znaczy Dante wspomniał o niej co nieco, ale na pewno odbiór jest inny z perspektywy kogoś, kto…

– I oto nasza zguba.

Nadal wpatrzona w Noaha zauważyłam, jak drgnął i podniósł głowę na dźwięk znanego mi głosu. Wystarczył jednak ułamek sekundy, żebym zorientowała się, że nie był najszczęśliwszy z powodu nowego towarzystwa.

ROZDZIAŁ 3 

Poza kontrolą

Ledwie się odwróciłam, a Aaron ruszył w naszym kierunku z rękoma w kieszeniach. Mrugnął do mnie, więc odpowiedziałam uśmiechem, chociaż podświadomie wyczuwałam napiętą jak struna atmosferę pomiędzy tą dwójką.

– Widzę, że nie tylko ja spóźniłem się na kolację.

– A co cię zatrzymało?

Widziałam Noaha tylko kątem oka, ale wydawało mi się, że przewrócił oczami, kiedy tylko moje pytanie zawisło w powietrzu.

– Szukałem takiej jednej i dopiero kilka minut temu Joe oświecił mnie, że się spóźniłem. – Aaron zaśmiał się pod nosem, podchodząc do stoiska z jedzeniem. – Mogłem się domyślić wcześniej, że na pewno ktoś już cię znalazł.

– Wygląda na to, że oboje opuściliście posiłek przeze mnie.

Zagryzłam wargę, patrząc na Noaha, który ze zmarszczonymi brwiami gapił się w swój talerz. Porównywanie go do Aarona najwyraźniej mu się nie spodobało, bo przeszył mnie tak wściekłym spojrzeniem, że mógłby nim kruszyć lód.

– Ach tak? – Przybysz zatrzymał się przy naszym stoliku i spojrzał na mnie z góry. – A co takiego robiliście, że nie zdążyliście na kolację?

– Noah mnie oprowadzał i straciliśmy poczucie czasu.

Próbowałam przechwycić jego wzrok, ale ten znów gapił się tylko w swój talerz, żując zawzięcie. Przez chwilę wszyscy milczeliśmy, a ja odpuściłam sobie ściąganie na siebie uwagi mojego towarzysza. Chłopcy nie wyglądali na przyjaźnie nastawionych, chociaż Aaron uśmiechał się cały czas, patrząc na mnie. Nagle coś przyszło mu do głowy:

– Byłaś już może na zewnątrz?

Pomyślałam o mieście, które widziałam wcześniej z okna mojej sypialni. Pokręciłam głową.

– Jeszcze nie.

– Szkoda, bo ogród robi wrażenie. Dziś już pewnie robi się szarawo, ale jutro złapię Rosemary i zabierzemy cię na zewnątrz. Gwarantuję, że nie pożałujesz. Po śniadaniu?

Kątem oka widziałam, że Noah żuł swoją kolację tak zawzięcie, iż zaczynałam się martwić o stan jego zębów.

– Jeśli uda mi się na nie trafić.

– Myślałem, że znalazłaś już przewodnika. – Aaron obrzucił Noaha przelotnym spojrzeniem.

– Noah nie jest mój na własność. – Choć w duszy liczyłam na to, że pomoże mi ponownie trafić do stołówki. – Ale dam sobie radę.

– W porządku. Więc do jutra.

Aaron po raz ostatni mrugnął do mnie i opuścił stołówkę, zabierając ze sobą nieprzyjemną atmosferę. Odwróciłam się do Noaha, mając zamiar wyciągnąć z niego interesujące informacje, ale on tylko pokręcił głową, zanim zdążyłam się odezwać.

– To o co chciałaś jeszcze zapytać?

Podświadomie wyczuwałam, że nie chciał, abym zaczynała temat jego i Aarona, ale jakimś cudem wszystkie inne pytania wyleciały z mojej głowy zaabsorbowanej ich zachowaniem. Skupiłam się, żeby wymyślić cokolwiek innego.

– Długo tu jesteś?

– Ciężko powiedzieć, bo czas…

– Tak, wiem, płynie tu inaczej. – Noah uniósł brew, jakby nie spodziewał się, że mogę to wiedzieć. – Aaron wspominał mi o tym, zanim Dante wrócił.

