Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Jak się żyło w najbliższym otoczeniu króla Ludwika XIV? Co czekało w przyszłości młode szlachcianki marzące o luksusach i blasku życia na złotym Wersalu? Marthe M. de Caylus jako mała dziewczynka została odebrana przez ciotkę, panią de Maintenon, z rąk hugenotów i zamieszkała przy niej na dworze Króla Słońce. Wolter, który jako pierwszy wydał ,,Wspomnienia" Marthe, napisał: "Wszystko, co mówi markiza de Caylus, jest prawdą". Klasyczne dzieło M. de Caylus po dziś dzień zachwyca niefrasobliwą formą narracji i zadziwiająco trafnymi uwagami na temat dworskich intryg. Jeśli interesujesz się historią XVII-wiecznej Francji widzianą oczami młodej markizy, oto lektura idealna właśnie dla ciebie.-
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 98
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Marthe de Caylus
przełożyłaWIERA BIEŃKOWSKA
Saga
Wspomnienia
Tłumaczenie Wiera Bieńkowska
Tytuł oryginału Souvenirs de Madame de Caylus
Język oryginału francuski
Zdjęcie na okładce: Shutterstock
Copyright © 1823, 2022 SAGA Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788728512197
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.
Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów z których pochodzi.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
Tytuł Pamiętniki, mimo że odpowiedni dla najprościej i najswobodniej spisywanych relacji przeszłości, wydaje mi się jednak zbyt jeszcze poważny dla spraw, które mam opowiedzieć, i dla sposobu, w jaki je opowiadam. Snuję wspomnienia bez ładu i składu, pragnąc jedynie dostarczyć rozrywki przyjaciołom albo przynajmniej dać im dowód mojej przychylności: uważali, że znam wiele szczegółów z życia na dworze, które miałam możność obserwować z bliska, i prosili, abym je spisała. Spełniam ich wolę: pewna ich oddania i przyjaźni, nie potrzebuję się obawiać z ich strony braku rozwagi i chętnie narażam się na ich krytykę.
Zacznę te wspomnienia od pani de Maintenon, której umysł, zalety charakteru i okazywana mi łaskawość nigdy się nie zatrą w mojej pamięci. Lecz ani uprzedzenia wpojone przez wychowanie, ani odruchy wdzięczności nie mogą mnie skłonić, abym mijała się z prawdą.
Pani de Maintenon była wnuczką Teodora Agryppy d’Aubigné, wychowanego wraz z Henrykiem IV na dworze Joanny d’Albret, królowej Nawarry, i znanego szczególnie z pism oraz żarliwości, z jaką stał przy religii protestanckiej, ale bardziej jeszcze godnego szacunku z uwagi na szczerość, o której w pewnym znanym mi manuskrypcie sam powiada, że właściwa mu szorstka rzetelność sprawiała, iż nie nadawał się do towarzystwa wielkich tego świata.
Teodor Agryppa d’Aubigné miał zaszczyt towarzyszyć Henrykowi IV na wszystkich wojnach, które król prowadził, a po nawróceniu się monarchy usunął się do małego domku Murçay, w pobliżu Niort, w Poitou.
Zapał religijny oraz przywiązanie do pana i króla sprawiły, że po zamachu Jana Châtel powiedział te oto słowa, które zyskały mu wielki szacunek wśród hugenotów: „Kiedy wyrzekłeś się, panie, Chrystusa tylko ustami — powiedział do Henryka IV — zostałeś ranny w usta, jeśli wyrzekniesz się Go sercem, w serce będziesz ugodzony”.
W swojej samotni pan d’Aubigné napisał historię powszechną swoich czasów; w przedmowie do tej książki umieścił pochwałę Henryka IV, która wydawała mi się zawsze tak trafna i piękna, że muszę przytoczyć ją tutaj. Nazwał Henryka IV „zdobywcą tego, co mu się należało”, zamykając, moim zdaniem, w kilku słowach słuszność jego sprawy i całą chwałę innych zdobywców.
