Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Ile upokorzeń trzeba będzie znieść, aby złamać ciążące konwenanse i spełnić swoje marzenia o prawdziwej miłości? Agnes Conway to inteligentna i dążąca do niezależności córka właściciela sklepów z tytoniem i słodyczami. Życie tej młodej kobiety zdecydowanie nie jest usłane różami: na drodze do jej osobistego szczęścia stoi nieudolny ojciec, surowa matka i młodsza siostra, która zaszła w ciążę z jednym z zamożnych braci Felton. Agnes ma dość spełniania oczekiwań znienawidzonej rodziny i za wszelką cenę próbuje ukryć swój związek z Charlesem Farrierem, synem miejscowego właściciela ziemskiego.Lektura tej klasycznej opowieści o miłości i surowych brytyjskich obyczajach na pewno przypadnie do gustu amatorom książek o silnych kobietach i stylu na miarę pióra Jane Austen. -
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 358
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Catherine Cookson
Przełożyła Danuta Pytlak
Saga
Ptak bez skrzydeł
Tytuł oryginału The Wingless Bird
Język oryginału angielski
Cover image: Shutterstock.
Copyright © The Catherine Cookson Charitable Trust, 1990.
Copyright ©1990, 2023 Catherine Cookson i SAGA Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788728405277
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
Przyjaźń to miłość bez skrzydeł.
Byron
Sklep
Boże Narodzenie, 1913
– Doskonale się spisałaś z tą witryną, moje dziecko. Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek wyglądała tak okazale. Jest tylko pewien problem... przez cały dzień będzie oblepiona chmarą dzieciaków.
– Cóż, ta wystawa przeznaczona jest dla nich na Boże Narodzenie. Dorośli przecież rzadko przystają, żeby się jej przyjrzeć.
– Rzeczywiście, masz rację. Która to godzina?
Arthur Conway wyjął z kieszeni pokaźny zegarek w srebrnej kopercie, odchylił wieczko, zerknął i rzekł: – Lepiej idź na górę i przekąś coś, zanim zacznie się ruch. Jeszcze jedno. Dasz sobie radę dziś wieczór ze wszystkim? Mógłbym zostać, gdybyś...
– Ojcze, to, że któregoś wieczoru mógłbyś nie pójść do klubu, jest tak nieprawdopodobne, jak pożar w sklepach, i to w obydwu naraz. – Znacząco spojrzała na przeciwległą ścianę.
– Przecież dziś sytuacja jest inna. Nan poprosiła, by ją wcześniej zwolnić, bo mówi, że jej matka źle się czuje. Wiesz, starszej pani Henderson nigdy nie brakowało przebiegłości. Mogę się założyć, że to ona rządzi całą rodziną.
– Ojcze, wiesz doskonale, że nieczęsto się to zdarza. Z jej matką nie jest najlepiej. Nie doszła jeszcze do siebie po tym, jak utopili jej chłopaka.
– To było całe sześć lat temu, Aggie. Smutek nie trwa aż tak długo.
– Tak? – Agnes uniosła brwi ze zdziwieniem.
– Dobrze, już dobrze. Oszczędź sobie powtarzania przykładów. Przede wszystkim niechętnie zostawiam cię tutaj samą.
– Trudno powiedzieć, że zostanę sama. Będzie tu przecież pan Arthur Peeble, zarządzający „Składem Tytoniu” – zaśmiała się kpiąco, patrząc ponownie na przeciwległą ścianę. – Mam po dziurki w nosie dokładności tego faceta. Sądząc po tonie głosu, jakim zwraca się do klientów, można by myśleć, że na co dzień obcuje z burmistrzem lub księciem. Mówi tak nawet wtedy, kiedy sprzedaje paczkę Woodbinesów – tu zmieniła głos i próbowała naśladować wyraz jego twarzy – „Należą się dokładnie dwa pensy”...a nie: „dwa pensy, dziękuję” lub „dziękuję bardzo”... jak powiedziałaby Nan.
– Nan nie ma w tych sprawach do czynienia z mężczyznami i dżentelmenami.
– Gdyby tak było, miałaby więcej rozsądku i potrafiłaby odróżnić nadętą kukłę od prawdziwego mężczyzny.
– A ty sama potrafisz? – wyciągnął ku niej szyję i wyszczerzył zęby w przesadnym uśmiechu.
Skinęła głową w odpowiedzi, a uśmiech zniknął z jej twarzy: – Tak, potrafię. Na kilometr.
– No, cóż – uśmiechnął się do niej pobłażliwie – jesteś bystrą dziewczyną. Zawsze taka byłaś.
Ciągle z poważną miną, dodała: – Na kilometr wyczuwam nieszczerego pochlebcę, ojcze. I wcale nie jestem bystrą dziewczyną, lecz, jak to nazywasz, diabelnym głuptasem.
Kiedy chciała przejść koło niego, chwycił ją za rękę i zapytał: – Dlaczego... dlaczego tak sądzisz, dziewczyno?
– O! – buńczucznie potrząsnęła głową – mam wiele powodów!
– Sądziłem, że zajmowanie się sklepami sprawia ci przyjemność – jego dłoń drgnęła.
– Tak, tak, ale... ale przecież to nie może wypełnić życia, musi być jeszcze coś.
Cofnął rękę. Jego oczy zwęziły się w badawczym spojrzeniu, gdy rzekł: – Chcesz wyjść za mąż?
– O, nie! – Potrząsnęła przecząco głową i wykrzyknęła: – A ty chcesz, żebym znalazła męża?
– No cóż – ściągnął usta – sądzę, że powinnaś o tym pomyśleć dla swojego własnego dobra. Wiesz, że masz dwie możliwości i wybór należy do ciebie.
– Och, ojcze! Henry Stalwort ma blisko czterdzieści pięć lat i dwie córki. Jedna jest prawie rówieśniczką naszej Jessie. Ale, oczywiście – tutaj zrobiła kpiącą minę – zajmuje się sprzedażą hurtową, nieprawdaż? Może sprzedawałby nam tygrysie oczka po niższej cenie?
– Przekorna z ciebie bestia. Tygrysie oczka taniej! Doprawdy? Wiesz, że nie na miejscu jest sugerowanie takich pobudek, gdy mówimy o twoich planach małżeńskich. Mówiąc między nami, sam nie mogę znieść tego człowieka. Jeśli chcesz wiedzieć, to właśnie dlatego od jakiegoś roku pozwoliłem ci samej zamawiać towar. Ale Pete, posłuchaj... Pete Chambers... obrotny z niego gość.
– Tak, tak, jest obrotny. Co więcej, jak podkreśla matka, ma udziały w parowcu frachtowym. Ale ty widziałeś ten statek i ja go widziałam, prawda, tato? To stara, dziurawa węglarka. Nigdy nie wysłano jej dalej niż do Londynu. Jednak wiesz, że nie miałoby to dla mnie znaczenia. Nie przeszkadzałoby mi, jeśli Pete byłby palaczem na tej barce, gdybym się nim interesowała. W każdym razie, ojcze, wiem, że Pete nie będzie rozpaczał, jak mu odmówię. Pójdzie do pierwszego pubu, jaki napotka, upije się w sztok i zacznie śpiewać. Wiem, co robi, gdy jest rozczarowany. Pamiętasz, co się stało w zeszłym roku, gdy oni troje byli bliscy bankructwa? Przyszli tu obok i kupili najdroższe cygara, nie meksykańskie, nie amerykańskie, ale – kubańskie! Nie znali nawet żadnej marki, ale chcieli najlepsze – zaczęła się śmiać. – I sprzedałam im najlepsze. Pamiętasz? Miałeś te pięć tylko na próbę. Sin Iguales. Były na samym końcu listy zamówień, kosztowały cztery szylingi i osiem pensów. Chciałeś je sprzedać po szylingu i dwa pensy, a ja wyceniłam je na sześć szylingów. Wyobraź sobie, że opuścili sklep, dymiąc jak kominy. Potem pijanego do nieprzytomności Teddy’ego Moulesa zabrali policjanci, czyż nie tak? Nie mam pojęcia, jak Pete’owi udało się uciec.
– Ani ja. – Uśmiechnął się do niej, a ona odpowiedziała łagodnym uśmiechem temu wysokiemu, szczupłemu mężczyźnie o siwych włosach i brązowych, tak podobnych do jej, oczach. Jego włosy były kiedyś też kasztanowate, a nie srebrzyste jak teraz. Wciąż pamiętała tego przystojnego mężczyznę z początków swego dwudziestodwuletniego życia. Zaraz jednak przypomniała sobie to, co powiedział ledwie parę minut temu. Smutek mija.
