Nowele i opowiadania - Bolesław Prus - E-Book

Nowele i opowiadania E-Book

Bolesław Prus

0,0
3,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Zbiór dziewiętnastu najznakomitszych nowel i opowiadań Bolesława Prusa.Małe formy narracyjne – nowele i opowiadania – to trzeci po felietonistyce i powieściopisarstwie dział twórczości Prusa, wysoko notowany przez współczesnych i potomnych. Atutem tych utworów są wnikliwe, psychologicznie zarysowanie, sylwetek bohaterów. Ich przygody nie kojarzą się nam z tradycją awanturniczą i nie zadziwiają „przypadkami nadzwyczajnymi”. Przykuwają jednak naszą uwagę treściami społecznymi, problematyką moralną, delikatnością rysunku życia wewnętrznego, sugestywnością wymowy parabolicznej i starannością konstrukcji.W tomie zamieszczono następujące utwory: „Filozof i prostak”, „Pod szychtami”, „Ogród saski”, „Konkurs żniwiarek”, „Doktor filozofii na prowincji”, „Szkatułka babki”, „Nawrócony”, „On”, „Milknące głosy”, „Pleśń świata”, „Przy księżycu”, „Na wakacjach”, „Żywy telegraf”, „Cienie”, „W górach”, „Z legend dawnego Egiptu”, „Sen”, „Opowiadanie lekarza” i „Widziadła.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Bolesław Prus
Nowele i opowiadania
Wybór
Warszawa 2014
Filozof i prostak
Niektóry kupiec, z cesarskiego miasta Szang-hai, imieniem Y-ang, pożyczył kilkadziesiąt srebrnych pieniędzy od pewnego biedaka S-ju, który na zebranie takiej sumki ciężko przez kilkanaście lat pracować musiał. Umówili się przy tym, że S-ju za procent zostanie u Y-anga stróżem na lat trzy. Przez ten czas S-ju sprawował się dość pilnie, dom i podwórze w czystości utrzymywał, z pobliskiego źródła na osłach wodę przywoził, pana swego czcił i do pagody regularnie uczęszczał. Sąsiedzi, patrząc na to, zazdrościli Y-angowi odźwiernego, jemu zaś przepowiadali długie życie i liczne potomstwo.

Upływały lata i dawno już minął termin, w którym S-ju miał pieniądze od Y-anga odebrać; zniecierpliwiony wreszcie długiem oczekiwaniem, udał się do pana i przypomniał mu o swoim długu. Ale Y-ang z oddaniem nie śpieszył się, z dnia na dzień odkładał, aż w końcu, posławszy S-ju do miasta, wezwał żonę jego po odebranie należnych pieniędzy.

– Małżonko odźwiernego S-ju – rzekł do wchodzącej – maszże ów kwit z moim imieniem, który panu i mężowi twemu dałem, na znak, że złożył u mnie pieniądze?

– Mam, panie nasz – odpowiedziała zamężna S-ju i wydobywszy papier, oddała go Y-angowi.

Y-ang papier wziął, rozdarł, w ogień rzucił i rzekł:

– Odejdź, dobra kobieto, z przed oblicza mojego, albowiem oddałem już to, co się wam należało!...

Gdy S-ju wrócił do domu i od żony dowiedział się, co zaszło, wpadł w wielki gniew i pobiegł do mandaryna ze skargą. Zasłyszawszy o tym Y-ang, również wybrał się na sądy, ale z pękatym workiem. A gdy wszedł do przybytku sprawiedliwości, wezwał na ustęp mandaryna sędziego, milczek ofiarował mu i niewinności swej dowiódł, jak przystoi. Wówczas mandaryn kazał, aby S-ju wprowadzono do wysłuchania wyroku, w którym było, co następuje:

„S-ju, kulisie! Nakłoń ucha twego ku wargom moim, albowiem mądrość niemi gada.

Jeżeli miałeś kwit od Y-anga na złożone u niego pieniądze, po coś żonie oddał papier tak cenny?

Sam siebie okrada, kto białogłowie skarb powierza, wołają mędrcy; nie Y-ang więc ciebie, ale ty sam siebie okradłeś i jesteś przeto złodziejem.

Jeżeli! Okradł samego siebie, a Y-anga o kradzież oskarżył, przeto jesteś znowu potwarcą. Jeżeli zaś jesteś i złodziejem i potwarcą, będziesz więc miał oczy wyłupione i głowę uciętą”.

Przez ulice miasta Szang-hai na plac kaźni prowadzony S-ju, krzyczał i płakał tak, że aż się ludzie oglądali. Przechodzący w tę porę filozof Y-ak zapragnął uspokoić biedaka i w tym celu zapytał S-ju, czego tak głośno krzyczy?