Najwyraźniej była to zła odpowiedź, bo mój rozmówca zacisnął usta i z niehamowaną złością wbił widelec w plasterek gotowanej marchewki. Zachowywał się stanowczo zbyt dziwacznie, żebym przeszła koło tego obojętnie. Zanim zaczął wyżywać się na reszcie jedzenia na swoim talerzu, powiedziałam:

– Słuchaj, nie mam zielonego pojęcia, co między wami zaszło i to niewątpliwie nie jest moja sprawa, ale nie dajesz mi wyboru. Nie uwolnisz się ode mnie, dopóki mi tego nie wyjaśnisz.

– To chyba naprawdę nie jest najlepszy pomysł – mruknął Noah, natychmiast łagodniejąc.

– Być może, ale właśnie trafiłam do jakiejś popieprzonej rzeczywistości, z której pewnie nie wydostanę się tak szybko. – Byłam naprawdę wściekła na wszystko, co tu się działo. – Sama nie dam sobie rady, a znajomych, i to mocno naciągane słowo, którzy mogliby mi tu pomóc, mogę policzyć na palcach jednej dłoni. Nie mam czasu, żeby polegać na osobach, które na to nie zasługują, więc wolałabym z góry wiedzieć, od kogo lepiej trzymać się z daleka.

Przez chwilę byłam pewna, że to, co powiedziałam, nie zrobiło na Noahu żadnego wrażenia i nie odezwie się już na ten temat ani słowem. W końcu jednak westchnął i odsunął od siebie talerz, żeby swobodnie położyć złożone ręce na stole. Spojrzał na mnie z rezygnacją.

– Znałem Aarona, zanim się tu znalazłem.

Wytrzeszczyłam oczy z niedowierzaniem. Mogłam spodziewać się wszystkiego, ale wydawało mi się niemożliwym, żeby dwie znające się osoby zapadły w śpiączkę i w dodatku trafiły do tego samego Domu. Noah pokiwał smutno głową, widząc moje zaskoczenie.

– Wszyscy tak reagują. – Opuścił wzrok na swoje dłonie. – Na początku nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy, bo nie pamiętaliśmy, co się wydarzyło. Obudziliśmy się niemal jeden po drugim. Spędziliśmy trochę czasu razem, ale potem zaczęły wracać wspomnienia. Aaron pierwszy zorientował się, kim jestem. Zauważyłem, że mnie unikał, ale z początku nie zwróciłem na to większej uwagi. Dopiero kiedy sam przypomniałem sobie, co się stało, dotarło do mnie, o co chodziło.

Siedziałam w bezruchu, czekając na ciąg dalszy. Odruchowo pochyliłam się w stronę Noaha, żeby nie uronić ani jednego słowa. Co takiego musiało się wydarzyć, że razem trafili do Purgatorium i w dodatku tak bardzo się nie lubili?

– Mój starszy brat, Mike, nigdy nie należał do miłych typków. Olewał szkołę, łamał drobne prawa, palił trawkę, imprezował. Klasyczny niedobry chłopiec. I ja – zapatrzony w brata, głupi dzieciak. Chciałem być jak on, łaziłem za nim, naśladowałem. Z reguły go irytowałem, ale czasem pozwalał mi zabrać się z nim i jego kumplami na kolejny „męski wypad”. Zwłaszcza, kiedy jego przyjaciel, Diego, wpadł podczas jakiejś kradzieży i kurator zaczął siedzieć mu na karku, więc musiał odciąć się od nielegalnych zabaw Mike’a i reszty.

Przez chwilę w oczach Noaha widziałam odbicie takiego życia. Nie patrzył na mnie ani na żadną rzecz w zasięgu wzroku – odnosiłam wrażenie, że w ogóle nie ma go już w stołówce, tylko wrócił do tamtego dnia, kiedy coś poszło nie tak. Zaczynałam żałować, że go do tego zmusiłam.

– Mike lubił szybką jazdę. Dlatego co weekend wpisywał się na nocne wyścigi starego Sully’ego. Trasa za każdym razem prowadziła tą samą drogą. Start i meta znajdowały się w lesie, gdzie żadne przypadkowe osoby nie były w stanie zobaczyć zbiorowiska ani usłyszeć muzyki z ogromnych głośników. Tego dnia mój brat miał się ścigać z Aaronem, a na miejscu zebrał się prawdziwy tłum. Ja byłem jego pilotem. Nie miałem zbyt wielkich oczekiwań, bo Aaron był najlepszy, ale Mike uważał, że ma jakiekolwiek szanse. I faktycznie, od początku wyścigu szliśmy właściwie łeb w łeb, a nawet zaczęliśmy go wyprzedzać tuż przed Wąskim Mostem.