Arthur Conway był już raz żonaty, zanim spotkał jej matkę. Gdy miał osiemnaście lat, ożenił się z piękną siedemnastoletnią dziewczyną, która zmarła osiem lat później. Pozostawał w żałobie przez dziesięć lat. Dowiedziała się o tym dopiero trzy lata temu, gdy pewnej nocy zbytnio oddał się piciu trunków. Siedział w magazynie za sklepem i wyznał jej, że ktoś w klubie zaśpiewał piosenkę, która przypomniała mu jego Nelly. Z matką Agnes ożenił się, gdy miał trzydzieści sześć lat. Agnes zaś przyszła na świat trzy lata później. I oto stał się mężczyzną po sześćdziesiątce, ciągle trzymającym się prosto, ale już nie przystojnym i wesołym, jak kiedyś. Pamiętała, jak dokazywał z nią i Jessie, gdy były małe, jak chodził z nimi na czworakach po podłodze. Była o cztery lata starsza od Jessie, ale traktował je tak samo. Na myśl, że było tak aż do chwili, gdy przed dwoma laty Jessie opuściła pensję, raptownie powróciła do rzeczywistości. Wtedy jeszcze sądziła, że Jessie będzie zajmowała się sklepem, że ojciec przyuczy ją do tego, podobnie jak wcześniej ją samą. Nie myślała tylko o sklepie ze słodyczami i trafice, ale także o fabryce za podwórkiem, gdzie produkują większość słodyczy, także toffi. Jednak myliła się – Jessie miała być kimś innym; Jessie musiała iść do szkoły dla sekretarek, by jej ręce nie kleiły się od rąbania kawałów toffi wyjętych z podłużnych form, by nie musiała ważyć setek i tysięcy porcji cukierków za pół pensa ani cukrowego tytoniu za pensa. Nawet jeśli chodzi o ważenie prawdziwego tytoniu lub innych rodzajów machorki, czy sprzedawanie najlepszych cygar – o nie, nie! Ojciec nie pozwoliłby Jessie tego robić.
Co było zastanawiające, Agnes nie zazdrościła Jessie ani odrobinę tej możliwości poprawy losu, może dlatego, że jej siostra wcale nie chciała iść do szkoły dla sekretarek, podobnie jak nie pragnęła tego jej matka. Nie. Matka była zdania, że jeśli Jessie nie chciałaby obsługiwać klientów w sklepie, mogłaby równie dobrze pomagać w domu, nauczyć się gotować i przez to zaoszczędziliby połowę wynoszącej sześć szylingów i trzy pensy zapłaty dla Maggie Rice, która była u nich, jak to nazywała matka, na półdniówkach od ósmej do pierwszej.
Agnes często rozmyślała o różnicach w zarobkach. Ona dostawała tygodniowo piętnaście szylingów 1 , Arthur Peeble – tylko funta, a przecież, choć był młodym człowiekiem, miał na utrzymaniu rodzinę. Natomiast Nan Henderson ojciec traktował wyjątkowo skąpo i płacił jej osiem szylingów i sześć pensów tygodniowo za pracę przez całe dnie. Nan w przyszłym miesiącu skończy dwadzieścia lat i będzie się kwalifikowała do podwyżki, więc Agnes miała nadzieję, że ojciec zrobi ustępstwo i da jej dziesięć szylingów, gdyż bez względu na to, co mówił ojciec, jest dobrą ekspedientką. Oczywiście miał rację, jeżeli chodzi o kwestię rządzenia w domu, bo urodziwa Nan ma nieco pstro w głowie. Nie chciał jednak przyznać, że to właśnie dzięki niej zapewniony jest ruch podczas weekendów, szczególnie wtedy, gdy stoi w porcie jakiś statek. Niektórzy z marynarzy kierują się od razu z nabrzeża do sklepu i nie żałują pieniędzy na czekoladę i toffi dla swoich dziewczyn – oczywiście tylko ci, którzy nie idą prosto do pubu.
Właśnie znajdowała się w drzwiach prowadzących do magazynu za sklepem, gdy ojciec pospieszył z uwagą: – Pamiętaj Aggie, zamknij punktualnie o dziewiątej. Nie ma po co zwlekać. Kto ma zamiar coś kupić, zrobi to na pewno o odpowiedniej porze.
Pozostawiwszy te rady bez odpowiedzi, zniknęła w magazynie, gdzie na ścianach zamocowane były półki ze szklanymi słojami pełnymi słodyczy i z przeróżnej wielkości pudłami. Dotarła do kolejnych drzwi, skąd tylko cztery kroki korytarzem w prawo dzieliły ją od magazynu trafiki. Te drzwi były zawsze dokładnie zamykane, by mocny zapach tytoniu, papierosów, cygar i wyrobów ze skóry nie przenikał do sklepiku ze słodyczami. Trzy metry w przeciwną stronę, przy krańcowej ścianie, wyrastały strome schody. Po pokonaniu kilku stopni znalazła się na półpiętrze, a potem na piętrze, gdzie otworzył się przed nią następny korytarz, przypominający ten na parterze, lecz dwukrotnie dłuższy.
Nad dwoma sklepami, na piętrze domu, znajdowała się przestronna część mieszkalna, która była nadspodziewanie wygodna i gustownie umeblowana. Szczególnymi zaletami matki Agnes, Alice Conway, były jej umiejętności kulinarne i nieomylny zmysł pani domu, przynajmniej w kwestiach materialnych. Mimo to nie była niestety w stanie zaprowadzić w domu harmonii, gdyż sama często ulegała zmiennym nastrojom.
Co zastanawiające, te zmiany w usposobieniu matki, które Agnes obserwowała od dawna, szczególnie uwydatniały się wieczorami. Za dnia jej matka niekiedy sprawiała wrażenie szczęśliwej, zwłaszcza gdy przesadnie często zmieniała firany, szydełkowała nowe serwetki na oparcia foteli lub piekła ciasta, próbując nowe przepisy. Zdarzało się też, że wieczorem opadało ją znużenie i udawała się na spoczynek do łóżka, nierzadko jeszcze przed zamknięciem sklepów. Jej sypialnia usytuowana była w skrajnej części domu, nad składem słodyczy. Znajdowała się tam, oprócz dużego łóżka rodziców, wypoczynkowa kanapka, wielki, wygodny fotel i mahoniowa szafa z toaletką i obudowaną umywalką. Do tego pomieszczenia przylegał drugi, mniejszy pokój, lecz nikt go teraz nie używał. Mieścił on łóżko dla jednej osoby, a także kołyskę, w której Agnes i jej siostra sypiały wiele lat temu. Po drugiej stronie korytarza, przy małej sypialni, umieszczono nowoczesny wynalazek – domową ubikację. Już nie musieli w nocy schodzić tylnymi schodami do ustępów usytuowanych w drugim końcu podwórza. Pierwszy przeznaczony był dla Conwayów, drugi dla rodziny Toma Granta. Tommy zarządzał od lat małą fabryką słodyczy. Nad fabryką znajdowało się jego mieszkanie. Był on nieprzejednanym przeciwnikiem jakichkolwiek zmian w swoim utartym stylu życia, bo jak mawiał, nie miał się czego wstydzić; warto tu pomyśleć, jaki ta zachowawczość miała wpływ na wyroby i na dobór składników. Z trzeciego ustępu korzystali mieszkańcy wąskiego parterowego domku, wciśniętego w kąt podwórza, z trzech stron otoczonego murami. Był to umeblowany dom, który co jakiś czas wynajmowano podróżnym, pierwszym oficerom, kapitanom lub komukolwiek, kto wolał zatrzymać się w domu, a nie w gospodzie czy w hotelu. Wielu mężczyzn powracających z długich rejsów spotykało się tutaj z żonami.
Domek, nazywany tak skromnie na co dzień, był dochodową małą firmą i zajmowanie się nim, sprzątanie go z pomocą Maggie Rice i dopilnowywanie prania należało do obowiązków Agnes, odkąd sześć lat temu ukończyła szkołę.
W gruncie rzeczy sprawowanie pieczy nad małym domkiem dawało Agnes dużo przyjemności. Chociaż znajdował się bardzo blisko fabryki, stanowił jednak coś odrębnego, wyróżniał się z otoczenia, bo praca w nim miała inny charakter. W nawale zajęć wyczekiwała wyjazdu gości z domku, gdyż wtedy siadywała w nim przy oknie w sypialni z widokiem na ulicę, biegnącą bystro w dół aż do głównej arterii, którą wyznaczał kościół św. Dominika i znajdujący się za nim kościół św. Anny. Jej wzrok wędrował ponad kominami, by uchwycić przelotnie błysk rzeki przebijający spomiędzy rojących się na niej barek, statków i łodzi.
Były to dla Agnes jedyne chwile wytchnienia od zajmowania się sklepem i umieszczonym nad nim domem. Tutaj zwykła rozmyślać i ciągle zagłębiać się w sobie, by dociec, cóż to przyszłość chowa dla niej w zanadrzu. Miała dwadzieścia dwa lata. Wszystkie jej koleżanki ze szkoły wyszły już za mąż. Czy ona kiedykolwiek znajdzie męża? Powątpiewała w to. Z pewnością nie będzie to nikt taki jak Pete lub Henry. O, nie, nigdy nie wybrałaby Henry’ego Stalworta, chyba że nie miałaby już naprawdę za co żyć. No więc, jak skończy? Czy będzie taka jak panny Cardings, trzy stare panny, które mają za trafiką sklep z kapeluszami? Albo jak Christine Hardy, która pracuje w znajdującej się przy końcu ulicy eleganckiej piekarni swego ojca? Christine była już po trzydziestce i często się śmiała. Według Agnes, za często. Miało to prawdopodobnie związek z Emmanuelem Steenem, szewcem, który ma zakład pomiędzy sklepem panien Cardings a piekarnią. Skończył już dawno czterdziestkę, ale najwyraźniej nie potrzebował kobiety, gdyż sam wykonywał wszystkie prace w domu nad zakładem i jadał większość posiłków poza domem. Po okolicy krążyła plotka, że Christine uganiała się za nim dopóty, aż on sam zaczął się nią interesować. Czynił to jednak w sposób odbiegający od jej oczekiwań.
