Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Co się zdarzyło pewnej jesiennej nocy w ciemnej więziennej celi? Kim tak naprawdę jest Morriam – prosta służąca na zamku, której król nienawidzi i chce się pozbyć za wszelką cenę? Przed tobą epicka powieść o jedynej żyjącej nekromantce, która pod czujnym okiem czarnoksiężnika Rutiela poznaje swoje nadprzyrodzone zdolności i przygotowuje się do magicznego rytuału Święta Zmarłych. Jeśli lubisz okryte całunem grozy historie o duchach, samotnej walce z przeciwnościami losu i oswajaniu się z własną tożsamością, debiutancka powieść Patrycji Prusak na długo zostanie w twej pamięci. Cykl powieści o Morriam to lektura idealna dla fanów "Kronik Drugiego Kręgu" Ewy Białołęckiej i "Sagi o zbóju Twardokęsku" Anny Brzezińskiej.
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 510
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Patrycja Prusak
Saga
Głód potępionych. Opowieść o Morriam tom 1
Zdjęcie na okładce: Shutterstock
Copyright ©2022, 2023 Patrycja Prusak i SAGA Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788727116532
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
Mojemu mężowi,który nauczył mnie sięgać do gwiazd.
Tego dnia niebo wydawało się piękne i przejrzyste. Niestety, jeśli okno, przez które spoglądasz na świat, jest małe i oświetla tylko niewielką część skromnej sypialni, widziana przez nie rzeczywistość może sprawiać złudne wrażenie. Zaraz bowiem się przekonałam, że jeśli szybko nie pobiegnę na targowisko, złapie mnie soczysty jesienny deszcz. Może dla służącej – prostej dziewczyny, która nie boi się pracy ani brudu – nie powinno stanowić to problemu, ja jednak nie przepadam za spływającymi po twarzy kroplami deszczu ani butami przesiąkniętymi lepkim błotem.
Wybiegłam prędko z zamku i skierowałam się na największy targ w królestwie. W nadziei, że uda mi się uniknąć tłumów, skręciłam w boczną alejkę od dziedzińca zamku i zanurzyłam się w labiryncie małych uliczek. Nie lubię gwaru. Nikt nie nauczył mnie żyć wśród ludzi, jestem raczej typem samotnika, który zawsze unika choćby nawet maleńkiej sposobności, by zawrzeć nową znajomość. Z tych względów, a także innych, dostałam osobny pokój dla służby w zamku.
Z jakich innych powodów? No cóż. Tak się składa, że gdyby moja matka była bardziej posłuszna królowi, nie doszłoby do tragedii. A tak zostałam sierotą, bez spadku i jakichkolwiek nadziei na lepszą przyszłość. Król jednak cenił moją rodzicielkę, która pełniła funkcję przybocznego maga w królestwie, i podarował mi osobny pokój. Hojny król… może i mogłabym go tak nazywać, gdyby oszczędził moją matkę i nie wydał na nią wyroku śmierci. Wielka Deletrea Nai Cadaver – mówili o niej mieszkańcy Killar. Miałam wtedy siedem lat i nie rozumiałam, dlaczego skazano ją na tak surową karę. Dopiero kilka lat później dowiedziałam się, że moja ukochana matka zdradziła koronę i wydała jakiś ważny artefakt w ręce wroga. I choć brzmiało to enigmatycznie, nie dociekałam szczegółów, przynajmniej do tej pory zawsze mi to wystarczało. Kochany król nigdy nie pozwolił mi zapomnieć o tym zdarzeniu. Pogodziłam się już z faktem, że zostałam sierotą, na której nikomu nie zależało. Na co dzień wypełniałam wyznaczone mi obowiązki, robiłam to jednak z przymusu oraz z wszczepionej każdemu człowiekowi chęci przetrwania. Nie wiem, dlaczego oddaliłam się od wszystkich kiedyś bliskich mi osób. A może to oni mnie opuścili? Nie pamiętam nawet, kiedy po śmierci mojej matki zaczęłam ignorować wszystko i wszystkich dookoła.
Moje życie to niekończąca się pętla powtarzających się czynności. Żyję, aby służyć królowi. Jest to zarówno największe wyróżnienie, jak i kara, którą muszę znosić codziennie, do momentu, gdy król zwolni mnie ze służby. Czyli prawdopodobnie nigdy. Pałałam do niego wielką nienawiścią przez kilka pierwszych lat po śmierci matki, z czasem jednak każde uczucie się zaciera, szarzeje. Gniew na króla zmienił się w żal do matki, że została zdrajczynią korony, że mnie opuściła. Przeszkadzało mi to niezmiernie w każdej chwili wypełniania obowiązków wobec króla. Chciałam uciec od niego i tego królestwa. I próbowałam już wielokrotnie, zawsze jednak z niepowodzeniem. To miała być moja kara – widzieć codziennie człowieka, który zabił moją matkę, i mu służyć. Po latach stałam się nieczuła na jego wieczne wyrzuty i paskudny charakter. Mimo wszystko próbowałam dostrzegać zalety swojego życia. Wielokrotnie myślałam o opuszczeniu zamku i zamieszkaniu daleko poza granicami królestwa Morcado. Tylko marzenia o tym, że czekają mnie jeszcze piękne chwile, trzymały mnie przy życiu i dawały nadzieję, że kiedyś mój koszmar się wreszcie skończy.
Wybiegłam z uliczki i się zatrzymałam. Rzędy straganów wydawały się ciągnąć w nieskończoność. Szybkim krokiem weszłam w tłum i podążyłam w kierunku mojej ulubionej sprzedawczyni. Zawsze miała świeże warzywa i owoce oraz niskie ceny i nie próbowała oszukać mnie przy każdej okazji. To wielki plus w tej „dolinie kupców”. Już z daleka widziałam roześmianą okrągłą buzię pełną piegów. Pani Adajda była potężną kobietą. Nie była gruba, oj nie. Wyglądała raczej, jakby zbudowano ją ze skały. Tak właśnie pomyślałam o niej, kiedy pierwszy raz trafiłam na jej stragan. Gdy dostrzegła mnie w tłumie, przywołała ręką.
– Morriam! – krzyknęła. – Chodź, bidulko, do mnie, bo cię rozdepczą!
Podbiegłam do straganu i wsunęłam się za koszyki jabłek i ziemniaków.
– Co się stało? Dlaczego dzisiaj jest tak dużo ludzi? – zapytałam, rozglądając się dookoła.
– Wszyscy zjeżdżają z obrzeży królestwa, myśląc, że im bliżej zamku, tym bezpieczniej. Głupcy…
Bezpieczniej? Czego bali się ci ludzie? Adajda, widząc moją zamyśloną minę, chwyciła mnie za rękę i spojrzała w oczy.
– To ty o niczym nie wiesz? – zapytała zdziwiona.
– A niby co powinnam wiedzieć?
– Ech, jesteś tak blisko źródła informacji i nic nie słyszałaś? – Z niedowierzaniem pokręciła głową, ciepło się do mnie uśmiechając. – Co noc ludzie napotykają chodzące trupy! Wałęsają się tacy na wpół rozłożeni i do tego krzywdzą ludzi! Najgorsze, że niełatwo takiego umarlaka ubić, przecież jest już nieżywy.
– To jak się przed nimi bronić? – Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Rzeczywiście nie miałam o niczym pojęcia, a byłam przecież służącą króla! Kiedyś zapłacę za swoją ignorancję.
– Słyszałam, że jedyna metoda to spalić takiego – wyszeptała.
– To straszne! – krzyknęłam, ściągając tym samym kilka ciekawskich spojrzeń w swoją stronę.
– Od wielu lat nie było takiego przypadku. Bo wiesz, magowie czuwają, żeby narodzeni z najmroczniejszym darem zostali natychmiast zabici.
Dar mroczny niczym sama śmierć. Tak… Wiedziałam o tym z niejednej historii, której już za dzieciaka się słuchało. Nekromanta, sługa cieni, pan śmieci, aż ciarki przechodziły po plecach, gdy pomyślało się o tym, że któryś mógłby przetrwać. Matka bardzo często opowiadała mi o magii – tej jasnej, którą sama się parała, ale także o tej ciemnej, mrocznej. Mówiła, że równowaga pomiędzy jasnością i mrokiem zawsze musi być zachowana. Nigdy nie wyrażała się źle o magach cienia. Chociaż król pilnował, aby żaden czarny mag nie przekroczył murów naszego królestwa, nie oznaczało to, że daleko na zachodzie nie żyli czarnoksiężnicy. Żyli i bardzo się starali omijać nasze królestwo szerokim łukiem. Skoro teraz trupy ożywały, to mogło znaczyć, że ludzie odpowiedzialni za selekcję dzieci gdzieś popełnili błąd!
Kiedyś moja matka należała do rady nadzorczej. Chodziła do noworodków i sprawdzała, jakie otrzymały dary i czy w ogóle je posiadały. Zdarzało się, że rodziły się zwyczajne bez mocy, co obniżało ich status wśród społeczeństwa, ograniczając ich karierę do roli rolnika lub innego robotnika fizycznego. Wiadomo, każdy jest potrzebny, nawet taki rolnik lub taka służka. To, że urodziłam się w magicznej rodzinie – chociaż nie wiem, kim był mój ojciec – nie gwarantowało, że ja również będę posiadała dar magii. To Pani Darów, jak nazywaliśmy ją w skrócie, nasza Bogini dawała nam moce. Niektóre proste, niektóre zaskakujące. Takim właśnie byłam przypadkiem, zaskakującym. Moja matka nie zdążyła mi wyjaśnić, na czym polega mój dar. Dostrzegłam go dopiero, gdy miałam dwanaście lat. Nie było jej już wtedy u mego boku, a ja nie mogłam nikomu go zdradzić, gdyż w dokumentach narodzin zapisana zostałam jako śmiertelniczka bez daru. Nie wiem, co by się stało, gdybym wyjawiła komuś, że posiadam jakiś rodzaj magii. Wolałam tego nie sprawdzać.
– Morriam, masz tutaj zakupy. Wszystko ci przygotowałam, wracaj prędko do zamku. Jest już późna pora. Zazwyczaj przychodziłaś znacznie wcześniej, już myślałam, że cię dziś nie zobaczę!
