Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Czy można poluzować gorset konwenansów, który boleśnie krępuje całe pokolenia? Rodryk Vaudray ma przed sobą obiecujące perspektywy. W przyszłości zamierza handlem pomnażać rodzinny majątek, a tymczasem jutro wyjeżdża, by pobierać nauki na uniwersytecie w Oxfordzie. Oczko w głowie matki, która przelała na niego całą swoją ambicję. Na wieczór przed wyjazdem młodzieniec ma jednak inne plany niż kolacja z rodzicielką. Jedzie pożegnać figlarną Vixen, która - nie zważając na dobre obyczaje - zatrzymuje chłopaka do późnych godzin wieczornych... Lektura zachwyci miłośników nowoczesnej powieści w starodawnym kostiumie - w stylu George Sand.
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 463
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Mary Elizabeth Braddon
Tłumaczenie Anonim
Saga
Stary zamek
Tłumaczenie Anonim
Tytuł oryginału Vixen
Język oryginału angielski
Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów, z których pochodzi.
W niniejszej publikacji zachowano oryginalną pisownię.
Zdjęcie na okładce: Shutterstock
Copyright © 2024 SAGA Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788727151137
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
Ukazał się księżyc, blady, jak zwykle w końcu października, na nowiu, prawie nieznaczny, ledwie zdolny rozjaśnić szczyty wyniosłych sosen.
Po całodziennem polowaniu, Rodryk Vaudray, ze strzelbą na plecach, torował sobie drogę wśród gęstych zarośli.
Prawdę mówiąc, nie była to dla niego najkrótsza droga do domu, lecz on tak lubił tę prześliczną polankę, otoczoną drzewami, których olbrzymie cienie nadawały jej cechę niepospolitą, tchnącą fantastycznym urokiem... Wpośród bezwzględnej samotności panowała tu taka cisza, iż leciuchne susy wiewiórki z gałęzi na gałąź wydawały się głośnym łoskotem. Tu i owdzie młody dąb z kory odarty leży jak długi na tle paproci, niby martwe ciało olbrzyma, dalej znowu, drzewo świeżo ścięte tamuje przejście. Grunt wilgotny, oślizgły, grubo zasłany mokremi liśćmi, które niedawno jaśniały jeszcze zielenią—możnaby sądzić, że to są bagna. Rodryk zupełnie się nie lęka, gdyż zna las od dzieciństwa i znajduje tę drogę najpiękniejszą w świecie.
Ścieżkę, która się wije wśród gęstwiny leśnej, przerzyna rów pełen mułu i zeschłych liści, a jak mówiono, w niektórych miejscach niebezpieczny do przebycia; z drugiej zaś strony wał, otaczający posiadłość baroneta Tempest. Ztąd już, mimo dość znacznej odległości, widać odwieczną siedzibę, zamieszkaną niegdyś przez mnichów, a dzisiaj jeszcze noszącą nazwę Opactwa.
— Już zapóźno, pewnie jej nie dogonię — rzekł Rodryk przekładając torbę dla przyspieszenia kroku. — Ta dziewczyna popełnia same szaleństwa!
Minąwszy polankę, zbliżył się do parkanu, za którym stał domek leśnika. Okienko było oświetlone.
— Tutaj się dowiem — pomyślał. — Chciąłbym pożegnać małą zanim wyruszę do Oksfordu.
Na podwórku zastał gromadkę dzieci bawiących się hałaśliwie.
— Czy miss Tempest wyjeżdżała dziś popołudniu do lasu? — zapytał, grzecznie się kłaniając.
— Ta-ak — odrzekło przeciągłym tonem najstarsze z dzieci.
— A nie wróciła?
— Nie, jeszcze kiedy ugrzęźnie w bagnie po samą szyję...
Zawiesiwszy torbę na płocie, Rodryk umyślił czekać. Późno już rzeczywiście — czemuż nie wraca? Faktem jest przecież znanym w okolicy, że ta młodziutka, zaledwie piętnastoletnia dziewczyna, zależy tylko od siebie i robi wszystko, co jej przyjdzie do głowy.
Po upływie dziesięciu minut pan Vaudray usłyszał tentent konia i ujrzał niewyraźną bezkształtną masę, toczącą się jak kula po zeschłych liściach. Na dany znak, dzieci rozpierzchły się w popłochu, niby wystraszone kurczęta, a siwy kucyk w jednej prawie chwili płot przesadził i znalazł się na podwórzu.
— A co? Rorie — zapytuje dziewczyna siedząca na koniu. — Titmouse umie wybornie skakać!
— Lękam się o ciebie — rzekł młody człowiek — nie dziś, to jutro ulegniesz wypadkowi.
— Wszystko mi jedno, bylebym mogła robić, co mi się podoba! — odrzekła głaszcząc kuca.
Jestto smukła, wysoka panna, w zielonej amazonce. Twarzyczkę ma drobną, bladą cerę, ciemne oczy jaśnieją wesołością i humorem, kasztanowate włosy o złotym połysku w grubych warkoczach spadają na ramiona, elegancki filcowy kapelusz kryje białe czoło.
— Wszak mama zabroniła ci skakać — napominał z powagą młodzieniec i przez furtkę wszedł na podwórze.
— O, tak, zabroniła, proszę pana — rzekł stary groom, który nadjechał właśnie truchtem na karym komu. — Wszystko dzieje się nie tak jak pani każe, a cóż ja poradzę? Panienka chce skakać...
— Chciałeś powiedzieć, że Titmouse lubi skakać — przerywa Vixen z żywością. Ja wcale nie skaczę! Alboż to moja wina, że tatko dał mi konia, który lubi swobodę ruchów. Gdybym mu nie pozwoliła przeskoczyć baryery, gdy ma ten zamiar, stanąłby dęba, rzucałby się jak wsciekły. Co się zaś tyczy mojej ślicznej kochanej mateczki — rzecze po chwili, do Rodryka się zwracając — chowałaby mnie w pudełku wysłanem watą. Ale ja, widzisz Rorie, podzielam zdanie ojca i uważam za rzecz tak naturalną przesadzać płoty, jak chodzić gościńcem. Bates poprowadź go do domu—Titmouse dobrze się sprawił, dostanie jabłek, bo jest najmądrzejszym i najpiękniejszym koniem na świecie.
Zaakcentowała ostatnie zdanie całusem i rzuciwszy cugle groomowi, rzekła:
— Ja wracam pieszo z panem Vaudray.
— Ależ, kochana Vixen, ja nie mogę ci towarzyszyć. Oczekują mnie w domu. Pragnąłem tylko cię pożegnać.
— W Oksfordzie także cię oczekują, co?—spytała żartobliwie.— Zawsze i wszędzie jesteś oczekiwany. Lecz mniejsza o to—pójdziesz ze mną do stajni, zaniesiemy kilka jabłuszek dla mego ulubieńca, potem zjesz z nami obiad, żądam tego koniecznie i ojciec także i mama— żądamy wszyscy!
— Ależ moja matka gniewać się będzie...
— Jak szalona! — dodaje Vixen.
— Wyrażenie cokolwiek za pospolite w ustach młodej panny!
— Przejęłam je od ciebie! Czyż mam wysilać się na frazesy, gdy jesteśmy razem? O, gdybyś słyszał kazania, jakie mi prawi miss Crocke! Kazania tak długie — dodaje wyciągając ramiona. — Lecz zarówno jak Titmouse jestem niepoprawna. A przecież kocham bardzo moją staruszkę.
Dla złagodzenia swoich wybryków, Vixen lubiła się zastawiać w podobny sposób; zapewniając nauczycielkę o szczerej życzliwości, płatała różne figle.
— Nie chciałbym się znajdować na miejscu panny Crocke! już ona ma za swoje z taką uczennicą!
— To prawda — rzecze dziewczę, wzdychając. — Boję się, że kiedy umrze ze zmartwienia, bo dotąd jeszcze nie posiwiała. Jej włosy pewno nigdy się nie zmienią! zostaną jasne do śmierci. Chodź, Rorie. Mój pieszczoch tupie ze złości nogami, że nie ma jabłek.
Wsparła obiedwie rączki na ramieniu Rodryka, który stał jeszcze nie zdecydowany; serce ciągnęło go do Opactwa, a obowiązek do Briarwood, o siedm mil ztamtąd, gdzie matka oczekuje syna.
— Ostatni wieczór w domu — rzekł tonem wymówki. — Daję ci słowo, że powinienem przepędzić go z matką.
— Powinieneś, nie przeczę, i dla tego właśnie spędzisz go z nami. No, dalej w drogę! jak mawia Bates do koni. Nie wiem, co mamy na obiad, lecz mogę prawie zaręczyć, że coś dobrego! Tatko lubi dobre potrawy, obiad to jego słabość, wiesz przecie.
— Słabość, powiadasz. Aleś ty chyba pierwsza!
— Czy sądzisz, że kocha mnie tak samo, jak dobry obiad?
— O, jestem pewny.
— A więc bardzo mnie kocha! — rzekła z przekonaniem. — No, idziesz?
Mógłże się oprzeć tym małym rączkom? O, nie, bynajmniej! Jeśli kto inny był do tego zdolny, on nie czuł się na siłach. Za cenę obecnej chwili narażał się na gniew matki i surowe jej napomnienie—wiedząc to, nie ma odwagi odejść, lecz podał ramię towarzyszce i poszedł z nią w stronę Opactwa. Mieli przed sobą zagajnik, w którym nie było ani jednej ścieżki, znany im przecież dokładnie; ziemię nierówną chropowatą, kępy rododendronów i różnych azalij przerastające ich wzrostem i ginące w dolinie, która zdawała się zagłębiać pod ich stopami. Tu i owdzie, wpośród gęstwiny młodych krzaczków, olbrzymie sosny strzelają do nieba, tu i tam w sadzawkach odbija się księżyc.
Dom ukryty w głębi doliny pochodzi z bardzo dawnych czasów, przebudowywano go tylko, rozszerzając, niszcząc i poprawiając znown; zdaleka widać kończaste szczyty, rury kominów, dziwaczne linie i mury bluszczem opasane.
Stajnie sięgają panowania Elżbiety; gdy zakonników wypędzono, Opactwo dostał w prezencie jakiś faworyt królowej. Tworzą one czworobok, a na środku dziedzińca wznosi się fontanna z marmuru, stara jak świat, ze wszystkich stron ozdobiona rzeźbami, których jednak pod warstwą mchu i pleśni nie widać ani trochę. Baron Tempest nie dałby jej ztąd ruszyć, bo gdy się zdarzyło, że jaki amator starożytności pragnął zbadać jej pochodzenie, uparty gospodarz nie pozwolił tknąć pleśni, ani odgarnąć mchów rozrośniętych szeroko.
Niechętny wszelkim nowościom, baronet ani myślał o zaprowadzeniu gazometru; za dawnych czasów, a więc i teraz w stajniach paliły się latarnie i łampy zawieszone w pewnej odległości jedna od drugiej. Młoda para weszła na dziedziniec, przez bramę, wiodącą do lasu, sklepioną jak brama twierdzy.
W klatce Titmouse’a jaśniej było niż w innych, drzwi otwarte, a konik jeszcze osiodłany czeka na pieszczoty i łakocie, których mu nie szczędzi młoda pani. Rozejrzawszy się tutaj, każdy znajduje widok przyjemny i czystość wzorową, klatki duże wysłane matami, buazerye doskonale zastosowane do całości.
Vixen zajęła się kucem, który głowę schylił jak dziecko, i z niemałym trudem, siłąc się, zaciskając ząbki, popręgi odpięła, a potem zdjęła siodło z grzbietu Titmouse’a.
— Lubię sama to robić — rzekła do Rodryka, który z uśmiechem na nią spoglądał. — Gdyby tatko nie bronił, czyściłabym go własną ręką.
I zarzuciwszy na kuca skórzany czaprak, pobiegła do spiżarni, zkąd przyniosła za chwilę kilka jabłek dla konia, który wyprawiał przy tej sposobności przeróżne figle. Rodryk z sąsiedniej klatki przyglądał się obojgu, wsparty o przegrodę; nie mówił już o matce i obowiązku, jaki go powołuje do Briarwood, oddany był całkowicie urokowi obecnej chwili.