Usiłowałam wyobrazić go sobie wciśniętego do podreperowanego samochodu rodem z „Za szybkich, za wściekłych”. Ale mimo szczerych chęci, cały czas odnosiłam wrażenie, że mówi o jakimś innym Noahu z kryminalną przeszłością i złym starszym bratem.

– Była taka niepisana zasada, że ten, kto jest w tyle, odpuszcza i dopiero za mostem kontynuuje prawdziwy wyścig. Ale Aaronowi było bardzo nie w smak, że ktokolwiek śmiał go wyprzedzić. Mówiłem Mike’owi, żeby zwolnił i oddał mu prowadzenie, ale nie chciał mnie słuchać, bo doskonale wiedział, że drugiej takiej szansy nie będzie miał. Nie wiem, który z nich był głupszy. – Zacisnął powieki i odetchnął głęboko. – Ważne, że na Wąskim Moście nie ma miejsca dla dwóch samochodów.

Noah zamilkł, nadal nie otwierając oczu, a ja byłam w stanie tylko poruszać ustami, jak ryba wyciągnięta z wody, bo żadne słowa nie wydawały mi się odpowiednie po takiej historii. Chciałam złapać go za dłonie leżące na stole, ale to też nie wydawało mi się najlepszym pomysłem ze względu na to, że oprócz kilkunastominutowej rozmowy nic nas nie łączyło. Po jego słowach bałam się swojej przeszłości bardziej niż wcześniej. Co, jeśli to, co mnie spotkało, było równie okropne i przerażające jak wspomnienia Noaha? Wydawało mi się, że lepiej nie wiedzieć takich rzeczy. Cokolwiek by nie doprowadziło nas aż tutaj, z pewnością było warte zapomnienia.

Patrzyłam więc tylko na jego rozluźniającą się powoli twarz i chociaż na usta cisnęło mi się kolejne pytanie, nie pozwoliłam go sobie zadać. Za dużo przykrości już mu sprawiłam.

– Najadłaś się? – zapytał nagle, otwierając oczy i wstając gwałtownie od stołu.

Pokiwałam głową, powstrzymując się od uwagi, że przecież nawet nie zaczęłam jeść. W milczeniu opuściliśmy stołówkę, a ja dla odmiany postanowiłam skupić się na drodze do naszych pokoi. Przynajmniej tę odrobinę prywatności mogłam dać mu przez kilka kolejnych minut, które zmuszony był spędzić w moim towarzystwie. Zwłaszcza że nadal nie wydawał się skory do pomocy mi w dotarciu następnego dnia do stołówki, a musiałam jakoś się tam dostać. Po jego opowieści mój entuzjazm opadł na myśl o spotkaniu z Aaronem. Nie wydawało mi się, żebym po usłyszanej historii wciąż mogła patrzeć na niego w ten sam sposób.

Wreszcie zatrzymaliśmy się przed jednymi z drzwi, które nadal wydawały mi się identyczne w całym budynku. Popatrzyliśmy na siebie.

– Te są moje? – zapytałam, a on uśmiechnął się po raz pierwszy od spotkania Aarona.

– Moje. – Machnął głową w kierunku czegoś za mną, najpewniej mojego pokoju. – Tamte są twoje.

Pokiwałam głową, czując się nagle niezręcznie w jego towarzystwie. On też spochmurniał i zerknął na swoje drzwi, jakby marzył już tylko o tym, żeby się mnie pozbyć.

– Dziękuję. Za całe to oprowadzanie i w ogóle. I przepraszam.

Noah nie odpowiedział, tylko skinął mi głową z cieniem uśmiechu na twarzy. Niezwykle wymownie popatrzył na mnie i nacisnął klamkę. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko zostawić go w spokoju, więc odwróciłam się na pięcie i podeszłam do swoich drzwi.

– Do jutra.

Zanim na niego spojrzałam, zdążył już zniknąć w pokoju. Zrobiłam to samo i nagle poczułam się nieswojo, stojąc niczym intruz wśród nadal obcych mi rzeczy i mebli. Nie mogłam zmusić się do tego, żeby zrzucić z siebie ubrania i wsunąć się pod kołdrę, jak zapewne zrobiłabym to we własnym domu. Chociaż w tamtym momencie nie byłam pewna niczego dotyczącego mnie i mojego życia. Jakbym urodziła się na nowo.

