Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Między rozważnymi decyzjami a porywami serca. Co lepsze: stabilność małżeństwa jako transakcji czy ulotność prawdziwych uczuć? Przed takim dylematem stają bohaterki klasycznych romansów Barbary Cartland. Klasowe społeczeństwo brytyjskie, groźba mezaliansu i próby kobiecego samostanowienia w sieci patriarchalnych układów. A wszystko to w historycznym kostiumie i z silną dozą emocji. Na kompilację składają się tytuły: "Niebezpieczny dandys", "Kuszenie Torilli", "Zew serca", "Dziewczyna ze snu", "Nauczycielka z wyboru", "Zagadka miłości" i "Kobiety też mają serca".
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 1008
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Barbara Cartland
Saga
Barbara Cartland: 7 wieczorów z romansem historycznym
Tytuł oryginału Barbara Cartland: 7 wieczorów z romansem historycznym
Język oryginału angielski
Zdjęcie na okładce: Shutterstock, Midjourney
Copyright © 2024 Barbara Cartland i SAGA Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788727213767
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
Księżna Devonshire. lord Alvanley i lord Worcester byli prawdziwymi ludźmi i bliskimi przyjaciółmi następcy tronu, księcia Walii. Lord Yarmouth. który został markizem Hertford, założył kolekcję Wallace. Większość jej skarbów pochodziła z kolekcji Jerzego IV. tak jak opisano w tej powieści.
Reszta obrazów, mebli, brązów i porcelany z Carlton House znajduje się obecnie w posiadaniu Jej Królewskiej Mości.
Paytherus & Company w mniej więcej rok później przekształcili się w Savory & Moore i zajmują dzisiaj ten sam sklep na Bond Street.
1799
Sądzę, że ta pozycja może się okazać nieco niebezpieczna — powiedział głęboki, przeciągły głos.
Dziewczyna stojąca na balustradzie i trzymająca się ozdobnej kamiennej wazy wydała lekki okrzyk.
Poniżej niej, na ogrodowej ścieżce, stał dżentelmen. Nawet w bladym świetle gwiazd dojrzała, że był bardzo elegancki. Jego plisowana koszula i wysoko wiązany krawat bielały na tle żywopłotu. Przez chwilę patrzyła na niego z góry i w miarę, jak wiatr od rzeki poruszał jej spódnicą, wydawała się przechylać w kierunku ciemności wód. Po chwili odwróciła głowę.
— Nic mi… nie jest. Proszę mnie zostawić… samą.
— Mam niepokojące wrażenie — zauważył dżentelmen — że być może będę musiał zniszczyć ten nowy płaszcz, który właśnie przysłał mi mój krawiec. W tym miejscu Tamizy jest silny prąd.
— Wiem… o tym — wyszeptała dziewczyna niemal bez tchu. Jako że dżentelmen czekał, powiedziała z pewnym wyzwaniem:
— To… nie pana… interes.
— Żałuję — odpowiedział dżentelmen — ale mam skłonności samarytańskie. Nie potrafię „przejść obok drugą stroną ulicy”.
Zapadła cisza. Dziewczyna, nadal kołysząca się nad nim, powiedziała głosem tak cichym, że ledwo mógł ją dosłyszeć:
— Tylko to… mi… pozostało.
— Jest pani pewna? — zapytał.
— Całkowicie.
— Omówmy to przynajmniej — zaproponował. — Jeżeli ma pani problem, ufam, że będę w stanie go rozwiązać.
— Nie… mój.
— Jest pani gotowa przyjąć zakład?
W powolnym przeciągłym głosie czaił się śmiech, który zdawał się wzbudzać jej gniew. Znów odwróciła się, by spojrzeć na niego z góry.
— Niech pan odejdzie! — powiedziała prawie niegrzecznie. — Nie ma pan prawa się mieszać. Niech pan wraca na bal. Nie ma powodu, żeby zamoczył pan sobie płaszcz.
Usiłowała nadać ostatniemu zdaniu ostre brzmienie, ale jej głosowi zabrakło jakoś tchu i zabrzmiał w nim lęk.
— Chcę z panią porozmawiać — powiedział dżentelmen. — Jeśli przekona mnie pani, że to, co chce zrobić, jest słuszne, obiecuję, że zostawię panią samą.
Mówiąc to wyciągnął rękę. Było w nim coś władczego, co sprawiło, że dziewczyna instynktownie podała mu dłoń. Jej palce były lodowato zimne. W miarę jak delikatnie zdejmował ją z balustrady, puściła kamienną wazę i zeskoczyła obok niego na żwirowaną alejkę.
Była niewysoka, a jej włosy, ufryzowane i kręcone, czyniły jej drobną twarzyczkę w kształcie serca niemal zbyt małą dla pary ogromnych, zmartwionych oczu.
Spojrzała w górę.
— Proszę mnie… puścić — powiedziała błagalnie.
Wiedział, że nie chodzi jej o to, iż nadal ujmował jej dłoń.
— Najpierw opowie mi pani, o co w tym wszystkim chodzi.
Dżentelmen był wysoki, szczupły, dobrze zbudowany, ujmujący i było w nim pewne zdecydowanie, które powiedziało dziewczynie, że ucieczka byłaby bezcelowa.
Teraz, gdy zapobiegł temu, co chciała zrobić, dziewczyna czuła się dziwnie słaba, jakby jej umysł nie pracował już właściwie. Odległa muzyka wydała się głośniejsza i dziewczyna obejrzała się nerwowo.
— Mogą… przyjść i… mnie… szukać.
— Więc zabiorę panią w miejsce, w którym oni, kimkolwiek by byli, nas nie odkryją — odpowiedział dżentelmen.
Mówiąc to odwrócił się i wziąwszy dziewczynę pod rękę, przeszedł przez zarośla nad brzeg rzeki, gdzie znajdowała się mała altana. Otoczona była kwitnącymi krzewami jaśminu i bzu, które skrywały ją przed resztą ogrodu. Oczywiste było, że przeznaczono ją jako miejsce odpoczynku na świeżym powietrzu dla gości balowych, gdyż na drzewie nachylonym nad tym ukrytym miejscem wisiała chińska latarnia.
Zapalona w niej świeca rzucała złoty blask na zarośla i odbijała się od czasu do czasu w szybko poruszającej się ciemnej rzece, płynącej pod balustradą.
Na siedzeniu w altanie ułożone były miękkie poduszki i dżentelmen czekał, aż dziewczyna usiądzie pierwsza, zanim usiadł i on. Gdy to uczynił, światło padło na jego twarz i dziewczyna krzyknęła niemal bezwiednie:
— Och, pan jest słynnym Dandysem!
Uśmiechając się lekko, odpowiedział:
— Jestem zaszczycony, że pani mnie zna.
— Przepraszam… nie powinnam była tego powiedzieć — odpowiedziała. — Ale widziałam pana w parku powożącego najwspanialszą parą kasztanów i zapytałam, kim pan jest.
Mówiąc to przypomniała sobie pogardliwy śmiech swojej matki. — To jest lord Dorrington — powiedziała tonem, który aż nazbyt jasno wyrażał jej niechęć — leniwy, do niczego niezdatny Dandys! I mogę cię zapewnić, że spoglądanie w jego kierunku nie wyjdzie ci na dobre. Jest przysięgłym kawalerem, próżniakiem, który nie myśli o niczym innym niż o swoim wyglądzie i wydaje fortunę na swoje ubrania.
Potrafił jednakże, jak widziała dziewczyna, powozić z prawdziwą fachowością. Zastanowiła się więc, co zrobił lord Dorrington, że wzbudził gniew jej matki.
— Proponuję, żebyśmy zaczęli od początku — usłyszała jego głos. — Jak się pani nazywa?
— Alina — odpowiedziała. — Moją matką jest lady Maude Camberley.
— Znam ją — zauważył krótko lord Dorrington.
Pamiętał przesadnie umalowaną kobietę o ostrym głosie, która rzuciła mu wyzwanie przy stole gry i przegrała starcie.
Spojrzał na siedzącą obok niego dziewczynę i zastanowił się, co ma wspólnego z matką, która była osławioną hazardzistką.
Twarz w kształcie serca, otoczona jasnymi włosami, była w świetle latarni dziwnie pociągająca. Było oczywiste, że jest bardzo młoda, a jej usta, nadal nieco drżące, były miękkie i wrażliwe.
Musiała zostać doprowadzona do stanu rozpaczy, aby usiłować popełnić czyn, któremu zapobiegł, i to sprawiło, że była bardzo blada. Na jej policzkach widział dwa małe kółka różu odcinające się od bieli jej skóry.
Nie patrzyła na niego, ale wyglądała na zewnątrz, na rzekę, a.w jej oczach widział rozpacz. Wykręcała swoje zimne palce na koronkowej białej sukience z plisowanymi falbanami. Była to z pewnością kosztowna odzież, ale wydawała się być w złym guście i niewłaściwa.
Wyglądała tak bezbronnie, że głos lorda Dorringtona, zwykle nieco drwiący i cyniczny, był wyjątkowo łagodny, gdy zapytał:
— Może powie mi pani, co ją martwi?
— Po co? — zapytała Alina. — Nie może mi pan pomóc… nikt nie może.
— Dlaczego jest pani tego taka pewna?
— Dlatego, że jeśli wrócę na salę balową, ogłoszą moje zaręczyny.
— A pani nie życzy sobie poślubić tego dżentelmena, któremu panią obiecano?
— Wolałabym raczej umrzeć! Dlaczego mnie pan zatrzymał? Byłam zdecydowana skoczyć.
— A jednak się pani zawahała — powiedział cicho lord Dorrington.
— Wyglądała tak… ciemno i… zimno — wyszeptała Alina z lekkim drżeniem w głosie. — Ale mówią, że utonięcie to nie jest… nieprzyjemna śmierć i bardzo… szybka, jeśli nie umie się… pływać.
— Nie jest to metoda, którą bym popierał w przypadku kogoś w pani wieku — powiedział lord Dorrington.
— Cóż to za różnica, w jakim jestem wieku… jeśli muszę wyjść… za niego? — zapytała Alina.
— Kim jest ten dżentelmen? — zapytał lord Dorrington.
— Książę Ahmadi z Kahrizu.
W jej głosie brzmiała nuta odrazy, jak gdyby mówiła o gadzie.
— Książę Ahmadi! — powtórzył lord Dorrington. — Słyszałem o nim.
— On bywa w całym Londynie — powiedziała Alina. — Ludzie sądzą, że jest… czarujący i jest… bogaty… bardzo bogaty.
Gdzieś z głębi pamięci lord Dorrington przywołał zasłyszaną wiadomość, że lady Maude Camberley wciąż pożyczała pieniądze.
— Pieniądze są dla pani tak ważne? — zapytał.
— Dla mamy — odpowiedziała Alina. — Życzy sobie, abym poślubiła kogoś bogatego. Tak mi powiedziała, zanim wróciłam na pensję.
— Pensję! — wykrzyknął lord Dorrington. — Ile pani ma lat?
— Siedemnaście i pół — odpowiedziała Alina. — Ale w zeszłe wakacje odwiedziłyśmy z mamą letnisko w Bath. Zabierała mnie na bale i spotkania i wydaje mi się, że wtedy uznała mnie za nieudaną i kłopotliwą, więc pozwoliła mi wrócić na pensję dla młodych panien na kolejny semestr.
— Chce pani tam pozostać?
— Tak. O wiele bardziej wolę być na pensji niż chodzić na przyjęcia. Tam przynajmniej mogę się uczyć.
— Pani lubi się uczyć? — zapytał zaskoczony lord Dorrington.
Alina westchnęła.
— Było tak cudownie, gdy żył tato. Sam mnie uczył. Razem czytaliśmy i studiowaliśmy naprawdę ciekawe przedmioty. Na pensji mogę dalej uczyć się tych przedmiotów, które razem studiowaliśmy.
— Ale nie może pani zostać na pensji na zawsze — powiedział lord Dorrington.
— Wiem, że nie — odpowiedziała. — Ale gdy mama przysłała po mnie już wkrótce po rozpoczęciu semestru, czułam, że coś jest nie w porządku.
— Nie w porządku? — zapytał lord Dorrington.
— Chciała, żebym poznała… księcia.
Znowu w jej młodym głosie zabrzmiała ta nuta lęku i niesmaku.