Taką była tego wieczoru, na trzy miesiące przed ukończeniem lat piętnastu, Violeta Tempest, albo Vixen, jak ją tu wszyscy nazywali. Drażniąc się z koniem, podsuwała mu jabłko do samych nozdrzy i znowu je cofała. Może nawet nie jest wcale ładną. Powabna raczej niż piękna: biała jej cera nie odznacza się delikatnością, kolor włosów ma odcień zanadto gorący, chociaż nie można powiedzieć, że są rude. Oczy duże, żywe i pełne wyrazu, usta może trochę za wielkie, lecz proporcyonalne. Z tych ust wyczytać można jej uczucia, łagodność, słodycz, miękkość, obok dzikiej nieledwie stanowczości; gdy się otworzą, podziwiać można ząbki, zdolne, jak mówi Rorie, zachwycać znawcę najwybredniejszego. Nos krótki, prosty, podbródek pełny, okrągły, z dołeczkiem, szyja także pełna i biała, twarz opalona, będąca najlepszym dowodem, że Vixen to kobieta, a nie powiewna nimfa zajmująca się tylko gałgankami.
— Obawiam się, że będzie za tęga!—powtarza mistress Tempest patrząc na córkę, która rozwija się i rośnie w oczach.
Pamela Tempest drobna, delikatna, nie może sobie wyobrazić, żeby kobieta innej budowy piękną była. I cóż dziwnego! nazywano ją dawniej prześliczną miss Cathorpe.
— Wszystko to bardzo dobre, Vixen — rzekł młody człowiek tonem krytyka, gdy Titmouse mając już schwycić różowe jabłuszko dostał klapsa w nosek—wszystko to bardzo dobre i ładne, ale nie może tak być zawsze. Cóż zrobisz za lat kilka?
— Dostanę konia zamiast kuca—odparło dziewczę.
— I w tem cała zmiana?
— W czemże mogłoby być inaczej? Zawsze przepadać będę za polowaniem, kochać ojczulka, mamę... o ile się da, zatrzymam w sercu nieduży kącik dla starej Crocke, a może—dodała ze złośliwym uśmiechem—może i dla ciecie. Jakież zajść mogą zmiany, gdy będę starszą o lat kilka? Titmouse mnie nie udźwignie, to całe nieszczęście! Trudno! każę go zaprządz, powiezie koszyk, ile razy do biednych się wybiorę. Nudną jest rzeczą siedzieć za koniem, wolę to jednak, aniżeli opuścić mojego Titmouse’a.
— Lecz gdy dorośniesz, Vixen, będziesz musiała bywać w świecie, przepędzać zimę w Londynie, zostać przedstawioną królowej, tańczyć na balach, wyjść świetnie za mąż, słowem zyskać dla siebie całą kartę w dworskim dzienniku.
— Przestań, Rorie! Miałażbym jechać do Londynu? Ojciec go nienawidzi—ja także. Długo poczeka, kto mnie chce widzieć na koniu w Rotten Row! Nie, gdy dorosnę, wybierzemy się z ojcem w daleką podróż i zwiedzę Maraton, Egipt, Włochy, Peloponez, a powiem wtedy wszystkim sławnym miejscowościom: miałam ja nieraz kłopot, szukając was na mapie! Zobaczę Wezuwiusz, piramidy, a wróciwszy do domu, zapomnę wszystko, czego się uczyłam przez cały czas edukacyi.
— Gdyby miss Crocke słyszała twoje słowa!
— Słyszy to nieraz. Nie masz pojęcia, jakie jej płatam figle. Jednak bardzo ją kocham.
W tej chwili wielki dzwon zabrzmiał donośnie.
— Oto już pierwszy! — woła dziewczyna — muszę się ubierać. Chodź do salonu, mama tam jest.
— Słuchaj, Vixen, czy mogę się pokazać w takim stroju — rzekł Rodryk przyglądając się z uwagą zabłoconym butom. — Nie, za nic w świecie!
— Rorie! — woła dziewczyna. — Ojczulek nie ubiera się nigdy do obiadu. Wielkie to poświęcenie z jego strony, że myje ręce po powrocie z folwarku. A ty, chłopiec—student chciałam powiedzieć... Dalej, bez ceremonii!
— Daję ci słowo, że będę skrępowany.
— Ja zaprosiłam cię na obiad, nie mogłeś więc odmówić—rzekła chwytając go za połę surduta.
Pozwolił w ten sposób prowadzić się aż do sieni, gdzie płonął suty ogień, rzucając różowe blaski na dzidy i pancerze, trofea sportu dawnych czasów, których głównym sportem było polowanie—na ludzi.
Sień jest wspaniała, o wysokiem sklepieniu; dębowe buazerye ciężkie portyery we drzwiach i różnobarwne szyby olbrzymich okien dopełniają całości. Jest tam też duży, szeroki kominek, nad nim herb baroneta, rzeźbiony w kamieniu; po obudwóch stronach kominka dwa manekiny w pełnej zbroi, a przed kominkiem sofa pokryta skórą. Baronet lubi tu czasem przepędzić godzinkę, gdy zimno na dworze. W tej chwili przecież kanapka nie zajęta, tylko na ziemi przed ogniem wyciągnięty jak długi, śpi ulubieniec pana domu, Nip, wspaniały ponter kasztanowaty, a obok niego w takiej samej pozie, spoczywa Argus, dog panienki. O nim i właścicielce krąży anegdota, na której wspomnienie twarz dziewczyny oblewa się purpurą.
Śpiący dog usłyszawszy szelest za drzwiami, zerwał się żywo, skoczył i pieszczotami swemi ledwie że nie przewrócił wchodzącej. Ponter rozejrzał się dokoła, ziewnął przeraźliwie i wróciwszy do dawnej pozycyi, zasnął.
— Jak to zwierzę cię kocha! — zawołał Rodryk — lecz czyż to dziwne po takim z twojej strony dowodzie przywiązania.
— Przestań, albo—cię znienawidzę! – woła Vixen.
— Gdy kto bije się za przyjaciela, przyjaciel musi go kochać, a gdy dziewczynka skarci szpicrutą chłopca, za to że psa uderzył, to pies powinien...
— Mamo — rzecze Violeta znikając za portyerą — Rorie przyszedł na obiad i przeprasza za swoje myśliwskie ubranie. Ojczulek pewno także wybaczy.
— Kochane dziecko — odpowiada łagodny jakiś głosik od strony kominka. — Przyjemnie mi będzie powitać pana Vaudray, gdy tatko go zaprosił.
— Proszę mi wierzyć, mistress Tempest—powtarza Roderyk mocno zmięszany — nie wiem, jak się pokazać; byłem na polowaniu i wyglądam okropnie. Ponieważ jednak Vixen mnie zaprosiła.
Dziewczę wykrzywia się gniewnie i uderza go lekko szpicrutą.
— Kochane dziecko, masz czasem dziwny sposób postępowania— rzekła mistress Tempest płaczliwym głosem. — Panno Mac Crocke, należałoby ją odzwyczaić i wpłynąć na jej poprawę.
Teraz dopiero młody człowiek ujrzał tęgą kobietę w tartanowej sukni, siedzącą naprzeciw pani domu, po drugiej stronie kominka i zajętą pończochą. Druty poruszały się ciągle, podczas gdy nieszczęśliwa miss Mac Crocke tłómaczyła z całym spokojem, iż poprawia Violettę, ale że to na nic się nie zda.
Rorie pamiętał tę nieśmiertelną suknię, kiedy był jeszcze uczniem pierwszej klasy, zanadto jaskrawą by ją zapomnieć można, nieraz też mimowoli przychodziło mu na myśl pytanie, czy zniszczy się ona, czyli też zawsze jednakowo trzymać się będzie.
— Dziś już ostatni wieczór, kochana mamo — tłómaczyła się Vixen — Rorie jutro wyjeżdża... Wiem, że oboje z papą bardzo go lubicie, cóż więc znaczy ubranie, chociaż w tym stroju wygląda jak wiejski strażnik, z tą maleńką różnicą, że strażnik ma wąsy, a on dopiero musi czekać na swoje.
Rzuciwszy zatrutą strzałę, wykręciła się na pięcie i wyszła zostawiając Rodryka w towarzystwie dam, których rozmowy nie liczył do najprzyjemniejszych.
Ogień trzaskał na kominku i żywym blaskiem oblewał pokój; mistress Tempest i miss Mac Crocke stały się teraz zupełnie wyraźne. Salon był prześliczny, buazerye białe (wandalski pomysł nowożytnych gotów, zwanych dekoratorami West Endu), lecz ta białość nadawała się wybornie, jako tło do kosztownych weneckich zwierciadeł i etażerek, obstawionych osobliwościami przeróżnego gatunku: starą porcelaną, posążkami z bronzu, książkami w pysznej oprawie, bukietam świeżych kwiatów w majolikowych wazonach, wreszcie akwarellami Hunta, Prouta, Cattermola i Edwarda Duncana. Obicie jedwabne barwy szmaragdowej na meblach, heban i złoto. Patrząc na tę wyborną mieszaninę prawdziwej, autentycznej staroświecczyzny z elegancyą ostatniej mody naszych czasów, trudno odróżnić gdzie zaczyna się jedno—lub kończy drugie. Kominek wsparty na filarach z białego marmuru, pamięta co najmniej czasy Iniga Jones, a zdobiące go malowidła są najświeższym wyrobem dzisiejszego przemysłn.
Rodryk zachwycał się tym salonem, chociaż nic go dotkliwiej nie mogło obrazić, jak areszt podobny do obecnego.
— Za dużo tam cacek!—mawiał nieraz, gdy krytykowano salon Tempestów,—lecz całość bardzo piękna.
Pani domu w trzydziestym piątym roku życia nie była mniej powabną od dziewiętnastoletniej miss Calthorpe: mała, szczupła, delikatnej cery róży, ma oczy, niebieskie, jaśniejące pogodą, rysy równe, jak wyrzeźbione, różowe usta, rączki niby z obrazu Velasqueza, i wyjątkowy, fenomenalny prawie gust w ubraniu, który kształci dotąd przy każdej sposobności.
Piękna suknia i obiad, jaki mąż lubi, z kombinacyą potraw, obmymyślaną w ten sposób aby wzbudzić apetyt, lecz nie przeciążyć żołądka, to najważniejsze obowiązki mistress Tempest. W wolnych chwilach czyta najświeższe poezye, romanse i dzienniki, zajmuje się różnemi robótkami, gra utwory Mendelsohna, śpiewa trzy francuzkie piosneczki, które lubi baronet, śpi i pije kwiat pomarańczowy. Upodobanie do tego napoju przeszło w nałóg; powiada iż nie jest zdolną się obyć bez tego środka podbudzającego i kilka razy na dzień musi nim pokrzepić osłabione siły.
— Wracasz do Oksfordu? Rorie—rzekła z łagodnym uśmiechem.
Mistress Tempest nie umie być złą; słodka, pobłażliwa, nigdy w swem życiu nie przywiązała się do nikogo. Mąż stanowi wyjątek— Pamela go uwielbia. Czyż nie ma za co? Wszak on usuwa przed nią trudy życia, daje wszystko, czego zażąda — całe jej szczęście to dzieło jego rąk. Była biedną, przez niego stała się bogatą, była niczem, on jej dał tytuł baronowej, kocha go wiernością psa. Ten człowiek jest jej całym światem!
— Tak—odpowiedział Rodryk, wzdychając—jutro wyjeżdżam!
— Dostaniesz pewno dyplom?
— Nie wiem! Może dostanę, aby matce sprawić przyjemność! Ona to tak ceni, a ja naprawdę nie rozumiem co mi przyjdzie z nauk. Czy będę lepiej zarządzał majątkiem, polował i wypełniał obowiązki względem dzierżawców.
— Edukacya — rzecze sentencyonalnie miss Mac Crocke — jest zawsze dobrą rzeczą, wielki jej wpływ na....