Wreszcie zrobiłam pierwszy krok w kierunku łóżka i kolejne przyszły już jakoś łatwiej. Dopiero gdy przystanęłam obok fotela, zorientowałam się, że ktoś zostawił na nim stertę ubrań złożonych w idealną kosteczkę – bluzki, spodnie, skarpetki i bieliznę – których widok przyniósł mi chwilową radość. Potem jednak powróciło nieswoje uczucie i podejrzliwość. Dlaczego ktoś pojawiał się w moim pokoju, gdy mnie w nim nie było? Kto przyniósł te rzeczy i dlaczego? Cofnęłam się zniesmaczona tym odkryciem. Nagle zapragnęłam znaleźć się jak najdalej stąd.

Wyszłam na korytarz, tym razem nie zaprzątając sobie głowy tym, że nie dam rady znaleźć drogi powrotnej. Patrząc na zamknięte drzwi Noaha, pożałowałam, że chwilę wcześniej zepsułam mu humor, bo zdecydowanie przydałoby mi się jego towarzystwo w tamtym momencie.

Poszłam w kierunku przeciwnym do stołówki (w moim własnym przynajmniej mniemaniu), przez ułamek sekundy zastanawiając się, czy jeśli znów zaginę, to ktoś pofatyguje się mnie znaleźć. Potem jednak odgoniłam od siebie podobne myśli. To tylko dom. A ja chcę przez chwilę pobyć sama ze sobą. Niestety, już za pierwszym zakrętem moja samotność została przerwana. Dziewczyna, o głowę ode mnie wyższa i chuda niczym modelka, niemal na mnie wpadła, taszcząc naręcze ubrań i ręczników, które zasłaniały jej pole widzenia.

– Och, przepraszam!

Cofnęła się gwałtownie, aż ręcznik zaplątany na jej głowie przekrzywił się pod niebezpiecznym kątem. Nieudolnie próbowała go poprawić bez użycia rąk. W końcu się poddała i popatrzyła na mnie z zaciekawieniem.

– Nowa?

– Christina.

Machnęłam nieznacznie ręką, nawet nie siląc się na próbę uściśnięcia jej dłoni z trudem utrzymującej toboły.

– Madelaine.

– Pomóc?

Odruch był silniejszy ode mnie i już po chwili targałam część dobytku nowej znajomej, która trajkotała radośnie u mojego boku, stawiając długie, szybkie kroki.

– Dobrze, że na ciebie wpadłam! Właśnie wracałam z łazienki i szczerze mówiąc, myślałam już, że nie dotrę do pokoju! – Miała zaraźliwy, zupełnie szczery śmiech. – Ale, gdzie moje maniery! Nie zapytałam cię nawet, jak sobie radzisz! Pierwszy dzień jest beznadziejny, potem idzie z górki, przysięgam. – Pokiwała głową, przyznając samej sobie rację. – Och, już jesteśmy! Chyba. – Zapukała trzykrotnie. – Czasem nadal mam wątpliwości, te drzwi są takie podobne! W każdym razie dzięki za pomoc.

Kiedy Madelaine zatrzasnęła drzwi za swoim długim, głośnym ciałem, oparłam się o ścianę i westchnęłam ciężko. To było najbardziej intensywne spotkanie, jakie dane było mi przeżyć przez całe siedemnaście lat mojego życia. Właściwie ciężko to nazwać poznaniem się, bo Madelaine nie dała mi prawie dojść do głosu, ale przynajmniej skutecznie odwiodła moje myśli od braku prywatności w tym dziwnym domu. Siedemnaście. Otwarłam szerzej oczy, kiedy dotarło do mnie, co właśnie odkryłam. Mam siedemnaście lat. Dwudziesty pierwszy maja. Dwutysięczny rok. Uśmiechnęłam się do siebie, jakbym wygrała los na loterii. Z jakiegoś powodu czułam radość na myśl o tym, że będę mogła pochwalić się tym faktem przed Swenem.

Z nową energią ruszyłam przed siebie, coraz mniej rozumiejąc irracjonalną złość, z jaką opuściłam swój pokój kilka minut wcześniej. Mimo to nie zawróciłam, czując, że sen nie wchodzi w rachubę, przynajmniej w ciągu najbliższej godziny. Pierwszy dzień w Purgatorium, choć pełen wrażeń, był krótki, dlatego postanowiłam sprawdzić, gdzie tym razem nogi mnie poniosą.

