Poszukiwacz strachu - Paul Cleave - E-Book

Poszukiwacz strachu E-Book

Paul Cleave

0,0

  • Herausgeber: Jentas
  • Kategorie: Krimi
  • Sprache: Polnisch
  • Veröffentlichungsjahr: 2024
Beschreibung

Młody mężczyzna budzi się ze śpiączki i odkrywa, że polują na niego ludzie, którzy wcześniej zabili jego rodziców. W tym samym czasie w mieście grasuje morderca, który podszywa się pod osławionego seryjnego mordercę z Nowej Zelandii – oto najnowszy, mrożący krew w żyłach thriller autora "Cichych ludzi". Jak złapać zabójcę, kiedy jedynym dowodem jest … sen? James Garrett odniósł poważne obrażenia, gdy został postrzelony podczas brutalnego morderstwa swoich rodziców. Nikt nie spodziewał się, że wybudzi się z głębokiej śpiączki. Kiedy dziewięć lat później otwiera oczy i wraca do świata żywych, detektyw inspektor Rebecca Kent ma za zadanie zamknąć sprawę, której jej emerytowany kolega, Theodore Tate, nie zdołał rozwiązać przez blisko dekadę. Oprócz tego, młoda policjantka będzie musiała stawić czoła Joe Dwa – psychopatycznemu mordercy, który w swoich brutalnych zabójstwach naśladuje najsłynniejszego seryjnego mordercę z Christchurch. Niebawem okaże się, że James w swojej dziewięcioletniej śpiączce przeżył równoległe życie, a do rzeczy, o których nie powinien mieć pojęcia, należy fakt, że Joe Dwa nie jest jedynym seryjnym mordercą w mieście...

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 510

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Poszukiwacz strachu

Poszukiwacz strachu

© Paul Cleave 2022

© Copyright to the Polish Edition: Jentas A/S 2024

Tytuł oryginału: The Pain Tourist

Przełożył Witold Chocholski, ©Jentas

ISBN: 978-87-428-6050-2

CZĘŚĆ PIERWSZA

Rozdział pierwszy

Gdy leży w łóżku, James ma skłonność do myślenia o tym, co niedawno oglądał lub czytał. To nic dobrego, bo właśnie czytał o klaunie-mordercy ukrywającym się w szafie. Jego rodzice wiedzą, że hałasy utrudniają mu zasypianie, zwykle więc szepczą i chodzą na palcach. Jednak teraz słyszy odgłosy jak za dnia: pukanie do drzwi, a następnie jakieś głosy i kłótnię. Spogląda na zegarek stojący obok łóżka, jest godzina 23.00. Nie może zrozumieć, o co chodzi w tej kłótni, ale nie podoba mu się to, jak brzmi, ani uderzenia i wstrząsy, które po niej następują.

Co się tam dzieje?

To pytanie stawia go na nogi. W pokoju panuje ciemność. Jego lampka nocna od dwóch lat leży w szafie, bo Hazel dokuczała mu, że wciąż jej używał. Powoli przedziera się do drzwi przez pole minowe zabawek, które miał odłożyć na miejsce. Nie widzi ich, ale nie musi. Ma ten typ pamięci, który pozwala mu wyjść z pokoju, a wiele miesięcy później powiedzieć, gdzie było to wszystko, co się w nim znajdowało. Jego pamięć jest tak dobra, że boi się, że pewnego dnia mózg pęknie mu od przechowywania tego wszystkiego. Powoli otwiera drzwi i wychodzi na korytarz. Mija pokój Hazel; nie jest zaskoczony, że przespała wszystkie te hałasy.

Słyszy, jak na dole jego mama mówi:

– Proszę, nie róbcie tego.

Strach w jej głosie mrozi krew w jego żyłach, ale uderzenie, które potem następuje, sprawia, że drętwieje tak bardzo, że kiedy chce zrobić kolejny krok w kierunku schodów, jego nogi się poddają i musi oprzeć się o ścianę, żeby spowolnić osunięcie się na ziemię.

– Nie róbcie tego – mówi jego tata, z tym samym strachem w głosie, co mama. – Proszę, nie.

Klatka piersiowa Jamesa zaciska się wokół walącego serca. Świat rozmywa się, a on stara się złapać oddech. Przed nim znajduje się miejsce, z którego można zerkać na dół do salonu – robił tak, gdy rodzice oglądali horrory. Ponieważ jego nogi i tak są bezużyteczne, przewraca się na brzuch i powoli czołga się po dywanie.

Klaps. Podskakuje na ten dźwięk.

– Gdzie to jest?

– Nie wiem, o czym mówisz – mówi jego ojciec. – Proszę, pomyliliście domy.

Kolejne uderzenie i James zakrywa usta, by stłumić krzyk. Z dołu słychać kolejne uderzenia. Chce zadzwonić na policję, ale nie może – jego rodzice mówią, że jest za mały na komórkę. To samo dotyczy Hazel, chociaż inne dzieci już je mają. Co gorsza, jego rodzice pozbyli się telefonu stacjonarnego już kilka lat temu. Najlepiej byłoby, gdyby wysłał wiadomość do jednego z kolegów online z komputera, ale wszyscy śpią. Czy można wysłać mejla na policję?

Cały czas przesuwa się do przodu. Salon pojawia się w zasięgu wzroku. Jest oświetlony. Widzi dolną część czyjegoś ciała, ubraną w czarne spodnie i czarne buty. To nieznajomy. Robi jeszcze jeden ruch do przodu i zauważa kogoś o wzroście i sylwetce swojego ojca, w jego ubraniu, klęczącego na podłodze z poszewką poduszki założoną na głowę. Na poszewce jest plama krwi. Ten ktoś jest obok innego kogoś, również na kolanach i z poszewką na głowie. Ta osoba ma na sobie ubrania jego matki.

Nieznajomy mówi:

– Powiedz nam tylko, gdzie on jest.

– Nie ma…

Po uderzeniu w twarz ojciec leci do tyłu, ale zanim zdąży upaść, mężczyzna, który go uderzył, chwyta go za koszulę, żeby utrzymać go w pionie. James nie jest w stanie stwierdzić, do kogo mężczyzna mówi, kiedy wypowiada słowa:

– Idź i zabierz dzieci – a wtedy pojawia się drugi mężczyzna, również w ciemnym ubraniu i masce narciarskiej. W filmach potworami są zawsze zombie, wampiry lub jakieś dziwne mutanty, ale w tej chwili jego jedenastoletni mózg mówi mu, że mylił się przez cały ten czas. To, co teraz widzi, to potwory. Prawdziwe potwory.

Drugi mężczyzna, drugi potwór, zbliża się do schodów.

– Nie! – Krzyczy jego tata, a pierwszy potwór odwraca się i uderza go ponownie.

Jeśli nie wstaniesz, zrobią ci krzywdę. Zabiją cię.

Odsuwa się od schodów. Jego nogi to galareta, podłoga to ruchome piaski, a ściany to burty tonącej łodzi. Ale jeśli zostanie na podłodze, złapią go. Chwyta się ściany i wstaje, potykając się idzie do pokoju Hazel. Otwiera drzwi i delikatnie je za sobą zamyka. Nie ma sposobu, by zamknąć je na klucz, a nie jest na tyle silny, by zablokować je ciężkimi meblami. Przechodzi przez pokój. Hazel porusza się dopiero, kiedy on rozsuwa zasłony i otwiera okno. Czy jest czas, by wyjść na dach? Słyszy drugiego potwora na schodach.

– Co... co się dzieje? James?

Potrząsa nią i szepcze:

– Musimy iść.

– Co...?

Przykłada palec do ust i chwyta ją za rękę.

– W domu są potwory. Musimy wyjść przez okno.

Hazel ma czternaście lat, ale zachowuje się, jakby miała szesnaście. Cofa rękę i, teraz bardziej czujna, mówi:

– Już za późno na twoje dziecinne gierki, James.

W ciągu ostatniego roku odkryła, że lubi używać słów „gierki” i „James” w tym samym zdaniu.

– Musimy iść! – Mówi, rezygnując z szeptania w nadziei, że to, czego nie może przekazać słowami, może przekazać podniesionym głosem. Chwyta ją ponownie.

– Nigdzie nie idę. A teraz wynoś się z mojego pokoju!

Odpycha go. Pod drzwiami sypialni pojawia się strumień światła, gdy ktoś włącza światło w korytarzu.

Płacząc, mówi:

– Proszę, Hazel, proszę.

Jego łzy dają jej chwilę wytchnienia. Nie widzi ich, ale je słyszy. Ale jest już za późno. Drzwi się otwierają. Drugi potwór jest podświetlony przez światło w korytarzu. Jest ogromny. Dwa razy większy niż ktokolwiek, kogo kiedykolwiek widział. Jak coś, co doktor Frankenstein poskładał z martwych kulturystów.

Hazel zastyga w bezruchu. James robi to samo.

– Chodźcie ze mną, ale to już – mówi potwór głębokim głosem, cedząc słowa.

– Nie – mówi James, ale jest tak przerażony, że nie jest pewien, czy mówi wystarczająco głośno, by ktokolwiek go usłyszał.

Ale najwyraźniej słychać go, ponieważ potwór wskazuje na nich i mówi:

– Powiedz jeszcze raz „nie”, a cię zabiję.

Hazel bierze Jamesa za rękę.

– Masz trzy sekundy. Potem połamię ci kości.

James sięga pamięcią do książek, które przeczytał – było ich wiele, ale nie może sobie przypomnieć takiej sceny. W nich wszystkie dzieci, często w jego wieku, są takie odważne. Niektóre z nich rozwiązują nawet zagadki.

– Idziemy – mówi, ale nie ma takiego zamiaru. Otwarte okno daje im dostęp do dachu, ogrodzenia, ulicy, sąsiadów i policji.

Czy oboje dacie radę?

Nie. Nie oboje.

Szarpie Hazel za ramię, a ona wstaje z łóżka. Trzęsie się.

– Jeden – mówi potwór.