– Tak, racja! – Wypchnęła mnie na alejkę i energicznie pomachała na pożegnanie.
Wracałam powoli, nie spiesząc się, chociaż wciąż odruchowo patrzyłam na niebo z obawą, że ciemne chmury wiszące nad moją głową postanowią zrzucić zbędny balast. Zaczęłam się niepokoić. Co jeśli znów zechcą sprawdzać, jakie kto otrzymał dary? Nie wiedziałam, czym jest mój, nie potrafiłam go zinterpretować.
Przystanęłam na chwilę, położyłam kosz z warzywami i usiadłam na kamieniu, aby odpocząć. Potarłam obolałe ręce i odetchnęłam z ulgą. Wpatrywałam się w przechodniów. Teraz widziałam bardzo dobrze ich zmartwione twarze, odzwierciedlające obawę o własne bezpieczeństwo. Pomyślałam znów o swoim darze. Nie umiałabym się nim posłużyć, aby komuś zagrozić. Jak dziwnie by to nie brzmiało, miałam dar zwracania życia. Udało mi się ożywić kilka robaczków i insektów. Z większymi zwierzętami nigdy nie próbowałam. Wszystko robiłam instynktownie i chociaż bałam się używać swojego daru bez nadzoru, coś w środku pchało mnie, abym to robiła. Przecież nikt nigdy mnie nie nauczył, jak powinnam posługiwać się swoją mocą, a poprosić o pomoc nie miałam kogo. Musiałam trzymać wszystko w sekrecie. Tak było bezpieczniej.
Nagle poczułam na sobie pierwsze krople deszczu, więc pośpiesznie wstałam, chwyciłam kosz z zakupami i pobiegłam prosto do zamku, gdzie czekało mnie przygotowanie posiłku dla Jego Wysokości.
Gdy przekroczyłam próg swojego pokoju, byłam zbyt zmęczona, aby myśleć o czymś innym niż o swoim łóżku. Chociaż nie należało do najwygodniejszych, mogłam na nim wyprostować swoje chude ciało. W pokoju miałam także malutki stół, stojący tuż pod oknem w towarzystwie jednego krzesła. Po przeciwnej stronie mieściła się niewielka szafa, w której trzymałam jedną wyjściową sukienkę i kilka uniformów przeznaczonych dla służby. Koło szafy stał stary fotel na czterech nogach, a tuż obok niego kuferek z rodzinnego domu. Jedyna rzecz, którą udało mi się wynieść.
Weszłam do swoich czterech ścian i zamknęłam drzwi, kopiąc je nogą. Postawiłam dwa wiaderka z czystą wodą i ciężko opadłam na fotel. Oddychając spokojnie, próbowałam rozluźnić spięte mięśnie, które tak bardzo mnie bolały. Dziś król nie był dla mnie litościwy. Przez to, że spóźniłam się z obiadem, dostałam dodatkowe zadania, przeznaczone dla innych służących. Spośród wszystkich jego popapranych zachcianek dziś władca uraczył mnie najdziwniejszym poleceniem – kazał mi wykopać przy lesie dół. Podobno ma zamiar posadzić tam dość duże drzewo, które wymaga sporo miejsca. Nie wiem, po co mu drzewo tuż koło lasu, ale cóż, z rozkazami się nie dyskutuje.
Podniosłam się i ledwo przebierając nogami, udałam się do łazienki zmyć z siebie czarną ziemię. W pomieszczeniu, które nazywam łazienką, jest wiszące na ścianie lustro i niewielka wanna. Wlałam do niej dwa wiadra wody, po czym szybko się rozebrałam i wskoczyłam do letniej wody. Wanna jest zbyt mała, żeby się w niej położyć, więc z podciągniętymi do brzucha nogami chwyciłam za mydło i zaczęłam namydlać całe ciało. Brud schodził szybko i skóra znów mieniła się swoją bladością. Zawsze marzyła mi się brzoskwiniowa cera. Taka, która wyglądałaby zdrowo przy moich kruczoczarnych włosach. Prostych, ciężkich i długich. Sama długość mi nie przeszkadzała, bo zawsze nosiłam je spięte w warkocz. Tak było mi wygodniej przy pracy. W wolnych chwilach jednak, gdy rozpuszczałam włosy, wyglądałam mniej więcej jak ten trup, który ponoć grasował w mieście. Szczupła buzia, jasne usta, blada cera i do tego ciemnozielone tęczówki. Gdyby ktoś mnie zobaczył w poszarpanych ubraniach, pewnie pomyślałby, że to jakiś umarlak wybrał się na spacer odetchnąć świeżym powietrzem.
Zbyt zmęczona, aby zająć się wylaniem brudnej wody, wyszłam z wanny, wytarłam ciało do sucha, włożyłam koszulę nocną i wskoczyłam do łóżka. Przykryłam się kołdrą i odpłynęłam do krainy snów.
Obudziłam się w środku nocy z wielkim pragnieniem. Potrzebowałam się czegoś napić. Niestety w pokoju nie miałam wody, nie licząc tej brudnej w wannie, ale ona raczej nie nadawała się do ugaszenia pragnienia. Niechętnie wstałam z łóżka, ale pragnienie tak mi doskwierało, że nie byłam w stanie ponownie zasnąć. Zarzuciłam błękitną pelerynę na ramiona, zamknęłam pokój i pobiegłam schodami w dół, kierując się do kuchni. Mijałam w ciemnościach korytarze, przechodząc przez kolejne drzwi. Znałam rozkład pomieszczeń w zamku na pamięć. Chociaż mieszkałam tutaj przez większość swojego życia, nadal nie oswoiłam się z zimnem, które panowało w całej posiadłości króla.
Architektura królestwa Morcado wydawała się surowa, geometryczna i nijak nie kojarzyła się z przytulnym miejscem. Wąskie i długie wieżyczki otaczały masywny mur, który oplatał niższą część budynku. Gdy patrzyło się na zamek, stojąc u bram miasta, miało się wrażenie, że składa się on z kilku wieżyczek i z niczego więcej. Za to miasto przypominające labirynt mieściło w sobie wąskie i wysokie kamieniczki. Jego znakiem rozpoznawczym był dziedziniec zamkowy, szeroki i pokryty kamieniami, podobno szlachetnymi. Bądźmy jednak szczerzy – gdyby tak było naprawdę, dawno by już zniknęły. Złodziejaszki poznałyby się na kamieniach i raz-dwa zostałyby tylko dziury po tych kosztownościach. Dodatkową atrakcją był rząd ustawionych figur przedstawiających dawnych władców. Gdy jeden odchodził, następca w uciesze stawiał mu pomnik. Nasz obecny król nie doczekał się jeszcze spadkobiercy. Nie miał nawet żony, chociaż pierwszej młodości już nie był. Nazywał się Leon Seam Khalinor i miał paskudny charakter.
Miałam już skręcać do kuchni, gdy moją uwagę przykuł niewielki cień, który najpierw prześlizgnął się po ścianie, a potem zniknął za zakrętem. Pchana ludzką ciekawością powoli podkradłam się i wyjrzałam zza rogu. Wzdłuż korytarza pewnym krokiem szedł wysoki mężczyzna. Jego ciemny płaszcz sięgający do kolan lekko rozwiewał się na boki. Gdy skręcił, płaszcz odkrył jego korpus i zobaczyłam błysk niewielkiego sztyletu, który miał przymocowany do pasa. Nie wiedząc dlaczego, poszłam jego śladami. Cichutko skradałam się za nieznajomym, ciekawa byłam, dokąd i w jakim celu zmierza poprzez kręte korytarze zamku. Gdy wychyliłam się za kolejnym rogiem, ujrzałam, że podąża prosto w kierunku schodów prowadzących do lochów. Kiedy zniknął za drzwiami, moje nogi same powłóczyły się za nim. Nie byłam pewna, co dokładnie robię, dotąd nigdy nikogo nie szpiegowałam. Nie wiedziałam, dlaczego akurat w środku tej nocy, pchana dziwną intuicją, szłam za nieznanym mężczyzną. Zeszłam ostrożnie po schodach. Szczerze bałam się tego miejsca, przyprawiało mnie o dreszcze. Włoski stanęły mi dęba, gdy otwierałam wielkie mosiężne drzwi, a smród odchodów, potu i moczu uderzył mnie z wielką siłą w nozdrza. Nie pamiętam, abym kiedykolwiek wcześniej tutaj schodziła. Nigdy nie miałam takiej potrzeby – aż do teraz. Po omacku, powoli brnęłam w kierunku jasnego punktu, mając nadzieję, że na nic nie wpadnę, tym samym ujawniając nieznajomemu swoją obecność. W wielkim skupieniu posuwałam się do przodu, starając się nie hałasować.
W końcu dotarłam do filaru – a raczej na niego wpadłam, uświadamiając sobie, że będzie to idealny punkt obserwacyjny. Usłyszałam przyciszone głosy. Gdy wytężyłam słuch, uchwyciłam pierwsze słowa. Nieznajomy witał się z kimś, kto czekał na niego wystarczająco długo, by w końcu stracić cierpliwość.
– Dziś już nie zdążymy tego zrobić – odparł towarzysz. Jego głos wydawał mi się znajomy, ale nie mogłam, a może nie chciałam brać takiej możliwości pod uwagę.
– Wszystko mi jedno, zawsze jestem przygotowany.
– Dobrze, ofiara jest już wybrana, nie musisz się o to martwić. – Tak! Teraz go rozpoznałam, to był głos króla!
– Kto to?
– Moja służąca.
– Służąca? A czym ta biedna dziewczyna ci podpadła, przesoliła zupę? – zadrwił nieznajomy, lekko się śmiejąc.
– Ona sama nie, ale zapłaci za zbrodnie matki – wyszeptał król.
– To ta magini, która udaremniła atak czarnoksiężnika na zamek? Cóż, królu, masz bardzo dziwny sposób nagradzania swoich wybawicieli. Ściąłeś ją, prawda?
– Tak, mógłbym wybaczyć jej zatajenie spraw z kamieniem, ale po tym, jak mnie zdradziła, nie mogłem ustąpić – wycharczał prawie.
– Nie rozumiem – odpowiedział zaciekawiony nieznajomy.