— Nie mogę za niego wyjść… czy pan nie rozumie? Nienawidzę go! Jest w nim… coś strasznego i… bestialskiego — powiedziała z pasją Alina. — Myślę, że to ten sposób, w jaki… patrzy na mnie, prawie tak, jakbym była… naga. I wiem, że gdyby mnie dotknął… gdyby próbował… mnie pocałować… krzyknęłabym.
Jej głos wydawał się wibrować w nocnym powietrzu.
— Czy powiedziała pani matce, że pani tak to odczuwa? — zapytał lord Dorrington.
— Powiedziałam jej sto razy, że nie wyjdę za księcia! — odpowiedziała Alina. — Ale ona nie chce mnie słuchać. Powtarza wciąż, jakie to mam szczęście. Mówi, że książę będzie dla mnie dobry i da mi cudowne klejnoty. Tak, jakbym ich chciała.
— Większość kobiet jest za nie wdzięczna — powiedział oschle lord Dorrington.
— Poza tym — kontynuowała Alina tak, jakby się nie odezwał — cokolwiek mówi mama, nie wierzę, że będę oficjalną żoną księcia. Nie wierzę, że będę dobrze traktowana w jego kraju.
— Dlaczego pani tak sądzi? — zapytał lord Dorrington.
— Tato bardzo się interesował Wschodem — odparła Alina. — Pewnego razu czytaliśmy o Kahrizie. Wie pan, gdzie to jest?
— Na granicy Persji i Afganistanu — odparł lord Dorrington.
Zauważył, że spojrzała na niego z lekkim zdziwieniem.
— Większość ludzi tego nie wie — powiedziała. — To małe państwo, ale bardzo bogate. Zasoby mineralne są ogromne.
— A książę dziedziczy po śmierci ojca — powiedział lord Dorrington.
— On nie jest naprawdę królewskiego pochodzenia powiedziała pogardliwie Alina. — Zgodnie z konstytucją, jeśli władca nie ma w linii prostej syna, który dziedziczy, może mianować dziecko jednej ze swoich konkubin.
— I brak królewskiej krwi u księcia pani przeszkadza? zapytał — lord Dorrington.
— Nie obchodzi mnie, kim on jest — oświadczyła Alina. — Ale zgodnie z religią Kahrizu mężczyzna może mieć cztery żony. Może się także z nimi rozwieść wedle muzułmańskiego prawa. To znaczy, że musi tylko trzy razy powiedzieć, że są rozwiedzeni i one nie mogą już mieć wobec niego żadnych roszczeń.
— Ale z pewnością… — zaczął lord Dorrington.
— Mama mówi, że to wszystko bzdury — przerwała Alina. — Mówi. że książę ożeni się ze mną zgodnie z naszymi prawami i że on jej powiedział, iż przynajmniej trzy czwarte roku będziemy spędzać w Europie. Ale ja mu nie wierzę.
Lord Dorrington milczał i po chwili dziewczyna mówiła dalej.
— W Kahrizie mają wiele okropnych obyczajów. Wydawało mi się, że pamiętam pewne rzeczy, o których czytaliśmy z tatą, więc poszłam do British Museum. Nie mieli zbyt wielu książek o Kahrizie, bo to taki mały kraj, ale wystarczyło, by potwierdzić, że pamiętałam dobrze. To dzika, nie ucywilizowana rasa.
— Czując to, co pani czuje i wiedząc to wszystko — powiedział lord Dorrington — musi pani odmówić poślubienia księcia. Nikt nie może zaprowadzić pani siłą do ołtarza.
— Mama jest zdecydowana co do tego, że za niego wyjdę — odpowiedziała Alina. — Wydaje mi się, że on musiał obiecać jej za to jakąś pomoc.
Lord Dorrington pomyślał, że jest to więcej niż prawdopodobne, ale powiedział tylko:
— Ale to pani będzie musiała powiedzieć przed duchownym „tak”.
— Próbowałam porozmawiać ż mamą dziś po południu — powiedziała Alina — gdy oświadczyła mi, że książę chce, aby nasze zaręczyny zostały ogłoszone dziś wieczorem. Lady Glossop, która wydała to przyjęcie, jest moją matką chrzestną i mama sądziła, że będzie jej miło, iż ogłoszenie zaręczyn odbędzie się w jej domu.
— I powiedziała pani matce zupełnie zdecydowanie, że pani nie wyjdzie za księcia?
— Powiedziałam jej, że wolę raczej umrzeć niż wyjść za niego — odrzekła Alina. — Ale ona odparła, że teraz, gdy tato nie żyje, ona ma władzę i moc zaaranżowania mojego małżeństwa. Ja w tej kwestii nie mam głosu.
Lord Dorrington wiedział, że to prawda. Zgodnie z prawem rodzic lub opiekun mógł zaaranżować małżeństwo bez zgody stron, jeżeli były niepełnoletnie.
Alina zadrżała lekko.
— Która jest godzina? — zapytała.
Lord Dorrington wyjął z kieszonki kamizelki zegarek ze złotą dewizką.
— Za kwadrans północ — powiedział.
— A ogłoszenie ma się odbyć o północy! — wykrzyknęła Alina z nutą paniki w głosie. — Czy pan rozumie, że jeśli za kilka minut nie wrócę na salę balową, przyjdą mnie szukać? Dlatego Wasza Lordowska Mość musi odejść i zapomnieć, że kiedykolwiek mnie widział.
Mówiąc to, wstała i dodała z odcieniem ironii:
— Bez wątpienia będzie pan mógł przeczytać o tym pojutrze w „Timesie”. Zasłużę sobie może na linijkę czy dwie, na przykład: Z głębokim żalem zawiadamiamy, że w nocy 3 maja 1799 roku ciało młodej kobiety zostało wyłowione z Tamizy niedaleko…
Jej głos zamarł, kiedy lord Dorrington także wstał i spojrzał jej w oczy.
— Czy naprawdę jest pani ąż takim tchórzem — zapytał surowo — że ucieka pani przed pierwszą bitwą?
— Tchórzem? — powtórzyła bez tchu Alina.
— Jestem przekonany, że mam słuszność sądząc, iż pani ojciec był swego czasu żołnierzem — powiedział lord Dorrington. — Wiem w każdym razie, że jeden z pani krewnych był generałem.
— To był mój wujek — powiedziała Alina. — Dowodził grenadierami i mój ojciec także służył w grenadierach.
— Wobec tego wierzę, że nie byliby oni z pani szczególnie dumni w tej chwili — powiedział.lord Dorrington.
Zapadła długa cisza. Wreszcie Alina wydała głębokie westchnienie, które zdawało się pochodzić z samej głębi jej istoty.
— Spróbuję… jeszcze raz… wytłumaczyć mamie — powiedziała z wahaniem. — Ale jeśli zaręczyny zostaną ogłoszone o północy, ona nie będzie chciała słuchać. Powie, że jest za późno, choćbym nie wiem jak próbowała ją przekonać.
— Tak, rozumiem — zauważył lord Dorrington — i dlatego musi pani natychmiast wyjechać.
— Jeżeli wrócę do domu — powiedziała Alina — będą mnie szukać. Jestem pewna, że książę będzie… czekał.
Zadrżała mówiąc to i lord Dorrington ujrzał błysk lęku w jej oczach.
— Dlaczego on panią tak bardzo przeraża? — zapytał.
— Sama chciałabym wiedzieć — odpowiedziała Alina. — Powtarzam sobie, że to głupie i dziecinne, a jednak za każdym razem, gdy on się do mnie zbliża, czuję się tak, jakby w pokoju była kobra. Chcę krzyczeć i uciekać, a jednak niekiedy nie jestem zdolna uczynić ruchu. Jest w nim jakaś siła… coś prawie… hipnotyzującego.
— Wobec tego musi pani użyć każdej wymówki, aby nie być z nim sam na sam — powiedział lord Dorrington.
— Wiem — zgodziła się Alina. — Powiedziałam to sobie. Ale wydaje mi się, że on rozkazuje mamie, aby robiła to, czego on chce. A ona tak bardzo pragnie go zadowolić.
Wydawało się, że lord Dorrington chciał zadać następne pytanie, ale zmienił zdanie.
— Muszę pomóc pani uciec — powiedział, jakby to było coś zupełnie normalnego. — Niewątpliwie skompromitowałoby to panią, gdyby stało się wiadome, że odwiozłem panią do domu moim powozem, ale musimy podjąć to ryzyko.
— On nie może zobaczyć, że odjeżdżam — powiedziała szybko Alina.
— Tak, zdaję sobie z tego sprawę — odparł lord Dorrington. — Tak więc zamierzam zaproponować, co następuje: niech pani idzie wzdłuż balustrady brzegiem rzeki, aż dojdzie pani do końca ogrodu. Za nim jest główna droga.
Przerwał, po czym mówił dalej:
— Wydaje mi się, że — o ile dobrze pamiętam — ogrodzony jest nie ścianą, ale żywopłotem z tui. Mam wrażenie, że zdoła pani sobie z tym poradzić.
— Gdzie pana spotkam? — zapytała Alina.
— Wrócę do domu — odparł lord Dorrington. — Pożegnam się z lady Glossop i podziękuję jej za bardzo miły wieczór. Zatrzymam potem mój powóz na drodze niedaleko mostu. Niech się pani trzyma cienia żywopłotu i nie wychodzi, dopóki nie zobaczy mnie pani w świetle powozu.
— Tak zrobię.
— Obiecuje pani? — zapytał krótko lord Dorrington. — Ufam, że tam panią spotkam.
— Jeśli myśli pan, że mogę się rzucić do rzeki, gdy pan mnie zostawi — powiedziała cicho Alina — nie uczynię tego. Ma pan rację. Byłam tchórzem. Ale to jest trudne… bardzo trudne.
— Spotkamy się na drodze za cztery, pięć minut — powiedział lord Dorrington — a teraz niech pani tak, jak powiedziałem, Alino, idzie wzdłuż balustrady.
Spojrzała na niego; w świetle latarni jej oczy były szeroko otwarte i pytające.
— Jest pan dla mnie bardzo dobry — powiedziała miękko. — Dlaczego?
— Sądzę, że sam zadam sobie to pytanie, zanim, skończy się ta noc — powiedział lord Dorrington z lekkim uśmiechem. — Tymczasem, Alino, jako że zbliża się północ, proponuję, żeby zaczęła pani szybko iść w kierunku drogi.
Przy tych słowach Alina rzuciła nerwowe spojrzenie przez ramię, jakby bała się, że ktoś pojawi się od strony domu. Następnie, nie odezwawszy się ponownie, z dłonią na szarym kamieniu balustrady weszła pomiędzy słodko pachnące zarośla i zniknęła.
Lord Dorrington poszedł w przeciwnym kierunku. Powoli, z modną płynnością ruchów przeszedł przez trawniki i wszedł przez otwarte przeszklone drzwi na salę balową.
Smukłe świece w wielkich kryształowych żyrandolach rzucały światło na elegancki Beau Monde, tańczący uroczyście na wypolerowanej podłodze sali balowej.
Przybyłe z wizytą kobiety lśniły klejnotami: diademy wieńczyły ich misternie ułożone włosy, ich suto drapowane, haftowane, przeładowane zdobieniami suknie także błyszczały drogocennymi kamieniami.
Mężczyźni byli równie wspaniali, obsypani ozdobami, a na niektórych obciągniętych jedwabnymi pończochami nogach, poniżej konwencjonalnych spodni do kolan z białej satyny, lśnił Order Podwiązki.
Młodsi mężczyźni, idąc za modą ustanowioną przez Beau Brummela i księcia, byli mniej strojni, ale ich misternie zawiązane wysokie krawaty stanowiły ozdobę samą w sobie.
W 1799 roku nie nosiło się już peruk, wyjątek stanowili upudrowani lokaje w szamerowanych złotem liberiach z mnóstwem guzów, roznoszący pomiędzy gośćmi na wielkich srebrnych tacach kryształowe kielichy z szampanem.
Lord Dorrington, poruszając się w tłumie, z rozmysłem zdołał uniknąć rozmów z wieloma ludźmi, którzy pragnęli przyciągnąć jego uwagę.
Znalazł gospodynię, lady Glossop, w przedpokoju głównej sali balowej rozmawiającą z damą, w której rozpoznał lady Maude Camberley. Obok niej stał ciemnowłosy, przesadnie wytworny nieznajomy, w którym lord Dorrington domyślił się księcia.
— Mój drogi lordzie Dorrington — zaszczebiotała lady Glossop, wyciągając dłoń w rękawiczce — nie może nas pan opuścić!