Mieszkali przy krótkiej ulicy biegnącej pod górę. Po jej prawej stronie znajdowały się cztery sklepy, a po przeciwnej – jednolita tylna ściana składu towarów. Stamtąd prowadziła droga do kolejnej ruchliwej ulicy, przy której piętrzył się wysoki mur z cegły zaopatrzony w dwie żelazne bramy, mniej więcej na początku ulicy Wiosennej. Oddzielały ją one od alei wiodącej do okazałego domu, również z czerwonej cegły.
Słysząc uwagi matki Agnes na temat tego domu i jego mieszkańców, ojciec zwykł mawiać: – Kto by się przejmował tymi ludźmi? Trzymaj się swojej klasy i społeczności, w której się wychowałaś. I czyż można znaleźć lepszych ludzi jak na Wiosennej? – dodawał. – W sklepie spożywczym i dwóch innych, znajdziesz wszystko, czego człowiek potrzebuje do życia. – I miał na myśli właśnie swoje sklepy, które, jak sądził, służyły tak bogatym, jak i biednym.
Gdy Agnes kiedyś zażartowała: – A kto dostarcza mięso i całą resztę garderoby, poza kapeluszami i butami? – ojciec skwitował jej uwagi w typowy dla niego sposób: – Masz cięty język. Uważaj, kiedyś się skaleczysz!
Po chwili dodał: – W każdym razie, my wszyscy na Wiosennej zarabiamy wystarczająco dobrze, by pójść gdzieś indziej i kupić sobie mięso i ubranie. – I tu sięgał po dobrze znany Agnes argument: – Czyż nie ubierałem i żywiłem was dobrze przez całe lata?
Tego Agnes nie negowała. Ostatnio coraz częściej zastanawiała się, rozmyślając przy oknie w sypialni i spoglądając na rzekę, czy rzeczywiście tylko mięsa i ubrania potrzeba człowiekowi do życia. Czy ciężka codzienna praca służy tylko temu? Z pewnością – nie. Czego jednak więcej pragnęła? Czego oczekiwała?
Denerwowała się nieraz, że nie potrafiła lub nie chciała odpowiedzieć sobie na to pytanie. Czasami wydawało jej się, że najbardziej potrzebuje czasu – czasu dla siebie, by pomyśleć, poczytać, poznać życie innych ludzi, dowiedzieć się, jak radzą sobie z problemami, jak zachowują się w obliczu tragedii, a także jak walczą o środki do życia i... jak radzą sobie z miłością. Tak, miłość była częstym tematem jej rozmyślań. Z lektur wyniosła przeświadczenie, że wielkie namiętności mężczyzn i kobiet, ekstaza miłości, kończy się często tragicznie. Była prawie pewna, że wielka miłość zawse musi być okupiona wielką ofiarą. Być może jej bład polegal na tym, że czytała nieodpowiednie ksiazki. Moze, jak jej matka, powinna czytać gazety dla kobiet, chociażby takie jak „Kobiecy Świat”, tygodnik „Kobieta” lub „Kobiecy Dziennik”. Wtedy, zapewne, byłaby spokojna, że wszelkie przeciwności losu kończą się z chwilą ślubu i wtedy kochający się mężczyzna i kobieta żyją długo i szczęśliwie. Tak myślała mając szesnaście lat, po skończeniu pensji, ale później, dojrzalsza, wkroczyła w domowe życie i uświadomiła sobie, że małżeństwo to jedno wielkie pasmo jednostajności i nudy, w którym dwoje ludzi wiedzie razem na pozór szczęśliwe życie, choć naprawdę nie mają oni ze sobą wiele wspólnego, czego ewidentnym przykładem byli jej rodzice. Oni nigdy się nie zgadzali, choć nigdy też się nie kłócili, nie bawiły ich te same rzeczy, także wydarzenia w okolicy i w kraju nie wywierały na nich podobnego wrażenia. Często zastanawiała się, co dzieje się w ich sypialni w nocy. Czy było w nich jeszcze uczucie i ciepło? Próbowała nawet odmalować w myślach obraz ich wspólnej nocy, ale potrafiła sobie jedynie wyobrazić dwie zastygłe mumie, leżące obok siebie, nie trzymające się nawet za ręce, zasypiające nie wypowiedziawszy nawet grzecznościowej formułki „dobranoc”.
– Czemu tak wystajesz przy oknie?
Agnes, trochę przestraszona niespodziewanym pytaniem, pospieszyła do matki stojącej w drzwiach kuchni.
– Ja... ja tylko tak sobie myślałam...
– Myślałaś? Czy ostatnio nie za często ci się to zdarza? Jakim cudem udaje ci się pogodzić to z pracą na dole? O czym to myślałaś z takim napięciem?
Alice Conway prawie wpadła z powrotem do kuchni, gdy jej córka odwróciła się na pięcie i krzyknęła do niej:
– Pewnie cię to zdziwi, ale myślałam właśnie o tobie, ojcu, o tym domu i o sklepie. I o życiu, zastanawiając się, czy jest sens zajmować się tym wszystkim.
Widziała, jak matka przygładza dłonią włosy, bierze głęboki oddech. – No proszę, co za napad złego humoru! Ciekawa jestem, z jakiego powodu.
– Nie, to nie są żadne humory, jak to nazywasz, i nie ma także żadnych nagłych powodów. Od dłuższego już czasu nachodzą mnie takie myśli, ale nikt tego nie zauważał.
– No, cóż – Alice poszła otworzyć piekarnik, schyliła się, by wyjąć brytfannę i postawić ją na stole. W końcu powiedziała: – Jeżeli tak jest naprawdę, sądzę, że czas, byś wydała się za mąż.
– Tak, wiedziałam, że to powiesz. Przypuszczam, że myślisz o panu Stalworcie...
– Szukaj dłużej, a może być dużo gorzej.
– No i tak zrobię, ale nie może być już dużo gorzej.
– Nie wiesz, dziewczyno, co mówisz! Czego ty oczekujesz? Masz dwadzieścia dwa lata i...
– No, powiedz to, mamo, powiedz! Nie jestem pięknością i nie mam zalet Jessie.
– Sama to powiedziałaś! Nie możesz wybierać i przebierać. To nie to, że jesteś pospolitą dziewczyną, ale twoją wadą jest twój stosunek do mężczyzn – odwróciła się gwałtownie do Agnes i wykrzyknęła: – Czego oczekujesz? Trzeba brać, co się da i korzystać z tego! Henry Stalwort jest bogaty, ma dziesięć razy więcej niż twój ojciec! Nie jest jedynie właścicielem składu towarów, lecz wielu innych obiektów rozsianych po całym mieście. Jego dwie córki wkrótce opuszczą dom. Mężczyzną w jego wieku łatwo jest pokierować, jeśli ma się choć odrobinę rozsądku. Gdyby tak było w twoim przypadku, dawno już byś była jego żoną i mieszkała w Jesmond. Na co ty czekasz? Potrafisz mi na to odpowiedzieć?
Agnes wpatrywała się w matkę. Czuła, że opuściły ją siły, nie targały nią już namiętności. Ogarniała ją tylko chęć pustego śmiechu, i prawie roześmiała się matce w oczy, mówiąc: – O, tak. Wiem, czego chcę w tej chwili. Zjeść coś i pójść na dół, bo wiesz, że ojciec dzisiaj idzie do klubu.
Alice wzięła łyżkę wazową, by nalać gulaszu na talerz, lecz zawahała się przez moment, patrząc na córkę ostrym wzrokiem i mówiąc: – Nie wiesz, o co w tym wszystkim chodzi, prawda? Niech Bóg ci dopomoże, kiedy się dowiesz!
Dokończyła nalewania i pchnęła po stole do Agnes talerz z gulaszem z baraniny i kluskami i już miała zanurzyć łyżkę ponownie w naczyniu, gdy Agnes odezwała się bezceremonialnie: – Jaka to szkoda, mamo, że nie jesteś wdową. Mogłabyś wtedy sama wyjść za drogiego Henry’ego.
Łyżka wpadła w gulasz tak gwałtownie, że sos znalazł się na białym obrusie. Alice, zupełnie zbita z tropu, prawie jąkając się, wykrzyknęła: – Co ty mówisz! Co za straszne rzeczy!
Rzuciła łyżkę na stół, co było niesłychane, i wybiegła z pokoju. Agnes patrzyła na zatrzaśnięte ze złością drzwi i myślała, że to, co powiedziała, musiało mieć w jakiś sposób związek z sytuacją w domu. Ale o co tu chodziło?
Wpatrywała się w dymiący talerz. Nie miała wcale ochoty jeść, ale wiedziała, że musi; jeśli straci choć jeden kilogram, upodobni się do kija od szczotki. Zastanawiała się, dlaczego nie ma obfitego biustu ani krągłych bioder, jak inne dwudziestodwuletnie dziewczęta czy kobiety. Wystarczyło tylko spojrzeć na osiemnastoletnią Jessie, by się przekonać, że jej tego wszystkiego nie brakuje.
Drzwi otworzyły się i pojawiła się w nich jej siostra, jakby sprowadzona przez myśli Agnes.
– Mama jest rozgniewana. Co się stało?
– Nic. Tylko rozmawiałyśmy.
– Tak? Sprzeczając się lub kłócąc. Jest w salonie, znowu szydełko poszło w ruch. Zawsze tak się zachowuje, gdy jest zdenerwowana. Dziwne, prawda? O mój Boże! – spojrzała na naczynie – Gulasz barani i kluski! Trzy gorące posiłki na dzień. Przytyję!
– Jak tam w szkole?
– O, nie pytaj! Nigdy nie będę prawdziwą sekretarką, Aggie. Mam chyba kapustę zamiast głowy!