Teodor Agryppa d’Aubigné, o którym mówię, poślubił Zuzannę de Lezay, z domu de Lusignan. Miał z tego małżeństwa syna i dwie córki: starsza poślubiła pana de Caumont Dadde, a druga pana de Villette, mojego dziadka. Syn zaznał w życiu wielu nieszczęść, na które zresztą zasłużył swoim postępowaniem. Uwięziony w zamku Trompette w Bordeaux, poślubił Joannę de Cardillac, córkę Piotra de Cardillac, namiestnika księcia d’Epernon i komendanta tej twierdzy pod rozkazami tegoż. Żona nie opuściła go w nieszczęściu i urodziła mu w więzieniu w Niort Franciszkę d’Aubigné, późniejszą panią Scarron, a następnie panią de Maintenon.
Przypominam sobie, jak opowiadano, że kardynał de Richelieu, kiedy pani d’Aubigné przyjechała do Paryża, aby prosić go o łaskę dla męża, powiedział pożegnawszy się z nią: „Byłaby szczęśliwa, gdybym odmówił jej tego, o co prosi”.
Łatwo sobie wyobrazić, że taki człowiek nie odznaczał się wielką pobożnością, rzadko jednak rozmawiał o religii z córką, wtedy jeszcze dzieckiem; słyszałam, jak pani de Maintenon opowiadała, że trzymając ją na kolanach powiedział kiedyś: „Czy możliwe, żebyś ty, której nie brak rozumu, wierzyła w to wszystko, czego cię uczą w katechizmie?”
Kłopoty, jakie pan d’Aubigné ściągnął na swoją głowę, zmusiły go w końcu do osiedlenia się w Ameryce. Zabrał ze sobą rodzinę, to znaczy żonę, dwóch synów i tę córkę, która miała wówczas, jeśli się nie mylę, dopiero półtora roku i tak chorowała podczas podróży, że omal nie rzucono jej do morza, w przekonaniu, że już nie żyje.
Pan d’Aubigné umarł na Martynice podczas swojej drugiej podróży, zdaje mi się bowiem, że słyszałam, iż tam jeździł dwukrotnie. Jakkolwiek się rzeczy miały, pani d’Aubigné wróciła do Francji z dziećmi: dobra ich były sprzedane i rozproszone przez wierzycieli męża i za sprawą kilku niegodziwych krewniaków. Moja babka, siostra ojca tych dzieci, kobieta wielkiej zacności, zaopiekowała się nieszczęśliwą rodziną, szczególnie zaś dziewczynką, którą matka, przychylając się do prośby szwagierki, powierzyła jej i którą ona wychowywała jak własne dziecko; lecz zarówno dziadek mój, jak i babka byli hugenotami, wobec czego pani de Neuillan, matka marszałkowej de Navailles i krewna pana d’Aubigné, poprosiła królową matkę, aby wydano rozkaz odebrania im dziewczynki.
Pani de Neuillan chciała w ten sposób przypodobać się królowej, ale była skąpa, zaczęła więc niebawem żałować, że wzięła pod opiekę panienkę bez majątku, i usiłowała za wszelką cenę jej się pozbyć. Z tym zamiarem przywiozła małą do Paryża i oddała do klasztoru, gdzie dziewczynka przeszła na katolicyzm, choć długo się przed tym wzbraniała z uwagi na młody wiek, gdyż, jak mi się zdaje, nie miała jeszcze skończonych czternastu lat.
Pamiętam, jak pani de Maintenon opowiadała w związku z tym nawróceniem, że będąc już przekonana co do głównych artykułów wiary, opierała się jeszcze i ustąpiła tylko pod warunkiem, że nie każą jej wierzyć, iż jej nieboszczka ciotka, której święte życie znała, została potępiona.
Nawróciwszy pannę d’Aubigné na katolicyzm, pani Neuillan wydała ją za pierwszego lepszego konkurenta, jaki się nadarzył. Był nim pan Scarron, zbyt znany ze swoich dzieł, abym mogła powiedzieć o nim coś nowego.