— Muszę to uczynić z głębokim żalem — odparł lord Dorrington. — Ale jestem umówiony z Jego Królewską Wysokością w Carlton House i obawiam się, że już jestem spóźniony.
— Wobec tego, jeżeli Jego Królewska Mość oczekuje Waszej Lordowskiej Mości, nie wolno mi pana zatrzymywać — powiedziała lady Glossop. — Ale co on zyskuje w postaci przyjemności pańskiego towarzystwa, my tracimy.
— Jest pani bardzo łaskawa — powiedział cicho lord Dorrington.
— Szkoda tylko, że nie może pan zostać na małej ceremonii, która ma się zaraz odbyć — powiedziała lady Glossop.
Mówiąc to, odwróciła się do lady Maude Camberley.
— Sądzę, Maude, że znasz lorda Dorringtona.
— Poznaliśmy się — powiedziała zimno lady Maude.
— Rzeczywiście.
Lord Dorrington złożył jej ukłon tak krótki, że instynktownie zesztywniała, jak gdyby wobec obrazy.
— Oczywiście musi pan znać księcia Ahmadi — kontynuowała lady Glossop. — Wasza Wysokość, czy mogę przedstawić lorda Dorringtona, który jest bez wątpienia najlepiej ubranym mężczyzną w Londynie?
— Słyszałem o Waszej Lordowskiej Mości — powiedział książę błyskając białymi zębami.
— Pochlebia mi książę — odparł przeciągle lord Dorrington tonem, który zaprzeczał jego słowom.
Mówiąc to, obejrzał księcia i pomyślał, że potrafi zrozumieć lęk Aliny przed nim.
Książę był olśniewająco przystojny, ale nieco pulchny. Był wyższy, niż można się było spodziewać i miał pewny siebie, gładki sposób bycia, który mógł być tylko rezultatem zachodniej edukacji. Jednocześnie było w nim coś egzotycznego i bardzo orientalnego. Być może była to śmiałość jego czarnych, osadzonych zbyt blisko siebie oczu. Być może były to jego zmysłowe, pełne usta, które miały w sobie pewne okrucieństwo.
Nietrudno było zrozumieć, że ktoś tak młody i wrażliwy, jak Alina, znajdował go przerażającym.
— Chciałbym jeszcze raz pani podziękować — powiedział lord Dorrington do lady Glossop.
Odwrócił się i wyszedł niespiesznie z przedpokoju przez marmurowy hall do miejsca, gdzie służący z pochodniami przywoływali powozy.
— Nie lubię tego człowieka — zauważyła lady Maude, gdy był już poza zasięgiem głosu.
— Nie potrafię zrozumieć, dlaczego przydaje mu pani znaczenia samym myśleniem o nim — powiedział książę. — W końcu, tak jak wielu innych bezużytecznych Angiików, to tylko wieszak na ubrania.
— Uważam, że jest przemiły — powiedziała zdecydowanie iady Glossop, jakby oburzona krytykowaniem jej gości. — Znam Ulryka Dorringtona od wielu lat i pomimo jego nałogu ulegania modzie wierzę, że jest ogromnie inteligentny.
Żadne z nich nie słuchało jej jednak.
— Zastanawiam się, gdzie może być Alina — zapytała ostro lady Maude. — Powiedziałam jej, żeby wracała do mnie natychmiast, gdy skończy się każdy taniec.
— Po raz ostatni widziałem ją około dwudziestu minut temu — powiedział książę. — Była z wyglądającym na próżniaka dandysem, którego krawat oklapł już z gorąca.
— Spodziewam się, że poszli do ogrodu — powiedziała lady Glossop. — Jest bardzo gorąco.
— Alinie nie wolno wychodzić do ogrodu — rzuciła krótko lady Maude. — Nawet dziecko zrozumiałoby od razu to, co mówiłam jej tysiąc razy, że dziewczęta, które wychodzą podczas tańców do ogrodu, zyskują reputację nieprzyzwoitych.
— Od dzisiejszego wieczoru to ja będę miał przywilej opiekowania się pani Aliną — powiedział kurtuazyjnie książę. — Będę bardzo oddany. Pod moją opieką Alina nie będzie popełniać omyłek.
Lady Maude uśmiechnęła się do niego.
— Tak. Wasza Wrysokość, jestem pewna, że doskonale się nią książę zaopiekuje. W końcu to biedne dziecko potrzebuje ochrony ze strony takiego człowieka, jak pan. Było nam obu bardzo trudno, odkąd mój mąż umarł — nadała swojemu głosowi żałosne brzmienie.
Jednak książę nie słuchał, a jego ciemne oczy przeczesywały tłum tancerzy powracających z ogrodu na salę balową, aby rozpocząć kolejny taniec — Aliny nie było widać.
Komfortowy powóz lorda Dorringtona, zaprzężony w piękną parę doskonale dobranych koni, zatrzymał się tuż przed mostem.
Lokaj zeskoczył z tyłu, ale niemal zanim jeszcze zdążył otworzyć drzwi, mała figurka w bieli wybiegła z cienia tui i wspięła się do powozu.
— Przyjechał pan — powiedziała bez tchu. — Tak bardzo się bałam, że zmieni pan zdanie.
— Sądzę, że to ja powinienem pani to powiedzieć — stwierdził, uśmiechając się lekko, lord Dorrington. — Jaki jest pani adres?
— Ulica Hertford 36 — odparła Alina.
Lokaj okrył pledem kolana Aliny i powóz ruszył.
Z Chelsea nie było daleko na ulicę Hertford, gdzie lady Maude wynajęła na sezon mały i niewygodny dom. Ale ulice były wąskie i powóz nie mógł poruszać się z większą prędkością.
— Widział pan mamę? — zapytała Alina.
— Czekała na panią z lady Glossop — odparł. — Książę także był z nimi.
— Spotkał go pan?
— Tak, spotkałem.
— Czy potrafi pan teraz zrozumieć, co… ja do niego czuję?
— Wydaje mi się, że chyba tak — powiedział lord Dorrington. — Ale, Alino, pani będzie musiała kiedyś wyjść za mąż. Nawet, jeżeli wymknie się pani księciu.. Będą inni mężczyźni.
— Nigdy nie wyjdę za mąż, nigdy! — odparła Alina. — Nienawidzę mężczyzn! Rozumie pan, nienawidzę ich!
— Ma pani duże doświadczenie z tym „gatunkiem”? — zapytał lord Dorrington z cieniem śmiechu w głosie.
— Wiem, że myśli pan, iż jestem ignorantką i może do tego głupią — powiedziała Alina — lecz gdy byłam w Bath, poznałam wielu młodych mężczyzn. Był nawet pewien dżentelmen, który poprosił o moją rękę, ale że nie miał pieniędzy, mamy nie bawił pomysł, abym za niego wyszła, i całe szczęście.
— Może nie miała pani szczęścia do mężczyzn, których pani spotykała — zasugerował lord Dorrington.
Alina potrząsnęła głową.
— Rozmawiałam o tym z tatą — powiedziała — i on się zgodził, że nie będę miała szczęścia w małżeństwie z tego rodzaju młodym mężczyzną, który najprawdopodobniej będzie pragnął pojąć mnie za żonę.
— Dlaczego pani ojciec tak sądził? — zapytał zaskoczony lord Dorrington.
— Bo jestem za mądra! — odpowiedziała Alina.
W świetle latarni, która oświetlała powóz, lord Dorrington popatrzył na nią zdumiony, po czym odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się.
— Proszę mi wybaczyć, Alino — powiedział — ale to naprawdę bardzo niezwykłe usłyszeć taką uwagę od młodej, modnej damy.
— Nie jestem młodą, modną damą — odrzekła ze złością Alina. — I wiem, że nigdy nie mogłabym być szczęśliwa z głupcem, ani też jego uczynić szczęśliwym.
— Dlaczego miałaby pani spotykać tylko głupców? — zapytał lord Dorrington.
— Bo to jest jedyny rodzaj mężczyzn, jaki najprawdopodobniej spotkam — odparła Alina. — Nie spodziewa się pan, że jakikolwiek inteligentny mężczyzna będzie pragnął kręcić się całymi nocami po salach balowych, bądź też siedzieć na długich, ciągnących się w nieskończoność kolacjach, opowiadając głupstwa dziewczętom w moim wieku.
— Muszę powiedzieć, że mnie pani zdumiewa — odparł lord Dorrington.
— Rozmawialiśmy o tym z tatą — powiedziała Alina — i on zgodził się z mamą, iż żaden mężczyzna z towarzystwa nie chce mądrej żony. Mama była oczywiście zła na mnie, że spędzam tak wiele czasu ucząc się, ale tato powiedział, że po jego śmierci moje zainteresowania zrekompensują mi niechybne staropanieństwo.
— A więc oboje zdecydowali że ma pani zostać starą panną!
— Mama nie.
Alina przerwała na chwilę, zanim powiedziała gorzko:
— Mama jest zdecydowana, abym wyszła za mąż i to szybko. Mój pobyt na pensji kosztuje dużo pieniędzy, a jeszcze więcej będzie kosztować, jeśli mam się Pojawić w towarzystwie. Poza tym, jak mówi mama, mając przy sobie córkę, zmniejsza swoje własne szanse u mężczyzn.
Lord Dorrington zmarszczył czoło, ale nie odezwał się i po chwili Alina powiedziała cicho:
— Było… prostackie i… niegrzeczne z mojej strony… mówić w ten sposób. Czy pan mi… to wybaczy?
— Chcę, żeby mówiła pani ze mną otwarcie — powiedział lord Dorrington — ponieważ czuję, że jakoś muszę znaleźć rozwiązanie pani problemów. Muszę pani przyznać rację, że są one doprawdy znacznie trudniejsze niż na początku podejrzewałem.
— Sądziłam, że tak pan pomyśli — powiedziała Alina. — Gdybym miała jakieś pieniądze, mogłabym pójść sobie i mieszkać sama.
— Sama? — zapytał lord Dorrington.
— Więc ze starszą kobietą, może moją guwernantką, która jest na emeryturze, albo nawet z Martą, pokojówką, która jest z mamą, odkąd byłam dzieckiem.
— Myśli pani, że byłaby szczęśliwa mieszkając samotnie?
— Gdybym miała mnóstwo książek do czytania, nie martwiłabym się o nic więcej — odpowiedziała Alina. — Widzi pan, tato nauczył mnie, jak można podróżować dookoła świata wciąż siedząc w fotelu. Zrobiliśmy razem tak wiele cudownych odkryć! Uczyłam się o ludziach, ich zwyczajach. Czytaliśmy książki po francusku i włosku, a tato obiecał mi, że gdy skończę pensję, zabierze mnie do Włoch.
Alina westchnęła.
— Przypuszczam, że teraz nigdy już nie zobaczę wspaniałości Rzymu.
— Mogłaby pani odwiedzić to miejsce z mężem — zasugerował lord Dorrington.
— Pan nadal myśli, że mogłabym wyjść za mąż — powiedziała oskarżycielsko Alina. — Jest pan tak niedobry jak mama. Jak mogłabym znieść życie, dzień po dniu, z tego rodzaju młodym mężczyzną, który nigdy nie czyta książek i którego interesują tylko rozrywki i picie?
— Jest pani bardzo krytyczna — powiedział lord Dorrington. — Musiała pani spotykać tylko niezwykłych mężczyzn.
— Śmietanka towarzyska! — powiedziała z ostrą nutą w głosie Alina. — Młody dżentelmen, który zabrał mnie dziś na kolację, myślał, że Wielka Karta to koń biegający nawyścigach.
Lord Dorrington odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się.
— Pani musi mieć skłonność do wybierania ignorantów — powiedział. — Gwarantuję, że znajdę pani mężczyzn, którzy są nie tylko inteligentni, ale i dobrze wykształceni.
— I naprawdę sądzi pan, że pana przyjaciele będą zainteresowani nieładną córką lady Maude Camberley bez grosza przy duszy?
Nastąpiła przerwa, po czym lord Dorrington powtórzył:
— Nieładną?
— Proszę na mnie popatrzeć — powiedziała Alina. Odwrócił się w bok na miękkich poduszkach powozu, aby uczynić, o co go poprosiła.
Trudno było rozróżnić jej rysy pod misterną koafiurą, której wykonanie musiało zabrać fryzjerowi całe godziny. Loki zakrywały jej czoło i zarys policzków. Wyraźnie widać było tylko jej oczy — duże, wyzywające i wciąż całkowicie zdesperowane.