– Nie wygłupiaj się!
– Mówię serio. Po prostu nie mogę sobie z tym wszystkim poradzić. Masz pojęcie, co to jest stenografia? Nie wyobrażam sobie życia przy maszynie do pisania i wystukiwania: „Szanowny Panie! Zgodnie z zamówieniem, przesyłam do buduaru pańskiej żony dwadzieścia beczek solonych śledzi. Prosimy o zwrot umytych beczek”.
Agnes odłożyła widelec i nóż, po czym, odwróciwszy od stołu głowę, zaczęła się śmiać. Jessie także zanosiła się śmiechem.
– Nie masz pojęcia, jakie listy potrafią niektóre z dziewczyn ułożyć, czasem całkiem nieprzyzwoite! Jakby ojciec je usłyszał, wyrwałby mnie z tej szkoły szybciej niż mnie w niej umieścił, mówię ci... – Jej śmiech zgasł i powiedziała: – Wiele bym dała, by opuścić to miejsce na dobre, Aggie. I to szybko!
– I co byś zrobiła? Wróciła do sklepu?
– Nie, na pewno nie. Wyszłabym za mąż.
Na te słowa Agnes powtórnie przerwała jedzenie. – Jessie, posłuchaj – powiedziała – Posłuchaj mnie uważnie. Czy ciągle spotykasz tego Robbiego Feltona? – Nie otrzymawszy odpowiedzi, mówiła dalej, lecz słowa zaczynały jej się plątać. – Oszalałaś! Nie wolno ci tego robić! Ojciec nigdy go nie zaakceptuje. Wpadnie w szał! Znasz Feltonów. To najbardziej podejrzana i nieokrzesana rodzina w okolicy. Jeden z nich właśnie wyszedł z więzienia. Kobiety w tej rodzinie są takie same!
– Robbie jest inny. Zresztą oni wszyscy nie są aż tak źli. Nawet całkiem w porządku; zyskują przy bliższym poznaniu.
– Czy bywałaś u nich, u jego rodziny?
– Nie, tylko...poznałam jego dwóch braci. Rozmawiałam z nimi i byli całkiem mili. Mówią z silnym akcentem, ale są mili. Byli też przyzwoicie ubrani.
– Nie bądź naiwna! Oczywiście, że nie są niedbale ubrani, a to po to, by robić najróżniejsze interesy, nie zawsze czyste. Czy często się z nim widujesz?
– O tak! Kiedy tylko mogę. Nie patrz tak na mnie! Aggie, ja... ja go lubię. Nawet więcej, kocham go. I on też mnie kocha, wiem to. Kocha, kocha!
– Boże! – Agnes ukryła twarz w dłoniach i powiedziała oschle: – Powiedział ci to?
– No... niezupełnie... Ale ja to wiem. I zawsze czeka na mnie.
– Czeka na ciebie?! Kiedy? Kiedy on może czekać na ciebie? Przecież ojciec prawie zawsze przyprowadza cię ze szkoły.
– Robbie spotyka się ze mną, gdy mamy przerwę na obiad. Och, Aggie, on jest inny... Gdybyś go tylko poznała i... on mógł porozmawiać z tobą... Nie jest wcale nieokrzesany. Jest... jest silny i ma poczucie humoru.
– Poczucie humoru? Dziewczyno! Jak można mówić o poczuciu humoru Feltonów! Oni zawsze muszą się z kimś bić. Gdzie się nie udasz, wszędzie jest o nich głośno. Nielegalne walki psów, rękoczyny, kradzieże, hazard. Och, Jessie! Czy ze wszystkich ludzi na świecie nie mogłaś sobie wybrać kogoś lepszego niż ten Felton? Mówię ci, ojciec tego nie ścierpi! Zabije go!
Jessie wstała od stołu, ale nie odeszła od niego, tylko oparła ręce i pochyliła się nad Agnes. Wyszeptała:
– Ojciec musi wreszcie zrozumieć, że sama chcę kierować swoim losem. Nie jestem lalką z porcelany i nikt nie będzie mnie niańczył!
Przez moment Agnes wpatrywała się w zamyśleniu w urodziwą twarz siostry, później pokiwała głową, mówiąc: – To go bardzo zaskoczy. Nie chciałabym być przy tym, jak wyjawisz mu swoje poglądy, jeśli w ogóle się na to zdobędziesz...
Jessie wyprostowała się. Odpowiedziała: – Być może, że będę zmuszona, a jak już to zrobię, po prostu odejdę.
Agnes, stojąc po drugiej stronie stołu, przerażona położyła ręce na ramionach siostry i krzyknęła do niej: – Nie rób tego, Jessie! Nigdy! Słyszysz mnie? Ojciec nie będzie w stanie nad sobą zapanować! Nie uciekniesz przed nim! Dopadnie cię wszędzie i słono za to zapłacisz! Tak, jakbyś go nie znała i nie wiedziała, co kryje się za jego wesołym obliczem. Spędzam z nim więcej czasu niż ktokolwiek inny, a naprawdę go nie znam. Wiem tylko jedno: jedyną osobą, na której mu zależy, jesteś ty. – Agnes odwróciła się od siostry i dodała smutnym głosem: – Ja liczę się tylko dlatego, że dużo mu pomagam, i to wszystko. Nie wiem też, jakimi uczuciami darzy matkę – szybko się odwróciła do Jessie. – ale wiem naprawdę, co czuje do ciebie. Tak więc, błagam cię, Jessie, nie postępuj pochopnie. Wiesz, że z twoim wdziękiem możesz zdobyć każdego mężczyznę, ale ty uparłaś się na tego Feltona! Mogę tylko dodać, że modlę się, aby był to tylko twój kaprys i aby ci to przeszło. W każdym razie – zerknęła na swój nie skończony posiłek i zmarszczyła nos – muszę zejść jeszcze na dół, a ty posprzątaj jak zjesz, idź do matki i zobacz, czy da się przygładzić jej nastroszone piórka. Wiesz, z nią też nie poszłoby łatwo. Umarłaby ze wstydu, gdyby się dowiedziała, że spojrzałaś na któregoś z Feltonów. Nie mówiąc o okazywaniu mu uczuć. Ojej! – machnęła ręką, opuściła kuchnię i gdy znalazła się na półpiętrze, znowu się zatrzymała, ale tylko na chwilkę, by spojrzeć na pusty, podobnie jak jej myśli, sufit. – Dobry Boże! Nie pozwól, żeby coś z tego wyszło.
* * *
Ojciec już wyszedł do klubu. Matka skończyła szydełkowanie, siedziała w salonie i studiowała katalog z firanami, chcąc po raz kolejny zmienić wygląd okien. Była zdecydowanie przeciwko jakiemukolwiek wzorowi przypominającemu koronkę z Nottingham. Tym razem spodobały się jej draperie z palemkami, jak Jessie wyjawiła Agnes przed chwilą na zapleczu.
W ciągu ostatnich kilku godzin dzwonek u drzwi sklepu pobrzękiwał co chwilę; większość klientów miała do załatwienia drobne sprawunki. Niektórzy stali teraz przed wystawą i zachwycali się wyeksponowanymi na niej świątecznymi towarami, spowitymi barwnymi serpentynami i oświetlonymi umieszczonymi na bocznej ścianie sklepu dwiema gazowymi latarenkami, które połyskiwały ślicznymi różowymi szklanymi kloszami i rozpraszały ciepłe światło do wewnątrz i na twarze zgromadzonych na zewnątrz.
Znowu zadźwięczał dzwonek; drzwi cicho trzasnęły. Weszło dwoje klientów, jedno w wieku lat sześciu, drugie – około czterech.
– O, dzień dobry, Bobbie. Dzień dobry, Mary Ann. Co to będzie dzisiaj? Tygrysie oczka?
– Nie. Dzisiaj oboje mamy pieniążki!
– Tak? Od mamy? – zapytała ze zdziwieniem.
– Nie, od naszego lokatora... mamy teraz lokatora.
– O... – Agnes pokiwała głową i pomyślała, że lepiej, by ich ojciec go nie zastał, gdy wróci do domu z podróży. Jakoś ich matka nie może się nauczyć, biedactwo...
Przeszła za główną ladą do uchylnej klapy, tworzącej przejście do sklepu, oparła się o nią na łokciach i popatrzyła na tych klientów pojawiających się co tydzień. Zapytała: – Cóż więc to ma być?
– Jeszcze nie wiemy.
– Chcecie się trochę rozejrzeć?
– Aha. Kokosowe kostki są po dwa pensy, tak?
– Tak, ale nie sądzę, żeby było dobrze wydać na nie całe pieniądze. Są przecież chrupki kokosowe. Możecie kupić ich trochę za pensa.
Chłopiec obrócił do Agnes umorusaną buzię i powiedział bez emocji: – Za pół pensa.
– Już się robi – odpowiedziała Agnes, unosząc brwi.
Znowu przeszła kilka kroków za ladą, wzięła pudełko cukrowanych karmelków i już miała nabrać odpowiednią ilość, gdy znowu odezwał się dzwonek. Na widok dwojga nowych klientów jej ręka zawisła na moment w powietrzu z małą mosiężną miarką, gotową do wsypania na wagę mikroskopijnej ilości kokosowych chrupek. Po stroju mężczyzny i kobiety rozpoznała natychmiast, że byli nie tylko obcy w tych stronach, ale także pochodzili z wyższej sfery. Jeśli nie wyczytałaby tego z ich wyglądu, zdradziłby ich ton głosu, gdy powiedzieli jedno po drugim „dobry wieczór”.
