Druga szansa - Oliwia Ciesielska - E-Book

Druga szansa E-Book

Oliwia Ciesielska

0,0

Beschreibung

Fizyczne ograniczenia przestają mieć znaczenie, gdy przekracza się granice własnych wyobrażeń. Odkąd Leo porusza się na wózku, zamknął się w sobie i odciął od znajomych. Wyjście na studencką imprezę integracyjną wydaje się poza jego możliwościami, ale ostatecznie trafia na ognisko w plenerze. Gdy na chwilę oddala się od towarzystwa, spotyka dziewczynę, której pies zgubił się w lesie. Mimo oczywistych przeszkód, pomaga jej szukać pupila, choć ma wrażenie, że Sara wcale nie stara się go odnaleźć. Przypadkowa znajomość przeradza się w fascynację - mieszkańcy miasteczka coraz częściej widują niepełnosprawnego chłopca, który jedzie wózkiem na spacer do lasu. Tymczasem jego towarzyszka zaczyna zachowywać się coraz dziwniej... Strzał w dziesiątkę dla miłośników powieści "Tam, gdzie las spotyka się z niebem" Glendy Vanderah.

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 78

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Oliwia Ciesielska

Druga szansa

 

Saga

Druga szansa

 

Redakcja: D.A.Dziedzic

Zdjęcie na okładce: Shutterstock

Copyright © 2024 Oliwia Ciesielska i SAGA Egmont

 

Wszystkie prawa zastrzeżone

 

ISBN: 9788727165844 

 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

 

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

 

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

Kiedy byłem mały, rodzice często musieli pracować do późna, a wtedy zostawałem w domu z dziadkami. Wieczorami oglądaliśmy filmy, dopóki nie zasnąłem. Dziadek zanosił mnie do łóżka, a babcia zostawiała na szafce nocnej szklankę wody, w razie gdybym obudził się w nocy. Bywały też wieczory, gdy za oknami szalała burza. Wtedy dziadkowie zawsze kazali wyłączyć wszystkie elektroniczne sprzęty i przy świeczkach graliśmy w karty albo planszówki. A ponieważ ciemny dom w środku wichury i deszczu zdawał się naprawdę upiorny, babcia wymyśliła, żebyśmy opowiadali sobie historyjki.

Zaczęła pierwsza. Opowiedziała o dziewczynce, która w czasie burzy wyszła na spacer z psem. Gdy tylko uderzył piorun, pupil zerwał się ze smyczy i uciekł. Właścicielka, oczywiście, od razu pobiegła za nim i oboje wpadli do lasu tuż za miastem. Mimo ulewy uparcie szukała swojego przyjaciela, bo nie chciała, by coś mu się stało. Wołała go, ale kolejne grzmoty zagłuszały jej głos. Coraz bardziej zmarznięta i przerażona nie wiedziała już nawet, czy uda jej się znaleźć drogę powrotną. Wtedy jednak między drzewami dostrzegła swojego psa. Ruszyła w jego kierunku, ślizgając się na korzeniach i kamieniach, aż wreszcie potknęła się na nierównym podłożu i upadła. Zaczęła niezgrabnie podnosić się z błotnistej ziemi. Nagle pies szczeknął krótko, jakby próbował ją ostrzec, a w następnej chwili piorun uderzył w drzewo. Konar runął prosto na dziewczynkę – nie miała najmniejszych szans na reakcję. I chociaż pisany był jej tragiczny koniec, niespodziewanie psie cielsko uderzyło ją i odepchnęło. Dziewczynka znów upadła, a gdy uniosła wzrok, zobaczyła swojego przyjaciela przygniecionego grubą gałęzią. Natychmiast się rozpłakała i doskoczyła do psa, który ostatnimi siłami popatrzył na nią oczami pełnymi wierności i miłości. Nie mogła pogodzić się z okrutnym końcem, dlatego płakała nawet rzewniej niż niebo, błagając, żeby przyjaciel do niej wrócił.

I wydarzył się cud. Pies polizał ją po dłoni. Zaraz potem podniósł się, zrzucając konar, jakby ten nic nie ważył. Dziewczynka nie mogła uwierzyć własnym oczom. Dopiero gdy otrząsnęła się z szoku i chciała opuścić z przyjacielem las, na jej drodze pojawiła się zjawa. Duch wyciągnął przed siebie dłoń, wskazał dziewczynę i pokręcił głową. Wyglądał przy tym na smutnego, ale nieugiętego. A dziewczynka pojęła, że w życiu wszystko ma swoją cenę. Jej błagania przekonały tego, kto słuchał, by przywrócił siły ukochanemu psu, ale w zamian za to musiała oddać część siebie. I nigdy już nie mogła opuścić lasu.

