Przygoda berlińska - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - Barbara Cartland - E-Book

Przygoda berlińska - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland E-Book

Barbara Cartland

0,0

Beschreibung

Lord Braydon przebywa w Niemczech, gdzie ma do wykonania pewną delikatną misję dla księcia Walli. Nieoczekiwanie stanie oko w oko nie tylko z niebezpieczeństwem, ale także gorącym uczuciem. Młoda, zdesperowana Loelia Standish zrobi wszystko, by uratować swojego ojca spod władzy Kajzera. Lord Braydon postanawia pomóc Loelii odmienić ich los. -

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 124

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Barbara Cartland

Przygoda berlińska - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland

 

Saga

Przygoda berlińska - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland

 

Tłumaczenie Katarzyna Witek

 

Tytuł oryginału Bewildered in Berlin

 

Język oryginału angielskiego

 

Zdjęcie na okładce: Shutterstock

 

Copyright © 1986, 2022 Barbara Cartland i SAGA Egmont

 

Wszystkie prawa zastrzeżone

 

ISBN: 9788711771648 

 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

 

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

 

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

Od Autorki

Uraza, jaką żywił książę Walii, późniejszy król Edward VII, do cesarza Niemiec, została przedstawiona w tej powieści zgodnie z prawdą. Wszystko zaczęło się w momencie, gdy cesarz został — jak to nazywał książę — „mistrzem Cowes”. To książę zawsze dotąd był gwiazdą corocznych regat i pełnił funkcję dowódcy Królewskiej Eskadry Morskiej i Królewskiego Klubu Jachtowego, jak również prezesa Stowarzyszenia Regat Jachtowych. Był bardzo dumny z tego, że na pokładzie swego własnego jachtu „Britannia”, który nazywał „najwspanialszym jachtem na świecie”, wygrał tak wiele mistrzostw.

W 1893 roku cesarz popsuł to wszystko, pojawiając się w Cowes na nowiutkim jachcie, zwanym „Meteor I”, którym pokonał księcia w mistrzostwach o Puchar Królowej. W roku 1895 naraził się Komitetowi Regat, ostentacyjnie wycofując „Meteora I” z wyścigu i tłumacząc, że czynione mu trudności nie są fair. Zanim jednak tego roku opuścił Cowes, co wyjaśniłam w poniższej książce, skontaktował się z George’em Lennoxem Watsonem, projektantem 300-tonowej „Britannii” i zamówił u niego jacht, który byłby jeszcze szybszy i lepszy od „Meteora I”.

Książę Walii nie mógł tego znieść i sprzedał „Britannię”, z której był tak dumny; i chociaż odkupił ją, gdy został królem i bywał co roku w Cowes, nigdy więcej nie wziął udziału w regatach.

W 1899 roku cesarz wygrał Puchar Królowej na swym niezwyciężonym „Meteorze II”.

Rozdział 1 

ROK 1896 

Lord Braydon wsiadł do pociągu, który miał go zabrać z Ostendy do Berlina. Na jego twarzy malowało się niezadowolenie i ci, którzy go znali, mogli się zorientować, że był w bardzo złym humorze. Rzeczywiście, od rana nie czuł się zbyt dobrze. Musiał przepłynąć Kanał i wyruszyć do Niemiec, aby tam spełnić coś, co nazywał „misją głupca”. Nie lubił Niemców, chociaż znał kilku, z którymi dało się wytrzymać, a co więcej, nie lubił spełniać poleceń księcia Walii, kiedy wiedział, że z góry skazane są one na niepowodzenie.

Trzy dni temu towarzyszył księciu w Królewskiej Operze w Covent Garden. Ze sposobu, w jaki Jego Wysokość na niego patrzył, wywnioskował, że zdarzy się coś niemiłego jeszcze tego wieczoru. Jak zwykle, zanim książę przybył do Opery, pojawił się szef kuchni i sześciu lokajów niosących kosze pełne złotych talerzy, srebrnych sztućców i jedzenia, ponieważ w czasie godzinnej przerwy serwowany był posiłek składający się z dziesięciu albo i dwunastu dań. Dla lorda Braydona, jak i dla wielu jego przyjaciół na dworze, było to śmieszne, chociaż z drugiej strony, wspaniałe jedzenie i wyborne wino przerywało na chwilę monotonię często przydługiej opery.