— Czy naprawdę wyobraża pan sobie, że błyszczałabym w eleganckim, modnym świecie? — zapytała, gdy się nie odezwał. — Mama miała rację, gdy powiedziała, że jedyną zaletą, jaką posiadam jest młodość, a książę szczególnie lubi, aby kobiety były młode, jasnowłose i niebieskookie.
Jej głos brzmiał gorzko. Po chwili dodała:
— To ogromne nieszczęście, że nie ma rady na moje oczy. Czasami są zielone, czasami szare i nic nie może ich uczynić ładnymi, błękitnymi jak niebo.
— Jest pani bardzo niezwykłą osobą — zauważył lord Dorrington.
— Dlatego, że stawiam czoło prawdzie? — zapytała Alina. — Tato powiedział mi dawno temu: „Nigdy sama się nie okłamuj, Alino, nigdy nie udawaj, że jesteś kimś innym”.
— Sądzę, że prawda, tak jak pani ją widzi, jest meze niepotrzebnie tak surowa — powiedział wolno lord Dorrington.
— Proponuje pan, abym uwierzyła, że to możliwe, bym stała się obiektem powszechnego uwielbienia?
Wyzywająco podniosła głowę. Jego oczy zdawały się badać jej twarz, po czym powiedział:
— Każdy ma inne wyobrażenie piękna. Dla jednego człowieka oznacza ono jedno, dla drugiego coś całkowicie innego.
Alina odwróciła od niego głowę.
— Zapytał pan, dlaczego nigdy nie wyjdę za mąż — odparła — i odpowiedziałam panu. To, co mnie martwi, to jak uniknąć przymusu… poślubienia księcia!
— Sądzę, że jest to bitwa, którą musi pani stoczyć sama — powiedział lord Dorrington. — Ale chcę, aby złożyła pani obietnicę.
— Obietnicę? — zapytała szybko.
— Obietnicę, której będzie pani musiała dotrzymać — powiedział bardzo zdecydowanym głosem.
— O co chodzi? — zapytała Alina.
— Chcę, aby przysięgła pani na pamięć swego ojca, którego, jak sądzę, pani kochała — powiedział — że nie będzie pani usiłowała ponownie odebrać sobie życia, dopóki ja nie udzielę pani na to pozwolenia.
W powozie zapadła cisza. Alina spoglądała w dół, na swoje dłonie.
— A jeżeli… nie złożę panu… tej obietnicy? — zapytała w końcu bardzo cicho.
— Wtedy zawrócę konie — powiedział lord Dorrington — i zawiozę panią do matki.
Alina lekko krzyknęła.
— Nie mógłby pan uczynić czegoś tak okrutnego! Tak zdradzieckiego!
— Z całą pewnością uczynię to, jeśli nie złoży mi pani przysięgi — zapewnił lord Dorrington.
W jego głosie dźwięczała stalowa nuta i Alina wiedziała, że nie straszył jej na próżno.
— Myślałam, że pan jest… dobry dla mnie — powiedziała.
— Jestem, chociaż może pani nie zdawać sobie z tego sprawy — odpowiedział. — Czy składa pani przysięgę?
Mówiąc to wyciągnął dłoń i dziewczyna, niemal bezwiednie, podała mu palce.
— Przysięgnij mi, Alino — ponaglił. — Powtórz to, co powiedziałem, aby nie było żadnej pomyłki.
Poczuł drżenie jej palców, po czym z wahaniem, cicho powiedziała:
— Przysięgam na… pamięć… ojca, że nie odbiorę sobie… życia, aż pan nie da mi… na to pozwolenia.
— Dziękuję pani, Alino — powiedział lord Dorrington i puścił jej dłoń.
— To nie fair! Pan nie ma prawa! — krzyknęła Alina.
— Sądzę, że mam wszelkie prawo — powiedział lord Dorrington. — Gdy ratuje się życie innej osoby, powszechnie wiadomo, że przyjmuje się za nią odpowiedzialność. Obawiam się, że nie mam innego wyboru, niż uczynić z pani obiekt mojej szczególnej odpowiedzialności.
— Nie chcę pana pomocy, nie chcę… niczyjej! — powiedziała z pasją Alina. — Chcę po prostu umrzeć!
Lord Dorrington nie odpowiedział i po chwili dziewczyna odezwała się wyzywająco:
— Wiem. że pan myśli, że jestem… tchórzem, wiem, że myśli pan. że jestem głupią, niekonsekwentną… uczennicą, ale ja nie… potrafię… się nie bać.
— Odwagi, Alino — powiedział z naciskiem. — Mam wrażenie, że sprawy nie mają się tak czarno, jak się pani obawia: jakoś znajdzie się sposób ucieczki.
Wysadziwszy Alinę, lord Dorrington podążył do Carlton House. Kiedy konie zatrzymały się na ulicy Hertford przed numerem 36, Alina zbiegła po schodkach natychmiast, gdy lokaj otworzył drzwi powozu. Zanim jednak uniosła dłoń do kołatki z brązu, zaczekała, aż powóz odjedzie.
Lord Dorrington z poważnym wyrazem twarzy usiadł teraz sam na miękkim siedzeniu. Gdy jechali w dół St. James nie zauważył, że z okien Klubu wylewały się potoki światła, a służący przywoływali powozy, trzymając w rękach zapalone pochodnie. Jego Lordowska Mość nie widział także elegantów przemieszczających się w swoich olśniewających strojach od White’a do Brooke’a, od Brooke’a do Watiera.
Zupełnie zaskoczony lord Dorrington uświadomił sobie, że konie stanęły przed Carlton House. Przed wspaniale oświetlonym, obramowanym kolumnami wejściem nadal czekało wielu woźniców. Lord Dorrington nie spiesząc się, podążył hallem wzdłuż jońskich kolumn z brązowego marmuru sieneńskiego, a potem w górę, eleganckimi, podwójnymi schodami do Sali Chińskiej. Zastał tam księcia Walii z czterema innymi dżentelmenami; w rękach mieli kielichy z winem, a wokół nich kręciło się kilku lokajów, gotowych ponownie napełniać kielichy.
Gdy zaanonsowano lorda Dorringtona, książę Walii podniósł głowę, z wyrazem zadowolenia na przystojnej twarzy.
— Dorrington! Jesteś diabelnie spóźniony! krzyknął. — Zaczynałem sądzić, że zamierzasz zignorować moje zaproszenie.
— Zapewniam, że nie zrobiłbym czegoś tak nagannego, sir — odparł lord Dorrington. — Najuniżeniej przepraszam, że nie pojawiłem się wcześniej. Zostałem przymusowo zatrzymany.
Książę miał właśnie zadać pytanie, gdy nagle podniósł się z krzesła.
— Do licha, Dorrington, skąd masz ten surdut? — wykrzyknął. — Jest nowy! Jest inny niż wszystko, co dotąd nosiłeś! Czy odkryłeś nowego krawca i trzymasz to przede mną w tajemnicy?
— Ależ nie, sir — odparł lord Dorrington. — Został uszyty przez Westona.
— Nie wierzę — przerwał książę.
— … ale mniej więcej według mojego własnego projektu — dokończył lord Dorrington.
Książę obszedł lorda Dorringtona, przyglądając się jego surdutowi ze wszystkich stron.
— I pomyśleć — wymruczał do siebie — że wydaję fortunę na moje ubrania, a one nigdy nie leżą tak dobrze ani nie robią takiego wrażenia jak twoje. To wystarczy, żeby wpędzić człowieka w kompleksy!
Ledwo dostrzegalny uśmiech pojawił się w kącikach ust lorda. Oczywiście nie można było powiedzieć księciu, że zbyt sobie folgował i zażywał zbyt mało ruchu; w wieku trzydziestu sześciu lat kompletnie nie był w formie.
— Musi zbliżać się do stu dwudziestu, stu trzydziestu kilogramów — powiedział do siebie lord Dorrington, A głośno zauważył:
— Wszyscy się zgodzą, sir, że pana osoba robi wrażenie, w cokolwiek się ją przyodzieje.
Książę rzucił się z powrotem na krzesło, wydymając usta zupełnie jak dziecko, które pozbawiono obiecanego prezentu.
Jakby chcąc zmienić temat, który w oczywisty sposób martwił księcia, odezwał się lord Yarmouth:
— Skoro Dorrington jest tutaj, sir, może powie mu pan, dlaczego oczekiwaliśmy jego przybycia z takim niepokojem?
— Tak! Tak, oczywiście! — zgodził się książę, zapominając o swojej zranionej dumie i we właściwy sobie sposób przerzucając swoje zainteresowania z jednego tematu na drugi.
— Czekaliście na mnie? — zapytał lord Dorrington.
Wziął kieliszek wina ze srebrnej tacy podanej mu przez upudrowanego lokaja, po czym usadowił się, zgodnie z oczekiwaniem, na krześle po prawicy księcia. Wszyscy mężczyźni siedzący na złotych krzesłach pokrytych żółtym jedwabiem chińskim byli bliskimi przyjaciółmi następcy tronu: lord Worcester — wesoły, niekonsekwentny, ale bardzo popularny, książę Rutland — bardziej poważny, doskonały znawca koni oraz lord Alvanley — zabawny, dowcipny, bez którego żadne przyjęcie nie było całkowicie udane, dobrze wykształcony i umiejący mówić po francusku bez śladu angielskiego akcentu. Miał głowę na karku i był znakomicie wysportowany.
Czwarty z nich, lord Yarmouth, syn markiza Hertford, miał tak doskonały smak, gdy idzie o meble i obrazy, jak sam książę Walii.
— Lordowi Yarmouth nie da się wmusić fałszywych Van Dycków czy kopii Rubensa — powiedziała kiedyś lordowi Dorringtonowi pewna znana pani domu i dodała złośliwie — co, jak sądzę, dzieje się w przypadku księcia Devonshire.
Lord Dorrington popatrzył na wszystkich po kolei, po czym powiedział z nikłym uśmiechem:
— O co chodzi? Problemy wydają się prześladować mnie dzisiejszego wieczoru.
W odpowiedzi książę wyjął zza swojego krzesła obraz i wyciągnął go przed siebie dramatycznym gestem.
— Spójrz na to — powiedział.
Był to nieduży obraz bez ramy. Wydawał się czarny ze starości i z całą pewnością obchodzono się z nim surowo w miarę upływu czasu. Lord Dorrington wziął go od księcia, który, jakby nie mogąc znieść oczekiwania na uwagi swojego gościa, powiedział szybko:
— Zobaczyłem go dziś w sklepie w bok od Picadilly. Był wepchnięty w kąt i nie wiem dlaczego przyciągnął moją uwagę. Jestem przekonany, że gdyby go wyczyścić, okazałoby się, że został namalowany przez dobrego artystę.
— Jestem gotów założyć się o dwieście gwinei — powiedział lord Alvanley — że to tylko smarowidło wykonane przez jakiegoś lokalnego artystę, który z całą słusznością zostawił później swoje dzieło, aby zgniło.
— Zgadzam się z tobą — zauważył książę Rutland. — Szczycę się tym, że mam dobre oko do obrazów i do koni! I myślę w tym wypadku, sir, że został pan wprowadzony w błąd.
— Wszystko, co ja wiem na ten temat, to to, że spędziliśmy piekielnie dużo czasu mówiąc o tym brudnym kawałku płótna — poskarżył się lord Worcester. — Może udalibyśmy się do White House albo w jakieś inne zabawne miejsce, aby zobaczyć różne Wenus z krwi i kości zamiast poszukiwać ich pod kurzem stuleci.
— Skąd wiesz, że przedstawia Wenus? — zapytał trochę rozgniewany książę.
— Wydawało mi się, że dojrzałem gołą nogę z lewej strony obrazu, sir — odparł lord Worcester. — Ale niech to wszyscy diabli; potrzeba sokolego wzroku, żeby dojrzeć coś przez ten cały brud.
Książę obrzucił go pogardliwym spojrzeniem i niemal z niecierpliwością zwrócił się do lorda Dorringtona.
— Więc?
— Czy jest pan gotów przyjąć mój osąd, sir? — zapytał lord Dorrington.
— Całkowicie — powiedział książę. — Przez wszystkie lata naszej znajomości nigdy nie widziałem, abyś popełnił pomyłkę. Nie zapomniałem, że poparłeś mnie przy kupnie holenderskich obrazów, podczas gdy wszyscy radzili mi pozostać przy włoskich.
