Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Mieszkańcy całej ulicy płacili Józefowej, by ta przynosiła im wodę. Ta wyjątkowa silna i postawna kobieta pracowała za dobrego konia. Nikt nie mógł dorównać jej krzepie. Mimo tego Józefowa całkowicie oddana była swemu mężowi. To jego wychwalała przed wszystkimi, opowiadając o jego sile i męstwie. Jednak każdy kto choć raz spotkał Józefa Glapa, mógł przekonać się, że nie ma nic bardziej sprzecznego z rzeczywistością. Był to chłop chuderlawy, wątłej budowy i do tego z piskliwym nad wyraz głosem. Nic nie było jednak w stanie zmącić bezgranicznej wiary Józefowej w swego męża. -
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 16
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Maria Konopnicka
Saga
Józefowa
W niniejszej publikacji zachowano oryginalną pisownię.
Copyright © 1893, 2022 SAGA Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788728055342
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.
Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów z których pochodzi.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
STUDIUM Z NATURY.
Wszystką wodę, jaka była w gospodarstwie domowem na całej ulicy potrzebna, przynosiła z rzeki Józefowa. Pięć złotych płaciło się jej z jednego mieszkania na miesiąc, a pracowała za dobrego konia. Silna też była i jakby na urząd do tego rodzaju pracy zbudowana.
Szarym rankiem wybiegała zwykle z małego, drewnianego domku, jakich na przedmieściu pełno było wówczas, a z lewego i z prawego jej boku klekotały próżne konewki na lipowych sondach, które od ustawicznego tarcia o kark i ramiona wodziarki błyszczały, jak polerowane. Biegnąc, dogryzała kawałka chleba, który jej za śniadanie służył, albo żegnała się i biła w piersi, szepcąc półgłosem swój pacierz poranny. Szła najpierw pod górę, wązką, uśpioną jeszcze uliczką, potem w dół, potem znów pod górę aż do domostwa Zysla, blacharza; potem znów spory kawał w dół, coraz niżej, coraz niżej, aż dostawała się na rozłożyty w tem miejscu brzeg rzeki. Zdejmowała wtedy konewki z kruków, składała sondy, a zatknąwszy brzeg wierzchnej spodnicy za pasek modrego fartucha, zanurzała stopy w bieżącą po nich z drobnym szmerem wodę, sięgając naturalniej cembrowiny, którą tam oddawna woziwody wybrały, a która na sinej powierzchni rzeki odznaczała się ciemniejszą plamą. Nabrawszy wody, zakładała sondy