Tak to w piętnastym roku życia Franciszka d’Aubigné znalazła się w domu pana Scarron, człowieka o znanych powszechnie obyczajach i powierzchowności, w domu pełnym młodzieńców, których pociągała panująca tam swoboda. Swoim godnym i skromnym zachowaniem ta młoda osoba zdobyła sobie jednak taki szacunek, że żaden z owych młodzieńców nie ośmielił się nigdy powiedzieć w jej obecności dwuznacznika, a jeden kiedyś oświadczył: „Gdyby mi przyszło pozwolić sobie na jakąś poufałość w stosunku do królowej albo do pani Scarron, bez wahania pozwoliłbym sobie na to raczej w stosunku do królowej”. Podczaswielkiego postu pani domu jadła na końcu stołu śledzia i natychmiast szła do swojego pokoju, bo zrozumiała, że gdyby w swoim wieku zachowywała się z mniejszym umiarem i surowością, rozwiązłość tych młodzieńców, pozbawiona wędzidła, zaszkodziłaby jej dobremu imieniu. Nie tylko od niej znam te szczegóły, opowiadali mi o nich mój ojciec, pan markiz de Beuvron i wielu innych, którzy bywali wówczas w domu pana Scarron.
Przypominam sobie, jak opowiadano, że zmuszona do zwrócenia się do pana Fouquet w pewnej sprawie, pani Scarron poszła do niego tak niedbale ubrana, że przyjaciele wstydzili się jej towarzyszyć. Wszyscy wiedzą, jaki był wtedy pan Fouquet, jaką miał słabość do kobiet i jakie mnóstwo wystrojonych dam ubiegało się o jego względy.
Wiadomość o takim postępowaniu i słuszny podziw, jaki ono wzbudziło, dotarły aż do królowej. Pierwszy opowiedział jej o tym baron de La Garde, za jego więc sprawą po śmierci pana Scarron królowa, wzruszona cnotliwością i nieszczęściami osoby szlachetnie urodzonej, która się znalazła w takiej biedzie, wyznaczyła jej dwa tysiące liwrów pensji i pani Scarron zamieszkała w klasztorze Szarytek na przedmieściu Saint-Marceau. Mając tak niedużą pensję, była jednak zawsze schludnie, choć skromnie ubrana. Nosiła suknie z etaminy z Lude i bieliznę bez ozdób, ale miała ładne obuwie i piękne halki; ta pensja po opłaceniu pokojówki wystarczała jej na wydatki; zostawało jej nawet trochę pieniędzy i nigdy nie czuła się tak szczęśliwa. Mówiła wówczas, że nie rozumie, jak można nazywać ten świat padołem płaczu.
Marszałek d’Albret, który bywał w domu pana Scarron, zapoznał ją ze swą żoną, co świadczy najlepiej, jak cenił jej cnotliwość, gdyż w tamtych czasach mężowie, najbardziej nawet lekkomyślni, nie lubili, żeby ich żony spotykały się z kobietami o wątpliwej reputacji.
Pani marszałkowa d’Albret była kobietą zacną, lecz pozbawioną inteligencji; pani de Maintenon, której rozsądek nigdy nie zawiódł, myślała jednak, i to w tak młodym wieku, że lepiej jest nudzić się z kobietami takiego pokroju niż się bawić z innymi. Marszałkowa d’Albret nabrała do niej takiej sympatii, że nie szczędząc wysiłków próbowała skłonić młodą kobietę, aby u niej zamieszkała. Przyszła pani de Maintenon odmówiła stanowczo, ale często przychodziła do marszałkowej na obiad i niekiedy zostawała na noc.
Pani Scarron zaskarbiła sobie tę przyjaźń dzięki swojej wielkiej uprzejmości i ciągłym staraniom, aby sprawić marszałkowej przyjemność, do czego ta nie była przyzwyczajona. Słyszałam, że kiedy szły do teatru, biedaczka, która nic nie rozumiała z tego, co się działo na scenie, chciała zawsze, żeby pani Scarron była przy niej i wyjaśniała, co widzi; przeszkadzała jej w ten sposób uważać tak, jak by tamta pragnęła, podczas najciekawszych i najnowszych przedstawień.
Tej samej marszałkowej d’Albret zarzucano — mimo jej pobożności i zalet — że trochę za dużo pije wina; co się wydaje tym bardziej niezwykłe, że w tamtych czasach kobiety prawie nie brały do ust trunków, a najwyżej lekko winem zaprawioną wodę. Pamiętam, że jeśli idzie o marszałkową i jej skłonność do picia, opowiadano, jak pewnego razu przeglądając się w lustrze spostrzegła, iż ma czerwony nos, i zapytała samą siebie: „Skąd mi się wziął ten czerwony nos?” A pan de Matha de Bourdeille, który stał za nią, odpowiedział półgłosem: „z bufetu”.