Po przedstawieniu, kiedy lord wraz z księciem wrócili do pałacu Marlborough, lord Braydon uczuł, że książę szuka sposobności do rozmowy z nim. Było to jednak niemożliwe ze względu na obecność księżniczki Aleksandry. Lord Braydon miał nadzieję, iż uda mu się wymknąć, kiedy księżniczka się odwróci, ale książę okazał się, niestety, szybszy.

— Chcę z panem porozmawiać, Braydon — powiedział i, mimo że miało to być sotto voce, reszta towarzystwa usłyszała go, zaczęła żegnać się i wychodzić.

Lord Braydon czekał tymczasem z tyłu nieco zaniepokojony. Był to wysoki i wyjątkowo przystojny mężczyzna, cieszący się niezwykłym powodzeniem wśród pięknych kobiet, które jednak przyciągały jego uwagę tylko na krótko, to znaczy do momentu, gdy już się taką panią znudził. Głównym problemem lorda we wszystkich affaires de coeur pozostawało niezmiennie to samo — szybko czuł się znudzony ich, jak to nazywał, „oczywistą monotonią”. Tęsknił za przeżyciem niezwykłym, oryginalnym, innym. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że żąda od życia zbyt wiele, gdyż los już i tak okazał się dla niego łaskawy. Posiadał stary tytuł szlachecki i był niezwykle bogaty. Dom jego przodków w Oxfordshire należał do najpiękniejszych i najbardziej efektownych w Anglii, stajni mu zazdroszczono nie tylko w jego własnym kraju, ale i we Francji, a jego konie wyścigowe dawały wystarczający powód do regularnego odwiedzania najweselszej stolicy w Europie.

I był jeszcze jeden powód jego złości. W porcie czekał bowiem pociąg na tych, którzy przepłynęli Kanał z Dover i Folkestone, aby udać się do Paryża. Lord Braydon, który płynął swym własnym jachtem, przybył do portu równocześnie z parowcem i widok pasażerów jadących do Francji sprawił, że wizja podróży do Berlina stała się dla niego jeszcze bardziej irytująca.

Służący lorda, Watkins, który zawsze z nim podróżował, dopilnował, aby wszystkie rzeczy, niepotrzebne lordowi podczas podróży, zostały umieszczone w sąsiednim przedziale, gdzie zresztą — zgodnie z życzeniem swego pana — on sam miał się znajdować. Było to dla lorda bardzo wygodne, gdyż, po pierwsze, miał swego służącego pod ręką, a po drugie, nie musiał obawiać się innych pasażerów, którzy często budzili go w nocy trzaskając drzwiami czy głośno rozmawiając. Przyjaciele lorda uważali ten układ za ekstrawagancję, ale on na to zwykle odpowiadał:

— Najważniejszą rzeczą, na którą powinno się wydawać pieniądze, jest wygoda — a oni nie mogli zaprzeczyć, gdyż stanowiło to również ich maksymę życiową.

Kiedy Watkins wręczył napiwek bagażowemu, powiedział, zresztą całkiem niepotrzebnie:

— Gdyby Wasza Lordowska Mość mnie potrzebował, jestem obok.

Lord Braydon nawet nie silił się na odpowiedź, usiadł na jeszcze złożonym łóżku i zaczął się zastanawiać, kiedy uda mu się wyrwać z Berlina i kiedy będzie musiał poinformować księcia Walii, czego był najzupełniej pewien, że jego zadanie nie zostało wykonane pomyślnie. Już teraz bowiem wiedział, że misja zakończy się fiaskiem. Pizecież tylko książę Walii mógł wymyślić coś równie absurdalnego, jak próbę zdobycia informacji na temat nowego niemieckiego programu dotyczącego uzbrojenia marynarki wojennej! Stosunki księcia z Niemcami nigdy nie były najlepsze. Zaczęło się od jego sympatii do Francji podczas wojny francusko-pruskiej. Następnie książę wraz z siostrą poparli związek księcia Aleksandra z Battenburga z księżniczką Wiktorią, córką księcia Prus, następcy tronu pruskiego. Potem książę Walii odkrył, że jego bratanek, książę Wilhelm jest nieznośnym młodym człowiekiem, który obraża królową Wiktorię, w rezultacie czego odwołano wizytę księcia Wilhelma w Anglii i pozostał on w Niemczech. Wilhelm mawiał często o swoim wuju „nadęty paw”, a babkę nazywał „starą wiedźmą”. Odtąd książę Walii po prostu go ignorował. W 1888 roku, w wieku dwudziestu dziewięciu lat, Wilhelm został cesarzem. Książę Walii nie ukrywał niechęci do nowego władcy i wypowiadając się o bratanku rzadko trzymał język za zębami. Nazywał go „Wilhelmem Wielkim” i był wściekły widząc, że ten nie pozostaje mu dłużny. Jednakże, pomimo waśni, niemiecki monarcha przybył do Anglii w 1889 roku z mocnym postanowieniem, że będzie miły. Po tym wydarzeniu sprawy nieco się poprawiły, aż do momentu, gdy cesarz zdecydował się zostać — jak mawiał książę — „mistrzem Cowes”.