— O tak, wiem!.. — przerwał Rorie, poznawszy z doświadczenia że gdy upusty wymowy miss Mac Crocke raz się otworzą, trudno je wstrzymać.—Naprzód trzeba przetrwonić ziemię, a nic już nie mając można zostać nauczycielem w kolegium, z pięćdziesięcioma liwrami rocznej pensyi i praniem, wbijać przez całe życie w głowy małych chłopców komentarze Cezara..., Lecz ja nie na to myślę gromadzić zapas wiadomości.... O wcale nie na to! Gdy przepuszczę majątek, będę go szukał. Wyjadę z kraju, i zacznę handlować.
— Piękna myśl!—zawołała pani domu, ale, na szczęście z majątku nic nie stracisz. Briarvood taka prześliczna rezydencya!
— Mojem zdaniem to nora, lecz ziemia najpiękniejsza w całem hrabstwie.
Tak rozmawiając, młody człowiek pocieszał się myślą, że musi już być około siódmej. Czas próby przeszedł mu znośnie, łatwiej, niż się spodziewał. Mistress Tempest ukryła ziewanie za wielkim wachlarzem z amorkami à la Boncher, Rodryk miał zamiar pójść za jej przykładem, gdy niby światło błysnęła mu myśl szczęśliwa.
— Może jeszcze będę miał czas zrobić jakikolwiek porządek w mojem ubraniu?—zapytał, kontent, iż może się oddalić.
— O, bardzo proszę! — rzekła mistress Tempest, ziewając znowu.
Młody człowiek skorzystał z pozwolenia i wyszedł natychmiast. Miał zaledwie dość czasu, aby ogarnąć się trochę, i usiłował właśnie zrobić grzebieniem równy przedział w zbyt krótko przystrzyżonych włosach, gdy odgłos dzwonu rozległ się na dziedzińcu.
Drzwi gabinetu wiodły do sieni; odchyliwszy ciężką portyerę, młody człowiek usłyszał gruby jowialny głos baroneta. Pan Tempest śmiał się jak dziecko, stojąc przy ogniu i ciągnął córkę za warkocz. Dziewczyna miała na sobie elegancką suknię aksamitną, czerwony pasek obejmował jej kibić, a wstążki tejże samej barwy wplotła we włosy. Ogień płonący na kominku rzucał jaskrawe blaski na grupę, złożoną ze starego szlachcica w myśliwskim stroju i dziewczyny w sukni aksamitnej o gorących tonach.—Studyum dla malarza, szepnął sam do siebie, dwie barwy: brunatna i czerwona....
— To mi robota, powiadam ci chłopcze!—wołał donośnym głosem pan de Tempest.—Siedzieliśmy w jałowcu od dwunastej do czwartej, aż tu, już pod sam wieczór, lis pomknął przez wzgórza od strony Picken-Post, my za nim, w tropy, aż do Rigwoodu. Idź do mojej żony! Ah, jesteś—dodał ujrzawszy na fałdach portyery drobną białą rączkę, błyszczącą od dyamentów. — Przepraszam cię, Pamelo, że siądę do obiadu w tak zaniedbanej tualecie. Wróciłem, gdy dzwoniono, a głodny jestem jak wilk.
— Wiesz, kochany Edwardzie—rzekła uprzejmie młoda kobieta—że ten czerwony kostyum bardzo ci do twarzy... Nie spodziewam się wreszcie, byś miał na sobie dużo błota...
— Trudno zaręczyć, chociaż umyślnie nie wpadłem w kałużę.
Rorie podał rękę gospodyni domu, i całe towarzystwo udało się do biblioteki, baronet ciągnął córkę za włosy, a miss Mac Crocke postępowała na samym końcu z uroczystą miną.
Stołowy pokój w Opactwie, był to dawny refektarz, olbrzymi salon, w którym mógł się pomieścić oddział wojska. W dnie wolne od przyjęć jadano w bibliotece, nie tak obszernej i zawieszonej portretami jak salonik, a nie miejsce do pracy i naukowych studyów. W kącie, nieopodal kominka, stał fortepian, z drugiej strony olbrzymi fotel pana domu, dalej niziutkie krzesło mistress Tempest i elegancki stolik do robót. W głębi, szeroko rozparł się stary kredens, pyszny zabytek z czasów Elżbiety, na nim stało kilka puharów i dwie wazy z epoki Oliviera Cromvella, bardzo już zniszczone i bez żadnych ozdób.
Było to bardzo miłe schronienie, jak na obecny wieczór straszący chłodem, ogień zapraszał do kominka, dwa kandelabry bronzowe oświetlały pokój. Mistress Tempest bawiła gościa, baronet zajął się talerzem, a Vixen, jak w ogóle dziewczęta jej wieku, uważając obiad za kwestyę podrzędną, figlowała z psami. Piękne te stworzenia zanadto dobrze wychowane, by niepokoić biesiadników, rozciągnięte na ziemi w przepysznych pozach, patrzyły spokojnie swemi rozumnemi oczyma.
— Rorie jutro wyjeżdża, nie balonem, to prawda, lecz do kolegium, a że to dzisiaj ostatni jego wieczór—tłómaczyła się Violetta,—zaprosiłam go na obiad. Sądzę, że miałam racyę.
— Rorie może być pewny, że dziś jak zawsze jesteśmy mu radzi! Patrz, co za pyszne salami—skosztuj, kochany chłopcze. Zobaczysz, że to arcydzieło sztuki kucharskiej!
Rodryk nie myślał jeść; zapatrzony w dziewczynę i jej towarzyszów. Nip nieruchomy jak posąg, z łapami nawpół wyciągniętemi i głową do góry, miał pyszną minę.
— Spojrzyj, ojczulku, jaki on piękny! Jednego dnia, nie pamiętam dokładnie, kiedy to było, wychodząc z pokoju przykazałam Nipowi, żeby się nie ruszył, wracam w pięć minut później, mój pies siedzi jak wrosły w ziemię. Co za uległość!
— Ho! ho! ho!—odparł baronet.—Któż ci zaręczy, że Nip nie poznał twego chodu i nie wrócił na miejsce! Co tam macie? — rzekł do lokaja, który wszedł właśnie ze srebrnym półmiskiem.—Potrawa z węgorza? Ach, droga Pamelo, jak ty pamiętasz co ja lubię!
— Potrawa z węgorza, à la maitre d’hôtel!—rzekł służący tonem pełnym uszanowania.
Rorie przygarnął talerz obojętnie—on patrzył na dziewczynę.
Pochwały, jakie otrzymał Nip, wzbudziły zazdrość w Argusie, faworycie panienki. Zapomniany, przysunął się zwolna i oparł dużą piękną głowę na aksamitnym rękawie.
— Argus jest zły!—rzekł Rodryk.
— Niedorzeczna zazdrość!—odparła Violetta,—wie, że dla niego rzuciłabym się w ogień.
— Nie dość na tem! pobiłabyś chłopca!—zakonkludował baronet, rozsiadając się w krześle z uśmiechem zadowolenia, po dobrym obiedzie.
Violetta sponsowiała jak leśne jabłuszko.
— Ojczulku!—rzekła—nie trzeba o tem mówić.... miałam wtedy dziewięć lat!
— Tak, i wybiłaś chłopaka, który już skończył czternaście. Biedaczysko musiał wziąć nogi za pas. Słyszałeś o tem zdarzeniu, Rorie?
Młody człowiek znał je na pamięć, lecz zrobił taką minę, jak gdyby szło o usłyszenie bardzo ciekawej nowości.
— Czy wiesz, jakim sposobem Vixen zdobyła Argusa? Jakto, nie wiesz? A więc posłuchaj. Ta mała hultajka, mając zaledwie dziewięć lat, lubiła jeździć po wsi na kucu, a za nią młody Stuubbs na klaczy bułanej, pamiętasz bułaną? stawała zawsze dęba, gdy kto chciał z niej zeskoczyć Otóż pewnego dnia, Vixen spotkała tęgiego wyrostka i bandę mniejszych dzieci, pastwiących się nad biedną jakąś psiną. Przyczepiwszy zwierzęciu do ogona blaszany rądelek, łotry usiłowali je utopić. Za łąką mistress Farley znajduje się sadzawka, tam więc psa wrzucili, nie dając mu wyjść; skoro tylko nieszczęśliwe stworzenie zbliżyło się do brzegu, popychali je w wodę.
— Drogi ojczulku — przerwała dziewczyna — on już to słyszał tyle razy. Wszak prawda, Rorie?
— Jak nie znam jutrzejszego „Timesa“, tak nie słyszałem nigdy o tem zdarzeniu — odparł z czelnością Rodryk.
— Vixen, nie namyślając się ani chwili, skoczyła na ziemię, wpadła pomiędzy łotrów i chwyciwszy za kołnierz najstarszego, popchnęła go w sadzawkę, potem zawinęła się raz i drugi, aby rozpędzić hołotę, i została na placu sama jedna z pieskiem. Tymczasem bułanka pozwoliła Stubbsowi zejść, przybiegł też zaraz z pomocą. Zaskoczony tak niespodzianie, dowódca bandy nie mógł się w jednej chwili z kąpieli wydobyć, groom mu dopomógł, a przez ten czas bułanka wywracała płoty mistress Farley.
— Nie zabijaj go, Stubbs! — wołała pogromczyni — daruj mu życie, choć na to nie zasłużył, i wziąwszy na ręce zabłoconego psiaka, pobiegła do domu, zostawiając konia groomowi. On mi to wszystko opowiadał ze łzami w oczach. I któżby, mówił, mógł się spodziewać, że nasza panienka jest taka mocna.
— I po co opowiadać stare dzieje? — rzecze Vixen, nadąsana trochę. — Siedm lat już minęło od tej pory, a doktor Dewsnap twierdzi, że co siedm lat odradzamy się gruntownie. Już więc ja teraz nie ta sama Vixen, nic a nic z tamtej nie zostało.
Obiad ciągnął się dalej w podobny sposób, przeplatany figlami z Argusem lub Nipem, żarcikami mistress Tempest i od czasu do czasu mądrą odpowiedzią panny Mac Crocke, która w płochej rodzinie przedstawia Minerwę i przyzwyczajona do tej roli, odzywa się tylko w takim razie, gdy wypada przerwać dziecinną paplaninę Vixen.
Podano wety—przepyszne owoce z ogrodów Opactwa zyskały mnóstwo pochwał; tubalny głos barona po drugiej szklance porto nabierał łagodniejszego brzmienia, gdy lokaj przyniósł list na tacy, i z miną poważną doręczył gościowi.
Młody człowiek nie umiał ukryć niezadowolenia.
— Matka — szepnął zmięszany.
Koperta była duża, elegancka, z czerwoną pieczęcią.
— Jeśli państwo pozwolą... — rzekł tracąc minę, i złamał pieczątkę.
„Kochany Rodryku!
„Czy to bardzo grzecznie z twojej strony, że przepędzasz za domem ostatni wieczór? Nie wątpię, iż ten list znajdzie cię w Opactwie, przysyłam więc brougham na wszelki wypadek. Wracaj natychmiast. Dovesdale’owie wrócili do Ashbourne dziś rano, a w tej chwili są u nas, gdyż pragną cię pożegnać. Jeżeli z własnej inicyatywy nie chciałeś spędzić z matką ostatniego wieczoru, dziwno mi bardzo, że państwo Tempest nie raczyli ci tego przypomnieć.
Czekam twego przybycia Jane Vaudray“.
Rodryk zgniótł list ze złością—przycinek pod adresem m. i mistress Tempest do wściekłości go doprowadzał. Z jakiej to racyi matka tak źle sądzi o przyjaciołach, którzy mu dobrze życzą.
— Czy ci się stało co nieprzyjemnego, Rorie? — zapytał baron.
— Oh, nic, tylko Dovesdale’owie przyjechali do nas na obiad, muszę więc jechać w tej chwili.
— Tak, proszę pani, służący państwa Vaudray przyszedł po panicza — rzekła figlarka, naśladując głos bony. — Ach, Rorie, myślałam, że zagramy w kręgle! Powinieneś jednak cieszyć się, że zobaczysz piękną kuzynkę przed wyjazdem.
Rodryk pokiwał smutnie głową i pożegnawszy się, odjechał.