– Dobry wieczór – potrząsnęła miarką i słodycze powędrowały na wagę i, choć wskazówka wykazała dużo więcej niż żądaną ilość, wzięła papierową torebkę, dmuchnęła w nią i wsypała do niej wszystko. – Już podchodzę – powiedziała do nowych klientów.
– Nie ma pośpiechu – odparł mężczyzna.
– Ona chce czekoladowych toffi.
– No cóż... – zerknęła na swoich stałych klientów i na nowych, którzy sprawiali wrażenie zainteresowanych rozwojem sytuacji. – No cóż, nie będzie to wiele czekoladowych toffi za pół pensa. Twoja siostra zawsze lubiła tygrysie oczka...
– Chcesz tygrysie oczka?
Widząc skinienie małej główki, Agnes zapytała chłopca: – Za pensa, czy za pół?
– Za pół.
Powiedział to w taki sposób i obdarzył ją takim spojrzeniem, że poczuła się, jakby nie miała pojęcia o swojej pracy, bo przecież nigdy nie kupowali tygrysich oczek za pensa.
Pospiesznie odważyła tygrysie oczka i spojrzawszy na nowych klientów, powiedziała: – Przepraszam.
– Nie ma za co, doprawdy. – Tym razem odpowiedziała młoda kobieta dźwięcznym głosem, jakby miała się za chwilę roześmiać
Agnes zajęła się ponownie swoimi małymi klientami: – No, wydaliście pensa. Czego jeszcze sobie życzycie? Możecie dostać dwie mordoklejki za pensa. Często je kupujecie. Ona lubi też serduszka, są także ciągnące paluszki. – Chłopiec nie zwrócił na jej zabiegi najmniejszej uwagi, lecz skierował wzrok na spoczywające na półkach słoje. Powiedział: – Kwaskowe dropsy.
Tym razem Agnes nie popełniła błędu i nie zapytała klienta o kwotę, jaką zamierza wydać na dropsy. Sięgnęła po słój, potrząsnęła nim, wsypała trochę cukierków na wagę, nałożyła szklaną przykrywkę, odstawiła naczynie na miejsce, znowu dmuchnęła w torebkę i zgarnęła do niej słodycze. Spojrzawszy po raz kolejny na chłopca, powiedziała energicznie: – No już, zdecyduj się, Bobbie. Wiem, że masz dzisiaj do zrealizowania poważne zamówienie, ale ci państwo czekają na obsłużenie.
– Owocowe toffi.
Agnes pomyślała dokładnie to samo. Okrążyła znowu ladę i znalazła się przy wsuniętym pod nią wąskim stoliczku z tacami i ukruszyła mosiężnym młotkiem rożek bloku toffi. Zapakowała cztery kawałki w gazetę, także wziętą z tacy; nie zapomniała też o okruchach. Wytarła ręce w wilgotny ręcznik, który odłożyła z powrotem na tacę.
Gdy położyła paczuszkę przy pozostałych trzech torebkach, napotkała poważny wzrok chłopca, który powiedział oskarżającym głosem: – Pani tego nie zważyła.
– Tak, Bobbie. Ale gdybym zważyła, nie dostałbyś nawet połowy tego, co tam jest. No, a teraz zabieraj swoje zakupy i uciekaj.
Zgarnęła torebki i pchnęła je do chłopca. Ten wręczając jej z ociąganiem dwa pensy, powiedział uprzejmie: – Dziękuję pani bardzo. Do zobaczenia za tydzień, mam nadzieję.
Mężczyzna pospiesznie otworzył drzwi dwojgu mocno obładowanym małym klientom. Potem, rozbawiony, spojrzał na Agnes i rzekł: – To była ciekawa scenka. Zupełnie jak w teatrze.
– Mnie bardziej przypomina to pantomimę, proszę pana. Odgrywana jest co tydzień, przeważnie w piątki, kiedy dostają kieszonkowe. A czym państwu mogę służyć?
Odezwała się teraz młoda dama: – Z pewnością pani nie pamięta, ja sama ledwo... Wiele lat temu mój dziadek przyprowadził mnie do tego sklepu. I było to też w Boże Narodzenie. Miał zamiar kupić sobie cygara w sklepie obok, ale gdy zobaczyłam te cukrowe myszki w oknie, nie chciałam odejść, aż nie dostanę kilku. Pamiętam, że kupił mi dwanaście. Przypominam sobie też, że nie zjadłam ani jednej, wszystkie powiesiłam na choince. Na wystawie był także kot z cukru i czekolady, taki jak ten teraz; oczywiście, nie ten sam – zaśmiała się. – Było mnóstwo różnych zwierząt, był i pies.
– O tak, pies! – Agnes roześmiała się promiennie. – Nasza foremka połamała się i później nie mogliśmy ich robić. Nie było też specjalnego zainteresowania tymi psami, koty także nie są często kupowane. Najbardziej wszystkim, to znaczy dzieciom, podobają się myszki.
– Mam teraz troje dzieci i pomyślałam, że ucieszyłyby je myszki na choince i czekoladowy kot.
– Ile pani sobie życzy?
Agnes dyskretnie przyglądała się pulchnej, statecznej pani, która zerknęła na młodego pana, sądząc z wyglądu mniej więcej w tym samym wieku co żona.
– Powiedziałabym, dwa tuziny. Ta moja zgraja nie je, a pożera. Dorośli też nie odmówią sobie od czasu do czasu cukrowej myszki. Ale czy nie zepsuję pani wystawy?
– Nie, nie, absolutnie. Mamy ich jeszcze dużo, ale kotów... niezbyt wiele. Ile chciałaby pani kotów?
– Może sześć? – Zerknęła na swego towarzysza, który odpowiedział: – Tak, sześć.
– Proszę chwilkę poczekać. – Agnes udała się śpiesznie na zaplecze, włożyła dwa tuziny cukrowych myszek do eleganckiego pudełka i sześć czekoladowych kotów do drugiego. Kiedy pojawiła się znowu w sklepie, oboje westchnęli z zachwytu, a młoda kobieta powiedziała: – Jakie ładne pudełka, Charles! Naprawdę urocze. Czyż nie, Charles?
– Tak, jak najbardziej – uśmiechnął się do Agnes. – Czy możemy prosić jeszcze trochę toffi?
– Naturalnie. Jakie? Mam orzech włoski, melasę, z polewą czekoladową, i oczywiście, jabłecznik – tutaj wszyscy się zaśmiali, a kobieta powiedziała: – Wiem, Charles, że weźmiesz orzechowe.
– Tak, proszę orzechowe. Ja też wiem, jakie ty wybierzesz... czekoladowe – znowu się roześmiali.
– Ile państwo sobie życzą? Pakujemy je w pudełka po ćwierć i po pół kilograma.
– Może obu po ćwierć kilo.
– Nie wystarczy to na długo, gdy Reg i Henry się do nich dobiorą. Lepiej kupmy od razu po pół kilo.
– Faktycznie, zupełnie o nich zapomniałem – spoglądali sobie w oczy i śmiali się. Zupełnie jakby byli sami, pomyślała Agnes. Wyglądali na takich szczęśliwych. Czy Reg i Henry to ich dzieci?
W tym sklepie wyglądali, jakby byli z zupełnie innego świata. Agnes zwróciła uwagę na strój kobiety. Miała na sobie płaszcz z doskonałej tkaniny, z ogromnym futrzanym kołnierzem i kapturem. Jej rękawiczki też były przyozdobione futrem. Długie, błyszczące brązowe kozaki, nie pantofle – jak zauważyła – wyglądały na wygodne i często używane.
Pudełka były już wypełnione toffi i przewiązane czerwonym sznurkiem. Agnes sprawdziła na głos rachunek: – Dwa tuziny myszek po pensie, dwa szylingi, proszę pana. Sześć kotów po trzy pensy, to szyling i sześć pensów. Pół kilo orzechowych toffi, osiem pensów, i pół kilo czelokadowych, to szyling. – Podniosła głowę dodając: – czekoladowe są droższe. Razem pięć szylingów i dwa pensy, proszę.
Mężczyzna położył monety na ladzie i dodał: – Otrzymaliśmy coś więcej, nie same słodycze. Zakupy w pani sklepie były dla nas prawdziwą przyjemnością. Za nic nie odmówiłbym sobie bycia świadkiem tej scenki z pani młodymi klientami. Z pewnością ich też pani zadowoliła. Ten kawaler sprawiał wrażenie, jakby się znał na rzeczy. Sądzę, że nie będzie miał trudności w życiu.
– Życzę mu tego – odpowiedziała Agnes, nie okazując swoich wątpliwości, wynikających ze znajomości rodziny Bobbiego Wilmore’a. Niczym nie różniła się ona od innych zamieszkujących przy ulicy, dochodzącej u stóp wzgórza do głównej arterii miasta. Stamtąd pochodziła większość klienteli tego ich sklepu.
– Do widzenia. Wesołych świąt!
– Wzajemnie – uprzejmie podziękowała spojrzeniem obojgu.
Mężczyzna otworzył drzwi i poczekał, aż żona pierwsza opuści sklep. Wychodząc, skinął w progu głową i uśmiechnął się do miłej sprzedawczyni, a Agnes odpowiedziała uśmiechem.