Gdyby dziecko było odważne, czy nie zrobiłoby wszystkiego, by chronić swoją siostrę?

– Dwa.

Nawet taką siostre, która marzyła, by rodzice wywieźli jej młodszego brata na opuszczoną farmę i go tam zostawili?

– Trzy.

Obraca Hazel w stronę okna.

– Uciekaj!

Ona nie ucieka, ale odwraca się z powrotem do Jamesa.

– Uciekaj! – Tym razem popycha ją, a sam szarżuje na potwora, ponieważ tak robią odważni chłopcy. To Dawid i Goliat, a Dawid wygrał, więc może...

Potwór podnosi Jamesa z podłogi i ciska nim w regał. Chłopiec odbija się i ląduje ciężko na podłodze; książki, ramki na zdjęcia, lampa, kilka lalek, wszystko spada wokół niego. Krzyk ojca z dołu urywa się. Potwór podchodzi do okna i chwyta Hazel, kiedy ta próbuje wdrapać się na parapet. Pomimo upadku, podłoga nie jest już dla Jamesa jak ruchome piaski, a nogi to nie galareta – tak, jakby rzut przez pokój przywrócił mu równowagę. Podnosi lampę, wstaje i uderza nią potwora w plecy. Reakcja jest natychmiastowa. Potwór obraca się i uderza Jamesa tak mocno w twarz, że ten ląduje z powrotem na podłodze, ale ten jeden ruch sprawia, że wypuszcza z rąk Hazel. Ta z kolei znika za oknem, traci równowagę i słychać jedynie stukot dachówek, kiedy zsuwa się z dachu. Czy udało jej się przetrwać upadek? A może leży z połamanymi rękami i nogami w kałuży krwi?

Potwór wygląda przez okno, żeby to sprawdzić, po czym wraca do Jamesa. Chwyta go za nogę i ciągnie na korytarz a potem w dół po schodach. Głowa chłopca obija się o stopnie. Zostaje wciągnięty do salonu. Każą mu uklęknąć.

Tata jest naprzeciwko, z poszewką na twarzy i rękami z tyłu. Mama leży na boku, również z poszewką na twarzy, ale jej ręce są skrępowane z przodu trytytką. Nie może stwierdzić, czy żyje, czy jest nieprzytomna. Pierwszy potwór, którego zobaczył, stoi nad nimi z bronią w ręku. Widział w telewizji tysiące pistoletów, ale nigdy takiego prawdziwego. Ten ma tłumik. Meble są wyrwane ze ścian i poprzewracane. Obrazy mamy leżą rozrzucone na podłodze.

– Dziewczyna uciekła przez okno – mówi potwór numer dwa. – Będzie szukać pomocy.

– Znajdź ją.

Są nie tylko dwa potwory, ale trzy, co odkrywa, gdy potwór numer dwa wychodzi, a trzeci zajmuje jego miejsce. Trzeci wykręca mu ręce i związuje je za plecami kolejną trytytką. Chłopiec przez cały czas wpatruje się w krew na poszewce zakrywającej twarz jego ojca.

– Proszę – mówi jego tata. Brzmi, jakby brakowało mu tchu. Spanikowany. Przestraszony. – Nie krzywdźcie mojej rodziny. Mam pieniądze. Niewiele, może dwadzieścia tysięcy, może trochę więcej. Rano mogę iść do banku. Możecie wziąć wszystko. Możecie sprawdzić moje konta online. Możecie zobaczyć, co mam. Możecie. Tylko ich nie krzywdźcie. Możemy wam wszystko przelać, jeżeli chcecie.

– Powiedz nam, gdzie jest sejf.

– Nie ma żadnego sejfu – mówi jego tata. Gdyby w domu był jakiś sejf, James by o nim wiedział. W tym roku, kiedy dowiedział się, że Mikołaj nie jest prawdziwy, przeszukiwał dom przez cały grudzień. Szukał wszędzie, gdzie tylko można ukryć prezent. Nie widział żadnego sejfu.

– Na górze jest biuro?

– Jest, ale nie ma tam żadnego sejfu.

– Chciałem to załatwić bez zabijania dzieci, ale nie zostawiasz mi żadnego wyboru – mówi potwór numer jeden.

Pęcherz Jamesa puszcza. Strasznie boli go klatka piersiowa. Umrze i zostanie zapamiętany jako dzieciak, który najpierw się zmoczył.

Proszę, Hazel, uciekaj. Musisz uciec i sprowadzić pomoc.

– Rany boskie, nie ma żadnego sejfu! – mówi jego ojciec, jego głos jest wyższy, spanikowany, zdesperowany. – Weźcie cokolwiek chcecie, wszystko.

Potwór numer dwa wraca.

– Ta mała suka uciekła.

James poczuł ulgę. Policja przyjedzie i ci ludzie o tym wiedzą. To już koniec.

– Kurwa mać – mówi potwór numer jeden.

– Musimy spadać – mówi potwór numer trzy. – Prawdopodobnie dobija się teraz do któregoś z sąsiadów.

– Przyjazd policji zajmie kilka minut, mówi potwór numer jeden.

– Tego nie wiemy – mówi potwór trzeci. – Ale możliwe, że ten sąsiad właśnie tu idzie.

– Co byłoby błędem dla sąsiada – mówi drugi.

– Tak czy inaczej, musimy spadać – mówi trzeci.

– Nie, dopóki nie dostaniemy tego, po co przyszliśmy.

– A jeśli on nie kłamie? Może to nie ten dom?

– Nie widzieliśmy waszych twarzy – mówi jego ojciec. – Nie możemy was zidentyfikować. Proszę, po prostu sobie idźcie.

Potwór pierwszy ściąga poszewkę z głowy ojca, który teraz ledwie go przypomina. Ma spuchnięte prawe oko i usta, potargane włosy i krew na brodzie.

– Ostatnia szansa.

– Nie ma żadnego sejfu!

Potwór pierwszy celuje w mamę Jamesa. Rozlega się pfft, ciało jego mamy przez moment drży, a na środku poszewki pojawia się czerwona plama wielkości monety.

Jego tata próbuje się podnieść, kiedy rozlega się kolejne pfft. Jego nos zalewa się krwią, twarz wiotczeje a oczy tracą ostrość. Upada na ziemię. James krzyczy. Ledwo słyszy potwora numer jeden, który mówi:

– Załatw dzieciaka.

James zamyka zaciska oczy i czeka na pfft.

Nie musi długo czekać.

Rozdział drugi

Ulica jest oświetlona – radiowozy, karetki pogotowia, media – wszystko miesza się ze światłami z sąsiednich domów, gdzie na gankach i trawnikach pełno jest gapiów. Na ulicy ustawione są barierki, ludzie przyciskają się do nich, niektórzy na stoją na palcach, a inni wyciągają szyje, żeby mieć lepszy widok. Niektórzy przynieśli lornetki. Niektórzy mają nawet kawę. Wszyscy mają telefony komórkowe, a większość nich jest skierowana w stronę miejsca zbrodni.

Barierki zostają odsunięte na bok, żeby mogli przejechać detektywi Theodore Tate i Carl Schroder. Dziennikarze wykrzykują pytania. Detektywi ignorują je. Tate prowadzi. Parkuje naprzeciwko domu. Noc jest ciepła, powietrze ciężkie, to był jeden z tych rzadkich letnich dni, które niespodziewanie pojawiają się w środku zimy.

– Gotowy? – pyta Schroder.

Tate potrząsa głową.

– A ty?

– Nie.

Wysiadają z samochodu. W ciepłym powietrzu słychać gwar głosów zgromadzonych ludzi. Oświetlenie w ogrodzie i wzdłuż granicy posesji jest tak jasne, że bezpiecznie mógłby tu wylądować samolot. Dom jest piętrowy, podobnie jak większość na tej ulicy. Wszystkie są podobne, jakby architekt dał zniżkę wszystkim okolicznym mieszkańcom. Osiedle ma dziesięć lat, nie ma ogrodzeń od frontu, za to mnóstwo wypielęgnowanych ogrodów i trawników, które zima pozbawiła kolorów. Drzwi wejściowe są szeroko otwarte. Wokół domu rozstawionych jest sześciu policjantów, którzy go pilnują, ale w środku nie ma nikogo. Wszyscy zostali z niego wyprowadzeni i jest pozostawiony w stanie tak nienaruszonym, jak było to możliwe. Obaj mężczyźni zatrzymują się żeby założyć lateksowe rękawiczki i nylonowe buty przed wejściem do środka. Po lewej otwarta kuchnia i jadalnia, nowoczesne meble i urządzenia. Na wprost schody, biała drewniana poręcz, wąskie, czarne stalowe tralki. Po prawej salon, a w salonie ciała Garretów. Tate ma dreszcze.

– Jezu – szepcze Schroder.

Świadomość tego, co zaraz zobaczą, nie łagodzi ciosu, a jednak oboje wiedzą, że gdyby Hazel Garrett nie uciekła, miejsce zbrodni wyglądałoby jeszcze gorzej. Sąsiad, do którego domu uciekła – Brian Mann – przybiegł tu po tym, jak zobaczył trzech mężczyzn uciekających przez frontowe drzwi. James wciąż żył – choć ledwo. Mann, emerytowany lekarz pogotowia ratunkowego, wykorzystał wszystkie swoje umiejętności, żeby utrzymać go przy życiu do czasu przybycia karetek pogotowia.

Dla Franka i Avy Garrett niczego nie można było już zrobić.

Frank i Avah leżą na podłodze. Mann powiedział pierwszym funkcjonariuszom, którzy przybyli na miejsce zdarzenia, że Avah miała na głowie poszewkę na poduszkę, którą zdjął, żeby sprawdzić jej stan. Poszewka leży obok jej ciała. Ciało leży na boku, twarzą do dywanu, z otwartymi oczami, dziurą po kuli w policzku, włosami między twarzą pokrytą krwią a dywanem, ze skrępowanymi rękami. Tate chce jej powiedzieć, że znajdzie ludzi, którzy to zrobili, ale nic nie mówi. Nikt niczego nie mówi. Jedyne dźwięki pochodzą od ludzi zgromadzonych na zewnątrz. Avah Garrett wygląda znajomo.