— Przyznaję, że myliliśmy się wówczas — łaskawie stwierdził lord Yarmouth.
— Cieszę się, że przyznajesz — powiedział książę — iż byliście w błędzie. A teraz słucham, czy Dorrington sądzi, że odkryłem kolejny klejnot do mojej kolekcji.
Zapadła cisza.
Lord Dorrington badał obraz bardzo uważnie, obracając go na wszystkie strony. Wreszcie powoli, przeciągając słowa, powiedział:
— Chciałbym zobaczyć go w świetle dziennym, sir. Przy świecach często można się pomylić. Niemniej jestem pewien, prawie zupełnie pewien, że to Tycjan.
— Tycjan!
Książę wykrzyknął to słowo.
— Słyszycie panowie? Jeszcze raz dokonałem słusznego wyboru! Jeżeli Dorrington mówi, że to jest Tycjan, to możecie do licha założyć się o swoje sznurowadła, że tak jest.
— Jak powiedziałem — kontynuował spokojnie lord Dorrington — chciałbym obejrzeć go jeszcze raz w świetle dziennym i oczywiście trzeba będzie go bardzo ostrożnie oczyścić.
— Myślę, że ten człowiek, którego poleciłeś mi w zeszłym roku, jest doskonały — powiedział książę.
— Z całą pewnością można na nim polegać i sądzę, że o sztuce restaurowania wie więcej, niż ktokolwiek w tym kraju.
Lord Dorrington popatrzył na pozostałych gości i zapytał:
— Chcecie, żebym uzasadnił swoje zdanie, czy też przyjmujecie je bez komentarza?
— Bez komentarza! — zgodził się szybko lord Worcester. — Nie możemy siedzieć tu całą noc nudząc o obrazie. Z całą ochotą przyznam, że się myliłem Ty też, Rutland?
Książę Rutland spojrzał na księcia Walii.
— Tak, sir, jestem gotów powiedzieć, że byłem zbyt pochopny w moim sądzie. Ale ja także chciałbym zobaczyć obraz ponownie i upewnić się, że Dorrington nie jest zbyt wielkim optymistą.
— A teraz, sir. może odwiedzilibyśmy jakieś wesołe i zabawne miejsce, gdzie są uwodzicielskie Wenus, a kto woli, może pograć?
Książe pokręcił głową.
— Takie miejsca nie pociągają mnie ostatnio.
Na ustach gości pojawiły się uśmiechy. Wiadomo im było, że książę błagał panią Fitzherbret, aby wróciła do niego po całkowitej klęsce jego małżeństwa. Książę zerwał z lady Jersey; jeśli o niego chodziło, ich związek był skończony. Ale tej zdecydowanej damy nie było łatwo się pozbyć i wciąż go prześladowała. Jednak następca tronu zabiegał o panią Fitzherbert namiętnie i opętańczo. Niekiedy doprowadzał się do takiego szaleństwa, że jego przyjaciele obawiali się, że był bliski utraty zmysłów.
— Skoro więc pan nie zechce dotrzymać nam towarzystwa, sir, czy będzie pan na tyle łaskawy, aby nam wybaczyć? — zaproponował lord Worcester.
— Oczywiście — odpowiedział książę. — Bawcie się, noc jest jeszcze młoda.
— To prawda — powiedział lord Alvanley. — Ty też wcześnie wychodzisz, Dorrington?
— Może dołączę do was później — odparł niejasno lord Dorrington.
Goście księcia pożegnali się. Było oczywiste, że niecierpliwli się, aby wyjść w poszukiwaniu nowych rozrywek, a przynajmniej dwóch z nich palce aż świerzbiały, by zasiąść już do kart.
Ledwo wyszli, lord Dorrington ponownie podniósł obraz i popatrzywszy na niego przez chwilę powiedział:
— Jestem pewien, że się nie mylę, sir. Podziwiam, że udało się panu rozpoznać arcydzieło pomimo jego stanu.
— Wiedziałem, że mam rację — powiedział z satysfakcją książę. — Obraz miał okropną, poobłupywaną i połamaną ramę, którą zostawiłem w sklepie. Sprzedawca nie mógł sobie przypomnieć, gdzie go kupił — wydawało mu się, że na jakiejś wiejskiej aukcji.
— Musi być cała masa skarbów w takich miejscach — powiedział pod nosem lord Dorrington — gdyby tylko miało się więcej czasu, by tam bywać.
— Wiedziałem, że mam rację — powtórzył książę. — Ale tamci byli tak przekonani, że zacząłem mieć uczucie, że jednak się pomyliłem.
— Niech pan zawsze ufa swojemu własnemu instynktowi, sir — rzucił lord Dorrington.
— Mój instynkt jest zwykle słuszny, nieprawdaż? — zapytał książę.
— Niemal nieomylny, sir.
Lord Dorrington popatrzył z namysłem na księcia, zanim się odezwał:
— Proszę mi powiedzieć, co pan czuje, sir, gdy znajduje pan coś, o czym w głębi serca pan wie, że to skarb, a jednak zewnętrzny wygląd tego czegoś sprawia, że powątpiewa pan we własny instynkt?
— To interesujące pytanie — odparł książę. — Wydaje mi się, że to uczucie rozpoznania. Może ma się świerzbienie w koniuszkach palców; nie jestem pewien.
— Uczucie rozpoznania — powtórzył powoli lord Dorrington. — I wie się gdzieś w głębi, że ma się racje.
— To jest właśnie to! Dokładnie! — przyznał książę. — To uczucie doprawdy trudno opisać, a jednak doświadczam go za każdym razem, gdy pojawia się holenderski obraz na sprzedaż i inni mówią mi, że jest nic niewart.
— Niech pan ich nie słucha, sir.
— Nie słucham — odpowiedział książę. — A teraz chcę ci pokazać obrazy, które powiesiłem w Salonie Ogrodowym. Chciałbym zasięgnąć twojej opinii na ich temat.
Lord Dorrington poszedł za księciem przez wspaniałe i ozdobne pokoje Carlton House, zwracając uwagę na przepiękne meble z Francji, żyrandole, zegary, zwierciadła, brązy. Były tam arrasy, wykonane przez francuską rodzinę Gobelin, porcelana z Sevres i niezliczone dzieła sztuki. Książę powiększał te bogactwa tydzień po tygodniu. Sale aukcyjne i sklepy handlarzy były przeglądane w poszukiwaniu kredensów i komód Riesnera i Weisweilera, marmurowych popiersi Coysevoxa, brązów Kellera.
— Są warte tej góry długów, jaką kosztowały — powiedział do siebie lord Dorrington.
Najlepsze z tego wszystkiego były obrazy; dobre obrazy angielskie i holenderskie, kilka godnych uwagi, czarujących prac Van Dycka i inne obrazy Patera, Greuze’a, Le Maina i Claude’a. Wszystkie zostały ostrożnie zawieszone pod uważnym spojrzeniem księcia.
Parlament szemrał na długi księcia, król był nimi przerażony. Ludzie drwili, a satyryczne rysunki Gillraya przedstawiały następcę tronu jako człowieka skrajnie rozrzutnego. Tylko lord Dorrington pochwalał zakupy księcia, widząc w nich dobrą inwestycję.
— Wątpię, czy kiedykolwiek zyska pan za to uznanie, sir — powiedział pewnego dnia — ale potomność skorzysta i oczywiście pana królewscy następcy.
— Byłoby lepiej, gdybym mógł zdobyć trochę uznania i odrobinę pieniędzy teraz — odparł sarkastycznie książę.
Następnie, zmieniwszy raptownie nastrój, opowiedział lordowi Dorringtonowi o medalionie, jaki kazał zrobić dla pani Fitzherbert, zawierającym miniaturę jego oczu namalowaną przez Coswaya.
Gdy lord Dorrington opuścił wreszcie Carlton House, zdecydował, że jest już za późno, aby jeszcze gdzieś iść. Nie czuł ochoty, by przyłączyć się do pozostałych gości księcia, ani wybrać się do któregokolwiek z osławionych domów publicznych, które dostarczały wszelkiego rodzaju rozrywek pożądanych przez eleganckich, modnych dżentelmenów.
Chciał zobaczyć się z lordem Grenville, ministrem spraw zagranicznych, ale było za późno na odwiedziny w jego prywatnym domu. Lord Dorrington zdecydował, że będzie musiał złożyć mu wizytę nazajutrz, w ministerstwie.
Wrócił do Dorrington House przy Berkeley Square i rozebrawszy się przy pomocy służących zasiadł w wysokim fotelu, by oddać się przez chwilę rozmyślaniom. W końcu poszedł do łóżka.
Było zwyczajem lorda Dorringtona i jednym z powodów, dla których jego wygląd zewnętrzny był przedmiotem zazdrości jemu współczesnych, jeździć konno wczesnym rankiem, bez względu na to, jak późno położył się do łóżka poprzedniego wieczoru. O ósmej rano, dużo wcześniej niż eleganci z ulicy St. James otwierali zaspane oczy, lord Dorrington już jeździł po parku.
Gdy patrzyło się na niego, siedzącego wysoko na wspaniałym koniu — ogierze, którego kupił w ubiegłym miesiącu w Tattersall — trudno było wyobrazić sobie, by ktoś mógł wyglądać przystojniej.
Jego ubranie było oczywiście bez skazy, a krawat, ukrochmalony wedle mody wprowadzonej przez Beau Brummela, był w stylu Osbaldeston, różniącym się bardzo od większości innych. Był to krawat wielce odpowiedni na lato, ponieważ, zamiast podwójnego wiązania wokół szyi miał tylko jedno. Niemniej duży węzeł, który musiał być dokładnie na cztery cale szeroki i na dwa cale głęboki, wielu dandysów pomimo prób, uważało za zbyt trudny do związania.
Zatem tych niewielu dżentelmenów, którzy byli w parku o tak wczesnej porze, patrzyło na lorda Dorringtona zazdrosnym okiem. Z dala od modnej trasy lord Dorrington galopował konno przez blisko godzinę, po czym jechał stępem do domu na śniadanie, odczuwając promieniowanie dobrego samopoczucia zarówno swojego, jak i konia, którego dosiadał.
Wszedł do Dorrington House, podał kapelusz i szpicrutę lokajowi w hallu i już szedł do Sali Śniadaniowej, gdy podszedł do niego kamerdyner ze srebrną tacą, na której spoczywał liścik.
Lord Dorrington spojrzał nań przelotnie.
— Zostawiono to tutaj pół godziny temu, milordzie — powiedział kamerdyner — przyniósł go lokaj. Prosił, abym powiedział Waszej Lordowskiej Mości, że to nadzwyczaj pilne.
Lord Dorrington podniósł brwi, jakby tego rodzaju wiadomość była sama w sobie lekką impertynencją, po czym wziął liścik z tacy i zaniósł go do Sali Śniadaniowej.
Stół skąpany był w świetle słonecznym wpadającym przez okno. Jego Lordowska Mość usiadł i zaczekał na talerz jagnięcych kotletów z grzybami w śmietanie, zanim jego oczy spoczęły na liściku, który położył przed sobą na stole. Przez moment wydawało się, że z niechęcią myślał o jego otwarciu i zapoznaniu się z zawartością. Wreszcie, zjadłszy kilka kęsów jagnięcych kotletów, złamał lak.
Pismo było eleganckie i dobrze ukształtowane, niemniej jednak lord Dorrington miał wrażenie, że pióro trzymał ktoś podniecony, komu ręka prawdopodobnie drżała.
Nie było tam zbyt wielu linijek do czytania.
Wasza Lordowska Mość!
Jest rzeczą ogromnej wagi,.bym spotkała się z Waszą Lordowską Mością natychmiast.
Głęboko żałuję, ze zakłócam Panu spokój, ale będę na galerii kościoła św. Jerzego przy Hanover Square od godziny dziewiątej.
Alina
Lord Dorrington spojrzał na zegar na kominku. Było już pięć minut po dziewiątej. Z rozmysłem odłożył list na stronę i kontynuował jedzenie obfitego śniadania.
Było po dziesiątej i zegar na wieży wybił godzinę — zgrzytliwy dźwięk odbijał się echem w pustym budynku — gdy Alina usłyszała na balkonie kroki.