____________
— Nietylko psy bywają zazdrosne — pomyślał, siadając na miękkich poduszkach broughamu, który go wiózł do Briarwood. Po tak filozoficznej uwadze spuścił okna powozu, a świeży wietrzyk uniósł dym cygara. Było to wielką zniewagą palić w powozie matki; syn wiedział o tem dobrze, lecz znajdował w nieposłuszeństwie pewien rodzaj gorzkiego zadowolenia.
Brougham sunął szybko po równej drodze, lecz Rorie powozu nie cierpiał; to miękkie siedzenie drażniło go w najwyższy sposób.
— Można było przysłać mi mój własny dog-cart! — powtarzał ze złością.
Briarwood, duży dom biały w parku, stał na górze, a nie w dolinie, jak Opactwo, i pod każdym względem różnił się od tej starej pamiątki dawnych czasów. Pałac był w nowszym guście, obicia z epoki regencyi, meble w dawnym stylu, chociaż nie starożytne, złocone krzesła sztywne, poważne, miały klasyczną cechę mody pierwszego cesarstwa; w przedsionku rzeźby Chantreya i Canovy, w sali jadalnej portrety Lavrence’a, po nad kredensem wspaniały obraz historycznej treści, a do odświeżania wina cebrzyk, w formie greckiego sarkofagu.
Ogólnie biorąc, rezydencya dość pospolita, lecz w przekonaniu lady Jane, niedostatki pałacu nagradzał ogród i cieplarnia; lubiła ogrodnictwo a połowę dochodów wydawała na kwiaty, pewna, że z czasem Briarwood zasłynie jako osobliwość.
— Kobieta powinna zawsze czemś się odznaczać, w przeciwnym razie nie jest wyższą od pomywaczki — mawiała nieraz do syna, chcąc się usprawiedliwić ze swoich dziwactw. — Nie mam zdolności do muzyki, ani do malarstwa, o poezyi już nawet nie mówię, to też zajęłam się ogrodnictwem, a może ten rodzaj pracy da lepsze zyski, niżeli sukcesa amatorek sztuk wyzwolonych.
Lady Jane nie odznaczała się wcale słodkiem obejściem, budziła raczej trwogę niż sympatyę, przez co też nieraz unikała nudów, bez których poczciwcy obejść się nie są w stanie. Wspomagała biednych, lecz na swój sposób, chłodno, wyniośle; niktby nie śmiał iść do pałacu po trochę wódki lub wina. Proboszcz skromnego kościoła w stylu gotyckim nie odważyłby się za nic w świecie wystąpić z prośbą w imieniu nieszczęśliwych. Nie skąpiła ona swego podpisu w dziełach dobroczynności publicznej, oficyalnej, lecz nie lubiła spieszyć tam, gdzie nie było nikogo.
Któżby odmówił, gdy zaprosiła na obiad, i któżby znowu śmiał ją pominąć zapraszając do siebie, lecz nikt nie przyjechał bez ceremonii, po sąsiedzku, na poufną herbatkę, ożywioną wesołemi żarcikami, na zaimprowizowany piknik, lub wiejską wycieczkę. Gdy który z sąsiadów chciał rozsławić przed znajomymi jej kolekcyę storczyków, wystosowywał list do lady Jane, jak gdyby szło o sprawę państwa, a oznaczywszy dzień i godzinę, kasztelanka z Briarwoodu, w czarnej aksamitnej sukni i starych koronkach, przyjmowała ciekawych. Ogrodnicy pełnili wówczas swoją powinność, otwierając bramy i ścinając po kilka kwiatków dla każdego gościa.
— Jest to kobieta zachwycająca, prawdziwa doskonałość — mówił Rodryk w Oksfordzie do swego kolegi, który pytał go o matkę, lecz jeśli chłopcu wolno mieć swoje zdanie, nigdy na taką nie padłby mój wybór.
Ambicya była tłem charakteru lady Jane. Przed wyjściem za mąż ambitna i dumna, nie zaszła jednak wysoko. Zostawszy matką, przeniosła ambicyę na syna. Najstarsza córka hrabiego de Lodway, który miał do dźwigania ciężar nad siły: dziewięcioro dzieci, ziemię w trzech hrabstwach, duży stary dom na Saint James square, a dochody niewielkie, gdyż jego posiadłości miały grunt bardzo lichy, wymagający uprawy i kosztów. Z pomiędzy dziewięciorga dzieci Lodway’ów większa połowa należała do rodzaju żeńskiego, a lady Jane, najstarsza z sióstr i najpiękniejsza, będąc małą dziewczynką, domyślała się już widać, że przez małżeństwo może zrobić karyerę. Gdy urządzano ślub, jak to bywa w dziecinnych zabawachh, zawsze na Saint George Hanower Square z wielką uroczystością, aż z dwoma biskupami, broń Boże z jednym! chociażby nawet w braku żywego reprezentanta, bo każde z dzieci wolało należeć do grona weselników, wypadło go naprędce ustroić z sukien wyszłych z użycia.
Gdy ukazała się na balach w całym rozkwicie niezwykłej urody, podziwiano ją, uwielbiano, przyznając palmę pierwszeństwa na cały sezon. Portret nowej gwiazdy figurował w albumie piękności, a balowy karnecik był zawsze pełen najstarszych w kraju nazwisk. Po upływie sezonu, lady Lovday wróciła na wieś rozczarowana i smutna, Jane, królowa wdzięków, nie miała dotąd starającego.
— Czy nie zechcesz poprzestać na jednym biskupie z dziekanem, gdy przyjdzie margrabia? — pytał żartując najmłodszy z braci
Piastował on zawsze godność biskupa na ceremonii ślubu, co mu widać nie pochlebiało ani trochę.
Po familijnemu traktowany margrabia, był to lord Strishfogel, najzamożniejszy szlachcic w całej Irlandyi—bogacz, amator regat na morzu, sławny ze swoich yachtów parowych, człowiek niepospolity pod każdym względem. Olśniony imponującą urodą lady Jane, zajmował się nią więcej niż inni, którzy uwielbiali nową gwiazdę tylko dla tego, że była w dobrym guście. Lord Strishfogel przyrzekł odwiedzić Heron-Nest, zamek lorda Lodvaya, a gdy nadeszła właściwa pora, młody par udał się do Golden Horn, aby w wyścigach na morzu, zwyczajnym yachtem walczyć o pierwszeństwo z okrętami pewnej tureckiej znakomitości.
Dla pięknej panny zawód był bardzo ciężki.
Mając trochę sympatyi dla lorda, sądziła, że go kocha bez granic; znaczna fortuna i stanowisko wywarły na nią tak silne wrażenie, iż mogła sądzić, że to miłość prawdziwa. Widziała się już w myśli margrabiną de Strishfogel, nic też dziwnego, że zstąpić z wyżyn świetnej karyery i wrócić do roli panny na wydaniu, było dla niej taką ostatecznością, jak stracić koronę ledwie ją zdobywszy.
Zaczął się drugi sezon, a lord Strishfogel jeszcze z regat nie wrócił. Podziwiał teraz afrykańskie wybrzeża, pisał książkę, wśród krajowców, swoich przyjaciół, wiodąc spokojne życie; pływał jak delfin w morzach podzwrotnikowych i bawił się w niewinne flirtacye z czarnemi księżniczkami, których główne ubranie stanowią muszle i pióra, a tańce odznaczają się raczej wytrwałością aniżeli dystynkcyą. Przy schyłku drugiego sezonu młoda piękność myślała już naprawdę poświęcić się dziełom filantropii, bo czyliż może być coś gorszego nad taki zawód na samym wstępie do życia?...
W podobnie rozpaczliwem położeniu zastał ją m. Vaudray, przyjechawszy na łowy do Heron Nest. Choć tylko członek izby, pochodził z bardzo dobrego rodu, jednego z najstarszych w Hampshire, a nawet w ostatnich czasach dał się poznać jako wyborny mówca. Z piętnastoma tysiącami liwrów rocznego dochodu, człowiek znany, niemal głośny, a do tego przystojny, okazały, gentleman w całem znaczeniu wyrazu i—pierwszy z wielbicieli lady Jane, który zakochał się w niej do szaleństwa.
Co odstraszało ludzi płochych, on najbardziej cenił. Jej piękność chłodna, marmurowa, była dla Johna Vaudray ostatnim wyrazem kobiecego wdzięku—taką mąż musi wielbić na klęczkach i być z niej du mnym. To królowa, która go zaprowadzi wysoko.
Romantyczny, jak średniowieczny rycerz, nie kochał jeszcze do tej pory, a lady Jane uosabiała bohaterkę jego młodzieńczych marzeń Oświadczył się, lecz nie został przyjęty—wyjechał zrozpaczony.
— Wszakże to była dobra partya! — powtarzali rodzice, strofując córkę.
Cóż to za porównanie ze świetnem zamążpójściem, o którem śniła lady Jane! Miała być margrabiną na pięknym majątku, wśród gór, jezior i dolin, posiadłości prawie królewskiej. Czyż podobieństwo zostać żoną zwyczajnego szlachcica, który nie ma żadnych tytułów!
Ojciec naglił, matka namawiała, ze względu na drugą, także już dorosłą córkę, jednakże widząc, że to nie pomaga, a znając charakter Jane, pozostawili ją wreszcie własnemu losowi.
Nadszedł już czwarty sezon dla Jane, który był pierwszym dla Zofii. Lady Zofia, nadzwyczaj bystra i dowcipna, miała zadarty nosek i wesołe usposobienie. Wyborna amazonka, jedyna do krokieta, arbaleta, bilardu i wszystkich gier wymagających zręczności ruchów, flady Zofia odrazu ujęła ptaszka w sidła. Wracając do Heron-Nest, pewną była swoiej przyszłości. Książe de Dovesdale, magnat otyły nieco i już niebardzo młody, wielki agronom, ujrzawszy Zofię na koniu, zachwycił się zręcznością i znajomością rzeczy, z jaką poskramiała bystrego wierzchowca, i—został jej niewolnikiem. Piękna dziewczyna, umiejąca tak dobrze siedzieć na siodle i drobną rączką prowadzić konia, to w jego oczach ideał żony—bogini. Przed końcem sezonu oświadczył jej swoje uczucia, a Zofia przyjęła konkurenta, szczęśliwa ze zwycięztwa nad „pięknością rodziny“.
— O, nie zapomnę nigdy, jak mi dokuczała — rzekła do brata, który był jej ulubieńcem. Aż tu teraz kopciuszek w stroju gronostajowym zasiądzie w izbie lordów, podczas gdy Jane w tłumie kobiet, na galeryi izby gmin, będzie musiała dobrze się wykręcać, zanim ujrzy swojego męża przez żelazną kratę. Świetna karyera Zofii wpłynęła na los Johna. Spotkawszy odrzuconego niegdyś konkurenta w Trouville, piękność była tak grzeczną, uprzejmą i słodką, że odważył się prośbę ponowić i został przyjęty. Wolała to, niż zejść na plan ostatni, gdy młodsza siostra będzie przedmiotem ogólnego podziwu.
Lady Zofia ani wątpiła, że „piękność“ będzie druchną na jej ślubie, a Jane wbiła sobie w głowę co innego. Przyjęłaby dziś może znacznie skromniejszą partyę niż John Vaudray, byle uniknąć upokorzenia. A wreszcie, John nie jest jej wstrętny, odmówiła mu raczej przez wygórowaną ambicyę, niż ze względu na jego osobę. Rozumny, dystyngowany, kocha miłością prawdziwie romantyczną, która jej pochlebia i sprawia przyjemność. A więc zaślubi Johna Vaudray.
Wybór lady Jane wszystkim się podobał, rodzice byli zachwyceni. Dwie córki odrazu!... Że najpiękniejsza nie robi wielkiego losu, trudno! fortuna jest ślepą, wszystkiego od niej można się spodziewać.
Następnej zaraz wiosny odbyły się razem dwa śluby (Jane osięgła cel swych marzeń) z dwoma biskupami. Jeden wprawdzie z kolonij, ale to mniejsza, inaczej, córka lorda Lodwaya nie mogłaby wyjść za mąż.