Kieruje wzrok na Franka. Obok jego ciała leży poszewka na poduszkę, ale Mann powiedział, że ta była już zdjęta. Ciało leży na plecach, nogi ma zgięte w kolanach. W miejscu, gdzie powinien być nos, jest dziura po kuli. Trudno powiedzieć, czy wygląda znajomo.

Detektyw obraca się w kierunku skrawka podłogi, gdzie leży gaza, bandaże i zakrwawione ręczniki, na których ratowano życie Jamesa. Wśród rozrzuconych rzeczy jest też kij do krykieta, który Mann przyniósł ze sobą jako broń. Wśród bałaganu jest też plastikowa opaska, taka sama, jak na ciałach rodziców. Ta została zdjęta z rąk Jamesa przez ratowników medycznych. Tate jeszcze nigdy nie widział, żeby ktoś, kto przeżył, stracił tyle krwi. Czuje zapach moczu. Trudno powiedzieć, czy ucieczka Hazel jest powodem, dlaczego reszta rodziny została zastrzelona, czy też wszyscy i tak mieli zostać zastrzeleni. Ludzie zdolni są do takich rzeczy, prawdopodobnie to drugie.

– Rozpoznajesz ich? – pyta Tate.

Schroder kręci głową.

– Dlaczego? A ty?

– Chyba rozpoznaję Avę, ale nie wiem skąd.

Tate rozgląda się wokół. Więcej poprzewracanych nowoczesnych mebli, rozbity telewizor na podłodze, ściągnięte dzieła sztuki, dziury w płótnach, przewrócony regał.

– Czegoś szukali – mówi Schroder. – Może jakiegoś sejfu ściennego.

– Dlaczego więc nie powiedzieli im, gdzie on jest? Trzech mężczyzn wpada do twojego domu z bronią – dajesz im to, czego chcą.

– Może tak, ale i tak zostali zabici, w takim razie sejf może być w innym pokoju.

Rozdzielają się. Schroder idzie na dół, a Tate na górę. Pierwszy pokój na górze to gabinet z widokiem na ogródek. Na ścianach wiszą obrazy i stoją meble. Obrazy są wykonane przez tę samą osobę i pasują do tych na dole. Po bliższym przyjrzeniu się dostrzega podpis, jak mu się wydaje, Avah Garrett. Pejzaże są piękne. W jednym z takich krajobrazów chciałby pochować tego, kto jest za to wszystko odpowiedzialny.

Przeszukując gabinet, nie znajduje sejfu, ale za to już wie, skąd zna Avah. Ona i Frank Garrett to agenci nieruchomości, którzy sprzedali mu i Bridget ich obecny dom. Pamięta, że byli to uśmiechnięci, ciepli i mili ludzie. To straszne uświadomić sobie, że w jednej chwili możesz sprzedawać dom, a w następnej leżeć martwy na podłodze jednego z nich.

Następna jest sypialnia Hazel. Wyobraża sobie, jak potoczyły się wydarzenia. Mama i tata trzymani na muszce, nie zdradzają tego, co napastnicy chcą usłyszeć. Zabójcy decydują się użyć dzieci jako straszaka, ale córka ucieka. Nagle okazuje się, że nie mają już całej nocy, muszą czym prędzej uciekać. Mogli po prostu się zmyć, ale zamiast tego decydują się na egzekucję rodziny. Zmroziło go. Zmroziło go bardziej niż kiedykolwiek.

Znajduje Schrodera w głównej sypialni.

– Masz coś?

– Znalazłem kilka wizytówek – mówi Schroder. – Garrettowie to agenci nieruchomości.

– Widziałem. Kupiliśmy od nich nasz dom.

– Mały świat. Co o nich pamiętasz?

– Tylko to, że bardzo ich polubiliśmy. Idę porozmawiać z córką.

– Iść z tobą?

– Poradzę sobie – mówi i wraca na dół.

Rozdział trzeci

James Garrett klęczy w salonie. Potwór drugi nie może znaleźć Hazel, co oznacza, że nie spadła z dachu, nie połamała kości, sprowadzi pomoc. Jest przerażony, ma mokrą piżamę i czuje lufę pistoletu przy głowie... Czeka... czeka....

Ból głowy, który wybucha i nie przypomina niczego, co wcześniej przeżył – jak ludzie krzyczący w wąwozie; jak echo, które nagle zostało uwolnione w samym środku jego mózgu. Czuje jak jego czaszka się rozpada. Mózg mu puchnie i zaczyna naciskać na postrzępione krawędzie rozerwanej czaszki. Światła w salonie migoczą, gasną i...

Chirurdzy tracą Jamesa Garretta o 23:39. Utrata krwi i skala obrażeń sprawiają, że jest to jedna z najtrudniejszych operacji, jakie kiedykolwiek musiał przeprowadzić doktor Wolfgang McCoy. Pocisk wbił się w tył czaszki Jamesa, tworząc dziurę wielkości opuszka palca, którą otaczała pajęczyna pęknięć. Głowa Jamesa została ogolona, a pajęczyna wycięta, otwierając dostęp do mózgu i rany znajdującej się poniżej. Kula weszła w dół, przebijając płat potyliczny i móżdżek, i albo utknęła właśnie tam, albo w kości szczęki. Nie było czasu na prześwietlenie chłopca, żeby sprawdzić, czy kula jest w jednym kawałku, czy w kilku.

Chirurdzy podejmują próbę reanimacji, która kończy się sukcesem.

James jest w ciemności tylko przez kilka chwil, a potem światła w salonie ponownie się pojawiają. Głośne dzwonienie w uszach – krzyki wydostające się z zamknięcia – ucichły. Leży na boku, w pozycji takiej, jak mama. Tata wciąż jest na kolanach, a potwór numer jeden celuje w niego z pistoletu. Czego chcą ci ludzie, te potwory?

Lekki ruch z jego prawej strony. Mama? Tak, znowu, drgnięcie. Ona wciąż żyje! Potwór pierwszy również dostrzega drgnięcie i odwraca się w jej stronę. Celuje.

Ojciec krzyczy, mięśnie jego szyi napinają się. Uwalnia ręce, które miał skrępowane za plecami. Potwór pierwszy reaguje zbyt wolno, a ojciec skacze i chwyta go za rękę z pistoletem, lufa pistoletu kieruje się w sufit.

Bang!

Obok żyrandola pojawia się dziura i spada na nich gipsowy pył.

Bang!

Żyrandol eksploduje. Potwór drugi otwiera ogień, a w ścianie pojawiają się dziury po kulach. Jego ojciec obraca potwora pierwszego i używa go jako tarczy. Potwór szarpie się w przód i w tył, gdy jego klatkę piersiową rozrywają kule. Światła w salonie migoczą... są cały czas włączone... migoczą jeszcze trochę, po czym gasną.

Drugi raz chirurdzy tracą Jamesa Garretta o godzinie 23:44.

Podstawową funkcją płata potylicznego jest widzenie. Nawet jeśli chłopiec przeżyje tę operację, istnieje duże prawdopodobieństwo, że będzie częściowo lub całkowicie niewidomy, a utrata wzroku jest tylko jednym z wielu scenariuszy, które mogą zmienić lub zakończyć życie chłopca. Biorąc pod uwagę wszystkie możliwości, jedyną rzeczą, której doktor Wolfgang McCoy jest pewien, to że James nigdy nie będzie tym chłopcem, którym był jeszcze dziś rano. Większość osób, które zostały postrzelone w głowę, nie przeżywa do momentu, kiedy mogą tę historię opowiedzieć, a te, które tego dożyją, zwykle nie potrafią jej opowiedzieć prawidłowo. Rozlega się sygnał uruchomienia defibrylatora, ktoś krzyczy, żeby zaczynać, a ciało Jamesa podskakuje, gdy przepływają przez nie setki woltów. Jego serce zaczyna bić i...

Światła ponownie się zapalają. James słyszy syreny. Szybko stają się coraz głośniejsze. Mama wstaje i ściąga sobie poszewkę z głowy. Na boku jej twarzy widać krwawą ranę po kuli.

– Kurwa – mówi potwór drugi, odwraca się i biegnie w stronę drzwi.

James przewraca się i widzi potwora trzeciego wpatrującego się w jego ojca. Jest taki termin, na który natknął się w jednej z książek – „walka lub ucieczka”. Potwór numer trzy wybiera walkę. Chwyta za pistolet schowany za pasem jego czarnych dżinsów. W tym samym czasie mama podnosi pistolet potwora pierwszego. Przypomina to jeden ze starych westernów, które tata lubi oglądać w telewizji, gdzie dwóch mężczyzn mierzy się na ulicy, odczytując nawzajem swoje miny, żeby wyczuć najlepszy moment na wyciągnięcie broni.

– Nie rób tego – mówi mama.

Ale potwór trzeci robi to. Celuje.

Mama strzela, a potwór trzeci ciężko upada.

Tata podbiega i wytrąca broń z ręki potwora trzeciego, ale nie ma takiej potrzeby – pośrodku jego czoła jest dziura po kuli. James nigdy wcześniej nie widział martwego ciała i nigdy nie myślał, że takie zobaczy. Teraz, kiedy je widzi, nie potrafi powiedzieć, jak się z tym czuje. Myśli, że jest zadowolony – zwłaszcza w zestawieniu z tym, co mogło się stać.

Mama pomaga Jamesowi usiąść.

– Wszystko w porządku?

– Chyba tak – mówi. Z wyjątkiem bólu głowy.

Mama znika w kuchni, a tata z pistoletem stoi na straży przy drzwiach. Syreny stają się coraz głośniejsze. Mama wraca z nożyczkami. Rozcina mu opaskę na nadgarstkach, a on robi to samo dla niej. Pociera nadgarstki. Czuje, że jest mu zimno.