Wysłuchałem tej nieco przerażającej i smutnej historii z ogromnym zainteresowaniem. Początkowo myślałem, że babcia wymyśliła ją po to, żeby przestrzec mnie przed włóczeniem się po lesie, a już zwłaszcza w czasie burzy. Po czasie jednak dowiedziałem się, że bajka krążyła po mieście zainspirowana prawdziwą historią dziewczynki, która zaginęła kilka miesięcy wcześniej. Co jakiś czas ktoś nawet twierdził, że widział zjawę włóczącą się wśród drzew.

Nie miałem zielonego pojęcia, dlaczego ta opowieść przypomniała mi się akurat w tej chwili. Może gdzieś w głębi miałem jednak ochotę wyskoczyć na integracyjne spotkanie ze studiów. Nawet jeśli jednocześnie sama myśl o wyjściu ze znajomymi wywoływała potężną gulę w gardle.

Wyprostowałem się na łóżku na dźwięk krzątaniny w korytarzu. Krótkie zerknięcie na zegarek wystarczyło, bym upewnił się, że matka wróciła z porannych zakupów. W weekendy jej hobby było zerwać się jak najszybciej i bez kolejek załatwić wszystko, co musiała. Kiedyś nawet starałem się ustawiać budzik, by móc w czymś jej pomóc, ale w ostatnich miesiącach brakowało mi motywacji. Właściwie wszystko zdążyło istotnie stracić na znaczeniu.

Nie mogłem jednak całą sobotę wylegiwać się w pościelach – tak przynajmniej twierdzili rodzice. Kwestia czasu, zanim któreś z nich wparowałoby do mojej sypialni i popędzało mnie, dopóki bym nie wstał. Mogłem się założyć, że to pomysł przyjaciółki mamy, która z zawodu była psycholożką: dawać mi poczucie, iż wszystko toczy się po staremu. Traktować mnie jak normalnego dwudziestoparolatka.

Z westchnieniem chwyciłem prawą nogę pod kolanem i gwałtownym ruchem zsunąłem ją z łóżka. Poprawiłem się nieco i to samo zrobiłem z lewą nogą. Stopy z głuchym odgłosem uderzyły o miękki dywanik. Wózek stał obok w gotowości, więc niespełna minutę później wyjeżdżałem już z pokoju gotowy na nowy dzień. A przynajmniej tak sobie wmawiałem.

Chwilę trwało, zanim dom został przekształcony tak, bym mógł swobodnie się po nim poruszać. Wcześniej mogłem co najwyżej pełzać po podłodze albo wywoływać przepuklinę u ojca, który próbował odciążyć nieco mnie. Ostatecznie zamknąłem się w sypialni i gdyby nie potrzeby fizjologiczne, pewnie nie wyszedłbym z niej przez długie tygodnie.

Wreszcie przejścia zostały poszerzone, a meble przestawione, więc teraz bez większego problemu dotarłem do kuchni, gdzie mama właśnie wypakowywała zakupy.

– Och, Leo, już wstałeś? – rzuciła na powitanie, uśmiechając się szeroko. – Nie wiesz, czy ojciec jeszcze śpi?

– Mogę sprawdzić – zaoferowałem.

– Nie, nie ma potrzeby. Najpierw zrobię śniadanie, może sam wstanie. Jakie masz plany na weekend?

Uniosłem z niedowierzaniem jedną brew. Każdy mój weekend polegał na rozwalaniu potworów i wykonywaniu questów, a odkąd udało mi się z niewielkim opóźnieniem zaliczyć letni semestr na studiach, spędzałem w ten sposób także pozostałe dni tygodnia.

Ponieważ jednak w pewnym stopniu rozumiałem, że jestem dla rodziców utrapieniem i powodem do zbyt wielu zmartwień, odparłem:

– Nic konkretnego.

– Czy to nie teraz jakoś mieliście ze znajomymi spotkać się na integracji?

Fascynujące. Nie potrafiła zapamiętać pinu do własnego telefonu, ale w głowie utkwiło jej akurat to. Poprawiłem magnes na lodówce, udając, że niczego nie usłyszałem. Matka nie dała się tak łatwo:

– Leo.