Los Jane okazał się lepszym niż przypuszczano, skromne zamążpójście było szczęśliwsze od małżeństwa siostry. Książe zakochany, wydawał się dobrym i łatwym w obejściu, jako mąż bardzo zajmującym nie był. Polowanie i gospodarstwo to cel jego życia; bydło i nawóz, guano, pudrety i pastwiska, najulubieńszy temat do rozmowy. Wydawał znaczne sumy, które dla człowieka mniej zamożnego stanowiłyby majątek, na aklimatyzacyę zagranicznych zwierząt w parku Middlains. Zofia, księżna de Dovesdale, pani rozległych włości, nie czuła się szczęśliwą; dzieci były nędzne i słabowite, chorowały w feodalnem szkockiem zamczysku, nudziły się w edenie hrabstwa Buckingham, kastelu położonym wśród lasów nad doliną Tamizy. Wyborne powietrze nie zdołało tchnąć w ich słabe płuca zapasu żywotności i siły. Mając lat trzydzieści, księżna de Dovesdale straciła już kilkoro dziatek; zostało jedno, dwuletnia dziewczynka najmłodsza, i o ile się zdaje, najsilniejsza z rodzeństwa.
Księżna zwróciła na to dziecko wszystkie swoje starania i nadzieje; nie dbając o łowy, chociaż Nemrod-Dovesdale bardzo o to się gniewał, sama wychowywała córeczkę, i z kobiety światowej, lubiącej gonić za rozrywkami, stała się wzorem matek. Dzięki czułym staraniom, lady Mabel wychowała się zdrowo, była piękna i lubiła się uczyć. Liczono że dostanie duży majątek; ponieważ ksiaże mógł zapisać swej córce część tego, co posiadał. A były tam kopalnie węgla na południu, kopalnie cyny we wschodniej części kraju, w Kensington, wystawiony z własnych jego funduszów, zamek w stylu epoki królowej Anny, ze stosownem umeblowaniem, podług surowych przepisów etykiety, bez żadnego anachronizmu, nigdzie, od piwnic aż do poddasza. Zamek w Szkocyi i eden Buckinghamu pójdą za tytułem, ale przed kilku laty, lord zapalony strzelec, zakupił sześćset akrów ziemi pomiędzy Romsey i Stony Cross, wystawił tam wzorową fermę i myśliwski pawilon; ta posiadłość, dom w Kensington i kopalnie są jego własnością, może więc niemi rozporządzać jak za stosowne uważa.
Pożycie małżeńskie lady Jane, wyjątkowo szczęśliwe, trwało bardzo krótko. Pan Vaudray, podniecany przez nią w ambitnych marzeniach, odegrał ważną rolę w parlamencie i już miał wejść do gabinetu jako sekretarz kolonij, gdy śmierć zaskoczyła go z nienacka. Podczas ostrej zimy, bronchitis zabrał przyszłego ministra, po którym spodziewano się wiele. Śmierć męża była dla mistress Vaudray bardzo bolesnym ciosem; mimo chłodnego usposobienia, ta kobieta głęboko odczuła nieszczęście, gdyż kochała zmarłego więcej nawet niż siebie samą. Zostawił syna i dosyć znaczny zapis, oraz dochody z Briarwood aż do pełnoletności jedynaka.
Milady sumiennie zajmowała się dzieckiem, lecz bez tej czułości, której każda matka posiada skarby nieprzebrane; widać ze śmiercią męża wygasły już w jej sercu wszelkie tkliwsze uczucia. Kochała Johna i była z niego dumną, a z jakiejże racyi miała się szczycić chłopcem w aksamitnych majteczkach, ładnym wprawdzie, lecz ciągle zasługującym na karę, gdyż kaleczyl konie jeżdżąc bezustanku, wyrywał kwiaty, tłukł starą porcelanę, słowem zamącał wzorowy spokój Briarwoodu. Gdy chłopczyk podrósł i wyjechał do szkoły w Eton, z każdym dniem stawał się coraz bardziej obcym jej sercu; lubił namiętnie gry, psoty i figle właściwe swemu wiekowi. Lady Jane ich nie cierpiała, a co gorsza zaniedbywał się w naukach, chociaż poczciwy proboszcz przygotował go jak należy.
Bokser wyborny, prawie na każde wakacye powracał do domu z podbitem okiem, lub spuchniętym nosem, nagrodą ostatnich bojów; wydawał dużo pieniędzy w sposób, który zdaniem matki był niemożliwy.
Ręce jedynaka nosiły zawsze ślady walk z kolegami, paznogcie grubą żałobę, buty sprzeciwiały się przyzwoitości, znacząc kurzem lub błotem dywany na schodach i kurytarzu. Co może zrobić matka dla takiego syna? Nic—chyba tolerować te wszystkie szaleństwa. O miłości nie ma co mówić. Jakże kobieta delikatna, dobrze urodzona, w aksamitnej sukni, zdolną jest scierpieć towarzystwo takiego dziecka? Przesiąknięty stajnią, w butach z podkówkami, chłopak połowę dnia spędza przy gołębniku, tresuje psy i zdolny jest trzymać w kieszeni żywego szczura...
Podczas gdy te przyzwyczajenia zohydzały dziecko w oczach matki, książe i księżna Dovesdale patrzyli na młodego Herkulesa z zazdrością. Książe oddałby wszystko, by mieć takiego syna, a jeszcze w jego oczach nie było to zawiele; księżna myślała o chorowitych naleństwach, które nie mogły się wychować, a kochała siostrzeńca więcej niż matka. Gdy państwo Dovesdale wrócili do zamku, Rodryk był zawsze z niemi, dzielił czas wolny między Ashburne, Park i Opactwo, bardzo niewiele przebywając w domu. Opiekował się małą Mabel, młodszą od niego o pięć lat, dosiadał jej kucyka, pod pozorem że go ujeździć musi; raz wpakował się w bagno, z którego koń i jeździec ledwie wyjść zdołali, przyczem dla jeźdźca skończyło się na strachu, a kucyk uległ kalectwu na całe życie. Grał w bilard z księciem, opowiadał ciotce o swoich szkolnych awanturach, o figlach, jakie płatał, o ciastkach z jabłkami i smażonych kiełbaskach zjadanych w sekrecie, lub o innych niegodziwościach, których był sprawcą.
Lady Jane Vaudray widząc w tej przyjaźni szczęście dla syna, w imię świetnych nadziei pogodziła się z myślą, że on w wyborze towarzystwa pierwszeństwo daje ciotce. Czemużby nie miał zaślubić pięknej Mabel, dla połączenia dwóch majątków Ashbournu i Briarwoodu? Czemużby nie mógł zostać właścicielem kopalni, odznaczyć się w parlamencie i dojść do godności para? Jako mąż lady Mabel byłby dostatecznie bogaty i miałby nawet pewne prawo do wszelkich tytułów, jednakże matka woli by na nie sam zasłużył. Taki był cel edukacyi Rodryka, cel starań lady Jane i jej zabiegów.
Wszyscy mówili, że chłopiec jest inteligentny, a jednak nie wziął w szkole żadnej nagrody; przepłacała korepetycye, nie szczędząc wydatków, lecz jakimże sposobem można wmówić w tę pustą głowę upodobanie do klasyków, lub nauk przyrodzonych? Pojechał do Oksfordu, a tam pieniądze płynęły jak woda. Polityka nie zajmowała go ani trochę, lecz za to jak powoził! nie zabierał głosu na posiedzeniach, lecz w wioślarskich wyścigach zawsze odnosił zwycięztwo. Słynął z wesołości, dobrego charakteru i tęgiej miny, a nigdy niczem innem wyróżnić się nie lubił. Oto jest obraz Rodryka w chwili gdy zaczynamy nasze opowiadanie.
____________
Było zaledwie pół do dziesiątej, gdy powóz wjechał w bramę pałacową. Światło z pięciu okien olbrzymiej sali rozjaśnia tutaj mglistą ciemność; dźwięki fortepianu wpadły do uszu Rodryka, gdy, zgasiwszy cygaro, szedł po schodach ganku.
— Są jeszcze — szepnął z gestem niezadowolenia, usłyszawszy z sieni, przez drzwi nawpół otwarte, cały szereg świetnych akordów.
Rorie niebardzo lubił fortepian, wolał muzykę prostą, naturalną.
— Czy książe przyjechał? — zapytał lokaja.
— Jej łaskawość i lady Mabel; książe pozostał w domu.
— Dobrze byłoby ogarnąć się trochę przed wejściem do salonu — rzekł sam do siebie spiesząc na górę, aby zamienić zręczny strój myśliwski na czarny garnitur, za ciasny już trochę. Rorie czuł rodzaj wstrętu do czarnego ubrania i białych krawatów.
— Poczwaro!—rzekł spojrzawszy na własną postać, odbitą w lustrzanych drzwiach wielkiej szafy — wyglądasz jak lokaj z Café Clarendon!
Salon zdawał się za obszerny dla trzech kobiet, które w nim przepędzały dzisiejszy wieczór. Wszystko tu było piękne i eleganckie, w całem znaczeniu tego wyrazu; bursztynowy kolor obicia nadawał się do mebli białych, ze złotem, blask świec dwóch wielkich kandelabrów, w połączeniu z jasnością jaka płynęła od żyrandola, oświetlał cały pokój, mimo to jednak chłód wiał z każdego kąta. Rorie nie cierpiał salonu matki, jak nienawidził czarnego ubrania.
Damy siedziały przed kominkiem, posadzkę u ich stóp zaściełał dywan z białego futra, miękki, błyszczący. Siostra lady Jane wysoka, tęga i dość przystojna, w szarej jedwabnej sukni, nie ma wcale książęcej miny, ona za to powierzchownością swoją mogłaby czynić zaszczyt najpiękniejszym tytułom figurującym w almanachu. Czarna aksamitna suknia obszyta koronkami robi ją podobną do austryackich księżniczek z obrazu Velasqueza. Czas nie naruszył dotąd czystości jej cery; nos orli, usta, podbródek, wszystko zdradza kobietę stworzoną do rozkazywania, a w popielatych włosach nie ma ani jednej srebrnej nitki. Zachwycająca pod każdym względem tylko nie w roli matki, jak często mawiał syn.
Młoda panna zajęła miejsce przy fortepianie, daleko od dwóch dam; jej cienkie paluszki ledwie dotykając klawiszów, igrają z trudnościami, które są główną cechą muzyki współczesnej. Rorie pogardzał tym rodzajem talentu i nie oceniał cierpliwości siostry, poświęcającej od siódmego roku cztery godziny dziennie na naukę woltyżeryi muzycznej.
Przerwawszy szumne akordy, Mabel wyciągnęła rączkę do kuzyna, który po przywitaniu z ciotką szedł w stronę fortepianu.
Jaką też była ta dziewczyna, arcydzieło macierzyńskiej miłości, ostatnia perła w koronie, dziecię gorących modłów, nadziei, obaw i radości?
Piękna urodą nieposzlakowaną, czystością rysów i harmonią, która sama w sobie jest wdziękiem. Rozpatrując ten klejnot najbardziej drobiazgowo, malarz nie mógłby znaleźć nic do zarzucenia: linie delikatnie zarysowane, skóra przezroczysta, rączki, ramiona cud prawdziwy.
Podniosła na Rodryka duże niebieskie oczy, z tak miłym uśmiechem, że choć zły okrutnie ze swojej roli żaka, sprowadzonego przemocą do domu, uśmiechnął się także i podaną rączkę lekko uścisnął.
— Więc jadłeś obiad z tymi szkaradnymi ludźmi? — rzekła wesoło. — Dzisiaj ostatni wieczór. Jaka to przykrość dla cioci Jane.
— Nie wiem doprawdy, kogo nazywasz szkaradnymi ludźmi? — odrzekł Rodryk w przystępie złego humoru. — Osoby, u których byłem, są bardzo przyjemne.
— Nie byłeś u Tempestów?
— Byłem, lecz co masz do nich?
— O, nic! zupełnie nic — odparła lady Mabel, wzruszając ramionami. — Są rzeczy, o których lepiej nie wspominać.
— Master Tempest, człowiek najlepszy w świecie; ona, chociaż prawdziwe zero, także dosyć miła, córka...
Tu przerwał, lady Mabel wybuchnęła śmiechem.