– Hazel musiała wezwać pomoc – mówi ojciec.

– Wszystko będzie dobrze – mówi mama.

Światła radiowozów odbijają się w oknach pokoju. Tata kładzie broń na ziemi, żeby policjanci nie zaczęli do niego strzelać. Wchodzą do środka, a James ma nadzieję, że wnioski, do których dochodzą, są słuszne. Rozpoznaje ich. W zeszłym tygodniu opowiadali u niego w szkole o zagrożeniach związanych z narkotykami. Oficer Bligh i oficer May. Bligh ma nadwagę, jego mundur jest obcisły. May ma ciasno związany kucyk, który kołysze się, gdy szybko rozgląda się po pokoju.

Zaczynają analizować sytuację i dochodzą do słusznych wniosków:

– Dobra robota.

– Macie szczęście, że udało wam się to przeżyć – dodaje May. – To naszym dzieciom trzeba podziękować – mówi tata. – Zorientowały się, że jesteśmy w niebezpieczeństwie a Hazel sprowadziła pomoc.

– Wiemy – mówi Bligh.

– Wasze dzieci są bohaterami – mówi May.

Światła w salonie migoczą.

Trzeci raz tracą Jamesa Garretta o 11:48.

Głównym zadaniem móżdżku jest kontrolowanie ruchu. Jeśli uda się zatamować krwawienie, jeśli uda się z powrotem połączyć rozerwane części mózgu, nawet jeśli nadejdzie dzień, w którym dziecko opuści szpital oddychając, jest mało prawdopodobne, że zrobi to na własnych nogach. Jeśli chodzi o mózg, jest jak na Dzikim Zachodzie – wszystko może się zdarzyć, nawet cuda. Doktor McCoy nie jest człowiekiem religijnym, ale i tak bywało, że modlił się, kiedy przeprowadzał trudne operacje. Teraz właśnie modli się, żeby ten dzieciak przeżył.

Odpływają w ciemność, a za chwilę światła znowu się zapalają. Przez chwilę James już myślał, że pozostaną w ciemności.

– Był jeszcze jeden facet – mówi jego mama.

– Wiemy – mówi Bligh. – Już go aresztowaliśmy.

– Pójdzie do więzienia na bardzo długo – mówi May. – Możliwe, ze już na zawsze.

James lubi oficerów. Bardzo. Czasami myśli, że chciałby zostać policjantem. Innym razem myśli, że chciałby być strażakiem, aktorem lub muzykiem, ale najczęściej chce być pisarzem. Chce pisać książki, a może filmy. Byłby w tym dobry. Nauczyciele w szkole zawsze mówią mu, że ma niesamowitą wyobraźnię. Pewnie dlatego w nocy, gdy próbuje zasnąć, jego umysł jest taki niespokojny.

Pojawia się Hazel, a za nią doktor Mann. Doktor Mann ogląda miejsce zdarzenia i dochodzi do tych samych wniosków co policjanci. Dwa martwe ciała, dwóch policjantów i cała rodzina Garrettów.

– Myślę, że powinniśmy zająć się twoimi ranami – mówi doktor Mann do mamy Jamesa. – Może chodźmy do mnie do domu, zdezynfekujemy ranę, a potem zrobimy sobie gorącą czekoladę? Co wy na to?

James uważa, że to brzmi lepiej niż wszystko, co kiedykolwiek wcześniej słyszał. Pozostali się zgadzają. Jeśli rodzice mu pozwolą, dostanie dwie gorące czekolady i, miejmy nadzieję, ciasto. Doktor Mann robi najlepszą gorącą czekoladę, a pani Mann robi najlepsze ciasta. Ma nadzieję, że…

Światła migoczą. Świat się zatrzymuje. Wciąż czuje zimno.

Ciśnienie krwi Jamesa spada, na monitorze pracy serca znowu pojawia się prosta linia, a doktor McCoy walczy dalej.

Rozdział czwarty

Kiedy mężczyźni się witają, dłoń Tate’a ginie w uścisku solidnie zbudowanego doktora Briana Manna. Detektywowi przechodzi przez myśl, że każda rana, której dotknie Mann, stanie się przez to jeszcze większa.

– To naprawdę okropne, naprawdę straszne – mówi Mann. – Mam nadzieję, że złapiecie tych ludzi.

Tate wchodzi do środka. Dom jest ciepły i przytulny, a wszystkie poziome płaszczyzny zdobią oprawione w ramki rodzinne fotografie. Zatrzymują się przed salonem, gdzie Tate widzi Hazel Garrett. Dziewczynka siedzi z Pauline Mann, która próbuje nakłonić ją do wypicia herbaty. Pauline jest niższa i szczupła, ma małe dłonie, jakby przez lata mąż wchłonął część jej ciała.

– Hazel zamyka się w sobie w tym samym tempie, w jakim na zewnątrz zbierają się tłumy – mówi Mann, starając się mówić po cichu. – Mam ochotę wyjść tam z wężem ogrodowym i wszystkich polać wodą.

– Czy Hazel wie?

– Nie powiedzieliśmy jej, ale jest bystrym dzieckiem i wie, że z jakiegoś powodu rodzice jeszcze po nią nie przyszli. Pytała w kółko, co znalazłem w ich domu, ale powiedziałem tylko, że jej rodzice zostali skrzywdzeni, brat też, a ja zrobiłem wszystko, co mogłem, żeby im pomóc. – Przeczesał dłonią włosy, po czym oparł ją na karku, łokciem wskazując na Tate’a. – Nie mogłem się przemóc, żeby powiedzieć jej prawdę. Po przejściu na emeryturę myślałem, że już nigdy nie będę musiał przekazywać ludziom złych wieści, ale jeśli pan chce, mogę jej powiedzieć. Myślę, że z moich ust przyjmie to lepiej niż z pańskich.

To niemała prośba, ale Mann ma rację.

– Dobrze, ale zacznijmy od tego, czy ona ma jakąś dalszą rodzinę?

– Ma dziadków. Miałem do nich dzwonić, ale nie byłem pewien, czy sobie tego życzycie.

– Zajmiemy się tym. Czy dobrze przyjrzał się pan tym trzem osobom uciekającym z ich domu?

– Mogę tylko powiedzieć, że jeden z nich był większy od dwóch pozostałych, a kiedy mówię większy, mam na myśli naprawdę duży. Facet musiał mieć z metr dziewięćdziesiąt i był solidnie zbudowany. To nie był typ gościa, z którym chce się zadzierać.

– Jak udało się panu ocenić jego wzrost patrząc przez okno?

– Musiał zgiąć się w pół, żeby wsiąść na tylne siedzenie w aucie.

– Co mieli na sobie?

– Wszyscy byli ubrani na czarno, czarna góra, czarne spodnie, czarne maski narciarskie.

– A auto?

– Niebieski SUV. Nie znam się na samochodach, więc nie mogę powiedzieć, jaki to był model, ale wyglądał na nowoczesny. Był zaparkowany przed domem Granta i Nancy.

– Grant i Nancy?

– Sąsiedzi Franka i Avy.

Tate zapisuje nazwiska w swoim notesie.

– Proszę mi opowiedzieć, co działo się od momentu, gdy pojawiła się Hazel.

Mann powiedział Tate, że oglądali telewizję, kiedy rozległo się stukanie do przeszklonych drzwi na taras z tyłu domu. Natarczywe, ale nie głośne. To była Hazel. Na twarzy była czerwona z wysiłku. Płakała. Wpuścili ją do środka, a ona szybko zasunęła za sobą zasłonę i powiedziała im, że koniecznie muszą zadzwonić na policję, że w jej domu są jacyś ludzie i że niektórzy z nich na pewno jej szukają.

– To dlatego nie dobijała się z krzykiem do drzwi frontowych, bo wiedziała, że ją znajdą, i powiedziała też, żeby nie gasić światła, bo to może zwrócić ich uwagę. Nie wątpiliśmy w to, co mówi ani przez chwilę. To bystre dziecko i dlatego to ja teraz opowiadam tę historię, a nie koroner.

To ponura ocena, z którą Tate nie może polemizować.

– Poszedłem do naszej sypialni i wyjrzałem przez firanki. Po ulicy biegał mężczyzna w masce narciarskiej, szukając Hazel. Widziałem, jak się poddaje i wraca do domu. W tym czasie Pauline dzwoniła już na policję.

– Po jakim czasie wyszli z domu?

– Nie mogło to trwać dłużej niż minutę.

– Powiedział pan, że ten duży to mężczyzna. A pozostałe osoby? Był pan w stanie się zorientować?

– Poruszały się jak mężczyźni, ale może to tylko takie moje przypuszczenie. To znaczy, jaka kobieta zrobiłaby to, co zrobiła ta trójka? Jaka kobieta strzeliłaby chłopcu w tył głowy?

Prawdopodobnie taka, która utopiłaby własne dzieci, myśli Tate, zagazowałaby je w samochodzie lub pozwoliła, by były molestowane przez jakiegoś nieudacznika, z którym się spotyka. Jeśli chodzi o krzywdzenie dzieci, panuje całkowita równość.

– Czy widział pan tablicę rejestracyjną?

– Trzydzieści lat temu mógłbym ją odczytać z takiej odległości, ale nie teraz.

– Nie słyszał pan żadnych strzałów?

– Nie. Cały czas oglądaliśmy telewizję. Oboje jesteśmy nocnymi markami. Chyba po prostu nie słyszeliśmy ich przez telewizor.

– Jak z pana słuchem?

– Na pewno o wiele lepiej niż ze wzrokiem. Tak samo jak i u Pauline.

Zabójcy musieli użyć tłumików, w przeciwnym razie połowa osiedla usłyszałaby strzały.

Mann spuszcza wzrok na swoje dłonie. Są czerwone od szorowania, a pod paznokciami wciąż ma krew.