Dotychczas książę zawsze stawał się gwiazdą dorocznych regat. Był dowódcą Królewskiej Eskadry Morskiej, a na swym jachcie „Britannia” wygrał wiele ważnych regat. „Britannię” uważano za najwspanialszy jacht na świecie. Ale cesarz wszystko popsuł, pokonując księcia w wyścigu o Puchar Królowej. Od tej pory wykorzystywał Cowes jako miejsce pokazów najnowszych okrętów wojennych marynarki niemieckiej.

Rok wcześniej, w 1895, przybył na jachcie „Hohenzollern”, eskortowanym przez dwa najnowsze niemieckie okręty wojenne „Worth” i „Weissenburg”, które zostały tak nazwane na cześć zwycięstw w czasie wojny francusko-pniskiej. Tegoż roku cesarz naraził się Komitetowi Regat, ostentacyjnie wycofując swój żaglowiec z wyścigu o Puchar Królowej, mówiąc, że czynione mu trudności są nie fair, a potem z premedytacją był niegrzeczny w stosunku do wuja podczas obiadu na pokładzie „Osborne a”.

Uraza, jaką żywił książę Walii do cesarza stała się ogólnie znana na dworze angielskim, dlatego też lord Braydon nie zdziwił się zbytnio, gdy usłyszał, kiedy zostali sami w salonie:

— Chcę aby coś pan dla mnie zrobił, lordzie Braydon, i wiąże się to z wyjazdem do Niemiec.

Lord Braydon nic nie odpowiedział, tylko obserwował księcia, który nerwowo chodził po pokoju.

— Słyszałem z pewnego źródła, że mój bratanek, cesarz, posiada nowe działo morskie, które jest lepsze i celniejsze niż jakiekolwiek, którym my dysponujemy — przerwał na chwilę, po czym mówił dalej: — Wiem, że włada pan kilkoma językami, a po niemiecku mówi jak rodowity Niemiec, więc jest pan jedyną osobą, która może się czegokolwiek na ten temat dowiedzieć.

— Nie wiem, czy to możliwe, Wasza Wysokość — odparł lord Braydon. — Jeśli to tajemnica, Niemcy dobrze jej strzegą i nie mogę oczekiwać, aby chcieli o tym ze mną rozmawiać.

— Chcę wiedzieć co to takiego — z uporem powtórzył książę. — Jeśli budowane przez nich okręty są uzbrojone w lepsze działa od naszych, może to być dla nas niebezpieczne.

Lord Braydon zrozumiał, że książę jest przekonany, jak wielu innych ludzi, że wcześniej czy później Niemcy zaatakują Anglię na morzu. Ogólnie znany był fakt, że cesarz zazdrości Wielkiej Brytanii jej wielkiego imperium i głośno mówi o „życiowej przestrzeni”, którą pragnąłby zapewnić Niemcom.