– Przez te wszystkie lata odrzucała moje uczucia! A potem wskoczyła do łoża pierwszego lepszego złoczyńcy. Urodziła mu dziecko, a ja pozwoliłem jej nawet je odchować, zanim ją zabiłem. Taki jestem wspaniałomyślny!
Gdy to usłyszałam, kolana ugięły się pode mną i zjechałam po ścianie na chłodną posadzkę. Myślałam, że śnię, ale ta wiadomość zaskoczyła chyba nie tylko mnie, bo nieznajomy zamilkł w dużej konsternacji.
– A kamień? Cenny artefakt? – zapytał zaciekawiony, kiedy ja byłam już na granicy obłędu. Dalszy ciąg rozmowy słyszałam urywkami. Nie mogłam tego pojąć. Król kochał moją matkę? Dość trudno było mi przyjąć to do wiadomości, ale jeszcze trudniej uwierzyć, że jutro miałam stać się jakąś ofiarą. Moja podświadomość krzyczała: „Wstań i uciekaj!”. Nogi jednak odmówiły mi posłuszeństwa. Zmroziło mnie tak bardzo, że zapomniałam, by oddychać. Gdy w końcu zrobiłam głęboki wdech, wrócił mi również słuch.
– Chciałem go oddać moim magom, aby sprawdzili, na czym polega jego dar. Podobno to bardzo rzadki artefakt, ale ona go podmieniła! Głupia! – powiedział król.
– Wiesz, gdzie go schowała?
– Nie.
– A dziewczyna? Może ona go ma? – dopytywał dalej tajemniczy przybysz.
– Coś ty się taki interesowny zrobił? – warczał zdenerwowany król.
– Jestem czarnoksiężnikiem, więc interesuję się rzadkimi artefaktami.
Nieznajomy ma mroczny dar! A jednak! Wiedziałam, że ktoś musi być odpowiedzialny za pojawienie się umarlaków.
– Pójdę już, skoro dziś nie jestem ci już potrzebny – odparł czarnoksiężnik.
Podniosłam się, chyba trochę zbyt gwałtownie, bo potrąciłam leżące za moimi plecami łańcuchy i narobiłam straszliwego hałasu. Wstrzymałam oddech i zaczęłam się cofać w stronę wyjścia. Moja obecność nie pozostała jednak niezauważona. Nagle obok filaru wyłonił się sam król i z furią w oczach złapał mnie i zaciągnął do celi.
– Proszę, proszę, ktoś tutaj uczy się szpiegować! Główna atrakcja jutrzejszego widowiska – oświadczył.
Skuliłam się na ziemi, oczekując uderzenia, ale nic takiego nie nastąpiło. Podniosłam lekko głowę. Wzrok miałam na wysokości ich butów. Nie śmiałam ruszyć się chociaż o cal. Strach zawładnął moim ciałem, trzęsłam się, oddychając spazmatycznie. Po chwili ciszy podszedł do mnie nieznajomy i przykucnął obok. Delikatnie chwycił mój podbródek i siłą zmusił, abym uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. Jego tęczówki miały piękną brązową barwę z jaskrawymi smugami, które przelewały się niczym płynne złoto. Wpatrywałam się w jego oczy jak zaczarowana. Poczułam coś dziwnego, jakby przeczucie, którego nie potrafiłam do końca racjonalnie wyjaśnić. Na twarzy czarnoksiężnika pojawiło się wielkie zdziwienie, które w okamgnieniu zatuszował grymasem gniewu.
– Ona się nie nadaje do zaklęcia. Musisz zmienić dziewczynę – powiedział poważnie.
Król jakby nie usłyszał i dalej się uśmiechał.
– Nie, Rutiel, ona jest idealna.
Siedziałam na łóżku i tępo wpatrywałam się w ścianę. Byłam uwięziona we własnym pokoju zamkniętym na klucz, ze strażnikami stojącymi za drzwiami. Co miałam zrobić? Uciec? Jak? Jakiś czas temu nawet wyglądałam przez okno, zastanawiając się, czy przeżyłabym upadek. Może lepiej żyć z połamanymi nogami niż wcale? Przemyślałam to i stwierdziłam, że jednak wieża jest zbyt wysoka, na pewno złamałabym sobie kręgosłup i roztrzaskała głowę. Nie udałoby mi się przeżyć. Poza tym pokonanie samego okna było już absurdalnym pomysłem – nawet ja, ze swoją patykowatą budową, miałabym problem z przeciśnięciem wystających bioder. Pozostało mi jedynie czekać na rozwój wydarzeń. Może jeszcze będę miała szansę na ucieczkę, kiedy już otworzą te cholerne drzwi!
Cały czas trzymałam się nadziei, że czarnoksiężnik jednak nie będzie chciał zrobić ze mnie ofiary. Ciekawe, dlaczego się nie nadawałam? Wiem, że nie powinnam zadawać sobie tak głupich pytań w chwili, gdy lada moment mogę zginąć, ale ciekawiło mnie to chyba bardziej niż to, jaki szykował rytuał. I po co król narażał się dla sprawy tak bardzo, że paktował z mrocznymi mocami? Czy to nie on rozkazywał zabijać niemowlęta z darem cienia? Hipokryta! Tyle pytań, a żadnych odpowiedzi. Zmęczona samym myśleniem o tych wszystkich strasznych rzeczach, które mogły mnie spotkać tej nocy, podniosłam się z łóżka. Zaczęłam krążyć po pokoju, jakby miało mi to w czymś pomóc. Nadal ubrana byłam w białą koszulę nocną, śmierdzącą wonią więzienia. Postanowiłam się przebrać, żeby chociaż ten odór nie przypominał mi o tym, co za kilkanaście godzin może mnie spotkać. Podeszłam do szafy i zajrzałam do środka. Wielu ubrań nie miałam, ale te, które tam wisiały, wystarczały mi w zupełności. Skoro mam dziś umrzeć, pomyślałam, może włożyłabym na siebie coś, w czym będę czuć się wyjątkowa? Chwyciłam błękitną suknię, sięgającą do kostek. To jedna z pamiątek z poprzedniego życia, kiedy byłam jeszcze szczęśliwą dziewczynką. Była to sukienka mojej matki. Wyniosłam ją w kufrze razem z innymi gratami, które znaczyły dla mnie więcej niż niejedno życie. Zdjęłam z siebie koszulę nocną i rzuciłam ją w kąt, a następnie założyłam bieliznę, gorset i przygotowaną suknię. Chociaż prałam ją wielokrotnie, nadal wydawało mi się, że czuję zapach matki.
– Och, mamo, gdybyś tutaj była, nie pozwoliłabyś, żeby stało mi się coś złego… – Pojedyncza łza pociekła mi po policzku. – A tak już niedługo się spotkamy.
Ubrałam się pospiesznie, a gdy ujrzałam swoje odbicie w lustrze, rozpłakałam się na dobre. Trwałam w tym stanie do momentu, aż się ściemniło. Siedziałam skulona na łóżku z podbródkiem opartym na kolanach i splecionymi wokół nich rękoma. Lekko się kołysałam w tył i w przód, wyciszając desperackie myśli skrócenia sobie życia szybciej, niż zrobi to król. Gdy usłyszałam szczęk zamka, zamarłam. Przestałam oddychać i w oczekiwaniu patrzyłam na drzwi, które po chwili stanęły otworem. Weszli przez nie dwaj strażnicy i bez żadnego wstępu chwycili mnie za ramiona i wywlekli z łóżka.
– Czas iść! – powiedział jeden.
Nie byłam w stanie się bronić ani nawet nic powiedzieć. Bez żadnego sprzeciwu oddałam się w ich ręce. Prowadzili mnie bocznymi korytarzami w kierunku lewego skrzydła zamku. W głowie już tworzył mi się plan ucieczki, ale musiałam przyznać, że był on dość abstrakcyjny w zestawieniu z moimi możliwościami. Wyprowadzili mnie z zamku tylnym wyjściem wiodącym do ogrodów. Przechodziliśmy właśnie obok rzędu pięknych niebieskich kwiatów. W oddali rosły krzewy i jabłonie. Latem owocowały bardzo obficie. Z chęcią jadłam je zerwane prosto z drzewa. Były przesłodkie! Chociaż jedno dobre wspomnienie zabiorę do grobu, pomyślałam. Skręciliśmy z głównej ścieżki i podążyliśmy w kierunku bramy. Za nią nie było już nic innego jak tylko ten przerażający las – ciemny, zarośnięty i pokrzywiony! Bałam się go od urodzenia. Rosnące tam drzewa wyglądały tak, jakby cierpiały niesamowite katusze samym rośnięciem i wypuszczaniem kolejnych listków każdej wiosny.
Przełknęłam głośno ślinę i lekko się zaparłam nogami. Strażnicy wyczuli moją niechęć i wzmocnili uścisk, popychając mnie gwałtowniej w przód. Nie mając wyboru, prowadzona siłą przez dwóch osiłków, weszłam w gęstwinę lasu. Tutaj nie było wydeptanych ścieżek. Do tego lasu nikt o zdrowych zmysłach nie wchodził! Wypchnęli mnie naprzód, żebym torowała im drogę przez zarośla. O Stwórczyni, po co oni mnie tu ciągną!? Każde mijane drzewo wyglądało, jakby krzyczało z bólu, a zmarszczki w korze pogłębiały wyraz jego cierpienia. Oddychałam zbyt szybko, a serce waliło mi w piersi jak szalone. Byłam przerażona. Gardło miałam tak ściśnięte, że nie mogłam nawet wyszeptać błagania o litość. Po twarzy ciekły mi wciąż pojedyncze łzy.
Nagle gęstwina znikła i ukazała się niewielka polana przykryta bujną trawą, z masywnym drzewem na środku. Było grube i sędziwe. Patrząc na jego rozłożyste konary, pomyślałam, że musiało tutaj rosnąć już bardzo, bardzo długo. Przy drzewie stały dwie postacie. Jedna w czarnym płaszczu, a druga w zielonym. Król jak zwykle z przetłuszczonymi jasnymi włosami, przylegającymi do jego głowy niczym hełm, a obok niego czarnoksiężnik z czarnymi falami na głowie, sięgającymi mu do linii szczęki. Strażnicy posłusznie do nich podeszli, wypuścili mnie z uścisku i zawrócili, o nic nie pytając.