– Ach! – odpowiedział nieszczęśliwy – i jakże nie mam krzyczeć, kiedy nie dość, że mi pieniądze zabrali, ale jeszcze oczy mi wyłupią i głowę utną!... Niechby choć głowę zostawili!...

– Znać zaraz, że nie jesteś filozofem – rzekł Y-ak – inaczej prędko byś się pocieszył. O S-ju! zastanów się tylko nad słowami moimi i powiedz: co ci po głowie, jeżeli oczy będziesz miał wyłupione?...

– Prawda – odpowiedział S-ju – ale w takim razie po cóż mi chcą oczy wyłupić?...

– Człowieku z gminu! – zawołał oburzony filozof – a cóż ci po oczach, jeżeli głowę będziesz miał uciętą?...

Po tych słowach filozofa radość i spokój zapełniły całą ziemię. Cieszył się Y-ak, albowiem wiedział, iż w mądrości nikt mu nie wyrówna; cieszyli się mandaryni, albowiem niedawno zatonął okręt angielski na Żółtym Morzu; cieszył się lud, albowiem był wielki urodzaj na ryż i herbatę; cieszył się wreszcie oprawca Fu, albowiem tego dnia wielu ludziom rozmaite członki obcinał i szaty ich zabierał.

Tylko kulis S-ju psuł radość ogólną swoimi niewczesnymi wrzaskami i skargami; nikt mu się jednakże nie dziwił, albowiem dobrze wiedziano, że był prostakiem i nie znał się na filozofii.

Pod szychtami
Aj! Rzęsisteż to kobiecisko nasza pani Madejowa spod szychtów, aj siarczyste! Choć bez żadnej pretensji odziane. Gębę ma, bo ma, jak cielęca wątróbka – na łbie czepiec, żeby się go rak nie chwycił – na grzbiecie koszulinę, chlaśniętą od ramienia do ramienia, a spódnicę... ach!... Schowaj się w kęt, piękna Heleno... Siedzi sobie pani Maciejowa na belce i łata... ach! Jak łata swój kraciasty, watowany kaftanik. Łata i klnie, klnie a wyśpiewuje, aż ryby uszu nastawiają:

„Bodajżeś ty skisł, paro, nim mi cię Żyd sprzedał!... Bodaj w tobie psy topili, nimeś zaszedł na wielkie utrapienie moje!... Żebyś nie ty, dawno bym już ze dwa śmietniki do góry nogami przewróciła... Hu! – ha... ha...

Oj hojna, hojna, hojna pod Pińczowem wojna, Wszystkie krowy jałowice, tylko jedna dojna!... Hu!... Ha!...”.

Między ulicą Dobrą i nadwiślańskim wałem, między parkanem wodociągu i uliczką Leszczyńską, rozwala się plac obszerny jak ogród Krasińskich, pusty jak wszystkie place i złożony z dwu kondygnacji. Niższa z nich ma postać doliny, wyższa zaś tworzy rodzaj płaskowzgórza, patrzącego ku Wiśle spadzistą i pogiętą ścianą.

Gdy woda przybiera, a na środku rzeki, zamiast łopat piaskarzy, pracują siecie rybaków – wówczas dolina staje się jeziorkiem, przy którym strome brzegi placu wyższego formują, obok wodociągu, rodzaj przylądka i półwyspu.

W tej epoce zbiega się tu gromada obdartych uliczników, z których jedni grają w guziki, inni pływają po sadzawce na jakimś kawałku deski lub belki, a jeszcze inni, wśród uroczystego milczenia, poszukują robaków na przynętę.

W miarę opadania Wisły, sadzawka staje się bagnem, błotem, a wreszcie zupełnie wysycha. Wówczas szare i spękane łożysko jej zarasta gęstymi krzakami ostu, a na wybrzeżu, zamiast krzykliwej i ruchliwej zgrai, samotna pani Maciejowa łata wiecznie rozłażący się kaftanik, lub, w towarzystwie kilku innych dam, przerzuca całe stogi śmieci.

Rzeczy, podobnie jak ludzie, mają swoje cmentarzyska, do których należy plac przy ulicy Dobrej, będący jednym z generalnych śmietników miasta. Tu po dłuższej lub krótszej wędrówce, obok starej podeszwy, upada bukiet zwiędły; szmat niegdyś eleganckiej sukni, obok gnijących wiórów; okruchy porcelany obok bydlęcej racicy, słowem – wszystko, co się komu podoba. Najwstrętniejsze kupy różnorodnych szczątków wypierają się nawzajem, tworząc pstry dywan, nad którym pływa obmierzła woń padliny i z pośród dziur którego listki nędznej, skrofulicznej trawy wydzierają się do słońca, jakby błagając go o ratunek przeciw haniebnemu sąsiedztwu.