Przez dłuższy czas odnosiłam wrażenie, że krążę w kółko albo że cały Dom składa się wyłącznie z identycznych korytarzy, aż w końcu udało mi się jakimś cudem trafić w miejsce, którego wcześniej nie widziałam. Szybko jednak okazało się, że to po prostu ślepy zaułek przed sypialnią Dantego, sądząc po ładnej, grawerowanej tabliczce zawieszonej na drzwiach. Też powinnam sobie taką sprawić, pomyślałam, zanim oddaliłam się stamtąd zawiedziona nieciekawym odkryciem. Dante nie należał do zagadnień, które by mnie fascynowały.

Wydawało mi się, że nie byłam wcześniej w tej części Domu, ale z moją orientacją równie dobrze mogłam trzykrotnie minąć własny pokój i tego nie zauważyć. I prawdopodobnie właśnie tak było, bo o tym, że zmierzam w kierunku Salonu, dowiedziałam się dopiero, kiedy stanęłam przed ogromnymi drzwiami, jak zwykle otwartymi na oścież. Tym razem nie wahałam się ani chwili i weszłam do środka. W zasięgu wzroku nie było żywej duszy, co przyjęłam z niekłamaną radością.

Podeszłam do regałów, którym wcześniej nie poświęciłam większej uwagi i w oczy od razu rzuciło mi się tomisko wyższe od pozostałych. Kiedy zdjęłam je z półki, okazało się, że książka jest równie szeroka i sądząc po starannie wykaligrafowanym napisie, zawierała „plany i szkice”. Otwarłam ją na pierwszej stronie, gdzie ktoś ręcznie nakreślił projekt Domu całkiem wprawną ręką. Dopiero po chwili dotarło do mnie, na co patrzę. Mapa. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Oto moja przepustka do samodzielnego poruszania się po budynku. Sekundę później jednak mój entuzjazm osłabł. O ile zabranie książki do pokoju i odczytywanie drogi przed wyjściem gdziekolwiek wydawało się świetnym pomysłem, to nadal nie rozwiązywało problemu powrotu do sypialni albo chociażby przemieszczania się pomiędzy innymi lokacjami w Domu. Nie miałam zamiaru taszczyć ze sobą wszędzie takich rozmiarów książki.

Zmarszczyłam brwi. Gdybym tylko wytrzasnęła skądś kserokopiarkę. Podejrzewałam jednak, że na próżno szukać w tym miejscu jakiejkolwiek elektroniki.

– Och, nie spodziewałem się tu kogoś spotkać. – Głos Dantego zaskoczył mnie tak bardzo, że drgnęłam, a książka wypadła mi z rąk. – Wybacz.

Pochylił się i podniósł tomisko z podłogi, nie odrywając ode mnie oczu.

– Nic się nie stało. – Chciałam zabrać książkę, ale nagle zainteresowała go jej zawartość. – Ja też nie spodziewałam się nikogo spotkać. Chociaż słyszałam, że w Salonie nigdy nie jest pusto.

– To fakt. – Dante uśmiechnął się i uniósł lekko książkę. – Skąd to zainteresowanie planami?

Nagle zrobiło mi się głupio z powodu, dla którego wzięłam tę książkę. Ale żadna inna wymówka nie brzmiała zbyt sensownie w mojej głowie, więc po prostu przyznałam się do wszystkiego. Dante zaśmiał się w odpowiedzi.

– Jak każdy w pierwszych dniach. – Przez chwilę ważył księgę w ręce z radością na twarzy, jakby wspominał coś miłego. – Był jeden taki, co przerysował cały plan. Miał na imię… Evan. Tak, tak mi się wydaje. Reszta nie była tak zawzięta, ale nieraz widziałem, jak oznaczali sobie zakręty liczbami albo jakimiś symbolami.

– Nigdy nie widziałam tak zagmatwanych korytarzy. Odnosi się wrażenie, że ściany zmieniają położenie.

– Kto wie? – Dante mrugnął do mnie z tajemniczym uśmieszkiem. – No to, dlaczego nie jesteś w łóżku?

Patrzyłam, jak podchodzi do stolika przy jednym z foteli i odkłada na niego książkę. Potem oparł się o podłokietnik, zaplatając ręce na piersi.

– Nie sądziłam, że macie tutaj godzinę policyjną.

Nie wiedzieć czemu, czułam się w jego towarzystwie nieswojo. Zdawałam sobie sprawę z tego, że wszyscy darzyli go szacunkiem, chyba nawet życzliwością, ale ja nie potrafiłam zmusić się do czegoś więcej ponad tolerancję. Być może przeszkadzało mi jego powiązanie z tym miejscem albo nie zdążyłam go jeszcze poznać wystarczająco dobrze.