Jaka to była sympatyczna para... Doprawdy, zupełnie jakby z innego świata – szczęśliwego i beztroskiego... Sposób, w jaki zwracali się do siebie, jeszcze bardziej to uwidaczniał. Mieli troje dzieci. Ona nie mogła być wiele starsza od Agnes; miała ze dwadzieścia pięć lat? A on? Mniej więcej tyle samo, może trochę więcej? Oboje tak dobrze się prezentowali, on szczególnie. Jego żona miała lekkie tendencje do tycia, ale nie wyglądała źle, a wręcz było jej z tym do twarzy; sprawiała wrażenie promiennej, szczęśliwej osoby. Tak, to słowo powracało uporczywie, gdy o nich myślała. Czego ona sama pragnie? Czy właśnie takiego szczęścia? Ale gdzie ma go szukać? Jednego była pewna: nie na Wiosennej.
Jej ojciec stwierdził kiedyś, wypowiadając się na temat klas społecznych, że nawet gdyby wszyscy chodzili nago, z łatwością można by odróżnić arystokratę od prostego człowieka po jego rozkazującym głosie i wyniosłości. Jeśli chodzi o tę parę, Agnes nie zauważyła żadnej z tych cech, choć dobrze wiedziała, że ojciec się nie mylił. Była przekonana, że nie spotka już tych ludzi, że będzie obracać się wśród takich, jak Bobbie Wilmore; malców, dorosłych, starszych, ich żon i matek. Miała dziś do czynienia z pokaźną liczbą kobiet z tej sfery. Zastanawiały się i wybierały tanie drobiazgi na święta, a o ich powściągliwości w podejmowaniu decyzji świadczył pełen magazyn i nie naruszona wystawa; żelazną zasadą ojca było, by nie ruszać jej aż do dnia poprzedzającego Wigilię.
Za dziesięć dziewiąta postanowiła zamknąć sklep. Arthur Peeble, ze sklepu obok, miał w zwyczaju zaciągać żaluzje punktualnie o dziewiątej. Przynajmniej od piętnastu minut żaden klient nie pojawił się w sklepie ze słodyczami, zniknęły też dzieci sprzed okna wystawowego. Agnes wyszła więc na zewnątrz i gdy ciągnęła żaluzje, usłyszała: – A co ty robisz?
Wstrząsnął nią nagły dreszcz, gdy spojrzała na ojca.
– Aleś mnie przestraszył! Co się stało? Dlaczego wróciłeś tak wcześnie? Jeszcze nie ma dziewiątej.
– Wiem, a ty zamykasz wcześniej, tak? Daj, sam to zrobię. – Zamocował kłódkę, przekręcił klucz i rzekł: – Idź do środka. Można tu przemarznąć na kość. Powie człowiek słowo, a para zamarza mu w ustach.
W sklepie, gdy drzwi były już zamknięte i żaluzje zaciągnięte, Agnes spytała znowu: – Co sprowadza cię tak wcześnie? Jeszcze nigdy nie wróciłeś przed dziesiątą. Wyciągnęli cię siłą z klubu, czy co?
– Nie, moja droga. Po prostu znudził mi się ten gwar. Poza tym, pomyślałem, że może przydam się tutaj. Miałem też ochotę napić się czegoś gorącego, zachciało mi się jeść. Chyba za mało zjadłem przed wyjściem. A jak szedł interes?
– O, jak zwykle... Ale zajrzała dzisiaj nie znana mi para, wiesz... ziemianie – zmarszczyła brwi. – Wydali aż pięć szylingów i dwa pensy.
– Naprawdę? Nie tak mało...
– To więcej niż jednodniowy utarg.
– Tak tylko żartowałem, to rzeczywiście dużo. Jeszcze jedno, czy zrobiłaś listę zamówień na jutro?
– Tak, leży tam – wskazała na kasę.
Poszedł i zerknął na listę. – Dlaczego znowu chcesz ciągnące paluszki? – spytał.
– Zostało już tylko jedno pudełko, a one przecież zawsze dobrze sprzedają się w zimie. Jak wszystko z lukrecją.
– Trzy tuziny różnych cukierków! Mam nadzieję, że uda ci się to wszystko sprzedać... Masz przecież jeszcze dwa pudełka. Ja bym nie ryzykował. Sorbetowe kostki, serduszka, galaretki. O tak, galaretki pójdą. Setki i tysiące... O! Pastylki z prawoślazu. Pamiętasz, że w zeszłym roku w ogóle nie szły?
– Ale w końcu je sprzedaliśmy.
– Karmelkowe laski. A co z cukierkami? Nie sądzę, by można je było długo przechowywać. Także kostki sorbetowe, na pewno nie zimą... W każdym razie, nie aż tyle, nie trzy pudełka!
– Mogłeś sam zrobić tę listę, jeżeli wszystko ci się nie podoba.
– O, tak się nie mówi do ojca. Co cię ugryzło?
– To raczej ciebie coś ugryzło. Zawsze robiłam listę i nigdy nie miałeś tylu zastrzeżeń. Poza tym, ja spędzam tutaj więcej czasu i wiem doskonale, co idzie, a co nie. To, co mówię, powinno ci wystarczyć, a jeśli nie, znajdź sobie kogoś lepszego.
Odwróciła się do wyjścia, lecz on nie dawał za wygraną. – Czekaj, czekaj! Co to ma znaczyć?
– Nic, ojcze. Ale co jest z tobą? O co tobie chodzi? Gdybym miała być dociekliwa, powiedziałabym, że coś cię gryzie. Dlaczego wróciłeś tak wcześnie? Nigdy ci się to nie zdarzało, przynajmniej od dłuższego czasu. Nauczyłam się jednak nie wtykać nosa w nie swoje sprawy, więc nie będę nalegać...
– Czyżby? Jeśli już mówimy o popadaniu w nastroje, ty sama byłaś w ciągu ostatnich miesięcy rekordzistką... Rozmawialiśmy o twoich planach małżeńskich. Powiedz mi, jeśli nie chcesz wyjść za mąż, co masz zamiar robić? – Niespodziewanie przymknął oczy i zaciśnięte pięści oparł o ladę – Na litość boską, Aggie! Nie mam pojęcia, o czym myślisz, ale nie odchodź! Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił. Mam tyle rzeczy na głowie, ale jestem spokojny, bo mam ciebie i wiem, że mogę na ciebie liczyć. Wiem, że wszystko jest w porządku. Pamiętaj, ten sklep to nasz chleb powszedni, on nas żywi. Więc nie odchodź! Poza tym – spojrzał jej głęboko w oczy – co byś sama zrobiła? Gdzie byś poszła, jeśli nie masz zamiaru szukać schronienia u jakiegoś mężczyzny?
Nie spieszyła się z odpowiedzią. Popatrzyła na niego spokojnie przez chwilę, zanim rzekła: – A... to dlatego... Myślisz, że zostanę tu na zawsze, prawda, tato? Ale mylisz się. Nie miałabym problemu ze znalezieniem sobie odpowiedniego miejsca. Pamiętasz, panna Carter dawała mi posadę nauczycielki. Ciągle nie jest na to za późno. Mam tylko dwadzieścia dwa lata. Mogłabym też zarządzać czyimś sklepem; doświadczenia mi nie brakuje. Och, tato – zacisnęła usta – powtarzanie, że nie poradziłbyś sobie beze mnie, niczego nie rozwiązuje. Dobranoc.
Odeszła spiesznym krokiem na zaplecze, on podążył za nią. Już miało dojść do kolejnej konfrontacji, ale oto drzwi prowadzące na podwórze otworzyły się i ukazała się w nich Jessie, widoczna dzięki oświetleniu gazowej latarni.
Ujrzawszy ojca, była równie zaskoczona jak on sam na jej widok. Był zaskoczony, widząc ją wracającą o tej porze i tylnymi drzwiami do domu.
– Gdzie byłaś?
Weszła do środka, zamknęła drzwi na zasuwę, oparła się o nie i stała przez chwilę, patrząc na nich, lecz nic nie mówiąc. Potem zerknęła na siostrę i odparła: – Aggie poprosiła mnie, bym zaniosła do domku ręczniki dla nowych gości.
– O tej porze! Chyba zabrakło ci rozsądku! – wrzasnął na Agnes. – Wiesz, ilu tędy w nocy przechodzi pijaków?! Stawiają tam aż do świtu swoje wózki z piwem. Poza tym, chyba zobowiązałaś się sama zajmować domkiem? A ty, moja panno, uciekaj na górę i nigdy więcej nie waż się wychodzić z domu po zmroku! Słyszysz?
– Tak, ojcze – Jessie prześlizgnęła się koło półek do korytarzyka, potem na schody. Jeszcze nie zniknęła z zasięgu ich wzroku, gdy Arthur Conway ze złością w głosie, zwrócił się do Agnes: – Co się z tobą dzieje? Wiesz dobrze, jak tam jest po zmroku! Nasze podwórze nie jest ogrodzone. Każdy może tam wejść, wszystkie typy spod ciemnej gwiazdy... Mogło jej się coś stać!
– O, skończ z tym!
Jego gotowa do wymierzenia policzka ręka nie zdążyła dosięgnąć jej twarzy. Odskoczyła, krzycząc: – No, zrób to! Zrób to jeszcze raz, a nie ujrzysz mnie więcej w tym domu! Nie żartuję! Obiecuję ci! Słyszysz? Raz jeszcze zamierzysz się na mnie i koniec!
Ręka opadła mu bezradnie, zwiesił głowę, wziął głębszy oddech. Wymamrotał: – Na Boga! Co się z nami stało...
Nie zwróciwszy na jego słowa uwagi, Agnes bez wahania pokonała schody, przeszła przez kuchnię i korytarz. Nie pukając, wpadła do pokoju Jessie.