Szpetny widok; lecz – o! Wykwintny przechodniu z Saskiego Ogrodu, nie wzruszaj tak ramionami!... Zakazany ten zakątek w porze właściwej ciska pioruny, z których niejeden na twoją własną głowę może upaść. Tu bowiem, przy tym placu szkaradnym, z którego po promieniach słonecznych pełzną ku górze zdradzieckie miazmaty, tu wpośród tego gnojowiska, leży krynica miasta: dwa filtry wodociągów, a także... studnia ściekowa.

Kanał, śmietnik i filtry – oryginalna trójca! Która z jednej strony objaśnia nam niezwykłą śmiertelność Warszawy, z drugiej zaś nasuwa pytanie: po co człowiek żyje na tym świecie?

Czy po to, aby służyć za ogniwo między kanałem, a filtrem?... Ale zostawmy w spokoju higienę i filozofię.

Kilka sczerniałych parkanów i barier, kilka telegraficznych słupów i kilka olbrzymich a zakurzonych stosów belek, oto całe umeblowanie placu pod szychtami. Płowa koza z koźlęciem, para szkap wynędzniałych, wywożący śmiecie, gałganiarki i ulicznicy z Powiśla, oto najzwyklejsi goście tej pustki. Czasem jednak, w dnie gorące, można tu spotkać, w cieniu parkanu lub belek, drabów o pokudłanych włosach i straszliwie podartej odzieży, której kolor jak najzupełniej harmonizuje ze zgniłymi barwami otoczenia. Co oni tu robią?... Przynajmniej w chwili obecnej śpią głęboko, z rozkrzyżowanymi rękami lub pokurczonymi nogami, na pierwszy rzut oka podobniejsi do rozstrzelanych, niż do spoczywających. Co będą robić później?...

Dziwna musi być praca wieczorna ludzi, którzy porę obiadową pod szychtami przespali!

Jak wygląda wiosna w podobnym miejscu?... Jak na tle nocy przedstawia się ten ponury cmentarz, do którego flegmatyczny czas przywlókł w pozbawionych kształtu okruchach szynk i salon, kuchnią i stajnią, aby je tu w najpotworniejszy sposób przemieszać i błotem zarzucić?...

Spojrzyjmy:

Na lewo, gdzieś aż w nieskończoność, ciągnie się szeroka smuga bladej, mętnej, że nie powiem trupiej jasności: to rzeka. Na prawo piętrzy się kolosalny, dziwnie poszczerbiony wał: to miasto. Po jednej i drugiej stronie, wyżej i niżej, migocą krwawe lub brudnożółte iskry: to światła w mieszkaniach.

Tuż przy ziemi majaczy jakaś delikatna, nieujęta mgła: to wilgotne gnojowisko dyszy zarazą... Zmęczona uwaga przerzuca się w inną stronę, i otóż słyszysz monotonny szum wiatru, plusk fal, a czasem odległy zgiełk miasta, który zrazu cichy, stopniowo powiększa się i stopniowo przechodzi w milczenie... Niekiedy też zaszeleści coś bliżej, niby staczający się kamyk, albo źdźbło słomy poruszone... To śmierć pracuje...

Nowe znużenie uwagi i nowa refleksja.

Któż zgadnie, czy oprócz gnijących szczątków, obrzydły zajazd ten nie posiada i innych lokatorów? Miejsca podobne używają nienajlepszej sławy, a możnaż ufać ludziom, szukającym tu wytchnienia czy noclegu?

Cyt!...

...Wśród martwych, apatycznych szmerów pustkowia, uwydatniają się jakieś odrębne głosy, znamionujące życie i czucie. Słychać jakby dreszcz pośpiesznego zgrzytu i chrapanie stłumione, gniewne... Coś jękło? To tylko nowa fala wiatru uderza o parkany, lecz zgrzyt, chrapanie i szamotanie rozlegają się wyraźnie i ciągle.

Jestżem igraszką zmysłów?

Dokoła coraz ciemniej. Wysmukłe słupy telegrafów sterczą jak szkielety szubienic, stosy belek przybierają postać mogił, a na szczycie jednej z nich, na tle mrocznego i ogromnego nieba... cóż to jest?...

To najnędzniejszy z nędzarzy, pies bez pana i dachu, targa kość wszczepioną między belki, jedyną, jakiej nie pochwycili ludzie...

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!