Pan de Matha odznaczał się wrodzonym dowcipem i był dzięki temu najmilszym w świecie kompanem. Pewnego dnia widząc, że marszałkowa d’Albret, zrozpaczona z powodu śmierci ojca czy brata, nie chce nic wziąć do ust, powiedział: „Czy postanowiłaś pani nie jeść już nigdy w życiu? Jeśli tak, to słusznie czynisz; ale jeśli będziesz pani jeszcze kiedyś jadła, lepiej zacząć od razu”. Te słowa przekonały marszałkową; kazała sobie podać udziec barani. On również pewnego dnia, zapytany, jak może tak lekko się ubierać w zimie, odpowiedział: „Po prostu dygocę z zimna”.
Marszałek d’Albret miał dwie kuzynki, które mieszkały z jego małżonką: pannę de Pons i pannę de Martel; obie miłe, ale różniące się bardzo charakterem. Te dwie panienki nie lubiły się wzajem i nie zgadzały się w niczym z wyjątkiem uczucia, jakim obie darzyły panią de Maintenon.
Pani de Montespan, także kuzynka marszałka d’Albret, bywała w jego domu i tam właśnie poznała panią de Maintenon. Przypadły sobie do gustu i podziwiały nawzajem inteligencję, jaką się rzeczywiście obie odznaczały.
Pani de Maintenon bywała także często w pałacu rodziny de Richelieu, gdzie przyjmowano ją równie chętnie jak wszędzie, ale o panu de Richelieu będę jeszcze mówiła na innym miejscu.
Zapewne w tym samym mniej więcej czasie jedna z księżniczek de Nemours została królową Portugalii. Przyjaciele pani de Maintenon tak pochlebnie wyrażali się o niej, że królowa zapragnęła zabrać ją ze sobą i zaproponowała jej wyjazd do Portugalii. Okazja wydawała się pomyślna z uwagi na stan finansów ówczesnej pani Scarron; smuciła ją jednak perspektywa opuszczenia rodzinnego kraju i porzucenia życia pełnego powabów. Wahała się więc przez pewien czas i zgnębiona ważyła racje, które przemawiały za wyjazdem i przeciw niemu. Wreszcie jej dobra gwiazda przeważyła: pani Scarron odrzuciła propozycję królowej.
Przypominam sobie, jak opowiadano jeszcze, że księżna des Ursins, wówczas pani de Chalais, bywała często w pałacu marszałka d’Albret. Słyszałam później, jak mówiła pani Maintenon, że cierpiała, iż marszałek d’Albret i inni dostojni panowie lubili opowiadać pani de Maintenon swoje sekrety, a ją pozostawiali zawsze w towarzystwie młodzieży, jak gdyby nie potrafiła poważnie rozmawiać. Pani de Maintenon wyznała z równą szczerością, że nudziły ją zwierzenia, których tak zazdrościła jej pani des Ursins, i że nieraz wolałaby uchodzić za mniej poważną i bawić się zamiast wysłuchiwać ciągłych naszeptywań i zwierzeń dworaków. Ten drobny szczegół dowodzi, moim zdaniem, jak bardzo się różniły charakterami dwie kobiety, którym później przypadły w udziale tak doniosłe role na dworze; trzeba bowiem przyznać, że pani de Maintenon nie nadawała się do afer dworskich: prawa z natury, lękała się intryg i, obdarzona uroczą inteligencją, stworzona była do życia towarzyskiego. Zanim jednak przejdę do następstw, jakie miały początki znajomości pani de Maintenon z panią de Montespan, powiem kilka słów o mojej rodzinie i o tym, co mnie bezpośrednio dotyczy.
Po zawarciu pokoju Król w poczuciu bezpieczeństwa i w blasku glorii uważał, że do pełni jego chwały brakuje tylko wytępienia herezji, która poczyniła takie spustoszenia w jego królestwie. Zamiar, jaki powziął, był wzniosły i piękny, a nawet słuszny politycznie, jeśli go rozważyć niezależnie od środków, jakich użyto przy wprowadzaniu go w czyn. Ministrowie i liczni biskupi, chcąc pozyskać łaski królewskie, przyczynili się w znacznym stopniu do wyboru tych właśnie środków, nie tylko skłaniając Króla, by zgodził się na te, które nie przypadły mu do smaku, lecz także wprowadzając go w błąd przy użyciu tych, na które wyraził zgodę.