Jednak siostra uprzedziła jej wybuch gniewu. – Przepraszam, Aggie, przepraszam! Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie przypuszczałam, ze wróci tak wcześnie...
Agnes podeszła do siostry i krzyknęła: – Ja też nie przypuszczałabym, że byłaś poza domem, z tym Feltonem! Wyobraź sobie tylko, co by było, gdyby się dowiedział!
– Och, Aggie! Dlatego... dlatego właśnie musiałam to powiedzieć... Byłam przerażona!
– Jeszcze niedawno byłaś taka nieustraszona, miałaś pokierować swoim życiem! Więc kieruj, ale miej odwagę działać otwarcie lub zapomnij o tym chłopaku! A dla waszego wspólnego dobra radzę ci, wybierz to drugie. I to szybko!
– Jak to powiedzieć... Nie mogę, Aggie. Nie mogę. A w końcu, nic takiego nie powiedziałam... To, że zaniosłam te ręczniki...?
– Nie, nic, tylko chciał mnie uderzyć...
Jessie aż się cofnęła, jej oczy się gwałtownie rozszerzyły i w najwyższym zaskoczeniu jęknęła: – Nie, to niemożliwe.
– A jednak. Nie zrobił tego, bo przestraszył się mojej groźby, że odejdę. Gdyby mnie choć dotknął, nie zawahałabym się. Nie musiałabym długo się zastanawiać, co ze sobą zrobić, bo panny Cardings, tu obok, na pewno pozwoliłyby mi się u siebie na jakiś czas zatrzymać. Powinnaś wiedzieć, że nie po raz pierwszy pomyślałam o wyniesieniu się stąd – odwróciła głowę, jakby miała zamiar już teraz zrealizować swój zamysł, i przeszła do swojego pokoju. Tu rzuciła się w ubraniu na łóżko.
Szczęście. Szczęście... Znowu przypomniała sobie ową parę młodych ludzi i pomyślała: Na pewno można żyć inaczej. Na pewno. Mam chyba rozum, więc dlaczego mam go nie spożytkować dla dobra swego i innych ludzi? Tak, pragnę tylko zadowolenia z życia.
Po chwili usiadła i zaczęła powoli się rozbierać aż do stanika i halek i podkręciwszy gaz w lampie podeszła do umywalki i nalała do niej trochę wody z dzbanka.
Choć woda była lodowata, umyła dokładnie ręce aż do pach, potem twarz, szyję, dekolt i kark, po czym pozbyła się reszty bielizny i założyła muślinową koszulę nocną. Gdy znalazła się w łóżku, była już dobrze przemarznięta.
Zostawiła włączone światło, usiadła oparta na poduszkach i, okryta pościelą po samą brodę, wpatrywała się w zamyśleniu w przeciwległą ścianę. Mieszkała w tym pokoju odkąd skończyła sześć lat, lecz nie można było znaleźć tu niczego, co by do niej należało, miało dla niej jakieś specjalne znaczenie. Meble w odcieniu ciemnego orzecha wybrała jej matka. Była tu szafa, zabudowana marmurowa umywalka i łóżko z drewnianym wezgłowiem. Firany, podobnie jak narzuta na łóżku i dywan, także odpowiadały gustom matki. Pamiętała, że kiedyś wydawało jej się, że to taki ładny pokój, i cieszyła się, że ma dywan na podłodze, a nie tylko linoleum. Nie potrafiła jednak określić, kiedy zaczął ją drażnić ten pokój, meble, kolor dywanu, firany... ciągle zmieniające się firany.
Przez chwilę owładnęło nią uczucie niepokoju i powtarzała w myślach: muszę się stąd wydostać. Muszę, bo później już się nie uwolnię. Nie mogę już tego znieść. Jeśli odejdę, będzie musiał sprowadzić do sklepu Jessie. Czemu by nie? A co z matką? Tak, co z nią? Nie mogłaby zejść na dół i powiedzieć jej, co myśli? O nie, to byłoby poniżej jej godności. Zawsze sobie powtarzała, że nie jest jedynie dziewczyną ze sklepu i teraz też nie miała zamiaru nią zostać. Ale jej matce wcale nie przeszkadzało to, że jej starsza córka jest tylko sprzedawczynią.
Usłyszała, jak ktoś zamyka drzwi kuchni. Ojciec był już na górze i szedł do łóżka. Nie zdziwiła się nie usłyszawszy: „Dobranoc, Aggie; dobranoc, Jessie”. Zastanawiała się, czy powie matce, co się stało. Wątpiła. Zapewne już śpi. Musiała dość wcześnie udać się na spoczynek, skoro Jessie zdołała się wymknąć.
Zrobiło jej się niedobrze. Musiała napić się wody. Niechętnie wyszła z łóżka, szczękając zębami okryła się szlafrokiem. Otuliła starannie szyję kołnierzem, zapaliła świecę zdjętą ze świecznika przy nocnej szafce i wyszła cicho z pokoju, udając się przez kuchnię do pomieszczenia, gdzie zmywane były naczynia i gdzie znajdował się kran i płytki zlew z kamionki. Napełniwszy szklankę wodą usiadła i zaczęła wolno popijać. Niestety, przykre dolegliwości się nasilały. Poczuła skurcze w żołądku.
Wstała szepcząc: – Ojej, ojej! – Wiedziała, że będzie musiała pójść do łazienki w drugim końcu domu.
Była już u drzwi, gdy dobiegł ją głos ojca. Nie był jednak na tyle głośny, by mogła cokolwiek zrozumieć, ale przez cały jej pobyt w łazience rozbrzmiewał jednostajnie, wyjąwszy przerwy, kiedy, jak sądziła, mówiła matka. Po chwili, gdy poczuła się już lepiej, otworzyła drzwi, by po cichu się oddalić, lecz usłyszała głos ojca. Mimo woli stanęła, by posłuchać. – Te moje wieczory w klubie... Czyja to wina, powiedz mi – mówił, a oczy Agnes rozszerzyły się ze zdziwienia. – Posłuchaj! Nie mam zamiaru dłużej spać na tym diabelnym wąskim łóżku. I jeśli chcesz, by łóżko wyglądało rano naturalnie, możesz sama wstać i je rozścielić. Jeśli jutro wieczorem nie będziesz chciała wpuścić mnie do tego łóżka, sama skończysz w pokoju obok!
Teraz dał się słyszeć wysoki, świdrujący głos matki: – Zacznij swoje sztuczki, mój drogi, a pożałujesz. Obie dowiedzą się, kim naprawdę jest ich ojciec. Dowiedzą się o tym twoim kocmołuchu i o tym twoim „klubie”! Och, spróbuj jeszcze raz mi grozić, a nie pozbierasz się! Wiem, że jest ktoś, kto by tego nie wytrzymał. Odeszłaby! I co wtedy byś zrobił? Przecież to właśnie ona prowadzi interes, a nie ty! Chyba nie ma rozumu, że nie wychodzi za Stalworta. Rozłożyłaby cię na łopatki! Tak więc ostrzegam cię! Zbliż się, a zrobi się takie zamieszanie, że się nie połapiesz! Mogę cię zapewnić, że szok, jaki przeszłam, gdy po raz kolejny dowiedziałam się o tobie, będzie niczym, w porównaniu z ich reakcją!
Nastąpiła chwila ciszy. Agnes wyobrażała sobie, jak przeszywają się nawzajem wzrokiem pełnym wściekłości. Ojciec znowu zaczął: – Wiesz, kim jesteś, Alice? Jesteś suką! Próżną, głupią suką! Niczego dobrego nie da się o tobie powiedzieć. A już ponad wszystko jesteś złośliwa i chciwa! Szantażowałaś mnie przez te ostatnie sześć lat, a ja wydawałem na ciebie pieniądze! Ale to już koniec! Ja też mam coś w zanadrzu. Dobrze, wyjaw im wszystko, stań na głowie, by to zrobić! Ale powiem ci coś. Masz mnie z głowy. Nic do ciebie nie czuję i jest tak od wielu lat. Nie mam ochoty nawet cię tknąć. Nie zainteresowałabyś nawet wyposzczonego marynarza. Już w młodości byłaś zerem. Zapamiętaj sobie; nie jesteś godna stanąć przy tej kobiecie! Wiedz, że wróciłem dziś tak wcześnie dlatego, że ona jest w szpitalu. Dotrzymam jednak słowa; jutro będę spał w moim łóżku, a ty wyniesiesz się z tego pokoju! Jeśli nie, sam im powiem. Nie dam ci okazji zdradzić tajemnicy. Powiem im też, dlaczego musiałem znaleźć sobie inną kobietę i to, że ona jest dla mnie dobra. Tak jest, na Boga!
Matka wykrzyczała w odpowiedzi: – Dla ciebie, tak jak i dla kilku innych! To dziwka! Chciałabym, żebyś już dawno nie żył, Arthurze Conway! Ale w końcu, to już niedługo. Od dłuższego czasu masz te bóle pod żebrem. Ale nie opuszczę cię aż do końca; wszystko, co zostawisz, będzie moje, co do pensa!
Zapanowała cisza. Agnes złapała się futryny i przycisnęła brodę mocno do piersi, lecz tylko na chwilę, bo znowu posłyszała, tym razem cichy, lecz zdecydowany, głos ojca. – To był twój błąd, Alice. Nie powinnaś była tego mówić. Nie powinnaś.