– Mówiłem ci, że ta dziewczyna się nie nadaje! – powiedział zirytowany czarnoksiężnik. – Miałeś znaleźć osobę posiadającą magię!
– Ona musi mieć w sobie magię, miała matkę prawie arcymaga! – wykrzyczał król.
– Dobrze wiesz, że związek krwi nie ma nic do rzeczy. Jeśli mi nie przyprowadzisz osoby posiadającej magię, rytuał się nie powiedzie – odpowiedział stanowczo.
Stałam przed nimi lekko skulona i przysłuchiwałam się kłótni. Dlaczego czarnoksiężnik mnie nie wydał? Przecież musiał zobaczyć we mnie dar. Moja matka tak właśnie zawsze sprawdzała, kim są noworodki, dotykała ich buzi i wpatrywała się w oczy, odczytując ich iskrę. Wczoraj zrobił dokładnie tak samo, odczytał mnie i powinien wiedzieć, że posiadam magię. Nagle poczułam szarpnięcie. To król ze złości, że nie może poświęcić mnie w ofierze, rzucił mną o ziemię. Upadłam na plecy i spojrzałam na niego. Miał obłęd w oczach. Chwycił sztylet i już unosił go do ciosu, gdy nagle natrafił na opór. Czarnoksiężnik doskoczył do niego, blokując cios. Miał gniew wypisany na twarzy.
– Przestań robić sceny i poślij po ofiarę. Za chwilę zacznie świtać i nic nie zrobimy! Chcesz, żeby nieumarli dobrali ci się do tyłka?! – krzyczał.
Król wyszarpnął dłoń z uścisku czarnego maga. Wycharczał, że jeszcze policzy się ze mną, i kiwnął ręką w krzaki. Na rozkaz wyszedł jeden ze strażników i szybkim krokiem podszedł do króla.
– Przyprowadź mi Tianę! Tę wróżbitkę z więzienia. – Strażnik odwrócił się momentalnie i pobiegł do zamku.
Nie mogłam w to uwierzyć. Leżałam na piachu i tępo wpatrywałam się w króla. Żyłam, nie zostałam ofiarą. Jednak nienawiść, którą ujrzałam w jego oczach, nie wróżyła nic dobrego. Chwycił sznur i podszedł do mnie. Krzyknęłam, gdy jednym pociągnięciem postawił mnie na nogi i nerwowo zaczął wiązać moje nadgarstki. Gdy zacisnął pętle na moich przegubach, popchnął mnie z powrotem na ziemię. Bałam się go, bałam się chwili, gdy znów zaprowadzi mnie do zamku. Wiedziałam, że śmierć tak czy inaczej patrzy na mnie i chce wziąć w swoje objęcia. To tylko kwestia czasu, gdy wyda na mnie kolejny wyrok albo, co gorsza, urządzi publiczną egzekucję. Opadłam bezwładnie na trawę. Z bezsilności zamknęłam oczy i zaczęłam po cichu szlochać. Nic innego nie przyszło mi do głowy, jak tylko pogrążyć się w swojej otchłani. Słyszałam gniewne pomruki króla, któremu nie podobał się mój płacz. Czułam, jak chodzi obok mnie i tylko czeka, aby znów mnie szarpnąć, uderzyć, zadać ból.
– Zamknij się wreszcie! – Poczułam nagle szarpnięcie. Otworzyłam oczy i ujrzałam rękę króla wymierzoną w mój policzek i niebezpiecznie szybko zbliżającą się do mojej twarzy. W momencie gdy spodziewałam się dotkliwego bólu, ręka króla się odbiła, jakby natrafiła na niewidzialną ścianę. Ta sztuczka bardzo mu się nie spodobała. Warknął i spróbował raz jeszcze – bez skutku. Mój wzrok natychmiast wychwycił stojącego nieopodal czarnoksiężnika, który ze stoickim spokojem i z zaciętą miną opierał się o masywne drzewo.
– Kto ci pozwolił się wtrącać?! – wrzasnął król. – To moja służąca, mogę z nią robić, na co mam ochotę.
Czarnoksiężnik splótł ręce na piersi.
– Nie pozwolę, aby w moim towarzystwie ktoś bił kobietę. Nawet jeśli jest to służąca – odpowiedział spokojnie.
W tym momencie pojawił się strażnik ze starszą wróżbitką, która ledwo powłóczyła nogami. Król puścił moją suknię i stracił mną zainteresowanie. Odetchnęłam z ulgą i drżąc na całym ciele, wycofałam się, pełznąc. Strażnik tymczasem podprowadził nową skazaną pod drzewo i rzucił jak workiem ziemniaków.
– Bierz się do roboty! – krzyknął król do czarnoksiężnika.
Czarny mag powoli podszedł do staruszki, związał jej nadgarstki dwiema linami, a ich końce przeciągnął wokół drzewa i zawiązał po drugiej stronie pnia. Kobieta była prawie nieprzytomna. Nie docierało do niej, że za chwilę zostanie złożona w ofierze w jakimś dziwnym rytuale. Nie zadawała pytań, co się z nią stanie, dlaczego jest przywiązywana. Ona nawet nie błagała o litość, już dawno pogodziła się ze śmiercią, wygasła. Beznamiętnie wpatrywała się w ciemność za drzewami. Obserwowałam wszystko bardzo dokładnie, dziękując Stwórczyni, że to nie ja, tylko ta biedaczka podzieli mój niedoszły los.
Czarnoksiężnik chwycił pędzelek i flakonik czarnej farby z niewielkiej torby przy pasku, po czym namalował na nadgarstkach ofiary dwa identyczne symbole. Zamoczył ponownie pędzelek i tym razem przyłożył go do czoła kobiety, a następnie do dekoltu. Odłożył narzędzia na bok i odsunął się o dwa kroki w tył. Jednym gestem rozpalił małe ogniki, które unosiły się wokół polany, po czym wyciągnął zza pasa sztylet. Instynktownie wstrzymałam oddech, bojąc się, czego będę świadkiem. Czarnoksiężnik zaczął wymawiać zaklęcie. Po chwili wyciągnął z sakiewki coś w rodzaju czarnego piasku i rozsypał go na trawę. Pył zaczął wirować i unosić się niczym mgła do góry. Recytując dalej zaklęcie, chwycił rękę ofiary i przeciął sztyletem jej prawy nadgarstek. Krew wytrysnęła z naczyń i lekkim strumieniem spadała na ziemię. Mgła, jakby ucieszona tym widokiem i spływającą krwią z ran kobiety, zaczęła się podnosić kłębami, formując się w coś w rodzaju bramy. Czarnoksiężnik chwycił drugi nadgarstek kobiety i uczynił z nim to samo. W drzwiach pojawiła się klamka. Następnie odwrócił się do bramy i zaczął wymawiać kolejne zaklęcie. Słowa wypalały się na drzwiach gorącym ogniem tak, że z odległości kilku metrów czułam na twarzy jego żar. Wisiały, jakby czekały na jakiś sygnał. Mroczny mag znowu podszedł do kobiety i lekko naciął skórę na jej czole. Krew od razu spłynęła jej do oczu. Przejechał palcem po rozciętej skórze, nabierając na niego krew. Podszedł do bramy i krwią umazał z dwóch stron filary. Nagle kobieta zaczęła się śmiać. Wszyscy spojrzeli na nią zdziwieni. Czarnoksiężnik nieufnie podszedł do niej, obserwując jej reakcje. Ona, na pograniczu życia i śmierci, spojrzała mu głęboko w oczy. Mogłabym przysiąc, że przez ciało maga przeszedł dreszcz.
– On przybędzie, on wyczuł jej krew – wycharczała.
Czarnoksiężnik raptownie spojrzał na mnie i na moje ręce, które, co dopiero teraz zauważyłam, poranione były od więzów, a krew delikatnie pokrywała moje dłonie.
Nagle rozległ się potężny huk. Oczy wszystkich skierowały się na bramę. Do drzwi ktoś się dobijał i to od wewnątrz! Znowu huk i jeszcze jeden. Wstrzymałam oddech, z ogromnym lękiem wpatrując się w czarne wrota. Nie byłam jeszcze gotowa, by umierać. Dopiero co udało mi się ujść z życiem, a myśl o zmierzeniu się z jakimś upiorem odbierała mi zmysły. Drzwi zaczęły powoli pękać, wielka szrama przeszyła ogromne wrota od góry do dołu. Nagle bramy rozdarły się na pół, a silny podmuch wiatru, który wdarł się zza nich, zgasił palące się ogniki. Czarnoksiężnik i król powoli cofali się w moim kierunku. Rozległo się potężne wycie, po czym z bramy wyłonił się… smok! Wielki jak góra, ziejący czarną substancją. Nie wiedziałam, co to za substancja, przez głowę przemknęła mi myśl, czy nie powinien raczej zionąć ogniem? Nie znałam się na smokach, ale i tak ten wydał mi się nietypowy. Zbudowany był z samych kości! Bestia w sekundę doskoczyła do kobiety, chwyciła ją swoją masywną szczęką i rozerwała na pół. Z mojego gardła rozległ się przerażający krzyk, odsunęłam się od smoka, pełznąc w przeciwną stronę. Kątem oka dostrzegłam, że król był już przy granicy polany. Uciekał. Zostawił i tę nieszczęsną kobietę, i mnie! Właściwie czego innego mogłam się spodziewać? Krzyczałam i płakałam, błagając jednocześnie o pomoc. Nagle przybiegł czarnoksiężnik, przeciął moje węzły i dźwignął mnie na nogi.
– Uciekaj! – Usłyszałam jego głos.