– Nigdzie się nie wybieram – westchnąłem.

Dobrze wiedziałem, dokąd prowadzi ta rozmowa.

– A to niby dlaczego? Przecież to twoi znajomi. Dawno się nie widzieliście.

– Właśnie. Nie widujemy się i dobrze nam z tym. Oni mają swoje życie, a ja swoje.

– Więc może spotkasz się z innymi znajomymi? – zaproponowała. – Mam wrażenie, że od wieków nie widziałam nikogo z nich.

– Są zajęci.

Wciąż bawiłem się magnesami, układałem je pedantycznie prosto. Nagle mama przestała szeleścić siatkami z zakupami, a ja nie musiałem nawet podnosić wzroku, żeby wiedzieć, że szykowała się do wygłoszenia popisowego wykładu. A nawet nie wybiła jeszcze dziesiąta.

– Leo. Spójrz na mnie.

Niechętnie posłuchałem. Patrzyłem na nią z dołu i czułem się jak dzieciak na dywaniku.

– Jesteś dorosłym człowiekiem. Inteligentnym i wierzę, że dobrze wychowanym. Więc nie zmuszaj mnie, żebym traktowała cię jak rozkapryszonego dzieciaka. Zamykasz się w sobie, oboje z ojcem doskonale to widzimy. Znalazłeś się w trudnej sytuacji, ale to nie koniec świata. Miałeś parę gorszych miesięcy, a teraz czas wziąć się w garść i wrócić do normalności.

Normalności. Miałem ogromną ochotę prychnąć, okręcić wózek i wrócić do sypialni. Powstrzymywał mnie jedynie fakt, że wtedy rzeczywiście wyszedłbym na rozkapryszonego dzieciaka.

– Nic mi nie jest – powiedziałem więc, siląc się na choć trochę pogodniejszy ton. – Naprawdę wszyscy są akurat zajęci. Są wakacje, ludzie wyjeżdżają, chodzą na imprezy.

– Świetnie. Więc ty też pójdziesz.

Zmarszczyłem brwi. Zupełnie nie to miałem na myśli.

– O której spotykacie się z ludźmi ze studiów? – ciągnęła, jakby w ogóle nie zauważyła mojej miny.

– Mówiłem, że…

– Że wakacje są od wyjazdów i imprez. Dość już przesiedziałeś w domu z nosem spuszczonym na kwintę. Pamiętasz jeszcze, jak wygląda świat na zewnątrz?

– Nie twierdziłaś przed chwilą, że jestem dorosłym człowiekiem?

– Ale mieszkasz pod moim dachem – skontrowała od razu. – I co by nie było, jesteś moim dzieckiem. Nieważne, ile masz lat. Nie chcesz chyba martwić starej matki?

– Nie jesteś stara.

Uśmiechnęła się z zadowoleniem i wróciła do wyciągania zakupów z toreb. Zaczynałem pojmować, że przegrałem tę walkę. Sięgnąłem więc po ostatniego asa, jakiego chowałem w rękawie.

– Organizują je w lesie. Planują ognisko i w ogóle.

Matka nie wyglądała, jakby ta informacja zrobiła na niej jakiekolwiek wrażenie. Nawet nie oderwała spojrzenia od równiutkiego stosiku jogurtów, który układała na blacie stołu.

– Palenisko w lesie leży przy leśniczówce – oznajmiła. – Prowadzi tam ładna droga. Jak nie chcesz jechać sam, ojciec podrzuci cię autem.

Dawno nie czułem tak palącej potrzeby, żeby tupnąć nogą jak rozwścieczony dzieciak. Może to i lepiej, że nie byłem w stanie się tak zachowywać.

– Obejdzie się – mruknąłem tylko i poprawiłem ostatni magnes.

– Ubierzesz się przed śniadaniem? Wolisz jajecznicę czy kanapki?

***

Nie umiałem wskazać, kiedy ostatni raz założyłem koszulę. Co prawda, ta była flanelowa i dałem się na nią namówić tylko pod warunkiem, że pod spód włożę najzwyklejszy T-shirt. Siedzenie w domu miało ogromną zaletę – nijak nie musiałem przejmować się swoim wyglądem. Dłuższą chwilę trwało, zanim przez stertę koszulek i dresów zdołałem dokopać się do bardziej wyjściowych ciuchów. Mama nalegała też, bym dał sobie podciąć włosy, ale zagroziłem, że nigdzie nie pójdę, jeśli się nie odczepi.