– Jak tylko odjechali, chwyciłem kij do krykieta i poszedłem tam. Nie spodziewałem się tego, co tam zastałem. Nie mogłem nic zrobić dla Avy i Franka. Nie sądziłem też, że będę mógł pomoc Jamesowi, ale miał puls, a potem to była tylko kwestia walki o utrzymanie go przy życiu do czasu przybycia ratowników medycznych. – Spojrzał z powrotem na Tate.

– To taka miła rodzina, oni wszyscy. Nie mogę uwierzyć, że przytrafiło im się coś takiego.

Nikt nie potrafi tego pojąć.

– Porozmawiajmy z Hazel.

Rozdział piąty

Hazel Garrett siedzi skulona na kanapie trzymając kolana pod brodą i obejmując swoje nogi. Koc wisi na jej ramionach jak peleryna. Jest szczupła, blada, ma krótko ostrzyżone włosy, nieco dłuższą grzywkę, lekko piegowatą twarz. Wpatruje się w stolik do kawy, na którym stoją nietknięte gorące napoje. Pauline Mann obejmuje ją ramieniem. Atmosfera jest tak przesiąknięta smutkiem, że Tate nie zdziwiłby się, gdyby ściany zaczęły się od tego uginać. Robi miejsce na stoliku i siada na jego krawędzi.

Hazel nie podnosi wzroku, a jej głos jest bez wyrazu, gdy pyta:

– Mama i tata nie żyją, prawda? James też?

Mann przykuca obok niej. Chce coś powiedzieć, ale głos staje mu w gardle. Kaszle w dłoń, oczyszcza gardło i próbuje ponownie.

– Przykro mi, Hazel, ale tak, oboje twoi rodzice nie żyją. Jednak James jest w szpitalu i walczy o życie.

Hazel przeciera dłonią jedno oko, potem drugie i wciąż bezbarwnym głosem, wpatrując się w stolik, pyta:

– Czy nic mu nie będzie?.

– Lekarze robią wszystko, co w ich mocy, podobnie jak my zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby pomóc ci przez to przejść. Pamiętaj, że nie jesteś w tym sama.

Ponownie przeciera oczy i spogląda na Tate’a.

– Jest pan detektywem?

– Tak.

– Łapie pan potwory?

– Tak.

– James powiedział, że w domu są potwory. Nie uwierzyłam mu. – Pauline mocniej ją obejmuje, a Hazel mówi dalej. – Próbował mnie uratować, a ja byłam dla niego niemiła.

Ciągle przeciera oczy, ale to na nic, łzy płyną szybko i gęsto. Wygląda jakby za chwilę miała zupełnie stracić panowanie nad sobą i Tate zastanawia się, czy powinien dać jej spokój, czy kontynuować zadawanie jej pytań. Waha się.

Zanim zdąży podjąć decyzję, Hazel bierze głęboki oddech i mówi dalej.

– Gdybym zareagowała od razu, nic by mu się nie stało, a mama i tata nadal by żyli. To moja wina, co się stało.

– Uwierz mi, Hazel, to nie twoja wina.

– Więc dlaczego tak się czuję? Czy mogę pojechać do szpitala i być z Jamesem?

– Oczywiście. Ale najpierw, jeśli możesz, musisz opowiedzieć mi wszystko, co pamiętasz, żebyśmy mogli znaleźć ludzi, którzy to zrobili.

– Być może nie jest to najlepszy moment – mówi Pauline.

– Czy to pomoże znaleźć sprawców? – pyta Hazel.

– Tak.

Przeciera oczy, bierze głęboki oddech i jeszcze raz przeciera oczy. Następnie opowiada mu szybko, że James przyszedł do jej pokoju, że nie uwierzyła mu, gdy powiedział, że są w niebezpieczeństwie, i że wypchnął ją przez okno, gdy zły człowiek próbował ich dopaść. Zły człowiek miał na sobie maskę narciarską, był ubrany na czarno i był wystarczająco duży, by ledwo mieścić się w drzwiach, a James próbował go zaatakować. Nie trzymał broni, ale mógł mieć ją przy sobie.

Według Tate’a maski narciarskie sugerują, że ci mężczyźni, przynajmniej początkowo, planowali pozostawić rodzinę przy życiu. Nie ma sensu zakładać masek, jeśli zamierzasz zabić osoby, które mogą cię zidentyfikować. Czy sytuacja zmieniła się, gdy Frank i Avah nie powiedzieli napastnikom tego, czego chcieli się dowiedzieć?

– Czy macie w domu sejf ścienny?

– Co?

– Sejf ścienny. Albo inny sejf. Gdzieś, gdzie twoi rodzice ukryliby kosztowności.

Potrząsa głową.

– Nic takiego. Widziałam tablicę rejestracyjną samochodu, do którego wsiedli – dodaje.

– Tak?

– Patrzyliśmy, jak biegną do samochodu. Wiedziałam, że będziecie o to pytać, widziałam numery, ale... nie byłam w stanie ich zapamiętać – mówi, a łzy napływają jej do oczu coraz bardziej. – Mogłam pomóc Jamesowi, ale tego nie zrobiłam. Mogłam podać panu numer rejestracyjny, ale teraz nie mogę.

W tej chwili załamuje się, a on nie ma serca na to patrzeć.

Zastanawia się, co się teraz z nią stanie i kto ją przygarnie. Rano obudziła się w pełnej rodzinie, a wieczorem pójdzie spać jako sierota. Przypomina sobie swoją własną córkę. Ma ochotę pojechać do domu i przytulić ją i upewnić się, że jest bezpieczna, a może nawet zabarykadować dom, żeby chronić ją przed światem.

Mann wyprowadza go z pokoju.

– Biorąc pod uwagę wszystko, przez co przeszła, to cud, że nie zamknęła się jeszcze całkowicie. Ale tak się stanie. Wiem to na pewno.

Tate wręcza mu swoją wizytówkę.

– Jeśli przyjdzie panu do głowy coś jeszcze, proszę do mnie zadzwonić.

Mann patrzy na wizytówkę i chowa ją do kieszeni.

– Naprawdę myślicie, że szukali sejfu?

– To robocza hipoteza.

Tate odwraca się, gdy Mann kładzie mu rękę na ramieniu.

– Nie wiem, czy Garrettowie mają sejf, czy nie, ale jestem pewien, że inny z naszych sąsiadów go ma. A co jeżeli ci ludzie przyszli po coś, czego tam nie było? Jeśli to wszystko wynika z tego, że weszli do niewłaściwego domu?

Rozdział szósty

Tate spotyka na ulicy Schrodera. Grupa ludzi przy barierkach rozrosła się. Najwyraźniej ciepła noc zachęciła ludzi do wyjścia na zewnątrz i przyglądania się sensacji. Przed domem stoi zaparkowana furgonetka koronera. Tate zastanawia się, czy autopsja wykaże, że jest to jeden z tych przypadków, gdzie wszystko sprowadza się do milimetrów – gdzie milimetr w jedną lub drugą stronę zadecyduje, że nie będzie żadnej autopsji.

– Jeśli w domu jest sejf, to niełatwo go znaleźć – mówi Schroder. – Co z dziewczynką?

– Mniej więcej tak, jak można by się spodziewać. Chodź ze mną.

Schroder dołącza do niego. Środa już zamieniła się w czwartek, ale noc wcale się nie ochłodziła.

– Ktoś widział coś, na co warto zwrócić uwagę?

– Możliwe, że wsiedli do ciemnoniebieskiego SUV-a, który był zaparkowany przy domu obok. Prawdopodobnie kradziony.

– Coś czuję, że znajdziemy po nim jedynie zgliszcza – mówi Schroder. – Dokąd idziemy?

Tate zatrzymuje się.

– Jesteśmy na miejscu.

„Na miejscu” oznacza trzy domy dalej – jeszcze jeden dwukondygnacyjny dom, ten z kolei z dachem pokrytym betonową dachówką i białym wapieniem Oamaru na elewacji. Ogród jest pełen małych, zimujących krzewów, a trawa króciutko przystrzyżona. Wszystkie światła wewnątrz są włączone. Nikt w okolicy teraz nie śpi. Wszyscy zostali obudzeni przez policjantów szukających świadków.

– Facet, który tu mieszka, to Blair Crawford – mówi Tate. – Doktor Mann mówi, że jest hurtownikiem diamentów.

Schroder zastanawia się nad tym przez chwilę, po czym mówi:

– Myślisz, że to pomyłka przy ustaleniu adresu? Ci faceci idą do domu Garretta spodziewając się diamentów, a potem im odbija, bo niczego nie znajdują?.

– To możliwe. Mann mówi, że Crawfordowie wprowadzili się miesiąc lub dwa temu, a wie, że Crawford zajmuje się diamentami, ponieważ mają wspólnego znajomego. Mówi, że Crawford tego nie rozpowiada. A to oznacza, że Garrettowie pewnie o tym nie wiedzieli. Nie mogli więc powiedzieć zabójcom, że pomylili domy i że to, czego ci szukali, znajdowało się trzy domy dalej.

– Czy Garrettowie nie powiedzieliby po prostu, że nie zajmują się diamentami? Nie byłoby im trudno udowodnić, że byli agentami nieruchomości.

– Nie mam na to odpowiedzi, ale wiele ludzi na pewno zna Crawforda. Dilerzy, którym sprzedaje. Ktoś wspomina o tym znajomemu, plotka zaczyna żyć swoim życiem, jak w głuchym telefonie, szczegóły zaczynają się rozmywać i nagle masz trzech facetów szukających diamentów tam, gdzie ich nie ma.

Blair Crawford otwiera drzwi dopiero po kilku sekundach. Jest siwym facetem ubranym we flanelową koszulę i dżinsy, ma sporą brodę i włosy sięgające do ramion. Wygląda, jakby nie tylko dostarczał diamenty, ale także je wytwarzał, miażdżąc węgiel gołymi rękami. Gdyby zabójcy przyszli tutaj, być może w drodze do kostnicy teraz byłoby trzech złych zamiast dwojga dobrych ludzi. Crawford prowadzi ich do salonu, gdzie czeka Alice Crawford, również ubrana we flanelową koszulę i dżinsy, z podwiniętymi rękawami, odsłaniającymi tatuaże, które zaczynają się na nadgarstkach i znikają pod flanelą. Dzieci śpią na górze, prawdopodobnie we flanelowych piżamach, myśli sobie Tate. Mąż i żona siadają obok siebie na kanapie, a Schroder i Tate w fotelach naprzeciwko.

