Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Gdy Donatien Peret próbuje ustalić okoliczności brutalnego morderstwa pewnej dwudziestosiedmioletniej markizy, grono podejrzanych jest całkiem pokaźne. Wywyższająca się kobieta nie budziła powszechnej sympatii, ale szczególnie zaszła za skórę pokojówce Nanette i służącemu na dworze masztalerzowi. To oni zostają poprowadzeni na szafot. Tymczasem wiele wieków wcześniej, w starożytnym Rzymie, doszło do podobnego w przebiegu i skutkach morderstwa. Czy starszy księgowy Marabut, zaczytany w zapiskach swojego pradziadka, domorosłego detektywa, wpadł na trop łączący wszystkie te okropieństwa? Krótki kryminał retro z odrobiną fantastyki. W sam raz dla miłośników książek Marka Krajewskiego. -
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 38
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Zbigniew Wojnarowski
Saga
Copyright
Zdjęcie na okładce: Shutterstock
Copyright © 2004, 2022 Zbigniew Wojnarowski i SAGA Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788728418918
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
Czasami lało, czasami mżyło. Sine, nisko wiszące niebo odbijało się w biurowcach ze szkła i w nieprzejrzystych od zewnątrz oknach apartamentowców. Z góry widziało się wielobarwną rzekę parasoli, płynącą chodnikami w poblasku od sklepowych witryn. Żółte damskie, przezroczyste naganiackie, czarne męskie, dziecięce w grochy, pstrokate dilerskie, sekciarskie białe, ciemnozielone męskie, w pajacyki dziecięce, różowe kurewskie, granatowe policyjne, czerwone damskie...
Choć nie było jeszcze siedemnastej, Passat zapalił jarznik na stole. „Zasrana pogoda, pieska i zasrana! Za jakie grzechy?”, pomyślał bez szczególnej emocji, włączając telewizor na ścianie. Deszcz padał od piętnastu lat. Najgorzej mieli ci, którzy pamiętali słońce.
***
Szram dostał zaproszenie na dziewiętnastą trzydzieści, toteż zadzwonił do drzwi o dziewiętnastej trzydzieści pięć. Uczono go, że należy przybywać z niewielką zwłoką, żeby pozwolić gospodarzowi na ewentualne spóźnienie we włożeniu marynarki i przyczesaniu włosów. Ale Marabut - ten, który go zaprosił - otworzył drzwi błyskawicznie, jakby czekał z okiem przy judaszu. Nic dziwnego, skoro na flanelowej koszuli nie nosił marynarki, a przyczesywać nie miał czego. Pomarszczony i zżółkły wyglądał tak bardzo inaczej niż lata temu, że Szramowi przyszło do głowy, żeby go wylegitymować. Ale po namyśle uznał żart za głupi. On sam przyczesał się bez trudu gołą dłonią idąc z wizytą do Marabuta.
Mimo okna otwartego na letni wieczór, w pokoju pachniało papierosowym dymem. Na ławie stała butelka koniaku i dwa przygotowane kieliszki, po oparciu wersalki łaził kot, w telewizorze pokazywano iracką pustynię przemierzaną przez wojskowy konwój. Marabut wyłączył telewizor, zanim usiedli. A kota zamknął w kuchni. Wypili niedużo, bo jeden miał zgagę, drugi skaczące ciśnienie, za to pogadali do woli, porechotali, powspominali (poprawiając się nawzajem co do zamierzchłych faktów). Choć nie odnaleźli w sobie małolackiej wspólnoty dusz sprzed lat, czas upływał sympatycznie. Tyle że trochę bez celu, co w ich wieku nie bywa już niewinną błahostką. Toteż kiedy Marabut, zapaliwszy papierosa, wyjaśnił, że teraz będzie opowiadał i żeby mu nie przerywać, Szram uznał, że to musi być powód, dla którego zaproszono go po latach. Nie miał żadnych podstaw, żeby tak pomyśleć. Po prostu był najwyższy czas na jakiś powód.