Przez chwilę oczy lorda Dorringtona przeszukiwały rzędy twardych drewnianych ławek, które w niedzielę zajmowała służba szlachty i inni mniej eleganccy parafianie, zanim zobaczył Alinę.
Siedziała z tyłu balkonu, usadowiona przy oknie z witrażem, przez które słońce przesączało się złotą smugą światła. Skierował się w jej stronę a ona wstała szybko, ale nie poruszyła się, by się do niego zbliżyć. Gdy stanął u jej boku, powiedział z cieniem rozbawienia w głosie:
— Pani wybiera bardzo niezwykłe miejsce spotkań, Alino!
— Nie przyszło mi do głowy żadne inne miejsce, którego Marta nie uznałaby za dziwne — odpowiedziała Alina.
Jej głos był bez tchu, jakby nie spodziewała się, że on przyjdzie, a jednak niecierpliwie czekała na jego pojawienie się.
— Marta? — zapytał lord Dorrington.
— Moja pokojówka — wyjaśniła Alina. — Musiała mi towarzyszyć w tej wyprawie.
Widząc, że lord Dorrington rozejrzał się, jakby w poszukiwaniu wspomnianej kobiety, powiedziała szybko:
— Jest na dole, w tyle kościoła. Nie może nas zobaczyć. Powiedziałam jej, że chcę być sama, by się zastanowić, jak powinnam wyglądać idąc między ławkami do… ślubu.
Jej głos drżał i lord Dorrington powiedział cicho:
— Co się zdarzyło od wczorajszego wieczoru?
Mówiąc to, usiadł w ławce obok Aliny, wybierając miejsce tyłem do okna tak, aby światło padało podczas rozmowy na jej twarz. Duży kapelusz, ściągnięty ku tyłowi głowy, ozdobiony był stokrotkami i bladobłękitnymi wstążkami. Patrząc na niego pomyślał, że w zbyt oczywisty sposób usiłowano sprawić, aby wyglądał jak kapelusz, który może nosić tylko bardzo młoda dziewczyna.
Jej sukienka była podobna do tej, którą miała na sobie ostatniego wieczoru, choć już nie tak wyszukanie przyozdobiona i falbaniasta jak tamta. Mimo to, drobne kokardki z niebieskiej wstążki, marszczony tiul wokół szyi i rękawów sprawiały, że sukienka wydawała się zbyt dziecinna nawet dla siedemnastoletniej dziewczyny.
Alina wyglądała źle. Zbyt wielki nacisk położono na jej młodość, a wywinięte loki wydawały się w porannym świetle jeszcze bardziej ukrywać prawdziwy wyraz jej twarzy.
Tylko jej oczy są takie same — pomyślał lord Dorrington — duże i wystraszone. Dzisiaj widział zupełnie wyraźnie, że były naprawdę zielone.
— Możemy mówić nie obawiając się echa — wyjaśniła Alina, zmieniając nieco pozycję w ławce, aby go widzieć. — Wypróbowałam efekt na przedzie balkonu i zdałam sobie sprawę, że Marta albo ktoś inny mogliby nas usłyszeć. Ale ona jest nieco przygłucha i wydaje mi się, że jeżeli będziemy mówić cicho, jesteśmy całkiem bezpieczni.
— Pomyślała pani o wszystkim — zauważył lord Dorrington.
— Próbowałam — odpowiedziała przygnębionym głosem.
Nie zdawał sobie sprawy, że gdy się pojawił, uświadomiła sobie nagle niestosowność posłania po niego.
Zeszłej nocy, w ciemności ogrodu i w powozie, był on prawie anonimową postacią. Trudno było dojrzeć jego twarz, i chociaż była urażona wmieszaniem się w jej życie, gdy myślała o tym później w nocy, miała trudności z przypomnieniem sobie, jak on dokładnie wyglądał.
Teraz była olśniona aż do utraty jasności rozumowania. Nie wyobrażała sobie, że jakikolwiek mężczyzna może być tak przystojny. Ale czyste, klasyczne rysy lorda Dorringtona zajmowały drugie miejsce wobec doskonałości jego stroju.
Ubrany był w lekkie pantalony. Modę na ich noszenie podczas mniej oficjalnych okazji zapoczątkował książę. Były bladożółte — koloru szampana. Wycięty surdut wydawał się podkreślać smukłość jego bioder a jednocześnie szerokość ramion.
Jakkolwiek Alina nie zdawała sobie z tego sprawy, jego naKrochmalony krawat był zawiązany w najbardziej skomplikowanym stylu, stylu matematycznym. Sprawiał on, że szyja lorda wydawała się bardzo długa i stanowił dobre obramowanie dla podbródka. W krawat wpięta była mała, ale brylantowa szpilka, w której odbijały się promienie słońca.
Lord Dorrington położył swój kapelusz na ławce przed sobą i powiedział cicho:
— Teraz proszę mi powiedzieć, co się stało.
Przez chwilę Alina nie odpowiadała. Potem zaczęła bardzo cicho:
— Chcę, żeby… zwolnił mnie pan z mojej… przysięgi.
— Spodziewałem się tego — odparł lord Dorrington. — Ale najpierw musi mi pani opowiedzieć, co się wydarzyło. Powiedziałem pani ostatniego wieczoru, aby porozmawiała pani z matką. Zrobiła pani tak?
— Nie ma sensu, żebyśmy o tym mówili — odpowiedziała Alina. — To pan sprawił, że z wielką niechęcią złożyłam panu przysięgę. Ponieważ jestem honorowa, proszę teraz uwolnić mnie od niej.
— A jeśli odmówię? — zapytał lord Dorrington.
— Nie może pan tego zrobić! Nie ma pan żadnego prawa wiązać mnie czymś, co zostało na mnie wymuszone szantażem!
— Ostre słowa! — zauważył z uśmiechem lord Dorrington. — Proszę zacząć od początku, Alino, i nie traćmy czasu na kłótnie.
— Mama nie przyjmuje wizyt przed południem — odpowiedziała Alina. — Ale jestem pewna, że Wasza Lordowska Mość ma ważne zajęcia i nie życzy sobie angażować się w moje problemy. Dlatego, milordzie, niech pan zrobi to, o co proszę, a potem będzie mógł pan odejść i mnie zostawić.
— Co się stało? — nalegał lord Dorrington.
Spojrzała mu w twarz. Ujrzała niezmienność jej wyrazu, zdecydowane spojrzenie jego oczu i westchnąwszy z rezygnacją, powiedziała:
— Dobrze. Ale jeśli się pan znudzi, to sam pan się w to wplątał.
— Jestem gotów przyjąć taką ewentualność — odparł lord Dorrington.
Alina patrzyła przez chwilę w stronę ołtarza, po czym, jako że nie było stamtąd żadnej pomocy, zaczęła cicho:
— Gdy wróciłam ostatniej nocy…
Nietrudno było lordowi Dorringtonowi uzyskać żywy obraz tego, co się wydarzyło. Szerokie oczytanie Aliny nauczyło ją wyrażać się bardzo elokwentnie. Jej sposób konstruowania zdań uznał za świadczący o erudycji i poziomie przewyższającym zwyczajne dziewczyny w tym wieku. Słuchając tego, co miała mu do powiedzenia, wobec dramatyzmu tej opowieści, zapomniał o wszystkim.
Gdy zostawił Alinę na ulicy Hertford, poczekała, aż powóz zniknął z pola widzenia, zanim zastukała do drzwi. Lokaj, który był na służbie w hallu, wyglądał na zdziwionego, widząc ją samą.
— Zostałam odwieziona do domu przez przyjaciół, James — powiedziała. — Gdy wróci pani, powiedz jej, że udałam się do. łóżka,
— Dobrze, panienko.
Pospieszyła w górę po schodach do swojego pokoju. Kręcone schody zajmowały środek domu i klatka schodowa oświetlona była z góry przez duże okno w suficie. Najlepsze sypialnie znajdowały się na drugim piętrze i Alina rozbierając się, zostawiła swoje drzwi otwarte, aby usłyszeć, kiedy wróci matka.
Dobrze zdawała sobie sprawę, że może się spodziewać ostrej reprymendy za opuszczenie przyjęcia przed ogłoszeniem zaręczyn i bez powiadomienia, że wyjeżdża. Niemniej była pewna, że gdy nie pojawiła się w sali balowej, matka wiedziała, że nie mogła stawić czoła ceremonii publicznego powiadomienia.
Rozebrała się i na nocną koszulę założyła wełnianą chustę. Chociaż cały dzień było gorąco, teraz wydawało się chłodniej albo też, myślała Alina, powodem było jej zdenerwowanie. Tak czy owak, drżała i w końcu zaczęła spacerować po swojej sypialni, żeby nie zmarznąć.
Wskazówki zegara na kominku wskazały drugą godzinę, gdy usłyszała koła zatrzymującego się powozu. Alina wyjrzała ukradkiem przez zasłony i tak, jak się spodziewała, zobaczyła olśniewający powóz księcia z jego herbem. Na platformie z tyłu stali dwaj lokale, konie miały purpurowe pióra przy uprzęży. Alina obserwowała matkę i księcia, gdy wysiadali. Potem pobiegła od okna przez drzwi swojej sypialni na podest. James otworzył frontowe drzwi i matka z księciem już wchodzili do hallu.
— Czy jest panienka Alina?
Głos lady Maude był ostry.
— Tak, jaśnie pani, wróciła jakiś czas temu i prosiła, żebym powiedział jaśnie pani, że udała się na spoczynek.
— Mówiłem pani, że jest bezpieczna! — wykrzyknął książę.
— Jak mogła być tak nieposłuszna, aby zachować się w tak nieodpowiedzialny sposób? — zapytała ze złością lady Maude.
— Przyznaję, że było to z jej strony skrajnie samolubne — powiedział książę i Alina pomyślała, że w jego głosie zabrzmiała jakaś bezlitosna nuta.
— Proszę wejść do salonu i napić się czegoś — zaproponowała lady Maude. — Czuję, że potrzebuję drinka po tym, jak tak bardzo zdenerwowałam się tym nieznośnym dzieckiem.
— Ukarze ją pani za taką bezmyślność? — zapytał książę.
W jego głosie było coś, co sprawiło, że Alina zadrżała. Cofnęła się w cień, gdy matka, za którą postępował książę, wchodzili po schodach na pierwsze piętro.
Słyszała, że wchodzą do salonu. Jako że zostawili drzwi otwarte, zsunęła się nieco po schodach, aby usłyszeć, o czym mówią. Świece na schodach migotały dopalając się, prawie już nie było światła, więc mało prawdopodobne było, by ją ktoś zobaczył.
Usłyszała brzęk szklanek, gdy książę nalewał wino.
— Mam nadzieję, że nie jest pan zbyt rozgniewany na moją małą nieznośną córeczkę — powiedziała lady Maude.
Alina słyszała w głosie matki nutę strachu, że książę może wycofać swoją propozycję małżeństwa.
— Jak powiedziałem, musi być ukarana za takie nieposłuszeństwo — odezwał się książę — ale potem jej wybaczę.
— Oto łaskawość — oświadczyła tonem ulgi lady Maude. — W końcu, z wyjątkiem lady Glossop, nikt nie wiedział, że zaręczyny miały być ogłoszone dziś wieczorem.
Po chwili przerwy lady Maude powiedziała:
— Czy nie sądzi pan, że mądrze by było wysłać zawiadomienie do gazety? Gdy sprawa zostanie doprowadzona do końca, jestem pewna, że Alina będzie bardziej rozsądna. Jest bardzo młoda. Człowiek tak dostojny jak pan, niewątpliwie musi ją onieśmielać.
— Podoba mi się jej nieśmiałość — powiedział książę — ale jest uparta i potrzebuje pana.
— To prawda — powiedziała lady Maude z westchnieniem.
— Alina jest jak młody koń, którego jeszcze nikt nie dosiadł — kontynuował książę. — Z przyjemnością ją wyćwiczę.
Alina ponownie zauważyła tę nutę okrucieństwa, jakby z lubością przyglądał się komuś słabszemu niż on sam.
— Porozmawiam z nią — powiedziała zdecydowanie lady Maude. — Przeprosi pana. Czy zamieścimy potem ogłoszenie w gazecie?
— Może pojutrze — powiedział powoli książę. — Przyrzekłem pojechać jutro na wyścigi, ale jeżeli będzie pani tak uprzejma i zaprosi mnie na kolację, wtedy porozmawiam z Aliną. Przyniosę ze sobą ten pierścionek zaręczynowy, o którym już pani mówiłem.