Lord Braydon wiedział, że żadna argumentacja nie przekona księcia, dlatego powiedział:

— Pojadę do Niemiec i zrobię co w mojej mocy, ale mam nadzieję, że Wasza Książęca Mość nie oczekuje cudów. — Książę chciał coś wtrącić, ale pozwolił lordowi kontynuować. — Wątpię, czy zdołam przywieźć Waszej Książęcej Mości jakiekolwiek informacje, które nie są mu już znane — miał to być delikatny komplement wobec księcia, gdyż królowa nadal nie dopuszczała syna do wszystkich tajemnic państwowych i nie pozwalała mu brać udziału w ważnych konferencjach. Książę więc robił wszystko, aby dowiedzieć się, co przed nim ukrywają. Lubił myśleć, że jest „wtajemniczony”. Lord Braydon rozumiał więc, że gdyby rzeczywiście udało mu się zdobyć jakieś ciekawe informacje, zanim zrobi to Ministerstwo Spraw Zagranicznych czy Marynarka Wojenna, jego pozycja bardzo by się poprawiła.

Książę położył rękę na ramieniu lorda:

— Jest to dla mnie ważne, Braydon — powiedział a wiem, że udawały się panu poprzednie misje, o których lepiej nie wspominać.

— Lepiej nie, Wasza Wysokość — pospiesznie odparł lord, wiedział bowiem, że książę, szczególnie w towarzystwie pięknych kobiet, lubi być niedyskretny.

— Wyruszy pan natychmiast? — spytał książę.

— Pojutrze — obiecał lord.

Braydon wrócił do swego dużego i wygodnego domu na Park Lane. Już następnego dnia wyładował złość na służących i kilku przyjaciołach, ku ich wielkiemu zdziwieniu. Lord bowiem zazwyczaj był powściągliwy, zamknięty w sobie i umiał się kontrolować, rzadko ujawniając swoje prawdziwe uczucia. Był zabawi ny, dowcipny i, o czym wiedział książę Walii, nieprzeciętnie inteligentny. Czasem jednak wzbudzał lęk i to nawet w ludziach, którzy go dobrze znali i podziwiali. Dla wielu pięknych kobiet stanowił zagadkę, której nie potrafiły rozwikłać.

— Kocham cię, Oswin — powiedziała mu pewna piękność kilka dni temu — ale zawsze mam wrażenie, że nie znam cię do końca.

— Co masz na myśli? — spytał lord Braydon.

— Jest w tobie coś, czego nie potrafię zgłębić — odparła — i to jest nie fair. Ja ofiarowuję ci miłość, serce, ciało, wszystko co posiadam, a ty dajesz mi tak niewiele w zamian.

Lord nie odpowiedział, pocałował ją tylko i przez chwilę poczuła się szczęśliwa, odnajdując w nim ognistego kochanka. Jednakże, kiedy wyszedł, uświadomiła sobie, że należy do niej tylko niewielka jego cząstka, gdyż reszta zamknięta jest gdzieś „w sekretnym miejscu”, do którego ona nie ma żadnego dostępu.

— Obiecaj, że nie przestaniesz o mnie myśleć, gdy wyjedziesz — powiedziała mu ostatniej nocy przy pożegnaniu ta sama kobieta.

— Będę liczył godziny do powrotu — odparł lord Braydon.

Próbowała potraktować to jako komplement, gdyż dobrze wiedziała jak bardzo lord nie chce opuszczać w tej chwili Londynu. Czuła jednak, że nie do niej będzie tak tęsknił, ale raczej do swego prywatnego życia i własnych spraw.

Teraz, kiedy pociąg ruszył, lord Braydon otworzył gazetę, którą Watkins położył obok niego. Nie myślał o żadnej kobiecie, którą zostawił, ale o straconym czasie, jakim była zapewne cała ta podróż.

Zanim wyjechał, poszedł do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, aby porozmawiać z ministrem. Błędem byłoby ukrywać coś przed markizem Salisbury. Kiedy opowiedział mu, o co poprosił go książę, markiz rzekł:

— Zgadzam się z panem, Braydon, to na pewno okaże się stratą czasu. Ale z drugiej strony, może pan będzie miał więcej od nas szczęścia.

— Próbował się pan dowiedzieć czegoś o tej armacie?

Markiz skinął głową.

— Jest tam w tej chwili jeden z moich najlepszych ludzi, ale już od ponad miesiąca nie miałem od niego żadnych wiadomości. Przypuszczam więc, że wróci z pustymi rękami. Jeśli chodzi o szpiegów, Niemcy są fanatycznie ostrożni i na pewno bardziej strzegą swych sekretów niż my.

— Czy wierzy pan, że to działo rzeczywiście istnieje? — spytał lord Braydon.