— Córka prześliczna! — dodała po chwili — ma włosy czerwone, czerwoną suknię ze złotemi guzikami, i złotą kamizelkę, tak samo jak jej papa, a do tego wszystkiego różę w butonierce. Chciałabym ją też widzieć w Rothen Row.
— Nie znalazłabyś chyba lepszej amazonki, ani ładniejszej dziewczyny — rzekł Rorie ze złością.
Lady Jane pobladła.
Piękna kuzyneczka śmiała się znowu śmiechem srebrzystym, mogącym iść o lepsze ze świetnemi tonami odtwarzanych przed chwilą melodyj.
— Rorie jest zawsze entuzyastą — rzekła sentencyonalnie. — Gdy kogo lubi, nie widzi w nim błędów. W twoich więc oczach ta ruda dziewczyna jest ósmym cudem świata? — ciągnęła dalej, siadając znowu przy fortepianie i kładąc lekko ręce na klawiszach, jak gdyby miała zamiar podziwiać brylanty zdobiące jej paluszki różowe. — A jednak mówią, że ledwie umie czytać, że jak Wilhelm Zdobywca kładzie krzyżyk zamiast podpisu, że przepędza czas w stajni i nie wstydzi się zakląć jak huzar.
— Nie wiem kto rozpowiada takie kłamstwa! — zawołał Rodryk z oburzeniem. — Wierz mi, że w tych bajeczkach nie ma słowa prawdy. Violeta Tempest młodziutka, prawie dziecko, zbyt może rozpieszczona, to ci przyznaję, ale ma złote serce i charakter uczciwy.
Czerwony przedtem, Rodryk pobladł przy końcu zdania; matka na samą wzmiankę o Vixen stała się bladą jak płótno. Dość było wymówić to imię, żeby ją rozgniewać.
— Sądzę, że zatrzymawszy syna zdala od rodzicielskiego domu, na ostatni dzień przed wyjazdem, mester Tempest powinien był przynajmniej oszczędzać go trochę.
— Wypiłem tylko dwa kieliszki podczas obiadu, i nic więcej, a dwa kieliszki, zwłaszcza przy jedzeniu, nie zawrócą mi głowy—rzekł Rodryk spokojnie.
— Zakosztowałeś nektaru bardziej odurzającego!—zawołała lady Mabel, akcentując każdy wyraz. — Spędziłeś kilka godzin z panną Violetą!...
— Dzieci! dzieci! co to za kłótnia? — pyta księżna. — Sprzeczacie się jak para zakochanych. Siadaj przy mnie, Rorie, i opowiedz coś robił od czasu, gdyśmy się w lipcu widzieli. Mniejsza o Tempestów—zostawmy ich w spokoju. Biedny chłopak musi przecież u kogoś bywać, gdy nas nie ma w domu..
— A teraz, kiedyśmy wrócili, on do Oksfordu się wybiera!—rzecze lady Mabel z przekąsem.
— Nie należało do tej pory siedzieć w Szwajcaryi — odparł młody człowiek.
— Byłam pierwszy raz, a jak tam cudownie! Jakże dalekie od rzeczywistości wszystkie krajobrazy, których tyle widziałam malowanych na różny sposób. Wstyd mi było pomyśleć o tem, patrząc na Mont-Blanc; zdawało mi się że runie, ażeby nas zmiażdżyć swoim ogromem.
— Mam nadzieję, że pojadę także do Szwajcaryi — wtrącił Rodryk.
— A dla czego w tym roku się nie wybrałeś? — pyta lady Mabel.
— Nie było sposobu. Gdybyś wiedziała, jaką olbrzymią dozę Arystotelesa połknąłem w tych czasach, użaliłabyś się nademną. Ach! panny są szczęśliwe! nauczą się historyi w dwóch lub trzech językach, grać na fortepianie, rysować trochę i edukacya skończona; gdy nam od dzieciństwa wbijają w głowę, co robiła garstka greków, rozłożywszy się na słońcu, aby rozprawiać jak waryaci.
Mabel spojrzała na niego z uśmiechem.
— A ja umiem już tyle, że tłómaczę z nauczycielem dyalogi Sokratesa — rzekła tryumfująco.
Rodryk skoczył jak oparzony.
— Ależ to wstyd! — zawołał. — Ciociu Zofio, chcesz z niej zrobić Joannę Grey, czy też Elżbietę Barrett Browning?
— Kobieta, która jest powołaną na wysokie stanowisko, nie może nigdy umieć zawiele — odparła sucho księżna.
— Ach! to prawda. Zaślubiwszy wielkiego dyplomatę, będącego w ciągłych stosunkach z ambasadorami, gdy który z dygnitarzy zacznie jej prawić o deszczu i pogodzie, jakże uczuje się szczęśliwą ze znajomości Platona! Pojmuję bardzo...
W tej właśnie chwili lokaj przyszedł oznajmić, że powóz księżnej zajechał przed bramę.
Mabel podniosła się natychmiast, aby ciotkę pożegnać.
— Ach, moje dziecię, jeszcze tak wcześnie — prosiła lady Jane—wiesz, dziś dla Rodryka ostatni wieczór, a twoja mama się nie spieszy.
Piękna panna spojrzała na Rodryka, który się grzał przy kominku i patrzył w sufit roztargnionym wzrokiem. Była pewną, że on nie zważa, nie słucha nawet, co tutaj się mówi.
— Pamiętasz, mamo, że przyrzekłyśmy papie wrócić przed dziesiątą — rzekła, zwracając się do księżnej.
Lady Zofia zaczęła się wybierać.
Ustępowała ona zawsze córce, ku wielkiemu zgorszeniu lady Jane. Podług pani Vaudray, najpierwszym obowiązkiem matki jest rozkazywać, a drugim kochać dziecko, idea może dobra, lecz nie udała się w praktyce z jej własnym synem.
— Do widzenia i dobranoc — rzekła lady Mabel, gdy pokojówka przyniosła płaszczyk, a kuzyn pomógł jej się ubierać.
— Nie żegnamy się z tobą — rzekła poczciwa księżna — musisz być u nas jutro na śniadaniu, mój mąż cię nie widział... Kupił właśnie śliczne okazy bydła i radby je zaprezentować, bo ty się na tem znasz doskonale. Zmęczony, nie mógł nam towarzyszyć, będzie szczęśliwy, gdy wpadniesz choć na godzinkę.
— Przyjadę z pewnością — odpowiedział Rorie, towarzysząc damom aż do powozu, ale kuzynka zachowywała uparte milczenie, dopóki brougham nie ruszył z miejsca.
— Co za szkaradny chłopiec, nieprawdaż mamo? — odezwała się przy wyjeździe z parku.
— Ależ przeciwnie, drogie dziecię — odparła matka — on coraz przystojniejszy.
— Nie mówię o piękności fizycznej (mężczyznie tego nie potrzeba), lecz o manierach; nie widziałam dotychczas młodzieńca tak źle wychowanego; psuje się u Tempestów.
— Rodryku — rzekła lady Jane w chwili gdy zamyślał zemknąć do sali bilardowej, ażeby wypalić cygaro — chcę z tobą pomówić.
Młodzieniec zadrżał. Nie tajno mu było, o co tu idzie; wzruszył ramionami, zacisnął usta, widocznie do oporu gotowy, i udał się za matką.
____________
— Piękny interes—Boże zmiłuj się! wszakże to tylko vixen1 ).
Takim wykrzyknikiem master Tempest powitał domowego lekarza, który oznajmił, że przyszła na świat córka. Serdecznie pragnął syna, dziedzica zamku i godności mistrza w polowaniu na lisy, sukcesora zdolnego podtrzymać chwałę rodu i honor nazwiska. Lecz nie miał szczęścia—Bóg mu daje corkę.
— Djabeł się wmięszał — powtarzał w duchu — gdy pomyślę że to jest vixen.
W pierwszym dniu swego życia Violetta Tempest zaraz zyskała dziwaczne przezwisko, a że już od dzieciństwa była nadzwyczaj sprytną i złośliwą, domowy lekarz, lubiący żartować, ile razy przyjechał do Opactwa, zawsze pytał o zdrowie miss Vixen. Gdy podrosła, jej loki o złotawym połysku przypominały nieco futro lisa, a w charakterze było stanowczo coś z filuteryi i złośliwości, jaką legenda przypisuje temu zwierzęciu.
— Pragnęłabym, abyś dał spokój z tem szkaradnem przezwiskiem — prosiła nieraz żona.
— Aniołku! ono jest doskonałe — tłómaczył mąż, i w tem jak i we wszystkiem trzymał się swego zdania.
Upływały lata, Bóg nie dał więcej dzieci. Ojciec coraz serdeczniej przywiązywał się do jedynaczki ze złotemi włosami. Ledwie umiała prosto siedzieć, zaraz posadził ją na kucu i obwoził po lesie, cugle trzymając. Potem uczył ją jeździć konno.
Bardzo maleńka trzymała się na siodle bez pomocy, a śliczny kucyk dostał odprawę, jako zbyt łagodny dla miss Tempest. W jedenastym roku już w amazonce jeździła na łowy i wstawała przededniem, by ścigać lisa, lub jelenia, po quasi alpejskich, lesistych dolinach Boldrewoodu. Było to stworzenie pełne życia i odwagi, popędów szlachetnych i najlepszych chęci, ale zarazem dziecko rozpieszczone, lubiące iść za głosem swoich fantazyj, niezdolne poddać się niczyjej woli, z wyjątkiem woli ojca, który nigdy córeczce się nie sprzeciwiał. Kochała go też ogromną, bezgraniczną miłością i uwielbiała ślepo, zdolna uwierzyć, że jest człowiekiem najdoskonalszym na świecie. Gdyby ktoś w jej obecności zrobił mu najmniejszy zarzut, zyskałby wroga. Jej szacunek i ufność nie miała granic.
Dziecięce lata miss Tempest przeszły bardzo szczęśliwie; jedyna córka człowieka szanowanego w całej okolicy, była bardzo kochana. Nie potrafiła, co prawda, regularnie, systematycznie odwiedzać biedaków, nigdy nie przyszło jej na myśl wskazywać starcom drogę do nieba, lecz jeśli w której chacie stało się nieszczęście, zachorowało dziecko, mąż za kłusownictwo siedział w więzieniu, umarł jaki malec, albo zbliżywszy się do ognia spalił sobie sukienkę, Vixen na kucu pędziła jak strzała, a wszyscy wiedzieli, że kiedy miss Tempest kim się zajmie, ten może być spokojny. Violetta nie lubiła zatrzymywać się w połowie drogi, każda obietnica musiała zostać spełnioną, zamiar doprowadzony do końca; najzawziętsza choroba, najsroższa nędza zniechęcić jej nie zdołały. Sławna księżniczka, nie mogąca zasnąć z powodu ziarnka grochu pod siódmym materacem, nie była chyba postawioną w słodszych i łatwiejszych warunkach, i robiła to co chciała. Nauczycielka, dobroć uosobiona, nie śmiała jej się sprzeciwić; uczyła się tylko tego, co jej do gustu przypadło, opuszczając rzeczy nudne; miała najpiękniejszego w świecie kuca i najpiękniejsze sukienki.
Jej matka nie należała wcale do kobiet lubiących zajmować się wychowaniem dziecka, lecz pamiętała o wyborze tualet, odpowiednich urodzie jedynaczki, o pończoszkach zastosowanych do koloru sukien, i o pantofelkach eleganckich z klamrami. Nic na świecie nie mogło się wydawać za piękne dla niej, ani też za drogie; mając jedno dziecko, rodzice kochali je miłością niezmierną, ale nie przyszło im do głowy zrobić z dziewczyny wzoru doskonałości.
Wśród pieszczot i ciągłych dowodów bezgranicznego przywiązania, Violetta rosła, niby kwiat w blaskach słońca; ojczulka swego wielbiła całą duszą, więcej nawet niż matkę, czuła szczerą życzliwość do guwernantki, lubiła kuca i psa Argusa, a nadewszystko polowanie. Przywiązana też była do starych sług, ubóstwiających panienkę.
Znalazłaby to bardzo szczególnem, że można jej nie kochać i nie podziwiać; usłyszane chociażby tylko jedno zdanie lady Mabel odkryłoby jej oczom świat całkiem obcy i pełen złości.