— Jestem pewna, że będzie nim zachwycona — rozentuzjazmowała się lady Maude.
Nastąpiła przerwa. Alina miała uczucie, że książę myśli o czymś, aż wreszcie odezwał się:
— Nie chciałem mówić o tym wcześniej. Czasami w przypadku młodych dziewcząt mądrze jest zapobiec ich nadmiernej dzikości i może strachowi przed małżeństwem.
— Co pan przez to rozumie? — zapytała z ciekawością lady Maude.
— Mamy na Wschodzie pewne mikstury, które sprawiają, że kobiety stają się — nazwijmy to — troszkę bardziej podatne, są mniej zdenerwowane tak wymagającymi momentami jak małżeństwo — powiedział książę.
— Sugeruje pan, że powinnam dać Alinie narkotyk? — wykrzyknęła lady Maude.
— Jak mogła pani pomyśleć o czymś takim? — odparł książę. — Nie, nic w tym rodzaju! Po prostu ziele, które ma uspokajający wpływ na nerwy. Jest to coś, co mądre kobiety w naszym kraju dają rozhisteryzowanym dzieciom czy pannom, cierpiącym na nienaturalny lęk przed męską siłą.
— Co ta za ziele? — zapytała lady Maude.
— Nie wydaje mi się, aby miało nazwę — odpowiedział książę — ale jest bardzo powszechnie używane w Kahrizie. W dziedzinie medycyny my ze Wschodu dysponujemy dużą mądrością. Recepty na mikstury przekazywane są ustnie z pokolenia na pokolenie i mogę panią zapewnić, że większość z nich jest bardzo skuteczna i zupełnie nieszkodliwa.
Musiał wyjąć coś z kieszeni, bo teraz Alina usłyszała swoją matkę mówiącą:
— Czy to jest to?
— Te małe tableteczki wyglądają niewinnie, nieprawdaż? — zapytał książę. — Doprawdy obiecuję, że nie zaszkodzą one Alinie. Pomogą jej po prostu czuć się spokojniejszą i może być troszkę milszą dla mnie.
— Jak mam ją przekonać, żeby je zażyła? — zapytała lady Maude.
— Proponuję, żeby powiedziała jej pani, że zrobią jej dobrze na cerę — odparł ze śmiechem książę. — Któraż kobieta oprze się pokusie upiększenia?
— Doprawdy żadna! To dobry pomysł — zgodziła się Maude.
— Mam nadzieję, że nie będzie sprawiala trudności.
— Jestem pewien, że inteligentnie ją pani przekona. Zawsze doceniałem pani dar przekonywania!
— Więc spróbuję — powiedziała lady Maude — ale będę na nią bardzo zła za to, że się tak źle dzisiaj zachowała i mam nadzieję, że będzie pokorna i skruszona, gdy pan przyjdzie na kolację.
— Będę u pani o wpół do ósmej — powiedział książę. — A więc do zobaczenia. Pozwolę sobie podziękować za uroczy wieczór.
Alina nie czekała, żeby słuchać dalej, lecz pospieszyła schodami do swojego pokoju i wśliznęła się do łóżka. Chociaż serce biło jej szybko, zamknęła oczy i udawała, że śpi, mając nadzieję, że jeśli matka nie wejdzie do jej pokoju, zdecyduje się odłożyć awanturę do rana.
Ale lady Maude była zbyt rozzłoszczona. Ledwie drzwi zamknęły się za księciem, jak burza popędziła schodami i gwałtownie wkroczyła do sypialni Aliny.
— Obudź się, Alino! — powiedziała złowieszczo. — Mam ci dużo do powiedzenia.
Alina usiadła na łóżku wiedząc, że nie ma ucieczki Lady Maude wniosła świecę stojącą do tej pory na stoliku na podeście. Zapaliła dwie kolejne świece przy łóżku Aliny, po czym z góry popatrzyła na swoją córkę.
— Jak śmiesz — zagrzmiała — jak śmiesz zachowywać się w taki sposób?
Nie czekała na odpowiedź, ale ciągnęła dalej:
— Czy zdajesz sobie sprawę, że zrobiłaś z księcia kompletnego głupca, gdy stał tam czekając, aż się pojawisz? Lady Glossop musiała zdać sobie sprawę, że jesteś niechętna temu zamążpójściu.
— Bo to prawda — powiedziała Alina. — Nie wyjdę za księcia, mamo, już ci to powiedziałam.
— Wyjdziesz za niego, choćbym miała zawlec cię wrzeszczącą do stopni ołtarza! — oświadczyła lady Maude. — I przestań mi się sprzeciwiać. Tymczasem opowiem ci o paru faktach, o których powinnam ci powiedzieć już dawno temu.
— Co to za fakty? — zapytała Alina.
— Twój ojciec zostawił mnie praktycznie bez grosza — powiedziała lady Maude. — Ach wiem, ty sądziłaś, że był czarującym, inteligentnym dżentelmenem zatopionym w swoich książkach! Pochlebiał ci mówiąc, że masz głowę na karku i że możecie cieszyć się życiem razem, nie martwiąc się o twoją pustogłową matkę.
Lady Maude niemal wyrzucała słowa przed Alinę, która słuchała jej z szeroko otwartymi oczami.
— Podczas gdy twój ojciec trwonił te pieniądze, które miał, na kupowanie bezużytecznych tomów i nie zwracał uwagi na majątek, który popadł w biedę i ruinę pod jego zarządem — ciągnęła lady Maude — długi piętrzyły się z roku na rok!
— Przykro mi… mamo — wyszeptała Alina.
— I powinno — szczeknęła lady Maude. — Możesz pokazać, że ci przykro, wychodząc za jedynego bogatego człowieka, który chce się o ciebie oświadczyć! Jaki Anglik wziąłby dzisiaj dziewczynę, która nie ma posagu, nie ma szczególnej urody i ma matkę utrzymującą się z hazardu?
Spojrzała na twarz Aliny i powiedziała ostro:
— To cię szokuje? A jak inaczej — myślisz — opłacane jest czesne w twojej szkole? Jak inaczej — myślisz możemy sobie pozwolić na dom w Londynie? Jak inaczej mogłabym żyć?
Przerwała, po czym powiedziała złowieszczo:
— Te pieniądze, które mam, Alino, pochodzą z hazardu i od ludzi na tyle uprzejmych, aby płacić mi za tę rozrywkę, jakiej im dostarczam.
Alina krzyknęła lekko i podniosła ręce do twarzy.
Lady Maude przeszła przez pokój w tę i z powrotem.
— Czas już, żebyś przestała być ochranianą dziewicą! — wybuchnęła. — Staw czoło życiu takiemu, jakie jest naprawdę! Jeśli chodzi o ciebie, moja mała, masz wybór pomiędzy poślubieniem księcia lub znalezieniem sobie jakiegoś bogatego opiekuna, bo mogę cię zapewnić, że nikt inny z Beau Monde nie spojrzy na ciebie!
— Nie chcę wyjść za mąż, mamo, nie chcę mieć nic do czynienia z mężczyznami — krzyknęła Alina. — Pozwól mi odejść i zamieszkać na wsi z Martą albo z panną Riggs. To nie będzie dużo kosztowało, parę franków miesięcznie. Odejdę i będziesz mogła o mnie zupełnie zapomnieć.
— A czy będę mogła zapomnieć o hojnej propozycji księcia? — krzyknęła lady Maude. — Wiesz, co on jest gotów mi dać?
Alina nie odpowiedziała, więc kontynuowała:
— Dziesięć tysięcy funtów! Tyle mi przekazuje w dniu, w którym go poślubisz. Dziesięć tysięcy funtów, Alino! To pokryje wszystkie moje długi i urządzi mnie komfortowo na jakiś następny rok.
— Jestem zaskoczona, że on uważa mnie za tak wartościową — powiedziała Alina z odcieniem ironii w głosie.
— Jest tobą oczarowany — odpowiedziała lady Maude. — Bóg wie dlaczego! Prawdopodobnie właśnie to, że usiłowałaś go unikać, uczyniło go tym chętniejszym.
Przerwała i powiedziała już spokojniej:
— Uważałabym to za bardzo mądre z twojej strony, gdybym sądziła, że zrobiłaś to celowo. Ale możesz posunąć się za daleko i myślę, że dziś wieczorem to właśnie zrobiłaś.
— Chodzi ci o to, że może nie chcieć się ze mną ożenić? — zapytała z nagłym błyskiem w oczach Aiina.
— Nie, nadal chce się z tobą ożenić, i całe szczęście — odpowiedziała lady Maude. — Ale nie możesz grać z nim bez końca w kotka i myszkę. W Londynie są tysiące innych dziewcząt, które skakałyby z radości, gdyby miały taką szansę, jaką oferuje tobie.
— Nienawidzę go, mamo! Proszę, zrozum, że go nienawidzę i brzydzę się nim. Jest w nim coś, co sprawia, że cierpnę. Nie mogę za niego wyjść! Może z innym mężczyzną byłoby inaczej. Próbowałabym dać się przekonać dla ciebie, ale nie do księcia. Wolałabym raczej umrzeć, niż pozwolić mu się dotknąć.
Głos Aliny załamał się na tych słowach. Po chwili powiedziała:
— Chciałam dziś umrzeć, chciałam rzucić się do rzeki.
— Nie próbuj przestraszyć mnie tego rodzaju dramatycznymi bzdurami — zareplikowała lady Maude. Nie dam się nabrać na twoje histeryczne groźby, Alino. Postawmy to między nami całkiem jasno. Chcę tych dziesięciu tysięcy funtów i zamierzam je dostać.
— Mamo, błagam cię… Bądź dla mnie dobra ten jeden raz! Przysięgam, że spróbuję ci pomóc innym razem.
— Nie będzie innego razu, Alino, bo zamierzam doprowadzić do twojego śiubu z księciem. Jest bogatszy niż można by marzyć. Czy nie rozumiesz, że gdy już go poślubisz, on będzie dalej mi pomagał! Dziesięć tysięcy czy dwadzieścia tysięcy funtów, dla niego to nic nie znaczy! Zasięgnęłam wiadomości o Kahrizie; książę będzie jednym z najbogatszych władców na świecie.
W głosie lady Maude pulsowała chciwość. Alina podniosła ręce do twarzy.
— Proszę… Mamo, proszę… posłuchaj mnie.
— Nie masz do powiedzenia nic, czego chciałabym słuchać. Z jednym wyjątkiem. Wyjdziesz za księcia, choćbym biciem musiała zmusić cię do uległości. Nie dostałaś batów, Alino, od czasu, gdy byłaś małym dzieckiem, ale nie zawaham się zrobić tego, jeśli posłuży to moim celom.
Zacisnęła wargi.
— Wyjdziesz za księcia tak czy owak, i dla nas obu będzie o wiele łatwiejsze i wygodniejsze, jeśli zrobisz teraz to, co ci się każe i przestaniesz się zachowywać w tak głupawy sposób.
Spojrzała na Alinę i jej głos przycichł.
— On cię kocha na swój sposób. Możesz z nim zrobić, cokolwiek zechcesz, możesz od niego dostać, co tylko — będziesz chciała. Musisz tylko być miła i pozwolić mu okazać, jak bardzo cię uwielbia
— Nienawidzę go!… Nienawidzę go! — powiedziała dziko Alina.
— To dzieło twego ojca — powiedziała ostro lady Maude. — Czy nie rozumiesz, ty mały głuptasie, że ojciec był najbardziej samolubnym człowiekiem na świecie? Myślałaś, że on cię kocha, myślałaś, że go obchodzisz jako człowiek, ale mogę ci powiedzieć, że on chciał tylko tego, żeby ktoś przy nim był.
— Nie! — krzyknęła Alina. — Kochał mnie!
— Kochał samego siebie — zareplikowała lady Maude. — Każdy mógł zająć twoje miejsce, byleby tylko słuchał jego szczytnych idei, byleby tylko pozwolił napełnić się tą wiedzą — niepraktyczną, niemożliwą do sprzedania i całkowicie bezużyteczną w życiu.
— Tato mnie kochał! — krzyknęła znowu Alina.
— Kochał dźwięk swojego własnego głosu, kochał, gdy ktoś siedział z uwielbieniem u jego stóp. Uczeń dla Mistrza! Odgrywałaś tę rolę doskonale. Czy nie możesz zrozumieć, ty mała idiotko, że zaszczepił ci odrazę do mężczyzn są przerażający, tylko dlatego, że chciał zatrzymać cię u swego boku aż do starości?