Ostatecznie skończyłem na parkingu na skraju lasu, rozważając, czy w ogóle wjeżdżać na ścieżkę. Przecież mogłem zawrócić, przeczekać gdzieś wygodnie parę godzin, a później wrócić do domu jak gdyby nigdy nic. Skłamałbym, że było beznadziejnie, i do końca lata przekoczował w sypialni. Coś jednak nie pozwalało mi tego zrobić. I chociaż nie byłem pewien, czy to ciekawość, czy raczej zwykłe frajerstwo, wtoczyłem się powoli na drogę prowadzącą do leśniczówki.

Trasa nie ciągnęła się długo, ale odnosiłem wrażenie, jakby czas stanął w miejscu. Od czasu wypadku nie miałem zbyt wielu okazji do spotykania dawnych znajomych. Kilkukrotnie odwiedzili mnie w szpitalu, a nawet dzwonili i pisali w trakcie rehabilitacji, by dowiedzieć się, kiedy będę w stanie wychodzić z domu. Zbywałem ich dostatecznie długo, by zrobili to, czego chciałem – zostawili mnie w spokoju. Później skupiłem się na nadrobieniu materiałów na studia, żeby zdać wszystkie egzaminy i nie stracić semestru. A potem niespodziewanie przyszła wiadomość o spotkaniu integracyjnym. Byłem zaskoczony, że znalazłem się na liście kontaktów, i część mnie zastanawiała się, czy to przypadkiem nie litość. A może rozsyłali zaproszenia wszystkim i po cichu liczyli, że znów odmówię?

Najechałem na większy kamień, wstrząs przywrócił mnie do rzeczywistości. Usłyszałem odgłosy rozmów dobiegające zza linii drzew. Ta, trochę późno na wahania. Odetchnąłem głęboko i ruszyłem w tamtym kierunku, nim zdążyłem się spietrać i naprawdę zawrócić.

Palenisko wyglądało dokładnie tak, jak je zapamiętałem – całkiem duże, otoczone rzędem prostych, drewnianych ławek. Kilkanaście metrów dalej stała leśniczówka; właśnie wychodziło z niej kilka osób obarczonych kocami i poduszkami. Dwie inne ustawiały drewno w kamiennym kręgu, rozmawiając o czymś z entuzjazmem. Wszyscy wydawali się zajęci przygotowaniami, dlatego przez kilka sekund udało mi się pozostać całkowicie niezauważonym. Później jednak chłopak siedzący na ławce podniósł wzrok znad ekranu komórki i spojrzał wprost na mnie. Na jego twarzy momentalnie pojawiło się osłupienie, które bardzo powoli przekształciło się w coś podobnego do uśmiechu.

– Leo! – wykrzyknął, czym zwrócił uwagę pozostałych.

Wszyscy od razu przerwali dotychczasowe zajęcia i rozmowy i obrócili się w moim kierunku. Jedna z dziewczyn w kręgu kopnęła przypadkiem pal i przewróciła cały misternie tworzony stosik. Zapadła cisza i dało się słyszeć tylko świergot ptaków w koronach drzew.

– Jednak przyszedłeś! – odezwała się Maria, niezdarna dziewczyna stojąca przy palenisku. Ledwo słowa opuściły jej usta, wykrzywiła się brzydko. – Przy… Jesteś.

Jej skrępowanie nawet mnie bawiło, ale dużo mocniej odczuwałem napięcie, które nagle się pojawiło. Niby wszyscy się znaliśmy i dogadywaliśmy całkiem nieźle, a jednak przez kilka miesięcy skutecznie się od nich odcinałem. Nie mieliśmy już zbyt wielu wspólnych tematów i w dodatku pojawiło się też to– wielka czarna dziura, którą każdy próbował ignorować. Zupełnie jakby dało się chwycić za gumkę, wymazać wózek z całą moją niepełnosprawnością i udawać, że nic się nie wydarzyło. Ale ponieważ nie istniała taka możliwość, nagle wszyscy zaczynali czuć się niekomfortowo i odwracali wzrok.

Faktycznie, aż dziw, że wolałem barykadować się we własnym pokoju z dala od ludzi, których kiedyś znałem.

– Chłopie, kiedy ty się tak zarosłeś! – Adam odłożył telefon na ławkę. – Dziewczyny będą mogły pleść ci teraz warkoczyki.