Markiz wzruszył ramionami:

— Nasi najbardziej doświadczeni eksperci od marynarki wojennej twierdzą, że nie można stworzyć lepszej broni od tej, którą posiadamy. Z drugiej jednak strony, Niemcy są znani z bardzo odważnych i niezwykłych eksperymentów.

Lord Braydon podniósł się z fotela i odchodząc powiedział:

— Postaram się wrócić na czas, aby zobaczyć moje konie w gonitwie w Newmarket. To jeszcze jeden powód, dla którego ten wyjazd jest mi akurat w tej chwili nie na rekę.

— Tak mi przykro — powiedział markiz, uśmiechając się — ale jednocześnie jestem wdzięczny księciu Walii. Jeśli ktoś potrafi dokonać czegoś niemożliwego, to właśnie pan!

— Pochlebia mi pan — odparł lord Braydon — ale nawet to nie przekona mnie do tej podróży.

Przeglądając gazetę w pociągu, lord jeszcze raz poprzysiągł sobie, że książę Walii czy nie książę Walii, a on i tak nie straci więcej czasu niż to konieczne. Już zdecydował, komu złoży wizytę w Berlinie, a nawet wymyślił wiarygodny pretekst swojej wizyty w stolicy Niemiec. Postanowił również odwiedzić pewną piękną Rosjankę, którą znał kilka lat temu, a która była teraz żoną sekretarza stanu na dworze cesarskim. Jeśli nadal jest taka piękna jak niegdyś i jeśli lord dojrzy zaproszenie w jej ciemnych oczach, wyprawa ta może mieć jakieś przyjemne strony.

Po godzinie podróży w drzwiach przedziału pojawił się Watkins z obiadem na tacy. Wprawdzie w pociągu znajdował się wagon restauracyjny, ale lord nie miał ochoty przedzierać się przez kilka wagonów, tylko po to, by zjeść, jego zdaniem, niezbyt smaczny posiłek. W związku z tym kucharz już na jachcie przygotował specjalny kosz, w którym były ulubione dania lorda.

Najpierw Watkins wniósł chybotliwy stolik z sąsiedniego przedziału i nakrywszy go białym obrusem z monogramem lorda, zaserwował obiad składający się z czterech dań. Na początku pasztet i zupa, która dzięki specjalnemu koszykowi zachowała, podobnie jak inne dania, odpowiednią temperaturę. Do tego wyśmienity szampan, a następnie bordo, które stało w piwnicach przez wiele lat. Obiad zakończyła filiżanka kawy.

Po posiłku lord Braydon uraczył się jeszcze kieliszkiem brandy, które jego dziadek kupił pod koniec ubiegłego stulecia. Usiadł wygodnie i od razu poczuł się dużo lepiej. Dopiero kiedy zaczął go morzyć sen, zawołał Watkinsa, aby ten przygotował mu łóżko. Służący wezwał stewarda opiekującego się wagonem i, podczas gdy dwaj mężczyźni ścielili łóżko, lord wyszedł na korytarz. Wpatrywał się w ciemność. Jaka szkoda, że zamiast do Paryża, musi jechać do Berlina. Kilkoro ludzi przeszło obok niego, ale, zamyślony, nawet ich nie zauważył.

Po chwili usłyszał Watkinsa:

— Wszystko gotowe, Wasza Lordowska Mość.

Z ulgą powrócił do przedziału. Łóżko wyglądało zachęcająco i już miał się rozbierać, gdy ktoś zapukał do drzwi. Nie miał pojęcia, kto to mógł być. Zanim zdążył odpowiedzieć, znów rozległo się niecierpliwe pukanie, jakby ten ktoś za drzwiami bardzo się spieszył.

— Proszę wejść! — powiedział ostro lord Braydon i drzwi się otworzyły. Ku swojemu zdziwieniu ujrzał młodą kobietę. Była niezwykle piękna, zauważył jej duże, wyraziste oczy w drobnej, raczej bladej twarzy. Ku jego zdziwieniu kobieta weszła do przedziału i zamknęła za sobą drzwi. Lord Braydon siedział na łóżku i nie zrobił żadnego wysiłku, aby się podnieść. Kobieta przytrzymała się ściany dla złapania równowagi i powiedziała:

— Prze... przepraszam, że... przeszkadzam, proszę... mi... wybaczyć, ale... ale potrzebuję pańskiej pomocy.