Roześmiała się.
— Nie chciał, żebyś normalnie wyszła za mąż! O nie! Straciłby swojego małego ucznia! Oto dlaczego nastawił cię przeciwko mężczyznom!
— To nieprawda — krzyczała Alina — Nieprawda!
Jednak gdzieś w głębi serca wiedziała, że było jakieś prawdopodobieństwo w tym, co mówiła matka.
Lady Maude wciągnęła głęboko powietrze, jakby próbując się opanować.
— Cała ta kłótnia nie ma sensu — powiedziała spokojniej. — Męczymy się tylko, a ja dostaję od tego zmarszczek. Porozmawiamy o tym jutro, Alino.
Wyciągnęła dłoń i wzięła rękę Aliny w swoją.
— Teraz idź spać i nie przejmuj się tym, co sobie powiedziałyśmy. Jeśli byłam niedobra, będziesz musiała mi wybaczyć; to tylko dlatego, że tak się martwię o pieniądze i przyszłość.
— Wiem, mamo i.. przepraszam — powiedziała Alina.
— Wiem, że chcesz mi pomóc — mówiła dalej zupełnie już innym tonem lady Maude. — A w przyszłości, gdy będziesz zamężna i zabezpieczona i będziesz miała tyle pieniędzy, ile tylko zechcesz, będziemy się śmiały z tego i zdasz sobie sprawę, że cały czas myślałam o tobie i chciałam twojego szczęścia.
Alina nie odpowiedziała. Lady Maude podeszła do umywalki, nalała szklankę wody i postawiła ją obok łóżka. — Chcę, żebyś wzięła dziś wieczorem małą tabletkę — powiedziała. — Sprawi, że zaśniesz, Alino, poczujesz się spokojna i szczęśliwa, a rano zapomnisz o tych okropnych rzeczach, które powiedziałam.
Mówiąc to, lady Maude otwarła torebkę, którą trzymała na ręce, odkąd weszła do pokoju. Była ona z błękitnej satyny pasującej do jej sukni. Teraz otworzyła ją i wyjęła małe pudełeczko, które — Alina była przekonana — dał jej na dole książę.
— Weź jedną i popij szklanką wody — powiedziała. — Chcę, żebyś miała dobrą noc, drogie dziecko.
Alina wzięła tabletkę z pudełka.
— Zażyj — nalegała lady Maude.
— Dobrze — odpowiedziała Alina. — Och, mamo! Upuściłaś swój grzebień!
— Czyżby? — zapytała lady Maude patrząc na podłogę. — Nie widzę go.
— Wydawało mi się, że widziałam jego błysk — odpowiedziała Alina. — Może się pomyliłam.
— Wydaje mi się, że tak — powiedziała lady Maude. Wyprostowała się. Następnie zajrzała do torebki.
— Jest tutaj, ty głupi dzieciaku.
— Byłam pewna, że go upuściłaś — wymamrotała Alina.
— Wzięłaś tabletkę? — zapytała lady Maude. Alina pokiwała głową.
— No to idź spać. Przepraszam jeżeli byłam zła.
— Wszystko w porządku, mamo — odpowiedziała Alina.
Położyła się na poduszkach jakby była bardzo zmęczona. Lady Maude zdmuchnęła dwie świece i poszła w kierunku drzwi.
— Nie zapomnij zgasić światła, zanim pójdziesz spać — powiedziała. — Dobranoc, Alino.
— Nie zapomnę, mamo — odpowiedziała Alina.
Poczekała, aż drzwi zamkną się za matką. Potem podniosła tabletkę spomiędzy pościeli, gdzie ją uprzednio upuściła i włożyła z powrotem do pudełka.
Gdy Alina skończyła mówić, włożyła małe pudełeczko w dłoń lorda Dorringtona.
— Przyniosłam tabletki, by je panu pokazać — powiedziała — aby mógł pan zobaczyć, że nie wymyśliłam tej historii. Podejrzewam, że zawierają opium.
— Dowiem się — powiedział lord Dorrington.
Wyjął trzy tabletki i zwrócił pudełko Alinie.
— Lepiej niech to pani weźmie ze sobą do domu. Jeśli zginie, matka może pytać.
— Ze sobą do domu? — krzyknęła Alina. — Nie wracam do domu! Gdy zwolni mnie pan z przysięgi, zamierzam znaleźć jakiś sposób, żeby się zabić.
— Nie zrobi pani nic w tym rodzaju — powiedział ostro lord Dorrington.
— Ale nie mogę… wyjść za księcia, musi pan to zrozumieć! Nawet jeśli naszpikują mnie narkotykami do nieprzytomności, on nadal będzie… mnie przerażał. Nadal nie będę… mogła znieść być… jego żoną… za wszystkie pieniądze na świecie.
— Potrafię to zrozumieć — powiedział lord Dorrington. — I dlatego zrobi pani dokładnie to, co pani powiem, Alino.
— Chce pan powiedzieć, że mnie pan ocali? — zapytała Alina.
— Zdaje się, że nie mam alternatywy — odparł lord Dorrington z uśmiechem na ustach.
Lord Dorrington wyszedł z kościoła św. Jerzego przed Aliną. Zszedł z galerii kamiennymi stopniami do wyjścia znajdującego się poza głównym gmachem kościoła. W rzeźbionych ozdobnych ławkach, oznaczonych porządnie nazwiskami wiernych, szlachta modliła się nielicznie w niedziele, ale tłumnie, gdy odbywał się modny ślub.
Lord Dorrington znalazł swój powóz na ulicy Maddox. Konie były kilkakrotnie przeprowadzone wokół Hanover Square, aby nie zrobiły się niespokojne. Wziął wodze od woźnicy i wjechał w ulicę Bond, gdzie wysiadł przy sklepie Paytherus & Company, najsłynniejszej aptece w Londynie.
Lord Dorrington przeszedł przez front sklepu pełnego wysokich słojów z maściami, butli z medykamentami, tłuczków i moździerzy i wszedł na zaplecze, gdzie sam pan Paytherus zajęty był kręceniem swoich specjalnych pigułek. Były tam kotły z terpentyną i barwnikami, skrzynki główek makowych, puszki oleju przeczyszczającego, otrąb, siarki i kamfory, baryłki soli kamiennej, proszku do pieczenia i krochmalu.
Pan Paytherus, mały człowieczek o łysej głowie i w okularach, wstał pospiesznie, gdy ujrzał lorda Dorringtona.
— To wielki zaszczyt, milordzie — wymamrotał.
Lord Dorrington wyjął trzy tabletki, które wziął z pudełka pokazanego mu przez Alinę, i położył je na stole.
— Chciałbym, aby mi pan powiedział, co one zawierają — odezwał się. — Aby zaoszczędzić czasu, pozwolę sobie poinformować pana, że pochodzą ze Wschodu i podejrzewam, że jednym ze składników jest opium.
Pan Paytherus wziął jedną z tabletek i powąchał ją.
— Nie ma co do tego żadnych wątpliwości, milordzie — powiedział. — Poznałbym ten zapach wszędzie.
Zgniótł tabletki, umieścił ich porcje w małych szklanych pojemniczkach i dodał różnych chemikaliów. Wreszcie rzekł:
— Jeśli się nie mylę, milordzie, głównym ich składnikiem jest bardzo potężny jad muchy hiszpańskiej. Jest on obecny w stosunkowo małych ilościach, ale jak Wasza Lordowska Mość wie, narkotyki tego rodzaju kumulują się w organizmie.
— Co stałoby się komuś, kto zażywałby, powiedzmy, jedną lub dwie tabletki dziennie? — zapytał lord Dorrington.
— Trudno mieć pewność bez dogłębnych badań — odparł pan Paytherus — ale wydaje mi się, milordzie, że osoba ta czułaby się na początku oderwana od otoczenia, byłaby senna, a jej siła woli byłaby osłabiona.
— To oczywiście byłby wpływ opium — zasugerował lord Dorrington.
— Dokładnie, milordzie — zgodził się pan Paytherus. — Ale kiedy zacząłby działać jad, byłaby to już całkiem inna sprawa.
— Co stałoby się wtedy? — zapytał lord Dorrington.
Pan Paytherus wzruszył ramionami.
— W przypadku tego konkretnie afrodyzjaka oznacza to na ogół, że zażywająca go osoba staje się bardzo podniecona. Namiętna, można powiedzieć. Zażywany w dużych ilościach może być oczywiście szkodliwy, powodując złudzenia, szaleństwo i prawdopodobnie śmierć. W mniejszych ilościach oznacza upadek moralny.
— Dziękuję panu — powiedział lord Dorrington. — Dokładnie to chciałem wiedzieć.
— Cieszę się, milordzie, że mogłem być przydatny — rzekł pan Paytherus. — Wasza Lordowska Mość wie dobrze, że jestem zawsze na pańskie rozkazy.
Lord Dorrington wyszedł z apteki, wsiadł do powozu i pojechał w kierunku Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Powiedziano mu, że minister pragnie zobaczyć się z nim natychmiast i wprowadzono go do dużego komfortowego biura. Lord Grenville siedział za robiącym wrażenie biurkiem.
Podniósł się, wyciągnął dłoń i powiedział:
— Ogromnie mi miło, że pana widzę, Dorrington. Nieczęsto zaszczyca mnie pan wizytą.
— Nieczęsto — odparł lord Dorrington — potrzebuję informacji od Waszej Lordowskiej Mości.
Lord Gren ville uniósł brwi i wskazawszy krzesło przy swoim biurku usiadł ponownie.
Od ośmiu lat dzierżył pieczęć Ministerstwa Spraw Zagranicznych i działał także jako rzecznik rządu w Izbie Lordów. Wyjątkowo dobrze znał się na polityce europejskiej, co wraz ze znajomością języków obcych czyniło go, jak wiedział lord Dorrington, najbardziej kompetentnym ministrem spraw zagranicznych.
Był znany także wśród młodszych ludzi z towarzystwa obracającego się wokół księcia Walii. Zawsze gotów udzielić pomocy, jeżeli jej potrzebowali. Kiedy przychodziły skargi od zagranicznych dyplomatów na ich cokolwiek karygodne zachowanie poza granicami kraju, lord Grenville był niezmiennie gotów być arbitrem.
Patrząc teraz na lorda Dorringtona myślał sobie, że bardzo różnił się on usposobieniem i zachowaniem od innych przyjaciół księcia. Była w nim pełna rezerwy samokontrola, która podobała się starszemu mężowi stanu. Nie sposób było także nie podziwiać elegancji jego wyglądu, choć lord Grenville uważał, że wysiłek, jakiego wymagała, jest ogromną stratą czasu.
— Chciałbym, żeby mi pan powiedział — rzekł lord Dorrington swoim głębokim głosem — co panu wiadomo o księciu Ahmadi z Kahrizu.
Lord Grenville wyglądał na zaskoczonego.
— Książę jest ostatnią osobą, o której myślałem, że będzie pan nią zainteresowany — zauważył.
Lord Dorrington nie odezwał się i lord Grenville zadzwonił srebrnym dzwoneczkiem spoczywającym na jego stole. Drzwi otworzyły się natychmiast.
— Proszę przynieść mi ten raport o księciu Ahmadi, który czytałem wczoraj — polecił.
Drzwi się zamknęły.
— Macie o nim raport? — zapytał lord Dorrington.
— Tak — odparł lord Grenville. — Mam raporty, oczywiście tajne i poufne, o większości dyplomatów i ich znaczniejszych rodakach, którzy gromadzą się wokół dworu St. James.
Drzwi otwarły się ponownie i pełen szacunku urzędnik położył na stole przed lordem Grenville papiery, po czym się wycofał.
— Znając pańską bardzo szeroką znajomość spraw zagranicznych — powiedział lord Grenville — nie muszę wyjaśniać geograficznego położenia Kahrizu ani istoty jego konstytucji.
— To zbyteczne — zgodził się lord Dorrington.
— Podejrzewam, że to, czego pragnie się pan dowiedzieć, to szczegóły charakteru księcia i jego zachowania — zasugerował lord Grenville.
— Zgadza się — odparł lord Dorrington.
— Nie są one bardzo szacowne — rzekł lord Grenville. — Zdaje pan sobie oczywiście sprawę; że nic, co panu powiem, Dorrington, nie może być powtórzone poza tymi ścianami.