Obejrzałam się jeszcze na smoka, który konsumował drugą połowę swojej przekąski, po czym rzuciłam się do ucieczki. Biegłam ile sił w nogach. Za sobą wciąż słyszałam odgłosy bestii. Wybiegłam z polany i wtopiłam się w gęstwinę roślin. Torowałam sobie drogę rękoma i nogami. Biegłam, nie zastanawiając się dokąd. Nagle silny podmuch zwalił mnie z nóg, upadłam twarzą do przodu. Zasłoniłam rękoma głowę, chcąc uchronić się jakoś przed potężnym monstrum. Gdy poczułam, jak smok wzbija się w powietrze i rusza w moim kierunku, przylgnęłam do ziemi i nie wiedząc, co zrobić, zaczęłam jak mantrę powtarzać szeptem: „Odleć stąd, zostaw mnie”. On po chwili wydał z siebie dziwny skrzekliwy głos jakby z nutą smutku i odleciał wysoko między chmury. Ja zaś, pchana instynktem, podniosłam się na nogi i pobiegłam dalej przed siebie.
Zaczęło już świtać, gdy nareszcie zobaczyłam bramy miasta. W nocy, kiedy w panice uciekałam przed wielkim smokiem, zbytnio oddaliłam się od zamku, a tym samym dobrnęłam do jądra ciemnego lasu. Gdy się zorientowałam, byłam już zbyt daleko, by zdążyć wrócić przed wschodem słońca. A tak bardzo zależało mi na przejściu przez bramę, kiedy było ciemno, aby strażnicy nie donieśli królowi, że wróciłam do Killar. Nie miałam też pomysłu, gdzie się udać, a sama w lesie nie przeżyłabym nawet jednego dnia. Przez całe życie nie wyściubiłam nosa za próg murów ochronnych. Nie byłam gotowa na samotną podróż – bez żadnych zapasów, cieplejszej odzieży czy niewielkiego namiotu. Musiałam więc wrócić. Gdy podeszłam do wielkich bram, całe napięcie ze mnie zeszło. Okazało się bowiem, że do miasta przybywało tyle ludzi, że spokojnie mogłam wtopić się w tłum i niepostrzeżenie przejść całą drogę, przy której żołnierze pełnili swoją straż. Tłok był wielki, toteż niemal przeciskałam się przez szeroką główną aleję. Rzeczywiście coś złego musiało dziać się na obrzeżach królestwa – a ja mogłam się tylko domyślać, że chodziło o nieumarłych.
Szłam tak przed siebie, przechodząc obok wysokich kamieniczek, pod którymi stały grupki sąsiadów pogrążonych w rozmowie. Co jakiś czas mijałam sklepiki, domy rzemiosła i gospody. Chyba powinnam się w którejś zatrzymać. Tylko jak zapłacę za pokój i posiłek? Nie miałam żadnych znajomości, na nikogo nie mogłam liczyć – byłam sama! To nie była pocieszająca myśl. Zmęczone nogi prowadziły mnie dalej. Doszłam do parku, który znajdował się w samym sercu miasta. Wokół budynki, kamieniczki, brukowane alejki, a tu nagle żywe drzewa i krzewy.
Podobno jakaś dawna królowa miała tu swoją samotnię. Wówczas do parku nikt nie miał wstępu, a władczyni siedziała na ławce i spoglądała na pracę swoich poddanych. Chciała zrozumieć potrzeby ludzi, aby ułatwić im życie. To bardzo szlachetne z jej strony, komuś jednak to się bardzo nie spodobało. Raz-dwa nasłali skrytobójców i po kobiecinie. Udało jej się raptem nadać kilka nowych dekretów, zanim poczuła ostrze noża.
Usiadłam na ławeczce, podobnie jak robiła to królowa, i zaczęłam gorączkowo myśleć. Wpatrywałam się w zielone listki dębu i nic nie przychodziło mi do głowy. Totalna pustka. Bez pieniędzy niczego nie mogłam kupić ani wynająć pokoju w gospodzie. Jak miałam zdobyć pieniądze, jeśli moja twarz prawdopodobnie już została naszkicowana na listach gończych? Byłam pewna, że król zaczął poszukiwania, dobrze wiedziałam, że tak łatwo mi nie odpuści – chciał mojej śmierci, chciał poczuć smak zemsty. A ja nie miałam zamiaru dać się złapać, nie tym razem.
Wiedziałam, że została mi jeszcze jedna ewentualność. Tam raczej nikt nie pytałby mnie, skąd przyszłam i dlaczego chcę się zatrudnić. Ulica dziewek lekkich obyczajów była daleko od głównej alei. O takich rzeczach zawsze wszyscy gadają i nawet ja, będąc totalną ignorantką, miałam świadomość, gdzie się znajduje. Gdy o tym pomyślałam, od razu zrozumiałam, jak bardzo niedorzecznie to brzmiało.
Oczy kleiły mi się ze zmęczenia, a ostatnie ciepłe powietrze tej jesieni otulało mnie do snu. Strach połączony z całonocną ucieczką przez pokrzywiony las odebrały mi wszystkie siły. Nie mogąc utrzymać otwartych oczu, zapadłam w niechciany sen.
Znów znalazłam się w ciemnym lesie, nie pamiętam, jak do niego wróciłam, czyżby wydawało mi się, że dotarłam do miasta… Moje myśli przerwał rozlegający się z daleka skrzek jakiegoś stworzenia. Głos sprawił, że poczułam się dziwnie, jakbym sama czuła jego ból, który nie pozwalał mi swobodnie zaczerpnąć powietrza. Nagle głos zmienił się w ryk wściekłości. Zbliżał się do mnie, a ja czułam, jak prężą się moje mięśnie gotowe do walki. Patrzyłam przed siebie i czekałam, zaciskając pięści. Gdy zza drzew zamiast stwora wyłonił się człowiek, całe moje napięcie nagle zniknęło. Twarz miał smukłą i bladą, w niektórych miejscach lekko fioletową. Ubrany był w długą szatę koloru purpury. Podszedł na wyciągnięcie ręki, cały czas wpatrując się we mnie czarnymi oczami. Nie bałam się go. Wiedziałam, że jestem silna i posiadam wielką moc, z którą on nie odważy się zmierzyć. Nie wiedziałam, skąd wzięło się to uczucie i dlaczego byłam tego tak pewna.
– Pomóż mi, lady Cadaver, bo nigdy nie zaznam spokoju – powiedział, po czym uniósł rękę w moją stronę i odwrócił dłoń wewnętrzną stroną. Spoczywał na niej złoty medalion.
Odruchowo sięgnęłam po niego, a on bez wahania mi go wręczył.
– Mamy więc pakt! – stwierdził i uśmiechnął się do mnie.
Gdy miałam zapytać, co dokładnie ma na myśli, nagle za moimi plecami rozległ się okropny ryk smoka. W jednej sekundzie pojawił się przy moim boku, a w drugiej już pożerał mojego rozmówcę.
Obudziłam się z krzykiem. Przebywałam nadal w parku, a wokół mnie nie było żywej duszy. Nadszedł już zmierzch. Wstałam w pośpiechu i ruszyłam w stronę głównej alejki. Musiałam znaleźć jakąś gospodę, w której przenocuję. Nie wiedziałam jeszcze, czym zapłacę, ale coś wymyślę. Przespałam cały dzień! Skarciłam się w duchu za swoją głupotę. Zamiast myśleć o tym, jak przeżyć, odpłynęłam do krainy snów.
Właśnie, sen… Dopiero teraz przypomniałam sobie jego treść. Nie znałam tego człowieka, dał mi medalion. Nagle poczułam, że cały czas zaciskam dłoń w piąstkę. Przybliżyłam ją do twarzy i otworzyłam. Był w niej złoty medalion, taki sam jak w moim śnie! Zdziwiona, ruszyłam dalej. Weszłam już na główną drogę, cały czas zmierzając do sąsiedniej alejki, gdzie znajdowała się gospoda Trzech Rozbójników. No cóż, nazwa nie zachęcała do odwiedzin takiego miejsca, ale wolałam unikać ekstrawaganckich lokali, gdzie za pokój musiałabym zapłacić ciężką sakiewką i plotkami z zamku. Gospoda stała lekko na uboczu tak, aby nie rzucać się w oczy, a jednocześnie żeby każdy mógł do niej trafić. Przyjrzałam się dokładniej złotemu cudeńku ściskanemu w dłoni. Medalik przypominał złotą monetę, jaką widywałam w zamku wśród ozdób króla. Przyznałam samej sobie, że nie jest to normalne, aby rzeczy ze snu się materializowały. Ktoś tu użył magii! Przeszył mnie dreszcz. Schowałam medalion do kieszeni spódnicy i podbiegłam pod lokal. Otworzyłam drewniane drzwi i weszłam do środka. Widok był taki, jaki sobie wyobrażałam. Jeden bar, wokół niego pełno stolików, a przy nich różnej maści ludzie pochyleni nad swoimi kuflami z piwem. Wszyscy wrzeszczeli, jakby cierpieli na głuchotę – dziwne miejsce. Czy po alkoholu traci się zmysły? W pomieszczeniu unosił się zapach smażonej dziczyzny wymieszany z odorem jęczmiennego alkoholu i dymem palonego zielska, a przyciemnione światło sprawiało, że cały lokal wydawał się bardzo ponury. Stałam przy progu, zastanawiając się, czy jest to miejsce, w którym chcę nocować.
Niepewnym krokiem podeszłam do lady i spojrzałam na chudą panienkę, która wyglądała na moją rówieśniczkę. Wycierała brudne szklanki jeszcze brudniejszą szmatą. Oddana temu zajęciu, nie zauważyła, że stoję naprzeciwko niej i żądam zwrócenia na siebie uwagi. Odchrząknęłam lekko i nagle jej wielkie niebieskie oczy powędrowały w moją stronę.
– Tak? W czym mogę pomóc? – Postawiła szklankę na blacie i podeszła bliżej.
– Chciałabym wynająć pokój i kupić coś do jedzenia.
Dziewczyna spojrzała na mnie od góry do dołu i zwęziła swoje oczka.
– Masz czym zapłacić? – zapytała.
– Tak, mam złoto – odpowiedziałam.
– Dobrze, żądam zapłaty od razu – zaszczebiotała.