Tak to zazwyczaj, gdy młodziutkie niewinne stworzenie, niby rzadka roślina rozwija się w cieplarni domowego ogniska, świat zewnętrzny wyda mu się ponury i przerażający.
Miss Tempest uważała Rodryka niemal za swoją własność, którą ma prawo rozrządzać do woli. Od pięciu lat był jej towarzyszem, mieli wspólne gusta i jednakowe przywiązanie do zwierząt, oraz namiętność do jeżdżenia po wsi na rączych wierzchowcach, ani podobni do lady Mabel, którą raz tylko poniosły konie zaprzężone do powozu, i od tej pory wszystkich się lęka; kochają przyrodę, nie lubią uczoności, czują wstręt do ceremonii i przesady.
Vixen kończyła rok piętnasty, Rodryk dwadzieścia; widząc ich zawsze wesołych i szczęśliwych, baronet nigdy nie pomyślał jaki los czeka tę przyjaźń dwojga dzieci po upływie lat, gdy córka oprócz ojca pokocha innego mężczyznę. Takie pytanie nie powstało dotychczas w mózgu zacofanego szlachcica, sądził że córki nikt mu nie zabierze. Nie czuł też nigdy niepokoju, z racyi zbyt żywej zobopólnej przyjaźni dwojga dziatek i o przyszłość się nie lękał.
Inaczej było z lady Jane Vaudray, która od dawnych lat widząc Rodryka w towarzystwie Mabel, kombinowała zawsze, iż byłoby wyborną rzeczą złączyć za pośrednictwem małżeństwa rozległe włości Ashburnu i Briarwoodu.
Wróciwszy do kolegium, Rorie złożył egzamin bez wielkich tryumfów, a gdy nadeszło Boże Narodzenie, w Opactwie się nie pokazał, chociaż Violetta bardzo na jego przyjazd liczyła, pewna iż jej pomoże ubrać mały kościółek, prawdziwe pieścidełko fundacyi baroneta, utrzymywany jego kosztem. Śmiała się naprzód z jego uciesznej miny, gdy gałązkami ostrokrzewiu pokaleczy sobie palce; mówiła o tem nieraz do panny Mac Crocke, strofującej surowo te dziecinne szaleństwa.
Minęły święta, Rodryka ani śladu; pojechał spędzić czas wolny w starem szkockiem zamczysku u wuja. Nadeszła Wielkanoc, znowu to samo, siedział w Putney z kolegami, czy też w Londynie z wujostwem, zapomniawszy o Hampshire i ukochanych lasach, choć polowanie było już otwarte.
Bez niego również upłynęły wakacye; na prośby matki odbył dawno projektowaną podróż do Szwajcaryi, zamierzając powrócić w jesieni na dwudziestą pierwszą rocznicę urodzin, która miała być obchodzoną w Briarwood uroczyściej niż zwykle.
— Mamo — rzekła Violetta pewnego poranku — czy master Vaudray jest brunet, czy blondyn?
— Ach, moje dziecko, czyżbyś zapomniała! — odparła obojętnie mistress Tempest.
— Nie był u nas tak dawno, mogłam już zapomnieć, jaki ma kolor włosów; nie pisał nawet, można przypuścić, że o nas wcale nie pamięta.
— Dziewczyna się nudzi bez swego towarzysza zabaw — tłómaczył baronet, krając cietrzewia — lecz Rorie już nie dziecko, to jest młodzieniec, który ma obowiązki; tak, moja droga, obowiązki.
— Czyliż najpierwszym obowiązkiem młodego człowieka jest puścić w niepamięć dawnych znajomych? — spytała Vixen.
— Ależ, aniołku, nie przypuszczasz zapewne, że taki chłopiec jak on lubi pisywać listy; ja sam byłem i jestem złym kaligrafem, i podług mego zdania, ręka mężczyzny nie jest do pióra stworzoną, Opatrzność dała jej siłę do dźwigania strzelby, lub miecza. Mama pisuje za mnie, a za dwa lub trzy lata córeczka jej pomoże. Rorie będzie obchodził swoje urodziny teraz, w październiku, zabawisz się wybornie.
— Ach, mężu! — odparła z wyrzutem mistress Tempest — zapominasz, że nasza córka nie została jeszcze w świat wprowadzoną! wszakże dopiero w lutym kończy lat szesnaście.
— To prawda — rzekł ojciec, spoglądając z czułością na jedynaczkę — ona już taka duża! Gdyby to było tylko przyjacielskie zebranie, mogłaby pojechać.
— Cóż znowu! lady Jane przyjacielskich zebrań nie lubi, nie żyje tutaj z nikim dość blisko, wreszcie niebardzo nas kocha... Spodziewam się jednak, że przyśle zaproszenie, a jeśli mamy jechać, potrzebuję nowej sukni — dodała z rezygnacyą. — Będzie to pewno obiad, spotkamy tam księcia i księżnę.
Bilet zapraszający zjawił się w swoim czasie, na trzy tygodnie naprzód. Jak mistress Tempest słusznie mówiła, miał to być wielki obiad. Napisała też zaraz do szwaczki, powstał ruch gorączkowy, objawiający się wymianą listów, rycin i próbek, najpiękniejsze koronki wyszły z ukrycia i obszyte starannie były już w drodze do pani Teodory.
Vixen patrzyła z żalem na te przygotowania; nie szło jej ani trochę o ceremonialny obiad, pragnęła tylko dzień urodzin Rodryka spędzić z nim razem. Polowanie, wycieczka w góry co koń wyskoczy, później obiad w Opactwie z matką, ojcem i psami; czyż można sobie wyobrazić coś przyjemniejszego?
Master Tempest i Vixen polowali prawie codziennie przez cały październik. Od Rodryka nie było dotychczas żadnych wiadomości, nikt z sąsiadów nie wspomniał, co się z nim dzieje.
— Pewną jestem, że przyjedzie dopiero w dniu urodzin — zauważyła mistress Tempest, nie ustając w trudach.
Pragnęła olśnić księżnę, niebardzo grzeczną dotychczas względem sąsiadów z Opactwa, gdyż zapraszała ich tylko popołudniu, wiedząc już z góry, że za każdym razem otrzyma słodziutką odpowiedź, iż delikatne zdrowie mistress Tempest nie pozwala na wiejskie wycieczki.
Usposobienie Vixen było w tych czasach okropne; panna Mac Crocke nie mogła sobie dać rady.
— Der, die, das — powtarzała dziewczyna, rzucając ze złością niemiecką gramatykę, gdy cierpliwa miss znalazłszy w ćwiczeniach bardzo dużo błędów i złe użycie przedimka, kazała wszystko powtórzyć. Niemcy są bardzo głupi! Alboż nie lepiej, jak w angielskiej mowie, mieć jeden przedimek! T, h, e, the! Każde dziecko spamięta. Okropny język! Co za siekanina! Francuzi trochę rozsądniejsi, chociąż także nudni... Masculin-feminin, co mi z tego przyjdzie? jaki pożytek? Czy będę guwernantką? Ojciec nie umie po niemiecku, ani po francuzku, a jest i tak szczęśliwy!...
— Kochana Violetto, gdyby twój ojciec zechciał wyjechać zagranicę, nieznajomość języków sprawiłaby mu wiele kłopotu...
— Nie! wziąłby ze sobą tłumacza.
— Straciłyśmy pięć minut czasu, rozmawiając o kwestyach, które do lekcyi nie należą — rzekła miss Mac Crocke, spojrzawszy na duży solidny zegarek, który po staroświecku nosiła zawsze przy boku. — Dajmy więc pokój gramatyce, a powtórzymy pierwszą część „Dzwonu“ Szyllera.
— Ach! lepiej walkę ze smokiem! — prosiła dziewczyna — tyle jest ruchu i życia w tym utworze; lubię Szyllera, szkoda tylko, że po angielsku nie pisał.
I zaczęła recytować prześliczną legendę o rycerzu, który zabił smoka; duże jej oczy błyszczały ogniem, na bladą twarz występowały rumieńce. Deklamacya szwankowała może pod względem wymowy, lecz nie brakło w niej siły i ognia. Vixen lubiła wiersze, czując wstręt do gramatyki. Było to właśnie w dniu urodzin pana Vaudray, który już wrócił do domu, w Opactwie jednak wcale się nie pokazał.
— To już mężczyzna — powtarzała w duchu — ma obowiązki, zapomniał o nas.
Gniewało ją że pogoda szkaradna, niebo szare, zasłonięte chmurami. Drobny deszczyk padał bezustanku na zwilgotniałą ziemię, pokrytą zeschłemi liśćmi, tylko młodziutkie laury trzymały się w szkółce wybornie, jak gdyby wcale im nie dokuczył. Nie ma już polowania; w przeciwnym razie drwiąc z niepogody, Vixen wybrałaby się do lasu zaraz o wschodzie słońca. Co za tortury zamknąć się w domu i od rana do nocy mieć taki smutny widok! Niewdzięczny, brzydki Rorie...
Po drugiem śniadaniu mistress Tempest wyszła do swego pokoju na parogodzinną siestę; pragnie być świeżą i wypoczętą, dzisiejszy obiad jest dla niej bardzo ważny, trzeba się przysposobić. O piątej Paulina poda filiżankę herbaty, o wpół do szóstej można już zacząć się ubierać, a w dwie godziny tualeta będzie gotowa. Następnie cała godzina jazdy powozem. Do chwili, gdy w nowej sukni ma się ukazać zdumionym gościom, mistress Tempest będzie niewidzialną.
— Szkaradne urodziny!—powtarza Vixen siadając przy oknie obok Argusa; piękne jej oczy błądzą wśród drzew, połyskujących na deszczu, a pies śledzi uważnie ich spojrzenia.
Miss Mac Crooke załatwia teraz swoją korespondencyę—inaczej czyżby ona mogła siedzieć tutaj bezczynnie, z brodą na kolanach, wsparta plecami o dębową okiennicę. Pomimo zaniedbanej pozy, nasza para przedstawia wzdzięczny obrazek. Dziewczyna ma na sobie czarną suknię, pasek koloru słomy, takież pończochy i trzewiczki à la Cromvell; pies w kąt się wtulił, przyczaił; ogień płonący na kominku odbija się w starych rzeźbionych herbach, i słabemi blaski pada na główkę Vixen—wszystko razem ujęte w poczerniałą dębową ramę okna.
— Szkaradne urodziny! Gdyby w moją rocznicę wypadła taka pogoda, sądziłabym, że cała natura mnie nie cierpi.... Rorie z pewnością nie ma czasu tem się zajmować, gra w bilard z kolegami, pali dobre cygaro i nie wie, czy deszcz pada, czy słońce świeci.
Ciap! ciap! ciap! kropla za kroplą trąca deszcz w zmoczone liście drzew, których rozmaite odcienia łączą się teraz w szara jednostajną całość. Ostatnie róże wyglądają marnie. Jakże byłoby dobrze przynieść je do sieni i rozgrzać u kominka, na którym ogień się pali. Nip leży jak długi, lecz śpi niespokojnie, wstrząsa się i wyciąga od czasu do czasu, zapewne w psiem marzeniu zobaczył lisa, albo ptaka.
Vixen patrzy w okno—niewesoła to zabawa; będąc w złym humorze, do niczego dziś nie ma ochoty. Fortepian ją drażni, trudności szopenowskiego walca odstraszają więcej niż kiedykolwiek; myśli o Rodryku.... Ona go nienawidzi — tak, od tej pory kochać go już nie może...
Zwolna, nieznacznie, jednostajny plusk deszczu ukołysał dziewczynę, powieki się zamknęły, na kolana opadła główka; Argus, pomrukując radośnie, u stóp jej się położył, i—oboje zasnęli. Najlżejszy szmer nie przerywał ciszy panującej w komnacie, słychać było oddech śpiących i trzaskanie ognia na kominku.
Wdzięczny ten obrazek domagał się widza.
Czyjeż to kroki w pół godziny później tłumi wilgotny piasek? Za szybkie i lekkie jak na baroneta. Kto, mimo ulewnego deszczu, podąża w tę stronę? Możnaby sądzić że bożek wód, których potoki po nim spływają. Któż to wzrokiem sokolim ogarnia piękną grupę, wskakuje przez okno ze zwinnością kota, i na ustach śpiącej dziewczyny składa pocałunek?