— Mojej? — spytał zdziwiony lord.

— Wiem... wiem, kim pan jest... i... ponieważ jest pan Anglikiem; więc... pomyślałam, że... może zechciałby mi pan... pomóc.

— W jaki sposób?

Kobieta obejrzała się za siebie, jakby w obawie, że ktoś ją usłyszy i powiedziała:

— Ten mężczyzna... on jest Niemcem... usiadłam naprzeciwko niego w wagonie restauracyjnym... i on... teraz nie chce... dać mi spokoju. — Głos jej się załamał, ale już po chwili mówiła dalej. — Opuścił mnie na chwilę... ale powiedział, że wróci... i chociaż mogę zamknąć drzwi, boję się... jest taki nachalny... boję się, że może przekupić stewarda albo... albo w jakiś inny sposób otworzyć drzwi.

Lord Braydon zazwyczaj trafnie oceniał ludzi, dlatego od samego początku, gdy tylko zobaczył dziewczynę, wiedział, że ma ona jakiś osobisty problem. Czuł też, że mówi całkowitą prawdę i że jest rzeczywiście przestraszona.

— Naprawdę... bardzo... bardzo... przepraszam — znów się odezwała. — Przepraszam, że pana niepokoję, ale... ale nie wiem, co robić.

Ruch pociągu lekko ją kołysał i lord Braydon zaproponował:

— Proszę usiąść i powiedzieć kim pani jest i skąd wie kim ja jestem.

Posłusznie przycupnęła na brzegu łóżka i zwróciła się twarzą do niego. Ściągnęła kapelusik; jej włosy nie były może zbyt modnie uczesane, ale miały piękny złocisty odcień. Szarozielone oczy przypominały górski strumień, w ciemnych źrenicach gdzieś głęboko czaił się strach.

— Wiem o panu z gazet. Także i to, że posiada pan wspaniałe konie.

— Tak mówią — odparł nieco sucho lord Braydon. — A teraz proszę mi opowiedzieć o sobie. Z pewnością nie podróżuje pani sama?

Dziewczyna odwróciła głowę w zakłopotaniu.

— Zdaję sobie sprawę, że to... niestosowne, ale moja służąca starzeje się i akurat przed samym wyjazdem zachorowała... a nie było nikogo innego, kogo mogłabym poprosić tak od razu.

— Powie mi pani swoje nazwisko? — zapytał.

— Loelia... Johnson — między dwoma wyrazami pojawiła się krótka przerwa, i lord zorientował się, że dziewczyna kłamie.

— I jedzie pani do Berlina?

Skinęła głową. Już miał ją spytać, czy ktoś po nią wyjdzie, gdy przyjedzie do tego dużego, niebezpiecznego miasta, ale zreflektował się, myśląc, że wielkim błędem byłoby angażowanie się w sprawy młodej, nieznanej mu kobiety akurat w tym szczególnym momencie. Po chwili milczenia powiedział:

— Zdaję sobie sprawę, że samotnej kobiecie nie jest łatwo podróżować. Czy domyśla się pani kim jest ten mężczyzna?

— Powiedział, że jest baronem i nazywa się Frederick von Houssen.

Lord postanowił zapamiętać to nazwisko.

— Mogę dla pani, panno Johnson, jako dla współtowarzyszki podróży i rodaczki, zrobić tylko jedną rzecz, to znaczy mogę poprosić mojego służącego, który ma przedział obok, aby się z panią zamienił.

Oczy Loelii zajaśniały.

— Czy... naprawdę... mógłby pan to dla mnie zrobić?

— Jestem pewien, że ten człowiek nie będzie już pani niepokoił.

— Och, dziękuję panu, tak bardzo dziękuję. Jestem taka wdzięczna, że nie potrafię tego nawet odpowiednio wyrazić. Nigdy... nigdy nie przypuszczałam, że mogę mieć tego typu kłopoty.

— Chcę tylko powtórzyć, że zawsze błędem jest, gdy młoda kobieta, taka jak pani, podróżuje samotnie.

— Teraz już o tym wiem i postaram się, aby się to więcej nie zdarzyło.

Lord Braydon wstał.