Musiałam zrobić niezbyt ciekawą minę, bo barmanka nadęła się straszliwie i z wyższością spojrzała na mnie zza lady, czekając, aż wysypię sakiewkę złotych monet. Ja jednak nie miałam żadnej sakiewki, a jedynie złoty łańcuszek z medalionem. Medalionu nie mogłam oddać. Skoro przyszedł do mnie sam mag we własnej osobie i w czasie snu wręczył mi taką rzecz, to raczej na sprzedaż się nie nadawała. Nie znałam jej wartości, ale intuicja mi podpowiadała, że nie powinnam jej oddawać. Włożyłam rękę do kieszeni i wyciągnęłam z niej sam złoty łańcuszek. Gdy położyłam to cudeńko na blacie, oczy dziewczyny raptownie się zaświeciły i od razu zrobiła się milsza. Uśmiechnęła się do mnie, zgarnęła zapłatę i podała mi mosiężny klucz.
– Twój pokój jest ostatni na piętrze, trafisz bez problemu. Jedzenie zaraz ci przyniosę do stolika. W rogu masz jeden wolny, idź, zanim ktoś ci go zajmie.
Barmanka zniknęła za firanką, a ja powoli odwróciłam się w stronę stolików. Nadal było słychać gwar, ale trochę cichszy, jakby wszyscy nagle z zainteresowaniem odprowadzali mnie wzrokiem w stronę okna, gdzie znajdowało się wolne miejsce. Przyspieszyłam kroku, by jak najszybciej przejść ten odcinek. Usiadłam plecami do pozostałych i wlepiłam wzrok w swoje ręce. Rany na nadgarstkach już się zabliźniły. Z niedowierzaniem odwróciłam dłonie. Minęła jedna doba, a ja nie miałam już śladu po obtarciach. Została mi jedynie zaschnięta krew.
Byłam zmęczona. Dzień, który przespałam na ławce, nie pomógł mi odzyskać sił. Czułam się sztywna, moje mięśnie były cały czas spięte, jakbym przygotowywała się do kolejnego ataku. Przypomniał mi się dziwny sen. Co on mógł oznaczać? Ten mag proszący o pomoc, a potem smok, który go pożarł. Ten sam smok, który wydostał się z bramy. Wpatrywałam się w okno. Zanosiło się na burzę, pierwsze krople deszczu już spadły na szybę. Mój wzrok powędrował do przeciwległego krzesła, pomiędzy szczeblami oparcia ujrzałam wielką pajęczynę. Pająk, który zręcznie ją powiększał, złapał w sieci swoją pierwszą ofiarę. Była to niewielka ćma, która już nieżywa wisiała przyklejona do cienkich nitek pajęczyny. Wychyliłam się i po nią sięgnęłam. Delikatnie zdjęłam ćmę, aby nie uszkodzić kunsztownej pracy pająka.
– Przepraszam, pajączku, ale ćmy są mi bardzo bliskie – wyszeptałam cichutko, aby nikt mnie nie usłyszał. Schowałam ćmę w dłoniach i zamknęłam oczy. Skupiłam się na tym małym stworzeniu i w myślach powtarzałam: „Wstań i leć”. Po chwili poczułam lekkie łaskotanie w dłoniach. Ożyło! Otworzyłam dłonie i pozwoliłam mu odlecieć. Ćma obleciała mnie dookoła i usiadła na moich włosach. Uśmiechnęłam się do siebie i już miałam ją zdjąć, gdy nagle ktoś szarpnął moje krzesło i rzucił mnie na deski. Krzyknęłam przeraźliwie, raptownie wyciągając ręce, aby zamortyzować upadek. Gdy podparłam się na nich, podniosłam głowę, spoglądając na napastnika. Był to dość młody i bardzo rozgniewany mężczyzna. Ubrany w czarny płaszcz, spodnie i buty z cholewami przypominał skrytobójcę. Krótkie brązowe kosmyki niesfornie układały się na jego głowie.
– Oszalałeś!? – krzyknęłam. – Czemu to zrobiłeś?
Przez chwilę wpatrywał się w moje oczy, po czym chwycił mnie za rękaw sukni i gwałtownie szarpnął w górę. Stanęłam na chwiejnych nogach i zaczęłam się wyrywać spod jego uścisku, krzycząc z całych sił. Wszyscy patrzyli na nas z ciekawością, ale nikt nie odważył się mi pomóc.
– Nie udawaj niewinnej dziewczynki! Widziałem, co zrobiłaś z ćmą! Z daleka wyczuwam w tobie mroczną duszę! – krzyczał i mną szarpał.
– Nie wiem, o czym mówisz!
On zaś, nie zważając na moje słowa, wyjął sztylet i przyłożył mi do gardła. Stanęłam jak wryta, serce zaczęło galopować w mojej klatce piersiowej, a głos zadrżał.
– Nie zabijaj mnie, proszę! Nic nie zrobiłam! – błagałam go, lekko dławiąc się łzami.
Byłam już na granicy obłędu, nie wiedziałam, dlaczego wszyscy chcą mnie zabić.
– Tak szybko się nie wykręcisz, widziałem, co zrobiłaś! Poczułem twoją magię! – krzyczał.
– Zostaw mnie! To nic takiego! Nikogo nie skrzywdziłam! Puść mnie, proszę! – Myślałam, że w końcu dotrze do niego fakt, że nie jestem tą osobą, za którą mnie bierze.
– Zobaczymy, co powiesz królowi, jak cię do niego zaprowadzę! – odwarknął, po czym nie zważając na to, co mówiłam, szarpnął mnie i zaczął wlec w stronę wyjścia.
Poczułam ogromny strach, w myślach już widziałam twarz króla, mojego osobistego kata, i to, jak paskudnie będzie się uśmiechał, gdy znów ujrzy mnie w kajdanach. Krzyczałam i drapałam jego ręce, próbując się oswobodzić, ale bez skutku. Był o wiele silniejszy. Gdy wlókł mnie w stronę drzwi, nagle stało się coś, czego raczej nikt się nie spodziewał, a na pewno nie mój napastnik. Drzwi raptownie się otworzyły, a do środka wbiegły na wpół rozkładające się trupy. Stanęliśmy jak wryci. Trzymający mnie mężczyzna siarczyście przeklął.
Gdy nieumarli rzucili się na ludzi, mój oprawca w końcu mnie puścił, a sam dobył swoich dwóch ostrych mieczy, które spoczywały w pochwach na jego plecach. Nogi ugięły się pode mną i upadłam na podłogę. On za to rzucił się w wir walki, przecinając nieumarłych z tak mistrzowską precyzją, jakby robił to przez całe swoje życie. Pijaczki, którym udało się uniknąć starcia z trupami, zaczęły uciekać drzwiami i oknami, przewracając wszystko, co napotkały na swojej drodze. Postanowiłam pójść ich przykładem i zaczęłam na czworakach przepychać się pod stołami w stronę wyjścia. Co jakiś czas ktoś się wywracał, a ja reagowałam krzykiem i zwiększeniem szybkości swoich ruchów. W końcu dobrnęłam do końca sali. Stałam, podpierając się ściany, i jeszcze raz spojrzałam na walczącego bruneta. Był świetny. On na pewno wiedział, co zrobić, aby na dobre unieszkodliwić nieumarłych, bo wokół niego znajdowała się już pokaźna górka nieporuszających się trupów. Każdy jego ruch był przemyślany, jakby dążył w tej walce do pewnego finału. W mojej głowie kłębiła się tylko jedna myśl: UCIEKAJ! Ale nogi jakby przyrosły do drewnianych desek lokalu. Kolejna akcja rozegrała się tak szybko, że jedynie dostrzegłam, jak nieznajomy wbija dwa sztylety w serca trupów i wymawia coś w nieznanym mi języku. Umarlaki runęły na podłogę z wielkim hukiem. W gospodzie zapanowała cisza, a on skierował swój wzrok na mnie i drwiąco się uśmiechnął.
– Twoja sztuczka jednak ci nie pomogła. Jak śmiesz wysyłać na mnie swoich sługusów? – krzyknął, po czym ruszył w moim kierunku.
Odwróciłam się błyskawicznie i zrobiwszy ostatnie trzy kroki do drzwi, wybiegłam z gospody. Biegłam przed siebie, zużywając resztkę swoich sił. Musiało być bardzo późno, bo nie napotkałam żadnego przechodnia, którego mogłabym prosić o pomoc. Zdana na siebie, skręciłam w wąską alejkę prowadzącą do świątyni. Miałam nadzieję, że tamtejsi kapłani dadzą mi schronienie, o które będę błagała. Wbiegłam na schody, jeszcze ostatnia prosta i za murem w prawo. Uda mi się! Wykrzykiwałam te słowa w myślach, dodając sobie w ten sposób otuchy. Już byłam na rogu, już miałam skręcić, gdy nagle poczułam ostry ból przeszywający moje lewe udo. Zachwiałam się i prawie bym upadła, gdyby nie mężczyzna, który pojawił się za rogiem i w ostatniej chwili mnie złapał. Podtrzymał mnie, abym nie upadła, a ja już zaczęłam dziękować Stwórczyni, że znalazłam kogoś, kto mi pomoże. Spojrzałam na bolącą nogę – z uda wystawała strzała. Pisnęłam i w tej samej chwili zobaczyłam mojego wybawcę. Znałam już tę szczupłą twarz z mocno zarysowanymi rysami i burzą falujących na wietrze włosów, krzyknęłam jeszcze głośniej. Czarnoksiężnik! Zaczęłam się mu wyrywać, ale on tylko wzmocnił uścisk.
– Nie szarp się, bo strzała uszkodzi naczynia krwionośne!
Nie wiedząc, co uczynić, posłuchałam go i uwiesiłam się na jego rękach, całkowicie pozbawiona wszelkich sił. On delikatnie położył mnie na ziemi, po czym raptownie wstał. Uniosłam głowę do góry, bo właśnie przybył mój dręczyciel z gospody.
– Ej, ta dziewczyna jest moja! Pierwszy ją znalazłem! – Wściekłość aż z niego kipiała.
– Więcej szacunku, szczeniaku. Dziewczyna jest ze mną. Znajdź sobie może jakiegoś jelenia do tropienia – odpowiedział spokojnie czarnoksiężnik.
Brunet lekko się zmieszał, ale nie dał się tak szybko zniechęcić.
– Wątpię, właśnie znalazłem ją w gospodzie, gdzie nasłała na mnie swoich nieumarłych! Złapałem ją i zabieram do króla!