***
Markiza wróciła z przejażdżki o piątej po południu. Po deszczu zrobiło się słonecznie, w powietrzu pachniało mokrym bzem, ale skórzane resory w landzie najwyraźniej wyrobiły się i na wypłukanych wybojach trzęsło. Trudno było mówić o udanej wycieczce. Toteż markiza zrobiła awanturę stangretowi zaraz po drodze, żeby sobie ulżyć. Potem nastąpił podwieczorek. Kruche ciasteczka nie były kruche, lecz sypały się z palców jak piasek, kawa smakowała goryczką, bo kucharka domieszała do niej dla oszczędności palonego grochu. Wskutek nalegań żony już pół roku temu markiz zakazał fałszowania kawy. Bez skutku. Markiza podejrzewała w rozdrażnieniu, że służba nigdy nie będzie liczyła się z kimś tak pobłażliwym jak jej małżonek. Kolacja (sola z wody ze szpinakiem i baranie jąderka na winie – bo nie tuczą, czyszczą zaś wapory) została podana jak należy, ale przed snem markiza zrobiła dla zasady dwie następne awantury. Ona osobiście nie zamierzała pobłażać.
Od jakiegoś czasu doznawała napięcia nerwowego, co nie dziwi u zdrowej kobiety lat dwudziestu siedmiu, której mąż przebywa służbowo w Paryżu, kochanek padł w pojedynku, drugiemu odnowił się zaleczony szankier, natomiast kamerdyner Żorż złapał koszmarny katar i nie może oddychać przez nos. Wszystko to psuło markizie trzeci tydzień z rzędu.
Tak w każdym razie ustalił oficjalista z merostwa, przysłany dla oględzin zwłok wraz z medykiem. Te ustalenia pominął w urzędowym raporcie przez wzgląd na powinowactwo markiza z królową. Skupił się na opisie straszliwie okaleczonych zwłok jego małżonki.
Obnażone ciało markizy znaleziono nazajutrz w południe w ogrodowej altanie. Leżało z oberżniętymi piersiami w odurzającym zapachu sztamowych róż. Nosiło ślady wymyślnych tortur dokonanych przez co najmniej dwie osoby, działające z różną siłą. Donatien Peret, ów oficjalista z merostwa, spróbował na własną rękę ustalić przebieg wydarzeń.
Markiza przespała noc spokojnie, rano zjadła lekkie śniadanie i po porannej modlitwie wyszła na przechadzkę do ogrodu. Towarzyszyła jej pokojówka Nanette, która niosła za markizą książkę romansową o Wirginii i Hipolicie, dziejącą się w idyllicznej Nowej Anglii. Markiza lubiła tę powieść, nie lubiła zaś niczego nosić. Nie licząc biżuterii i wachlarza ze strusich piór. Choć nie przed południem, naturalnie. Kiedy zagłębiła się w lekturze, pokojówka przestała być potrzebna. Chwilowo. Dlatego Nanette usiadła z tyłu altany, w zasięgu głosu. Tam zdrzemnęła się. Obudziło ją brzęczenie chmary much nad stygnącym ciałem markizy.
Tak brzmiała relacja zszokowanej i usmarkanej od płaczu Nanette, której nikt nie dał wiary. Było nieprawdopodobne, żeby obudziło ją bzyczenie much, nie obudziły zaś krzyki mordowanej pani. Bo ta bez wątpienia krzyczała niemiłosiernie. Niestety, ogród jest wielki, a głos grzęźnie wśród strzyżonych żywopłotów, toteż w domu niczego nie usłyszano.
Oficjalista Peret uznał za pewnik współudział Nanette w zabójstwie. Jako człowiek sumienny zajął się następnie szukaniem motywu i wspólnika. Oba elementy kryminalnej układanki odnalazł jednocześnie.