Aby jaśniej wyrazić, co mam na myśli, muszę powiedzieć, że po zawarciu pokoju pan de Louvois bał się pozostawić za dużo przewagi nad sobą innym ministrom, szczególnie zaś panu Colbert i synowi jego, panu de Seignelay, i chciał za wszelką cenę użyć siły wojskowej do przeprowadzenia planów, które powinna była cechować wyłącznie miłość bliźniego i łagodność. Pozyskani przez niego biskupi nadużyli tych słów Ewangelii: „Zmuście ich, aby weszli”, i utrzymywali, że kiedy łagodność nie wystarcza, należy stosować przymus, gdyż w ostatecznym rachunku, jeśli nawet przymus nie robi dobrych katolików obecnie, sprawi przynajmniej, że dzieci ojców, którzy zostali katolikami z musu, będą katolikami w dobrej wierze. Jednocześnie pan de Louvois poprosił Króla o zezwolenie przeprowadzenia pułku dragonów przez miasta najbardziej hugenockie, zapewniając, że sam widok jego wojsk, które tylko się pokażą, skłoni opornych do słuchania głosu duszpasterzy, którzy do nich zostaną wysłani. Król zgodził się wbrew własnym przekonaniom i naturze, którą skłaniała go zawsze do łagodności. Posunięto się dalej, niż przewidywały rozkazy, i bez jego wiedzy dopuszczono się okrucieństw, które zostałyby surowo ukarane, gdyby Król się o nich dowiedział; ale pan de Louvois powtarzał mu tylko co dzień: „Tyle ludzi nawróciło się, jak przepowiadałem Waszej Królewskiej Mości, na sam widok Jego wojska”.
Król był z natury tak prawdomówny, że nie wyobrażał sobie, żeby człowiek, któremu zaufał, mógł go oszukać; błędy, jakie popełniał, bardzo często wynikały jedynie z przekonania o uczciwości ludzi, którzy na taką opinię nie zasługiwali.
Popełnione gwałty oraz udział wojska w dokonywaniu nawróceń, o których mówiłam, miały miejsce dopiero po odwołaniu edyktu nantejskiego, zanim jednak do tego doszło, Król robił co mógł, aby pozyskać sobie hojnością najwybitniejsze osobistości spośród hugenotów, i ogłosił, że tylko katolicy mogą liczyć na piastowanie urzędów i awans w armii, zarówno lądowej, jak i morskiej.
Pani de Maintenon chciała, za przykładem monarchy, pracować nad nawróceniem członków własnej rodziny; ponieważ jednak nie sądziła, że zdoła pozyskać mojego ojca obietnicami wielkiego majątku czy też przekonać go siłą rozumowania, postanowiła, z pomocą pana de Seignelay, wyprawić go w długą podróż morską, aby mieć przynajmniej możność zajęcia się jego dziećmi. Miałam dwóch braci, którzy w bardzo młodym wieku brali udział w kilku wyprawach wojennych: starszy mając osiem czy dziewięć lat uczestniczył w słynnej bitwie pod Mesyną, w której poległ Ruyter , i został wtedy lekko ranny. Niezwykłość wydarzenia i odwaga, jakiej to pacholę dało dowody, sprawiły, że po bitwie został mianowany chorążym.
Po skończonej wyprawie ojciec mój przyjechał na dwór z moim starszym bratem. Wydarzenia, jakich chłopiec był świadkiem, oraz jego ładna twarz ściągnęły na niego uwagę i względy pani de Montespan i całego dworu. Gdyby ojciec zechciał go zostawić na dworze i przyjąć katolicyzm, lepiej by na tym obaj wyszli, ale on odrzucił wszystkie propozycje, jakie mu czyniono, i powrócił do swoich włości. Wobec tego, chcąc mieć swobodę kierowania losem mojego brata, pani de Maintenon postarała się, aby ojca wysłano na wyprawę, o której wspominałam, a młodzieńca skierowano do oddziału pana de Château-Regnault; pod opieką rodzicielską pozostał tylko młodszy syn, który wstąpił w młodym wieku do marynarki.