Violetta zaraz się obudziła, zdumienia i zachwytu pełna, przeczuła sercem pierwszy jedyny pocałunek ukochanego. Podniosłszy oczy, opuściła główkę na jego ramię. Dziecko jeszcze, a już kobieta, promieniała uśmiechem; wzrok jej budził w Rodryku całe światy nieznanych uczuć. Główka wsparta na jego piersiach wydała mu się najpiękniejszą na święcie—byłażby to cudowna jutrzenka miłości?...
— Rorie! zachowałeś się w niegodny sposób! Nienawidzę cię za to! — rzekła usuwając się z żywością i odchodząc w stronę okna.— Mieszkać tak blizko a nie przyjść do nas!...
Przed chwilą, w pierwszem uniesieniu, odurzona szczęściem, zdradziła się że kocha i żyć nie może zdala od niego; potem odzyskawszy władzę nad sobą, stała, patrząc mu w oczy, wyniosła i dumna.
— Czy wiesz jak dawno przyjechałem!—zawołał Rodryk.
— Nie mam o tem pojęcia—odrzekła cicho.
— Przed pół godziną złożyłem manatki na stacyi w Lyndhurst.
— Więc dzisiaj wracasz?
— Tak jak mnie widzisz.
— Nie byłeś jeszcze w Briarwood?
— Wieczorem tam będę.
— W dwudziestą pierwszą rocznicę urodzin przyszedłeś naprzód tutaj do nas!
Tu ciemna główka przytuliła się znowu do piersi młodzieńca, mimo oporu ucałował jeszcze różane usta.
— Bardzo się opaliłeś!
— Naprawdę?
Spojrzeli po sobie—rozmowa się przerwała.
Violetta spostrzegła już teraz, że dziewczyna mająca lat piętnaście, całowaną być nie powinna; wreszcie, nigdy Rodryk tego nie robił. Jakaś nowa moda, rezultat podróży... W Szwajcaryi, widać, wszyscy się całują, Rorie przejął tamtejszy zwyczaj.
— Jak śmiesz?...—zawołała wyrywając się gwałtem.
— Nie sądziłem, że się obrazisz. Gdy przyjaciel wraca z dalekiej drogi należy mu się przecież serdeczne przyjęcie.
— Bardzo jestem szczęśliwa, że przyjechałeś! — zawołała z cudowną szczerością, wyciągając obydwie rączki do towarzysza lat dziecinnych;—ale ty nie wiesz jak cię nienawidziłam od pewnego czasu.
— Za co? bójże się Boga!
— Tak dawno wyjechałeś! Sądziłam żeś zapomniał — że nie dbasz o nas.
— Nie zapominam nigdy — myślałem często go kimś z waszego domu...
Odpowiedź, trochę niejasna, uspokoiła ją całkowicie.
Rodryk opalił się bardzo; zawsze śniady, obecnie czarny jak włoch albo hiszpan, ciemne oczy z za długich rzas wydają się czarne, włosy krótkie, wąsik wysypujący się dopiero ocienia wierchnią wargę; Vixen nie spotkała dotychczas, przez całe lat szesnaście, równie pięknego—mężczyzny!
Wysoki i dobrze zbudowany, rozwinął siłę w częstych fizycznych ćwiczeniach; Vixen porównywa go w myśli do Ryszarda Lwie serce; czyta właśnie Talizman, a Plantagenet jest jej ideałem.
— Szczęśliwy dzień,—rzekła uprzejmie.—Zostajesz pełnoletnim panem swoich czynów.
— Tak—o północy skończą się moje dziecinne lata; czy tylko matka zechce się z faktem pogodzić.
— Ależ zapewne! Nie wiesz co się dzieje u was? Wielki, wspaniały obiad?
— Tyś proszona? ach, jakie szczęście!
— Nie, kochany Rorie, ja jeszcze nigdzie nie bywam! Za dwa lata dopiero będę przedstawiona królowej. Tatko pragnie na jeden sezon pojechać do miasta, wynająć mieszkanie.... Spotkamy się tam nieraz....
— Jeśli twój ojciec mnie zaprosi.
— Ależ zaprosi, gdy ja zechcę! Na pierwszy sezon wszyscy mnie słuchać muszą, będę miała wszystko co mi się podoba.
— Czyż to dla ciebie nowość?—zapytał Rorie.
— Nie wiem, doprawdy! Od niejakiego czasu nie miałam tego co mi było najbardziej pożądane.
— Jakim sposobem?
— Nie było ciebie!
Pochlebstwo, pełne naiwności, wywołało rumieniec na twarz Rodryka.
— Urosłaś dużo przez ten rok—dodał po chwili.
— Być może, bo wszystkie rękawy i spódniczki są teraz za krótkie.
— I ja nie mogę nosić ubrań sprawionych przed rokiem. Rękawy sięgają do łokcia.
— Co z sobą zrobisz teraz, zostawszy pełnoletnim? Wejdziesz do parlamentu...
M. Vaudray stłumił ziewanie.
— Matka nalega — rzekł — lecz ja nie mam żadnej ochoty, nie czuję się odpowiednio uzdolnionym, nie znam potrzeb moich współziomków.
— Gdyby naprzykład szło o lisy, umiałbyś walczyć w ich obronie.
— Postarałbym się ocalić je od zupełnego wyniszczenia, jakie tym zwierzętom u nas grozi. Lecz w prawach tyczących się łowiectwa są takie luki, że mojem zdaniem, wszyscy właściciele lasów powinniby wejść do parlamentu.
— Ty będziesz dbał o lasy.
— O, tak, wkwestyi leśnej serdecznie pragną wypowiedzieć moje zdanie. Do parlamentu wejść muszę, na tem się skończy, lecz nie mam zamiaru brać życia tylko ze strony nudnej... Moja stajnia liczyć się musi do najpiękniejszych w Hampshire. A teraz w drogę.
— O, jeszcze nie — prosiła Vixen. — Obiad dopiero o ósmej się zaczyna. Wyjedziesz ztąd o szóstej, pozostanie ci jeszcze dosyć czasu na tualetę. Jakimże sposobem dostałeś się do nas?
— Bardzo prostym, bo na dwóch nogach.
— Odjedziesz na czterech, to znacznie prędzej. West założy nową klacz do dog-cartu papy, lecz ty jej nie znasz, prawda? zapomniałam. Kupiona zeszłej wiosny, prześliczna, a pędzi jak wiatr; czasem tylko się zrywa, wielu rzeczy nie lubi, lecz ty się nie lękasz.
— Ani troszeczkę. Jakże byłoby romantycznie skręcić kark w dwudziestą pierwszą rocznicę urodzin! Bądź łaskawa zapowiedziec Westowi, żeby się spieszył.
— Jakże ci pilno! Przedewszystkiem wypijesz herbatę ze mną i miss Mac Crocke. To konieczny warunek. Nie chcesz herbaty, nie dam dog-cartu. Czyż pragniesz wracać pieszo w taką przygodę?
— Niech już będzie herbata, lecz co tam matka powie? obrazi się na pewno; aby tobie przyjemność sprawić, postępuję w sposób niegrzeczny, niegodny gentlemana.
— Bądź takim zawsze — odrzekła słodko.
Stali pod oknem blisko siebie, Rorie już miał ochotę ukraść dziewczynie trzeciego całusa, lecz wejście guwernantki pokrzyżowało jego plany. Ujrzawszy pana Vaudray, miss wyraziła wielkie zdumienie, powinszowała mu jednak z całą uroczystością. Młodzi ludzie musieli teraz pilniej uważać na swoje słowa.
— Rorie wypije z nami herbatę — rzekła Vixen. Tam przy kominku, dobrze, moja droga. Ogień nam nie dokuczy w taki szkaradny czas. Albo może pójdziemy do mojej kniei, co? powiedz otwarcie.
— Lepiej nam będzie tutaj — przerwała nauczycielka dzwoniąc na służbę.
Sanctum sanctorum Violetty, śliczny pokoik, gabinet do nauki i buduar zarazem, nie powinien, zdaniem miss Crocke, zostać sprofanowanym obecnością mężczyzny.
— Ponieważ Rorie nie jadł śniadania — prosiła Vixen — a przeszedł kawał drogi, zdałoby się jeszcze coś solidniejszego.
Nauczycielka wyszła, po chwili stolik nakryty znalazł się przed kominkiem, podano herbatę. Lokaj przyniósł jeszcze na tacy półmisek pieczeni i pasztet ze zwierzyny, a potem wyszedł, zostawiając bi e siadnikom zupełną swobodę. Vixen zajęła uroczyście miejsce gospodyni domu, jak mała dziewczynka, gdy wydaje obiad dla lalek. Rorie siadł przy niej na nizkim taburecie, brodą zaledwie sięgając stołu.
— Nie mógłbyś jeść w tak niewygodnej pozycyi — rzekła Vixen z uśmiechem.
— Ależ, wybornie! Wszak to mój dzień, mogę dzisiaj popełniać różne szaleństwa; ale co prawda, nie mam ochoty na wołowinę, chociaż od trzech miesięcy porządnego kawałka mięsa nie jadłem ani razu. Grzaneczka cieniutka jak papier, lub róża z kroplą rosy, wystarczyłaby mi w tej chwili.
— Bo nie chcesz stracić apetytu — rzekła Vixen. — W domu czeka ci obiad.
— Mylisz się bardzo. Nie cierpię wielkich obiadów, z układem potraw kombinowanym długo naprzód, ażeby pogodzić wystawność z oszczędnością i szumnemi nazwami, które są lepsze niż jedzenie. To niby szyld jarmarcznego widowiska, więcej wart nieraz niż ono samo. Dajcie mi befsztyku, zraz naszej baraniny, albo też ptaka zabitego moją ręką, a podziękuję za wszystkie wymysły sztuki kucharskiej.
— Proszę mu ukrajać kawałek pieczeni, droga miss Mac Crocke.
— Nie teraz, bardzo dziękuję. Nie mogę jeść. Wypiję filiżankę herbaty.
Argus zasiadł poważnie pomiędzy Vixen a gościem, jak gdyby czuwając nad swoją panią.
— Cieszysz się, że jesteś pełnoletnim? — spytała Vixen, wpatrując się w Rodryka swemi wielkiemi ciemnemi oczyma.
— Miło mi będzie posiadać dość pieniędzy, nie prosząc matki, która, jak wiesz, była jedyną moją opiekunką. Ojciec tak wierzył w jej zdolności, że umierając pozostawił jej cały zarząd majątkiem.
— Czy pan znajdujesz, że od tego czasu majątek podniósł się na wartości? — wtrąciła miss Crocke.
— Lady Jane kupiła znaczną przestrzeń ziemi i zaprowadziła różne zmiany w gospodarstwie.
— Dotychczas nic tam nie znalazłem, a Vixen chce mi przeszkodzić, abym jeszcze dłużej nie zobaczył zmian, jakie zaszły podczas mojej nieobecności.
— Jakto? więc pan dopiero przyjechałeś?
— Przed chwilą.
— I nie widziałeś lady Jane! — zawołała nauczycielka.
— Prawda, że to nieładnie... Lecz.. byłem tak zmęczony długą podróżą, więc trzeba było zatrzymać się dla wypoczynku.
— Dwie linie trójkątu są bezwarunkowo dłuższe od trzeciej — wtrąciła Vixen. — Tak przynajmniej uczy miss Mac Crocke.
— Może to niezupełnie wypadło po drodze, ale chciałem zobaczyć, czy moja przyjaciółka bardzo urosła przez ten rok. Wreszcie, mam ukłony dla baroneta.
— Tatko pojechał do Ringwood obejrzeć konia. Jest zaproszony na wasz obiad, wróci niedługo, aby się ubrać.
— Spodziewam się — spytała znowu nauczycielka — że podróż była przyjemną.
— O, tak, cudowna podróż!
— Czy pan lubisz Szwajcaryę?
— Bardzo. Kraj jest niezwykle malowniczy.
Pijąc herbatę, Rorie przytaczał różne szczegóły ostatniej podróży, Vixen kładła kawałki ciasta na nosie Argusa.