Na dźwięk ostatnich słów aż przeszedł mnie dreszcz i mimowolnie przysunęłam się bliżej czarnoksiężnika. Z nich dwóch on przynajmniej nic nie mówił o wydaniu mnie w ręce tego szaleńca pragnącego mojej śmierci.
– Coś ci się uroiło, chłopaczku. Nie widzisz, że ta przestraszona dziewczyna nie ma nic wspólnego z ożywianiem tych umarlaków? Jesteś aż tak głupi czy przez brak roboty w głowie ci się pomieszało?
– Nie obrażaj mnie! Jako strażnik mam prawo wymierzyć sprawiedliwość. – Nieznajomy zarzucił na plecy łuk i dobył swoich mieczy. Na czarnym magu nie zrobiło to jednak wrażenia.
– Nie dziwię się, że przy takich strażnikach Bramy można ją sobie otwierać, kiedy się zechce.
Mężczyzna z mieczami zrobił niepewny ruch i skrzywił się, jakby połknął kwaśną cytrynę. Chyba nie do końca wiedział, co dzieje się na jego terytorium.
Strażnicy Bramy lub łapacze dusz, jak lubią nazywać ich mieszkańcy Killar, to ludzie odpowiedzialni za przejście dusz ze świata żywych do świata zmarłych. To oni dzięki swoim darom wiedzą, do jakiego świata posłać duszę. Za Bramą istnieją bowiem dwa równoległe światy. Kraina Światła dla dusz o jasności w sercu i Otchłań – królestwo potępieńców. Strażnicy wyciągają dusze z ciał i wysyłają przez Bramę do odpowiedniego królestwa.
– A ty skąd wiesz, że jestem bez pracy? – zapytał.
– Nie trzeba być strażnikiem, żeby dostrzec takie rzeczy. Tak się składa, że interesuję się sprawą zamkniętej Bramy.
– Ty? Czarnoksiężnik? A jaki masz w tym cel?
– Wybacz, strażniku, ale nie mam zamiaru zwierzać ci się z własnych pobudek.
– A dziewczyna? – zapytał.
Czarnoksiężnik spojrzał na mnie. Półprzytomna uniosłam głowę i wpatrywałam się w jego sylwetkę, czekając na odpowiedź, która także mnie nurtowała.
– Myślę, że ona może mi bardzo w tym pomóc.
– Nam… chcę się dołączyć.
Czarnoksiężnik prychnął.
– Podaj mi chociażby jeden powód, abym przemyślał twoją kandydaturę.
Strażnik uśmiechnął się paskudnie i schował z powrotem miecze do pochew.
– Dziewczyna jest poszukiwana przez samego króla. Jedno moje słowo i będziesz miał na głowie całą gwardię królewską.
– Szantaż? Podłe i mało godne nawet jak na strażnika. – Czarny mag sapnął gniewnie.
– I kto to mówi, wygnańcu.
Czarnoksiężnik cały się spiął i warknął do bruneta, że się zgadza, ale pod warunkiem że będzie się starał milczeć w jego towarzystwie. Cała rozmowa wydawała mi się jakaś absurdalna, jakby wszystko działo się obok mnie, a przecież oni kłócili się o mnie, jakbym była jakąś rzeczą. Czarny mag przykucnął obok i spojrzał mi prosto w oczy.
– Zabiorę cię w bezpieczne miejsce. Zaufaj mi – powiedział, a ja uświadomiłam sobie, że mnie nie okłamuje. Potem poczułam, jak chwyta mnie w objęcia i chce podnieść. Instynktownie zarzuciłam mu ręce na szyję i lekko się zarumieniłam. Nigdy dotąd żaden mężczyzna nie niósł mnie na rękach. Byłam dość skrępowana całą sytuacją. Z czasem gdy adrenalina zaczęła ze mnie schodzić, poczułam nasilający się ból w nodze, krew sączyła się z niej coraz bardziej. Zaczęłam powoli odpływać, głowa robiła mi się ciężka, a przed oczami pociemniało. Na granicy przytomności, zanim oparłam głowę na ramieniu czarnoksiężnika, usłyszałam jeszcze jego głos.
– Hej, nie zasypiaj! Niech to szlag! Musimy się pospieszyć…
Obudził mnie przeszywający ból nogi. Jęknęłam i lekko się poruszyłam. Leżałam na łóżku ułożona na boku, odwrócona tyłem w stronę pokoju – tyle mogłam ustalić. Obróciłam głowę i podniosłam się nieco na prawym przedramieniu. W pokoju było szaro, pierwsze promienie słońca już budziły ludzi do życia, ale ja nie chciałam się budzić, nie chciałam czuć tego straszliwego bólu, nie chciałam znajdować w tej koszmarnej sytuacji.
– Leż spokojnie, ten czarnoksiężnik – brunet machnął ręką w kierunku drzwi, opierając się drugim ramieniem o ścianę przy oknie – zaraz przyjdzie i cię opatrzy.
Byłam sama w pokoju z moim niedoszłym mordercą. Wcale mnie to nie pocieszyło. Spojrzałam na swoją nogę, wyglądała źle. Pomimo opaski uciskowej wokół strzały, która wystawała również z drugiej strony mojego uda, nadal sączyła się gęsta krew. Zaczęłam coraz szybciej oddychać, zamknęłam oczy i delikatnie się położyłam. Poczułam pierwsze łzy na policzkach. W głowie kłębiły mi się pytania, ból odsunął je jednak na dalszy plan. Nagle drzwi skrzypnęły i znów raptownie się podniosłam. Do pomieszczenia wszedł czarnoksiężnik z wiadrem wody i miseczką.
– Obudziłaś się. Dobrze, muszę wyciągnąć ci strzałę, lepiej, żebyś była przytomna. – Jego głos nie zdradzał żadnych emocji. Mówił ze spokojem i opanowaniem. Chyba tylko ja pociłam się na samą myśl o wyciąganiu tego cholerstwa z mojej nogi. Podszedł do łóżka, miseczkę postawił na krześle, wiadro obok, a sam usiadł na łóżku. Spojrzał na mnie niepewnie, jakby chciał coś powiedzieć.
– Będzie bolało, ale musisz leżeć spokojnie. Nie chciałbym uszkodzić cię jeszcze bardziej.
– Rozumiem – odrzekłam, a po chwili wahania dodałam: – Proszę, bądź delikatny.
Czarnoksiężnik kiwnął tylko głową i zaczął odwijać opaskę przesiąkniętą krwią. Położyłam się i rękoma zasłoniłam twarz. Czułam, jak dotyka mojego uda i delikatnie naciska je wokół rany. Po chwili poczułam zimną wodę. Ból, o dziwo, się nie zwiększył. Usłyszałam trzask – mag złamał końcówkę strzały z grotem. Wstrzymałam oddech. Minęły sekundy, kiedy poczułam, jak strzała wychodzi z mojej nogi. Syknęłam tylko i wypuściłam całe powietrze z płuc. Ból stawał się silniejszy, promieniował do całej nogi z wielką intensywnością. Odsłoniłam twarz i wsparłam się na łokciu, spoglądając na nogę. Nadal krwawiła, czarnoksiężnik znów przemywał ją wodą, po czym sięgnął po miseczkę. Miał w niej brązową maź, którą mieszał palcem. Nałożył niewielką ilość na ranę z dwóch stron i zawinął świeżym opatrunkiem. Opłukał ręce, wytarł w szmatkę i wstał.
– Odpoczywaj, a ja pójdę zrobić nam coś do jedzenia, na pewno jesteś głodna i spragniona.
– Morriam, mam na imię Morriam – wtrąciłam, przenosząc wzrok z mojej nogi na jego twarz.
Dopiero teraz mogłam bliżej i dokładniej przyjrzeć się czarnoksiężnikowi. Miał smukłą twarz z mocno zarysowanymi kośćmi policzkowymi, wyraźny łuk brwiowy, pełne usta i lekki zarost. Jego oczy koloru głębokiego brązu z iskrami złota hipnotyzowały mnie za każdym razem, gdy w nie spojrzałam. Był wysoki i szczupły, a jego klatka piersiowa i ramiona dobrze zarysowane, pomimo luźnej koszuli, którą nosił. Na pierwszy rzut oka było widać różnicę wieku między strażnikiem a czarnoksiężnikiem, co nie przeszkadzało mi, abym uznała, że jest przystojnym mężczyzną.
Kiwnął głową i wyszedł z pokoju, zostawiając mnie ze strażnikiem. Przeniosłam na niego wzrok, cały czas stał w jednym miejscu oparty o ścianę, tylko że teraz przyglądał mi się z uwagą.
– Ty też mi się nie przedstawisz? Jak mam się do ciebie zwracać? – zapytałam, poirytowana i rozdrażniona pulsującym bólem nogi.
– Nazywam się Nemir – odpowiedział, lekko się uśmiechając. – Tego gościa chyba nie trzeba ci przedstawiać… – Wskazał na drzwi, oczywiście mając na myśli czarnoksiężnika.
– A to jakiś wielki mag, którego powinnam kojarzyć? – zapytałam zbita z tropu.
– Wielki? Ha! – Zaśmiał się przelotnie. – Raczej zdegradowany! To Rutiel z rodu Morrgaranów. Wiesz, z tego zamku Carraig Ghear – tłumaczył strażnik, widząc jednak moją zakłopotaną twarz, pokręcił tylko głową.
– Jestem wielką ignorantką, nie znam ludzi ani świata, więc możesz mi wyjaśnić.
– Lepiej sama go zapytaj, nie chcę czegoś pokręcić… – Zwinnie wywinął się od odpowiedzi i ruszył w kierunku drzwi. – A teraz to lepiej się jeszcze prześpij, musisz zregenerować siły.
Zmarszczyłam brwi, zmieszana. Widać, że strażnik czegoś się obawiał. Chyba wolał nie opowiadać o czarnoksiężniku w jego azylu. Położyłam się na miękkiej poduszce i odpłynęłam do krainy snu.