– Nie jestem pewien, w czym jeszcze możemy pomóc – mówi Crawford. – Jak powiedziałem już innym funkcjonariuszom, niczego nie widzieliśmy. Byliśmy wtedy w łóżku. Nadal nie wiemy nawet, co się stało, poza tym że ci ludzie nie żyją.

– Czy mają państwo w domu sejf? – Pyta Schroder.

– Słucham?

– Sejf. Taki, w którym trzymają państwo kosztowności? Może diamenty?

Crawford marszczy brwi. Pochyla się do przodu.

– Co to ma do rzeczy?

– Doszło do włamania do domu – mówi Tate. – Mąż i żona zostali zabici, a ich mały synek walczy o życie w szpitalu. Uważamy, że tych trzech mężczyzn przyszło do ich domu w poszukiwaniu sejfu, ale zakładamy też, że mogli pomylić adres.

Oboje Crawfordowie bledną. Alice unosi dłonie do ust, jakby miała się zacząć modlić i nie chciała, żeby odczytać jej słowa z ruchu warg.

Blair Crawford splata palce na karku i spogląda w sufit.

– To sejf podłogowy – mówi.

– I trzyma w nim pan diamenty? – Pyta Schroder.

– Gotówkę też. – mówi Crawford. – W każdej chwili mogę mieć diamenty warte pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Czasami więcej.

– I nie przeszkadza panu przechowywanie takich cennych rzeczy? – pyta Schroder.

– Dlatego właśnie mamy sejf i wcale tego faktu nie reklamujemy.

– Ale ludzie, którzy wiedzą, czym się pan zajmuje, mogą się tego domyślać. Kim są pana klienci?

– Głównie sprzedawcy detaliczni. Jestem pośrednikiem. Nie sprzedaję bezpośrednio klientom. A sprzedawcy detaliczni nie wiedzą, gdzie mieszkam. Zawsze używam też skrytki pocztowej. Mój adres nie jest nigdzie wymieniony, nawet w książce telefonicznej. Prawdopodobnie zakładają, że mam gdzieś biuro. Proszę mi uwierzyć, że naprawdę wcale nie chcę, żeby ludzie wiedzieli, że trzymam w domu diamenty.

– Ale z pewnością pana znajomi wiedzą, czym się pan zajmuje – mówi Tate – a niektórzy mogą być gadatliwi. Pana adresu może nie być w książce telefonicznej, ale będzie wymieniony w urzędach, na prawie jazdy, ubezpieczeniu domu, dokumentach rejestracyjnych do głosowania, podatkach, dokumentach bankowych...

– Rozumiem o co chodzi – mówi Crawford – i właśnie dlatego mam broń.

– Ma pan pozwolenie? – Pyta Schroder.

– Oczywiście. To też trzymam w sejfie. Szkoda, że nie przyszli tutaj.

– Nie mów tak – mówi Alice.

– Ale to prawda. Poradziłbym sobie z nimi. Wiem, że dałbym radę. Otworzyłbym im sejf, wziąłbym broń i...

– A pan i pana rodzina mogliby przez to zginąć – mówi Schroder.

Crawford kręci głową.

– Ćwiczę na strzelnicy co dwa tygodnie. Mógłbym ich załatwić, zanim w ogóle zorientowaliby się, co się dzieje.

Zadaniem Tate’a nie jest wyprowadzanie Crawforda z błędu i mówienie mu, że cele na strzelnicy nie strzelają, lub że ktoś mógłby trzymać broń przy głowach jego dzieci, gdy otwierałby sejf, lub że mógłby zostać zmuszony do podania kodu komuś innemu, kto go otworzy.

Przechodzą przez kolejne pytania. Crawfordowie przeprowadzili się tutaj sześć tygodni temu. Nie zauważyli niczego dziwnego w okolicy. Nikt nie powiedział ani nie zrobił niczego, co sprawiłoby, że byliby bardziej ostrożni niż zwykle.

– Czy ten sejf podłogowy – pyta Tate – jest z poprzedniego domu, czy kupił pan nowy?

– Kupiłem nowy. Chciałem czegoś bardziej bezpiecznego.

– Sam pan go odebrał? Sam zamontował?

Crawford pokręcił głową.

– Kupiłem go w sklepie, który specjalizuje się w ochronie domów. Dali mi nazwisko faceta, którego zajmuje się u nich montażem. Ponieważ system był montowany w podłodze, deski podłogowe musiały być zdejmowalne, ale nie w oczywisty sposób. Jeśli chodzi o robotę, to było...

Alice kładzie mu rękę na ramieniu i mówi:

– Instalator.

– Co z nim?

– Nie pamiętasz?

Przez chwilę wygląda na zdezorientowanego, po czym ze zrozumieniem kiwa głową.

– Tak, pomylił miejsca. Pukał do drzwi, a kiedy nie otwierałem, zadzwonił do mnie. Okazało się, że był w...

Przerywa, gdy dociera do niego to, co mówi. Spojrzał na żonę, a potem na Schrodera i Tate’a.

– Umm ... wszystko, co wydarzyło się dziś wieczorem, było pod numerem czterdzieści jeden?

– Tak – mówi Tate, a jego puls przyspiesza.

– U nas jest czterdzieści siedem. Facet zapisał siódemkę, kiedy rozmawialiśmy z nim przez telefon, ale na fakturze została ona wpisana jako jedynka. Wypełnił ją przed przyjazdem, wszystko oprócz ceny. Pamiętam, jak żartował, że jego charakter pisma jest tak zły, że ożenił się z farmaceutką.

Wszyscy się przez chwilę trawią te informacje, a potem Alice zadaje pytanie, które zadają sobie wszyscy.

– Czy to dlatego ci ludzie nie żyją? Z powodu literówki?

Rozdział siódmy

W asyście dwóch radiowozów Schroder i Tate jadą do domu Sebastiana Patricka. Nie uważają, żeby Patrick, instalator sejfów, był jednym z napastników, chyba że jego pamięć była równie beznadziejna jak charakter pisma, ale to nie znaczy, że nie dał cynku komuś innemu. Dobrowolnie czy nie, to już inna kwestia.

Nikt nie otwiera. Schroder świeci latarką przez okno garażu i oświetla samochód stojący w środku. Dom jest jednopiętrowy z czterema sypialniami, nowoczesny, z rodzajem tynku, który można przedziurawić kopnięciem. I chociaż niezupełnie to właśnie stało się na tyłach domu, to z grubsza było to coś w tym stylu. Funkcjonariusze odkrywają, że w ścianie zewnętrznej wycięto otwór, żeby uzyskać dostęp do zamka tylnych drzwi. Cała szóstka wchodzi do środka i dzieli się na dwie trzyosobowe grupy, Schroder z jedną parą funkcjonariuszy, Tate z drugą. W domu nikogo nie ma. Włączają światła. Jak na kogoś, kto pracuje z firmami ochroniarskimi, Sebastian Patrick nie ma zbyt wielu zabezpieczeń. Klucz pozostawiony w zamku tylnych drzwi, brak alarmu, brak zamków w klamkach okiennych, kluczyki w stacyjce.

Komputer w biurze jest włączony. To jedyna rzecz w domu, która wykazuje jakiekolwiek oznaki życia. Na ekranie wyświetlone są rachunki za montaż. Tate ogląda je po kolei, zatrzymując się na tym dotyczącym Blaira Crawforda. Rzeczywiście, jego adres widnieje jako czterdzieści jeden. Oznacza to, że nie było niczego, co Garretowie mogliby powiedzieć, żeby przekonać tych trzech mężczyzn, że jednak nie posiadają sejfu. Na ekranie pojawia się również komunikat drukarki o braku tuszu, co sugeruje, że włamywacz, który próbował wydrukować te rachunki, nie miał szczęścia. Na ekranie jest wyświetlona lista sześciu rachunków z bieżącego roku, a wszystkie dotyczące sejfów, które zostały zamontowane.

– Nie chodziło o diamenty. To raczej przypadek – mówi Schroder. – Ludzie nie instalują sobie sejfów, jeżeli nie mają niczego cennego do schowania. A ci faceci mogli chcieć cokolwiek by to było.

– Musimy wysłać ludzi pod te pozostałe adresy. – mówi Tate.

– Robi się – odpowiada jeden z funkcjonariuszy i nadaje przez radio.

– Jeśli mamy szczęście, zaczęli od Garrettów – mówi Schroder. – To szansa jedna na sześć. Miejmy nadzieję, że potem spanikowali i dali sobie spokój.

– Może zapisali adresy odręcznie – mówi Tate i podnosi notatnik leżący obok klawiatury. Zamiast użyć ołówka obok, z którego ściągną odciski palców, znajduje inny w górnej szufladzie biurka. Właśnie cieniuje nim po notatniku, gdy rozlega się dzwonek telefonu Schrodera, a ten odbiera połączenie i włącza głośnik. Znaleziono spalonego SUV-a. Tablice rejestracyjne pasują do zgłoszenia kradzieży pojazdu z wcześniejszej nocy. Można się założyć o to, czy użyta w napadzie broń jest już w oceanie, czy może zakopana w lesie.

Z odcisku pisma na kartkach notatnika wyłania się sześć adresów z rachunków na monitorze komputera, ale nie ma tam nazwisk. Adres Garrettów jest na pierwszym miejscu. Dalsze przeszukiwanie komputera pokazuje, że Sebastian i Nathalie Patrick wyjechali dziś rano do Francji na trzytygodniowe wakacje. W tej chwili są gdzieś nad Oceanem Spokojnym.