Usłyszawszy kroki blisko za drzwiami, uciekła korytarzem. Przechodząc koło kuchni, zgasiła świecę. Powlokła się do swojego pokoju.
Gdy już się tam znalazła, niemal cisnęła świecę na nocną szafkę przy łóżku i opadła na kolana, chowając głowę w ramionach. Wybuch płaczu wstrząsnął jej ciałem. W jej uczuciach nie było jednak potępienia dla żadnego z rodziców, tylko głęboki, wszechogarniający smutek. Choć wiedziała, że oboje postępowali źle, nie potrafiła żadnemu przypisać winy. W żaden sposób. Była wtedy pewna tylko jednego; to, co usłyszała, związało ją z domem i sklepem tak jak dożywotni wyrok.
Była Wigilia. Agnes prześladowała uporczywa myśl, że może w nocy, gdy szła do łazienki, mylił ją słuch. Rankiem ojciec pojawił się w kuchni w pogodnym nastroju i rzekł: – Mam być w mieście około jedenastej, więc nie wiem, czy będę mógł przyjść do sklepu na przerwę obiadową. Dasz sobie radę? – Gdy w odpowiedzi obdarzyła go jedynie spojrzeniem, szybko dodał: – To było głupie pytanie, zawsze przecież dajesz sobie radę. Na razie będę w fabryce, jeśli będziesz mnie potrzebowała. Praca w fabryce zaczyna przerastać naszego Tommy’ego. Betty Fowler powiedziała mi, że wczoraj mało co nie zrzucił na siebie formy z karmelem. Boję się, że będę musiał znaleźć kogoś innego.
Normalnie zaprotestowałaby, spytałaby rzeczowo: A gdzie on pójdzie? Jest już dobrze po siedemdziesiątce. Pracował tu przez całe życie, jeszcze z twoim ojcem. Masz zamiar dać mu emeryturę?
Dzisiaj jednak nic nie powiedziała. Z jego twarzy wyczytała, że ten brak reakcji z jej strony przypisuje ich wczorajszej kłótni na zapleczu.
I oto znowu dziś rano miał jakieś spotkanie w interesach, lecz najwyraźniej w jakiś sposób odmienne, bo przywdział swój najlepszy garnitur i melonik oraz czarny płaszcz. Jeszcze raz zapytał: – Dasz sobie radę podczas przerwy obiadowej?
Arthur Peeble ma czterdzieści pięć minut przerwy, Nan Henderson tylko pół godziny. Jeśli Agnes chciała coś zjeść, mogła się wymknąć na górę około dwunastej, by Nan mogła wyjść o wpół do pierwszej. Później, o pierwszej, zaczynała się przerwa Arthura Peeble’a i trwała do za piętnaście druga. Dzisiaj jednak poprosił o dodatkowe piętnaście minut. Ojciec obiecał, że wróci na czas i wtedy ją zastąpi.
Dzisiaj rano także Agnes poprosiła ojca: – Chciałabym mieć wolne dziś po południu. Chcę iść na zakupy.
Ojciec zgodził się i powiedział, że wróci o pierwszej.
– A co z podwyżką dla Nan? – dodała – Czy mam jej powiedzieć, że dostanie dziesięć szylingów więcej?
– Dziewięć i sześć pensów.
– Ja powiem jej dziesięć.
Zmierzyli się wzrokiem, a po chwili Agnes powiedziała: – Nan zasługuje na wyprawkę świąteczną za pięć pensów – ale wywołało to ostry sprzeciw ojca.
– Nie, na Boga! Nie będziemy znowu tego zaczynać! Dostanie jak zwykle za dwa i pół.
– Wobec tego dopłacę resztę z mojej pensji.
– Ani się waż!
– Wydaje mi się, że mogę robić z moimi pieniędzmi, co chcę...
– Jesteś dzisiaj w buntowniczym nastroju, nie sądzisz? To musi się skończyć, tak dłużej być nie może. Źle postąpiłem wczoraj wieczór, przepraszam. Ale dziwi mnie twoja postawa w stosunku do mnie – z tymi słowami odszedł.
Dopiero dziesięć po dwunastej Agnes znalazła się na górze. W kuchni pachniały świąteczne potrawy i wypieki. Wielka taca wypełniona była mięsnymi pasztecikami, na stole leżało duże ciasto z nadzieniem z jajek i bekonu.
Matka, zajęta przy piecu, nie odwróciła się, by zobaczyć, kto wszedł, tylko powiedziała: – Muszę to podsmażyć. Możesz zjeść wątróbki z bekonem albo kawałek pasztetu z jajek i bekonu. Co chcesz.
– Zjem pasztet, dziękuję mamo.
Gdy usiadła przy stole, usłyszała: – Nie żałuj sobie, masz ręce pełne roboty.
Po tych słowach Agnes ukroiła mały kawałek z brzegu, a gdy jej matka odwróciła się i spojrzała na talerz, stwierdziła: – Nie pożywisz się tym specjalnie. Tak w ogóle, co się z tobą dzieje? W tym tygodniu prawie przestałaś jeść. Co więcej, prawie się już nie odzywasz. Dolega ci coś?
– Możliwe. I niewykluczone, że to z przepracowania. Jak ojciec wróci, mam wolne do wieczora.
– Tak? Czy masz zamiar zająć się wreszcie swoimi sprawami?
– Tak, mamo, ale jak przyjdzie na to czas.
– No tak, znowu...
Agnes przyjrzała się uważnie matce, kobiecie ukrywającej się wiecznie za maską pozorów. Kobiecie, która wygnała męża ze swojej sypialni i była winna tego, że musiał znaleźć sobie kochankę. Gdy usłyszała ich rozmowę, było jej ich żal. Ale teraz – ani odrobinę. Byli oboje samolubni i zapatrzeni siebie. Teraz wiedziała, że są siebie warci. Nie traktowała ich już jak swoich rodziców, lecz jak dwoje nienawidzących się nawzajem egoistów, prowadzących w ukryciu osobistą wojnę. Ale z nich dwojga to ojciec wydawał się mieć przewagę w odgrywaniu swojej roli, bo potrafił udawać wesołego, miłego człowieka, troskliwego męża i ojca. I był troskliwym ojcem... ale tylko dla jednej z córek...
Pomyślawszy tak, Agnes spytała: – Gdzie Jessie? – na co usłyszała odpowiedź: – Przyszła Mabel Aintree i razem wybrały się na zakupy. A i ja ją prosiłam, żeby kupiła parę rzeczy. Napijesz się herbaty czy kakao?
Zjadłszy pasztet i popiwszy herbatą, Agnes poszła do swojego pokoju i pozbyła się sklepowego stroju, składającego się z czarnej sukienki z alpaki i białego fartuszka. Włożyła szarą dżersejową sukienkę i zeszła na dół.
Było dwadzieścia pięć po dwunastej. Powiedziała do Nan: – Już możesz iść. Zobacz, to twoja wypłata. Ojciec dołożył ci szylinga i sześć pensów.
– Och! Dziękuję, panno Conway. O, jak to dobrze! Jeszcze raz dziękuję.
– A to twój prezent na święta. – Wręczyła jej oddzielnie dwie monety po dwa i pół szylinga. – Jedna od mojego ojca, druga ode mnie.
Na ślicznej twarzy Nan zagościło wzruszenie, a do oczu napłynęły łzy: – O! Dziękuję panienko, dziękuję! To duża różnica. Panienka taka dla mnie dobra!
– O nie, sama na to zapracowałaś. Wiem, że twoja matka lubi maślane karmelki, daj jej to. – Podała jej małą paczkę, po czym wręczyła następną. – Wiem, że masz słabość do kokosowych kostek i pastylek z prawoślazu.
– Och, nie wiem, jak dziękować! Mama tak się ucieszy. Och! Brat i jego dwa brzdące przyjeżdżają jutro i naprawdę będzie miło. Zawsze przywozi jakąś butelczynę, wypijemy za panienkę. Tak, tak, musimy wznieść toast za panienkę.
– Dziękuję, Nan, ale teraz już uciekaj i wracaj na czas, jeśli nie chcesz zostać dziś wieczorem dłużej. Ja będę musiała iść do trafiki i zastąpić Arthura, jeśli ojciec się spóźni.
– Niech się panienka nie boi. Będę punktualnie. Jeszcze raz dziękuję. O tak, szczególnie za podwyżkę. To wielka różnica!
Widząc radość wybiegającej ze sklepu dziewczyny, Agnes pomyślała: szyling i sześć pensów na tydzień, taka różnica... Dlaczego Nan miała tylko pół godziny wychodnego na obiad, a ten obok – czterdzieści pięć minut? Drażniło ją to i nie mogła się z tym pogodzić, podobnie jak z dysproporcjami w zarobkach mężczyzn i kobiet. Przypuszczała jednak, że dzieje się tak na całym świecie. Na szczęście nie miała zbytnio czasu myśleć o tych rzeczach, bo wtedy może rozzłościłoby ją to na tyle, by przyłączyć się do sufrażystek. Gdyby tylko miała okazję, ze swoimi poglądami stałaby się na pewno jedną z nich. O Boże! Dlaczego tak się smuci? Ale czy powinna chcieć znać powód? Tak, czy rzeczywiście powinna?
* * *
Ojciec Agnes nie pojawił się o umówionej porze. Arthur Peeble wszedł do sklepu ze słodyczami przez drzwi łączące oba sklepy i powiedział delikatnie: – Panno Conway, już pierwsza... muszę iść.
– Przyjdę za chwileczkę, jak tylko wróci Nan. Nie mogę zostawić sklepu.