Gdy się obudziłam, pierwsze, co zwróciło moją uwagę, był brak bólu. Delikatnie dotknęłam opatrunku, zastanawiając się, jak to możliwe? Czyżby brązowa papka działała tak kojąco? To dziwne! Miałam ochotę odwiązać bandaże i się przekonać, czy to zasługa lekarstwa, czy też stało się coś podobnego jak z ranami na nadgarstkach, które zabliźniły się w zastraszająco szybkim tempie. Musiałam to sprawdzić, podniosłam się do siadu i podciągnęłam nogę. Chwyciłam końcówki bandażu i już chciałam je odwiązać, gdy nagle usłyszałam głos czarnoksiężnika.
– Co robisz? – odezwał się Rutiel, a ja podskoczyłam zlękniona jego obecnością w pokoju. Siedział na fotelu, podpierając przechyloną głowę na ręce, którą trzymał na oparciu.
– Chciałam zobaczyć ranę – odpowiedziałam.
– A mogę wiedzieć, w jakim celu? Maść goi rany, jest lekko magiczna, więc nie radzę w niej grzebać.
– Czy to możliwe, że rana już się zabliźniła? – zapytałam niewinnie, na co Rutiel lekko się uśmiechnął.
– Miałaś dziurę po strzale. Ta maść co prawda jest magiczna, ale nie działa cudów. Po trzech dniach powinnaś odczuwać znaczną poprawę.
– Ale noga mnie już nie boli – szłam w zaparte. Miałam przeczucie, że po ranach nie było już śladu.
– Niemożliwe – zdziwił się.
– To się przekonamy! – Chwyciłam bandaże i zaczęłam je odwijać, nie bawiąc się w delikatność, on zaś w tym czasie podszedł do mnie i usiadł na skraju łóżka. Wstrzymałam oddech, czekając na to, co za chwilę zobaczę. Odsłoniłam miejsce przebicia strzały, zgarniając gęstą papkę, i znieruchomiałam tak samo jak Rutiel.
– To niemożliwe! – wyszeptał.
– Spójrz, to samo stało się z ranami na nadgarstkach! – Podstawiłam mu pod nos obie dłonie, aby mógł dokładnie przyjrzeć się bliznom. Chwycił je delikatnie i zaczął oglądać z każdej strony ze zdziwioną miną.
– Zawsze tak miałaś? Rany szybko się goiły? – zapytał.
– Nie – odparłam. – Stało się to po nocy, kiedy otworzyłeś Bramę.
Puścił moje dłonie i spojrzał mi w oczy. Wzrok miał jednak nieobecny, jakby rozwiązywał w głowie jakąś zagadkę. Bez słowa wstał i podszedł do okna.
– Nie wiem, dlaczego masz taką zdolność. To nie jest działanie twojego daru, to coś innego – powiedział spokojnie, a ja otworzyłam szerzej oczy. No tak! Przecież czarnoksiężnik odczytał mój dar, wiedział, jaką magią władam.
– Tam w lochach zobaczyłeś, kim jestem – powiedziałam z przejęciem, zwracając tymi słowami jego uwagę. – Moja matka chyba pomyliła się w czasie odczytywania mojego daru, gdy byłam niemowlęciem. W dokumentach jestem uznana za śmiertelniczkę, wiem jednak, że mam magię. Powiedz mi, czym jest mój dar, kim jestem.
Wstrzymałam oddech, patrząc na niego w oczekiwaniu. Jego twarz stała się poważna, aż poczułam ukłucie niepokoju.
– Nigdy się nie domyśliłaś, Morriam, dlaczego matka ukryła twój dar przed wszystkimi, a nawet przed tobą?
Pokręciłam głową, czując, jak ze zdenerwowania pocą mi się dłonie.
– Jesteś nekromantką, posiadasz najpotężniejszy dar cienia – wyjaśnił, po czym zamilkł na chwilę – dar, który eliminuje się od razu po narodzinach.
Nastąpiła cisza, a ja trawiłam słowa czarnoksiężnika.
– Co? – Zmroziło mi krew. – To niemożliwe! – stwierdziłam i raptownie podniosłam się z łóżka.
– To prawda, Morriam. To dlatego twoja matka zataiła ten fakt przed radą i królem. Nie chciała cię stracić. Wiedziała, że gdy ujawni twój prawdziwy dar, będzie musiała cię zabić.
– Kłamiesz! – Zaczęłam szybciej oddychać, nie mogłam poukładać sobie tego w głowie. Myśli kłębiły mi się, wyrzucając obrazy, kiedy używałam swojego daru. Wskrzeszałam pojedyncze owady! Jeśli on myśli, że to nekromancja, jest po prostu szalony! Zaczęłam nerwowo się śmiać. On spojrzał na mnie niepewnie.
– Ożywiłam tylko kilka owadów i to wszystko! To jeszcze nie nekromancja!
– Owady nie mają duszy. Kiedy zdychają, ich mała cząstka energii wchodzi w obieg świata. Ty im dawałaś swoją iskrę, więc wstawały jako twoje małe sługi. Zawsze jednak kazałaś im odlecieć, więc robiły to, co chciałaś – powiedział i umilkł, by po chwili dodać: – To nawet zabawne, że przez tyle lat myślałaś, że masz dar przywracania życia. Matka powinna zadbać o twoje wyszkolenie magiczne, teraz będę musiał zająć się tym osobiście.
Stałam i wpatrywałam się w niego tępo. Czułam się tak, jakby ktoś porządnie uderzył mnie w głowę. Nie mogłam nic z siebie wykrztusić. Czy mam mu uwierzyć? Nie udowodnił mi, że jestem nekromantą. A jeśli mnie okłamuje? Do czego jestem mu potrzebna? A jeśli się nie przydam, co ze mną zrobi? Jak chce mnie wyszkolić? Czy będę jego służącą w mrocznych celach?
Stałam tak jeszcze przez chwilę, wpatrując się w jego twarz. Nagle zerwałam się z miejsca i pobiegłam w stronę drzwi. Uciekać! To jedyne, co mi zostało. Nie chcę skończyć jako królik doświadczalny w jego eksperymentach. Jeśli ma rację, mogę stać się niebezpieczna pod jego wpływem.
Wybiegłam z pokoju i ujrzałam schody. Chyba się tego nie spodziewał, bo zajęło mu chwilę, zanim ruszył moimi śladami. Zbiegłam w dół i rzuciłam się przez wąski korytarz do drzwi. Miałam nadzieję, że za nimi jest wyjście. Chwyciłam za klamkę i otworzyłam je z wielką siłą. Poczułam, jak drzwi uderzyły kogoś z drugiej strony, nie bardzo jednak obchodziło mnie to w tej chwili. Wybiegłam i znalazłam się w lesie. Znowu w tym strasznym pokręconym lesie. Uciekałam przez krzaki i zarośla. Nie wiedziałam, w którą stronę się udać. Nie wiedziałam także, czy nadal ktoś za mną biegnie. Odwróciłam głowę i w tej samej chwili ktoś rzucił się na mnie, przewracając na ziemię. Krzyknęłam i wierzgnęłam w jego objęciach, on jednak, zwinniejszy, wykręcił mi ręce do tyłu i postawił z powrotem na nogi.
– No, Morriam, nieładnie tak uciekać, gdy przynoszę dla ciebie pyszności! – Nemir ścisnął mnie mocno i poprowadził z powrotem w stronę domku. Gdy spojrzałam na jego twarz, zauważyłam, że z nosa cieknie mu krew. Nie mogłam się opanować i zaczęłam się głośno śmiać. Chyba oszalałam, adrenalina buzowała we mnie, a ja zamiast płakać śmiałam się, że udało mi się chociaż trochę uszkodzić strażnika w odwecie za strzałę.
– Widzę, że noga już w zupełności zdrowa. Chyba powinienem zatruwać te strzały! – skomentował złośliwie moje zachowanie.
Siedziałam przy stole z wielkim talerzem jedzenia przed sobą. Rutiel i Nemir siedzieli obok, posępnie się we mnie wpatrując.
Znajdowaliśmy się w ciemnej kuchni, która wydawała się wręcz mroczna. Mogło to być zasługą okna zasłoniętego od zewnątrz przez gęste drzewo niedopuszczające, by jakiekolwiek promienie słoneczne prześlizgnęły się do życia czarnoksiężnika. Mogła to być też wina tych długich czarnych świec, teraz zapalonych, aby trochę rozświetlić pomieszczenie.
Po prawej stronie znajdowało się przejście na korytarz, a dalej drzwi wyjściowe widoczne z mojego miejsca. Nadal nie wiedziałam, czy zostać, czy spróbować po raz kolejny uciec. Nie znałam ich. Rutiel, chociaż nie grzeszył uprzejmością, już dwa razy wyciągnął mnie z bagna. Sam jego wygląd jednak napawał mnie strachem. Wydawał się przesiąknięty ciemną magią, a jego postawa ciała mówiła, że nie ma z nim żartów. Nemir był jednak większą zagadką. Zeszłej nocy chciał mnie zamordować, a dziś ugotował dla mnie posiłek. To nie jest normalne zachowanie.
Siedziałam tak, wpatrując się w ciepłe ziemniaki oraz warzywa, i zastanawiałam się, co ja właściwie tutaj robię.
– Spokojnie, jedzenie nie jest zatrute. Jedz, na pewno jesteś głodna. – Nemir niecierpliwie stukał palcem o blat.
Właśnie to mnie niepokoiło – ta podejrzana troska o mnie. Spojrzałam na niego i lekko się uśmiechnęłam.
– Najpierw chcę wyjaśnień – powiedziałam spokojnie. – Potem zjem.
– Nie czujesz głodu? – zapytał Rutiel.
– Niespecjalnie, więc jak?
Rutiel zbliżył się do mnie niebezpiecznie i zmrużył oczy.
– Jeśli nie będziesz z nami współpracować, to przysięgam, że wypróbuję na tobie wszystkie klątwy, jakie znam, a jest ich całkiem sporo.
Sam jego głos sprawił, że ciarki przeszły mi po plecach. Nawet nie musiał proponować mi tych wszystkich klątw.
– No dobrze! – Chwyciłam widelec i szarpnęłam marchewkę. Czarnoksiężnik zadowolony poszedł do salonu. Gdy wzięłam do ust pierwszy kęs, poczułam, jak bardzo byłam głodna. W okamgnieniu pochłonęłam wielką porcję ziemniaków oraz innych warzyw przygotowanych przez Nemira i popiłam czystą wodą.