– Nie mamy. – Patrzył na mnie, jakby wiedział, o czym myślałam. – Pytam z przyzwyczajenia. Nie znajdziesz tu zbyt wielu rozrywek, dlatego nikt nie czuje potrzeby, siedzieć do późna.

– Rozrywkę zawsze można zorganizować sobie samemu. – Skinęłam głową w stronę książki. – Mogę ją zabrać?

– Gdybyś potrzebowała, kartki i ołówki są w szufladzie na końcu regału.

Nie spojrzałam w tamtym kierunku, ale zapamiętałam przydatną informację.

Podeszłam do stolika, wzięłam książkę i skinąwszy Dantemu na pożegnanie, wyszłam z Salonu. Upewniwszy się, że zniknęłam mu z pola widzenia, otwarłam plan Domu. Byłoby prościej, gdybym wiedziała, który prostokąt oznacza moją sypialnię. Jednak zaraz przypomniałam sobie, że w każdej chwili ktoś może buszować po moim pokoju i odrzuciłam pomysł powrotu do łóżka. Nie miałam pojęcia, dlaczego to, że moja sypialnia nie była do końca moja, odpychało mnie tak bardzo, że wolałam spędzać noc na korytarzach, które swoją drogą również nie należały do najbardziej ustronnych miejsc. Może to szaleństwo ostatniego dnia sprawiało, że wariowałam. Nieistotne.

Jakim cudem trafiłam do stołówki – tego nie potrafiłam wyjaśnić. Zamkniętą książkę niosłam przy boku, nie zaglądając do niej ani razu, a i tak całkiem szybko stanęłam przed dwuskrzydłowymi drzwiami, które widziałam już wcześniej tego dnia. Kiedy tylko pokonałam próg, nad moją głową rozbłysło światło z nieuchwytnego dla mnie źródła. Usiadłam przy stoliku, który wcześniej zajmowałam z Noahem, zastanawiając się, jak działały lampy w całym Domu. Dopisałam tę kwestię do niewidzialnej listy „Pytań do zadania Noahowi”, którą tworzyłam w głowie.

Panująca wokół cisza była oczyszczająca i kojarzyła mi się ze spokojem, jakiego doznaje się, leżąc w łóżku na kilka sekund przed zaśnięciem. Wbrew pozorom nie czułam się idiotycznie, siedząc bez ruchu przy stoliku w opustoszałej stołówce. Wręcz przeciwnie. Pierwszy raz od pojawienia się w tym dziwnym miejscu, odnosiłam wrażenie, że wszystko miałam pod kontrolą. Ani drgnęłam, nie chcąc zakłócać chwili. Przymknęłam oczy, odgradzając się od świata i spróbowałam wyobrazić sobie, że cały ten dzień nigdy się nie wydarzył. Rozpaczliwie chwytałam się wspomnień o bracie, bo reszta mojego dawnego życia nadal kryła się za ciemną kotarą, której nie potrafiłam rozsunąć.

ROZDZIAŁ 4 

Odrobina historii

Dziwnym trafem nie zanotowałam w pamięci momentu, w którym mgliste obrazy z Nathanielem znużyły mnie na tyle, że osunęłam głowę na stół i zasnęłam. Kiedy się obudziłam, stołówka wyglądała tak jak wcześniej, a przez brak jakichkolwiek okien ciężko było mi zorientować się, jak długo spałam. Przeciągnęłam się i wstałam, starając się zignorować mroczki, które zatańczyły mi przed oczami. Dopiero wtedy zauważyłam, że na podeście stały już nowe półmiski z jedzeniem przygotowanym do śniadania. Wyglądało więc na to, że przespałam na stole calutką noc.

Nadal nie czułam się głodna, ale pamiętając o słowach Noaha, nałożyłam sobie na talerz trochę jedzenia i nalałam do obszernego kubka kawy. Właściwie to nienawidziłam jej pić – zdecydowanie lepiej działał na mnie sam zapach parzonych ziaren, który rozniósł się po całej stołówce. Wróciłam na swoje miejsce i zaczęłam skubać tosta.

– Dzień dobry, zgubo. – Joseph zbliżył się do mnie tak cicho, że nawet nie zorientowałam się, kiedy stanął tuż obok. – Jestem pod wrażeniem, że trafiłaś tu samodzielnie. Choć, jeśli mam być szczery, wyglądasz, jakbyś spędziła tu noc.

– Dzień dobry.