– Przeprowadźmy tutaj badania kryminalistyczne – mówi Schroder.

– Chcesz porozmawiać z jakimiś sąsiadami?

– Możemy zlecić to komuś innemu. Zajmijmy się tym skradzionym samochodem.

Rozdział ósmy

Gary Lee jest właścicielem ciemnoniebieskiego, sześcioletniego SUV-a Toyoty, który przywitał dzień jako poczerniała skorupa porzucona na wydmach na plaży New Brighton. Kiedy jadą domu Lee, nadchodzi wiadomość, że pod pozostałymi pięcioma adresami, pod którymi pracował instalator sejfów, nie było napadu. Pod każdym z nich postawiono patrole.

Lee nie jest zadowolony z pobudki o drugiej w nocy, a sytuacja podoba mu się jeszcze mniej gdy Tate i Schroder przekazują mu powód swojej wizyty. Ma dwadzieścia parę lat, jest szczupły i wierci się niespokojnie, gdy mówi. Siadają w salonie, gdzie opowiada, że zaparkował SUV-a na parkingu w mieście, a potem spotkał się ze swoją dziewczyną na kolacji. Nie zabrał ze sobą biletu parkingowego.

– Wiem, że to głupie zostawiać bilet w samochodzie, ale raz go zgubiłem i parkingowi wlepili mi za to dodatkowe pięćdziesiąt dolarów. Te parkingi takie są, prawda? Rządzą się swoimi prawami.

Tate myśli sobie, że to najprawdziwsza prawda.

– Czy bilet był w widocznym miejscu?

– Był prawdopodobnie w środkowym panelu. Więc tak, na widoku, jeśli tylko ktoś by go szukał. A rozumiem, że ktoś chyba szukał.

Tate zapisuje nazwę parkingu i piętro, na którym Lee mówi, że zaparkował, po czym dziękuje mu za poświęcony czas. Mają nadzieję, że kamery monitoringu na coś się przydadzą.

Wracają do samochodu. Podczas gdy Tate prowadzi, Schroderowi udaje się zdobyć całodobowy numer biura parkingu. Jest kilka razy przekierowany, aż trafia na menadżera, który zgadza się niezwłocznie z nimi spotkać i przyjść na to spotkanie z ich informatykiem. Schroder dostaje na telefon zdjęcia spalonego samochodu i pokazuje je Tate’owi, gdy zatrzymują się na czerwonym świetle. Niewiele widać – czarna skorupa, plastik stopiony nie do poznania, winyl i pianka spalone, odsłonięte sprężyny i powyginany metal.

– Nasi technicy stwierdzili, że bolce zamka w stacyjce zostały rozwiercone i wetknięto w nią śrubokręt – mówi Schroder.

Budynek parkingu to ponure pięć pięter z betonu i stali. Na parterze znajduje się biuro, którego okna i ściany pokryte są sadzą ze spalin. Wychodzi z niego facet po sześćdziesiątce. Ciągle gładzi się dłonią po czubku głowy, jakby potwierdzając sobie cały czas, że to, z czym się obudził, wciąż tam jest, choć nie ma tego zbyt wiele. Nazywa się Calvin Misk. W jego głosie pobrzmiewa duma, gdy mówi im, że kamery bezpieczeństwa zostały zmodernizowane kilka miesięcy temu i obejmują każdy kąt budynku parkingowego. Okazuje się to prawdą, kiedy minutę później są już w biurze, a informatyk pokazuje im konfigurację kamer. Facet ma około dwudziestu lat, jest blady i ma palce umazane keczupem z hamburgera, którego kupił sobie po drodze.

– Czego szukamy? – pyta.

Schroder opisuje SUV-a i odczytuje tablicę rejestracyjną.

– Przyjechał około siódmej i zaparkował na drugim piętrze.

– Nie powinno być trudno go znaleźć – mówi informatyk i trzydzieści sekund później na ekranie pojawia się toyota Gary’ego Lee.

Patrzą jak pojawia się na ujęciach z kolejnych kamer, zanim znajdzie miejsce na drugim piętrze, jak mówił Lee. Kierowca wysiada z samochodu, sprawdza swój telefon, a następnie udaje się na klatkę schodową, zamiast jechać windą. Kamera łapie go na schodach, inna na dole, a jeszcze inna, gdy znika z kadru na chodniku.

– Musimy sprawdzić trzy rzeczy – mówi Tate. – Czy był śledzony? Kiedy bilet został skradziony z jego samochodu? I jak zapłacono za bilet?

Informatyk uruchamia nagranie. Dziesięć minut po zaparkowaniu, jakiś facet idzie w kierunku tego auta, zaglądając przez boczne szyby do każdego innego samochodu po drodze. Jest ubrany na czarno, ma na głowie kaptur i nisko naciągniętą czapkę z daszkiem. Na dłoniach ma cienkie skórzane rękawiczki. Idąc, trzyma głowę nisko. Kiedy spogląda przez okno samochodu Lee, musi zauważyć bilet, bo wtedy sięga do kurtki i wyciąga wytrych. Otwarcie drzwi zajmuje mu dziesięć sekund. Bierze bilet i kieruje się do automatu. Jest w połowie drogi, gdy nagle rzuca się między dwa samochody. Dwadzieścia sekund później przejeżdża obok auto zjeżdżające z wyższego poziomu. Ono odjeżdża, a on wstaje i idzie dalej.

– Pokaż to jeszcze raz – mówi Tate.

Informatyk puszcza jeszcze raz ten sam fragment. Facet na ekranie nie odbiera żadnego połączenia. Albo słyszy nadjeżdżający samochód, albo ma słuchawkę w uchu. Dzwoni telefon Tate’a. Nie rozpoznaje numeru. Wychodzi z biura i odbiera. To doktor Mann.

– Powiedział mi pan, żebym zadzwonił, jeśli przyjdzie mi jeszcze coś do głowy – mówi Mann.

– Tak. Co sobie pan przypomniał?

– To prawdopodobnie nic takiego, ale wydawało się to trochę dziwne. Kiedy trzej mężczyźni wyszli z domu, jeden z nich przebiegł przez trawnik, a dwóch pobiegło prosto podjazdem.

Tate oczyma wyobraźni przypomina sobie dom, podjazd i miejsce, w którym samochód został zaparkowany na ulicy.

– Dobra – mówi, zastanawiając się, do czego zmierza Mann.

– Najkrótsza odległość pomiędzy dwoma punktami to linia prosta – mówi Mann. – To właśnie wybrał ten duży facet. Ale pozostała dwójka pobiegła podjazdem. To kilka sekund więcej, niby niewiele, ale w ogólnym rozrachunku myślę, że liczyła się każda sekunda.

Tate nie jest pewien, czy to coś znaczy, ale zapisuje to i dziękuje Mannowi za telefon. Kiedy wraca do biura, Schroder pracuje z informatykiem i okazuje się, że ze złodziejem samochodów pracowało dwóch obserwatorów, jeden na parterze, a drugi na samej górze. Tate ogląda nagranie, na którym złodziej podchodzi do automatu. Wyciąga z kieszeni mały woreczek strunowy i wyjmuje banknot pięciodolarowy. Wkłada bilet do maszyny, następnie pieniądze, a chwilę później bilet wysuwa się z automatu. Facet nie zabiera reszty. Wraca do samochodu i sześćdziesiąt sekund później odjeżdża.

Informatyk majstruje przy nagraniach i pokazuje Tate obserwatorów. Jednym z nich prawdopodobnie jest wielki facet, którego widzieli doktor Mann i Hazel. Dane dotyczące czasu wskazują, że cała trójka weszła do budynku w odstępie dwóch minut. Wszyscy są ubrani w bluzy z kapturem i czapki z daszkiem. Jeden zostaje na parterze, drugi idzie na dach, a trzeci patroluje poziomy, szukając samochodu, w którym pozostawiono bilet.

– Będziemy potrzebować kopii tych nagrań – mówi Schroder.

– Nie ma problemu – mówi Misk.

– Jak daleko wstecz sięga nagranie?

– Miesiąc. Po tym czasie jest usuwane, żeby zrobić miejsce na kolejne – mówi informatyk.

– Więc daj nam wszystko, co masz z ostatniego miesiąca. Ci faceci mogli być tutaj i sprawdzać w tym czasie to miejsce.

Po wyjściu z biura dyskutują o tym, co już wiedzą. Złodziej samochodów był doświadczony. Trzej mężczyźni dobrze współpracowali jako zespół. Wiedzieli, że należy nosić rękawiczki i nie podnosić głowy. Mają dostęp do broni palnej i tłumików. Pieniądze, którymi zapłacili za bilet, pochodziły z zapieczętowanego woreczka. Byli ostrożni. Mogli ukraść samochód instalatora sejfu, ale prawdopodobnie uznali, że to zbyt duże ryzyko na wypadek, gdyby zadzwonił sąsiad. Budynek parkingowy zapewniał im anonimowość w środowisku, które mogli kontrolować, zamiast sytuacji, w której sąsiad wyjrzałby przez okno i zobaczył samochód kogoś, kto miał być na wakacjach, toczący się po podjeździe. Bilet parkingowy wciągnie maszyna przy wyjeździe z budynku parkingowego, ale będą na nim tylko odciski palców Lee.

– Tacy spryciarze muszą być gdzieś w naszym systemie – mówi Schroder.

– Chyba że są tak dobrzy, że nigdy nie zostali złapani.

– Nie może być zbyt wielu ludzi gotowych do egzekucji dzieci, a już na pewno nie tak dużych jak ten facet, którego właśnie widzieliśmy. Jedźmy na posterunek i sprawdźmy nasze akta. Jeśli będziemy mieli szczęście, trafimy na jednego z nich.

– Jasne – mówi Tate – ale najpierw jedźmy do szpitala i zobaczmy, co z Jamesem.

Rozdział dziewiąty

Doktor McCoy wie, że mimo stabilnego stanu, James Garrett w żadnym wypadku nie wyszedł jeszcze na prostą, chociaż są pewne dobre wieści. Zdjęcia rentgenowskie wykazały, że mieli szczęście z kulą i że nie uległa ona fragmentacji. W tej chwili spoczywa nad tylną częścią szczęki. Po zatrzymaniu krwawienia, ich zadaniem jest teraz załatać tyle, ile się da, a następnie ostrożnie wycofać się z rany nie podejmując na razie jakichkolwiek prób odzyskania pocisku.

Adrenalina zalewająca jego organizm, gdy walczył o życia Jamesa, wyparowała. Wybiła czwarta nad ranem. Jest zmęczony zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Przekazuje sprawy innemu chirurgowi i wychodzi, potrzebuje kawy lub świeżego powietrza, a może jednego i drugiego.

Zdejmuje rękawiczki i wyrzuca je do kubła. Jego maska, czapka i fartuchy trafiają do drugiego pojemnika. Wchodzi do poczekalni i nie jest zaskoczony widokiem czekających na niego ludzi. Tych dwóch w garniturach to bez wątpienia detektywi, a starsze osoby siedzące z ramionami wokół młodej dziewczyny to pewnie rodzina. Mężczyźni w garniturach przedstawiają się. Detektyw inspektor Carl Schroder i detektyw inspektor Theodore Tate. Nikt nie zajmuje się uprzejmościami w stylu podawania sobie rąk.

– Doktor McCoy, jak w Star Trek? – pyta Tate.

– Niektórzy tutaj nazywają mnie Bones, ale ja tego nie lubię. Nigdy nawet nie widziałem tego serialu.

Zaskoczenie malujące się na twarzy Tatę’a to mina, którą widział już tysiące razy. Jakby wszyscy myśleli, że wychował się na jakiejś obcej planecie.

Opowiada im, przez co przeszedł James, opisuje obrażenia, obrażenia czaszki, w jaki sposób kula przeszła od tylnej części mózgu do aż szczęki.

– Straciliśmy go na stole cztery razy, ale wciąż wracał. Nigdy nie widziałem tak silnej woli przetrwania.

– A przeżyje? – pyta Schroder.

– Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Reszta zależy od niego.

– Jeśli przeżyje, jakie są rokowania? – pyta Tate.

Doktor McCoy ciężko wzdycha. Zmęczenie daje o sobie znać i w tej chwili czuje się tak ociężały, że mógłby położyć się dokładnie tam, gdzie stoi. Spogląda na rodzinę, prawdopodobnie młodszą siostrę i dziadków. Wyglądają na zdenerwowanych. Przestraszonych. Nie jest wcale zaskoczony, że jeszcze nie podbiegli do niego, by czegoś się dowiedzieć. Czasami ludzie desperacko chcą wiedzieć. Innym razem są zbyt przerażeni, by się dowiadywać.

– Nie jest dobrze i przez jakiś czas nie będziemy wiedzieć, jak bardzo źle będzie. Może być niewidomy, niemy lub sparaliżowany. Może pozostać na intelektualnym poziomie niemowlaka a może nawet i nie. Ten biedny dzieciak może też nigdy się nie obudzić. Ale jest nadzieja. Ludzki mózg ma zdolność do samoregeneracji. Potrafi dokonywać cudownych rzeczy i tego właśnie potrzeba w tym przypadku – cudu. Ma wiele obrażeń, wiele stanów zapalnych i stracił dużo krwi. Jeśli myślicie panowie, że będzie w stanie udzielić odpowiedzi na pytanie, co się stało, to musicie podejść do sprawy realistycznie. Nawet jeśli stanie się cud, jest spora szansa, że kula wymazała wspomnienia z całego dnia, a może nawet z całego jego życia.

Obaj detektywi posępnieją, gdy przyjmują to do wiadomości. Przez kilka sekund cała trójka milczy, po czym Tate pyta o stan pocisku.

– Jest w jednym kawałku. W tej chwili inny chirurg opracowuje plan, jak go wyciągnąć, a gdy tylko to zrobi, będziecie go mieli do dyspozycji. Czy to jego siostra? – pyta, spoglądając na dziewczynę.

– Hazel – mówi Tate.

– Dla każdego to piekło, a co dopiero dla nastolatka. Wiecie, kto to zrobił?

– Pracujemy nad tym – mówi Schroder.

– Ktoś, kto potrafi strzelić dziecku w tył głowy, jest zdolny do wszystkiego.

– Dlatego...

– Tak, tak, rozumiem – mówi McCoy. – Właśnie dlatego potrzebujecie tej kuli. Słuchajcie, lepiej już pójdę poinformować rodzinę. Wkrótce będziecie mieć tę kulę, obiecuję, ale jeśli chodzi o rozmowę z Jamesem, będziecie musieli poczekać. Nie wiem, czy będą to dni, tygodnie czy miesiące. To mogą być lata. Albo może w ogóle do tego nie dojdzie.

CZĘŚĆ DRUGA

Rozdział dziesiąty

Na czas, kiedy dom będzie badany przez techników policyjnych, ich domem będzie apartament w hotelu. Jest to całkiem ładny pokój, wszystkie wydatki są opłacone, w tym minibar, w który są nawet czekoladki Toblerone, o które James bije się z Hazel. Walkę tę ona na szczęście przegrywa, bo udaje mu się ją odepchnąć w stronę okna. Wszystko skończyło się dobrze, choć mało brakowało, bo mogła spaść na dół, więc uprawnia go to do zjedzenia wszystkich czekoladek, włącznie z porcją Hazel.

Hotel ma podgrzewany basen na dachu i z jednej strony widok na miasto, a z drugiej na Port Hills. W czasie gdy policja przesłuchuje ich rodziców, on i Hazel mają cały basen dla siebie. Na lunch zamawiają hamburgery, a na kolację robią powtórkę. Po przesłuchaniach mama idzie do szpitala, żeby zmienić opatrunek, a tata przychodzi na basen, żeby przypomnieć im, żeby nie rozmawiali z nieznajomymi, których jest pełno na dole, z kamerami i mikrofonami i którzy chcą poznać ich historię. To dobry dzień, ale zepsuty przez silny ból głowy, który nie ustępuje od czasu uderzenia zeszłej nocy. Tabletki pomagają, ale tylko trochę. Tego wieczoru nagłówki gazet będą mówiły o tym, co stało się z jego rodziną. Wszyscy w szkole będą o tym mówić. Zastanawia się, czy dzieci, które czasami są dla niego okropne, będą teraz miłe.

Dzień drugi i mini bar został uzupełniony, a pokój posprzątany. Zima znów dała o sobie znać, więc koniec z pływaniem w basenie. James dużo czyta, a Hazel ogląda telewizję. Policja powiedziała im, że są bohaterami – Hazel, bo sprowadziła pomoc; James, bo pomógł Hazel; tata, bo walczył z napastnikami; mama, bo celnie strzelała. Jedzą hamburgery na lunch i znowu na kolację. Mógłby się do tego przyzwyczaić. Ból głowy nie ustępuje. Bierze więcej tabletek.

Trzeciego dnia wracają do domu, policja wyprowadza ich z hotelu tylnym wyjściem, żeby ominąć dziennikarzy. Dywan na parterze został wymieniony, a dziury po kulach w ścianach załatane i pomalowane. Jedynym dowodem na to, że doszło tu do przestępstwa, jest rosnący tłum reporterów na ulicy, którzy dowiedzieli się o powrocie rodziny.

Wraca do szkoły dziesięć dni po strzelaninie, a do tej pory coś nowego i pociągającego odwróciło uwagę reporterów, czyniąc go starym newsem. Ale w szkole nadal jest hitem, a koledzy z klasy proszą, żeby opowiadał im historię, którą z przyjemnością opowiedziałby milion razy, ale okazuje się, że wkrótce robi się to męczące. Myśli, że powinien ją spisać. Może porozmawia z policjantami zaangażowanymi w sprawę i dowie się więcej o tych trzech mężczyznach, którzy zaatakowali jego rodzinę, żeby dodać do swojej opowieści trochę faktów. Mama miała wizytę u chirurga plastycznego sprawie rany na twarzy i dowiedziała się, że ranę da się tak zoperować, że nie prawie nie będzie po niej śladu.

W ciągu następnego miesiąca bóle głowy zanikają, ale zaczynają się sny. W pierwszym śnie leży na łóżku w jakimś jasnym pokoju. Statek kosmiczny? Nie. Myśli tak tylko dlatego, że książka, którą właśnie czyta, to powieść science-fiction o chłopcu uprowadzonym przez kosmitów. W książce chłopiec ucieka i znajduje na pokładzie innych uprowadzonych z różnych czasów.

Kilka dni później ma ten sam sen, tylko tym razem w pokoju obok niego znajduje się jakaś postać. Nie może się odwrócić, by zobaczyć kto to, ponieważ kosmici wstrzyknęli mu środek paraliżujący. Nie może się ruszać, nie może mówić, ledwo otwiera oczy.

We śnie statek kosmiczny zmienia się w rządowe laboratorium. Pewnie z powodu nowej książki, którą czyta – skończył tę o kosmitach i przeniósł się do takiej o nastolatku ze zmutowanym genem, który daje mu zdolność przechodzenia przez ściany. Wyobrażenia są podobne: jasny pokój, nie może się ruszyć, jakaś postać jest obok niego, ale tym razem nie jest to ktoś sparaliżowany przez kosmitów, tylko jaki człowiek z rządu.

Sny ewoluują z tygodnia na tydzień, aż w końcu ląduje nie na statku kosmicznym ani w laboratorium, ale w pokoju szpitalnym, a postać w pokoju nie jest już kosmitą ani agentem rządu, ale jego siostrą. Hazel czyta mu książki, co nie ma sensu, ponieważ Hazel nigdy w życiu nie czytała mu książki i nigdy by tego nie zrobiła, chyba że książka była o chłopcu o imieniu James, którego rodzice trzymali zamkniętego w klatce.

Sześć miesięcy po strzelaninie mówi Hazel o snach. Ona pyta, dlaczego j